Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

"Happy New Year" czyli nie tacy Żydzi straszni jak ich malują!

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8289
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-12-22, 11:49   "Happy New Year" czyli nie tacy Żydzi straszni jak ich malują!

Spodziewałem się, że pierwszym napisem jaki ujrzę na lotnisku Ben Guriona w Tel-Awiwie będzie coś w stylu "Witamy w Izraelu". Tymczasem podjeżdżający autobus wyświetlał "Happy New Year". No tak, tego dnia Żydzi zaczynają swój Nowy Rok - Rosz ha-Szana. Nie jest to święto tak radosne jak w innych kulturach, bowiem rozpoczyna okres pokuty, ale trwa aż dwa dni, a konkretnie do drugiego następnego zachodu słońca.

Nie spieszy nam się do odprawy granicznej. Kontrole w Izraelu słyną ze swojej drobiazgowości, choć zazwyczaj dopiero przy wyjeździe, jednak i w momencie przylotu do kraju potrafią mocno przemaglować. Przepuściliśmy przed sobą cały tłum z naszego samolotu, przy kilku budkach nie ma prawie nikogo. Podchodzę pierwszy, dukam "hello". Pogranicznik nie zaszczycił mnie spojrzeniem ani odpowiedzią, zerknął na paszport, zeskanował i oddał go razem z wydrukowaną niebieską karteczką. Teraz już naprawdę jestem w Izraelu. Całość trwała może z 10 sekund. Za mną idzie Teresa, procedura powtarza się.
- Chodźmy po bagaż - mówię.
- No, a kiedy ta kontrola graniczna? - pyta.
- Właśnie była - śmieję się, bo oboje spodziewaliśmy się, że jednak potrwa to dłużej.

Kartka ze skanem twarzy to odpowiednik stempla wbijanego do paszportów (a nie żadna wiza, jak czasem ktoś napisze). Pieczątki z Izraela uniemożliwiają wjazd do wielu krajów muzułmańskich, więc zapobiegliwie wydaje się ersatze.


Lotnisko jest pustawe, wszystkie sklepy i lokale nieczynne. Izrael to państwo wyznaniowe, więc w święta w wielu miejscach odbijemy się od zamkniętych drzwi. Nie funkcjonuje transport publiczny - ani autobusy, ani pociągi. Do Tel-Awiwu dostaniemy się tylko taksówką (której cena czasem przekracza koszt biletu lotniczego), na szczęście do Jerozolimy kursują szeruty - busiki firmy arabskiej.

Jeżdżą one mniej więcej co godzinę i mamy pecha, bo właśnie jeden zniknął dosłownie chwilę wcześniej. Czekamy zatem na następny, cali spoceni. Czuć, że znaleźliśmy się na Bliskim Wschodzie.


Czas biegnie, a tymczasem obok nas zbiera się coraz więcej ludzi i gdy podjeżdża żółty bus, to tłum rzuca się do drzwi. Jakoś udaje nam się wsadzić bagaże i wbić do środka, ale sporo osób pozostaje na zewnątrz. Kierowca uspokaja, że zaraz zjawi się drugi samochód. Próbuje też wyrzucić z fotela chudego Koreańczyka, lecz ten kłóci się z nim po hebrajsku i w końcu zostaje.

Pędzimy w ciemnościach autostradami i drogami z niewielkim natężeniem ruchu. Koreańczyk wychodzi na osiedlu jakiejś niewielkiej miejscowości, a jego miejsce zajmuje siedząca dotychczas z tyłu inna Azjatka, która ciągle narzeka, że pas jej się nie zapina. Ja z kolei całą podróż zastanawiam się nad narodowością faceta za kierownicą - wygląda na Araba, przez telefon gada po żydowsku, na smartfonie wyświetla mu się wszystko... po rosyjsku, a prowadzi jak prawdziwy Polak :D .

Około 22-giej docieramy do hostelu w Jerozolimie. Meldunek, zrzucenie bagaży i szybka wyprawa do baru, gdzie dostajemy powitalne piwo - pierwszy koszerny sikacz :) .


Jestem tak podekscytowany i szczęśliwy, że najchętniej w ogóle nie szedłbym spać - już nie umiem doczekać się rana!

-----

Do Izraela mieliśmy lecieć już w ubiegłym roku, jesienią. Niestety, tydzień przed datą odlotu wszystko skomplikowały kwestie zdrowotne. Bilet przepadł, ale większość pieniędzy została. Pod koniec września 2019 spróbowaliśmy po raz drugi. Cały czas bałem się, że znowu coś wypadnie...

Na dzień dobry otrzymaliśmy dokładną kontrolę na lotnisku w Krakowie - sprawdzano nas na obecność śladów materiałów wybuchowych. A przecież się ogoliłem :P . Potem już tylko zająć miejsce w latającej puszcze... Jak ja nie cierpię startów! Na szczęście tym razem już po kilku minutach organizm odzyskał równowagę i mogłem gapić się przez okno. Było brudne i oślepiało mnie słońce, ale coś tam dojrzałem - tu chyba kończą się Tatry.


Później przez długi czas nie ma żadnych charakterystycznych punktów na ziemi - jakieś niedokończone autostrady, miasta, wioski, pola, ale nie mam pojęcia gdzie dokładnie jesteśmy. Brakuje ekranu dostępnego w "normalnych" liniach lotniczych.

Dopiero po kilkudziesięciu minutach dostrzegam wielką rzekę - ani chybi Dunaj. I wreszcie miejsce, które mogłem odnaleźć na mapie: granica bułgarsko-rumuńska, wyspa Copaniţa (mniejsza) oraz Kozdłoduj (Козлодуй, większa). Z dołu dopływa Jiu, która swój początek ma w rumuńskich Karpatach.


Znowu obraz w dole staje się monotonny... Zaczynam lekko się nudzić i nie tylko ja, bo samolotem podróżuje grupa hałaśliwych Niemców, którzy wolny czas zabijają kolejnymi piwami. Oprócz nich cała masa Rosjan i polska wycieczka - a myślałem, że grupy zorganizowane latają czarterami.

Teresa czyta artykuł o pijaństwie w Związku Radzieckim i u Putina. Też bym się napił! Przed wylotem mama dała mi dwie seteczki swojskiej cytrynówki i poradziła opróżnić; wie, że boję się latać, a wiadomo, że alkohol pozwala ostudzić nerwy. Łyknąłem jedną buteleczkę i to był błąd - bać się bałem dalej, natomiast zrobiło mi się strasznie ciepło i zachciało sikać :D . Drugą setkę w samolocie spożyłem tylko dla smaku, ponieważ w tym momencie czułem się całkiem nieźle.

Nagle widzę, że 10 kilometrów niżej następuje gwałtowna zmiana - pojawia się migocząca tafla wody. Przecieram oczy - kurde, Dardanele! Widać nawet statki płynące cieśniną oddzielającą Europę od Azji!


Pierwszy raz widzę na żywo Azję - to nic, że z samolotu. A z tyłu turecka wyspa Gökçeada (Imroz) oraz grecka Samostraki (na prawo).



Chwilę później mijamy Lesbos - choć położona 20 kilometrów od kontynentalnej Turcji także należy do Hellenów. Daleko z tyłu majaczy Grecja "właściwa".


W Turcji chyba nie zorganizowano kołchozów, gdyż pola uprawne to kolorowa szachownica.


Są też ciekawe góry, lecz tu już muszę mocno pobawić się kontrastem, aby były jako tako widoczne.



Ląd się kończy i zaczyna wielka woda, czyli Morze Śródziemne. Tam dopada nas zachód słońca. W tym czasie bokiem przelatujemy obok Cypru, lecz to z drugiej strony samolotu.


Pół godziny śmigamy w ciemnościach i naraz zostają one ucięte jak nożem - ściana światła brutalnie pokonuje mrok. Tel-Awiw!


-----

W Jerozolimie nocujemy w hostelu Abraham. To chyba najbardziej znana sieciówka hostelowa w kraju. Nawet nie musiałem podawać kierowcy busika adresu, doskonale wiedział, gdzie nas zawieść. Obiekt to prawdziwy moloch - posiada aż 200 miejsc. Od sal wieloosobowych po całkowicie prywatne. Te ostatnie były poza naszym zasięgiem finansowym, więc zdecydowaliśmy się na pokój dla czterech osób: łóżka piętrowe, własny kibelek i prysznic. Koszt - około 130 złotych za osobę/noc, czyli jak na Izrael strefa średnia.

Abraham zapewnia turystom wszystko, czego potrzebują, a zwłaszcza możliwość pozbycia się pieniędzy ;) . Dla chętnych organizuje rozmaite wycieczki, zarówno po Jerozolimie, Izraelu, jak i Zachodnim Brzegu, Egipcie i Jordanii. Niektóre ceny - jak dla mnie - są z kosmosu, za dwu-trzy dniowy wyjazd z hostelem pojechałbym samemu gdzieś na tydzień!

Sercem hostelu jest wielka sala na piętrze, w której co rano serwowane jest śniadanie w formie bufetu. Posiłek jest wliczony w cenę noclegu, pozwala więc obniżyć wydatki związane z jedzeniem na mieście. Co ważne - nie ma żadnych ograniczeń w przygotowaniu kanapek i zapasów na wynos, również napojów: codziennie brałem kilka małych butelek i napełniałem sokiem pomarańczowym lub oranżadą zmieszanym z wodą, co później świetnie gasiło pragnienie. Możliwość brania wszystkiego na wynos niektórzy traktowali bardzo poważnie - widziałem Azjatkę zabierającą regularnie kilkanaście (!) jajek na twardo, a jeden facet (Włoch?) przelewał do pojemnika nawet oliwę :D .


Jak każdy modny hostel posiłek był wegetariański (lecz na szczęście nie wegański, bo podawano wspomniane jajka): pomidory, ogórki, sałata, owoce, różne sosy i pasty do smarowania (niektóre paskudnie słodkie w amerykańskim stylu), no i pieczywo, czasem w formie pity. Można się było najeść, choć po kilku dniach zaczynało być monotonnie. Królowały grzanki przyrządzane w tym oto sprytnym blaszaku: wkładasz z jednej strony, wyskakują z drugiej. O ile znajdziesz swoją.


Wieczorem sala zmieniała się w bar. Na kranie kilka lanych piw, w tym z małych browarów. Kosztowały około 30 złotych za kufel, lecz w pewnych godzinach ogłaszano "happy hours" - za cenę jednego piwa dostawało się dwa. No i 15 złotych za smaczną IPĘ albo pszeniczniaka to już jest wydatek niższy niż w wielu polskich knajpach.


Oprócz tego organizowano różne wieczorki tematyczne - np. "jak zrobić hummus" albo "dzień meksykański" itp.. Oczywiście drogo, lecz raz skusiliśmy się na jadło hinduskie - jedną porcją spokojnie nasyciły się dwie osoby.

Kwitło życie towarzyskie, bo w końcu spotykają się ludzie z całego świata. Rzecz jasna dominowali ludzie do 40-tki, lecz całkiem sporo było turystów w zaawansowanym wieku - może nie było ich stać na hotel, a może nie lubią przepłacać i podobają im się takie klimaty? Między stolikami krążą etatowi podrywacze, zawierane są mniej lub bardziej intensywne znajomości, słychać stuk kul bilardowych. Bardzo przyjemnie spędzało się tam czas po intensywnym dniu.


Na korytarzach wymalowano różne mądre sentencje (ta była chyba skierowana do naśladowców Jezusa).


W ogólnodostępnych toaletach wszędzie wiszą kartki z pytaniem: "Czy czułaś, że stałaś się obiektem molestowania seksualnego?". Już nie pytają się, czy kogoś molestowano, ale czy się czuł...

Hostel reklamuje się m.in. otwartym dachem pełnym foteli i leżanek. Raczej tam nie siedziałem, gdyż po zmroku robiło się chłodno, ale chętnie fotografowałem z góry okolicę.



Najbliższe bloki - suszące się pranie i burdel na tamtejszych dachach.



Jeszcze kilka słów o naszym pokoju: początkowo mieliśmy ciekawe towarzystwo. Pode mną spał meksykański żyd. Nawet nie wiedziałem, że w Meksyku oni występują, a jest ich ponad 50 tysięcy! Przyjechał do Izraela poszukać sobie żony. U siebie, co prawda, ma sporo żydówek, ale wszystkie za mało religijne. Musiał szukać całe dnie, bowiem zwijał się z łóżka wczesnym rankiem, wracał po zmroku i od razu kładł się spać. Raz tylko skusił się na partyjkę bilarda z ekipą z Ameryki Łacińskiej. W nocy często jęczał i przewracał z boku na bok, możliwe, że śniły mu się jakieś koszmary z mało religijną żoną. W dodatku abstynent.

