Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Wakacyjne wojaże poza górskie 2021.

Autor Wiadomość
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-07-29, 18:17   Wakacyjne wojaże poza górskie 2021.

Chabówka - skansen. Oraz pociąg retro.
Na niedzielę zaplanowaliśmy zwiedzanie skansenu w Chabówce, oraz przejazd kolejką retro.


Jedziemy do skansenu, również dlatego, że kończy się właśnie spotkanie forumowe pentaksiarzy, więc szkoda będąc tak blisko nie zajrzeć na chwilę i się nie poznać.
Po wejściu, córa dostaje lekkiego amoku i zaczyna zwiedzanie od...włażenia do lokomotywy. To ja idę na spotkanie, a dziewczyny mają powoli iść w moją stronę. Po krótkiej rozmowie, żegnam się z poznanymi forumowiczami, gdyż i tak oni już się pakują i rozjeżdżają. Fajne spotkanie, choć krótkie, może w końcu się uda dojechać na całe?
Ruszam na poszukiwanie dziewczyn i po chwili córa gania mnie ;) po wagonach i lokomotywach. Bo to wielki plus tego miejsca, że można wejść do większości eksponatów, a tych jest sporo, ale po więcej informacji zapraszam na stronę skansenu. Ja niżej zaprezentuję kilka ciekawszych zdjęć:




więcej:
skansen Chabówka.

Następnie zjadamy obiad i wracamy na kurs kolejką retro. Czekamy, a wokół zaczyna się robić ciemno i zaczyna grzmieć. Całe przedpołudnie chodziliśmy w okropnym upale, teraz powoli wychodzi z nas zmęczenie. A tu jeszcze godzina oczekiwania. Każda syrena lokomotywy powoduje na peronie poruszenie, ale wpierw to kilka pociągów kursowych. W końcu jednak przyjeżdża nasz pociąg, szkoda tylko, że wjeżdża na stację cofając. Z racji walących wokół po górach, piorunach, wsiadamy do jednego z wagonów, by uspokoić córę. Zdjęcie lokomotywy, stwierdzam, że zrobię w Kasinie Wielkiej, do której to pojedziemy.




Pociąg zaczyna się zapełniać i w końcu po długich oczekiwaniach, wagon szarpie i ruszamy. Pociąg strasznie skrzypi na zakręcie i powoli się toczy. Po pięciu minutach dojeżdżamy do stacji Chabówka. Tam dosiada jeszcze więcej osób. Znowu po kilku minutach ruszamy. Kolejna stacja, to Rabka.


Postój znów się wydłuża, więc już na samym początku mamy opóźnienie. W między czasie zaczyna padać, akurat jak mijamy Luboń Wielki, w którego sporo błyskawic przywaliło. Robi się chłodno, a w pociągu wszystkie okna pootwierane na oścież. Gdy gdzieś w okolicy Rabki Zaryte, nagle pociąg się zatrzymuje. Po chwili coraz więcej osób wysiada.


Stoimy z pół godziny. Po pociągu niosą się plotki, a to drzewo upadło na tory, a to ktoś pociągnął za hamulec ręczny. W końcu po długim czasie konduktorzy idą wzdłuż pociągu i nawołują by wsiąść do wagonów. My od krótkiej chwili zastanawiamy się co robić. W końcu pada decyzja, wysiadamy! Nie ma sensu jechać do końca, potem wracać, nie wiadomo ile to potrwa, a nam zrobiło się chłodno.


Tak się prezentują parujące Gorce. Gdzieś pod nimi biegnie linia kolejowa.


Na przystanku czekamy na taksówkę, którą wracamy po auto, a nim na kwatery.
I na basen :) i na bilarda.

Czy żałuję, że nie dokończyliśmy kursu? Szczerze, to nie jestem wielkim fanem pociągów. Mnie wystarczyła sama krótka przejażdżka, więc ja osobiście jestem zadowolony, mimo niedokończonego kursu. Tym bardziej, że to mogą być ostatnie kursy, ostatnie wakacyjne jazdy tego pociągu. Ale same odwiedziny w skansenie polecam. Zdecydowanie!
Ostatnio zmieniony przez 2021-07-29, 18:18, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
ceper 


Dołączył: 02 Sty 2014
Posty: 8598
Wysłany: 2021-07-29, 18:51   

Wstęp do relacji taki sobie. Poczekam na pełną relację i foty... :-/
_________________
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9369
Wysłany: 2021-07-29, 20:36   

Lubię zdjęcia z pociągu który akurat jedzie na zakręcie i chyba Ci trochę zazdroszczę, bo już tak dawno nie jechałem pociągiem, a jeszcze sporo czekania zanim zrobią tory do Goleszowa ...

