31.12.-03.01. Weekend pod znakiem gór różnej maści...
31.12.-03.01. Weekend pod znakiem gór różnej maści...
W okolicach Sylwestra kilkuosobową ekipą wybraliśmy się w kierunku gór. Spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w drogę - jedni w dłuższą, drudzy w krótszą. Na pierwszy rzut padły góry inne, bo Tarnowskie.
Tarnowskie Góry były jednym z punktów naszej podróży, toteż dotarliśmy ze swymi ciężkimi plecakami do czerwonego szlaku i rozpoczęliśmy wycieczkę.
Wycieczkę po tarnogórskim rynku...
Szczytem naszych możliwości było obejście rynku dookoła. Szczyt osiągnięty. Po zdobyciu tarnogórskiego rynku, ze złotą myślą w głowach - "Kochasz dzieci - pal śmieci", odbiliśmy w kierunku mej miłości jaką są Koty! Po drodze zgubiłam czapkę. To już kolejna zguba, bo na trasie Brzesko-Kraków zgubiłam ziemniaka.
Kotów tam niestety nie spotkaliśmy. Ani sztuki. Spotkaliśmy się natomiast z resztą ekipy, z którą spędzaliśmy Sylwestra. Było super. Doczekałam się ogniska. I ziemniaków z ogniska. Były domowe sałatki. Domowy piernik. Domowe wędliny. I domowe trunki, a było w czym wybierać: nalewka malinowa, truskawkowa, jaśminowa, z kwiatów bzu, wino, pyszna śmietanówka
Sama inicjatywa należała do buby, której z tego miejsca serdecznie dziękuję. Było wesoło, dużo śmiechów, rozmów i mimo że chwilami nie było ciepło, to klimat był gorący, co widać m.in. na uśmiechniętych twarzach gospodarzy
W piątek wstaliśmy już w okolicach 9:00, choć każdy zbierał się w swoim tempie. Ja chociażby walczyłam z budzikiem do 9:30, kiedy to postanowiłam dołączyć do reszty ekipy. Wszystko po to, aby jechać w góry właściwe
Okazało się, że nie jest to jednak prosta sprawa, a pamięć bywa zawodna, przez co spóźniliśmy się o 4 minuty na autobus. Nie można jednak powiedzieć, że komukolwiek to zaszkodziło. Spędziliśmy więcej czasu z ekipą sylwestrową, która po raz drugi okazała się niezawodna - zawieźli nas z powrotem do Tarnowskich Gór, skąd czekała nas kolejna podróż - tym razem do Rajczy. Po drodze, w Katowicach dołączyła do nas kolejna "zagubiona" dusza, czyli Marysia.
W miejsce docelowe dotarliśmy już późno, zatrzymała nas przez chwilę w Rajczy pora obiadowa, po której zakończeniu nasz przewodnik - Turystykon - dowiózł nas do Złatnej, niestety nie mogąc kontynuować z nami wycieczki.
Trochę ułatwił nam to jakże "trudne" zadanie, którym było dotarcie do Chatki na Zagroniu.
Szliśmy już po zmroku, jednak nie było to specjalnie skomplikowane, gdyż nie zalegało tam zbyt dużo śniegu. W chatce kontynuowaliśmy główne cele naszej podróży, udzielając się towarzysko. Spędzaliśmy czas nie tylko w naszej skromnej, ale jakże zacnej grupie, ale również z resztą chatkowiczów, czyli głównie kursantami SKPB.
Marysia jako samozwańczy reprezentant grupy poszła spać najpóźniej, co zakończyło się dla niej upartym poszukiwaniem śpiwora. Co się mogło stać ze śpiworem o 3 w nocy? Przecież to oczywiste. Został potraktowany jako bezpański i przejęty przez inną, nocującą tam istotę. Na szczęście istota bez zbędnych ceregieli oddała śpiwór, więc nasza reprezentantka mogła się wyspać, aby następnego dnia być świeżą, rześką kontynuatorką tegoż trudnego zadania, jakiego się podjęła.
