Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

W pogoni za cykadami (2022)

Autor Wiadomość
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6104
Skąd: Oława
Wysłany: 2022-10-31, 13:23   

Adrian napisał/a:
Klimat jak z jakiegoś filmu o stworach,


Nie wiem dokladnie o czym byl ten film co tam kręcili - ale moze jakies stwory tam byly? ;)


Adrian napisał/a:
jaskinie z dziurami naprawdę robią wielkie wrażenie


Oj robią! Zwlaszcza ze tak u nas czlowiek jest zupelnie nieprzyzwyczajony do tego rodzaju jaskin i takiego rozmachu!

Ale jednak najwieksze wrazenie to zrobila na nas jaskinia bez dziur! Bedzie w nastepnej relacji :)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6104
Skąd: Oława
Wysłany: 2022-11-02, 20:28   

Jak już wspominałam, przy Devetaszce stoją różne tablice - z historią jaskini, z opisem gatunków nietoperzy i szlag wie z czym jeszcze. Jedna z tablic przedstawia inne jaskinie występujące w najbliższej okolicy. Większe i mniejsze, położone blisko szosy albo daleko w górach, dostępne dla każdej ciamajdy i takie, gdzie trzeba się wykazać wspinaczką lub posiadaniem odpowiedniego sprzętu. Moją uwagę przykuwa jedna z nich. Jedna jedyna po prostu wskakuje w oczy jakby ktoś ją podświetlił od spodu. Nie miałam jej w planach i nigdy o niej nie słyszałam. Zdjęcie przedstawia ogromną komorę z gładką płytą podłogi - jak lodowisko. Z opisu wynika (na ile umiem czytać po bułgarsku ;) ), że miejsce spełnia wszystkie nasze wymogi - niedaleko stąd, niedaleko od drogi (ba! chyba pod sam wlot można podjechać) i wejście bez żadnych utrudnień. Zwą ją Czavdarska. W opisach w internecie przewija się częsciej nazwa jaskinia Mandrata (пещера Мандрата) lub Lażenskata (Лъженската пещера), acz tam, na tablicy przy Devetaszce, występowała jedna nazwa - stąd miejsce to dla mnie zawsze pozostanie Czavradską (od wioski Czavdarci leżącej nieopodal)

Cieszę się przeogromnie. Jest to coś, co praktycznie najbardziej lubię na wyjazdach. Nie tylko realizację założonego planu, ale niespodzianki na trasie, zaskoczenia i atrakcje wyskakujące spontanicznie. Ten plan, który los pisze sam.

Nitka starego, poprzerastanego trawą asfaltu wije się w pagórkowatym terenie, mija małe zagajniki i ociekające deszczem skałki.



Zapach tajnej bazy już tutaj unosi się w powietrzu. Nie wiem czy tak pachną jakieś odpady wywalone w krzaki czy sama świadomość, że do górskiej jaskini nikt pod bramę asfaltu nie prowadzi. Czy raczej nie prowadził dawniej, bo teraz to różne odchyły występują i są wdrażane rozwiązania nie zawsze mające sens. No ale asfalt pod naszymi stopami kilkadziesiąt lat ma... Idziemy pieszo, bo droga jest wąska i nie wiemy jak wygląda - w razie jakiejś wtopy busio nie zawróci.

Wlot do jaskini (jak przystało na te okolice) jest spory, ale dużo mniejszy niż w Devetaszce czy Prohodnej.







Ale nie wielkość jest mocą tego miejsca... Po wejściu całkiem zbieramy szczęki z podłogi... Ta "równa podłogowa tafla" to betonowa płyta, którymi jest wyłożona pierwsza ogromna komora. Panuje tu straszna wilgoć i zapylenie, co uniemożliwia zrobienia zdjęcia z błyskiem, a i światło latarki rozprasza się kilka metrów od ciebie na ścianie pyłu, nie wchodzi w grę więc dobre oświetlenie dalszych ścian czy sufitów. Stają mi przed oczami ogromne komory sztolni w gruzińskim Khaiszi ( https://jabolowaballada.b...a-sztolnie.html ) , gdzie z identycznego powodu nie mogłam zrobić zdjęcia oddającego ogrom pomieszczeń.









Jaskinia jest z gatunku ciemnych - nie ma dziur w suficie. Pewnie z tego powodu niegdyś wnętrza oświetlały latarnie.



Takie warunki w wielkim, zamkniętym pomieszczeniu dają odczucie lekkiego osaczenia, bo widoczność jest mocno ograniczona. Wzrok bardzo powoli się przyzwyczaja do patrzenia w dal przez pył, bez wyostrzania się na wirujące w powietrzu drobiny. Poza tym panuje tu ogromny smród. Mamy różne hipotezy na temat jego pochodzenia. Mogli tu składować jakieś nawozy. Może to gówna nietoperzy, których jest tu totalne zatrzęsienie i od ich pisku trzęsą się ściany. Mogą to też być kupy ludzkie, bo komora z betonową płytą usiana jest też gęsto kupkami papieru, a domniemujemy, że lokalne skrzydlaste takowego nie używają. Miejsce przed jaskinią nosiło też ślady użytkowania imprezowego, więc może początek jaskini jest uznaną powszechnie srajnią?

Idziemy dalej. Nacieki na ścianach mają niesamowite kształty i też wyglądają jak zrobione z gówna albo przynajmniej z gliny i błota. Wiele z nich ma w sobie jakąś drapieżność lub przypomina zarysy postaci. Konie, duchy, anioły, pazury - czego my tu nie widzimy! Albo wpatrzone w nas oczy - niby trochę podobne w kształcie do tych z Prohodnej, ale jakieś zdecydowanie mniej przyjazne...

























W sufitach widać okrągłe wgłębienia, póki co są to tylko wnęki, ale może to właśnie proces formowania się jaskiniowych oczu? ;)





Rozważamy czy zaraz się to wszystko nie urwie i nie poleci nam na łeb, jako że co chwilę słychać takie CIAP, bo z góry leci coś zdecydowanie większego niż kropla wody i o nieco gęstszej konsystencji. Może zjawiska krasowe, a może dobrze odżywiony nietoperz? ;) Świeże ciapnięcia mają barwy od bieli po ciemny brąz...







Niektóre części jaskini są przegrodzone ceglanymi ściankami.









Betonowe schody prowadzą do kolejnych, podziemnych światów.



"Tu chyba jest ta baza UFO" - zauważa kabak. Oglądała kiedyś z babcią w telewizji taki program: "Starożytni Kosmici" i tam była mowa o bazach obcych w głębi ziemi. Wloty do tych baz miały być ukryte w górach, wśród skał lub w jakiś na wpół opuszczonych kamieniołomach. No więc już wiemy, że to było w Bułgarii, między Czavdarcami a Aleksandrowem ;) Ufoki ufokami, ale ta jaskinia jest najdziwniejszą w jakiej byłam i skłamałabym twierdząc, że takie komentarze kabaka spływają po mnie jak woda po kaczce i nie robią wrażenia. Inaczej patrzę na to teraz, pisząc sobie w domciu relację i czytając w necie o owej jaskini opisy innych ludzi. Wśród ciemności, nieznanego smrodu i odgłosów rozpływającej się mazi ścian i sufitów... hmmm... jakby to ująć - umysł staje się bardziej otwarty :)



Industrialny klimat nie zanika po opuszczeniu pierwszej, płytowej komory. Idzie on dalej wgłąb. Walący z wnętrza jaskini potok ujęty jest w rury i betonowe koryta.