I w końcu nie zrobiłeś zdjęcia tej lokomotywy od przodu ;)
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-07-29, 20:53   

No nie. Pociąg jeździ tylko w weekendy, więc już nie było okazji. Szkoda...
 
 
Tępy dyszel 


Wiek: 44
Dołączył: 07 Lip 2013
Posty: 2774
Skąd: Tychy
Wysłany: 2021-07-30, 16:16   

Jest klimat...tak a propo - kolej na odcinku Chabówka - Limanowa nawet w stosunkowo niedawnych czasach miała prędkość jak za czasów Franciszka Józefa ;)
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-07-30, 18:22   

Tępy dyszel napisał/a:
kolej na odcinku Chabówka - Limanowa nawet w stosunkowo niedawnych czasach miała prędkość jak za czasów Franciszka Józefa

Co pokazuje wspaniałość PKP i polskich rządów.

Tępy dyszel napisał/a:
Jest klimat

:)
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9369
Wysłany: 2021-07-30, 19:01   

Tępy dyszel napisał/a:
Jest klimat...tak a propo - kolej na odcinku Chabówka - Limanowa nawet w stosunkowo niedawnych czasach miała prędkość jak za czasów Franciszka Józefa ;)


Moja mam pochodzi zza Limanowej i mój tata kiedyś mi opowiadał jak jechali tam pociągiem, podobno tragedia i cały dzień w du.ie :P
A to jest 170 km
 
 
Sebastian 


Wiek: 51
Dołączył: 09 Lis 2017
Posty: 5831
Skąd: Kraków
Wysłany: 2021-07-30, 23:45   

laynn napisał/a:

Co pokazuje wspaniałość PKP i polskich rządów.

W latach dziewięćdziesiątych pospieszny pociąg "Kasprowy" jechał z Krakowa-Płaszowa do Zakopanego 2 godziny 20 minut. Aktualnie, po kilku modernizacjach torowisk, zszedł z czasem podróży do 3 i pół godziny. Bez komentarza.
_________________
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Profil Facebook
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-07-31, 10:28   Witamy w krainie sadów.

Gorce żegnają nas mokro, my się mocno żegnamy z przemiłymi nowymi znajomymi i ruszamy w dalsze wojaże wakacyjne. Zmieniamy pagóry, na niziny. Lasy, na sady, łąki na pola zbóż...


Miał to być opis z całej części wojaży pozagórskich, jednak wpis ten rozbiję na dwie (chyba) części. Pierwsza, nazwijmy to "w drodze", cześć o dojeździe w pierwszym dniu. A ten zaczynamy od przyjazdu do Sandomierza zwanego 'małym Rzymem', bo również leży na siedmiu wzgórzach. Pierwsza osada powstała w X wieku, a od wieku XI istniał tu gród. Miasto dzieli się na dwie części, historyczna na lewym brzegu Wisły, a przemysłowa na prawym. Przez tą część przemysłową dojeżdżamy pod starówkę. I ruszamy na spacer.
Jadąc słyszymy w radiu ostrzeżenia o burzach, po porannej rześkości za wiele nie pozostało. Za to króluje zaduch. Gdy tu dojeżdżamy, w południe jest najgorszy upał. Termometr pokazuje kilka stopni ponad 30tkę. Ledwo znajduję miejsce do parkowania, ale udaje się i ruszamy na rynek.


Dochodząc do rynku, nie spodziewałem się spotkać księdza Mateusza ;) , za to spotykamy strażników miejskich jak się czają w bocznej drodze z lizakiem w ręce. Jednak nie rozdają słodkości, a łapią turystów, którzy wjeżdżają na zakazie :D . Tu ich koledzy, po drugiej stronie starówki, jak mijaliśmy to auto z kwiatami, to się doczepili do pani :


My obchodzimy rynek, oglądamy zmianę warty i idziemy na coś zimnego.