Rano znów towarzysze podróży obudzili nas bladym świtem, czyli ok. 9:00, by ruszyć dalej w kierunku przygody. Tym razem pożegnaliśmy chatkę na Zagroniu i ruszyliśmy w stronę Ujsoł.
Spodziewałam się lepszej pogody, ale wszystkiego mieć nie można. Musiałam się zaspokoić lepszym towarzystwem.
Na niebie goniły chmury, świat był lekko zamglony, a panowie utkwili na łąkach, jak wynikało z relacji, w celu pozyskiwania tarninówki. Niestety podobno tarninówka nie rośnie na drzewach już gotowa w butelkach, dlatego nazbierali tarniny. Ciekawe, czy coś z tego będzie
My natomiast w mniejszej grupie radośnie stąpaliśmy na dół, gdzie czekał na nas kolejny obiad oraz ciepły domek Kapra
Polem, łąką, lasem w końcu dostaliśmy się do miejscowości.
Tutaj czekał na nas chłód i swojska pomarańczówka dla podtrzymania tradycji nalewkowej
Udało się też jakimś cudem skontaktować z nami Turystykonowi, który poczuł moc towarzyszenia nam w naszej dalszej wycieczce. Oczywiście pobytowi w Ujsołach oprócz nalewek towarzyszyła integracja, wesołe rozmowy, a także realizacja życiowa eco, jako pana Andrzeja - dobrego wujka. Śmiało można powiedzieć, że sprawdził się w 100% - do tego stopnia, że znów zamiast wyjść na szczyty wcześnie, musieliśmy dreptać po zmroku.
Po ciemku, po lodzie, po zmrożonych śniegach dotarliśmy na Rysiankę. Oczywiście byłam osobą, która zaliczyła dupozjazd na oblodzonej ścieżce. Mniejsza z tym, że w plecaku miałam nakładki antypoślizgowe, a przy plecaku przytroczone raki turystyczne. Któż zajmowałby się w takim momencie zakładaniem czegokolwiek? Jakże mogłyby ominąć mnie takie atrakcje.
Po dotarciu do schroniska okazało się, że miejsc noclegowych jest jak na lekarstwo, więc jedynym, które nam zostało, jest bufet. Jako że niespecjalnie chciało nam się iść gdziekolwiek dalej, skorzystaliśmy z tej przepięknej opcji, pomimo faktu, że wiązało się to z pobudką o 6:30. Skorzystaliśmy też z takiego dobrodziejstwa cywilizacji, jakim jest bieżąca woda.
Odświeżeni założyliśmy bazy noclegowe w różnych miejscach bufetu...
Rzuciliśmy plecaki na jego środku, po czym przystąpiliśmy do kontynuowania świętowania nowego roku, który właśnie się zaczął.
Świętowaliśmy w różnym tempie, przez co jedni poszli spać przed północą, inni tuż po, a najwytrwalsi walczyli do 3:00, nie zważając na wczesną pobudkę.
Pobudka była. Wczesna jak początkowo zakładano. Na dworze ciemno. W głowie wiruje od braku snu. Okna krzywe.
W związku z tym postanowiłam szybko wyjść na zewnątrz i podziwiać już stamtąd zbliżający się wschód słońca...
Na początku skromnie..
Później zaczęli pojawiać się inni ludzie. Moje palce pomimo założonych rękawiczek próbowały się jednak buntować i wołały o ucieczkę do budynku. Uciszyłam wszystkie wstrętne myśli, tkwiąc dalej przed schroniskiem.
Na usta cisnęło się "Wychodź już, cholero!" Ale wyjść nie chciało.
Uskuteczniałam więc różne słoneczne kombinacje, zapewne kadry jakich wiele, ale nikt nie chciał mi pozować, stojąc na głowie czy uszach, więc trzeba było brać, co było!