W drugim łóżku mieszkała starsza Niemka, a przynajmniej na taką wyglądała. Okazało się, że jednak pochodzi z Nowej Zelandii. Męża prawdopodobnie nie szukała, ale miała mało przyjemne nawyki nie zamykania za sobą drzwi od pokoju i łazienki (zwłaszcza, gdy z niej korzystała) oraz nie spuszczania wody.


W połowie pobytu zmieniło się ekipa - dojrzali chłop i baba z Niemiec. Tym razem rzeczywiście z Reichu, a nie jakiś Antypodów. Przyjaciele, a na pewno nie małżeństwo, co wyraźnie podkreślał facet. Łączyli spanie w warunkach "młodzieżowych" z profesjonalnym zwiedzaniem, bo nawet po Jerozolimie nie chodzili sami, tylko z przewodnikiem. Można i tak. Siwowłosy dżentelmen chwalił się, gdzie ostatnio był w Polsce (bodajże w Krakau und Danzig, czyli oklepany standard), lecz w młodości na geografii raczej słabo uważał, gdyż nie bardzo kojarzył co to ten Śląsk, z którego pochodzimy...

Widok z naszego okna. Lubię budownictwo w jasnych kolorach.


A taki widok mam, gdy się trochę wychylę - to w kierunku Starego Miasta:


Jaffa Street - jedna z najdłuższych i najstarszych ulic w mieście, a zapewne najbardziej znana. Obecnie deptak, gdyż jakiś czas temu wycofano z niej ruch samochodowy, za to jeździ nią tramwaj - to jedyna linia tego typu komunikacji w Izraelu. Ale nie dziś - przecież mamy święto, więc nic publicznego nie kursuje!

W świąteczny poranek ulica jest pusta i spokojna, przed południem maszerują jedynie nieliczni piesi. W odpowiednim na ten dzień ubraniu.



Abraham znajduje się przy skrzyżowaniu Jaffy i HaNeviim, które tworzą w tym miejscu plac Davidka. Nazwa pochodzi od moździerza Davidka ("mały Dawid"), konstruowanego w domowych warunkach w czasie wojny o niepodległość w 1948 roku: z braku innej artylerii była to dla Żydów ważna broń. Pomnik Davidki stoi obok hostelu i sklepu o sympatycznej nazwie.



Pierwszy spacer na azjatyckiej ziemi. Ulica Jaffa jest tak cudownie pusta, że chętnie bym przeniósł ten zwyczaj do nas: niech w święta ruch miejski zostanie mocno ograniczony! :D





Zdjęcie z faną na tle jerozolimskiego ratusza.


To budynek z lat 90. ubiegłego wieku, wcześniejsza siedziba magistratu stoi kawałek dalej - okrągła, charakterystyczna budowla postawiona przez Brytyjczyków w 1933 roku.


Do wojny sześciodniowej w 1967 roku tu kończyło się państwo żydowskie - za moimi plecami zaczynał się nieduży odcinek ziemi niczyjej, a potem mury Starego Miasta, które leżało już w Jordanii. Pamiątki po burzliwej przeszłości (raczej z z lat 1949-49) są dobrze widoczne.


Co chwilę mijają nas pobożni Żydzi wystrojeni w świąteczne, białe kitle i tałesy - pasiaste chusty zakładane w czasie modlitwy na ramiona lub głowę. Jak już wcześniej pisałem Rosz ha-Szana nie ma charakteru radosnej imprezy, ale jest czasem pokuty, rozmyślania nad swoim życiem i popełnianymi grzechami.


Nie będę teraz opisywał jerozolimskiej starówki, jeszcze będzie na to pora :) . Ale kto tam był, to wie, że to cyrk, tylko, że widzowie są jednocześnie artystami :D .


Jak napić się piwa, to najlepiej w dzielnicy chrześcijańskiej. Oprócz piw żydowskich serwują produkty z browaru w At-Tajiba w Palestynie, prawdopodobnie ostatniej miejscowości na Zachodnim Brzegu zamieszkałej tylko przez wyznawców Chrystusa. Niestety, piwo to także sikacz, choć w upale nawet wchodzi, a sprzedawca od razu proponuje drugie i to w promocji ;) .


Jeśli nam jest gorąco, to jak oni sobie radzą w czarnych i grubych ciuchach? Zwłaszcza w tej futrzanej czapie! Według niektórych źródeł sztrajml pochodzi od... polskiego stroju szlacheckiego.


Wieczorem, gdy robi się chłodniej, ulice zaczyna się zaludniać. Sklepy i lokale nadal w większości są zamknięte (z wyjątkiem tych prowadzonych przez chrześcijan i muzułmanów oraz tych żydów, którzy niezbyt się przejmują zaleceniami religijnymi), ale dużo osób wyszło z domów. Oczywiście najbardziej widoczni są ci w czarnych ubraniach.



Zastanawiam się gdzie ci ortodoksi ciągle idą? Jedni cisną na Stare Miasto i to byłoby rozsądne - np. pod Ścianę Płaczu. Jednak mam wrażenie, że oni maszerują we wszystkie możliwe strony i chyba coś w tym jest, bowiem co jakiś czas mijamy grupki modlących się w różnych przypadkowych miejscach, choćby obok naszego hostelu!


Kolejna do innej Ściany Płaczu :D .


Gdy tak idziemy do noclegowni zagaduje nas starszy Żyd i pyta skąd jesteśmy. Po odpowiedzi, że z Polski, spodziewałem się jakiegoś gniewnego monologu o polskich obozach śmierci czy odszkodowaniach za utracone mienie. Tymczasem on ni z gruchy, ni z pietruchy:
- Czytałem ostatnio o wojnie w 1939 roku. Strasznie szybko Niemcy podeszli pod Kraków. Żołnierzy mieliście dzielnych, a generałów kiepskich.
- Z generałami to się za wiele nie zmieniło - odpowiadam z uśmiechem, no i się zaczęło. Zamiast pójść do hostelu to maszerowaliśmy z nim i dyskutowaliśmy. Facet musiał nic innego nie robić, tylko czytać, bo dość dobrze orientował się w wielu historycznych sprawach. Znał się nawet na polskim przedwojennym sprzęcie wojskowym, z zapałem mówił o bombowcach Łoś i Karaś oraz o tankietkach. Nie do końca się zgadzałem z nim w kwestii ataku na ZSRR, bo on upierał się, że Stalin nie chciał Hitlera zaatakować - jak widać komunistyczna propaganda ciągle jest żywa :P . Potem temat zszedł na kamikadze (pierwszymi mieli być oczywiście Żydzi, ale w armii radzieckiej) i konstruktorach różnej broni - rzecz jasna powstałych według projektów Żydów :D .

Gdy skończyliśmy z przeszłością przeszliśmy do rozmów wszelakich. Z wielu poruszanych wątków pamiętam m.i.n.:
- że Ukraina to faszyści i już nie Europa,
- Izrael ma 200 bomb atomowych, więc muzułmanie mogą mu naskoczyć,
- o boomie budowlanym w Jerozolimie po tym, jak Donald Trump przeniósł do niej amerykańską ambasadę (to akurat widać gołym okiem, wiele budynków wokół nas to nowości),
- o tym, że do Izraela zjeżdża się za dużo migrantów, głównie Murzynów, którzy nic nie robią, nie pracują, a tylko narzekają, żyją z socjalu i są agresywni,
- o żydowsko-arabskim współzawodnictwie w płodzeniu dzieci. Arabowie mnożą się jak króliki, posiadając 4-6 dzieci, więc Żydzi, aby przetrwać, muszą im dorównać. Ale tylko w Jerozolimie jest taka wysoka dzietność, w całym Izraelu to niecała trójka dzieci. Z tego co czytałem to rzeczywiście w 2018 udało się Żydówkom urodzić więcej potomstwa niż Arabkom, a ogólny trend jest także korzystny dla Izraela, bo Żydzi rozmnażają się coraz chętniej, a Arabowie mniej. Sytuację pogarszają tereny palestyńskie, gdyż tam rozrost muzułmański jest znacznie większy niż w Izraelu. Nie da się ukryć, że metą takiego wyścigu będzie hekatomba, bowiem kraj nie jest z gumy, dość mały, a wskutek zmian klimatycznych coraz więcej jego terenu nie będzie nadawało się do życia.

Gadaliśmy długo, w międzyczasie kilka razy podchodzili do nas panowie w lisich czapach i podniesionymi głosami wyrzucali coś staremu Żydowi, a nawet próbowali (delikatnie) zabrać ze sobą. Jeden z nich był gówniarz z silnym młodzieńczym trądzikiem, ale najwyraźniej nałożenie na głowę futra pozwalało mu naskakiwać na człowieka starszego o kilkadziesiąt lat. Nasz rozmówca przewracał oczami ze zniecierpliwienia, tłumaczył się spokojnie napastnikom używając często słów "rabi, rebe" i w końcu się odczepili, a on mógł ponownie wrócić do meandrów historii i polityki :D .
- Mieli pretensje, że rozmawiam z nieżydami - powiedział. I tylko nie wiem, czy nie powinien tego robić tylko z okazji święta, czy w ogóle?

W końcu po kilkudziesięciu minutach się pożegnaliśmy z naszej inicjatywy, bo już straszliwie nam burczało w brzuchach. On pewnie jeszcze nie czuł zmęczenia ani głodu ;) .

Na zdjęciu poniżej uchwyciłem go od tyłu, chwilę przed tym jak nas zaczepił - pierwszy z lewej, z torbą.


Pamiętając z tym jak się strułem w Skopje tym razem zabrałem ze sobą lekarstwo! Jedna albo dwie płynne tabletki rano i wieczorem, żołądek był cicho jak trusia :D . A może lepiej bym zrobił, gdybym je sprzedał - w sklepie na dole za flaszkę wódki trzeba było zapłacić 65-70 szekli.


W ostatni dzień Nowego Roku poranek na Jaffie wygląda podobnie - pustki. Choć jest pewna odmiana: przy nieczynnym przystanku tramwajowym stoi czarnoskóry pan w garniaku i zaczepia ludzi. Nie wiem czy to jeden z tych, co przyjechali i nic nie robią, czy raczej jakiś kaznodzieja szukający ofiary do nawrócenia. Ortodoksi traktują go jak powietrze, czasem zatrzyma się ktoś mniej oficjalnie ubrany i chwilę pogada, po czym idzie dalej. Gościu stał tam co najmniej godzinę.


Częsty obrazek - młode mamy i grupki małych dzieci. Zawody trwają w najlepsze.


Po zachodzie słońca powoli zaczyna ruszać komunikacja. Tramwaje jadą co kilka minut, więc i tak Jaffą ludzie chodzą środkiem drogi i nikt ich nie goni.

Na zdjęciu ciekawy budynek z weneckim lwem. Dawna siedziba Generali, wzniesiona w okresie międzywojennym w stylu włoskiego faszyzmu.


W normalnym dniu tygodnia ulice wypełniają samochody, natomiast Jaffa Street to nadal bardzo przyjemne miejsce do spacerowania. Wiele osób siedzi w pootwieranych kawiarenkach i innych lokalach.



Kilka wieczornych ujęć:



Rzut jarmułką od hostelu znajduje się targowisko Mahane Yehuda, które po zamknięciu zmienia się w jedną wielką imprezownię. Tłumy ludzi przewalają się wąskimi uliczkami i też tą główną, wiele z piwem w łapie. Ludzie widząc mnie z aparatem sami domagają się robienia zdjęć, a wszystko to pod czujnym okiem policji i innych służb.






Bezdomni to również nierzadki obrazek w Jerozolimie. Przynajmniej jeszcze nie zmarzną i nie zmokną.


Flaga religijna wisząca w bloku naprzeciwko Abrahama. W święta chodzono z takimi i machano, jednocześnie trąbiąc na szofarze, instrumencie podobnym do rogu.


Ogólnie rzecz biorąc to niektóre sąsiednie budynki prezentowały się, hmmm, biednie.


Jerozolima była głównym celem wyjazdu, ale pod koniec tygodnia skoczyliśmy jeszcze sobie na dwa dni do Tel-Awiwu. Inny świat. Jerozolima się modli, a Tel-Awiw bawi - wielokrotnie słyszałem. Ewentualnie - zarabia pieniądze. I jedno i drugie jest prawdziwe, Tel-Awiw to centrum finansowe, działa tu giełda, mieszkańcy są najbogatsi w Izraelu. Oznaki wielkiego świata widoczne są już z daleka, gdy człowiek jedzie autobusem, a w tle wyrastają wieżowce. Dodajmy do tego palmowe aleje i człowiek się czuje niczym na Florydzie :D .