Po murku trzeba obowiązkowo przejść przynajmniej 10 razy tam i z powrotem. Wycieczki z niespełna siedmiolatkiem mają swoje prawa ;)



Jaskiniowy korytarz prowadzi dalej. Tam zdaje się już znikać przemysłowy nalot i miejsce staje się tylko malowniczą, górską jaskinią.





Dalej już nie idziemy. Nie to, że nie podejmuje próby, ale zapadając się w mazi po kolana zapał nieco opada. Płynąca korytarzem rzeka jest otoczona namulonym piachem, który nie bardzo jest jak ominąć. Trzeba by brnąć nim, a to chyba nawet powrót po gumiaki nam nie umożliwi. Trzeba byc mieć chyba wodery. Stamtąd właśnie płynie ta woda, która w kolejnej komorze jest ujmowana w rury i betonowe koryta.

I tam, w tej ciemności, której nie przenika nasze światło, co chwilę coś robi "umpfff". Jest to dźwięk regularny, który przebija się głośnością przez jednolite odgłosy lejącej się wody. Może to od ścian odpadają kawałki błota i tak brzmią waląc się w koryto mulistego strumienia? Może tak ściany powtarzają piski nietoperzy? Stamtąd co chwilę wylatują ich całe klucze. Tu nietoperki nie latają pojedynczo - jak już to chmara dziesięciu naraz.









Wycofujemy się nie obejrzawszy jaskini do końca. Pozostaje więc niedosyt i nutka tajemnicy, na bazie której można sobie potem snuć domysły i wieczorne opowieści. Miejsce pozostanie w naszej pamięci jako najbardziej niesamowite z całego wyjazdu. Miejsce jednocześnie fascynujące i przerażające, gdzie identycznej mocy siła jednocześnie pcha cię wgłąb jak i próbuje przekonać do jak najszybszej ewakuacji na światło dzienne. Miejsce ciekawie łączące klimat dzikiej przyrody i starego industrialu przypominajacego o ludzkiej działalności. I myślę, że Czavdarska, mimo swej dość posępnej atmosfery na długo pozostanie moją ulubioną jaskinią. Może nie taką, w której bym chciała spędzić noc i zapodać biwak, ale takiej, która zostawiła w pamięci niezacieralny ślad. Bo napewno była "jakaś".

Z nalotów, który na nas skapywał czyścimy sie jeszcze długo. Niektórych fragmentów ubrania nie mogę doprać nawet kilka dni później w ciepłej wodzie z proszkiem. Jest pokryte mazią - ni to śluz, ni to żywica. Jakby ktoś cię osmarkał, ale tak trochę na plastikowo. Dopiero kilkudniowe odmaczanie w słonej, morskiej wodzie rozpuszcza to dziwne coś. Kabacze buty trzeba niestety wyrzucić, bo mimo kilkakrotnego prania śmierdzą tak potwornie jakby coś zdechło i leżało na słońcu przez miesiąc...

Jak tylko wracamy do domu to przekopuję internet w poszukiwaniu informacji o tej jaskini. Polskie źródła są mocno zdawkowe, więc próbuję się zarejestrować na bułgarskich forach miłośników podziemi. Z informacji tam zawartych wynika, że ponoć dobrym pomysłem jest wjechanie do pierwszej komory autem i próba zrobienia zdjęć przy maksymalnym świetle reflektorów. Swój przemysłowy charakter jaskinia uzyskała dzięki mieszczącej się tutaj niegdyś mleczarni. Potem był też magazyn i pieczarkarnia. Walący z wnętrza lodowaty potok, przeciągi i zimna temperatura wnętrza ułatwiały przechowywanie produktów. W latach 2009-2012 jaskinię próbowały zagospodarować na swoją bazę jakieś kluby motocyklowe, robiąc imprezy czy koncerty na kilkaset osób. Jednak w miarę rośnięcia tych imprez spowodowało to konflikty z miejscowymi i policją. Pewnie to taki odpowiednik dawnych festiwali bunkrowych na MRU - niesamowity klimat + ból d... tych co zazdrościli.

Moja bytność na bułgarskim forum nie trwała długo - po kilku dniach mnie wywalili. Nie wiem czemu kilka moich zdjęć + pytania o jaskinie wywołały sporą gównoburzę, gdzie część forumowiczów odnosiła sie do mnie z dużą dozą sympatii, a część wręcz przeciwnie (oględnie mówiąc ;) ) Niestety administracja poparła tych drugich... O co chodziło - chyba nigdy się nie dowiem (w politykę ani sprawy obyczajowe się nie wdawaliśmy ;) ) Niestety nie porobiłam kopii zapasowych naszych "rozmów", a po kilku dniach moje konto zniknęło. Założyłam oczywiście nowe, ale okazało się, że zniknął cały, czavdarski wątek mający kilka stron. Ciężko rozkminić o co poszło, kogo i czym mogłam tak szybko urazić. Dyskusje na forach w oparciu jedynie o googlowy translator niestety nie umożliwiają zrozumienia niuansów ;) Internetowa odsłona mojej Czavdarskiej została więc również owiana nutką tajemniczości, pasując jak ulał do swojej przedstawicielki w realu ;)

Nocujemy niedaleko Aleksandrowa na ogromnych betonowych placach wśród pól.



Ponoć to ruiny "oranżerii" jak potem rano nam mówił zbieracz ślimaków.





Wieczór mija przyjemnie na obserwacji burzanów, które wręcz roją się od świetlików. Dziesiątki i setki osobników, błyskających, o ciepłym świetle.

A rano co? Niespodzianka! Leje!

Poławiaczy ślimaków jest dwóch. Każdy ma wiadro, kijek i grubą rękawicę, jakby te ślimaki kąsały albo przynajmniej parzyły. Pierwszy zagaduje nas rano. Jego monologu (mimo najlepszych chęci) nie możemy skumać. Koleś nawet nie próbuje dobierać słów czy mówić wolniej, zaczyna tylko krzyczeć jakby brak zrozumienia leżał wyłącznie w naszym upośledzeniu słuchu. Drugi pojawia się za jakąś godzinę i co ciekawe - idąc dokładnie po śladach pierwszego ma w wiadrze dużo więcej ślimaków. Wygląda więc na to, że pierwszy ich nie zbierał tylko rozrzucał. Ten drugi też do nas podchodzi tzn. głównie do busia i próbuje rozkminić naszą rejestrację. Mówi, że stawiał na Palestynę, sugerując się literami i wyglądem kierowcy ;) Z tym ślimakołowem udaje się wymienić szeregiem informacji (bo rozmową nadal nie bardzo można to nazwać). Acz koleś jest napewno bardziej bywały w świecie, a przede wszystkim się stara. Twierdzi, że zna bardzo dużo obcych języków tzn. angielski, niemiecki, rosyjski, turecki, włoski a polski trochę też. Co do ostatniego myśleliśmy, że ściemnia zupełnie, ale na odchodnym nam powiedział "do widzenia". Z jego opowieści udaje się zrozumieć, że ślimaki oddaje się do skupu za 1 lewa za kilogram. Potem one jadą tirami do Włoch. Duże trafiają na stoły a mniejsze mieli się jako dodatek do kremów na zmarszczki. I we Włoszech kilogram kosztuje już 10 euro, a kasę zgarnia pośrednik. Ba! Ponoć są całe mafie ślimakowe. On sam chętnie woziłby do Włoch swój urobek, ale nie ma ani tira ani znajomości. A bez tych drugich strach się brać za handel. Ogólnie nie lubi obecnej Bułgarii. Mówi, że tu gdzie się znajdujemy była kiedyś "oranżeria", w której pracowała cała ich wieś. Hodowali pomidory. Ale potem "poszły komunisty a przyszły satanisty" i wszystko "w pizdu". Tylko ciągle pada i jest dużo ślimaków. Taki kraj. Koleś wnioskuje, że w Polsce musi być dobrobyt. "Bo tu stoicie już którąś godzinę, ślimaki wam łażą po aucie, a wy ich nie zbieracie". Mówimy, że po prostu boimy się lokalnej mafii i to przysłania nam żądze zarobku. Chyba zrozumiał, bo się śmieje. Ot taka ślimakowa pogawędka.

