Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Wiosenne Bieszczady na dziko i półdziko

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-04-20, 15:57   Wiosenne Bieszczady na dziko i półdziko

Po mojej listopadowej pierwszej wizycie w polskich Bieszczadach postanowiłem rychło tam powrócić, najlepiej w terminie gwarantującym względny spokój. Początkowo z Eco planowaliśmy marzec, lecz ostatecznie stanęło na połowie kwietnia. Jak się okazało, nie mogliśmy lepiej tracić z datą.

Autobusem z Górnego Śląska tym razem dojeżdżamy do Polańczyka, który o tej porze sprawia wrażenie miejsca opuszczonego przez Boga i większość ludzi. Z przystanku ewakuujemy się na drogę wojewódzką, licząc na złapanie stopa, gdyż najbliższy PKS mamy dopiero za prawie 2 godziny. Ruch uliczny nie wróży nic dobrego...


Najpierw wszystkie auta jadą w przeciwną stronę - chyba wszyscy chcieli uciec z głębi Bieszczadów. Później kierowcy nie przeważają większej ochoty na zabranie nas, niezmiennie pokazując najgłupszy gest, jaki można pokazać autostopowiczom - "jadę tylko kawałek". A my przecież nie wybieramy się do Pekinu, tylko też kawałek!

W końcu po ponad pół godzinie zatrzymuje się terenówka i podwozi nas do Bukowca (Буковець). Nasz punkt startowy jest w innym miejscu, lecz nie narzekamy, tylko od razu ruszamy w trasę. Autobusem dojechalibyśmy ciut dalej, ale też przecież dużo później.


Pogoda na razie ciężkawa - chmury, nad wzgórzami mgiełki, lecz widać iż w tle są już pierwsze przejaśnienia.


Drogą przez górę dochodzimy do Terki (Терка).


Miejscowość przeżyła kilka tragicznych zwrotów akcji w latach 40. ubiegłego wieku. Konflikt narodowościowy istniał już tu przed wojną, podsycany przez unickiego księdza - z tego powodu wybudowano dla równowagi rzymsko-katolicki kościół, choć jego wyznawcy stanowili oni znikomy procent mieszkańców. Istnieje do dzisiaj jako jedyny sprzed 1945 w całej gminie - obok jego młodsza wersja, nawet nie tak znowu brzydka.


Podczas wysiedlania wsi przez wojsko w 1946 roku zginął nastoletni chłopiec. W odwecie UPA uprowadziła kilku Polaków i Ukraińców, którzy przeszli na rzymską wiarę, po czym część zabiła. Kolejnego odwetu dokonało Ludowe Wojsko Polskie, wzięło 30 cywilnych zakładników spośród miejscowych Ukraińców i rozstrzelało (lub według innej wersji - spaliło żywcem, obrzuciwszy uprzednio granatami w zamkniętym budynku). Ostatnim akordem był w ramach zemsty atak UPA na Wołkowyję, gdzie stacjonowali żołnierze i śmierć 30 osób, w większości Polaków. Makabra...

Patrząc na to spokojne miejsce trudno sobie wyobrazić wydarzenia, dziejące się przed dekadami.


Cerkiew z Terki rozebrano w 1957 roku. Pozostała dawna dzwonnica, obok której jest grób zamordowanych Ukraińców.


Przy skrzyżowaniu stoi sklep - podobno dla niektórych kultowy.


Sklep jak sklep - normalny, jak to na wsi, nic w nim kultowego. Ponieważ jednak w autobusie usłyszeliśmy, że dziś Międzynarodowy Dzień Trzeźwości to siadamy na Leżajska i jakieś skromne śniadanie ;)

Po ponownym założeniu plecaków idziemy krótki odcinek zielonym szlakiem, oglądając kilka zachowanych starych budynków.



Szlak odbija na prawo, natomiast my podążamy prosto błotnistą, mokrą ścieżką, która powoli wyprowadza nas w górę. Niestety, pogoda się psuje, robi się ciemnawo i zimno.



Podejście nie trwa długo i wkrótce mijamy zdziczałe sady, przysmak bieszczadzkich niedźwiedzi - to pozostałość po wsi Studenne.


Cerkwisko to właściwie tylko łąka, na którym stoi jeden krzyż. Brak opisywanych w necie śladów mogił i kamiennego murku.


Zaczyna padać, więc nie zwlekamy i schodzimy w dół ścieżką - na wyczucie, licząc, że doprowadzi nas do celu. Eco wsuwa na siebie pelerynę i w tym momencie lać przestaje - niezły patent :lol .