Idziemy na lody. Dostajemy dodatkowo zdrapkę i okazuję chwilę później, że zdrapiemy kolejne trzy kulki, ale córa zje część, my już nie dajemy rady. Skręcamy z uliczki biegnącej od rynku, w bok w kierunku Wisły.


Robię zdjęcie pomiędzy kamienicami, akurat idzie facet. I się zaczyna, mówi, że on sobie nie życzy być na zdjęciu. Odpowiadam, że nie będzie nigdzie publikowane, że go mało co widać, a samo robienie zdjęcia nie może mi zabronić. Owszem publikować wizerunku nie mogę. Pyta się, a po co robię to zdjęcie. No i wywiązuje się chwila rozmowy, o życiu w blokach z wielkiej płyty kontra życie w małym miasteczku. Na koniec pan się żegna, życząc nam udanego spaceru, powtarzając, że nie ma go nie być na żadnym fejsbooku. No to nie będzie go w ogóle :D , bo zdjęcie takie se :D (a tyle 'krzyku' o nie było-tzn rozmowy); tymczasem za rzeką:


A nad nami słońce, czasem jakaś mała chmurka je próbuje zasłonić. Więc z racji tego niemiłosiernego upału, robimy rundkę po uliczkach koło rynku i ruszamy do auta, podążać dalej. Kupujemy po drodze lemoniadę (pyszna), oraz podpłomyk. Ten średni... Wracamy na rynek i po zrobieniu zdjęć, obchodzimy ratusz i zmierzamy powoli ulicą w kierunku jedynej ocalałej bramy, bramy Opatowskiej.







Spod niej podążamy do auta, którym jedziemy na Lubelszczyznę, do pensjonatu, obok sklepu ze wszystkim 😉. Nie odwiedziliśmy zamku, nie weszliśmy do podziemi. Więc będzie po co wrócić!
Sandomierz żegnamy jednak póki co z ulgą. Upał, sporo turystów, powoduje, że nie mamy sił i ochoty na dłuższe spacery.
Kolejnym przystankiem na naszej podróży, to Nałęczów. Wpierw jednak trzeba dojechać do niego. Jedziemy drogami niższej kategorii, dzięki czemu można odetchnąć od wariatów z autostrady i dróg krajowych. A obok nas sady, czasem winnice. Rosną wiśnie, maliny, jabłka.
W połowie drogi, w miejscowości Urzędów, widzę zagrodzoną drogę, którą mamy jechać, policje. Zdezorientowany skręcam w prawo. Ale mapa pokazuje, że kawał drogi bym musiał nadrobić, więc po chwili wracam, najwyżej się spytam jak dalej pojechać. A tu okazuje się, że zagrodzony jest rynek Urzędowa, bo odbywa się tu rajd samochodowy, a droga biegnie obok i normalnie można przejechać :haha . Ech drajwer. Stoi kilka aut rajdowych, do tego co rusz nowe dojeżdżają, jadąc dalej mijamy sporo tych rajdówek. Okazuje się, że wśród sadów kończy się jeden z oesów, stoi policja, jest meta, jak ktoś grał w Collina, to powinien skojarzyć jaki to widok :)
W końcu po dwóch godzinach dojeżdżamy na kemping, przy którym się znajduje nasz pensjonat. Oraz sklep, ale...jaki TO sklep. Jest w nim chyba wszystko. Czekając na klucze, widzę jak jeden facet kupuje preparat do ochrony pomidorów, drugi długie wkręty, stoją palety z ziemią przed sklepem, na półkach dolnych są artykuły spożywcze, natomiast nad nimi ułożone gry, zeszyty, zabawki, puzzle, lalki. Jest chleb, są lodówki z wędlinami, lada z deską do krojenia mięsa, lodówki z piwem, za kasą stoisko z bardziej procentowymi alkoholami, a z boku dwa pomieszczenia z ubraniami. Można się tu ubrać, od majtek, skarpet spódnicy, spodni dżinsowych do garnituru z muchą włącznie!
Poznajemy kolejnych fajnych ludzi i chłopak wracając ze sklepu, opowiada, jak zdumiony, mówi właścicielce, wy macie wszystko! A ona odpowiada, panie, 30 lat zbieramy! :D :lol