Potem długo jedziemy, nawet w miarę głównymi drogami - Wielkie Tyrnowo, Omurtag, Trgowiszcze, ocieramy się o obrzeża Szumenu. Cały czas pada i jest dużo ślimaków. Mafii na szczęscie nie spotykamy, a przynajmniej nie nawiązujemy z nią kontaktu.



cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9364
Wysłany: 2022-11-03, 05:46   

Pierwsze zdjęcia jak wchodzicie do jaskini, jak z filmu s-f. "Obcy" albo "Prometeusz".

Światło wpadające przez mały otwór i malutkie postacie, robi wrażenie :)
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8297
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2022-11-03, 19:44   

Cytat:
Koleś wnioskuje, że w Polsce musi być dobrobyt. "Bo tu stoicie już którąś godzinę, ślimaki wam łażą po aucie, a wy ich nie zbieracie"

kiedyś jeden Cygan w słowackiej spelunie stwierdził, że w Polsce jest dobrobyt, bo kartofle są tanie ;) Może by się dogadał z tym poławiaczem ślimaków!
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6104
Skąd: Oława
Wysłany: 2022-11-04, 15:28   

Adrian napisał/a:
Pierwsze zdjęcia jak wchodzicie do jaskini, jak z filmu s-f. "Obcy" albo "Prometeusz".
\

Zupełnie sie czylismy jak na planie takowego filmu!

Cytat:
kiedyś jeden Cygan w słowackiej spelunie stwierdził, że w Polsce jest dobrobyt, bo kartofle są tanie ;) Może by się dogadał z tym poławiaczem ślimaków!


Mysle, ze by znalezli wspolne tematy! :) A moze ślimakozbieracz i po cygansku potrafił cos powiedziec! Byl bardzo swiatowy! :)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6104
Skąd: Oława
Wysłany: 2022-11-10, 18:56   

Kierujemy się na wschód, aby w końcu kiedyś dojechać do morza. Cały czas leje, więc nie sprzyja to częstym postojom i zwiedzaniu okolicy. Na popas zatrzymujemy się przy dużym kompleksie pomników. Jest tu wręcz cały park utworzony na tej osnowie - kaplica, rzeźby, tablice, zarosłe pnączami armaty, a między tym ławeczki. Widać, że miejsce tworzono z dużym rozmachem. Sporo wylano tu betonu, wyłożono płyt chodnikowych, nastawiano masztów na flagi czy latarni. Teraz wszystko malowniczo zarosło, a posadzone niegdyś tuje zmieniły się w duże, szumiące drzewa.











Gdzieś w oddali majaczą zabudowania jakiejś wioski.



Na dłużej zatrzymujemy się niedaleko Madary, aby pozwiedzać tamtejsze skały. Są one znane głównie z rzeźby jeźdźca, którego podobizna uważana jest za symbol Bułgarii i występuje nawet na miejscowych monetach.


zdjęcie ze strony: https://www.kurslewa.pl/lew-bulgarski-bgn/

Płaskorzeźba zawiera konia, jeźdźca, psa i lwa traktowanego włócznią, acz tego ostatniego to juz dosyć słabo widać i trzeba uwierzyć na słowo, że to lew. Wszyscy zachwycają się tym miejscem głównie dlatego, że jest stare - datowane chyba na VIII wiek.



Naskalny konik widziany bardziej z oddali.



Miejsce nieszczególnie przypadło nam do gustu. Bardzo rozdmuchane turystycznie - parkingi, knajpy, bilety, stada wycieczek, a obiektywna atrakcyjnośc to taka sobie średnia. No ale skoro już tu jesteśmy to połazimy sobie po okolicznych skałkach. Czasem nawet w pozornie nieciekawych miejscach można wyniuchać coś fajnego!

Na szczyt skalnej ściany prowadzą wykute schody i tuneliki, miejscami udekorowane metalem w postaci mostków czy poręczy.











Widoczki na otaczający nas skalny masyw.









Plenery nieco dalsze - na zamglone góry zamykające horyzont.



Na gigantyczny pomnik twórców państwa bułgarskiego, położony na obrzeżach Szumenu (zdjęcie na baaardzo dużym zoomie)



Na beton miejskiej zabudowy.





Na tajemnicze kręgi w zbożu :P



czy sunącą polami gąsienicę pociągu.





Na szczycie skały jest płasko. Nie jest to więc typowa góra, ale raczej uskok terenu, który opada ostro w dolinę tylko w jedną stronę. Na górze są pozostałości twierdzy z XIV wieku, acz wygląda nieco jakby ją zbudowali wczoraj. Nie kojarzy mi się z ruiną z dawnych lat, a raczej z pryzmami kostki bauma przygotowanymi do wykładania chodników - jakie to często spotykam na osiedlu.



Tu ponoć była cerkiew.



Utworzono tam taki prowizoryczny ołtarzyk.





Rozważamy nocleg na opuszczonym kempingu. Fajne miejsce, zagladamy w różne zaułki. Niestety przez mokrą pogodę nie bardzo było gdzie dogodnie stanąć. Trawiaste miejsca zmieniły się w grząskie bagna i przez noc mogły by nas "wsysnąć", a stojąc na twardszych miejscach blokujemy przejazd. Po mocno wygniecionych w błocie i trawie koleinach widać, że przebiega tu droga. Wprawdzie mała szansa, aby dziś cokolwiek jechało, ale czasem lubi być pech.







Ostatecznie kończymy dzień w zatoczce przydrożnej "pod skażoną świnią" - jak potem we wspomnieniach nazywamy to miejsce ;)





Mamy tu okazję obserować urazy psychiczne u dziecka, spowodowane działaniami władz w ostatnich latach. Ponoć przyglądając się zabawie niejedno można zaobserwować... Zwierzątka złapały świnię i przemocą ubrały jej maseczkę.



Świnia nie chce nosić maseczki i ucieka po całym busiu. Goni ją policja. Początkowo ukrywa się pod poduszką, ale to nie pomaga, policjanci próbują ją przywiązać do kija taśmą klejącą, zakleić jej ryjek i zamknąc w walizce na kwarantanne - ma tam siedzieć do końca wyjazdu i nie zobaczy morza. Świnia ostatecznie uciekła, a skuteczność jej ucieczki poraziła nawet nas. Wpadła pomiędzy fotel kierowcy a skrzynie. Mimo kilkakrotnie podejmowanych prób nie możemy jej wydłubać do końca wyjazdu. Trzeba by chyba wymontowac fotel. Widać świnka wybrała wolność i pustelnicze życie z dala od nękających świat problemów...

Potem kierujemy się juz ku morzu. W Dobriczu kupujemy bardzo pyszne wino w lokalnej fabryczce. Dalej kulamy się przez pola uprawne i małe, senne wioski. Największe wrażenie robi na nas wieś Twardica, która wygląda jakby właśnie znikneła, wyparowała, zapadła się pod ziemie. Najpierw mijamy tabliczkę, że wieś się zaczyna. Wąska szosa wije się wśród zarośli, słupów elektrycznych i zwiędłych latarń. Nie mijamy żadnego domu. Wokół cisza - tylko liście szumią. Jest za to przejście dla pieszych - znikąd donikąd. A potem wieś się kończy. Ki diabeł?? O co tu chodzi? Ukradli wieś??? Jak ktoś jest ciekawy można "przejechać" strzałką przez wioskę na googlemaps i zobaczyć jak to przedziwnie wygląda:









Po powrocie do domu sprawdzam na satelitarnych mapach i wychodzi na to, że jakby odbić w bok to tam gdzieś jakieś domy są. Jednak z głównej drogi są niewidoczne i robi to dość osobliwe wrażenie.