W dole przy miejscu określanym jako Stary Plac dochodzimy do Sanu i mostu - gdybyśmy tu przyszli ponad pół wieku temu to stalibyśmy na granicy: w latach 1939-41 niemiecko-radzieckiej, a od 1945 do 1951 polsko-radzieckiej.


W zamian za bogate w surowce tereny wokół Sokalu Polska otrzymała ziemie na północ od Sanu z Ustrzykami Dolnymi. I dobrze - dzięki temu zamiast zniszczonych regionów górniczych w okolicach Bugu są większe polskie Bieszczady.

Od tego miejscu nasza trasa przez dłuższy czas będzie biegła wzdłuż rzeki, po "polskim" brzegu. Gdyby nie wymiana terenów w 1951 roku to po drugiej stronie byłaby dziś Ukraina.


Ścieżka jest średnio wydeptana, choć widoczna. I mokra. Właściwie cały czas idziemy po grząskim gruncie.


Na szczęście nad nami pojawia się nieśmiało słońce, więc możemy przestać myśleć o deszczu.


Mijamy dawną wieś Obłazy, rozłożoną po dwóch stronach Sanu. Pozostałością po niej są resztki drewnianej zagrody oraz zarośniętej alei.


Następnie oddalamy się trochę od rzeki i w pewnym miejscu skręcamy w złą dróżkę leśną, w porę jednak orientujemy się w pomyłce, bo inaczej cały plan szlag by trafił!

Na jakiejś polance spotykamy lisa. Wypatruje czegoś usilnie przed sobą i zauważa nas dopiero, gdy podchodzimy bliżej :)


Naszą trasę co jakiś czas przecinają strumienie. Początkowe udaje się je przejść suchą stopą, ale potem konieczna staję się krioterapia.


(fot. Eco).

Wychodzimy na szeroką polanę, gdzie niegdyś rozciągało się Tworylne (Творильне, 1977-1981 Słoneczna). To ostatnia nazwa to efekt idiotycznej akcji polonizacyjnej nazw bieszczadzkich z okresu późnego Gierka, którą za kolejnej ekipy w niemal całości cofnięto.


Była to duża wieś, licząca w okresie międzywojennym ponad 700 mieszkańców. Już po wojnie "zaglądała" tu UPA, mordując polską i ukraińską rodzinę. Ta ostatnia pewnie była za mało ukraińska. Potem wkroczyło tu LWP, kazało spakować się ludziom w ciągu godziny i na ich oczach spaliło wszystkie zabudowania. Tworylczyków wywieziono na Warmię.

Na środku łąki widać wyraźnie dawną aleję dworską oraz ruiny zabudowań gospodarczych.




Kiedyś stała tutaj rozpadająca się chałupa, wokół której w 1991 roku odbył się zlot hippisów z ruchu Rainbow Family - cała dolina zmieniła się wówczas w jedną wielką indiańską wioskę. Według okolicznych mieszkańców była to sodoma i gomora po której zostało mnóstwo śmieci. Z kolei według innych wersji konserwatywni lokatorzy okolicznych wsi po prostu nie zaakceptowali ludzi z różnych stron świata, którzy ciągle chodzili uśmiechnięci, nikt się nie tłukł po mordzie, nie leżał nawalony pod sklepem, mówił w różnych językach i wierzył w co chciał. A do kolorowych nagusów kąpiących się w Sanie schodziły się wycieczki "obserwatorów", co w oczywisty sposób nie podobało się bieszczadzkim małżonkom, wzywającym do bezwstydników policję ;)

W Tworylnym w słoneczku wypijamy pszeniczne piwo od Łukaszenki i próbujemy iść dalej, co nie jest takie proste, gdyż przed nami duże bagniste rozlewisko.


W końcu udaje się je obejść dalekim bokiem i wrócić do naszej ścieżki, przy której stoją resztki dzwonnicy, a Eco fotografuje również podmurówkę dawnej cerkwi.


Kawałek dalej kolejne ruiny - tym razem niemieckiej strażnicy granicznej, strzegącej nieodległego Sanu, za którym już był tylko Kraj Rad...



Jeszcze wyżej ostatnia pozostałość po dawnej osadzie - dwa cmentarze po dwu stronach zarośniętej starej drogi.


Ścieżka prowadzi w górę - to dość męcząca cecha tej trasy, że co chwilę musimy gramolić się do góry, po czym dokładnie tyle samo trzeba zaraz zejść.


