buba pisze:Krzyś66 pisze:Mieszkania się dostawało .... taaa , po 20 latach , jak kto miał szczęście.
I ty masz racje i sokol z visionem. Bo na Gornym Slasku sie dostawalo, czesto od razu, wlasnie dlatego moi rodzice tam wyjechali, bo byla i praca i mieszkanie. W Krakowie czy Toruniu mieli male szanse na wlasny kąt. A w Bytomiu dostali od reki - ba! mieli nawet kilka mieszkan do wyboru (w latach 70 tych)
Jako że ponad połowę życia przeżyłam w PRL-u a studia wyższe ukończyłam w roku 1978 to może się tez wypowiem.
Porównując swoje życie osobiste / rodzinne - nie jest ani lepiej ani gorzej teraz czy w PRL-u, bo w tym wypadku najwięcej zależy od nas samych i od naszego nastawienia do świata. Niektórym zawsze będzie źle, niektórym (np. mi) świat się podoba i zawsze jest piękny.
Porównując z autopsji (i nawet nie czytając wszystkich wyżej położonych postów, bo akurat wróciłam z gór).
1. Teraz na pewno żyje się łatwiej, prościej, nie ma wszechobecnych kolejek, nie trzeba wszystkiego "zdobywać".
2. Rozluźniają się więzi międzyludzkie, ale to również bardziej zależy od nas samych, bo ja osobiście cały czas mam wokół siebie sprawdzoną grupę przyjaciół, jak również poznaję nowych ludzi (również przez internet), którzy mają podobne do mnie priorytety i poglądy. Uważam też że żadna dyskusja internetowa nie zastąpi rozmowy, dlatego lubię rozmawiać.
Natomiast wiem, ze niektórym ludziom trudno jest znaleźć przyjaciół i twierdzą, że dawniej było lepiej. Być może tak jest ale nie zależy to moim zdaniem od ustroju ile od wyalienowania danej osoby.
3. Jedzenie jest zdecydowanie tańsze niż było za PRL-u, a ciuchy to już w ogóle - 1/10 kwoty. Tak samo sprzęt sportowy i sprzęt AGD. Kiedyś na pralkę automatyczną pracowałam 1/2 roku, teraz mogę za swoją niezbyt wysoką emeryturę kupić 2,5 pralki.
Tak samo kiedyś kupno butów turystycznych czy plecaka to był niemal cud, szyło się ten sprzęt (np. plecaki, anoraki) samodzielnie, a buty tylko zamawiało przez klub. Teraz normalnie idę do sklepu i kupuję takie jakie mi wygodnie.
4. Znacznie wyższe są opłaty stałe - prąd, gaz oraz czynsz. Kiedyś to była znikoma kwota z pensji moich Rodziców, teraz to jest ponad 50 % średniej pensji i mojej emerytury również.
5. Z mieszkaniami to bywało bardzo różnie - ja np. ukończywszy studia w roku 1978 i mając zawód "informatyk" lub jak kto woli "matematyk" nie miałam absolutnie żadnych szans na mieszkanie. Czekałam na nie 25 lat, mając książeczkę mieszkaniową i mieszkając z Rodzicami, w końcu rodzice zmarli a ja mieszkam dalej w tym samym mieszkaniu. W roku 2008 wykupiłam je na własność tylko dlatego, że gmina w ramach ulg sprzedawała je za 30% wartości, inaczej nie byłoby mnie stać (a i tak wzięłam kredyt który spłacam).
Z moich najbliższych znajomych ze studiów nikt nie dostał mieszkania od razu, większość się przy znacznej pomocy rodziny pobudowała i mają teraz własne domki, część wegetowała gdzieś wynajmując mieszkania i dostała je po 15-20 latach, część bardziej obrotna i ci co zostali na uczelni (z mojej grupy - 5 osób) dostała służbowe, spora część wyemigrowała, głównie do Niemiec.
Niestety moich rodziców też nie było stać na materialną pomoc dla mnie czy brata.
Brat dostał w Tychach mieszkanie zakładowe 38 m2 po roku , tylko dlatego że był to całkiem nowy zakład i mieszka tam do dziś.
Z mieszkaniami po babci / dziadku zawsze było tak samo, można je było dostać po Babci jak babcia miała swoje mieszkanie. Moje Babcie wszystko utraciły w czasie wojny, więc nie miałam takich możliwości, Dziadkowie w ogóle stracili życie.
6. Tyle o cenach i mieszkaniach teraz bardziej ogólnie.
Nic mnie za PRL-u bardziej nie wkurzało (aby nie użyć słowa dosadniejszego) niż paranoja - to, że zupełnie co innego ludzie myśleli, a co innego oficjalnie mówili. Wiadomo było, że tego ustroju i narzuconej nam "miłości" do Związku Radzieckiego wszyscy nie cierpią ale nawet nauczycielki w szkole zmuszone były uczyć dzieci tego o czym same wiedziały, że jest kłamstwem.
Miałam odważną nauczycielkę historii i ona nam w liceum mówiła o Katyniu.
O tym, że mój Dziadek zginął w Starobielsku rodzice mi nie powiedzieli, bo się bali (dowiedziałam się od kuzynów już będąc osobą dorosłą) i prawdę mówiąc miałam do Rodziców o to trochę żalu. Ale takie były czasy, że ludzie się o niektórych sprawach bali mówić dzieciom.
W osobistych rozmowach ludzie byli ze sobą szczerzy, na rajdach zawsze się śpiewało antybolszewickie piosenki oraz np. "Pierwszą Brygadę", która oficjalnie była zakazana. Ale oficjalnie nie można było tego śpiewać, chociaż wszyscy znali. Tak samo paru innych piosenek.
7. Jadąc za granicę "na zachód" ( a "za komuny" byłam dwa razy w Alpach i raz w górach Turcji oraz w Syrii ) nigdy nie było wiadomo, czy nie jedzie z nami szpicel. Pewnie i jechał, wolę nie roztrząsać kto to był, nie jestem w ogóle ciekawa, wolę swoich wszystkich kolegów pamiętać pozytywnie.
Aby jechać na 3 tygodnie w Alpy trzeba było nad tym pracować i przygotowywać się około roku.
Reasumując - zdecydowanie wolę czasy dzisiejsze.
Materialnie powodzi mi się mniej więcej tak samo jak moim Rodzicom, nie mam samochodu, meble mam 50-letnie ale mam zdecydowanie inne priorytety i żyję sobie tak jak chcę.
Mogę napisać w Internecie co chcę, nikt mnie za to nie wsadzi do więzienia.
Nie żyję w zakłamaniu.
Mogę sobie podróżować gdzie chcę (jeżeli tylko znajdę czas), nie muszę się do żadnego wyjazdu starać o paszport o wszelakie zezwolenia itd. itd.
Nie muszę wozić za granicę tony jedzenia, bo ceny są zbliżone do polskich, a ja lubię próbować kuchni różnych krajów.