Nie zatrzymywaliśmy się tam jednak, nie zjeżdżaliśmy w boczne drogi, nie węszyliśmy po kątach. Nasze myśli raczej krążyły wokół tego, żeby dojechać do Szabli i znaleźć mechanika. Busiowe kółko zaczęło dziś wydawać nową paletę dźwięków - paskudne zgrzyty przy skręcaniu. Mniejsze o te enigmatyczne "tutu", które były wcześniej czy jakieś popiskiwanie na granicy słyszalności, które rejestruje tylko ucho toperza. No ale to już brzmi niedobrze... Zaglądamy kilkakrotnie busiowi pod brzuszek, porównując koło zgrzytające z tym cichym. Jedna osoba trzyma łeb pod spodem, druga ciągnie za kierownicę - coby sprawdzić skąd zgrzyt dochodzi. Wychodzi na to, że jest tam taki jakby drążek i na nim powinna być guma - przy drugim kole jest. A tu z tej gumy zostały tylko zetlałe fragmenty. Czy ta guma jest bardzo potrzebna? I czy nasza diagnoza jest w ogóle właściwa? Przeprowadzamy jeszcze teleporady z kilkoma znajomymi, którzy znają się na autach, ale na odleglość cieżko o jednoznaczną opinie - cóż trzeba walić do miejscowego. Niech popatrzy fachowym okiem.

W mijanych wioskach ciężko znaleźć żywą duszę, a co dopiero takie wyszukane wymagania, żeby osobnik znał sie na autach i miał warsztat. Trzeba było jednak w Dobriczu szukać mechanika a nie wina ;) A teraz to już musimy się dokulać do Szabli... Nie ma wyjścia. Dobrze, że droga jest w miarę prosta, więc za dużo skręcać nie trzeba. Mamy ogromną nadzieję, że nie staniemy tu gdzieś w polach z odpadniętym kółkiem, gdy upragnione morze mamy już na wyciągnięcie ręki. To by był straszliwy niefart! A może dramatyzujemy? A busiowi się np. piach się pod kołpak nasypał? Chociaż hmmm... busio przecież nie ma kołpaków! ;)

W końcu ona - Szabla! Ufff! Jest dobrze! Teraz to i piechotą nad morze zajdziemy! Można więc powiedzieć, że dojechalim! Juhuuuu! :)

Ale mechanika znaleźc trzeba. Zawijamy pod dom mający na płocie sugerującą zawieszkę. Mechanik wpełza pod busia i coś tam maca, kręci kierownicą, kilkakrotnie kopie w koło albo nim potrząsa w inny sposób. Twierdzi, że faktycznie osłona drążka jest nieco zmurszała, ale co drugie auto tak ma, więc to nie jest duży problem. Jak lubimy perfekcję to można wymienić tą część kiedy wrócimy do domu, ale nie ma co wydziwiać teraz i się martwić, 2 tysiące kilometrów powinniśmy przejechać. Jak jesteśmy ostrożni to warto unikać bardzo wyboistych dróg, zakopywania się w piasku, wyjątkowo krętych serpentyn, bo spokojna jazda wydłuży życie lekko nadwątlonego elementu. Piszczenia łożyska w ogóle nie słyszy (podobnie jak ja), a prawdę mówiąc ono ostatnio trochę mniej piszczy niż pod Belogradczikiem. Ogólnie mówiąc mechanik bierze nas za hipochondryków, ktorzy wsłuchują się w auto i szukają problemów, których nie ma, zamiast cieszyć się wakacjami. Musimy uwierzyć na słowo, no bo co nam innego pozostaje? Koleś wyglądał sensownie i wzbudzał zaufanie, więc też nie mamy powodów, aby mu nie wierzyć. A póki co przed nami morze i busio trochę odpocznie, bo przez najbliższy tydzień czekają go dużo krótsze trasy lub w ogóle ich brak.

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6104
Skąd: Oława
Wysłany: 2022-11-16, 21:14   

Centrum Szabli zostaje za nami. Suniemy boczną drogą w stronę płowych łąk, za którymi zaczyna być widoczne coś zdecydowanie niebieskiego. Morze!!! Dojechalim!!! Naszym celem jest osada turystyczna (ciężko nazwać to wioską, bo chyba tu nie ma mieszkalnych, całorocznych domów, tylko obiekty pod wynajem dla wczasowiczów). Nie wiem również jak naprawdę ta miejscowość się nazywa. Na różnych mapach spotykało się odmienne nazwy: Dobrudża, Szablińska Kosa, a gdzie indziej w ogóle uważa się to za dzielnicę Szabli.

Centralny plac miejscowości już sugeruje, że trafiliśmy we właściwe miejsce! :)



Mamy upatrzony ośrodek "Panorama" - stare, drewniane domeczki położne na samym brzegu morza, na niewysokiej skarpie. Chyba nawet bliżej do bijacych fal niż z plażowych domków z pododeskiej Zatoki! ( https://jabolowaballada.b...cz4-zatoka.html )



Większość domków jest jeszcze pusta. Recepcja jest zamknięta, wywieszono tylko kontaktowe numery telefonów. Na szczęście nawiązujemy kontakt z babeczką zamieszkującą jeden z domków. Babka jest Rumunką, ale ma męża Bułgara. Tu jest jej ukochany koniec świata, gdzie zaszywa się z dziećmi na całe lato, aby odpocząć od zgiełku miasta i cywilizacji. Ona daje nam numer telefonu do opiekunki tego miejsca (co ciekawe chyba inny niż wisiał na recepcji), ale kurde... Nie dogadamy się przez telefon. Nie ma szans. Prosimy więc, żeby ona zadzwoniła. Ona też twierdzi, że nie mówi dobrze po bułgarsku - no ale na pewno o niebo lepiej niż my! Upewnia się jeszcze czy my przypadkiem nie jesteśmy z Ukrainy (na tyle się upewnia, że nie poprzestaje na naszej deklaracji, ale idzie obejrzeć blachy auta). Ponoć wszyscy tutaj bardzo się obawiają przyjezdnych stamtąd, że się zakwaterują, a potem odmówią opuszczenia obiektu, płacenia, a eksmitowanie czy dochodzenie swoich praw finansowych może być utrudnione. Nie wiem na ile są to jakies opowieści z mchu i paproci, a na ile rzeczywiście ktoś takie problemy tu miał. No ale blachy z gwiazdkami ją uspokajają i wszystko miło nam załatwia. Opiekunka obiektu już o nas wie i przyjedzie osobiście o 19, aby dopełnić formalności zakwaterowania. Dziękujemy więc sąsiadce za pomoc i idziemy się powłóczyć po okolicy. Mamy jeszcze 3 godziny. Pyliste drogi prowadzą nas w różne zaułki i labirynty osady.







Im dłużej tu jesteśmy tym nasz zachwyt przybiera na sile. Morze jest seledynowe i ciepłe. Muszelek nie brakuje!