Bardziej namacalną przeszkodą są wspomniane strumienie - po wersji na boso próbujemy je przeskakiwać...


...lub przebiegać sprintem :D


Andrzejowi zazwyczaj się udaje, a mnie połowicznie, tzn. moczę tylko jednego buta :P

Przechodzimy miejsce, gdzie kiedyś istniał przysiółek Tworylczyk - ponoć widać jeszcze jakieś piwnice, lecz my nie potrafimy ich dojrzeć wśród krzaków.


I po raz kolejny jesteśmy przy Sanie z widokiem na "ukraińską" stronę.


Po ostatniej zdradliwej przeszkodzie wodnej mijamy resztki pałacu spalonego przez banderowców w 1945 roku - to granica wsi Krywe (Криве, do 2005 oficjalnie Krzywe).


Trafiamy na dawno nie widziane oznaki cywilizacji - przewróconą tablicę informacyjną oraz znaki ścieżki dydaktycznej, która prowadzi piękną trasą przez wzgórze z widokami na okolice.



Krywe też podzielono po wojnie granicą, a mieszkańców usiłowano wywieźć do ZSRR. Ponieważ jednak ukrywali się w lesie, to zdołano złapać jedynie 16 rodzin. Polacy byli skuteczniejsi - rok później ponad 300 osób wywieźli w okolice Szczecinka, a domy spalili.


Za PRL-u prowadzono tu wypas bydła, powstał też Ośrodek Pracy Więźniów, którzy zajmowali się pasaniem zwierząt. W 1971 roku zamieszkało tutaj dwóch jedynych oficjalnych mieszkańców - państwo Majsterek, którzy prowadzili m. in. agroturystykę. Niestety, w ubiegłym roku pani Majsterek zginęła w wypadku samochodowym i Krywe ma dziś tylko jednego stałego mieszkańca, co czyni je być może najmniejszą zamieszkałą wsią Polski.


Przez jakiś czas funkcjonowało w Krywem schronisko Akademii Medycznej z Lublina, które... nie było schroniskiem i nie udzielało noclegów :D


(fot. Eco)

Na środku wzgórza stoją mury cerkwi św. Paraskiewy z 1842 roku. Nie zniszczyło jej LWP, za to zniszczyli mieszkańcy Wołkowyji, którzy po rabunku podłożyli ogień w celu zatarcia śladów. Mimo wszystko są to najlepiej zachowane ruiny cerkwi w Bieszczadach, w ostatnich latach zabezpieczone dodatkowo przez gminę.




Pamiętając jakie dziś święto i to, że przy cerkwi działało kiedyś bractwo trzeźwości, robimy sobie popołudniowy postój :)


Widoki na ciszę bezcenne...


Znowu musimy zejść, a potem wejść wzdłuż łąk i dawnej, zarośniętej dziś drogi.


Zostawiamy szlak edukacyjny i kolejne zejście wykonujemy po krótszej, słabo widocznej ścieżce przez las. W dole nie bardzo wiemy którędy dalej, widzimy zaś dziwną, drewnianą konstrukcję mieszkalną - ni to barak, ni to domek. Obchodzimy ją i wtedy pojawia się pierwszy człowiek od opuszczenia Terki, będący jednym z wcieleń Jędrka Połoniny, który kieruje nas do dość mało stabilnego mostku ;) .


Hulskie (Гільське, 1977-1981 Stanisławów) też już nie istnieje. Dawnych mieszkańców przeważnie eksportowano do Sowietów, a potem wieś spaliła UPA w ramach "akcji żniwnej", by nie mogli tutaj się osiedlić polscy koloniści. Zostały ruiny cerkwi św. Paraskiewy, ledwo stojąca dzwonnica i resztki cmentarza.



Został nam jeszcze ostatni odcinek do przejścia - bardzo już męcząca droga gruntowa z resztkami asfaltu kręcąca się w kierunku Zatwarnicy. Tradycyjnie już musimy dawać czadu pod górę, aby od połowy mocno schodzić w kierunku poziomu morza...


Zatwarnicę znam z listopadowego wyjazdu, lecz tym razem wkraczamy do niej z innej strony. Cel jednak pozostaje ten sam - żółty sklepik w centrum.


