Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Wyprawa do krainy Wikingów - Szwecja i Dania

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2015-08-18, 15:07   

no cóż, nie staję nad żebrakiem i nie robię mu fotki - przynajmniej nie zawsze ;) nie podejdę też z aparatem do grupy śniadych panów, którzy robią syf, bo nie chcę dostać po ryju ;) co do reszty to swoje uwagi mniej więcej opisałem, zwłaszcza podsumowując Sztokholm...

Vision napisał/a:
dobra też ta karta miejska, ten pomysł mi się podoba

dobra, choć stosunkowo droga - oczywiście jak na polskie warunki. Lecz jeśli ktoś dużo się po mieście porusza i zwiedza - obowiązkowo. Gdyby ktoś mieszkał w centrum i łaził tylko piechotą po parkach to może sobie darować ;)

Cytat:
Czekam więc na dalsze części, bo ponoć miało być długo.

jestem gdzieś w 1/3 ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2015-08-20, 19:38   

Po zatłoczonym i głośnym Sztokholmie ponownie zapuszczamy się w spokojniejsze rejony - tym razem na północ od stolicy.

Dość blisko jest miasteczko Sigtuna, położone nad jedną z odnóg jeziora Melar (tego samego nad którym leży m.in. Mariefred). To stara miejscowość założona w X wieku, która przejęła rolę głównego ośrodka Wikingów po spadku znaczenia Birki. W kolejnym wieku założono w niej pierwsze szwedzkie biskupstwo.

Dziś po Stora Gatan, uważaną za najstarszą ulicę Szwecji, przechadzają się nieliczni turyści.


Jak na tak stary ośrodek przystało - sporo tutaj zabytków. Jest np. najmniejszy szwedzki ratusz, z 1744 roku.


Faktycznie, bardzo niepozorny.
Są aż trzy ruiny średniowiecznych kościołów:
- św. Piotra,


- św. Wawrzyńca - najsłabiej zachowany, właściwie tylko wieża,


- oraz św. Olafa, który wygląda niczym mały zamek. W jego mury wkomponowano kamień runiczny.


Obok tego ostatniego stoi zachowana świątynia - kościół Mariacki z XIII wieku. Podominikański, jedyny taki nadal istniejący i działający (choć oczywiście już nie katolicki).


Obejrzeliśmy ruiny, kupiłem miejscowe piwo w Systembolaget i ruszyliśmy bocznymi drogami w kierunku Skokloster. W międzyczasie musieliśmy chwilę postać, kiedy podniesiono most, aby przepuścić jakiś statek na jednym z jezior.

W Skokloster na dzień dobry zaglądamy do kolejnej średniowiecznej świątyni - też pod wezwaniem św. Olafa i też z XIII wieku.


Wewnątrz znajduje się ambona skradziona z Oliwy w czasie wojny trzydziestoletniej. Za kościołem, którego trawniki obficie zraszane były przez sikawki, wznosi się biała bryła zamku. Barokowy obiekt podobno wzorowany jest na warszawskim Zamku Ujazdowskim - tak zachwycił on szwedzkiego feldmarszałka Wrangla, że postanowił skopiować go na swoją rezydencję.


Nie wchodzimy do środka, lecz mają się tam znajdować łupy z czasów Potopu - to już kolejne takie miejsce.

Podczas powrotu do głównych dróg pojawiają się problemy z paliwem - stacje są tutaj rzadkie, a gdy w końcu na jakąś wjeżdżamy to okazuje się, że jest ona dostępna tylko dla osób posiadających specjalny kod! Na szczęście na oparach udaje nam się doturlać do jakiejś normalnej stacji przy większej drodze :)

Znowu trochę jazdy i parkujemy w Uppsali - ta miejscowość musiała wpaść w pamięć wszystkim miłośnikom "Potopu" Hofmanna - było to hasło wywoławcze Szwedów podczas filmowego oblężenia Jasnej Góry.

Uppsala - najstarsze miasto akademickie całej Skandynawii - już od XV wieku. Do tego największa, też w Skandynawii, katedra, budowana przez 165 lat.


Jest bardzo podobna do tej z Rybnika - takie odczucia miał mój tata, który był tutaj równo 40 lat temu :)


Ledwo udało nam się zdążyć przed zamknięciem (punktualnie o 17-tej). W ciemnym wnętrzu spoczywają monarchowie (np. rodzicie Zygmunta III Wazy).


Są też szczątki św. Eryka w ozdobnym relikwiarzu - to kolejny, po świętej Brygidzie, patron Szwecji, który nie został usunięty z kościoła, mimo że ewangelicy świętych nie czczą.


W katedrze jest też największy w Szwecji witraż oraz dzwon - Thornan. To następna zdobycz wojenna - odlany w Chełmie, wisiał w Toruniu i został skradziony podczas wojny północnej w 1703 roku.


Na wzgórzu niedaleko katedry błyszczy różowa bryła zamku z 1549 roku - według przewodnika były to jego "pozostałości".


Faktem jest, że częściowo strawił go pożar, ale jak na pozostałości to nieźle zachowane ;)


Spod zamku szeroka panorama - zarówno jak na tereny mieszkalno-przemysłowe, jak i na pobliski ogród botaniczny.



Z racji wakacji nie ma w mieście zbyt wielu studentów, więc na ulicach raczej pustki...


...z "zabawnym" akcentem.

A może tak: mniej socjalu, mniej żądań, mniej burek, mniej enklaw wyjętych spod władzy państwa, mniej terroryzmu, mniej gwałtów, mniej fal najeźdźców udających uchodźców - to wtedy będzie też mniej rasizmu?

W każdym razie budynki przyszłej religii państwowej już stoją ;)


Z "nowej" Uppsali jedziemy do starej (Gamla Uppsala). W czasach Wikingów miała znajdować się tam ważna świątynia, w której czczono nordyckich bogów. Pisano o niejw sagach oraz w średniowiecznych kronikach, m.in. u Adama z Bremy. Na miejscu świątyni wybudowano kościół - najpierw drewniany, następnie murowany, który istnieje do dzisiaj.


W pogańskiej świątyni prawdopodobnie składano też ofiary z ludzi. W 2000 roku ponownie, choć już nie z człowieka (;)), złożono tutaj ofiarę nordyckim bóstwom, po 900 latach przerwy.

A co do kościoła - przez pewien czas był siedzibą biskupa, przeniesioną z Sigtuny, a następnie umieszczoną w nowej Uppsali. W XVIII wieku spoczął w nim Anders Celsius. Dzisiaj współcześni Szwedzi prześcigają się w grabieniu ziemi we wzorki przy grobach swoich bliskich.


Praca na krótką metę - do pierwszego deszczu, ale chyba łatwiejsza niż pucowanie kamiennych nagrobków jak w Polsce ;)

Gamla Uppsala to też charakterystyczne kurhany, zwane Kopcami Królewskimi.


Trzy duże wzgórki (jest też więcej małych) zawierały w sobie spalone szczątki możnowładców (książąt, wodzów). Pochodzą one jeszcze sprzed epoki Wikingów, z przełomu V i VI wieku.


Z góry jest ładny widok na nowe miasto, z widoczną katedrą i zamkiem, oraz na muzeum o ciekawym kształcie.



Nasyciliśmy nasz zmysł zwiedzającego, teraz pora byłoby zrobić zakupy, gdyż to na pewno ostatnia okazja tego dnia. No i się zaczęło... w każdym razie po dość długim błądzeniu i generalnie przez przypadek trafiliśmy do centrum handlowego na obrzeżach, gdzie mogliśmy zakupić polskie hity eksportowe :D


Plan na ten dzień (przypomnę - jest piątek, zaczyna się weekend) był rozbudowany. Po Uppsali mieliśmy odbić na północny-zachód i zakończyć jazdę gdzieś w okolicach Falun. Nie przypuszczałem jednak, że wyjedziemy ze Sztokholmu tak późno, więc przechadzając się miedzy regałami stwierdziłem, że musimy zmienić marszrutę. I zamiast w bok pojechaliśmy wzdłuż wybrzeża (oddalonego o kilka-kilkanaście kilometrów) od razu na północ, drogą E-4.

Przez długie odcinki to normalna autostrada, potem zmieniająca się w szwedzki standard 2+1. Oboma wariantami jedzie się tak samo dobrze.