Turyści pojawiają się tu rzadziej niż w Jerozolimie, ale przesadzają ci, którzy piszą, że w mieście nie ma nic ciekawego. Po pierwsze: są plaże! Kilkanaście kilometrów piasku, zielone brzegi idealne do relaksu lub imprezowania.






Po drugie: Tel-Awiw to największe na świecie skupisko obiektów zbudowanych w stylu Bauhausu i tzw. międzynarodowym. Wymyślono go w Niemczech, a do Palestyny przywieźli go żydowscy architekci uciekający przed nazistami. Nie każdy lubi ten rodzaj budownictwa, ale ja tak.


Po trzecie wreszcie: można wybrać się do Jafy (Yafo), jednego z najstarszych portów świata. Tamtejszą starówkę mocno odpicowali, ale i tak jest tam kilka fajnych miejsc, a wśród ludności mieszają się Arabowie i Żydzi.


Tak więc zdecydowanie wizyty w Tel-Awiwie nie można uznać za czas stracony, no, chyba, że ktoś cały czas zamierza się modlić lub zwiedzać kościoły.

Ponieważ w ostatni dzień naszego pobytu (niedzielę - 6 października) nie wypadało żadne święto ani nie obchodzono szabatu, więc na lotnisko mogliśmy się dostać szybko i sprawnie, tzn. pociągiem. Z Tel-Awiwu jedzie on kilkanaście minut, a tłok panował jak w zugach do Katowic o poranku :D .


W przypadku odlotu radzą się stawić co najmniej trzy godziny przed planowaną godziną startu samolotu. Kontrole wyjazdowe potrafią być bardzo dokładne i upierdliwe, łącznie ze sprawdzaniem telefonów, kont w mediach społecznościowych (a jak ktoś nie ma?), seriami pytań zupełnie nie związanych z pobytem ("jak się nazywa żona pańskiego szefa?, "ile pani zarabia?"), o rewizjach osobistych nie wspominając.


Miałem pewne obawy, ale wszystko poszło jak z płatka: najwięcej czasu zajęło nam oczekiwanie na swoją kolej, gdy w kolejkach do stanowisk obsługi skupiło się kilka samolotów z wycieczkami. Potem młoda dziewczyna (na oko 25 lat) z przepraszającym uśmiechem zadała kilka pytań i na paszportach pojawiła się nalepka z numerem 2 z przodu, co ma oznaczać mniej więcej "bezpieczny nie-Żyd". Im niższy numerek tym lepiej, jedynki dostają chyba tylko wyznawcy religii Abrahama, a jak ktoś ma wysoką cyfrę, to najprawdopodobniej zostanie jeszcze kilkukrotnie sprawdzony. Dwukrotnie zerknięto później na nalepkę, zobaczyli dwójkę i puszczali dalej. Cała procedura bezpieczeństwa trwała może z minutę, półtorej. Jeszcze tylko nadanie bagażu, standardowy wykrywacz metali i oczekiwanie w strefie bezcłowej.


Wydajemy ostatnie szekle, najadam się darmową chałwą w jednym ze sklepów i wypijam drinka z puszki z Jackiem Danielsem (kosztował z pięć dolarów!). Na pokładzie znowu pełno Rosjan i zorganizowana wycieczka z Polszy, która nie umie się zdecydować kto z kim ma siedzieć.

O dziwo, tym razem start w ogóle mnie nie drażnił, gapiłem się jak zaczarowany w rozświetlone miasto, zastąpione przez czerń nocy.


W Krakowie przeżyłem szok! Na lotnisku w Tel-Awiwie temperatura wynosiła 28 stopni, podczas gdy w stolicy Małopolski... zero! A ja w krótkich galotkach! Masakra :D .
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Vision
[Usunięty]

Wysłany: 2019-12-23, 20:06   

Nie chcę Ci nic mówić, ale kiedyś byłeś przeciwnikiem głównie anglojęzycznych nazw w tytułach swoich przedsięwzięć... czy swoich projektów, tym bardziej pomieszania jednego z drugim... :P ;) No ale to z mojej strony na plus. :)

Reszta oczywiście też. Fajna wycieczka, miejsca ciekawe i faktycznie niesamowita różnica między Jerozolimą a Tel Aviv'em, ale mi też oba miasta z pewnością by się spodobały. :)

Pudelek napisał/a:
A ja w krótkich galotkach! Masakra :D .


A to mnie rozwaliło, uśmiałem się bardzo... ;)

Ile taki lot w ogóle trwa?
 
 
Piotrek 


Wiek: 48
Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 10844
Skąd: Żywiec-Sienna
Wysłany: 2019-12-23, 21:16   

A ile procent mają tamtejsze piwa (bo nie dopatrzyłem w tekście)?. Mówisz o sikaczach więc zakładam że leciutkie.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8289
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-12-23, 22:46   

Vision napisał/a:
Nie chcę Ci nic mówić, ale kiedyś byłeś przeciwnikiem głównie anglojęzycznych nazw w tytułach swoich przedsięwzięć... czy swoich projektów, tym bardziej pomieszania jednego z drugim...

jestem przeciwnikiem bezrefleksyjnego używania słów w obcym języku i ich pseudo-spolszczeń , natomiast całe wtrącanie jako forma artystyczna jest najbardziej pasuje :)

Gdybym napisał "Izrael-trip" to miałbyś prawo mnie ukamieniować :P

Cytat:
Reszta oczywiście też. Fajna wycieczka

to na razie jest wstęp :)

Vision napisał/a:
Ile taki lot w ogóle trwa?

w tamtą stronę niecałe 3 godziny, z powrotem z pół godziny dłużej.

Piotrek napisał/a:
A ile procent mają tamtejsze piwa (bo nie dopatrzyłem w tekście)?. Mówisz o sikaczach więc zakładam że leciutkie.

sikacze w smaku, procentowo to od 3,8 (ale to było piwo masakrycznie niesmaczne :D ) do 6.5... Zazwyczaj około 5-tki.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2019-12-23, 22:48, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Piotrek 


Wiek: 48
Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 10844
Skąd: Żywiec-Sienna
Wysłany: 2019-12-25, 22:50   

Ciekawe jakby zareagowali na naszego portera albo to piwo co chyba w Międzybrodziu robią i ponoć ma 18% :)
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8289
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-12-26, 10:09   

W Tel-Avivie byłem w knajpie dla piwoszy, mieli kilkanaście lanych piw i około 70 w butelkach (!), więc znają na pewno różne rodzaje piwo, również te mocniejsze :)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Prezes


Dołączył: 11 Lis 2013
Posty: 1910
Wysłany: 2019-12-26, 10:22   

Piotrek napisał/a:
Ciekawe jakby zareagowali na naszego portera albo to piwo co chyba w Międzybrodziu robią i ponoć ma 18% :)

To są lekkie piwa na lato.
https://www.forbes.pl/lif...lkoholu/jnqvwwz
:usm

A tego z Międzybrodzia nie znam, jaka marka?
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8289
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-12-26, 10:26   

Stara Jerozolima to cyrk, brakuje tylko kuglarzy i mietków z 3 kubkami.

To cytat z pewnego forum podróżniczego, który jednym zdaniem trafnie określa centralny fragment stolicy Izraela. Miasto, zwłaszcza starówka, jest niesamowite: burzliwa i krwawa historia, totalna mieszanka narodowościowa i religijna, setki zabytków, a wszystko to stłoczone na bardzo niewielkiej powierzchni. Ciężko ująć wszystko w tekście, bo przewala się tu tyle różnych wątków... Mimo wszystko spróbuję - w kilku etapach ;) .


Stare Miasto zajmuje mniej niż 1 kilometr kwadratowy, więc wszędzie tam blisko. Na takiej przestrzeni mieszkają 34 tysiące ludzi, w tym 24 i pół tys. Arabów - muzułmanów, 4,2 tys. Arabów - chrześcijan, 3,2 tys. żydów oraz 2,3 tys. Ormian. To dane z National Geographic, inne trochę się różnią, m.in. zwiększając liczbę Arabów obu wyznań, a zmniejszając populację ormiańską, ale nie ulega wątpliwości, że jest tu wyjątkowo ciasno! Dodajmy do tego tłumy, naprawdę tłumy turystów, w dużej mierze zorganizowanych - szacuje się, że rocznie zjawia się ich ponad 3 i pół miliona (cała wielka Jerozolima ma niecały milion obywateli). O samotność i ciszę będzie ciężko, choć zdarzają się miejsca wolne od tłoku.


Starówkę otaczają mury miejskie istniejące w obecnej formie od XVI wieku. Żeby dostać się do środka należy skorzystać z którejś z ośmiu otwartych bram: nasze pierwsze kroki uczyniliśmy przechodząc Bramą Nową. Jak sama nazwa wskazuje jest to konstrukcja stosunkowo młoda, bo powstała w 1887 roku.


W ten sposób znaleźliśmy się w dzielnicy chrześcijańskiej. Stare Miasto podzielone jest na cztery dzielnice - także muzułmańską, żydowską i ormiańską. Podział ten w formie jaką znamy dzisiaj istnieje dopiero od 19. stulecia, granice dzielnic się zmieniały, podobnie jak nazwy - np. dzielnicę chrześcijańską nazywano kiedyś dzielnicą patriarchy. Do lat 60. ubiegłego wieku czasem wyróżniano niewielką dzielnicę marokańską, ale o niej jeszcze wspomnę w stosownym czasie. Nazwy dzielnic nie zawsze pokrywają się ze strukturą religijną i etniczną, ich znaczenie jest właściwie tylko symboliczne.

Ta część sektora chrześcijańskiego wyróżnia się spokojem - można włóczyć się uliczkami i nie być rozdeptywanym przez ludzką masę.








Współczesne oznaczenie ulic, a poniżej starsze sprzed 1967 roku, więc nie ma tekstu po hebrajsku.



Wot, technika!


Czasem zaglądam w wąskie wejścia na podwórka - ostatnie zdjęcie to dziedziniec z antyczną kolumną i suszącym się praniem przy Greckim Patriarchacie Prawosławnym.





W Jerozolimie doskonale widać jak rozdrobnione jest chrześcijaństwo - główne odłamy, dzielące się na jeszcze mniejsze i mniejsze... Ale w takim miejscu każde wyznanie pragnie mieć swoją świątynię. Dziś jednak nie będę się w to za bardzo wgłębiał.

Na kolejnym ujęciu dawne hospicjum Zakonu Maltańskiego, a konkretnie jego protestanckiej, niemieckiej "gałęzi". Współcześnie chyba udziela noclegów turystom.


Meczet Al-Chanka (Al-Khanqa), wybudowany w XII wieku na miejscu dawnego pałacu patriarchów łacińskich.


Specjalnie pomijam teraz opisy kościołów i miejsc świętych - tekstu byłoby tak dużo, że nikt by tego nie strawił ;) . Przyjdzie na to czas.

Potem zaczyna się robić bardziej tłoczno...


Przekraczamy niewidzialne granice między dzielnicami - muzułmańska jest największa i oczywiście najgęściej zaludniona. Wychodzimy na tyłach Bramy Damasceńskiej, najciekawszej ze wszystkich.


Tak się prezentuje od głównej facjaty.


W sektorze chrześcijańskim dominują sklepy i stanowiska z dewocjonaliami oraz pamiątkami dla turystów. U muzułmanów sporą część stanowi sprzedaż dla miejscowych z mydłem i powidłem, mijamy wielu rzeźników z wypatroszonymi zwierzakami wiszącymi na hakach.





Oczywiście sklepów z suvenirami także nie brakuje, zwłaszcza przy głównych trasach. Często pojawia się motyw "Wolnej Palestyny" z Jerozolimą jako stolicą. I w tym momencie pozwolę sobie na małą dygresję: dla miasta byłoby najlepiej, aby to nigdy nie nastąpiło!


Po pierwsze: miasto stanowi obecnie jedną całość. Nie wyobrażam sobie, aby nagle przeciąć je w samym centrum granicą, szlabanami, pogranicznikami i murami. Sami mieszkańcy odczuliby najmocniej, gdyby wróciły obrazki sprzed 1967 roku. A turyści? Przecież każdego dnia przechodziłbym kontrolę co najmniej dwa razy!