Zamknięto go ponad godzinę temu, lecz nasi znajomi kupili wcześniej napoje turysty z pianką i schowali za tablicą ;)


Z ulgą zrzucamy plecaki i ściągamy buty... odcinek był ciężki - dużo wchodzenia i schodzenia, wieczne błoto, wszystko mokre, liczne strumienie, czasem szukanie właściwej drogi. Warto jednak było :) Dzikie Bieszczady istnieją nadal, trzeba ich tylko poszukać ;)

Według pierwotnych planów mieliśmy łapać stopa na Wetlinę i dalej na Cisną - na szczęście jednak nie musimy tego robić, bo aut tyle co kot napłakał: przyjadą po nas znajomi od Leżajska :) Na ich spotkanie ruszamy do Sękowca, przekraczamy więc dawną granicę na Sanie...


...i tylko zostaje poczekać.


Na koniec zaś serwujemy sobie mały przysmak :)


Galeria z tego dnia:
https://picasaweb.google....ylneZatwarnica#
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2016-04-20, 16:17, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
nes_ska 


Wiek: 35
Dołączyła: 09 Paź 2013
Posty: 2931
Skąd: Brzesko
Wysłany: 2016-04-20, 19:58   

Pudelek napisał/a:
Andrzejowi zazwyczaj się udaje, a mnie połowicznie, tzn. moczę tylko jednego buta :P


Cały czas tego samego? ;P

Pudelek napisał/a:
Na koniec zaś serwujemy sobie mały przysmak :)


Całkiem przyzwoity :P


U nas w piątek od rana była piękna pogoda, więc ja ociekałam zazdrością, że Wy macie tak fajnie, a jak tak mniej fajnie ;P ...ale ostatecznie pogodziłam się ze stratą widząc, że choć przez chwilę mieliście słabo ;)
_________________
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-04-20, 20:05   

nes_ska napisał/a:
Cały czas tego samego? ;P

tak jakoś wyszło, że głównie moczyłem prawy, a lewemu się udawało - widać buty to też lewaki :D

nes_ska napisał/a:
ale ostatecznie pogodziłam się ze stratą widząc, że choć przez chwilę mieliście słabo

tego dnia najważniejsze było, że nie padało - i dzięki czarodziejskiej pelerynie Eco tak było prawie cały czas :P
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
nes_ska 


Wiek: 35
Dołączyła: 09 Paź 2013
Posty: 2931
Skąd: Brzesko
Wysłany: 2016-04-20, 20:09   

Pudelek napisał/a:
czarodziejskiej pelerynie Eco


Ufffff. Jego czarodziejska peleryna ma większy sens niż moja. Moja wywołuje deszcz i burze :O
_________________
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-04-22, 20:10   

Pierwszą noc w Bieszczadach spędzamy w bacówce pod Honem. Dociera tam jeszcze Neska :) W schronisku pustawo, dopiero późnym wieczorem dociera jakaś większa grupa. Za to w Siekierezadzie byliśmy praktycznie sami! W piątek, podczas całkiem niezłej pogody!

W sobotę rano słoneczko nadal na niebie...


Dzisiejszą trasę planujemy również "na dziko" - w sensie nie bez szlaków, jak przez większość wczorajszej, ale z potencjalną minimalną liczbą ludzi do spotkania. Grupa się rozrasta - przyłącza się do nas Iza z Romkiem i psem Deyną, a Neska rusza na oklepane połoniny :P

Spod bacówki wchodzimy na Główny Szlak Beskidzki w kierunku Honu. Zaczyna się od mocnego kopa w tyłek - bardzo ostrego podejścia pod dawno nieczynnym wyciągiem orczykowym.


Trasa przez Wysoki Dział jest dość przyjemna, choć praktycznie bez widoków - cały czas idziemy przez las. Po osiągnięciu pewnej wysokości nie ma już ostrego gramolenia się w górę tylko dość umiarkowanie na przemian z krótkimi zejściami.


Kilkuminutowy postój na szczycie Honu. Pies niezmordowanie ciągle tacha ze sobą jakiś kijek, często większy od niego ;)


Tylko w jednym miejscu odkrywają się widoki na południowy-zachód: widać dolinę Solinki oraz, jak sądzę, Hyrlatą i Matragonę. Z dołu ciągnie się też gwizd wąskotorówki...



Po drodze zainteresowały nas metalowe tabliczki z cyframi pożerane przez drzewa; z jakiego powodu je tam umieszczono? Na sektory leśne nie wyglądają...


W dalszej części mamy kilka polanek.



Na najwyższym szczycie Wysokiego Działu, Wołosaniu (Partyji), robimy zdjęcie z faną :)


Skałki przy kolejnym szczycie - Jawornym.