Dodatkowo wszędzie jesteśmy otoczeni tą ulubioną przez nas atmosferą pustki i zapomnienia, tej podróży w czasie, której zawsze usilnie szukamy i nie łatwo ją znaleźć. Poza tym wszystko co trzeba do życia w pełnej wygodzie też tu jest - busio dojechał i sie nie zakopał, jest gdzie spać, jest co żryć. Do tego jeszcze wino domowe, ciepłe morze i dużo kierunków, gdzie można się wybrać na spacer. Żyć nie umierać. Zostajemy tu na 4 dni. Byle tylko było słonecznie!

Babeczka od domków zjawia się trochę przed czasem. Dostajemy śliczną chatynkę - z werandą i widokiem na morze. Zresztą wszystkie domeczki tu tak wyglądają.







Busia możemy postawić zaraz obok. Polecane jest jedynie trzymać go nie bliżej niż 5 metrów od skarpy, coby się nie obwaliła. Ponoć osobówki stawiają i na samej krawędzi, ale taki tłusty busio to nigdy nie wiadomo!





Opiekunka domków faktycznie gada tylko i wyłącznie po bułgarsku. Mamy plan odnaleźć naszą Rumunkę i znów ją wykorzystać jako tłumacza, ale gdzieś się zawieruszyła. Domek jest zamknięty. Widać na plaży kąpiące się dzieciaki, więc chyba poszła tam. Trudno. Musimy dać radę sami. Babka z ośrodka jest niesamowita. Odwala taką pantomimę, że w zabawie w kalambury zawsze by zgarniała nagrody. Wszystko można zrozumieć o co nas pyta czy co nam chce przekazać - od tego w jaki sposób korzystać z prysznica, do tego która knajpa jest tańsza i jakie ryby poleca.

Rozkładam bambetle, a toperz z kabakiem idą po muszelki. Jestem więc sama w całym dużym ośrodku na skarpie. Można tu doświadczyć niecodziennego zjawiska - dzwoni w uszach cisza. Tylko regularny chlupot fal za plecami. Piękne i niesamowicie rzadkie są takie miejsca niezapaskudzone hałasem. Tyle się obecnie mówi o nie śmieceniu w sensie rzeczowym - żeby puszki po piwie nie rąbnąć w krzaki. Natomiast dużo gorsze zasyfianie świata wokół niepotrzebnymi dźwiękami - szczekaniem radia, łupaniem muzyki, wyciem kosiarek czy darciem mordy, jest już jak najbardziej dopuszczalne i ba! nawet porządane. Bo "cisza aż strach".

Moje cieszenie się miejscem wypranym z dźwięków też nie trwa długo ;) Napatoczyła się jakaś kobita. Próbuje mnie o coś spytać. O coś co jest na morzu. Albo za morzem? Tak pokazuje. Szlag wie o co chodziło. Nie umiem w ogóle zidentyfikowac języka w jakim do mnie mówi. Trzy słowa porozumienia, żesmy znalazły. Jedno to "auto", bo coś pokazuje na busia gestami, że fajny, że duży, że można spać w środku. Potem "foto" - robię jej takowe na tle morza. I trzecie to "sport" - pokazuje na kijki, że z nimi chodzi, a ja jej, że ja wolę pływanie. Ot... I tyle żeśmy "pogadały".

Nasz klimatyczny ośrodek widziany od strony plaży. Nieprawdaż, że ze skarpą prezentuje się jeszcze ładniej?















Ze skarpy jest jedno wytyczone zejście oraz kilka dzikich, gdzie się po prostu zjeżdża na tyłku a w górę wspina.



Domki naszego ośrodka widziane "od tyłu", od strony przeciwnej niż szumi morze.





Oczywiście robię solidne pranie! Wreszcie mam wody pod dostatkiem i dużą miednicę. Wcześniej to tylko jakieś drobne przepierki ukradkiem na stacjach benzynowych albo w lodowatych potokach.









Kabak mi pozazdrościł. Też musi mieć swoje pranie i swoje linki. Dzieki jej linkom można się zabić wchodząc do domku, ale też miło patrzeć, że jej się tutaj tak podoba i że tak fajnie się bawi!

Czasem trzeba też wysuszyć dziecko ;)



Nie tylko pranie się buja na linkach! :)





Wieczorem komary chcą nas zjeść. Przestrzegała nas opiekunka ośrodka, żebyśmy kupili cysternę repelentów. Okropnie żałuję, że nie mam filmu z ukrytej kamery jak ona nam pokazywała setki komarów, które po zachodzie słońca wychodzą z każdej dziury i z bzykotem atakują. Boki można było zrywać, zwłaszcza z mistrzostwa z jakim oddawała dźwięk owych komarów!

Piękny dziś mamy księżyc. Prawie pełnia. Cudny jest wieczór, gdzie w zależności od miejsca pobytu albo fale zagłuszają cykady, albo na odwrót.







Mały, jasny baraczek pośrodku ciemności nadbrzeżnej.



W domku i przyległościach mamy współlokatorów. Czasem znamy ich nazwy, inny razem niekoniecznie. Są ślimaki, które kabak codziennie ratuje i przenosi z miejsca na miejsce. Powód jest różny - żeby ich nikt nie rozdeptał, żeby nie wyschły, żeby miały więcej jedzenia. Czasem w nasłonecznionych miejscach ślimaki są też podlewane. Jak rabatki ;) A potem się dziwić, że parapety rdzewieją ;) Może juz tu kiedyś była jakaś siedmioletnia dziewczynka??



Nazwa własna tego wielonoga, który nas odwiedza wieczorami w domku, jest wciąż dla mnie tajemnicą. Jak również czy on przypadkiem nie kąsa. Na wszelki wypadek staramy się od niego (i jego rodziny) trzymać z daleka.



Kolejny dzień spędzamy głównie na kąpielach, wygrzewaniu do słońca i snuciu się po najbliższej okolicy.

Nadmorskie skarpy porastają całe łany ziół!





Maki nawet na chodnikach się tutaj dobrze hodują!





Nie możemy się też wciąż nazachwycać tym seledynowym kolorem morza! I jest on taki jakiś mleczny, jak nieraz bywają kamieniołomy. Morze o barwie wody z Rokitek - to jest coś!









Plażowanie na całego! Nawet zamek zbudowaliśmy! :)



Knajp obczailiśmy w tej miejscowości sześć - 3 czynne, 2 opuszczone i jedną nie do końca zdiagnozowaną.

Z działających knajp mamy bar rybny - ten budyneczek w środku zdjęcia. Rybki mają smaczne, wybór spory, ale wszystko dosyć drogie. Tylko raz tu gościmy. Jest fajnie, ale jakoś nas nie urzekło. Babka z "Panoramy" również nie polecała tego miejsca - w swojej pantomimie spluwała przez ramię ;) Kiedyś może było tu bardzo fajnie - zanim wycieli wszystkie drzewa...





Mają tu nawet monitoring, acz w takiej odsłonie budzi on moje całkiem ciepłe odczucia :)



Są więc bardzo duże plusy tego miejsca - cały teren podsufitowy jest we władaniu jaskółek. Latają, poćwierkują, super sprawa!



Druga knajpa położona jest dla odmiany w miejscu bardzo cienistym.







Drzewa w barwach maskujących.



Tu zaglądamy najczęściej. Tu też są ryby. I jest taniej, obsługa milsza. Tylko zamiast jaskółek są tłuste koty (może to ma ze sobą jakiś związek? ;)



Nasza ulubiona potrawa to smażony ostrobok (Сафрид Пържен). Chyba najsmaczniejsza ryba jaką jadłam!



Przy knajpie działa kemping na samej skarpie, z widokiem na morze. Położony równie fajnie jak nasze domki.