Po drugie: Izrael często bardzo brzydko traktuje Arabów (zwłaszcza na Zachodnim Brzegu), ale generalnie szanuje ich prawo (i każdego innego wyznania) do swoich miejsc kultu. Wszystkie meczety i całe Wzgórze Świątynne jest nadal zarządzane przez muzułmanów! Ba, przecież wierni spod zielonego sztandaru nadal stanowią większość mieszkańców Starego Miasta, nie zostali wypędzeni po przegranej wojnie sześciodniowej. Tymczasem co zrobiła Jordania w 1948 roku, kiedy zajęła jerozolimską starówkę? Wypędzono wszystkich Żydów, zniszczono niemal całkowicie całą dzielnicę żydowską, wręcz wymazano ją z mapy. Zburzono wszystkie lub prawie wszystkie synagogi, niszczono słynny żydowski cmentarz pod Górą Oliwną. Chrześcijanie zostali objęci ochroną, ale i tak stopniowo ograniczano ich swobodę, utrudniano dostęp pielgrzymom, postępowała powolna islamizacja wschodniej, jordańskiej Jerozolimy. Zresztą przez długi okres Jordania miastem się specjalnie nie interesowała, to była miejscowość na dalekich rubieżach ich państwa. Dziś się często zapomina o warunkach we Wschodniej Jerozolimie pod władzą Ammanu.
Jaką mamy gwarancję, że nowo powstałe Państwo Palestyna będzie tak tolerancyjne dla innowierców jak Izrael? Że nagle nie dojdą do władzy skrajni islamiści, którzy zaczną mordować niewiernych, burzyć kościoły i synagogi? Żadnej. Już w tej chwili chrześcijanom wcale lekko się nie żyje w Autonomii Palestyńskiej, a co dopiero, gdyby zostali tam całkowicie sami.


Po trzecie: mam poważne wątpliwości, czy byłoby to takie dobre dla samych jerozolimskich Arabów? Nie sądzę, aby poprawiłaby się ich sytuacja ekonomiczna, zwłaszcza po podziale miasta. A polityczna? Demokracja w społeczeństwach muzułmańskich to skomplikowana sprawa, delikatnie pisząc.
Po czwarte: to dyskusja akademicka, trudno sobie wyobrazić, aby Żydzi dobrowolnie oddali swoje święte miejsca muzułmanom. Dla nich byłaby to forma mentalnego samobójstwa.
Zatem dla dobra Jerozolimy, jej mieszkańców, turystów i miejsc kultu, mam nadzieję, że Wolna Palestyna w granicach sprzed 1967 roku nigdy nie powstanie, choć oczywiście rozumiem marzenia i pretensje Arabów. Ale to jeden z tych konfliktów światowych, który nie ma dobrego rozwiązania...


Wracamy na ulice dzielnicy muzułmańskiej: w przeciwieństwie do terenu chrześcijańskiego tu na każdym kroku widoczne są służby mundurowe. Wbrew powszechnej opinii nie jest to zazwyczaj wojsko, lecz straż graniczna (Magaw). Oprócz nich często widać ubranych na czarno policjantów.



O ile na głównych trasach dzielnicy turyści są mile widziani (a przynajmniej tak się czują), to w bocznych, pustych uliczkach wygląda to już inaczej. Gdy kręciliśmy się między Bramą Heroda a Lwów odprowadzały nas niechętne spojrzenia, a w pewnym momencie jakiś gówniarz... opluł Teresę! Na skrzyżowaniach hebrajskie napisy zostały zamazane.



Nie samym łażeniem żyje człowiek - warto zajrzeć do Austrian Hospice, najstarszego nadal działającego domu dla chrześcijańskich pątników. Dziś to bardziej hotel z elegancką restauracją, czyściutkimi korytarzami i wypasioną toaletą. Fragment Europy w Azji! Założono go w 1854 roku, więc na ścianach nie mogło zabraknąć portretów postaci z dynastii panującej.


Nie po to jednak przyszliśmy - budynek posiada ogólnodostępny dach (wstęp 5 szekli) z całkiem fajną panoramą starówki. Stąd po raz pierwszy ujrzałem złotą Kopułę na Skale, najbardziej charakterystyczny obiekt świętego miasta.



Wśród świątyń chrystusowych najwyższy jest neoromański Kościół Odkupienia, jedyny luterański w obrębie murów. Po prawej mało wyróżniająca się kopuła Bazyliki Grobu Bożego.


Od Austriaków przejdziemy się kilkaset metrów na wschód, do Bramy Lwów (Świętego Szczepana). Nazwa wzięła się od rzeźb zwierząt umieszczonych od zewnętrznej strony. Według legendy sułtana Sulejmana Wspaniałego męczył koszmar, w którym pożera go lew. Specjaliści od snów orzekli, że to lew Judy, symbol Jerozolimy, zajętej przez ojca władcy, a pozbawionej obwarowań. Sulejman kazał odbudować mury obronne i mógł od tej pory spać spokojnie.



Dla Żydów to brama szczególnie ważna - właśnie przez nią w 1967 roku izraelscy komandosi wkroczyli na teren starówki.

Niedaleko Lwów znajduje się eksterytorialna posiadłość Francji w Ziemi Świętej czyli bazylika św. Anny. Ją na razie pominiemy, natomiast tuż obok warto zerknąć na stanowisko archeologiczne przy sadzawce Owczej znanej jako Betesda.


Według Biblii Jezus uleczył tu paralityka, a historycy na pewno potwierdzą, że w czasach rzymskich istniały tu cysterny na wodę. Zresztą można o tym przekonać się osobiście, bowiem do antycznego basenu wystarczy zejść po kamiennych schodach.


Ruiny sadzawki głęboko w dole - poziom gruntu od czasów Heroda znacznie się podniósł.


W kolejnych okresach wzniesiono obok świątynie - najpierw Rzymianie czcili egipskiego Serapisa, następnie Bizantyjczycy uruchomili kościół św. Marii, a krzyżowcy swoją kaplicę.


Francuzi za wstęp na swój teren pobierają opłatę (10 szekli), a dodatkowo kwadrans po kupieniu biletu wygoniono nas, gdyż zaczynała się... przerwa południowa. Zabrakło tylko bagietek!

Jeśli od żabojadów skręcimy w prawo to wkrótce pojawią się tabliczki informujące, iż jesteśmy na najsłynniejszej ulicy Starego Miasta - Via Dolorosa.


(Doklejony napis w hebrajskim, a więc dolne płytki są także sprzed czasów żydowskiej administracji).

Stacje Drogi Krzyżowej zaczynają się w dzielnicy muzułmańskiej, a kończą w chrześcijańskiej, w Bazylice Grobu Bożego. Czasem są niepozorne i łatwe do przegapienia, innym razem mają bardziej rozbudowaną opcję, ale przy każdej przeważnie kręcą się grupy pielgrzymów. Dominującym językiem wśród nich jest... rosyjski!



Rosjanie są wszędzie. Już w samolocie stanowili przynajmniej jedną trzecią pasażerów. W Jerozolimie wyskakują z każdej dziury i z każdej ulicy. W Bazylice Grobu Bożego tak ze 70% wszystkich osób rozmawiało po rosyjsku. Nie wiem czy Putin zaczął dofinansowywać pielgrzymki czy dostali jakiś prikaz, ale strach było zaglądać do lodówki...

Obowiązkowym elementem rosyjskiego pielgrzyma w czasie Drogi Krzyżowej był krzyż. Inne nacje też je nosiły, ale raczej jeden wielki, a wśród Rosjan każdy musiał mieć swój, im cięższy, dłuższy i bardziej zdobiony, tym lepiej. Takie stoisko musiało zaspokoić ich wszystkie wymagania, chodzili potem z tymi krzyżami w podniesionych rękach niczym z mieczami, torując sobie drogę.


Dzielnica żydowska wygląda inaczej niż pozostałe - zabudowa jest tu przeważnie nowa, kilkudziesięcioletnia. Jordańczycy, po wygnaniu w 1948 wszystkich Żydów z terenu Starego Miasta, rozpoczęli wyburzanie ich sektora. W ciągu 19 lat rozebrano trzecią część budynków, uszkodzili wiele pozostałych. Występują rozbieżności odnośnie miejsc kultu: niektóre dane mówią, iż z 27 synagog zniszczono 22, inne, że rozpieprzono wszystkie z wyjątkiem jednej na terenie całej starówki. Synagogi i bożnice wysadzano w powietrze i bezczeszczono, zamieniano w stajnie i kurniki. Nie oszczędzono nawet kilkusetletnich zabytków. W miejsce Żydów ulokowano uchodźców z terenów zajętych przez Państwo Izrael, a ostatecznie planowano utworzyć tu wielki park. Na mapach turystycznych wydawanych przez Jordanię dzielnica żydowska nie istniała.


Karta historii odwróciła się w 1967 roku, gdy po błyskawicznym pokonaniu wszystkich arabskich przeciwników Żydzi zajęli całą Jerozolimę i oczywiście swoją dawną dzielnicę. Rozpoczęła się odbudowa, ale też... wyburzanie. Jej północno-wschodnią część zajmował niewielki kwartał marokański - taka dzielnica w dzielnicy. Pechowo leżał tuż przy największej współczesnej świętości wyznawców judaizmu, czyli Ścianie Płaczu. "Marokańczyków" eksmitowano w trybie natychmiastowym, a kilkaset domów i dwa meczety zrównano z ziemią, aby zrobić miejsce dla żydowskich tłumów przybywających do odzyskanego miejsca modlitw.

Dziś zamiast dzielnicy marokańskiej rozciąga się wolna przestrzeń, choć tej też ubywa, bo ciągle coś się tam nowego buduje. Poniżej punkt widokowy na święte obiekty obu nienawidzących się religii i zalewany cementem dach, który psuje kompozycję.


Niedaleko można obejrzeć ruiny romańskiego kościoła i szpitala Najświętszej Maryi Panny. Wybudowany w czasie wypraw krzyżowych dla pielgrzymów z krajów niemieckich, przez pewien okres czasu był w rękach Zakonu Krzyżackiego, który właśnie od tej świątyni wziął swą oficjalną nazwę.


Ulice i place są czyste, bez śmieci, zupełnie nie jak na Starym Mieście. Brak odpadających tynków i wszechobecnych kabli. Można odnieść wrażenie, że to w ogóle inna miejscowość! Nie słychać krzyków sprzedawców oraz nawołujących się znajomych, prawie nie widać wycieczek, za to sporo osób z przewieszonymi przez ramię karabinami, ale ubranych po cywilnemu - pewnie na urlopie lub po służbie.




Dzisiaj dzielnicę żydowską zamieszkuje około 2 tysięcy osób (w tym wielu ortodoksów), jest więc luźno w porównaniu z częścią arabską i chrześcijańską. A jeszcze na początku XX wieku populacja mojżeszowa liczyła 19 tysięcy!

Zamiast straganów mamy eleganckie sklepy: to najbogatsza i najdroższa część starówki, ceny w podziemnym pasażu są wyraźnie wyższe niż u sąsiadów.


W środku znajduje się synagoga Hurwa (Churba) zwieńczona charakterystyczną kopułą. Zrekonstruowano ją dziewięć lat temu.


Ciekawostką historyczną jest Cardo Maximus - antyczna ulica przecinające niegdysiejsze rzymskie i bizantyjskie miasto na osi północ-południe. Położona 6 metrów poniżej obecnego poziomu ulicy - taka jest różnica wysokości między Jerozolimą XXI wieku a Jerusalem z Nowego Testamentu.



"Protokoły Mędrców Syjonu", wydanie kolekcjonerskie.


Pora na ostatnią, najmniejszą dzielnicę - ormiańską. Często się o niej zapomina, choć znajduje się w niej kilka ważnych obiektów i restauracji z kuchnią kaukaską.





Kościoły pominę (miałem wrażenie, że tam prawie nie ma żadnych "normalnych" mieszkańców, a sami księża ;) ), ale warto wspomnieć o cytadeli Dawida - tureckiej twierdzy, najmasywniejszym fragmencie murów miejskich - leży ona właśnie na terenie dzielnicy ormiańskiej.



Jeśli ktoś jakimś cudem dotrwał do tego momentu, to przekonał się, że jest co oglądać w Jerozolimie, a przecież opisałem tylko Stare Miasto i to wybiórczo, bez najważniejszych punktów. Nie wyobrażam sobie, jak niektórzy próbują zaliczyć stolicę w jeden dzień lub kilka godzin. Fakt, główne atrakcje zobaczymy, ale goniąc się jak spuszczony z łańcucha pies.