W tym miejscu z GSB przeskakujemy na szlak "bazowy" do bazy namiotowej Rabe.


Początkowo oznaczenie jest w takim stanie jak drogowskaz powyżej - słabo oznaczony, trzeba iść trochę na wyczucie. Potem się poprawia; może wyżej ludzie z farbą po prostu nie byli w stanie dojść? :D



A propos ludzi - spotkaliśmy jedną dziewczynę z kijkami, która szybko nas wyprzedziła i kilkuosobową rodzinę z dziećmi idącą z naprzeciwka. Ah, te tłoczne, skomercjalizowane Bieszczady!

Baza Rabe to kapitalne miejsce na potencjalny nocleg z całoroczną chatką, której nie powstydziliby się w Skandynawii!


Oprócz niej stoi kilka wiat, jest wychodek i miejsce na ognisko. Ognisko zresztą już rozpaliła starsza para, która co najmniej od dnia wcześniejszego nocuje tam w... kamperze. Oprócz nich jest też dwójka chłopaków wędrujących i śpiących w darmowych miejscówkach.



Nie mogło zabraknąć zapiekanek :)


Odcinek od bazy jest już mniej przyjemny, bo drogą częściowo pokrytą tłuczniem. Mijamy dawny cmentarz i cerkwisko po wsi Rabe (Рябе, 1977-83 Karolów na cześć Karola Świerczewskiego).



W 1945 UPA spaliła tutaj 20 Ukraińców za współpracę z Polakami. Ta zdrada narodowa musiała być chyba częsta (mimo, że miejscowość zamieszkiwali niemal wyłącznie unici, a wcześniej też żydzi), bo rok później z ich rąk poszła z dymem cała wieś. Dziś jej obszar to tylko droga wzdłuż Rabiańskiego potoku.


Cywilizacja pojawia się nagle i brutalnie - zakład wyrobu tłucznia! Na szczęście dziś nie pracują.


To musi być doskonałe sąsiedztwo dla chatki studenckiej Huczwice. Poranki w hałasie i pyle są na pewno niezapomniane.


Przed wyjazdem Eco często opowiadał o rezerwacie "Gołoborze" jako wielkiej atrakcji. Idziemy więc go zobaczyć. Gołoborze... hmm, jest, ale bez przesady z tą atrakcją.


Na pocieszenie możemy napić się zdrowej, arsenowej wody, gdyż Rabe ma status uzdrowiska :D


(fot. Eco).

Gdyby ktoś nie chciał spać w bazie namiotowej oraz w chatce obok tłucznia to może wybrać sobie tą obszerną wiatę imprezową.


Im bliżej końca naszej trasy tym więcej tabliczek. Tablic właściwie. Każda stoi za rowem i do każdej prowadzi mostek. Mistrzostwo w durnym wydawaniu unijnej kasy.


Kawałek dalej węzeł ścieżek edukacyjno-spacerowych. Chyba była konieczność wyznaczenia co najmniej iluś tam kilometrów, bo wytyczono szlak do np. "drobnego kamieniołomu". Żeby chociaż jakiś niedrobny...


Pojawia się asfalt, a to znak, że wkrótce będziemy u celu podróży. Widać już Jabłonkę i drogę Baligród-Cisna. W listopadzie jechaliśmy nią stopem.


Kawałek bruku na moście ;)


Pod koniec przyspieszyliśmy tempa, chcąc zdążyć na ostatni autobus w Bystrem (Бистре). Ten jednak musiał jechać za wcześnie, bo ani go widu ani słychu. W końcu Iza z Romkiem postanawiają łapać okazję, ale psa muszą oddać nam; Deynie oczywiście się to nie podoba ;)


Siadamy we trójkę na zadaszonym przystanku, w słońcu, wśród kowbojskiej atmosfery i przy małej flaszeczce tarninówki z Sosnowca :) Pies w końcu też chłonie chwilę :D


Dzięki Izie i Romkowi mamy transport aż do miejsca noclegowe - Ustrzyk Górnych. Chcieliśmy spać w Kremenarosie, ale Neska dzwoni, iż... noclegów nie udzielają! Kurna, przed wyjazdem sprawdzałem stronę schroniska i nawet na zasranym fejsiku nie było o tym żadnej informacji! Niezłe jaja!