Słońce było coraz bliżej, co powodowało wielką radość związaną z rychłym powrotem do schroniska! ;-)
Niektórzy nie czekali wytrwale jak ja, tylko ruszali w dalszą drogę.
Ja natomiast zostałam jeszcze chwilę...
...a następnie dołączyłam do towarzyszy podróży, obserwujących wschód słońca z okien schroniska.
Później już było tylko piękniej, odrobinę bardziej "górsko", a mniej "towarzysko", ale każda część tej przygody była warta zapamiętania. O niedzieli już jutro...
Tarnowskie Góry były jednym z punktów naszej podróży, toteż dotarliśmy ze swymi ciężkimi plecakami do czerwonego szlaku i rozpoczęliśmy wycieczkę.
Wycieczkę po tarnogórskim rynku...
Szczytem naszych możliwości było obejście rynku dookoła. Szczyt osiągnięty. Po zdobyciu tarnogórskiego rynku, ze złotą myślą w głowach - "Kochasz dzieci - pal śmieci", odbiliśmy w kierunku mej miłości jaką są Koty! Po drodze zgubiłam czapkę. To już kolejna zguba, bo na trasie Brzesko-Kraków zgubiłam ziemniaka.
Kotów tam niestety nie spotkaliśmy. Ani sztuki. Spotkaliśmy się natomiast z resztą ekipy, z którą spędzaliśmy Sylwestra. Było super. Doczekałam się ogniska. I ziemniaków z ogniska. Były domowe sałatki. Domowy piernik. Domowe wędliny. I domowe trunki, a było w czym wybierać: nalewka malinowa, truskawkowa, jaśminowa, z kwiatów bzu, wino, pyszna śmietanówka
Sama inicjatywa należała do buby, której z tego miejsca serdecznie dziękuję. Było wesoło, dużo śmiechów, rozmów i mimo że chwilami nie było ciepło, to klimat był gorący, co widać m.in. na uśmiechniętych twarzach gospodarzy
W piątek wstaliśmy już w okolicach 9:00, choć każdy zbierał się w swoim tempie. Ja chociażby walczyłam z budzikiem do 9:30, kiedy to postanowiłam dołączyć do reszty ekipy. Wszystko po to, aby jechać w góry właściwe
Okazało się, że nie jest to jednak prosta sprawa, a pamięć bywa zawodna, przez co spóźniliśmy się o 4 minuty na autobus. Nie można jednak powiedzieć, że komukolwiek to zaszkodziło. Spędziliśmy więcej czasu z ekipą sylwestrową, która po raz drugi okazała się niezawodna - zawieźli nas z powrotem do Tarnowskich Gór, skąd czekała nas kolejna podróż - tym razem do Rajczy. Po drodze, w Katowicach dołączyła do nas kolejna "zagubiona" dusza, czyli Marysia.
W miejsce docelowe dotarliśmy już późno, zatrzymała nas przez chwilę w Rajczy pora obiadowa, po której zakończeniu nasz przewodnik - Turystykon - dowiózł nas do Złatnej, niestety nie mogąc kontynuować z nami wycieczki.
Trochę ułatwił nam to jakże "trudne" zadanie, którym było dotarcie do Chatki na Zagroniu.
Szliśmy już po zmroku, jednak nie było to specjalnie skomplikowane, gdyż nie zalegało tam zbyt dużo śniegu. W chatce kontynuowaliśmy główne cele naszej podróży, udzielając się towarzysko. Spędzaliśmy czas nie tylko w naszej skromnej, ale jakże zacnej grupie, ale również z resztą chatkowiczów, czyli głównie kursantami SKPB.