Kiedy człowiek tak nieustannie chodzi i chodzi, to mimo niewielkiej odległości między murami miejskimi w końcu nadejdzie taka chwila, że będzie chciał usiąść i coś zjeść. Wybór jest spory, ceny też.

Posiłek u chrześcijan, przy tabliczce informującej Jezusa aby nie palił (rosyjska wycieczka była niepocieszona, że nie ma piwa).



I obiad u muzułmanów: menu wszędzie podobne - szawarmy, souvlaki, hummus i nieśmiertelne falafele. Za taki zestaw liczą sobie 80-110 szekli. Oczywiście można konsumować taniej, zwłaszcza poza śródmieściem i w budkach, ale nie chciało nam się daleko biegać.


Niektóre lokale przeżywają prawdziwe oblężenie - do tego na zdjęciu prawie cały czas stała nawet kilkunastoosobowa kolejka! Jak tylko zwolnił się stolik, to natychmiast zjawiali się kolejni chętni - zazwyczaj bogaci Arabowie w strojach pasterzy i - rzecz jasna - Rosjanie. Później dowiedziałem się, że podobno serwują tu najsmaczniejsze falafele w mieście... Podobno. Na pewno żadna kulka się nie zmarnuje: jeśli ktoś nie zje falafela, to kelnerzy ładują go z powrotem do miski i podają następnym.


Pragnienie nieźle gasi sok z wyciskanych owoców - najlepsze są z granata lub cytryny z miętą. Cena stała, z małą szansą na stargowanie.


Jerozolima to mieszanka obrazów, dźwięków, smaków i zapachów. Wiecie jaka woń najczęściej i najbardziej uderzała w mój nos? Nie przyprawy, nie grille, nie ćwiartowane zwierzaki, nie owoce... Zapach moczu! Czułem go niemal cały czas, wystarczyło tylko wyjść z kościoła albo jakiegoś cywilizowanego miejsca. Szczynami cuchnęło w uliczkach, w zaułkach, wśród zieleni, a także poza Starym Miastem. Mocz i Rosjanie - oto co utkwiło mi w głowie :D .
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Piotrek 


Wiek: 48
Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 10844
Skąd: Żywiec-Sienna
Wysłany: 2019-12-28, 17:50   

Prezes napisał/a:


A tego z Międzybrodzia nie znam, jaka marka?


Prawdę mówiąc nie mam pojęcia, w ogóle nie siedzę w takich tematach.
Dostałem kiedyś 4 butelki tych słabszych po 6-7% i na tym się moje zainteresowanie zakończyło.
Coś mi świta nazwa Pinta, ale jak znalazłem stronę, to adres jest z Żywca
http://www.browarpinta.pl/
Ale może to ten browar.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8289
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-12-28, 18:31   

Pinta to przecież najsłynniejszy browar rzemieślniczy (choć kontraktowy) w Polsce i oni faktycznie mogą produkować prawie wszystko. Ale zawsze miał to być browar z Żywca.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
TNT'omek 


Wiek: 54
Dołączył: 14 Sie 2013
Posty: 2517
Skąd: Beskid Mały
Wysłany: 2019-12-30, 18:28   

No i BRAWO! Pudel dopiął swego i w końcu poleciał do Izraela :D
Jak zwykle fajna, merytorycznie dopracowana relacja, okraszona świetnymi zdjęciami i szczyptą humoru.
_________________
in omnia paratus...
 
 
TNT'omek 


Wiek: 54
Dołączył: 14 Sie 2013
Posty: 2517
Skąd: Beskid Mały
Wysłany: 2019-12-30, 18:39   

Ja chciałem ominąć miejsca religijne w Izraelu i nastawiłem się na przyrodę. Jedynie Masada mnie skusiła swoją historią więc...
_________________
in omnia paratus...
Ostatnio zmieniony przez TNT'omek 2019-12-30, 19:34, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8289
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-12-30, 18:53   

Przyroda będzie przy kolejnej wizycie ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8289
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2020-01-05, 22:16   

Jednym z podstaw konfliktu o Palestynę jest religia. Jeśli to samo miasto lub miejsce jest uznawane za święte dla kilku wyznań i każde chciałoby je mieć na własność, to możemy być pewni, iż spotka się to z krwawą reakcją z drugiej strony.

Jerozolima ma ten problem, że jest święta potrójnie, bo wśród Żydów i chrześcijan stanowi numer jeden, a dla muzułmanów numer trzy pod względem wagi. Z tego też powodu po II wojnie światowej ONZ przygotowała plan, który pozostawał miasto pod kontrolą międzynarodową, tak aby wszyscy wierni mogli do niej swobodnie pielgrzymować. Jak wiadomo - nie udało się tego zrealizować. Najpierw większość świętych miejsc zajęła Jordania, a w 1967 Izrael. Kiedy jedni się cieszą, drudzy rozpaczają...

Centralny punkt Jerozolimy to Wzgórze Świątynne, biblijna Moria. Na nim stała Świątynia Jerozolimska, w starożytności jedyne miejsce kultu w judaizmie. Ważna powinna być także dla chrześcijan, bo Jezus tu nauczał, a także wypędzał z niej kupców. Burzona i odbudowana, ostatecznie zniszczona przez Rzymian została kilka wieków później zastąpiona obiektami islamskimi.

Opis zacznijmy od najstarszego elementu układanki czyli Ściany Płaczu, nazywanej także Zachodnim Murem (Żydzi preferują tę drugą wersję). Często określa się ją jako jedyną pozostałość po Świątyni Jerozolimskiej.


To stwierdzenie bardzo nieścisłe. Po pierwsze, nie jest to resztka dawnej Świątyni, ale murów oporowych wielkiej platformy, na której stał świątynny kompleks. Wcześniejszy mniejszy obiekt znacznie rozbudował król Herod Wielki i właśnie taka ściana miała utrzymać nową konstrukcję. Po drugie - zachowało się kilka innych mniej znanych elementów z tamtych czasów. Jedną z nich jest krótszy odcinek tego samego muru, tzw. Mały Mur Zachodni. Tam nie dotarłem, ale na wschód od Ściany Płaczu przy odsłoniętych wykopaliskach z różnych epok możemy dojrzeć resztki tzw. łuku Robinsona. W czasach Heroda wchodziło się tu ogromnymi schodami i po kamiennym moście w kształcie łuku wchodziło się na teren Świątyni.

Najpierw rysunek jak mógł on wyglądać dwa tysiące lat temu (sam łuk został wytarty palcami turystów), a potem stan dzisiejszy na wysokości kilku metrów.



Wynika zatem, że dolne partie ścian to także pozostałości murów oporowych Świątyni dokładnie tak samo stare jak Ściana Płaczu. Z tego powodu wybudowano z boku niewielką platformę dla żydów, którzy chcieliby się tu pomodlić. Ja nie spotkałem żadnego, a zamiast nich natknąłem się na... płaczącą Azjatkę. Podejrzewam, że powody jej szlochu raczej nie były pochodzenia wyznaniowego.


Na południowej fasadzie murów podpierających Wzgórze Świątynne także istnieje około 80 metrowy odcinek, który prawdopodobniej jest antycznym oryginałem. Dlaczego w takim razie żydzi właśnie Ścianę Płaczu uważają za najważniejszą? Powody są dwa.

Pierwszy - prozaiczny: najłatwiej się do niej dostać. Drugi ma już podłoże religijne: otóż spod Zachodniego Muru blisko do wewnętrznego sanktuarium kryjącego Arkę Przymierza, miejsca najświętszego ze świętych (choć podobno jeszcze bliżej do niego z Małego Zachodniego Muru).

No dobra, to idziemy pod Ścianę Płaczu. Aby się pod nią znaleźć należy przejść kontrolę bezpieczeństwa w jednym z kilku punktów. Bramki jak na lotnisku, prześwietlanie bagażu dokonywane przez uzbrojonych strażników. Przy bramie od strony południowej jest nawet podział na kontrolę męską i żeńską, lecz nie przejmowano się nią za bardzo.


Ochroniarzom towarzyszą policjanci, straż graniczna, a czasem wojsko. Zawsze dużo tam mundurowych. Nikt też nie ma poczucia humoru w kwestiach bezpieczeństwa, nawet z pozoru błaha sprawa (jak zbyt długi postój taksówki) spowodowała natychmiastową interwencję gliniarzy: zatrzymano ruch i szybko sprawdzono powód zdarzenia.



O ile przy głównym, południowym wejściu przechodziło się sprawnie, o tyle przy mniejszych czasem potrafiły tworzyć się zatory. No, ale wiadomo - prawie każdy odwiedzający Jerozolimę chce tu zajrzeć.


Przed murem rozciąga się szeroki plac. Patrząc na niego trudno sobie wyobrazić, że do 1967 roku w jego miejscu gęsto stały domu dzielnicy marokańskiej. Wolna przestrzeń między budynkami i Ścianą Płaczu wynosiła jedynie kilka metrów. Jak już o tym pisałem - po zajęciu Starego Miasta władze Izraela wyburzyły ją robiąc miejsce dla spragnionych modlitwy. Wcześniej - w XIX wieku - Żydzi próbowali wykupić ziemię i nieruchomości spod muru od muzułmańskich właścicieli, ale ostatecznie nie zakończyło się to sukcesem - raz sprzeciwiali się temu Arabowie, raz sami wyznawcy judaizmu, a innym razem nie zebrano odpowiedniej sumy pieniędzy.




Ściana Płaczu podzielona jest płotem na dwie części: większa po lewej dla mężczyzn i znacznie mniejsza po prawej dla kobiet. Wspólne modlitwy obu płci są surowo zakazane, ponadto panie nie mogą tu podnosić głosu, śpiewać, zakładać strojów modlitewnych, czytać Tory i robić jeszcze kilku czynności zastrzeżonych tylko dla facetów. Za złamanie tego zakazu grozi areszt i groźba ataku ze strony ortodoksów. W judaizmie, jak w niemal każdej dużej religii na świecie, kobieta ma znacznie mniejsze znaczenie niż mężczyzna...




Odnośnie panów obostrzenie jest właściwie tylko jedno - należy posiadać jakiekolwiek nakrycie głowy. Przy wejściu znajduje się pojemnik pełen jarmułek do pobrania i można ją potraktować jako ciekawą pamiątkę z wizyty w Ziemi Świętej ;) .

Jak widać na zdjęciu poniżej kontakt pomiędzy płciami przez płot jest dozwolony.


Mur wystaje ponad powierzchnię na wysokość 19 metrów, natomiast 13 metrów znajduje się w ziemi - tak podniósł się poziom gruntu od czasów antycznych. Siedem najniższych widocznych rzędów to kamienie z kompleksu wybudowanego przez Heroda (czasem pojawia się informacja, że tylko cztery). Kolejne cztery dodali arabscy kalifowie w VII wieku. Następne czternaście rzędów to już 19. stulecie i panowanie tureckie. Końcowe trzy rzędy pojawiły się całkiem niedawno - w 1967 roku. Różnice pomiędzy nimi są łatwo zauważalne. Największe bloki ważą prawie 10 ton.


Nie wiadomo dokładnie od kiedy Żydzi się tu modlą. Niektóre źródła wskazują już na IV wiek - pozwolono im wówczas opłakiwać swą zniszczoną świątynię blisko miejsca, w którym stała. Inne, że tradycja ta zrodziła się dopiero w średniowieczu, przy czym czasem mowa o siódmym stuleciu, a czasem o wieku XVI, kiedy Jerozolimę zajęli Osmanowie. W kolejnych setkach lat Ściana stała się najważniejszym symbolem łączącym Żydów, zarówno tych religijnych, jak i świeckich, a jej odzyskanie w 1967 roku było zapewne jedną z najbardziej radosnych chwil w historii tego narodu.



Dostęp do Ściany Płaczu możliwy jest przez całą dobę i zawsze kogoś tu spotkamy. Oczywiście w szabat oraz w czasie świąt liczba osób gwałtownie się zwiększa. Wtedy obowiązuje zakaz robienia zdjęć pod murem (czynność mechaniczna, a więc zabroniona), w pozostałe dni nie ma z tym żadnych problemów.


Czytałem o niezwykłych odczuciach jakich doznawali przy murze turyści, o przypływach energii i tym podobnych. Nic podobnego mnie nie spotkało, ale niewątpliwie Ściana Płaczu ma w sobie coś, co przyciąga i nie pozwala przejść koło niej obojętnie. Ilekroć byliśmy w pobliżu, to zawsze musiałem znaleźć chwilkę i podejść, dotknąć ogromnych kamieni, a i nie zapomniałem o włożeniu w szczelinę karteczki z modlitwą.