Wysyłamy Neskę do domków PTTK, te jednak otwarte będą dopiero na majówkę. Nocleg w hotelu górskim z obowiązkowym śniadaniem kosztuje 75 złotych, więc zostawiamy go dla bełchatowskich szpanerów. W zajeździe komplet. Kwaterujemy się więc u księży, gdzie warunki typowo schroniskowe, ale tanio. Wieczorem i tak idziemy do baru schroniskowego, który działa normalnie i można tam się napić jakiegoś ludzkiego piwa - Pinta po sikaczach smakuje wręcz wybornie :)


Gal::
https://picasaweb.google....oHonRabeBystre#
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2016-04-22, 20:21, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Piotrek 


Wiek: 48
Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 10831
Skąd: Żywiec-Sienna
Wysłany: 2016-04-24, 19:12   

Biesami i Czadami powiało z tej relacji. Z resztą z relacji Neski też :-)
Puste drogi, puste szlaki i święty spokój.

Kimałem kiedyś w bazie w Rabem ale wtedy tylko wiata była, namioty i masa błota. Wręcz ocean błota. :-) Tam z resztą poznałem Jankesa u którego spaliśmy kilka dni później w chacie w Łupkowie.
 
 
ceper 


Dołączył: 02 Sty 2014
Posty: 8598
Wysłany: 2016-04-24, 19:55   

Muszę kolegę poinformować, że chyba w obiekcie jest tabliczka: miejscowym wstęp wzbroniony! ;)
Śniadanie - standard, czyli stół szwedzki - ostatnio byłem w lipcu 2013, warunki znośne ;)
Syn tylko trochę marudził, ale jest młody i musi poznawać jeszcze życie szarego ludu /chyba potaniało/. Następnym razem wybierzemy się do księży, aby zasmakować Bieszczad na dziko i półdziko ;)
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-04-24, 21:42   

Piotrek napisał/a:
Kimałem kiedyś w bazie w Rabem ale wtedy tylko wiata była, namioty i masa błota.

teraz drogę do bazy wysypali tłuczniem i przy samej bazie było w miarę sucho, ale za to wokół wychodka pływało, więc ewidentnie grunt jest tam podmokły ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
nes_ska 


Wiek: 35
Dołączyła: 09 Paź 2013
Posty: 2931
Skąd: Brzesko
Wysłany: 2016-04-25, 14:08   

ceper napisał/a:
Śniadanie - standard, czyli stół szwedzki - ostatnio byłem w lipcu 2013, warunki znośne ;)


Dla mnie miejsce wygląda obecnie na trochę zapyziałe i niewarte tylu pieniędzy, ale co kto lubi.
_________________
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
 
 
Piotrek 


Wiek: 48
Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 10831
Skąd: Żywiec-Sienna
Wysłany: 2016-04-25, 15:55   

Pudelek napisał/a:
ale za to wokół wychodka pływało, więc ewidentnie grunt jest tam podmokły ;)

Pewnie na głębokości metra jest skała nieprzepuszczalna i wybija wody szambowe :)
Ostatnio zmieniony przez Piotrek 2016-04-25, 15:56, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-04-26, 15:55   

W niedzielę czas na deser - połoniny! Na Caryńskiej i Wetlińskiej już byłem (na tej pierwszej nawet we mgle), więc mamy zamiar złoić te, na których, cytując Eco, "trzeba dać coś od siebie".

Romek podwozi nas z Ustrzyk do Wołosatego (Волосате, 1977-81 Roztoka). Jest tam trochę osób, ale wszyscy kierują się na niebieską, najkrótszą ceprostradę. Budka z biletami do parku narodowego działa pełną parą, za to ta przy pustej drodze w kierunku południowym - zamknięta :D


Mamy pierwsze widoki na Tarnicę.



Znowu cudownie cicho i spokojnie :)


Droga w kierunku przełęczy Beskid, gdzie za pół kilometra zaczyna się Ukraina, jest zamknięta, a Główny Szlak Beskidzki prowadzi w lewo, wzdłuż potoku Wołosatki. Do 1947 roku także tutaj stały domostwa Wołosatego; to była duża wieś, licząca na początku ubiegłego wieku ponad 1000 mieszkańców.


Droga jest utwardzona, widać resztki bruku i asfaltu, a także stare pordzewiałe znaki. Ciekawe kto z niej korzystał, skoro kończy się potem przy granicy?


W pierwszej wiacie robimy krótki postój. Wiata jest z tych, w której kategorycznie zakazane jest przebywanie po zmroku. Zresztą to nawet nie wiata, a deszczochron, żeby ktoś sobie czegoś nie pomyślał ;)


Niedaleko jest fajne bagienko.