Marysia jako samozwańczy reprezentant grupy poszła spać najpóźniej, co zakończyło się dla niej upartym poszukiwaniem śpiwora. Co się mogło stać ze śpiworem o 3 w nocy? Przecież to oczywiste. Został potraktowany jako bezpański i przejęty przez inną, nocującą tam istotę. Na szczęście istota bez zbędnych ceregieli oddała śpiwór, więc nasza reprezentantka mogła się wyspać, aby następnego dnia być świeżą, rześką kontynuatorką tegoż trudnego zadania, jakiego się podjęła.
Rano znów towarzysze podróży obudzili nas bladym świtem, czyli ok. 9:00, by ruszyć dalej w kierunku przygody. Tym razem pożegnaliśmy chatkę na Zagroniu i ruszyliśmy w stronę Ujsoł.
Spodziewałam się lepszej pogody, ale wszystkiego mieć nie można. Musiałam się zaspokoić lepszym towarzystwem.
Na niebie goniły chmury, świat był lekko zamglony, a panowie utkwili na łąkach, jak wynikało z relacji, w celu pozyskiwania tarninówki. Niestety podobno tarninówka nie rośnie na drzewach już gotowa w butelkach, dlatego nazbierali tarniny. Ciekawe, czy coś z tego będzie
My natomiast w mniejszej grupie radośnie stąpaliśmy na dół, gdzie czekał na nas kolejny obiad oraz ciepły domek Kapra
Polem, łąką, lasem w końcu dostaliśmy się do miejscowości.
Tutaj czekał na nas chłód i swojska pomarańczówka dla podtrzymania tradycji nalewkowej
Udało się też jakimś cudem skontaktować z nami Turystykonowi, który poczuł moc towarzyszenia nam w naszej dalszej wycieczce. Oczywiście pobytowi w Ujsołach oprócz nalewek towarzyszyła integracja, wesołe rozmowy, a także realizacja życiowa eco, jako pana Andrzeja - dobrego wujka. Śmiało można powiedzieć, że sprawdził się w 100% - do tego stopnia, że znów zamiast wyjść na szczyty wcześnie, musieliśmy dreptać po zmroku.
Po ciemku, po lodzie, po zmrożonych śniegach dotarliśmy na Rysiankę. Oczywiście byłam osobą, która zaliczyła dupozjazd na oblodzonej ścieżce. Mniejsza z tym, że w plecaku miałam nakładki antypoślizgowe, a przy plecaku przytroczone raki turystyczne. Któż zajmowałby się w takim momencie zakładaniem czegokolwiek? Jakże mogłyby ominąć mnie takie atrakcje.
Po dotarciu do schroniska okazało się, że miejsc noclegowych jest jak na lekarstwo, więc jedynym, które nam zostało, jest bufet. Jako że niespecjalnie chciało nam się iść gdziekolwiek dalej, skorzystaliśmy z tej przepięknej opcji, pomimo faktu, że wiązało się to z pobudką o 6:30. Skorzystaliśmy też z takiego dobrodziejstwa cywilizacji, jakim jest bieżąca woda.
Odświeżeni założyliśmy bazy noclegowe w różnych miejscach bufetu...
Rzuciliśmy plecaki na jego środku, po czym przystąpiliśmy do kontynuowania świętowania nowego roku, który właśnie się zaczął.
Świętowaliśmy w różnym tempie, przez co jedni poszli spać przed północą, inni tuż po, a najwytrwalsi walczyli do 3:00, nie zważając na wczesną pobudkę.
Pobudka była. Wczesna jak początkowo zakładano. Na dworze ciemno. W głowie wiruje od braku snu. Okna krzywe.
W związku z tym postanowiłam szybko wyjść na zewnątrz i podziwiać już stamtąd zbliżający się wschód słońca...
Na początku skromnie..
Później zaczęli pojawiać się inni ludzie. Moje palce pomimo założonych rękawiczek próbowały się jednak buntować i wołały o ucieczkę do budynku. Uciszyłam wszystkie wstrętne myśli, tkwiąc dalej przed schroniskiem.