Obok pensjonatu, jest gospodarstwo, gdzie są konie, dwie owce, dwa osły i kozy. Niby jest jacuzzi na dworze, ale niestety z racji suszy zapewne, wody w nim nie ma (a obok jest sauna w kształcie beczki).
Okolica spokojna, niedaleko kilka restauracji, zajazdów (mała uwaga w poniedziałki nie otwarte :-/ ), do Nałęczowa rzut beretem, a biedronka jest ok 3-5 minut spacerem:




To jeszcze na wieczór jedziemy obejrzeć Nałęczów, zrobić zakupy w biedrze, oraz zatankować auto.

W kierunku słońca...i Nałęczowa.



Nałęczów to miasto uzdrowiskowe, w którym się leczy choroby wyłącznie kardiologiczne. Po gwarnym Sandomierzu, sprawił miasteczka leniwego, spokojnego...o właśnie takiego teraz nam trzeba. Miasto leży w historycznej Małopolsce, choć w 1474 król Kazimierz IV Jagiellończyk wydzielił z województwa Małopolskiego, województwo Lubelskie, więc...jesteśmy na Lubelszczyźnie ;) , rejonie mi nie znanym. To moje/nasze pierwsze odwiedziny w tych stronach.
Idziemy się przejść po parku Zdrojowym, w którym jest sporo historycznej zabudowy, oraz staw. Jest też Atrium, czyli basen, z którego kolejnego dnia skorzystamy, póki co jednak spacerujemy wśród drzew.




Wracając, spostrzegamy wiewiórkę, która chowa żołędzie na zimę, grzebiąc je w ziemi:




Nałęczów, to kolejna miejscowość, którą pobieżnie zwiedzamy. Posiada sporo zabytkowych willi, budynków w parku zdrojowym. Jednak zmęczenie podróżą i upalnym dniem, powoduje, że myślimy powoli o odpoczynku.
Przed powrotem na kemping, idziemy zjeść do knajpy, z kuchnią Ormiańską. No cóż, to taki fast food, z potraw z kuchni ormiańskiej, jest jakaś zupa, są papryki nadziewane i jeszcze jakieś potrawy zawijane. Niby na stronie jest menu, ale zamawia się to co jest na standzie przed wejściem, oraz co jest w ladach obok bufetu. Zamawiamy kebaba po ormiańsku. Dostajemy go na talerzu z frytkami. Porcja spora, ale średnia w smaku. Na plus, że siedzi się na takiej werandzie, a obok płynie strumyk. Na wieczór kupuje piwo oryginalne:


które jednak w smaku niewiele się różni od naszych sikaczy, a kosztowało czterokrotnie więcej.
Idziemy spać, dobranoc!
;)
 
 
Sebastian 


Wiek: 51
Dołączył: 09 Lis 2017
Posty: 5831
Skąd: Kraków
Wysłany: 2021-08-01, 10:52   

Czemu pociąg nie jechał aż do Nowego Sącza? To dość ciekawa krajobrazowo trasa. Widzę, że odpuściliście wieżę Opatowską w Sandomierzu. Brak czasu?
_________________
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Profil Facebook
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-08-01, 11:25   

Generalnie całkiem możliwe, że to ostatnie wakacje i kursy tego pociągu. Czemu nie jeździ dalej? Bo dzięki temu są dwa kursy dziennie, przy jednym do Nowego Sącza?
Dziś jedzie taki pociąg, do NS:
http://kolejegalicyjskie....ranswersalny-5/

Piszą, że jesienią rozpoczyna się remont linii.

W Sandomierzu termometr pokazywał 35 stopni (wczoraj znalazłem wiadomość komuś wtedy pisałem o tym upale). Było naprawdę bardzo ciężko wśród kamieni, betonu i asfaltu. Mieliśmy po prostu dość, do tego turystów było jak na Krupówkach. Niestety, ale ciut za dużo. No i jeszcze czekało nas 2godziny jazdy, zrobienie zakupów (wcześniej mieliśmy pełne wyżywienie i było tak pyszne, tak duży wybór i dużo), że nic nie mieliśmy na wieczór i niedzielę. A zmienialiśmy format noclegu.
Zrobiliśmy sobie drugą część urlopu jako taką własną wersję objazdówki.
 