Kiedy niebo zaczęło przybierać fioletowo-granatowe barwy uznałem, że trzeba poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. Widziałem kilka fajnych miejscówek nad jeziorami, lecz wszystkie zaraz przy głównej szosie. W końcu jednak dojrzałem interesujący plac po drugiej stronie jezdni - przejechałem więc nielegalnie między barierkami, zawróciłem i już byłem :) To też parking, ale bardziej rozbudowany - można było wjechać samochodem między drzewa i odciąć się od hałasu. Oczywiście jest toaleta, ławeczki, wiata, plac zabaw (miejsce bez placu zabaw w Szwecji nie istnieje) itp..

Na zdjęciu jezioro w niedoszłej noclegowni...


Przy naszym parkingu też było jezioro, tyle że oddzielone płotem. No trudno...

Początkowo chciałem nawet rozbić namiot, lecz stada ogromnych mrówek skutecznie mnie zniechęciły, zatem w aucie sklapło się siedzenia i noc była bardzo wygodna. A jeszcze przed snem - piwo, swojski chleb, sałatki i lektura między mrówkami ;)
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2015-08-20, 21:15, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2015-08-24, 23:21   

Po nocy na parkingu przychodzi kolejny ładny dzień z dużą ilością słońca... Śniadanie i kontynuujemy podróż w kierunku północnym. Co jakiś czas zatrzymujemy się na parkingach, ładnie położonych przy jeziorach. Przy niektórych są nawet niewielkie piaszczyste plaże.


Droga omija kolejne miejscowości, które tutaj położone są coraz rzadziej. Dopiero w Sundsvall jedziemy przez, a właściwie nad miastem - "nad", bo przez nowy most otwarty w ubiegłym roku. W tym miejscu skręcam jednak z głównej szosy na prawo i wjeżdżam na wyspę Alnön.


Jest to 13 wyspa kraju pod względem wielkości; mieszka na niej niecałe 5 tysięcy osób w niewielkich, rozrzuconych osadach. Idealne miejsce na postój w czasie sjesty. Na początek dojeżdżamy na południowo-wschodni kraniec wyspy, do wioski Spikarna. Jest tu niewielki port, mnóstwo czerwonych domków i spokój...





Z drogi do Spikarny widać pełne morze - Zatokę Botnicką. Z powodu licznych tu małych wysepek taki obraz stanowi rzadkość.



W drodze do Spikarny zauważyłem w poprzedniej wiosce piaszczystą plażę - no to już wiemy gdzie zatrzymamy się na trochę dłużej ;)


Są ludzie, ale niemal nikt się nie kąpie! To podejrzane! Po zanurzeniu się wiedziałem już czemu - morze mogło mieć maksymalnie z 15-16 stopni, masakra! Ale dałem radę :)


Co rusz dojeżdżają kolejne samochody, a mały parking jest już dawno zapchany, więc wszyscy stają na wcale nie szerokiej drodze. Nawet porządny Szwed zaparkuje pod zakazem postoju ;)


Zanim opuścimy wyspę zaglądam jeszcze do jej najstarszego kościoła z XII wieku, bogatego zdobionego malowidłami.



Sundsvall, które niemal doszczętnie spłonęło w XIX wieku, nazywane jest kamiennym miastem - bo takiego budulca użyto do odbudowany. Rezygnujemy jednak z oglądania centrum i wjeżdżamy na górujące nad nim wzgórze - Norra stadsberget. Jest tu m. in. niewielki darmowy skansen.


Pełni szczęścia nowożeńcy...


...i ci współcześni.


A właściwie to tylko ona. Wokół też same kobiety (brak tych o śniadym kolorze skóry, gdyż dziwnym trafem imigrantów im dalej na północ tym rzadziej występują). To, że na czarno - to rozumiem, bo żałoba... ale czemu jednopłciowo? Czy to jest taki szwedzki zwyczaj? Może dopiero później dołączają do ekipy męża (godzina stosunkowo wczesna, bo dopiero 14 w sobotę). Choć to mi się bardziej kojarzy ze zwyczajami z Bliskiego Wschodu lub Indii...

Na wzgórzu dużo się dzieje - jest cyrk, zabawa dla rodziców z dziećmi w tematyce "Ronji, córki zbójnika" Astrid Lindgren, można kupić jakieś słodkości i nie tylko. "Ronji" nie czytałem ("Dzieci z Bullerbyn" rządzą!), cyrk mam w Polsce, gdy włączę telewizor, idziemy więc do wieży widokowej. Właściwie są to dwie betonowe ściany połączone schodami.


Teresa zostaje na dole, ja wchodzę. I pod końcowym piętrem zaczynam czuć, że coś jest nie tak - ostatkiem sił wdrapuję się na górę, kręci mi się w głowie, nogi uginają... błędnik kompletnie szaleje - ciągłe drgania konstrukcji sprawiają, że mój lęk wysokości wchodzi na wyższy wymiar.

Spocony, chwiejąc się robię jednak trochę zdjęć na Sundsvall i wyspę Alnön widoczną za nowym mostem.




Po zejściu czuję jakbym przed chwilą odwiedził łaźnię parową ;)

Następny przystanek i ostatni już tego dnia to Härnösand. Postój techniczny, gdyż chcemy zrobić zakupy na najbliższe dwa dni - o dziwo, sklep udaje się odnaleźć szybko, bo leży tuż przy głównej drodze ;)

Samo miasto położone jest częściowo na wyspie, nie zaskakuje więc niewielki port i zwodzone mosty.



Za Härnösand zaczyna się Höga Kusten - Wysokie Wybrzeże. Lodowiec tak tutaj wypychał ląd, że go wycisnął nawet 280 metrów nad poziom morza, tworząc małe góry tuż przy Zatoce Botnickiej. Ziemia zresztą nadal się wypiętrza, średnio o 1 metr na 100 lat i najwyższe punkty są już przy wysokości 300 metrów.


Symbolicznym początkiem Wysokiego Wybrzeża jest potężny most - Högakustenbron, trzeci największy most w Skandynawii, a czwarty w Europie tego typu.



Dziś na nocleg przyjeżdżamy wcześnie - około 17-tej meldujemy się na kempingu obok miejscowości Docksta. To jeden z najtańszych kempingów, ale miał np. świetnie wyposażoną kuchnię z kompletem wszelkich sztućców, garnków, kufli i urządzeń. Kuchnie na droższych obiektach najczęściej ograniczały się do palników i umywalki.

Najpierw wychodzę porobić kilka zdjęć okolicy...




...a potem robimy grilla z zestawem kolacyjnym ;)


A że to północ (ze śląskiego punktu widzenia, bo ze szwedzkiego to jesteśmy trochę nad środkiem kraju ;) ), to o godzinie 00.30 jest jeszcze tak jasno, że spokojnie można poczytać. Czemu jednak wszyscy poszli już spać?
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2015-08-24, 23:45, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2015-09-08, 20:36   

Czas pożegnać Zatokę Botnicką i Wysokie Wybrzeże - wracamy do głębi kraju. Trasa na dzisiejszy dzień jest dość długa - 550 kilometrów zwykłymi drogami przez szwedzką prowincję.

Rano pogoda jest jeszcze w miarę niezła, ale im później tym bardziej zaczyna się chmurzyć. Przed nami wiele godzin podobnego krajobrazu - lasy, lasy, lasy, jeziora, jeziora, czasem jakaś niewielkie miejscowość.


Niby monotonne, ale potrafi dobrze zresetować mózg - może aż za dobrze ;)

Czasem można natrafić na dość nietypowy, jak na Skandynawię, obiekt wśród drzew:


Oryginalny tajski pawilon - Thailändskapaviljongen - świątynia wzniesiona pod koniec XIX wieku po wizycie monarchy z Azji w tym regionie. Bilety nie są jednak tanie, więc oglądamy jedynie zza płotu.

A niebo zaciąga się coraz bardziej...


Jedyny słuszny kolor ścian...


Kilkanaście kilometrów od tajskiej świątyni jest druga ciekawostka, przy której zatrzymujemy się na dłużej.


Z góry wygląda niepozornie, ale z bliska...



Döda fallet - Martwy Wodospad. Niegdyś przegradzał rzekę Indalsälven tworząc jezioro. Niestety, jednocześnie uniemożliwiał spławianie drewna, a w czasie większych opadów dochodziło tutaj do powodzi. Niejaki Magnus Huss wpadł wówczas na pomysł aby przekopać obok kanał, którym można by transportować bele z lasu. Gdy kanał był już na ukończeniu w 1796 roku nieoczekiwana wielka fala przelała się nagle przez niego i rzeka w całości poszła nowym korytem...