Na usta cisnęło się "Wychodź już, cholero!" Ale wyjść nie chciało.
Uskuteczniałam więc różne słoneczne kombinacje, zapewne kadry jakich wiele, ale nikt nie chciał mi pozować, stojąc na głowie czy uszach, więc trzeba było brać, co było!
Słońce było coraz bliżej, co powodowało wielką radość związaną z rychłym powrotem do schroniska! ;-)
Niektórzy nie czekali wytrwale jak ja, tylko ruszali w dalszą drogę.
Ja natomiast zostałam jeszcze chwilę...
...a następnie dołączyłam do towarzyszy podróży, obserwujących wschód słońca z okien schroniska.
Później już było tylko piękniej, odrobinę bardziej "górsko", a mniej "towarzysko", ale każda część tej przygody była warta zapamiętania. O niedzieli już jutro...
Ostatnio zmieniony 2016-01-05, 18:36 przez nes_ska, łącznie zmieniany 2 razy.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Sama inicjatywa należała do buby, której z tego miejsca serdecznie dziękuję.
Cala przyjemnosc po mojej stronie i zawsze zapraszam w kocie progi!
Spędzaliśmy czas nie tylko w naszej skromnej, ale jakże zacnej grupie, ale również z resztą chatkowiczów, czyli głównie kursantami SKPB.
jak kursanci reagowali na swojskie trunkii? bo zazwyczaj nie idzie to w parze.. czy moze w okresie okolo sylwestrowym dostali blogoslawienstwo swoich przelozonych na spozywanie produktow cieklych?
Oczywiście pobytowi w Ujsołach oprócz nalewek towarzyszyła integracja, wesołe rozmowy, a także realizacja życiowa eco, jako pana Andrzeja - dobrego wujka. Śmiało można powiedzieć, że sprawdził się w 100% - do tego stopnia, że znów zamiast wyjść na szczyty wcześnie, musieliśmy dreptać po zmroku.
brzmi jak popoludnie o ktorym mozna napisac epopeje a tu tak krotko... moze jest szansa ze eco cos uzupelni?
...a następnie dołączyłam do towarzyszy podróży, obserwujących wschód słońca z okien schroniska.
nie mow ze nie wylezli nawet zrobic zdjecia? mimo ze nie spali! a ponoc to ty jestes cieplolubna!
Ostatnio zmieniony 2016-01-04, 23:01 przez buba, łącznie zmieniany 2 razy.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
- mynaszlaku
- Posty: 14
- Rejestracja: 2013-12-01, 20:02
- Lokalizacja: Małopolska / Kąty
- Kontakt:
Niedziela pod znakiem hal
W niedzielę wprawdzie nie biliśmy na potęgę kilometrów, ale dobrze się bawiliśmy idąc halami przy pięknej pogodzie, słońcu i odległych górach ukrytych w pierzynkach.
W miarę szybko udało nam się zmobilizować grupę do opuszczenia schroniska. Duży wpływ miał na to urok osobisty Eco, który obawiał się o swój powrót do domu. W sumie nie było na co czekać. Zjedliśmy śniadanie - niektórzy bardziej racjonalne, inni - szarlotkę na ciepło ... i ruszyliśmy w drogę.
Wybrawszy najodpowiedniejszą drogę, ruszyliśmy ku szczytowi Rysianki.
Na szczycie widoki prezentowały się równie pięknie, zatem wszyscy przystanęli na chwilę, spoglądając w dal
Z tego miejsca ruszyliśmy dalej w kierunku Hali Lipowskiej.
Jako że szliśmy bezszlakowo, ominęliśmy schronisko i podeszliśmy już pod wyciąg.