 
Sebastian 


Wiek: 51
Dołączył: 09 Lis 2017
Posty: 5831
Skąd: Kraków
Wysłany: 2021-08-01, 11:27   

laynn napisał/a:
do tego turystów było jak na Krupówkach.

To ci powiem, że fajnie te zdjęcia zrobiłeś, bo na nich tego tłumu nie widać.
_________________
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Profil Facebook
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-08-01, 14:07   

Nie robiłem zdjęć kamienic, pod którymi były knajpy - nabite. Obok postoju melexotaksówek też było sporo osób. Cóż, czasem chwilę trzeba było odczekać, ale np nasze zdjęcia są na tle ludzi, bądź ktoś nam wchodził, oczywiście porównanie do Krupówek z lekką przesadą, ale tak to odczuliśmy po spokojnym tygodniu pod Gorcami.
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-08-01, 14:27   Lublin.

W planach mamy zwiedzenie jeszcze dwóch, trzech miast. Lublin, Kazimierz Dolny i Zamość. Ten ostatni coraz mniej pewny, bo mielibyśmy go zwiedzić, wracając, czyli de facto dokładając sobie drogi o ok 1,5 godziny. Stwierdzamy, że nie ma sensu jechać na takie "zwiedzanie" jak to Sandomierza i ostatecznie Zamość wypada z planu wycieczki, a na niedzielę w planie jest Lublin. No to jazda! :usm


Nowymi drogami ekpresowymi wjeżdżamy do Lublina i dojeżdżamy pod starówkę. Na placu, między dwiema nitkami dróg, jest wielki plac, ogrodzony płotem, jakby tu miała być budowa, ale jest też parking, płatny a jak, ale ulice są pełne zaparkowanych aut, więc tu zostawiamy auto, z widokiem na spory kościół.


Dochodzimy pod Bramę Krakowską, w której na skrzypcach gra dziewczyna, zostawiając za sobą plac Łokietka i biegnący w przeciwnym kierunku deptak Krakowskiego Przedmieścia. Chwilę słuchamy, córka się podoba, więc wrzuca pieniądze a my zagłębiamy się w Stare Miasto.


Zaraz za bramą na straganach zaczyna się targ, póki co tylko kilka jest otwartych. Kupujemy bułki z nadzieniem z gęsiny i wracamy w kierunku rynku. Zaczyna się nam tu podobać. Brukowane uliczki, piękne, choć zaniedbane renesansowe kamienice...


Wychodzimy na rynek, na środku, którego stoi dawny ratusz, Trybunał Koronny. To budynek z roku 1575...choć później jeszcze był przebudowywany:


Trybunał Koronny, to był najwyższy sąd, apelacyjny dla szlachty, który sejm utworzył w 1578 roku, po tym jak król Stefan Batory zrzekł się dotychczasowych uprawnień sędziego.
Pierwsze wzmianki o mieście pochodzą z 1198 roku, a miasto lokowano około roku 1257, jednak pierwsze wzmianki o osadzie pochodzą już z VI w.
Stare Miasto wytyczone zostało po nadaniu praw magdeburskich przez Władysława Łokietka w 1317 roku, wpierw rynek otaczały drewnianej zabudowie, dopiero po wielkim pożarze w 1575 roku, zaczęto odbudowywać domy murowane. Zabudowa została mocno zniszczona w czasie II WŚ i odbudowywano ją pod nadzorem architektów.

Na tym zdjęciu, widać, że ziemia jest okrągła 😂
Wąską uliczką schodzimy niżej, na plac, gdzie są ruiny kościoła farnego, czyli na Plac Po Farze.


Oczywiście córa chodzi wokół fundamentów, szuka piwnic. Ja zaś nabieram chęć na kawę. Jednak muszę poczekać, póki co jeszcze zwiedzamy. Widzimy zamek i powoli się kierujemy w jego stronę.




Stan kamienic jest różny. Od pięknie się prezentujących, do takich z odpadającym tynkiem, czy wręcz z zabitymi oknami i informacją o groźbie zawalenia.
Mimo, to mnie się ta starówka bardzo podoba.