Zauważamy jednak pewne wady tego miejsca w kategorii noclegowej ;)





Teren trawiasty przeznaczony jest wyłącznie dla namiotów. Auta trzeba zostawiać na parkingu przy barze. Kamperów nie stwierdzono.

Któregoś razu, gdy idę do tej knajpki, słyszę z niej muzykę. Po polsku. Leci stara piosenka Rodowicz: "To był maj, pachniała Saska Kępa.." Przez chwilę mam takie dziwne uczucie zawieszenia. Ejjj.... może ja wcale nie przyjechałam do Bułgarii, ale jakoś magicznie przeniosłam się nad polski Bałtyk w lata 70te? Są czasem takie dziwne mgnienia, jakby zadrgania czasoprzestrzeni. Trwa to kilka sekund, ale zdaje się cie przenosić w jakąś równoległą rzeczywistość. Pół godziny później idziemy do tej knajpy i zjadamy tam pyszne rybki, ale z głośnika dudni już klasyczna anglojęzyczna łupanka.

Droga do baru. Własnie tu idąc usłyszałam wspomnianą piosenkę.



Jest też taki Neptun. Bar typowo piwny.





A obok huśtawka!



Był też taki. Wyglądał na czynny, ale akurat był zamknięty. Może otwierają tylko w sezonie? Albo barman akurat poszedł siku?



Jedna z opuszczonych knajp jest położona na samej plaży i malowniczo porasta ją bluszcz. Kształtem przypomina takie wielkie komunistyczne stołówki.





Na tyłach wala się sporo słomianych parasoli plażowych, też już chyba wyłączonych z użytkowania. Choć szlag wie? Może w sezonie je postawią na plaży?







Opuszczona nieopuszczona, ale świezy klombik jest! :)



Drugi nieczynny obiekt to "klub" - więc nie wiem czy jest to tożsame z barem? Może to znaczy, że knajpa, ale dodatkowo można potańczyć? Przedstawia się przyjemnie. Szkoda, że wejść można jedynie przez okno i spożywać wałówę przyniesioną samemu... Tu żyją zarówno koty jak i jaskółki. Nie wiem czy w zgodzie, ale w jakims tam współistnieniu pozwalającym zauważyć oba gatunki, bez wyraźnej dominacji żadnego z nich.











Idę też obczaić plażowy bunkier.













Można wejść do środka, ale trzeba by się wręcz wczołgiwać, bo drzwiczki są niewielkie.





Nie powstrzymało to jednak tych co zapragnęli w środku nasrać albo ukryć trupa. Cieniste wnętrza wypełniają tysiące much i zapach panuje też taki nie bardzo... Odpuszczam więc zwiedzanie, ale głównie dlatego, że głupia jestem i przylazłam tu boso. Nie mam ochoty wleźć ani na szkło ani w kupę.

Zaglądamy też w różne zaułki naszego przysiółka. Są tu jeszcze dwa czynne ośrodki domków. Jeden fajny, cienisty...



...drugi już "nowoczesny", z drzew zostały same kikuty :(



Inne jeszcze są użytkowane przez prywatne osoby i przekształcone na dacze. Zazwyczaj domki należą do starszych ludzi.







Plener jakiegoś domorosłego artysty.



Nie wiem z czym to jest związane, ale w wielu miejscach Bułgarii na śmietnikach są namalowane podobizny kotów. Może dlatego, że dzikie koty lubią się tu stołować?



Są też ośrodki całkowicie opuszczone i zapomniane. Ten mi się bardzo podobał - z domkami w postaci kopniętych trójkątów. Takiego kształtu jeszcze nigdzie wcześniej nie napotkałam.





Mieli tu wielką szachownicę.



I plac zabaw. U nas w "Panoramie" nie ma hustawek ani zjeżdżalni, więc pewna osoba z ekipy używa sobie tutaj. Bardzo się kabakowi podoba, że jest inaczej niż zwykle np. zjeżdżać można tylko na kucaka na butach, a huśtawki bardziej zgrzypią niż się huśtają.



Część domków w tej okolicy wygląda jakby je zrobili z jakiś kontenerów.





Są też domki położone w takim buszu, jakby tu nikt nie bywał od wielu lat... W przyczepie był kalendarz z 2008 roku.





Napotkaliśmy też dawny basen. Zawsze się zastanawiam co kieruje osobami, które jadą nad morze i kąpią się w basenie...



Część ośrodków jest w trakcie burzenia. Domki rozwalone, drzewa oczywiście w pień.







Zostają puste, łyse place i rozorana ziemia... Smutno...



Od strony jeziora można napotkać wrośnięte w trawę łódki.





Idziemy na spacer plażą w kierunku południowym. Więcej osób tu wędkuje niż plażuje.





Idąc w tą stronę plaża zawiera coraz mnie piasku, a coraz więcej "muszelkownika".



Miejscami skorupy tworzą wręcz nawisy i klify. Muszelki to tutaj można zbierać nie tyle łopatą co spychaczem albo koparką.







Staramy się zbierać tylko te najładniejsze. Wychodzi chyba z 8 kg ;)





Napotykamy też instalację artystyczną na wydmie. Chwilę wcześniej kabak znalazł piłkę na plaży, więc dajemy ją do zabawy lalce. No bo tak głupio, że takie niemowlę ma do zabawy tylko flaszkę Finlandii. To nie przystoi! Niech chociaż ma wybór! :P





Popołudniem nadciągają fronty burzowe. Nad morzem pojawia się kula z chmur, z której się błyska.



Od strony lądu tworzy się za to chmura o kształcie kilkugłowego smoka. Z tej sie nie błyska, ale dla odmiany grzmi. Skubane podzieliły się funkcjami.



Straszy tak pół dnia, ale ostatecznie nam nie dolewa. Chmury jak się pojawiły - tak i znikają.

Któregoś dnia przez osadę przemyka też furmanka ciągnięta przez osła z ogromną, powiewającą flagą UE. Ki diabeł??? Tak abstrakcyjna scenka, że aż mi z wrażenia ręce zadrżały, aparat ostrości nie złapał i zdjęcie wyszło jak zrobione kartoflem. No ale dowód jest, że nie zmyślam! ;)



Gdzieś czytałam/słyszałam, że w tej okolicy są też bajora błotne, gdzie jest przyjęte zażywać błotnych kapieli. Rozpytywaliśmy w kilku miejscach, ale nikt nic nie wiedział i patrzyli na nas jakbyśmy pytali o grillowane jednorożce. Ludzi usmarowanych błotem również nie napotkaliśmy. Na brzegach przymorskiego jeziora wpadaliśmy jedynie w zwarte łany tataraku. Więc nie wiem czy to ściema, dobrze ukryte miejsce dla prawdziwych koneserów, czy może my jesteśmy niemoty i nie mogliśmy znaleźć?



cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9364
Wysłany: 2022-11-16, 21:33   

Ciekawy ten robal, tym bardziej że próbowałem znaleźć jego nazwę i nawet Google mi nie pomogło :-/

Sterty muszli są genialne, można sobie nazbierać do woli, jakie się chce :)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6104
Skąd: Oława
Wysłany: 2022-11-16, 21:51   

Adrian napisał/a:
Ciekawy ten robal, tym bardziej że próbowałem znaleźć jego nazwę i nawet Google mi nie pomogło


Mi w komentarzu na blogu ktos napisal ze to jest przetarcznik wielonóżka - ładnie sie nazywa, nie?
http://babkawmrowkach.pl/...ra-coleoptrata/

Cytat:
Sterty muszli są genialne, można sobie nazbierać do woli, jakie się chce :)


Mozna sobie np. skalniczek przed domem wysypać muszlami ;)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Izabela 
Cieszynioki


Dołączyła: 26 Lip 2019
Posty: 784
Wysłany: 2022-11-16, 21:55   

Ten robak, to prawdopodobnie parecznik. Zjada karaluchy, ćmy, muchy, świerszcze, rybiki i małe pająki.
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6104
Skąd: Oława
Wysłany: 2022-11-16, 22:18   

Izabela napisał/a:
Ten robak, to prawdopodobnie parecznik. Zjada karaluchy, ćmy, muchy, świerszcze, rybiki i małe pająki.