Oczywiście byłam jedyną osobą, która otłukła sobie pupę na tym lodowisku, ale sobota niczego mnie nie nauczyła, więc wciąż nie założyłam raczków
W międzyczasie dołączył do nas zdobyczny pies. (Dzień wcześniej poszedł za nami ze Złatnej na górę i w ogóle nie chciał się odczepić. W nocy nie miałam sumienia go zostawić na tym mrozie, więc wpuściłam do schroniska, mimo że capił strasznie W niedzielę ruszył z innymi turystami na dół, później przez chwilę towarzyszył nam, ale gdy się zatrzymaliśmy, wrócił do tamtych turystów i z nimi kontynuował wycieczkę).
Kolejnym naszym przystankiem była Hala Bieguńska. Tutaj znów zatrzymywaliśmy się co i rusz, aby powzdychać do pięknych widoków.
Zresztą widoki były takie, że gdyby nie mroźne temperatury, chciałoby się tam położyć i patrzeć przed siebie
Korzystając z okazji panowie pstrykali zdjęcia w stylu skoczków narciarskich Ja natomiast uskuteczniłam wyłącznie zwyczajne...
Na Hali Bieguńskiej piękne widoki się nie kończą, w związku z czym ruszyliśmy dalej...
Po kilkuminutowej drodze przez oblodzony las czekały nas kolejne piękne widoki
Tym razem podziwialiśmy krajobrazy z Hali Bacmańskiej. Niby wszystkie są podobne, bo na jedną stronę, ale aż miło przeskakiwać z jednej hali na drugą, aby móc znów się napatrzeć
Na Hali Redykalnej zrobiliśmy sobie ciut dłuższą przerwę wodopojowo-czekoladową, mimo że po tej krótkiej wycieczce nie można było stwierdzić, aby ktokolwiek opadał z sił
Stamtąd ruszyliśmy w stronę Złatnej. Im niżej, tym widoki stawały się bardziej mętne i już nie było tak fajnych widoków
Choć z niektórych stron można było jeszcze podejrzeć piękne, błękitne niebo
Na dole było też chyba zdecydowanie chłodniej.
Samochodem podjechaliśmy do Rajczy, gdzie poszliśmy znów na ciepły obiadek, a następnie udaliśmy się na pociąg, którym powoli mieliśmy kierować się w stronę domu... Jak zwykle weekend minął zbyt szybko
Moje zdjęcia Mam nadzieję, że reszta fotoreporterów dorzuci coś od siebie
W niedzielę wprawdzie nie biliśmy na potęgę kilometrów, ale dobrze się bawiliśmy idąc halami przy pięknej pogodzie, słońcu i odległych górach ukrytych w pierzynkach.
W miarę szybko udało nam się zmobilizować grupę do opuszczenia schroniska. Duży wpływ miał na to urok osobisty Eco, który obawiał się o swój powrót do domu. W sumie nie było na co czekać. Zjedliśmy śniadanie - niektórzy bardziej racjonalne, inni - szarlotkę na ciepło ... i ruszyliśmy w drogę.
Wybrawszy najodpowiedniejszą drogę, ruszyliśmy ku szczytowi Rysianki.
Na szczycie widoki prezentowały się równie pięknie, zatem wszyscy przystanęli na chwilę, spoglądając w dal
Z tego miejsca ruszyliśmy dalej w kierunku Hali Lipowskiej.
Jako że szliśmy bezszlakowo, ominęliśmy schronisko i podeszliśmy już pod wyciąg.
Oczywiście byłam jedyną osobą, która otłukła sobie pupę na tym lodowisku, ale sobota niczego mnie nie nauczyła, więc wciąż nie założyłam raczków
W międzyczasie dołączył do nas zdobyczny pies. (Dzień wcześniej poszedł za nami ze Złatnej na górę i w ogóle nie chciał się odczepić. W nocy nie miałam sumienia go zostawić na tym mrozie, więc wpuściłam do schroniska, mimo że capił strasznie W niedzielę ruszył z innymi turystami na dół, później przez chwilę towarzyszył nam, ale gdy się zatrzymaliśmy, wrócił do tamtych turystów i z nimi kontynuował wycieczkę).