(grafika z http://www.byggbrigaden.s...?do=visa&id=209 )

Była to de facto katastrofa budowlana, ale dzięki temu uzyskano jednocześnie wolną drogę dla drzewa jak i żyzne tereny rolnicze w miejscu jeziora, które zniknęło. A wodospad rzeczywiście stał się martwy.




O ile do tej pory z góry lekko siąpiło to teraz zaczyna lać na dobre! Ewidentnie ładną pogodę pożegnaliśmy wraz z początkiem nowego tygodnia!



Popołudniem dojeżdżamy do Östersund, stolicy Jämtlandu. Jest to jednocześnie najbardziej wysunięty na północ punkt naszej wyprawy - od tej pory będziemy jechać tylko w dół ;)

Zanim zajrzymy do miasta wpadamy jeszcze na wyspę Frösön, znajdującą się na Storsjön - Wielkim Jeziorze. Wyspa była zamieszkała już w czasach prehistorycznych, odkryto tutaj m.in. kamień runiczny - podobnie jak w naszej wyprawie był to najdalsze północne miejsce, gdzie go znaleziono.

W jeziorze ma mieszkać szwedzki Loch Ness - potwór Storsjöodjuret. Na razie to jednak straszy pogoda - oprócz opadów to wieje, a temperatura grubo poniżej 20 stopni.


Zaglądamy do kościółka z XI wieku...


...i wracamy do miasta, położonego nad jeziorem. Szczerze mówiąc nic ciekawego w centrum nie ma, zatrzymaliśmy się głównie po zakupy i aby odwiedzić monopolowy.



Kierunek południe, a tu leje coraz bardziej :(



Gdzieś po drodze zachodzimy do sklepu aby kupić sałatki na wagę i przy okazji oglądam też gazetę; a tam informacja, że w całej Europie upały i tylko Półwysep Skandynawski ma taką fajną pogodę. To się nazywa fart, nie grozi nam udar słoneczny!

Czasem las się kończy i pojawia się jakaś większa miejscowość licząca kilkuset mieszkańców. Żeby trochę rozprostować kości staję w Älvros, gdzie uwagę przyciąga drewniana zabudowa.


Jeszce ciekawszy jest kościół z XVI wieku z pięknym wnętrzem.



Jak większość szwedzkich świątyń jest on otwarty i nie oddzielają go od ludzi żadne kraty. Widać plaga kradzieży jeszcze tutaj nie dotarła.

W jednym z lasów nieoczekiwanie widzę znak opatrzony znakiem UNESCO - skręcamy! Po kilku kilometrach dojeżdżam do niewielkiej wioski... to jedno z miejsc wpisanych na listę Światowego Dziedzictwa pod nazwą "zdobione domy wiejskie z Hälsingland".


W okresie prosperity na szwedzkiej wsi w XIX wieku gospodarze mogli sobie pozwolić na stawianie okazałych farm, składających się z kilku budynków. Naśladowali budownictwo szlachty, dodając różne ozdobne elementy, np. rozbudowane ganki. Szczerze jednak mówiąc z mojego punktu widzenia nie odróżniam te domy od innych z tego okresu w Szwecji. Może w środku są bardziej bogate? A na budynku gospodarczym zabrakło nawet farby, skandal ;)


Reszta wioski Fågelsjö (założonej około 1700 roku przez reemigrantów z dzisiejszej Finlandii) również jest ładna, nawet w deszczu.




I tylko jakiś cholerny indywidualista się znalazł, domu żółtego się zachciało!


Wobec takiej aury plan rozbicia namiotu odłożyłem do schowka i założyłem, że wieczór spędzimy w samochodzie. Pogoda miała jednak inne plany i po godzinie 20-tej nieoczekiwanie pojawia się słońce! Zupełnie się go dzisiaj już nie spodziewałem!


Może to zasługa tego, że wjechaliśmy do Dalarny, krainy nazywanej "sercem Szwecji"?

Skoro tak się stało to postanawiamy zajechać jednak na kemping - owszem, można było na dziko, ale przy takiej temperaturze mieliśmy ochotę na luksus w postaci ciepłego prysznica ;)

Na jeziorze Siljan położona jest wyspa Sollerön, na której z kolei mieści się kemping. Najtańszy jaki znalazłem podczas wertowania stron www przed wyjazdem, lecz pod względem wyposażenia nie ustępujący droższym. Gdy podjeżdżamy pod bramę okazuje się, że recepcja działa tylko do 20-tej. W Szwecji?? Szok! Jest podany nr telefonu, Teresa dzwoni, lecz rozmówca nie mówi po angielsku. W Szwecji?? Kolejny szok! Przyjeżdża jednak po chwili na wózku golfowym z panią która włada trochę w języku Elżbiety II i już wkrótce możemy rozbić namiot nad samym jeziorem :)


Siljan to jezioro w olbrzymim kraterze, powstałym po uderzeniu meteorytu - to największy taki krater w Europie poza Rosją (jeśli oczywiście założymy, że Rosja to jeszcze Europa :D ). Mimo, że się rozpogodziło to nadal wieje tak, że może urwać łeb - na kąpiel w naturalnym akwenie nie mam więc ochoty :) Mam z kolei ochotę na piwo w ciepłej świetlicy :)
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2015-09-08, 20:57, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2015-09-10, 16:03   

Poranek nad jeziorem Siljan jest rześki, wietrzny i pochmurny, ale nie pada. Dobre i to.

Wokół jeziora rozłożyło się kilka miasteczek - zatrzymujemy się tylko na chwilę w tym o nazwie Mora, gdzie robię kilka zdjęć i już wkrótce wznosimy się wyżej nad niebieską taflę. Ładnie to wygląda.


Tak z innej beczki - dla miłośników długich i skomplikowanych nazw miejscowości ;)


Wschodnie rejony Dalarny, "serca Szwecji" nazywane są też "krainą żelaza i miedzy"; kopalnie istnieją tutaj od późnego średniowiecza a czasem i od czasów Wikingów. Żelazo, woda, drewno i ludzka praca - to tajemnica rozwoju szwedzkiego przemysłu stalowego, dzięki któremu kraj przez długi okres przodował w światowej metalurgii. Jeśli do tego dodamy bogate złoża miedzi i innych surowców to mamy wręcz wymarzony teren dla rozwoju gospodarki.

Stolicą Dalarny jest Falun. Miasto obecnie najczęściej pojawia się w mediach przy okazji wydarzeń sportowych, lecz są one tylko niewielką częścią jego historii. W Falun wydobywa się miedź być może już od IX wieku, a na pewno od wieku XIII. W siedemnastym stuleciu 2/3 światowej miedzy pochodziło właśnie stąd! O ówczesnym bogactwie świadczy kościół św. Katarzyny stojący na rynku - z zewnątrz niepozorny, ale w środku nie szczędzono funduszy na elementy wystroju.



Uliczki wokół centrum potrafią ucieszyć oko.


A zaraz za nimi... hołda! Nie taka wysoka jak na Śląsku, ale człowiek nie ma wątpliwości, że to właśnie ona!


Widok z hołdy na miasto.


Stąd już całkiem niedaleko do Strefy Górniczej Wielkiej Góry Miedzianej (Falu Gruva). Tak wygląda na mapie:


A tak na żywo (no dobra, na zdjęciu):


Wielki dół szeroki na 350 metrów i głęboki na 95 robi ogromne wrażenie, tym bardziej, że cały czas hula silny wiatr, który wydaje się wydobywać gdzieś spod ziemi.


Owa dziura (o jej wielkości świadczy ciężki sprzęt stojący na dnie, a wyglądający jak malutkie zabawki) to efekt zawału z 1687 roku - cudem jest, że ta waląca się kupa ziemi nikogo nie zabiła; było jednak święto i kopalnia nie pracowała. Nigdy potem nie osiągnęła już później poziomu wydobycia jak sprzed katastrofy, jednak działała dalej, nawet dziś coś się pozyskuje z ziemi. Oprócz miedzi wydobywano też złoto (najwięcej w Szwecji) i srebro (drugie miejsce w kraju).


Współcześnie zarówno wielki dół jak i cały kompleks otaczających go budynków jest wpisany na listę UNESCO i można go zwiedzać, lecz bilety są drogie (bodajże 220 koron od łebka).



Na bazie wydobywanej tutaj miedzi powstała falu rödfärg - faluńska czerwień, czyli kolor narodowy, widoczny na większości drewnianych budynków. Jego produkcję rozpoczęto w XVI wieku i trwa ona do dnia dzisiejszego.