Byle cykad nie zjadał! :lol
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8297
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2022-11-17, 00:04   

Co do Madary to miałem podobne wrażenia, ale to w końcu miejsce na liście UNESCO, więc komercja musi być. Wlazłem, niejako przypadkiem (bo miałem tylko pójść kawałeczek) na samą górę skał, lecz do twierdzy już nie dotarłem, bo w sumie wiedziałem, że to współczesna rekonstrukcja.

Ten ośrodek co spaliście bardzo fajny, no, ale byliście przed sezonem... W lipcu - sierpniu zazwyczaj są w takich tłumy ludzi i chyba wbicie się do środka graniczy z cudem. Ewentualnie na takim, co nawet Bułgarzy z niego uciekają, bo się walą domki, więc są wolne miejsca ;)
W ogóle nad Szabłą sam się zastanawiałem w ubiegłym roku, ale właśnie w wakacje zdecydowanie to miejsce odradzano.

Cytat:
Napotkaliśmy też dawny basen. Zawsze się zastanawiam co kieruje osobami, które jadą nad morze i kąpią się w basenie...

w basenie zazwyczaj jest cieplejsza woda ;) No i nie ma takich fal, a te jednak w Bułgarii potrafią mocno człowiekiem wstrząsnąć :D
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9364
Wysłany: 2022-11-17, 05:32   

Cytat:

przetarcznik wielonóżka


Brzmi całkiem przyjemnie, jak na takiego robala ;)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6104
Skąd: Oława
Wysłany: 2022-11-17, 08:29   

Pudelek napisał/a:
lecz do twierdzy już nie dotarłem, bo w sumie wiedziałem, że to współczesna rekonstrukcja.


No to niewiele straciłes. Ja bedac tam nie wiedzialam, ze to rekonstrukcja, ale nie ma ku temu watpliwosci i wyglada beznadziejnie.

Cytat:
Ten ośrodek co spaliście bardzo fajny, no, ale byliście przed sezonem... W lipcu - sierpniu zazwyczaj są w takich tłumy ludzi i chyba wbicie się do środka graniczy z cudem.


W lipcu i sierpniu to w ogole nie wiadomo co ze sobą zrobić, bo wszedzie jest dziki kociokwik... Napewno i tu jest duzo gorzej. Nawet ta babka od domków mowila nam ( a raczej jakos pokazywała w swoim teatrzyku ;) ), ze domki na pobyty lipiec/sierpien trzeba rezerwowac, bo moze nie byc wolnych miejsc. We wrzesniu juz jest ponoc spokojnie. Acz jak bylismy w czerwcu to byly jeszcze miejsca na niektore terminy wakacji, wiec tez nie tak, ze trzeba rezerwowac przed nowym rokiem ;)

Cytat:
Ewentualnie na takim, co nawet Bułgarzy z niego uciekają, bo się walą domki, więc są wolne miejsca ;)


A slyszales moze o jakims takim osrodku? Moze ci sie obiło o uszy skad konkretnie Bułgarzy uciekają? :)

Cytat:
W ogóle nad Szabłą sam się zastanawiałem w ubiegłym roku, ale właśnie w wakacje zdecydowanie to miejsce odradzano.


Mysmy byli w tych okolicach w wakacje, w 2016 roku. I wtedy nawet w lipcu bylo tam w miare pusto. Acz roznice w zagęszczeniu przez te lata widac kolosalną. W lipcu 2016 np. na wybrzezu w rejonie Tiulenova to tylko psy dupami szczekały na dzikich plazach, w czerwcu 2022 ludzi bylo calkiem sporo - kamperów, namiotów, spacerujacych. Wiec wnioskuje ze w lipcu lepiej nie bedzie... Swiat sie wiec z roku na rok coraz bardzo zagęszcza....

Pudelek napisał/a:
w basenie zazwyczaj jest cieplejsza woda No i nie ma takich fal, a te jednak w Bułgarii potrafią mocno człowiekiem wstrząsnąć


Ale nie jest to troche tak jakby przyjechac pod fajną knajpe i na parkingu zjesc swoją zupkę chinska?

Acz brak sympatii do fal w pełni rozumiem, najbardziej lubie idealnie gładką taflę wody w kamieniolomach! :)

Adrian napisał/a:

Brzmi całkiem przyjemnie, jak na takiego robala


Z opisów robal tez tak zle nie wyglada - mysmy sie bali czy nie jest np. jakis jadowity. A tu poki sie nie ejst rybikiem to nie ma sie czego bać!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2022-11-17, 08:32, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6104
Skąd: Oława
Wysłany: 2022-11-17, 13:15   

Kolejny dzień nadchodzi pochmurny i niestety sporo chłodniejszy. Duje dość mocno, więc na spacer bierzemy latawiec.




Idziemy dla odmiany na północ, w stronę Ezerca. Sama miejscowość jest położona z kilometr wgłąb lądu, a w okolicach plaży nie ma prawie nic. I to "prawie" chcemy zobaczyć! :)

W bardzo dalekiej oddali widać ogromne maszyny. To chyba musi już byc po rumuńskiej stronie? Może to już jakies portowe dźwigi w Konstancy? Bo bliżej to nie mam pojęcia gdzie by mogły mieszkać takie giganty??





Na tutejszym wybrzeżu, jeśli się komuś znudzi zbieranie muszelek, zawsze można się przerzucić na zdechłe delfiny. Tego też jest dostatek. Jeden okaz jest spory i taki dość świeży. Zębisty skubaniec! Kabak więc się upiera, że to na pewno rekin! ;)



W różnych miejscach są też kawałki, już dosyć fragmentaryczne. A może to jakiś inny gatunek wodnego stworzenia?





Już po powrocie czytałam, że w wyniku wojny toczonej na Ukrainie zginęło tysiące delfinów :( Takie są ponoć bułgarskie i tureckie szacunki. Przyczyną są ponoć głównie okręty wojenne, łodzie podwodne i używane przez nie sonary, powodujące zaburzenia echolokacji i tym samym kłopoty z delfinim przemieszczaniem, omijaniem przeszkód czy szukaniem pożywienia. Miny morskie czy inne torpedy też mają swój udział, ale ponoć dużo mniejszy. Część wyrzuconych na brzegi delfinów miała też ponoć charakterystyczne poparzenia wskazujące na używanie bomb fosforowych, które się palą również pod wodą. Nie wiem co akurat zaszkodziło okazom, które spotykamy na trasie do Ezerca, ale czyni to wygląd plaży nieco... specyficznym...

Oprócz delfinów można też znaleźć buty zasiedlone przez muszle. Kabak twierdzi, że jeśli utopce istnieją - to takowe obuwie wśród nich to największy szyk!



A poza tym to normalnie, jak to na plaży - łódki, liny okrętowe...







Są też glony stylizowane na siatkę maskującą albo obłe, wypłukane przez fale korzenie...





Są też kamienie, które wybitnie się na nas gapią. Motyw jaskini Prohodnej nas jakoś cały czas prześladuje ;)



Czasem błyśnie słońce, więc niektórzy zażywają kąpieli w pianie.