Od początku nastawiliśmy się na zwiedzenie Starego Miasta, więc gdy pod zamkiem widzimy grupę osób idącą w jego kierunku, stwierdzamy, że nie chcę się nam go zwiedzać. Upał też swoje trzy grosze dorzuca, ja zaczynam marudzić za kawą...wracamy. Z nastawieniem, że idziemy na kawę i ciacho! I znów się zachwycamy :)










W końcu znajdujemy knajpkę, gdzie na miękkich krzesłach ja wypijam przepyszną kawę, a dziewczyny wcinają słodkości.
Po krótkiej przerwie idziemy obejść rynek w około. Trafiamy na okropny atak nietoperzy, z którego ledwo co uszliśmy z życiem ;)


Uciekamy w stronę Teatru Starego, ufff, uszliśmy :D .
Dalej jest pięknie:


Wchodzimy w Zaułek Jerzego Giedroycia, wcześniej zwanym placem widokowym, skąd rzeczywiście jest panorama na miasto. Panowie sobie siedzą na ławeczkach i dysputują, młodsi panowie idą na miasto, stoi Fiat Uno, a stara, chatyna doklejona do domostw, ledwo co stoi, więc jest ogrodzona. Z tyłu, już kamienice się tak ładnie nie prezentują...więc wracamy.


Wchodzimy w bramę:


Mijamy powieszone na płocie zdjęcia Geralda Howsona, który w 1959 roku dostał zlecenie na przywiezienie zdjęć z komunistycznej Polski. Niektóre są ciekawe, jak np o księdzu o trzech nogach.
Na skrzyżowaniu, na rogu kamienicy stoi kamień nieszczęść. Nad nim wisi tablica, nie dotykać. Nie dotykamy go, choć na drugi dzień, mam wrażenie, że jednak...


Idziemy się przejść kawałek Krakowskim Przedmieściem, ale jak to żona stwierdza, ulica ta przypomina jej Katowice, więc już nas aż tak nie ciekawi. Ja lecę na dół, poszukać synagogi, a dziewczyny idą na obiecane zakupy pamiątek (tzn ta młodsza ma obiecane ;) , a ona o takich obietnicach nie zapomina 😂).
Szukając synagogi, oglądam ciekawą uliczkę, normalnie poczułem się, jak w jakimś miasteczku południowo europejskim:


Schodzę, aż na samo skrzyżowanie, dopiero rzut oka na powiększoną mapę, pokazuje, że minąłem adres. Oraz, że trzeba jej szukać po drugiej stronie ulicy. Jest:


Zaniedbana:


Jest godzina 10,30 a upał już jest nie do zniesienia. Więc wsiadamy do auto i jedziemy jeszcze przejechać pod Majdankiem. Po czym wracamy na kemping, zjadamy pizzę, a popołudnie spędzamy na basenie w Nałęczowie.
Lublin, a dokładnie jego starsza część nas oczarował. Rynek jest mniejszy od krakowskiego, bo to właśnie do stolicy Małopolski, porównujemy go. Zwiedzaliśmy go też wcześnie rano w niedzielę, gdzie jeszcze nie wszystkie knajpki były otwarte (dojechaliśmy przed 9tą), więc stąd może mniejsze ilości turystów, jednak nam się ta część bardziej spodobała od Krakowa, choć może fakt, że do Krakowa wielokrotnie jeździliśmy? Mamy plan aby kiedyś wrócić tu i pozwiedzać trochę bardziej to miasto.

W poniedziałek myślałem, że plan to zwiedzić Kazimierz Dolny, ale okazuje się, że wpierw jedziemy do Magicznych Ogrodów, za Puławami. Ok, było coś dla tych dużych dzieci, teraz coś dla mniejszych.
Te ogrody, to takie tematycznie związane z bajkami, magią, wesołe miasteczko.