Kolejnym naszym przystankiem była Hala Bieguńska. Tutaj znów zatrzymywaliśmy się co i rusz, aby powzdychać do pięknych widoków.
Zresztą widoki były takie, że gdyby nie mroźne temperatury, chciałoby się tam położyć i patrzeć przed siebie
Korzystając z okazji panowie pstrykali zdjęcia w stylu skoczków narciarskich Ja natomiast uskuteczniłam wyłącznie zwyczajne...
Na Hali Bieguńskiej piękne widoki się nie kończą, w związku z czym ruszyliśmy dalej...
Po kilkuminutowej drodze przez oblodzony las czekały nas kolejne piękne widoki
Tym razem podziwialiśmy krajobrazy z Hali Bacmańskiej. Niby wszystkie są podobne, bo na jedną stronę, ale aż miło przeskakiwać z jednej hali na drugą, aby móc znów się napatrzeć
Na Hali Redykalnej zrobiliśmy sobie ciut dłuższą przerwę wodopojowo-czekoladową, mimo że po tej krótkiej wycieczce nie można było stwierdzić, aby ktokolwiek opadał z sił
Stamtąd ruszyliśmy w stronę Złatnej. Im niżej, tym widoki stawały się bardziej mętne i już nie było tak fajnych widoków
Choć z niektórych stron można było jeszcze podejrzeć piękne, błękitne niebo
Na dole było też chyba zdecydowanie chłodniej.
Samochodem podjechaliśmy do Rajczy, gdzie poszliśmy znów na ciepły obiadek, a następnie udaliśmy się na pociąg, którym powoli mieliśmy kierować się w stronę domu... Jak zwykle weekend minął zbyt szybko
Moje zdjęcia Mam nadzieję, że reszta fotoreporterów dorzuci coś od siebie
Ostatnio zmieniony 2016-01-05, 18:35 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
sokół pisze:Chyba bym chciał jak Ty. Zgubić coś od czasu do czasu, ale jednak się załapać na takie widoczki...
Hmm... Nooo, w sumie nie jest źle. Zgubiłam tylko czapkę, odblask, napój i ziemniaka. W międzyczasie chwilowo zgubiłam drugą czapkę, rękawiczkę, pieniądze, ale wszystkie te rzeczy odnalazły się w różnych, nietypowych miejscach
Robert J pisze:Ty się spodziewałaś lepszej pogody, a u mnie w tym czasie waliło śniegiem aż miło
W naszych rejonach dopiero wczoraj i dzisiaj poprószyło. Ciekawa jestem, ile to się utrzyma.
Robert J pisze:Na 40 zdjęć w relacji 15 jest niemal identycznych
Ciiiiiiii Na plusiku mam milion identycznych
mynaszlaku pisze:Dobra przygoda . Wschód na Rysiance piękny . Chata na Zagroniu jeszcze jest dla nas nieznana. Byliśmy kilka razy w Ujsołach, ale tym szlakiem jeszcze nie szliśmy.
Zważywszy na to, jak często chodzicie po górach, myślę, że szybko nadrobicie
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
Widoki takie sobie, muszę sobie kupić różowe rękawiczki, być może nawet różowy komplet od stóp do głów. Wówczas szpan na całego
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Wstrzymaj się Jak zużyjemy to Ci skompletujemy Marcin podzieli się różowymi rękawiczkami, ja odstąpię polar i czapę Daj nam czas.
Ostatnio zmieniony 2016-01-05, 19:04 przez nes_ska, łącznie zmieniany 1 raz.
Jestem tu gdzie stoję, ale jeśli się ruszę, to mogę się zgubić.
- ecowarrior
- Posty: 99
- Rejestracja: 2015-01-19, 00:07
- Lokalizacja: Zdzieszowice/Opole
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 90 gości