Bardzo ciekawą tu mają strukturę plaży. Wygląda to jak normalny piasek, ale są to bardzo drobniusio zmielone muszelki. Wizualnie nie ma to żadnego znaczenia, ale jest pewna różnica funkcjonalna. Jak się chodzi boso, mokrymi nogami po piasku - to piasek się do stóp przykleja, a potem jak noga obeschnie, to piasek odpada. A to coś ni cholery odpaść nie chce. Nogi trzeba oskrobywać patykiem, a i tak niewiele to pomaga. Wczoraj się zastanawiałam co to za dziwo - widziałam na plaży kolesia, który skrobał stopy nożem. Nie wiedzieliśmy czy to pedicure po bułgarsku, czy może jakieś niestandardowe upodobania kulinarne i pozyskiwanie pasty do kanapek? ;) A otóż nie!! On się zapewne próbował pozbyć tych muszelek!



Plaże miejscami są dosyć zatłoczone.









Mewy zazwyczaj zwiewają szybciej niż kormorany. I trudniej je podejść.



Tu widzimy miejsce, gdzie jezioro Ezerec podpełza prawie do samej plaży. Nie wygląda to jednak jakoś bardzo spektakularnie - ot bajoro na wydmie.



Na horyzoncie zaczynają majaczyć jakieś zabudowania.



Idę tam sama. Toperza jeszcze boli złamany palec, a kabak twierdzi, że woli pobabrac się w piasku i zbudować tunel.

Na brzegu jest malutka osada. Kilka domeczków i wagoników.





Busio by tu raczej nie dojechał, piaszczysto - błotniste drogi wykazują duży stopień zakopliwości.







Dziś przy żadnym z domków nie widać lokatorów. Osada jest pusta. W porastających nabrzeże ostach huczy tylko wiatr przewalający po niebie ciemne chmury...





Jest porządna wiata, przed którą zapewne nie raz płonęło ognisko.







Są też instalacje artystyczne - okno na świat...



ławka zrobiona z deski snowbordowej...





Wystawka butów - zapewne takowych wyrzuconych przez morze. Zaraz mi się przypomina moja zabawa z Albanii, na plażach koło Fier! ( https://jabolowaballada.b...gi-albania.html )



Jest też jakieś urządzenie, którego pochodzenia i przeznaczenia nie potrafię rozkminić.



A tu kolejny plażowy bunkier, pomalowany w kolorowe i z lekka psychodeliczne obrazki.









Grunt to maskowanie stosowne do sytuacji ;)



Wejście do wnętrza jest tutaj całkiem dogodne.



Gdy łażę sobie w kółko po plaży, spoglądając to w piasek to w niebo, zagaduje mnie znienacka jakiś koleś. Jedna z dwóch osób siedzących na tej dzikiej plaży. Widziałam ich z daleka już wcześniej, ale teraz mnie zaskoczył, gdy tak wyrósł nagle obok mnie. "To ty zgubiłaś telefon? Szukasz go? Leżał tu w piasku.". Odruchowo kręcę głową, że nie (co akurat przez miejscowego mogłoby zostać opacznie zrozumiane) i wyrwana ze swoich myśli delfinowo - bunkrowych, nie mogę ogarnąć, jakim cudem tak nagle zaczęłam rozumieć lokalsów???

Telefon więc znów ląduje w kieszeni chłopaka, a on kontynuuje: "Ty też chyba jesteś nietutejsza?" Chłopak i dziewczyna są z Ukrainy. Wyruszyli w podróż w połowie lutego. Zazwyczaj wyjeżdżali dopiero wiosną, ale w tym roku zaczęło coś śmierdzieć w powietrzu już dużo wcześniej. Niepokojące informacje ze świata polityki skłoniły ich do szybkiej decyzji, że nie ma na co czekać. Spakowali się więc jak co roku wyruszając w świat, pozałatwiali co się dało i zwinęli żagle z rodzinnego Konotopu z dwutygodniowym zapasem. Luty spędzili u znajomych na skłocie w Bukareszcie, a z początkiem wiosny, już wiedząc, że ta podróż może być dłuższa od poprzednich, postanowili jechać do Turcji. Mieli plan tam się zahaczyć do jakiejś pracy w nadmorskich kurortach. W ogóle w ich opowieściach Turcja jawi się jako ziemia obiecana, a Erdogan to jakieś skrzyżowanie dobrego dżina ze świętym Mikołajem. Problem jedynie taki, że ich do Turcji nie wpuszczono. W informacji turystycznej w Warnie dowiedzieli się jakie wizy trzeba załatwić, przez internet wypełnili jakieś formularze, kasę przesłali, a na granicy ich zawrócili. Czy z racji jakiejś pomyłki w papierach? Czy może posiadania niewłaściwych paszportów? Tego już nie wiedzą. W paszportach mają pieczątki chyba z połowy świata - pół godziny je oglądamy. Podsuwają mi jakieś stronki o procedurze wjazdu do Turcji, ale kumam z nich jeszcze mniej niż oni. Ponoć jakby płyneli promem do Turcji albo lecieli samolotem, to tych wiz by nie trzeba. Ale na to potrzeba dużo kasy, której póki co nie mają. Tym więc sposobem moi nowi znajomi, Danił i Katja, zostali w Bułgarii. Włóczą się więc po wybrzeżu, czasem gdzieś dorywczo pracują (cały marzec Danił przekładał worki w porcie w Warnie), a od lipca mają nagrane jakieś zbiory owoców tu w okolicy. Jakieś mandarynki czy inne melony. Śpią w namiocie albo w licznych w Bułgarii ruinach. Piją wino i patrzą na bijące fale. A jak im się robi nudno, głodno czy zimno, to sobie zaraz myślą o godzinie policyjnej w rodzinnym mieście, braku możliwości wyjazdu nad morze, zaminowanych plażach czy groźbie mobilizacji. Wtedy zaczynają kochać bułgarski deszcz i zgniłe owoce znalezione na śmietniku pod marketem w Szabli. Mają pomysł jeszcze wkręcenia się na towarowy prom do Gruzji (a jak się nie uda wkręcić, to zarobienia na bilet na prom osobowy) i potem stamtąd znów próbować szczęścia na granicy tureckiej. Co ich opętało z tą Turcją?? W Gruzji zostać nie chcą. Tylko Turcja Turcja Turcja. Jest jedno jedyne eldorado dla młodzieży z Konotopu! Chcą się tam spotkać ze znajomymi, ale że tamci przebywają czasowo w Estonii, więc drogę do raju mają jeszcze bardziej zawiłą...

Danił i Katja zeszłe lato spędzali w Meksyku, dwa lata temu w Brazylii opiekowali się jakimś miejscem mocy - był to ponoć jedyny kraj, który ich wpuścił w czasie obłędu, jaki wtedy ogarnął świat. Zwykle wyjeżdżali na 6-7 miesięcy. Teraz szacują, że trzeba liczyć 2-3 lata. Ekipa oczywiście dobrze zna krymską Lisią Buchtę czy klify Lebiediwki - tam spędzali lato w czasach licealnych, gdy daleki świat wydawał im się jeszcze zbyt odległy. Mamy więc wspólne tematy i możemy powspominac stare, dobre czasy sielskiego i spokojnego ukraińskiego wybrzeża...

Żegnamy się. Może jeszcze gdzieś kiedyś na siebie wpadniemy. Polecałam im festiwale w Wolimierzu ( https://jabolowaballada.b...a-stacji_4.html ) , na bank by im się tam spodobało! :) Na odchodnym Danił jeszcze krzyczy: "A Krym powinien być turecki!!"

Wracam. Toperz znów powie, że poszła na chwilę a zeżarło ją na dwie godziny ;)

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group