Jest kilka fajnych atrakcji. Jak na przykład pływanie po stawie na tratwie:


albo 'drzewa', gdzie można chodzić w ich 'koronie':


są enty mruczące i mrugające oczami:


są też tunele, gdzie trzeba zejść do tuneli i kilkanaście metrów dalej wyjść, tu próba wejścia mnie, nie udana, natomiast córa była nimi zachwycona:




jest zjeżdżalnia:


oraz gród rycerski:


I właśnie w tych ogrodach dopada nas pech. Po obiedzie, obok restauracji jest wejście do takich tuneli, a że córce się strasznie podobają te tunele, to idziemy, tym bardziej, że wychodzi się obok tych drzew, na które też jeszcze raz chcę iść. Idę z nią, żona idzie do toalety, ledwo wyłażę, przez tą studnie, w koronie odbieram telefon, z pytaniem gdzie jesteśmy. Następnie wracamy do wyjścia, gdy okazuje się, że gdzieś zgubiłem telefon. Wracam szukamy, nie ma. Proszę córę by weszła tymi tunelami i sprawdziła, czy gdzieś nie leży (dopiero pół minuty później przypominam, że chwilę później jeszcze go miałem), żona mówi, że trzeba może w restauracji spytać się, ja lecąc na dół rzucam za chwilę, bo biegnę spotkać młodą. Ta szybka bestia już jest w połowie stolików w strefie jedzenia, więc idziemy do sklepu się spytać, może to tam mi wypad. Nie ma, więc wracamy na górę, po mamę. Jej też nie ma. Więc znów na dół, tam jej nie ma, więc podejmuje decyzję, że idziemy do wyjścia, tam proszę dziewczynę z obsługi, objaśniając jej sytuację, czy może zadzwonić do żony. Zasięg słaby, więc jeszcze z 3 minuty mija zanim w końcu się dodzwaniamy, a tym czasem...żona omal nie umarła ze strachu, szukając córki.
Córa wystraszona, że mama się zgubiła, a żona myślała, że ja pobiegłem do restauracji i córka się zgubiła, już zgłaszała pracownikom zaginięcie dziecka, do tego inna rodzina z naszego pensjonatu też się włączyła w poszukiwania. Kwadrans strachu. Zostawiam numer do żony na wejściu z prośbą o kontakt, w razie znalezienia mojego telefonu i wracamy w paskudnych nastrojach. Córka z emocji usypia. Ja blokuję numer, w myślach nawrzucając znalazcy...
Na kwaterze siedzę w pokoju i piję piwo zły jak nie wiem co na siebie.
Potem idziemy do reklamowanej restauracji Patataj, żeby coś przekąsić. Niestety zamknięte w poniedziałek. Zajazd kawałek dalej, również zamknięty.
Bo zapowiadający się wieczór skwaszony, nagle się rozpogadza...przed 18tą córka przybiega po mnie i mówi, że dzwoniono z Magicznych Ogrodów, że telefon się znalazł...
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-08-02, 07:50   Promem do Kazimierza.

To co nam się nie udało felernym poniedziałkowym popołudniem, zamierzamy zrealizować przy okazji powrotu. Więc znów pokonujemy drogę do Magicznych Ogrodów. A potem, w drogę!


Żegnamy się z właścicielami sklepu ze wszystkim/kempingu i pensjonatu U Kraka i jedziemy po telefon. Następnie, skręcamy z głównej drogi, bo naszym celem jest przepłynąć Wisłę promem. Ostatnie metry jedziemy po drodze z betonowych płyt, autem trzęsie okropnie, ale dojeżdżamy. Prom pływa, właśnie jest w połowie rzeki:




Chwilę czekamy, ja w między czasie odblokowuje telefon. Za nami podjeżdża auto, z...kolejną rodziną z pensjonatu :) . Prom dopływa z powrotem, więc wjeżdżamy na niego i prom rusza, nas przeprawić.
Wysiadamy i zaczynamy rozmowę, która się bardzo miło zaczyna, bo pan się pyta ile dziecko ma lat? Mówię, że jest o rok starsze i trzeba ją policzyć, a facet się śmieje, oj nie umiesz pan kłamać. I nie bierze opłaty za młodą, również i drugie auto dostaje taką promocję. I tak sobie płyniemy i rozmawiamy.


Chwil parę później dojeżdżając do Kazimierza. Parkujemy na terenie Straży Pożarnej, bierzemy bilet całodniowy i pan śmieje się, że do następnego dnia, do 6tej możemy tu stać 😂.
Ruszamy na zwiedzanie. Humory nam dziś dopisują. Dopada nas głupawka, robimy śmieszne pozy do zdjęć (nie na publikację :P ).
Wpierw skręcamy ku klasztorowi, wdrapujemy się po schodach i zaglądamy do środka.