Dla zainteresowanych wielkimi kształtami są też urządzenia górnicze. Brakuje jeszcze 13-tek, 14-tek i Barbórki.



Wracamy do centrum, gdzie zostawiliśmy auto. Ulice raczej pustawe z racji południa, lecz w pewnym momencie mija nas grupa dziewcząt w wieku szkolnym. Jakieś 8 na 10 miało korzenie gdzieś bardzo daleko od Europy, połowa w chustach. Myślę, że dzień w którym etniczni Szwedzi staną się w Szwecji mniejszością to kwestia może dwóch dekad... Co prawda częstym widokiem jest biała rodzina w modelu 2 + 3 lub więcej dzieci, lecz ten "pościg" za muzułmanami skazany jest na niepowodzenie...

Zajeżdżamy jeszcze pod współczesny obiekt - no prawie, bo wybudowany na Mistrzostwa Świata w 1974 roku: skocznie narciarskie w kompleksie sportowym Lugnet.


Mimo, że Szwedzi w skokach są beznadziejni (choć to jeden z nich wymyślił dzisiejszy styl V), to jednak zawody rozgrywane są tu często, a MŚ pięciokrotnie (jednych nie zalicza się do oficjalnej statystyki). Na tablicach przy trybunach widać i polskie nazwiska.


Grunt to odpowiednio zrobić telemarka i wszystko będzie dobrze :)


Bardzo długo chodzimy wokół szukając kasy, aby wjechać kolejką na górę, pod szczyty skoczni. W końcu nam się udaje, choć oznakowanie woła o pomstę do nieba!



Duża skocznia na lewo - HS134, mała ("normalna") na prawo - HS100. W większej mieści się muzeum, tym razem jednak też odpuszczamy, bo zaczyna się okres oszczędzania pieniędzy :| Schodzę chociaż do progów...


Trzeba być albo wariatem albo bardzo odważnym człowiekiem aby skakać z czegoś takiego :D

Spod skoczni rozciąga się widok na całą okolicę - są zakłady przemysłowe, kopalnia z dziurą i jezioro Runn z licznymi wyspami i zatokami.




Drugim miastem na F, które odwiedzamy tego dnia, jest Fagersta. Ośrodek przemysłowy w południowej Dalarnie, a jednocześnie w Bergslagen - rejonie wydobycia miedzi i żelaza, srebra i cynku. Kiedyś obowiązywało tutaj Bergets Lag - prawo gór, nadawane wolnym górnikom Bergsmanom.

Fagersta jednak niczym specjalnym się nie wyróżnia, miasto jest do bólu przeciętne.



Dlaczego więc tutaj przyjechałem? To wizyta sentymentalna: dokładnie 40 lat temu w Fagerscie przez kilka tygodni mieszkał mój tata, przebywając na praktykach studenckich w Szwecji. Może dotykał tego drzewa?


To musiała być niesamowita przygoda dla ludzi wyrwanych z PRL-owskich klimatów... do tej pory gdzieś w domu leży przywieziony wówczas winyl ABBY oraz szwedzkie pocztówki, w tym trójwymiarowe, co już w ogóle było szokiem!


Tata odbywał praktyki w szwedzkich firmach, udało też mu się zobaczyć Sztokholm i skocznie w Falun. Ten wyjazd stał się możliwy dzięki synowi pierwszego sekretarza PZPR, pracującego na Politechnice Śląskiej - polscy inżynierowie mieli się uczyć od najlepszych.

Miasto się na pewno zmieniło od tego czasu, pojawiły się afrykańsko-azjatyckie klimaty, pogmatwała się struktura etniczna, lecz pewne charakterystyczne budynki musiały stać już i wówczas. Udało mi się znaleźć nawet budynek, w którym tata z innymi studentami wtedy nocował - w przeszłości było to prawdopodobnie schronisko młodzieżowe.


To trochę dziwne, ale jednocześnie fascynujące poruszać się po śladach ojca po 40 latach i tak daleko od domu :) Te bloki też na pewno już wówczas stały, tata musiał koło nich przechodzić :)


Po tym rodzinnym epizodzie wracamy do podróży, niechybnie zbliżają się szwedzkie ostatki...
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2015-09-10, 17:58, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2015-09-18, 12:57   

Ostatnie 24 godziny w Szwecji... ledwo człowiek przyjechał, a już musi wracać. Nie cierpię tego!

Nie czas jednak na rozpaczanie, lecz na kolejne zwiedzanie - po Krainie Żelaza i Stali zatrzymujemy się na chwilę w Örebro, gdzie w centrum stoi solidny zamek otoczony fosą.


Jego wygląd to w dużej mierze zasługa rekonstrukcji z XIX wieku, ale przecież tak czyniono często. Na dziedzińcu niektórym mogą wyrosnąć gigantyczne uszy!


W ogóle wokół zamku stoją różne dziwne urządzenia...


Ławki do leżenia...


...i dla liliputów.


Miasto ładne, sporo zabytkowej tkanki. Jest też programowe multi-kulti, zakamuflowanych kobiet kręci się wiele. No i żebrzący Cyganie, natrętnie potrząsający kubeczkami z drobnymi. To zapewne miało zachęcać do datków, lecz mnie bardziej kojarzy się z hasłem "należy mi się, wciepuj kasę!". Najbardziej szokujące jest to, że ludzie rzeczywiście ciągle ich dofinansowują :o-o Może gdy człowiek jest bogaty to włącza mu się chęć pomagania nierobom?



Na dalszej drodze mijamy Kanał Gotyjski (Göta Kanal), cud szwedzkiej myśli inżynieryjnej z pierwszej połowy 19. stulecia. Łączy on największe w kraju jezioro Wener z Bałtykiem i liczy około 190 kilometrów, z tego 87 to odcinki sztuczne.



Przy wodzie sielskie obrazki, dokładnie tak jak zawsze wyobrażałem sobie szwedzką prowincję :) Są nawet dzikie krowy!


Wieczorem docieramy do Mariestad, leżącego nad Wenerem. Chciałem zobaczyć te największe jezioro, lecz widok skutecznie ograniczają zatoki.


Zastanawiałem się czy przy porcie nie przenocować - dużo miejsca, darmowe toalety i prysznice... ale jednak zbyt ruchliwie, więc pojechaliśmy jeszcze dalej, aż do okolic Jönköping. Tam znaleźliśmy parking podobny do tego, gdzie spaliśmy podążając na północ: są solidne kible, wiata, ławeczki, a nawet jezioro z punkcikami jarzących się okien po drugiej stronie. Czułem się jak w książkach o Muminkach ;)


Minusem były dwa stojące w pewnym oddaleniu TIR-y: na szwedzkich blachach, ale z polską załogą. Najpierw ryczeli do CB, potem zapuścili silniki w niewiadomym celu. Kiedy się w końcu wyżyli zapadła cisza przerywana tylko z rzadka jadącymi pobliską drogą samochodami.

I wtedy zaczęło lać... na tyle mocno, że przegoniło nas nawet z wiaty. Dobrze, że nie rozkładałem namiotu, a zastanawiałem się, gdyż w pobliskich krzakach były ślady biwakowiczów. Ogólnie to lało całą noc i całe rano - wyglądało to koszmarnie!


Widać Szwecja płakała tej ostatniej nocy... na szczęście około południa nagle się przejaśniło i udało nam się zjeść śniadanie w słońcu, rozkładając się na innym parkingu. Żeby jednak nie było tak fajnie, to pogoda postanowiła być bardzo zmienna...

A tymczasem przy drodze znak ostrzegający przed dzikami! Dobrze, że nie przed świniami, to by była wszak obraza uczuć religijnych.


Znowu jesteśmy w Skanii, pierwszym regionie Szwecji do którego zjechaliśmy z pokładu promu półtora tygodnia temu. Przy bocznej szosie stoi Bosjökloster - klasztor benedyktynów przekształcony w XVI wieku w zamek.


To jednak tylko krótki postój, bo już gna nas do Lund, gdzie najpierw pojawia się słońce, a potem bardzo silny wiatr.



Miasto, największy ośrodek uniwersytecki w państwach nordyckich, słynie ze swojej romańskiej katedry - to jedyna budowla sakralna w Szwecji reprezentująca ten styl.


Zarówno z zewnątrz jak i z wewnątrz jest ona podobna do kościołów centralnej Europy - nie powinno to jednak dziwić, gdyż aż do 1658 roku cała Skania należała do Danii.