Szlak powoli pnie się do góry, kręci, i nagle trafiamy na toaletę ekologiczną. Niezbyt tutaj pasuje, ale dobrze, że nie trzeba zasyfiać krzaków :)

Jesteśmy na przełęczy Bukowskiej. Widać słupki graniczne - to mój pierwszy kontakt z granicą polsko-ukraińską.



Nie licząc widoków z nad Chatki Puchatka z listopada to jest to też pierwszy obrazek ukraińskiej, a nawet zakarpackiej ziemi ;)


W ogóle mam wrażenie, że przed wojną granica z ówczesną Czechosłowacją biegłą w tym miejscu trochę inaczej - podchodziła aż pod Rozsypaniec, a ten teren należał do CSR. Przynajmniej wynika tak ze starych map. Czyżby podczas jakiejś wymiany skrócono jej przebieg?


We wiacie numer dwa robimy dłuższy postój. Przy okazji suszę koszulkę, która stała się całkiem mokra. Na bardzo silnym wietrze, który pojawił się jakiś czas temu, to nie problem. Pierwsi spotkani turyści robią nam zdjęcie, gdy jesteśmy już zapakowani do wyjścia na połoninę :D


- Chyba nas nie zwieje? - pyta się nas starszy facet. Fakt, nie zwiało nas, ale tylko dlatego, że nie ma tam przepaści. Gdyby to były Taterki albo inne paskudztwo z ekspozycjami, tego dnia na połoninach byłoby sporo trupów, bo takiego wiatru jeszcze w górach nie przeżyłem.

Póki co to na razie mamy widoki na ukraińską stronę z Kińczykiem Bukowskim, Pikujem i Ostrą Horą.


Na Połoninie Równej jeszcze sporo śniegu.


Pas drogi granicznej.


Trochę wyżej panorama w drugą stronę - na razie Tarnica i Krzemień.



Na Rozsypańcu nawet się nie zatrzymaliśmy. Na Haliczu również. W tym wietrze było to w zasadzie niemożliwe. Wichura zerwała mi czapkę, którą udało mi się złapać po kilku metrach. Kilka razy oberwałem jakimś paskiem, mapnikiem (Eco przezornie swój schował), raz prawie wybił mi oko, wielokrotnie tak się zapętlił, że zaczął dusić. Andrzej niósł plecak, więc nim pomiatało jeszcze mocniej.




Wyłania się Kopa Bukowska i Bukowe Berdo. Mogę się zgodzić z tymi, którzy uznają tą połoninę za najładniejszą.



Nie jest już tak dziko, jak w poprzednie dni - spotykamy turystów, w sumie może ze dwadzieścia osób.


Za Haliczem dmie tak silnie, że czasem ludzi przewraca. Albo wiatr tak wlatuje w człowieka, że nie idzie oddychać!


Może lepiej pokaże to ten filmik :)


Wzdłuż szlaku jest ścieżka edukacyjna, ale nienachalna - w postaci małych tabliczek. Można się dowiedzieć różnych rzeczy o faunie. W jednym miejscu widać zarośnięte okopy - prawdopodobnie z okresu Wielkiej Wojny, jednak specjaliści nie są stuprocentowo zgodni, bowiem w 1944 roku też tutaj kopano (głównie Węgrzy na linii Arpada).


Mijamy Kopę Bukowską...


...przełęcz Goprowska już blisko.


A Halicz i Rozsypanie za nami.


Ciekawe smugi na niebie.


Na niebie pojawiło się więcej chmur, które nadciągnęły z Ukrainy, ale na szczęście pogoda nie siadła, wiatr je dość szybko przeganiał.


Przełęcz Goprowska do 2009 roku nosiła nazwę Rowiń Jackowa. Ale żeby z powodu letniego namiotu ratowników od razu zmieniać nazwę? Dobrze, że to nie jest tak popularne, bo połowa Beskidów nazywałaby się Janowopawłowo, Papieżówka czy Krzyżowo...


Siadamy przed wiatą numer trzy, gdzie wieje trochę mniej. Dostajemy cynk od Neski, że załapała się na imprezę pod Tarnicą. My nie jesteśmy gorszego sortu, więc degustujemy swojską wiśniówkę (którą na początku wzięliśmy za malinówkę :D ).


Podejście pod kolejną przełęcz jest ostre, na szczęście dość krótkie. Na deser widoki na Krzemień.