Z murów kościoła jest ładna panorama na miasto:


No to teraz czas na rynek. Wchodzimy, a tam...cały zastawiony autami, targ się tu odbywa. Szkoda, bo to psuje cały urok. Ludzi sporo, jeżdżą auta. Podbija do nas stara cyganka, do żony coś zaczyna gadać, ta dziękuje, a ona, że nie, nie będzie wróżyć i zaczyna coś gadać...warczę, niby do dziewczyn, a tak na prawdę do starej, patrząc jej w oczy; chodźcie! i wtedy daje nam spokój. Jeszcze potem widzimy kilka cyganek, jedna jeszcze będzie próbować podejść.
Stwierdzamy, że czas na kawę. Siadamy w knajpce i do kawy, zamawiamy jeszcze coś do zjedzenia. Ja zamawiam podłpomyka, z szynką. Dziewczyny coś słodkiego, córa gofra. Gofr jest przepyszny, podpłomyk również. I na koniec przepijamy to kawą, mmmmm. Pychota!
Więc jak będziecie w Sandomierzu, to te podpłomyki tam sprzedawane nie ma sensu kupować. Jedźcie na te do Kazimierza!
W między czasie, targowisko się kończy. Resztki roślin, kwiatów, owoców sprzedawcy pakują na auta i powoli się rozjeżdżają. Zostają śmieci, ale wkracza ekipa sprzątająca i zamiata, potem wjeżdżają auta myjące bruk. My tymczasem ruszamy na wzgórze Trzech Krzyży. Córa liczy schody, bodajże 108 ich jest. A za lasem, buda stoi i opłatę trzeba uiścić, wprawdzie to 4złote za osobę, ale dość specyficzne to jest. Oglądamy panoramę miasta i przełomu Wisły:




No to czas na zwiedzenie zamku. Schodzimy i ku niemu podążamy. Pod zamkiem stwierdzamy, że nie będziemy wchodzić, ale córka się upiera, że chcę go zwiedzić, więc...zwiedzam go z córką. Obchodzimy dziedziniec, wchodzimy do jakiś komnat, do małej ekspozycji w jednej komnacie, nad którą też można wejść. Córka kilka razy pyta się, choć to pytanie retoryczne, 'a nie mówiłam, że warto było zwiedzić ten zamek?' Odpowiadam, jasne, że tak! ;)


Wystawa na zamku:




Widok z zamku jest równie ładny, jak z wzgórza Trzech Krzyży. Idziemy jeszcze na wieżę, oczywiście, muszę z młodym turystą wejść na samą górę. Oglądamy widok na miast, z zamkiem w kadrze:


Pod wieżą:


Schodzimy na rynek, który teraz jest pusty i czysty:




To dobrze, bo robimy sobie pamiątkowe zdjęcie:


Idziemy na zakupy pamiątkowe, ktoś tu je ma oczywiście obiecane 😁, a następnie do restauracji na obiad. W tle widok na ową restaurację:


Po obiedzie czas na powrót do domu (żona zamówiła sobie lampkę wina, ale miała zadowoloną minę - lampkę wina zielonego ;) ). Przy straży, stoi sobie dom, jakiś zaczarowany chyba, no bo widzieliście kiedyś takie cudo?


😉
Jakie wrażenia mamy z Kazimierza? Wielokroć, żona mi "marudziła" o weekendzie w tym mieście, mnie jakoś nie za bardzo tu ciągło. Modne miasto, daleko, daleko od gór, cóż może być ciekawe. A tu zaskoczenie i to na duży plus. Sądzę, że jeszcze tu wrócimy...
Droga powrotna, wiedzie nas przez Wąchock, ale że córce się przysnęło, to nie zatrzymujemy się, tylko mkniemy dalej. Przejazd S7 przez góry Świętokrzyskie zrobił fajne wrażenie, córa oczywiście powiedziała, że chce tu przyjechać.
Oto ten widok .
Aby nie narażać dziewczyny na chorobę lokomocyjną, postanawiam pojechać drogą krajową, co omal się źle nie kończy, bo przy wyprzedzaniu, auto wyprzedzane, również postanawia zrobić ten sam manewr. Na szczęście poza sekundą strachu, nic się nie dzieje.


I to koniec wojaży wakacyjnych. Tych po płaskim :P
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - recenzje anime