W środku ciemność... i mnóstwo zabytkowych detali. Jest krypta, które wygląd nie zmienił się od XII wieku i zegar z kalendarzem, pokazującym wszystkie dni do Sądu Ostatecznego (bez obaw, nie nastąpi to za naszego życia).





Uliczki wokół katedry i w całym Lund to budynki z różnych epok historycznych - dobrze się komponujące.



Podobnie jak wczoraj w Örebro przy głównej atrakcji turystycznej kręci się towarzystwo romskie, będące w dobrej komitywie z miejscowymi żulikami.

Lund to właściwie taka dalsza dzielnica Malmö (oba miasta dzieli 20 kilometrów). Malmö, leżące nad Sundem, to trzecie pod względem liczby osób szwedzkie miasto. A właściwie leżące w Szwecji, bo z tą "szwedzkością" bywa różnie - już ponad 40% mieszkańców to imigranci, na ulicach używa się 150 języków. To chyba wieża Babel była bardziej jednolita ;) Ogólnie słynie z przestępczości zorganizowanej, ostatnio w lipcu czytałem o wojnach gangów na ulicach - oczywiście starano się starannie unikać informacji jaką to religię wyznają młodzi bandyci. Przecież "to nie ma znaczenia", a poza tym "to oni są wykluczeni ze społeczeństwa i dlatego zeszli na złą drogę" jak tłumaczył pewien polski profesor tu mieszkający.

Na szczęście w ciągu dnia żaden granat nie wybucha, ale i tak mi się tutaj niezbyt podoba.


Niby sporo zabytków, ale mam wrażenie, że są przytłumione przez powojenną zabudowę - schludną, praktyczną, lecz nudną jak flaki z olejem.


Czasem zdarzy się jakaś ładna uliczka.


Głównym celem wizyty w mieście nie było zwiedzanie, tylko ostatnie zakupy. Udaje nam się odnaleźć Systembolaget, a potem, tradycyjnie już po błądzeniu, centrum handlowe z parkingiem podziemnym, gdzie wydajemy ostatnie korony.

Na bramkach będziemy płacić już w euro. Stanowisk dużo, lecz do obsługi ręcznej tylko jedno: to zdaje się szykuje nam w przyszłości polski rząd.


Płatna jest oczywiście nie droga, lecz słynny most nad Sundem (Öresundsbron/Øresundsbroen). Koszt niemały - samochód osobowy to około 50 euro, lecz warto się choć raz przejechać, bo wrażenie śmigania nad morzem jest niepowtarzalne :)



Na moście wieje jak diabli (mimo, że znaki wyświetlają co innego), rzuca mną tak, że w końcu ustawiam się za jakąś ciężarówką i wlekę się za nią 70 km/h, mimo, że można jechać o 40 km więcej. Dłużej jednak mogę się cieszyć z jazdy :)

No i jesteśmy w Danii!


Jakie to proste! Kiedyś sądziłem, że łatwe przekraczanie granic jest nam dane na zawsze, lecz przy tym co się teraz dzieje w czasie islamskiego zalewu to może się okazać, że za jakiś czas będzie to tylko piękne wspomnienie. Choć może kiedyś takie znaki w ogóle nie będą potrzebne, gdyż most stanie się wewnętrznym jednego skandynawskiego kalifatu?

Próbuję odpędzić myśli czarne jak chmury kłębiące się nad Kopenhagą - a jeszcze przed chwilą ze szwedzkiej strony było widać tutaj słońce! Najwyraźniej Duńczycy też mają dziś ochotę na deszcz!

Wbrew temu co się często uważa Öresundsbron/Øresundsbroen nie spina dwóch brzegów cieśniny: sam most to "jedynie" niecałe 8 kilometrów, następnie jest sztuczna duńska wyspa Peberholm i 3,5 kilometrowy tunel pod morzem. Dopiero później wyjeżdża się we właściwiej Danii.



Kopenhagę na razie mijamy, przedzieramy się do północno-wschodniej Zelandii, do Helsingøru. Znajduje się tam zamek Kronborg, w którym Szekspir umieścił akcję "Hamleta".



O ile nigdy nie byłem wielkim miłośnikiem twórczości Anglika, o tyle twierdza jest rzeczywiście imponująca (kolejny obiekt na liście UNESCO podczas wyjazdu - chyba pobiliśmy nasz rekord). W przeszłości strzegła ruchu statków na Sundzie i pilnowała poboru cła od przewożonych towarów.


Duńczycy byli tutaj monopolistami, gdyż po drugiej stronie (zaledwie 4 kilometry) znajduje się Helsingborg, niegdyś tworzący z Helsingørem jedno duńskie miasto.


Obecnie między duńskim a szwedzkim brzegiem kursują co chwilę promy, które są tańszą alternatywą dla mostu: wbrew obawom zainteresowanie przeprawą znacznie wzrosło po otwarciu w 2000 roku Öresundsbronu/Øresundsbroenu.

Pogoda zrobiła się doprawdy nieciekawa, cieszą się tylko wędkarze i miłośnicy naturalnego prysznica na świeżym powietrzu.



Na sekundę wychodzi słońce, ale zaraz potem znowu wali deszczem po gębie.


Oglądamy jeszcze budynki wokół zamku - aż do XX wieku stacjonowało tutaj wojsko.


Wracając do auta widzimy, że w Szwecji teraz jest jasno - a to złośliwcy!


Pozostaje mieć nadzieję, że podczas kolejnych dni Dania będzie pod tym względem podobna do Szwecji...
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2015-09-18, 13:08, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2015-09-24, 00:10   

Niebieskie niebo. Słońce. Upał. Typowa pogoda z połowy lipca dla większości Europy.

Ale nie w Danii Anno Domini 2015.

Poranek na kempingu na przedmieściach Kopenhagi to deszcz, silny wiatr i piździawica. Mam wrażenie, że jest listopad!


Łażenie po mieście w taką aurę jest gwarancją szybkiego przemoczenia. Postanawiamy więc zajrzeć do miejsca, którego nie planowałem: browaru Carlsberga. W dodatku na kempingu można taniej kupić bilet do tamtejszego muzeum.

Turystów witają zabudowania z XIX wieku. Trochę przypominają Pilzno.


Brama ze słoniami ozdobionymi swastyką - były one stałym elementem na piwach aż do II wojny światowej.


W najstarszej części browaru utworzono muzeum. W ramach biletu jest też degustacja dwóch małych piw. Pierwsze, ciemne, podobno według pierwotnej receptury, jest bardzo wodniste. Typowe - oszczędzamy na turystach.

Dla zbieraczy - bodajże największa na świecie kolekcja butelek po piwie z całego świata. Są i polskie akcenty.




Następnie ekspozycja opisującą historię przedsiębiorstwa założonego w 1847 przez Jacoba Jacobsena. Są stare plakaty, historyjki, jest reklama z lat 30. XX wieku: naga kobieta z cyckami! Czy wyobrażacie sobie dzisiaj coś takiego w przyzwoitej Europie?


Flaszki ze starego i nowego browaru - przez pewien czas funkcjonowały dwa, gdy ojciec-założyciel pokłócił się z synem.


Pierwsza ofiara referendum w Polsce...


Koniki niegdyś wożące piwo dziś wożą turystów.



Stare wozy.




Chevrolet Six, Morris oraz Triangel - ten ostatni to duńska konstrukcja.

Drugie piwo konsumujemy w dużej sali na piętrze - tam jest kilka rodzajów, pijalne. W ogóle w Danii Carlsberg sprzedaje piwa, których w Polsce nie uświadczymy. Do tego ma mały browar Jacobsen, warzący IPY, APY, Blondie, Weizeny i inne rodzaje z lepszej półki. Oczywiście w miejscowym sklepie można się w nie zaopatrzyć, co naturalnie czynię :)


Muzeum odwiedzają tłumy ludzi i wydaje się, że niektórzy z obsługi chcą jeszcze sobie dodatkowo zarobić: dwukrotnie ta sama kobieta chciała mnie oszukać! Najpierw z 200 koron wydała resztę do stówki, potem po sprawdzeniu rachunku okazało się, że nabiła mi piwo duże, zamiast małych. Nie wierzę w przypadki - ile osób nie zorientuje się, zwłaszcza tych, którzy mają więcej gotówki? Ja kasę odzyskałem, ale niesmak pozostał :/

Po wyjściu pogoda bez zmian... choć momentami mniej pada albo nawet całkowicie przestaje. Ulice Kopenhagi sprawiają przygnębiające wrażenie w taki dzień.