Żydzi cieszyli się ze swojej Świątyni do 70 roku naszej ery. W czasie powstania przeciwko Rzymowi została zniszczona w wyniku pożaru i nigdy już jej nie odbudowano, chociaż aż do dzisiaj istnieją takie pomysły...

Na Wzgórzu Świątynnym Rzymianie wznieśli swój dom kultu, w którym czczono Jowisza. Chrześcijanie prawdopodobnie za bardzo się Wzgórzem nie interesowali, chociaż są opinie, iż postawili na nim kościół. W VII wieku Palestyna została zajęta przez muzułmanów, którzy postanowili zagospodarować teren do swoich celów. W krajobrazie Jerozolimy pojawiła się Kopuła na Skale oraz meczet Al-Aksa. I, szczerze pisząc, zwłaszcza ta pierwsza była obiektem, który najbardziej mnie interesował w mieście!

W przeciwieństwie do Ściany Płaczu wstęp za mury, na właściwe Wzgórze Świątynne, nie jest taki prosty. Po pierwsze - niewierni mogą skorzystać tylko z jednej bramy. Po drugie - jedynie w wybrane dni i godziny tygodnia, a każda arabsko-żydowska ruchawka może spowodować brak możliwości odwiedzin. Po trzecie - chętnych do wizyty w tym miejscu jest tak wielu, że często trzeba stać w długiej kolejce i... nie zostać wpuszczonym.

Nam dopisało szczęście, bo dostaliśmy się tam szybko i to za pierwszym razem. Pierwszego dnia w Jerozolimie siedzieliśmy sobie niedaleko i nagle zobaczyłem zbierających się ludzi. Stwierdziłem - "a co tam, możemy spróbować!". Kolejka ustawiła się obok wejścia pod Ścianę Płaczu. Niby duża, ale szybko się posuwała.


Pierwszą kontrolę z prześwietlaniem bagaży dokonują Żydzi. Potem wchodzimy na długą rampę prowadzącą w górę... Paradoksalnie - właśnie z niej można najlepiej ogarnąć wzorkiem teren przy Ścianie Płaczu.







Widok na rampę z dołu oraz z rampy do tyłu, na odkrywkę archeologiczną.



Kolejna kontrola przeprowadzana jest przez Arabów. To nieuzbrojona ochrona, ale bardziej upierdliwa od żydowskiej i mało uprzejma. Osoby posiadające jakiekolwiek niemuzułmańskie symbole religijne mogą się liczyć z zawróceniem, nawet jeśli trzymają schowane w plecakach.

Na szczęście my takich problemów nie mieliśmy. Doczepili się jedynie do zbyt krótkiej kiecki Teresy, która sięgała... nieco powyżej kostki. Te nieskromne kawałki nogi musiała zasłonić dodatkową wypożyczoną spódnicą. Co ciekawe - nikt nie wymagał, aby kobiety zakrywały sobie włosy...

Kawałek za drugą kontrolą stoi meczet Al-Aksa. Po Mekce i Medynie najważniejszy w islamskim świecie, mieści 30 tysięcy wiernych. Wybudowano go prawdopodobnie w latach 660-691, jednak - jak to zwykle w Jerozolimie - nie jest to całkowicie pewne, gdyż część historyków uważa, że powstał on z przekształcenia wcześniejszego kościoła bizantyjskiego, co może potwierdzać jego architektura.



Meczet niewątpliwie jest ładny, ale nie dla niego tutaj przyszedłem...


Cykam foty jedną za drugim. W pewnym momencie podchodzi do mnie kobieta w chuście. Już myślałem, że zostanę opieprzony, iż uwieczniam ją na zdjęciach, lecz ona uśmiecha się i podaje mi smartfona.
- Może mi też zrobić zdjęcie na tym tle?
Zrobiłem. Ciekawe czy wykonane przez niemuzułmanina będzie ono bardziej czy mniej wartościowe? A może wzięła mnie za wyznawcę islamu, skoro przebywałem w towarzystwie tak porządnie ubranej towarzyszki? :D


Złota kopuła przyciąga jak magnes...


Na schodach "działa" trzeci punkt kontrolny. Tym razem czepiają się facetów - kto wszedł w krótkich galotkach może zrobić zdjęcie i spadać z powrotem, dalej nie wejdzie. Przewidziałem to i mam eleganckie długie spodnie sięgające aż do stóp. Pocę się w nich jak cholera, ale warto było, gdyż Kopuła na Skale zachwyca!


Powstała w tym samym czasie co Al-Aksa, lecz nie jest meczetem, ale czymś w rodzaju obudowy położonej w środku skały. Na tej właśnie skale Abraham miał złożyć w ofierze swego syna, z kolei według muzułmanów Mahomet doznał wniebowzięcia. Dodatkowo pod ową skałą znajduje się Studnia Dusz - jaskinia, w której dusze oczekują na Sąd Ostateczny, a część żydów uważa, że ukrywano w niej Arkę Przymierza.

Pierwotnie zdobiły ją mozaiki, które w XVI wieku zamieniono na ceramikę z rozkazu Sulejmana Wspaniałego. Znalazłem jednak w internecie informację, że te piękne płytki to kopie z lat 60. ubiegłego stulecia, którymi zastąpiono oryginały. Także kopuła nabrała złotego koloru dopiero w drugiej połowie XX wieku - złota folia była darem od władcy Jordanii, który chciał pokazać, że troszczy się o rubieże swojego królestwa.





Nie zmienia to faktu, iż budynki na Wzgórzu Świątynnym to jedne z pierwszych konstrukcji architektury islamskiej, wzory naśladowane później w wielu miejscach. Początkowo zresztą muzułmanie modlili się twarzą w kierunku Jerozolimy, a nie Mekki.

Niestety, nie wejdziemy do wnętrz, dostępnych jedynie dla wyznawców Mahometa. Nie zawsze tak było - do wybuchu intifady w 2000 roku turyści mogli podobno zajrzeć i do Kopuły i w niektóre części meczetu Al-Aksa. Potem sytuacja zmieniła się tak dalece, iż przez kilka lat w ogóle nie wpuszczano niewiernych na teren Wzgórza i dopiero nacisk władz Izraela sprawił, że poluzowano ograniczenia.


Gdy w 1967 roku wojska izraelskie zajęły Stare Miasto od razu pojawiły się pomysły, aby muzułmańskie budowle na Wzgórzu zniszczyć i odbudować żydowską Świątynię. Barbarzyństwo, ale wcześniej Jordańczycy nie przejmowali się burząc zabytkowe synagogi na starówce. Na szczęście ówczesny dowódca izraelskiej armii nie zgodził się z ortodoksyjnymi rabinami i pozostawił budynki nie tylko nietknięte, ale też zgodził się na dalsze nimi zarządzanie przez Najwyższą Radę Muzułmańską. Stan taki zachował się do dzisiaj - w centrum stolicy Państwa Izrael istnieje autonomiczna islamska enklawa, w dodatku pod honorową opieką króla Jordanii. Rzecz jasna w razie potrzeby żydowscy funkcjonariusze wkraczają na Wzgórze i interweniują.


Głównym powodem podjętej w 1967 roku był zapewne pragmatyzm: zniszczenie muzułmańskich miejsc kultu mogło wywołać wojnę Izraela z całym światem islamskim, również z krajami do tej pory siedzącymi cicho. Warto jednak pamiętać, że odbudowie Świątyni Jerozolimskiej sprzeciwia się również część ortodoksyjnych Żydów. Nie wiadomo gdzie ona dokładnie stała (badań archeologicznych nie przeprowadza się), zatem nie można określić, gdzie znajdowało się Sancta sanctorum - "Miejsce Najświętsze" z Arką Przymierza, do którego mógł wejść tylko arcykapłan raz w roku. Wizyta innego śmiertelnika oznaczała świętokradztwo. Aby do tego nie dopuścić rabini zabraniają żydom wstępu na Wzgórze Świątynne (również w celach turystycznych), aby przypadkiem nie skalać świętego miejsca, o czym informują stosowne tablice umieszczone przy budce pierwszej kontroli. Nie jest to jednak zakaz prawny, a jedynie religijny.


Niespiesznie kręcimy się po wielkim placu przyglądając się detalom i ludziom. Palestyńscy ochroniarze są nerwowi i mają ręce pełne roboty: długo wrzeszczą na Hindusa/Pakistańczyka, który beztrosko zostawił torby i poszedł z rodziną na spacer. Każą mu szybko udać się do jednej z bram wyjściowych, lecz ten udaje, że... nie umie tam trafić. Reakcją jest jeszcze głośniejszy krzyk ochrony. Niezła komedia. Potem opieprzają turystkę, gdyż ta... uklękła robiąc zdjęcie partnerowi. Swoją rolę spełniają też liczni młodzi Arabowie przechadzający się niby bez celu, a co chwilę za kimś wołający:
- Popraw sukienkę, zakryj ramię, nie tak blisko mężczyzny!
Bliskowschodni maczo.


Kopułę na Skale otaczają liczne obiekty mniejszej architektury, pochodzące głównie ze średniowiecza. Arkady i grobowce świętych mężów to czasy panowania Mameluków, XIV wiek.





Po prawej niepozorna Kopuła Dusz z X wieku. Niektórzy badacze twierdzą, iż właśnie w tym miejscu znajdowało się "Najświętsze miejsce" Świątyni Jerozolimskiej, stąd druga nazwa (Kopuła Tablic) nawiązująca do Arki Przymierza. Inna sprawa to fakt, że za życia Heroda i Jezusa Arki w Świątyni już dawno nie było, gdyż zaginęła pół tysiąca lat wcześniej podczas najazdu babilońskiego. Odnalazł ją dopiero w XX wieku Indiana Jones, ale potem znów przepadła.


Kopułę Wniebowstąpienia wybudowali krzyżowcy i używali jako chrzcielnicy. Po utworzeniu Królestwa Jerozolimskiego przekształcili Wzgórze w sanktuaria chrześcijańskie. Kopuła na Skale stała się Templum Domini, "Świątynią Pańską" oddaną augustianom, a meczet Al-Aksa Templum Salomonis, "Świątynią Salomona". Jako swoją główną kwaterę używali jej templariusze (i już wiadomo skąd zaczerpnięto ich nazwę).


Kopuła Łańcucha stojąca blisko głównej i przypominająca jej miniaturę. Jedna z najstarszych na Wzgórzu, jej niektóre elementy mogą pochodzić z czasów przedislamskich.


Kopuła Jusufa to z kolei dzieło powstałe na polecenie Saladyna, wyzwoliciela Jerozolimy z rąk krzyżowców w XII wieku. Nie wiadomo tylko kim był tytułowy Jusuf: albo gubernatorem Palestyny albo... eunuchem w pałacu sułtańskim :D .


Nie orientuję się czy kogoś tutaj pochowano, ale również ładne. Natomiast z tyłu zdobiona kopuła wieńczy fontannę sułtana Kajtbaja z 15. stulecia.


O wiek młodsza fontanna Kasima Paszy.


Miłośnicy zabytków na pewno nie będą się na Wzgórzu nudzić. Do tego dodajmy widok na Górę Oliwną - m.in. najsłynniejszy na świecie żydowski cmentarz oraz złote kopuły rosyjskiej cerkwi.



Wzgórze Świątynne otacza mur z 12 bramami, do tego kolejnych 6 zamurowanych. Jak już pisałem niemuzułmanie mogą wchodzić jedynie przez jedną z nich - Bramę Maurów/Marokańską. Z wyjściem nie ma już takich problemów, skorzystamy ze wszystkich pozostałych. Za ogrodem mamy Bramę Ciemności, ewentualnie Fajsala I, bo król Arabii Saudyjskiej sponsorował kiedyś jej remont.


Wychodzimy przez Bramę Handlarzy Bawełną, jedną z najładniejszych. Ponieważ leży najbliżej dawnej Świątyni, więc w przeszłości modlili się przy niej żydzi.

Jeszcze ostatnie spojrzenie na Kopułę na Skale.


Za bramą ciągnie się zabudowany pasaż handlowy. Wejścia strzegą izraelscy policjanci. Na twarzach maluje się znudzenie, ale czujności nie powinni tracić: półtora miesiąca przed naszą wizytą dwóch palestyńskich nastolatków zaatakowało nożami funkcjonariuszy przy jednej z bram Wzgórza. Jeden policjant został ciężko ranny, napastników zastrzelono. Kolejne zmarnowane życia...