Zostawiamy plecaki na przełęczy pod Tarnicą i na lekko idziemy na najwyższy szczyt polskich Bieszczad. Zajmuje nam to 6 minut, tymczasem na drogowskazie pisze 15...


U góry kilka osób pozujących do fotek przy krzyżu. My demonstracyjnie uwieczniamy się na tle innych charakterystycznych punktów Tarnicy ;)


Widoki na Ukrainę. Ciekawi mnie ten kopulasty szczyt z przodu - czy to Menczył?


Szeroki Wierch, Wetlińska, Caryńska i inne górki.


I znów przełęcz Goprowska.


Trochę zniesmaczyły mnie te tłumy na przełęczy pod Tarnicą.


Wszyscy wybierają niebieski szlak do zejścia, my obieramy marszrutę na Szeroki Wierch. Za nami idzie tylko jeden turysta, który i tak nas drażni, bo przez niego nie możemy być na połoninie sami :P



Niespodziewanie przestaje wiać, więc siadamy w trawie i przez kilkadziesiąt minut opalamy się z widokami na Bukowe Berdo.


Gdy wracamy do wędrówki za nami nikogo już nie ma :)


Z przeciwka mijamy jeszcze jakiś pojedynczych turystów, ale wszystkiego nie więcej niż 7-8 osób.


Ostatnie fragmenty połoniny, zaraz zacznie się las.


W lesie czwarta tego dnia wiata (pardon, deszczochron), rzecz jasna dostępna tylko od świtu do nocy. Debilizmy made in Poland nigdy nie przestaną mnie zadziwiać.


Lasem idzie się dość szybko, bo i podziwiać nie ma co. Dopiero w niższej części, przy potoku Terebowiec, jest trochę bagienek i innych podmokłych terenów.



Do Ustrzyków Górnych dochodzimy około 18-tej... W niedzielny wieczór wieś sprawia wrażenie wymarłej, podobnie zresztą jak dzień wcześniej.


Zaglądamy do Kremenarosu na piwo i symboliczne pożegnanie z Bieszczadami.


Mają tu różne mądre sentencje...


Piłbym, gdyby nie produkował tego browar Racibórz.


Wyjazd był z gatunku tych idealnych. Świetnie trafiliśmy z pogodą - pomijając pierwszy dzień do południa prawie cały czas mieliśmy słońce. W poniedziałek rano, kiedy wyjeżdżaliśmy, nadciągnęły chmury, zakryły szczyty i zaczęło siąpić. Dzień przed przyjazdem w Biesy z kolei lało bardzo mocno.

Dopisało towarzystwo. A jednocześnie na szlakach było pustawo lub wręcz bezludnie! Zrealizowaliśmy wszystkie zaplanowane trasy!

Pozostaje napisać - ja tu jeszcze wrócę! Kiedy? Nie wiem. Zapewne już nie w tym roku, ale kto to wie ;)

Galeria:
https://picasaweb.google....43668703642945#
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2016-04-26, 22:25, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
ceper 


Dołączył: 02 Sty 2014
Posty: 8598
Wysłany: 2016-04-26, 16:33   

Pudelek napisał/a:
Za Haliczem dmie tak silnie, że czasem ludzi przewraca.
Im więcej zrobicie przerw, tym bardziej przewraca ;) Szedłem w odwrotnym kierunku - luty 2014.
Najbardziej wiało na Szerokim Wierchu, słabiej na Tarnicy, zaś przy Kopie Bukowskiej był już przedwiosenny wiaterek
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-04-26, 16:43   

ładnie wyglądały w śniegu te Bieszczady
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
nes_ska 


Wiek: 35
Dołączyła: 09 Paź 2013
Posty: 2931
Skąd: Brzesko
Wysłany: 2016-04-26, 16:44   

Właśnie mnie też przy Szeroki Wierchu wydmuchało bardziej niż na Tarnicy, dlatego już zrezygnowałam z Halicza. Myślę, że po prostu o tej porze dnia wiało bardziej, a później troche przycichło, bo wygwizdywało mnie mniej więcej wtedy, co chłopaków :D
_________________
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
 
 
Yeti

Dołączył: 25 Kwi 2016
Posty: 21
Wysłany: 2016-04-26, 17:06   

Jedne z najfajniejszych zdjęć Bieszczad jakie widziałam. Zazdroszczę wycieczki :) W Bieszczady wybieram się jak sójka niestety, ale może w końcu się uda.
Bardzo fajna relacja i foty.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group