Rowery to podstawa... wbrew popularnej legendzie każdy jest jednak starannie przypięty.


Sektor imigrancki przy dworcu głównym. Duńska kuchnia? Nie tutaj.


Z drugiej strony dworca słynny park rozrywki - Ogrody Tivoli. Dzisiaj to chyba tłumów tam nie mają.


Postanawiamy znowu schronić się pod dachem - w Muzeum Narodowym. Dodatkowo okazuje się, że wstęp jest darmowy :) Muzeum ogromne, musimy się sprężyć, aby obejrzeć choć część ekspozycji.

Są kamienie runiczne - np. ze swastyką.


Książeczka dla polskich pracowników sezonowych z początku XX wieku.


Plakaty propagandowe z 1920 roku, kiedy to w Szlezwiku i Holsztynie odbywał się plebiscyt mający zdecydować o przynależności państwowej tych terenów. Ostatecznie północ wróciła do Danii, południe pozostało w Niemczech.


Adolf jak żywy ;)


Wystawa czasowa poświęcona tzw. Białym autobusom. W 1945 roku przewoziły one jeńców i więźniów niemieckich obozów do neutralnej Szwecji.


A tymczasem na dworze... znów leje. Główny deptak Strøget jest wyjątkowo pusty.


Klasyka.


Pod ratuszem trwa budowa metra. Jeśli w czymś Warszawa była szybsza od Kopenhagi to właśnie w metrze - duńskie otwarto dopiero w 2002 roku. Ale od razu półtorej linii ;)


Ogromny termometr pokazuje 13 stopni - ah, jak dobrze się rozgrzać :D


Już wieczór, więc wracamy na dworzec a potem na przedmieścia do kempingu. Tak jak przypuszczałem - tam wychodzi słońce :D


Jesienna Kopenhaga nie przypadła mi do gustu. W Szwecji też bywało różnie, ale nigdy tak paskudnie. Brr....
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2015-09-24, 00:15, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2015-09-24, 09:47   

A porównałeś duńskiego carslberga do polskiego?
Ciekawe na ile te siki się różnią...
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2015-09-24, 10:23   

nie piłem tam tego zielonego, co jest w Polsce, więc tu trudno się wypowiedzieć... ale piłem kilka innych lagerów, których w RP nie ma - Elephanta, 47 oraz Carla... są lepsze, zwłaszcza Carl, to ciemne piwo. Carlsberg pszeniczny jest całkiem niezły... w lipcu mieli promocje - małe puszki z różnymi rodzajami piwa za 5 koron: IPA, American Steam Beer i inne... ciekawe, choć dupy nie urywają. Natomiast piwa spod marki Jacobsena to zupełnie coś innego - tak jak w Polsce Żywiec produkuje siki, a w podległym zakładzie w Cieszynie potrafią stworzyć dobre rzeczy.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2015-09-24, 19:17   

Jaka jest pora roku po jesieni? Oczywiście wiosna (zima to ostatnio odpuszcza, poza górami). I tak też wyglądała zmiana pogody w Kopenhadze: po jesiennym, paskudnym czwartku piątek przywitał nas nieśmiałymi przejaśnieniami... potem tych niebieskich stref było coraz więcej, zaczęła się też podnosić temperatura, choć do reszty Europy nadal było daleko. Jedno się tylko nie zmieniło: bardzo silny wiatr!

Poprzedniego dnia zwiedzanie duńskiej stolicy musieliśmy mocno ograniczyć, dzisiaj jest więc szansa nadrobić. Zaczynamy od Amalienborga - oficjalnej rezydencji królewskiej od 1794 roku. To kompleks czterech rokokowych pałaców rozłożonych wokół konnego pomnika Fryderyka V.


W jednym z pałaców (obecnie remontowanym) mieszka królowa Małgorzata. Inny używany jest przez następcę tronu, kolejny przez jego brata, wreszcie ostatni jako rezydencja dla gości odwiedzających monarchinię. Wszystko po sąsiedzku - sprytne.


Sporą atrakcją są wartownicy w futrzanych czapach... w sumie przy takim klimacie to mogą się one okazać bardzo przydatne. Wielu chce zrobić sobie z nimi zdjęcie.


Inni nie są tak wymagający i nieustannie walą sobie słitfocie z kijka - nowa choroba psychiczna naszych czasów...


Trudno nie odnieść wrażenia, że najważniejsza jest nasza gęba na konkretnym tle - bez gęby zdjęcie się nie liczy :D

W Kopenhadze nie mamy - jak w Sztokholmie - karty miejskiej, brak już na nią funduszy; musimy więc dobrze wybierać miejsca wstępu. Decydujemy się na łączony bilet do dwóch muzeów w królewskich siedzibach - pierwsze z nich umiejscowione jest właśnie w jednym z pałaców Amalienborga (niektóre źródła informują, że górne pomieszczenia są używane przez następcę tronu, inne, że jednak jego brata). Muzeum poświęcone jest rodzinie Glücksburg, która panuje w Danii od połowy XIX wieku.

W salach zachowały się gabinety monarchów - widać, że za dużo miejsca na biurkach nie mieli.



Przez okno widzę jakieś zbiegowisko - okazało się, że rozpoczęła się zmiana warty (odbywa się co dwie godziny). Pani z muzeum mówi, że spokojnie mogę wyjść na dziedziniec, obejrzeć to przedstawienie i wrócić. Miło :)

Zmiana zaczyna się energicznie - żołnierze wchodzą na plac.


Potem jednak robi się bardziej statycznie - głównie stoją. Czasem kilkuosobowa grupa odejdzie albo przejdzie, ale ogólnie myślałem, że będą się więcej ruszali.





Gdy już jednak ruszą się dalej, to cały tłum wali za nimi ;)


Po niecałych dwóch kwadransach znudziło mi się dalsze stanie i tylko od czasu do czasu zerkałem przez pałacowe okna... nadal głównie stali ;)


Mimo wszystko warte to obejrzenia, a dzięki strojom można odnieść wrażenie, że to obrazy z jakiegoś Dziadka do Orzechów :) W pewnym momencie nawet przemknął wóz na królewskich blachach.


Na koniec i ja robię sobie zdjęcie z wartownikiem w tle - ale bez kijka ;)


Kilkaset metrów od pałaców jest kościół królewski - św. Fryderyka, zwany też Marmurowym. Jego budowę rozpoczęto w 1740 roku, ale koszty okazały się tak wysokie, że dokończono dopiero pod koniec następnego stulecia.


Kilometr od siedziby królowej znajduje się stara twierdza - Kastellet. Powstała w XVII wieku jako część obwarowań chroniących miasto od strony wody...


Bo to właśnie od morza nadchodziło największe zagrożenie - przekraczali je Szwedzi, a na początku XIX wieku dwukrotnie atakowali Brytyjczycy. Za drugim razem, w 1807 roku, dokonali oni jednego z pierwszych w historii terrorystycznych bombardowań cywilnej zabudowy: zniszczeniu uległo wówczas 70% budynków Kopenhagi, a pokonani Duńczycy musieli oddać Brytyjczykom niemal całą swoją flotę. Była to kara za opowiedzenie się po stronie Napoleona.

Dziś w dawnej twierdzi można spacerować między czerwonymi barakami albo popatrzeć na okolicę z murów.



Idąc brzegiem łatwo dostrzec kolejne fortyfikacje wzniesione już na wodzie - fort Trekroner z 1713 roku. Dalej w głąb morza jest ich jeszcze kilka.


Gęstniejący tłum ludzi kieruje się w jedno miejsce... co chwilę przypływają też kolejne łodzie wycieczkowe z turystami, stoją stragany z pamiątkami.


Mała Syrenka - najsłynniejsza duńska rzeźba. Wielokrotnie dewastowana (odcinano jej głowę i kończyny), oblewana farbą, dekorowana krowim łbem i burką. Nadal objęta prawami autorskimi, choć wykonano ją w 1909 roku. Jeśli ktoś liczy na romantyczne obcowanie z tym dziełem to musi przyjść o innej porze ;)


Powoli wracamy do centrum - po drugiej stronie kanału widać bazę wojskową i Muzeum Marynarki wraz z okrętami muzealnymi. Na to miejsce zabrakło nam niestety czasu :(


Przechodzimy przez dzielnicę Nyboder - to dawne baraki marynarskie z XVIII wieku. Z kolei nowsze konstrukcje jako żywo przypominają familoki.



Przejścia między blokami.