Wizyta na Wzgórzu, zarówno przy Kopule i meczecie Al-Aksa, jak i pod Ścianą Płaczu, były najciekawszymi momentami podczas pobytu w Jerozolimie. Piękna architektura, a wzajemna nienawiść i fanatyzm religijny to mieszanka, która co jakiś czas wybucha. Cieszę się, iż akurat wtedy był spokój...

Najświętsze miejsca żydów i muzułmanów dzieli od siebie w linii prostej mniej niż 100 metrów, ale to jednak dwa zupełnie inne światy. Tak blisko, a tak daleko...
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2020-01-05, 22:19, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8289
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2020-01-17, 12:24   

Odwiedzanie kościołów to jeden z głównych powodów wizyty w Jerozolimie. Nawet jeśli nie przybyliśmy na pielgrzymkę lub nie należymy do osób wierzących warto to czynić, dzięki temu czeka nas ciekawa lekcja historii, architektury, sztuki i... socjologii.

Na samym początku chciałem się trochę usprawiedliwić: ciężko złapać dobre ujęcie budynków z zewnątrz, bo zazwyczaj uniemożliwia to ciasna zabudowa, czasem to w ogóle nierealne. Z kolei wnętrza są ciemne i zatłoczone, więc większość prezentowanych zdjęć może być ziarnista, nie do końca ostra i pełna jegomościów, którzy sprawiają wrażenie wciskających się specjalnie pod cudzy obiektyw. Proszę zatem nie oczekiwać cudów ;) .

Wypadałoby zacząć od Bazyliki Grobu Świętego, w końcu najważniejszej świątyni chrześcijan. Bywa, że w pierwszy kontakt z nią turysta wejdzie przypadkowo, gdyż położona jest wśród innych obiektów i przy niedużym dziedzińcu. Fasada to misz-masz różnych elementów, przeważnie w stylu późnoromańskim.


Patrzymy głównie na konstrukcję z XI i XII wieku - wtedy ze zniszczeń odbudował ją cesarz bizantyjski, a znacznie rozbudowali krzyżowcy. Jednego z nich - Anglika - nawet pochowano pod przylepioną z prawej strony kaplicą Franków. Rycerze z Europy wznieśli dwa portale wejściowe, lecz jeden z nich zamurowano już w 1187 roku z rozkazu Saladyna. Dzwonnica kiedyś była wyższa, ale w 18. stuleciu ją zmniejszono, bo groziła zawaleniem.



Po przekroczeniu wielkich drzwi należy uzbroić się w cierpliwość z dwóch powodów. Po pierwsze - najczęściej w środku jest tak tłoczno jak w dyskoncie w czasie szałowej promocji. Po drugie - niektóre mijane osoby mogą mieć nie do końca poukładane pod sufitem i pytanie brzmi czy to efekt Jerozolimy czy może reagują tak histerycznie w każdym świętym miejscu?


Teraz wypadałoby nakreślić pokrótce historię bazyliki, skupiając się na faktach historycznych. Prawdopodobnie w I wieku naszej ery tu rozciągała się Golgota - dawny kamieniołom, na szczycie którego Rzymianie dokonywali egzekucji skazańców. Musiała leżeć poza murami, gdyż prawo nie pozwalało zabijać na terenie miejskim. W granice Jerusalem włączono ją dopiero dekadę po domniemanym ukrzyżowaniu Jezusa. Tuż obok wapiennej skały znaleziono wydrążony w niej grób w formie, jaka była używana przez starożytnych Żydów. Czy pochowano w nim Chrystusa? Tego żaden archeolog oczywiście nie potwierdzi, zwłaszcza, że po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu nie powinno być ciała ;) .

Użyłem słowa "prawdopodobnie", gdyż istnieje grupa badaczy twierdząca, iż Golgota wraz z grobem to w rzeczywistości skarpa obok Bramy Damasceńskiej. Ta opinia była popularna głównie wśród ewangelików, dzisiaj mało kto się z nią zgadza, zwłaszcza, że odnaleziony tam grób jest młodszy.

Po stłumieniu powstania żydowskiego w 73 roku Jerozolima wyludniła się, a w kolejnym stuleciu w jej miejscu powstało miasto rzymskie. Cesarze traktowali chrześcijan jako wrogów państwa i wznieśli tu świątynię swoich bogów. Wybór akurat tego miejsca świadczy o tym, iż musiał na nim istnieć kult związany ze śmiercią Jezusa, a budując nowy obiekt chciano wymazać wspomnienia. To się nie udało, gdyż w momencie ogłoszenia w Cesarstwie wolności religijnej chrześcijańska bazylika stanęła także nad skałą Golgoty, a więc tradycja i pamięć wiernych okazała się silniejsza.


Kolejne stulecia to naprzemienne burzenie i podnoszenie z ruin. Bazylikę postawioną z fundacji Konstantyna Wielkiego spalili w VII wieku Persowie, być może przy pomocy Żydów, mszczących się za prześladowania ze strony chrześcijan. Dość szybko przystąpiono do odbudowy i zdążono w sam raz na kolejny najazd, tym razem arabski. Wyznawcy Mahometa okazali się znacznie bardziej tolerancyjni od Persów i przez długi czas chronili kościół oraz pielgrzymów. Dopiero w 966 roku bazylika znów częściowo spłonęła, a był to odwet za zwycięstwo wojsk bizantyjskich w jednej z bitew.
W 1009 roku niejaki kalif Al-Hakim rozkazał zniszczyć świątynię. Było to jedno z wielu działań, dzięki któremu otrzymał on przydomek "szalonego Fatymidy", nie przepadali za nim nawet jego muzułmańscy poddani. Święty przybytek został unicestwiony prawie całkowicie, lecz część samego Grobu Pańskiego mogła przetrwać. Wkrótce kalif zniknął w mroku dziejów i znów ruszyły prace rekonstrukcyjne. Najwięcej dołożyli krzyżowcy i, jak już pisałem, wygląd zewnętrzny to głównie ich dzieło.
Następne uszkodzenia przynosiły zazwyczaj kataklizmy naturalne - trzęsienia ziemi oraz przypadkowe pożary, czasem dość poważne. Nowym zwyczajem stała się natomiast rywalizacja poszczególnych wyznań nad prawem do zarządzania bazyliką - dokładnie tak samo jak w Betlejem. Sacrum mieszało się z profanum, a polityka z religią i w jakimś stopniu trwa to do dnia dzisiejszego. Aby pogodzić zwaśnionych chrześcijan sułtani tureccy wydawali rozporządzania regulujące wzajemne stosunki i prawa własności, znane jako Status Quo. One także nadal obowiązują, choć raczej potęgują problemy niż je rozwiązują. Przez wiele lat nie można było przeprowadzić normalnego remontu, ponieważ świętobliwi mężowie z różnych odłamów nie mogli się dogadać. Teraz wreszcie coś się ruszyło, ale niezmiennie niektóre zakątki wyglądają jak rupieciarnia...

Wracajmy do współczesności. Po przekroczeniu progów ukaże nam się leżący na ziemi Kamień Namaszczenia. Wierni wierzą, iż na nim przygotowywano ciało Jezusa przed złożeniem do grobu. Byłaby to więc jedna z największych pamiątek chrześcijaństwa, tyle, że kamień pochodzi... z 1810 roku i położono go tu po ostatnim dużym pożarze.


Ludziom to nie przeszkadza, zwłaszcza Rosjanom - grupowo go całują, biją w niego głową, przykładają do kamienia krzyże, medaliki, kawałki materiałów i inne przedmioty. Z boku przypomina to raczej szamańskie albo pogańskie obrzędy.


Na lewo od Kamienia (patrząc od strony drzwi) wchodzi się do bardzo wysokiej rotundy, w środku której znajduje się Anastasis - grobowiec wzniesiony nad Grobem Pańskim. Jego obecny kształt także pochodzi z 1810 roku, poprzedni strawił pożar.



Bogato zdobiona fasada nad wejściem do grobowca.



Zapewne ujrzymy tutaj taką scenę - kolejka jak w mięsnym za PRL-u...


My mieliśmy szczęście: przy pierwszej wizycie przyszliśmy około godziny 17-tej, kiedy większość grup zorganizowanych dawno się rozeszła. Sznurek chętnych do odwiedzenia grobu ciągnął się tylko do połowy Anastasis. Stajemy. Czekanie mnie drażni, tym bardziej, że wokół nas prawie sami nerwowi Rosjanie, w ogóle w Bazylice stanowili tak z 70%. Stoimy. W powietrzu unoszą się mało komfortowe zapachy, ludzie za nami chyba nie wiedzą, że wynaleziono dezodoranty i pasty do zębów. Ktoś w pobliżu cały czas puszcza śmierdzące bąki. Czasem robi mi się słabo, lecz poniosę jeszcze ten swój krzyż. Na końcu kolejki pojawia się polska grupa i zaczyna się głośno modlić, potem śpiewać. Zaglądam przez ramię młodego Koreańczyka - ten lewą ręką gra na jednym smartfonie, a prawą wysyła smsy na drugim.

Do grobowca wpuszcza "strażnik" - dwie, trzy osoby, przerwa, dopóki nie wyjdą poprzednicy, potem znowu dwie, trzy, cztery osoby. Niektórzy mają znajomości i wchodzą z marszu, zwłaszcza atrakcyjne Rosjanki polecane przez młodego popa. Świat nie jest sprawiedliwy!



Szło dość sprawnie i czas oczekiwania zamknąłby się w 20-25 minutach, gdy nagle wszystko stanęło i zaczęto przestawiać metalowe barierki! Co jest grane?!
- Msza, potrwa godzinę - odpowiada Arab/Palestyńczyk zaniepokojonym Rosjanom. Ci machają rękami i rozpoczynają odwrót. - Żartowałem! - woła facet ze śmiechem. - To tylko kilka minut!

Z oddali słychać łacińskie śpiewy, które na razie są częściowo zagłuszane przez... piosenki polskiej grupy.
- Silence! - krzyczy do nich strażnik. - Sileeence! - wrzeszczy, gdy Barka nadal rozbrzmiewa wśród murów. Musiał w końcu do nich podejść, aby się uciszyli.

Zbliża się procesja franciszkanów. To oni wraz z prawosławnym patriarchatem Jerozolimy i Apostolskim Kościołem Ormiańskim mają swoją siedzibę w Bazylice i najwięcej praw w jej użytkowaniu. Zakonnicy w brązowych wdziankach są coraz bliżej, a w Rosjan nagle wstępuje dzika energia, bo zaczynają napierać na tych stojących przed nimi. Wszystko chcą zobaczyć, wszystko sfotografować. Jedna kobieta nagle straciła słuch, bo zupełnie nie reagowała na ponaglenia ochroniarza żeby zejść z przejścia. Trzeba się mocno zaprzeć, aby nie wepchnęli człowieka w barierkę.


Braciszkowie zrobili swoje i udali się do zakrystii. Ponownie zaczynają wpuszczać i po chwili (a w sumie gdzieś po trzech kwadransach) wchodzimy do Anastasis. W środku są dwa maleńkie pomieszczenia, każde mieści ledwie kilka osób. Pierwsze to kaplica Anioła z ołtarzem wykonanym, według tradycji, z kamienia zakrywającego grób. Drugie to właściwy Grób Pański. Kiedyś był to środek skały, ale w czasie budowy pierwszego kościoła przez Konstantyna większość z niej skuto, aby wydobyć miejsce pochówku - pozostała jedynie dolna część i ściany boczne. Żeby to sobie lepiej wyobrazić posłużę się grafiką z Wikipedii:


Nisza grobowa, na której kładziono ciało, prawdopodobnie przetrwała zniszczenie świątyni w XI wieku oraz pożar na początku wieku XIX-go.

Do tego drugiego wnętrza weszliśmy we trójkę, oprócz nas młoda Rosjanka. Zapanowała jakaś niesamowita cisza, atmosfera zdawała się gęstnieć. Po prawej stronie ciągnie się kamienna ława-ołtarz. Kleknęliśmy i dotknęliśmy go ręką. Prąd mnie nie kopnął, nie poczułem żadnej boskiej obecności ani nic z tych rzeczy. Nie miałem prawa poczuć, bo to nie jest relikwia, wbrew powszechnej opinii na płycie nie leżał zmarły Chrystus, to jedynie symbol. Musielibyśmy podnieść kamień, pod nim zobaczylibyśmy wnękę z IV wieku i głębiej drugi kamień, a dopiero tamten zakrywa właściwą komorę grobową w której spoczęło ciało. Przed kilku laty przeprowadzono dokładne badania grobowca (pierwsze od XVI wieku) i potwierdzono ten stan rzeczy oraz fakt, że nisza grobowa rzeczywiście nie była uszkodzona ani zmieniana przez ponad półtora tysiąca lat, od czasu późnego Cesarstwa Rzymskiego.