Drugim (i nie ostatnim) pałacem królewskim w mieście jest Rosenborg. Kiedyś był rezydencją podmiejską, dziś to prawie ścisłe centrum.


Dookoła rozciągają się różane ogrody - kwiatki pachną!


Rosenborg wybudowano w XVII wieku, ale szybko stał się przestarzały i niewygodny. Ostatni raz duński król spał w nim w 1801 roku - było to podczas pierwszego napadu brytyjskiej floty na Kopenhagę. Już w latach 30. XIX wieku w świetnie zachowanych bogatych wnętrzach utworzono muzeum.



Coś dla miłośników kibelków :)


Sala tronowa z 1624 roku - największa na zamku.


Trony używane były podczas uroczystości koronacyjnych.
Tak wyglądają dzisiaj:


...a tak w 1841 roku (obraz z Wikimedia Commons):


Koronacji zaprzestano w Danii po wprowadzeniu monarchii konstytucyjnej w II połowie XIX wieku. Regalia rzecz jasna nadal istnieją, choć przy władcy pojawiają się tylko podczas pogrzebów. Zamiast koronacji prawo przewiduje proklamację nowego króla lub królowej - w 1972 roku Małgorzatę II proklamowano z balkonu pałacu w Amalienborgu.

W podziemiach Rosenborga, ukryte za potężnymi pancernymi drzwiami, można obejrzeć właśnie te korony:
- korona Chrystiana IV:


- korona Chrystiana V i królowej:


- a także m.in. bogato zdobiony Order Słonia - najstarsze i najważniejsze odznaczenie duńskie. Duńczycy nie są tak postępowi jak Szwedzi i orderów oraz medali nie zlikwidowali.


Wokół zamku także kręcą się wartownicy, lecz stroje mają już mniej efektowne ;)


Wracając do centrum przechodzimy obok Wielkiej Synagogi... 15 lutego 2015 roku uzbrojony mężczyzna zaatakował żydów przygotowujących się do Bar micwy. Religia, jaką wyznawał, zapewne nie miała na to żadnego wpływu...


Główny deptak już znacznie bardziej zatłoczony niż wczoraj.


Mostem przekraczamy kanał, podążając na wyspę Christianshavn, kiedyś twierdzę morską. Na lewo widoczna nowa Biblioteka Królewska, nazywana też Czarnym Diamentem.


W ogóle przy brzegach pełno jest ciekawej architektury ze starszą metryką - np. dawny królewski browar.


Naszym celem jest Christiania - wolne miasto założone przez hippisów w 1971 roku w opuszczonych koszarach. Stolica kontrkultury, handlu haszyszem i innymi miękkimi używkami, to niesamowicie ciekawe miejsce, choć niewątpliwie i tutaj komercja wkrada się tylnymi drzwiami. Pełno w niej knajpek, barów, sklepików z rękodziełem, a wszystko to w oparach słodkawego zapachu unoszącego się w powietrzu.




Władze wielokrotnie próbowały zlikwidować tą anarchistyczną enklawę i jak dotąd bezskutecznie... jakiś czas temu chyba dały spokój - w końcu taki wentyl bezpieczeństwa zawsze się przydaje, no i napędza turystów w tej części miasta.

Na terenie Christianii obowiązuje kilka, ale za to istotnych zasad - np. żadnych samochodów. Nawet straż pożarna nie ma tutaj wjazdu w czasie interwencji, skutecznie blokują ją widoczne na zdjęciach kamienie. Nie można też biegać - człowiek taki uznany zostanie za złodzieja albo policjanta. No i zero zdjęć, co potrafi najbardziej zaboleć. To głównie ochrona handlarzy używkami (choć i tak są zamaskowani, że ledwo widać oczy), a także zwykłych mieszkańców komuny. Tyle, że w dzisiejszych czasach jest to zakaz praktycznie nie do wyegzekwowania - ja jednak nie mam super sprzętu, więc tylko zrobiłem jedną fotkę bocznej ulicy (widać dawne zabudowania koszar) podczas picia piwa na murku :)


Przy głównym wejściu do dzielnicy jest tylu chętnych na zdjęcie, że trzeba swoje odczekać.


Są i boczne wejścia, mniej spektakularne i zatłoczone.


Jeden z wielu murali w okolicy.


Wracamy do unijnej rzeczywistości... fajnie przyjrzeć się ruchowi na kanałach - nie tylko dużych jednostek :)




Na zakończenie dnia wjeżdżamy na wieżę zamku Christiansborg - to kolejna już rezydencja królewska, a od 150 lat siedziba parlamentu.


Na szczycie znajduje się bezpłatny punkt widokowy - w ciągu dnia kolejka chętnych jest spora, teraz prawie pusto. Przy wejściu kontrola jak na lotnisku, wiadomo, że mogę zrzucić bombę na przechodzących w dole ludzi.




Widać morze, a w oddali Szwecję.


Most nad Sundem także jest świetnie widoczny.


W oczekiwaniu na pociąg kręcimy się jeszcze wokół głównego dworca... nie da się ukryć, że okolica jest dość zasyfiona - po szwedzkiej czystości kłuje to po oczach.


Wracamy na kemping w podobnych warunkach jak w Sztokholmie - Duńczycy są mało znaczącą mniejszością, a zobaczyć blondynkę to prawie jak uczciwego polityka ;)


W sobotę rano przed wyjazdem idę jeszcze na krótki spacer - biegając dzień wcześniej zauważyłem w pobliżu kempingu kilka interesujących obiektów. Okazuje się, że są to lądowe fortyfikacje miejskie, mające chronić stolicę od strony lądu.


Wybudowano je pod koniec XIX wieku i, na szczęście dla mieszkańców, nigdy nie musiano ich używać. Wielka Wojna udowodniła, że takie konstrukcje bardzo szybko stają się przestarzałe i już w 1920 twierdzę formalnie zlikwidowano.


Po nasypach można się przyjemnie przechadzać, lecz trzeba uważać na gospodarzy ;)


Opuszczając stolicę zatrzymujemy się w Albertslund - to niby osobna miejscowość, ale właściwie przedmieście Kopenhagi. Tutaj nadal jest Skandynawia - niska zabudowa, czysto, porządnie, cicho.


Mnie zainteresowało jednak coś innego - więzienie Vridsløselille. To właśnie z niego na początku każdego filmu wypuszczano Egona Olsena i po każdym genialnym planie, który skończył się spektakularną klapą, lądował w nim z powrotem :)


Jak wygląda Kopenhaga w porównaniu ze Sztokholmem? Szwedzkie miasto wydaje mi się ładniejsze... także gęstsza sieć wodna jest atutem Sztokholmu. Więcej terenów zielonych - przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie. Lepiej zorganizowany transport. Zabudowa Kopenhagi poza centrum bywa dość smętna... ale na pewno wpływ na takie postrzeganie miała kiepska pogoda pierwszego dnia w Danii. Za to tutaj nie ma problemów z kupieniem alkoholu, sprzedają go wszędzie ;) Cenowo - Szwecja prawdopodobnie tańsza, choć minimalnie...

Zatem Sztokholm trochę nad Kopenhagą, choć do tej drugiej na pewno warto zajrzeć!

Chyba sobie zapuszczę Gang Olsena dla kurażu ;)
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2015-09-24, 19:28, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2015-10-05, 21:46   

Roskilde - dawna stolica Danii, miasto Wikingów i królów. Położone na południowym brzegu Roskildefjordu. Dziś właściwie ośrodek satelicki Kopenhagi, bo leży ledwie 30 kilometrów na zachód od niej.

W historii muzyki znane jest ze swojego festiwalu rockowego... natomiast biorąc pod uwagę historię Duńczyków to turystów przyciągają tutaj dwa miejsca - jednym z nich jest Muzeum Łodzi Wikingów. Prezentuje się w nim pięć łodzi odnalezionych w zatoce w latach 60. XX wieku, a pochodzących z XI stulecia.


Bilety wstępu są drogie, a widzieliśmy już takie znaleziska kiedyś w Oslo, więc ograniczamy się tylko do spaceru w pobliskim porcie - znajdują się tam rekonstrukcje łodzi, którymi pływali skandynawscy wojownicy.


Chętni mogą własnoręcznie przepłynąć się repliką - jest to atrakcja głównie dla zorganizowanych grup, których tutaj nie brak. Jak widać na zdjęciu bywa, że idzie im dość kiepsko ;)


Można również zajrzeć do kilku warsztatów, pooglądać tłukące się dzieciaki lub pospacerować po nowszej części portu, gdzie cumują współczesne jednostki.



Z Muzeum świetnie widać wieże potężnej gotyckiej katedry - pierwszej takiej w Skandynawii, wzoru dla innych kościołów.


Wpisana na listę UNESCO świątynia powstała w XIII wieku. Wnętrze (wstęp płatny) pełne jest zabytków z różnych epok, ale najważniejszą funkcją katedry jest bycie nekropolią duńskich monarchów.



W kaplicach otaczających trzy nawy stoją nagrobki królów i królowych. Reprezentują różne epoki architektoniczne, lecz niemal każdy jest dziełem sztuki.


Powyżej ciekawe nagrobki Chrystiana X i jego żony - panowali w trudnym okresie okupacji hitlerowskiej. Król jednak nie opuścił kraju i przez ten czas reprezentował on całym sobą państwowość duńską. Reprezentował osobiście, mimo podeszłego wieku codziennie odbywając przejażdżki konne po Kopenhadze - bez ochrony, dla lepszego kontaktu z ludźmi.





Jednym z wcześniejszych jest sarkofag królowej Małgorzaty z XV wieku, stojący za głównym ołtarzem. Figury po bokach są kopiami, gdyż oryginały zniszczono albo w czasie reformacji albo w okresie łupienia kościoła przez Szwedów w XVII wieku.


Inna ciekawostka związana jest z ołtarzem głównym - pierwotnie miał znaleźć się w Gdańsku, ale w 1560 roku statek, którym płynął, został zatrzymany w cieśninach przez Duńczyków i cały towar skonfiskowano. Miała to być kara dla kapitana, który zaniżył wartość transportu w celu zapłacenia niższego cła.


Na katedrę można też spojrzeć z galerii na piętrze.


W katedrze jest już przygotowane miejsce na sarkofag obecnej królowej oraz nawet model nagrobka. To dziwne wiedzieć za życia w czym człowieka pochowają.


Jej ojciec, zmarły w 1972 roku Fryderyk IX, został pochowany na zewnątrz w specjalnie przygotowanej odkrytej kaplicy. Najwyraźniej jednak uznano, że miejsce wiecznego spoczynku monarchy jest w środku kościoła, a nie na powietrzu i dlatego jego córka ma już zarezerwowaną własną kaplicę z zabytkowymi malowidłami na ścianach.


Spacerujemy wokół katedry i po śródmieściu - sporo starych domów, a na głównym placu targ staroci. Z racji soboty kręci się sporo ludzi.




Roskilde to ostatnie miasto skandynawskie w którym zatrzymaliśmy się na dłużej. Po powrocie do auta jedziemy bocznymi, mało ruchliwymi drogami z widokami na zielono-żółtą prowincję.




Naszym celem jest dawna twierdza Wikingów w Trelleborgu. Założono ją w 980 roku w czasie przekształcania się luźnych związków żeglarzy-wojowników w zjednoczone państwo. Funkcjonowała tylko kilkadziesiąt lat, gdyż zmieniła się sytuacja polityczna.

A tak ona wyglądała:


Okrąg o wielkości dwunastu boisk piłkarski chroniony kilkumetrowym murem z czterema bramami. W środku kilkanaście ogromnych chat i mniejsze budynki, zamieszkałe głównie przez wojowników. Poza murem coś w rodzaju podgrodzia - obiekty używane przez cywilnych mieszkańców: rzemieślników, pomocników, ewentualnie rodziny.

Dziś tutaj bardzo tłoczno, ponieważ właśnie rozpoczął się Festiwal Wikingów. Mamy więc dziesiątki rozstawionych namiotów, ludzi w "wikingowskich" strojach, gotujące się kociołki, smażone zwierzęta, kute miecze itp.









Są też tradycyjne wczesnośredniowieczne gaśnice...


...i wciskające się w każdy kąt osoby z selfistickami, choć ja wolę to nazywać odmianą choroby psychicznej.


Aby lepiej pokazać współczesnym warunki życia w warownej osadzie w 1941 lub 1942 roku zrekonstruowano chatę, która stanowiła podstawowy budynek grodu. Chata to określenie dość delikatne, ponieważ była długa na 30 metrów a w pozbawionych okien pomieszczeniach spało kilkadziesiąt osób - prawdopodobnie samych mężczyzn. O intymności można zapomnieć ;)




Na zachowanych wałach można sobie uzmysłowić jak wielka była to osada.




Trelleborg pełnił też funkcję portu - co prawda dwie wijące się w pobliżu wałów rzeczki są zarośnięte i wąskie, ale łodzie Wikingów bez problemów mogły się nimi przeprawiać z racji swego niskiego zanurzenia.


W innej części festiwalowego obozu są rekonstrukcje (mniejsze od oryginałów) domów cywilnych, w których mieszkały rodziny. Tutaj trochę bardziej komfortowo.




W miejscowym muzeum możemy przeczytać historię twierdzy a także zerknąć na nowe znalezisko - oryginalną tarczę z tamtych czasów.


W kwestii natury technicznej - normalnie wstęp na teren osady jest bezpłatny, przy okazji Festiwalu kosztował on 100 koron. Wybraliśmy to miejsce zamiast Muzeum Łodzi i nie żałowaliśmy ;)

Godzina już popołudniowa, a przed nami sporo drogi. Chciałem jeszcze zajrzeć do jednego z zamków, lecz ostatecznie rezygnujemy z tego. Wkrótce za Trelleborgiem na autostradzie wyrastają bramki - to opłata za most, nie za drogę (podobnie jak w Szwecji są one bezpłatne). I podobnie jak w Szwecji do obsługi ręcznych płatności jest tylko jedna bramka.


Z płaceniem mamy zresztą pewien kłopot - podaję euro i liczyłem na wydanie reszty w tej walucie a otrzymuję cały plik koron duńskich... Niby to powinno być normalne, ale przyzwyczajony jestem do tego, że jeśli płacę za granicą w innej jednostce niż miejscowa to zazwyczaj też wydaje mi się w takich banknotach i monetach... No i teraz mam sporo duńskiej kasy, której nie zamierzałem wydawać, a mniej euro, które miały się przydać następnego dnia ;)

Ów płatny most to Storebæltsbroen - nad Wielkim Bełtem. Składa się de facto z trzech części - mostu wiszącego (najdłuższego w Europie, a trzeciego na świecie), wyspy Sprogø i standardowego, niższego mostu. Całość to 13 kilometrów, łącząca Zelandię i Fionię.



Po drugiej stronie mostu, na parkingu, obserwuję statek płynący Wielkim Bełtem ku brzegom Niemiec.


Przekraczamy kolejny most - nad Małym Bełtem. Trochę podobny do poprzedniego ale znacznie krótszy i bezpłatny. Za nim wracamy na kontynent.


Zatrzymujemy się jeszcze na zakupy, wydając nadmiar koron. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów w duńskim Szlezwiku to na przemian słońce, deszcz i tęcza... Ten odcinek autostrady za kilka tygodni zostanie zamknięty z powodu naporu hord migrantów przebijających się z Niemiec do Szwecji - Danię dziwnie omijali po tym, jak obniżyła socjal dla azylantów...

I w ten sposób żegnamy Skandynawię. Ciekawe kiedy tam wrócimy??
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2015-10-05, 22:15, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Vlado 


Wiek: 48
Dołączył: 15 Mar 2015
Posty: 1641
Skąd: Wega XXI
Wysłany: 2015-10-06, 20:16   

Pudelek napisał/a:

I w ten sposób żegnamy Skandynawię.

No w końcu :D jeszcze kilka odcinków i zazdrość by mnie całkiem zeżarła;)
Piękny kawał Skandynawii zwiedziliście:)
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2015-10-07, 12:41   

Z całej tej wycieczki/urlopu dla mnie najciekawszy był ostatni odcinek. Dania na plus mnie ujęła, a nigdy bym w niej nie widział nic ciekawego.
Jednak bardziej mnie interesuje Norwegia i Finlandia, ale dobrze się móc o tym przekonać, a to dzięki tej relacji Pudla nastąpiło.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2015-10-07, 12:45   

Finlandia to już nie Skandynawia, ale chętnie też bym obejrzał, bo jak na razie byłem tylko w Helsinkach ;)

Vlado napisał/a:
jeszcze kilka odcinków i zazdrość by mnie całkiem zeżarła;)

na nieszczęście jeszcze będą dwa odcinki :P
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2015-10-07, 14:46   

Zawsze jakoś Finlandię dołączałem do krajów skandynawskich, teraz sprawdziłem i fakt.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group