Spędziliśmy w środku może minutę - to i tak długo. Nikt nas nie pilnował, mogłem spokojnie zrobić zdjęcia. Nie uczyniłem tego. Czułem, że nie mogę, że jednak byłaby to jakaś desakralizacja. Przez tę krótką chwilę myśli wydawały się zniknąć, mózg wyłączyć.
O ile kaplica Grobu jest niewątpliwie numerem jeden Bazyliki, o tyle na numer drugi zasługuje na pewno Kalwaria na skale Golgoty. Z oryginalnej "czaszki" pozostały jedynie fragmenty. Zdziwiło mnie, że miejsce ukrzyżowania od grobu dzieli tak niewielka odległość, może kilkadziesiąt metrów. Czytając Biblię (i oglądając filmy) człowiek miał wrażenie, że to jest dalej.

Do położonych na wysokości piętra kaplic wchodzi się po schodach, skręcając zaraz za wejściem w prawo. Ja musiałem sobie poradzić wdrapując się schodami... wyjściowymi, gdyż druga strona była kompletnie zablokowana tłumem Rosjan. Stali oni w długiej kolejce do ołtarza pod którym znajduje się otwór - według tradycji ma to być czoło skały, gdzie wbito krzyż. Większość pomieszczenia pokonywali na kolanach i na bosaka, strasząc brudnymi stopami.


Kalwaria dzieli się na dwie części - katolicką kaplicę Przybicia do Krzyża oraz prawosławną Śmierci na Krzyżu. Obydwie są bogato zdobione. Można stąd także popatrzeć w dół.




Jeśli ktoś nie chce się wspinać ani stać w tłumie to dolną część Golgoty zobaczy również poniżej, w kaplicy Adama. Tradycja żydowska mówi, że właśnie na Golgocie pochowano pierwszego mężczyznę w historii ludzkości. Kiedyś kaplica należała do katolików, po pożarze w 1808 roku wyremontowali ją i przejęli prawosławni, przy okazji niszcząc stojące tu grobowce królów jerozolimskich.


Gdybym chciał napisać tylko o najważniejszych miejscach Bazyliki Grobu Świętego, to mógłbym w tym momencie zakończyć, ale świątynia jest rozległa i ma wiele innych, ciekawych zakamarków. O wiele bardziej mi się w niej podobało niż w Bazylice Narodzenia w Betlejem.

Centralną cześć stanowi Katholikon - dawny kościół krzyżowców, przebudowany i użytkowany przez prawosławnych, lecz poza nabożeństwami niedostępny dla pospólstwa.


Do kaplicy Syryjczyków zajrzałem przypadkowo, zastanawiając się co to za boczne, słabo oświetlone wejście niedaleko Grobu Bożego. Ciemny pokój z brudnymi ścianami, niektóre z nich ozdobione hasłami typu "kocham Jarka", dyndająca z sufitu lampa i rozpadający się drewniany ołtarz. To ta bardziej zaniedbana strona Bazyliki, ale może przez to bardziej klimatyczna?


Więzienie Jezusa to kolejna kaplica prawosławna, która nie ma nic wspólnego z nazwą, ale to w niej przeżyłem największe emocje w czasie wszystkich wizyt.


Podchodząc usłyszałem jakieś dziwne odgłosy, jakby ktoś ciągle charczał i usiłował odchrząknąć flegmę z gardła. Przekroczyłem próg i widzę z boku starszą kobietę, wijącą się i trzęsącą przed obrazem. Olałem to i zrobiłem zdjęcie wnętrza, a ona w tym momencie się odwróciła... Gdy zobaczyłem jej twarz i wzrok... zjeżyły mi się wszystkie włosy na całym ciele! Momentalnie się wycofałem, od razu skasowałem fotkę, na którą się załapała... Nie wiem czy cierpiała na chorobę psychiczną czy coś ją opętało i wolałem tego nie sprawdzać, ale w głowie tłukła się myśl o rozmaitych demonach! Potem jeszcze przez dłuższą chwilę pociłem się z wrażenia, a na wspomnienie tego momentu nadal czasem przechodzą mnie ciarki.

Krypta św. Heleny, całkiem ładna, z mozaiką na podłodze i obrazami na ścianach, wybudowana przez krzyżowców. Zarządzają nią Ormianie.


Z boku schody prowadzą do kaplicy Znalezienia Krzyża. Historycznie jest to pozostałość po rzymskiej cysternie na wodę, a tradycja religijna opisująca to miejsce jest bardzo ciekawa. Helena, matka cesarza Konstantyna, a późniejsza święta, była typową neofitką, bardziej gorliwą od "starych" chrześcijan. Z Konstantynopola wybrała się do Ziemi Świętej aby odnaleźć miejsce śmierci Chrystusa. Już pisałem, że na Golgocie Rzymianie wznieśli świątynię swoich bogów, więc konieczne stało się jej zburzenie. Jak wiadomo - my możemy zniszczyć obcy święty przybytek, obcy naszego nie!
Kiedy pogański gmach został rozebrany, cudownym trafem odkryto czaszkę, grób i trzy krzyże. O ile istnienie Golgoty i czyjegoś grobu jest faktem, o tyle z tymi krzyżami to już bardziej problematyczna sprawa - po trzystu latach okazało się, iż leżą w tej samej okolicy co za czasów Poncjusza Piłata, nienaruszone i jeszcze z oryginalną tabliczką INRI! Nikt ich nie tknął przez trzy wieki, ani Żydzi, ani Rzymianie. Naprawdę trzeba wielkiej wiary, aby w tę historię uwierzyć!


Tu oczywiście znowu jest kolejka, znowu przeważnie Rosjan, którzy całują punkt znalezienia krzyży. I tylko Koptowie twierdzą, że leżały one w innym miejscu, zupełnie przypadkowo pod ich klasztorem :D .


W jednej z mniejszych kaplic pod ołtarzem spoczywa fragment kolumny z szarego marmuru. Ma upamiętniać koronację Jezusa koroną cierniową i wyszydzanie go (choć co ma piernik do wiatraka?). Nie dane było mi się przyjrzeć jej na spokojnie, szybko pojawiła się kilkuosobowa grupa i przyłożyła uszy do płyty.
- Słyszycie jak bije? Niesamowite, prawda? - emocjonował się młody batiuszka.
Przyłożyłem i ja. Nic nie słyszałem.



Chodzić można tu jeszcze długo, ale na tym poprzestanę. Na pewno Bazylika Grobu Świętego warta jest mszy, a nawet dokładnych odwiedzin.


Kończąc temat tego obiektu jeszcze tylko wspomnę o najsłynniejszej drabinie świata. Stoi sobie na gzymsie przy oknie. Niczym by się nie wyróżniała, gdyby nie to, iż oparto ją tam dawno temu: występuje już na rycinie z 1728 roku, jej istnieje potwierdzą litografie i zdjęcia z kolejnego wieku. Ktoś ją kiedyś ustawił (ta część należy od Ormian) i zapomniał zabrać, a Status Quo zabrania samowolnego zmieniania istniejącego stanu rzeczy. Będzie zatem stała jeszcze długo, może do końca świata (choć chyba przynajmniej raz wymieniono ją na nowszy model).


Oczywiście starówka to nie tylko jedna świątynia chrześcijańska, poniżej zaprezentuję kilka innych kościołów i kaplic, do których zajrzałem, w porządku alfabetycznym:
* cerkiew Aleksandra Newskiego, położona bardzo blisko Bazyliki. Centrum rosyjskiego prawosławia w Jerozolimie, więc, jak łatwo się domyślić, pełno tam wiernych z tego kraju. Właściwie nie przypominam sobie, czy spotkaliśmy kogoś mówiącego w innym języku niż Puszkin.

Cerkiew powstała w II połowie XIX wieku przy Hospicjum Aleksandrowskim, domu dla rosyjskich pielgrzymów założonym przez członków dynastii Romanowów. Ikonostas jest typowy dla tamtego okresu (z prawej strony widzimy rękę Boga).


Poniżej poziomu gruntu zachował się kawałek muru i łuku - to najprawdopodobniej część pogańskiej świątyni wzniesionej na Golgocie przez cesarza Hadriana.


W żółtym pokoju urządzono małe muzeum poświęcone fundatorom. Zaglądając tu można odnieść wrażenie, że Cesarstwo nadal trwa.


* bazylika św. Anny obok Bramy Lwów oraz Sadzawki Owczej. Dzieło krzyżowców z XII wieku, Saladyn po zdobyciu Jerozolimy umieścił w niej medresę. W 1856 roku sułtan turecki podarował go Napoleonowi, od tego czasu stanowi eksterytorialną posiadłość Francji w Ziemi Świętej (i może dlatego wstęp na ten teren jest płatny).


Ciekawa średniowieczna bryła, w środku wystrój raczej skromny.


* kościół Chrystusa, anglikański z połowy 19. stulecia (pierwszy protestancki w Palestynie). Architektonicznie nawiązuje do synagog, w środku widać napisy po hebrajsku i gwiazdę Dawida. To nie przypadek - ideą przyświecającą budowniczym było nawracanie żydów na chrześcijaństwo. W liturgii używa się hebrajskiego, celebruje święta obu religii biblijnych, a przy świątyni działa grupa żydów mesjanistycznych - uznają oni Jezusa za Mesjasza, lecz zachowują wierność pozostałym zasadom judaizmu.



* bazylika "Ecce Homo" na Via Dolorosa. Wybudowana przez Francuzów w XIX wieku w miejscu gdzie miano biczować Chrystusa i okazać go ludowi ("oto człowiek"). W przewodnikach widnieje informacja, że wstęp jest płatny, ale my przekroczyliśmy próg bocznymi drzwiami i tam nikt z kasą fiskalną nie stał.


Według tradycji biczowanie odbywało się w twierdzy Antonia, zniszczonej w czasie powstania żydowskiego. Jednym z nielicznych zachowanych po niej artefaktów ma być łuk "Ecce homo", sterczący nad ulicą w sąsiedztwie kościoła. Łuk - dziś już zabudowany - faktycznie pochodzi ze starożytności, lecz dopiero ze 135 roku.


* Kościół Biczowania również na trasie Via Dolorosa. Pierwotną świątynię wybudowano w okresie krucjat, potem został zdegradowany do roli stajni i warsztatu tkackiego. Ruiny oddano katolikom w 19. stuleciu, a obecny wygląd to efekt przebudowy z 1929 roku.



* katedra św. Jakuba - ormiańska i w ormiańskiej dzielnicy. Wzniesiono ją w wieku XII, potem nieco przebudowano. Podobno ma piękne wnętrza, ale otwarta jest jedynie raz w ciągu dnia, podczas mszy. Nam udało się jedynie pokręcić po dziedzińcu.




* kościół Matki Bożej Bolesnej w dzielnicy muzułmańskiej, własność ormiańskich katolików (ci od św. Jakuba oraz współrządzący Grobem Świętym nie są w łączności z Rzymem). Wybudowany w 1881 roku w miejscu, gdzie kiedyś stała świątynia krzyżowców.


W podziemiach, obok sklepiku z pamiątkami i dewocjonaliami, są resztki arabskiego hammamu.


Do kościoła od strony ulicy przylegają kaplice Drogi Krzyżowej - III i IV. Tę pierwszą ufundowali w 1947 roku polscy uchodźcy ze Związku Radzieckiego, więc w górze można dojrzeć białego orła na czerwonym tle.




* Kościół Skazania na Śmierć znajduje się tuż obok Kościoła Biczowania. Niewielka świątynia z 1904 roku, pod opieką franciszkanów. To jednocześnie II stacja Drogi Krzyżowej.


* katedra Zwiastowania Matki Bożej to - dla odmiany - miejsce modlitwy grekokatolików z Kościoła Melchickiego, czyli głównie z Bliskiego Wschodu i używających arabskiego. Podobnie jak wiele innych wybudowany został niecałe dwa wieki temu, wizualnie reprezentuje bogaty styl neobizantyjski.



Na sam koniec wrzucam zdjęcia obiektu, którego nie mogę zidentyfikować :D . Pamiętam, że zrobiłem je bardzo blisko Bazyliki, między zrobieniem ostatniego a wejściem do tej drugiej minęły może trzy minuty. Na pewno jest to świątynia prawosławna, ale jaka? Koptowie, Etiopczycy a może "klasyczni" ortodoksi? Przeglądanie zasobów internetowych nic nie dało, nadal nie wiem co to za kościół!


_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - recenzje anime