Beskid Sokoli - Wschód, który się wstydził. I jak odkryłem P
Beskid Sokoli - Wschód, który się wstydził. I jak odkryłem P
Drodzy Państwo.
Ruszyłem dupsko. Zasiedziane. Po nocnej zmianie w pracy wpakowałem zastaną rzić w auto, zgarniawszy po drodze kolegę ze zmiany, niejakiego Sebastiana allias Ślepy.
Zaparkowaliśmy koło kamieniołomu w Lesznej Górnej. Otwieramy drzwi a tu jakieś wilki wyją.... Tośmy zamknęli drzwi. No ale po chwili się odważyliśmy wyjść. I tak sobie stoimy, gadamy, piwko pijemy. Z mroku wyłaniają się trzy cienie. Dwa normalne i jeden dupny.
Tak doszło do spotkania z Izabelą i Adrianem, czyli popularnymi Cieszyniokami, z którymi wcześniej zdążyłem się troszkę zaprzyjaźnić na wirtualnej stronie życia. Trzecim, największym cieniem okazał się Ceper. No cóż, trójkąty ostatnio w modzie...
Z początku wydaje się, że jesteśmy sobą troszkę onieśmieleni, moze przysłonięci (a raczej zasłonięci) ceprem, ale szybko okazuje się, że nadajemy na podobnych falach. Wychodzimy pod Tuł, odbijamy na Zadni Gaj, wynajdujemy miejscówkę i o 5,30, w totalnych ciemnościach zaczynamy imprezę. Ognisko płonie, piwo bezalkoholowe leje się do gardeł. Piękna sprawa.
Czekamy na wschód.
Ponieważ jednak wschód był tam tylko teoretycznie (zawstydził się i schował za Małą Czantorią) to niewiele Wam mogę zdjęć pokazać. Tym bardziej, ze smartfony moich towarzyszy lepiej robiły ten wschód niż ja....
No ale jedno mam zdjecie, to dla frekwencji je zaprezentuję.
Izka poszła zobaczyć, czy ładnie widać na drugą stronę, długo nie wracała, postanowiłem ją trochę śledzić, ale tak, zeby Adrian się nie domyślił... Niestety nie wyszło mi te śledzenie... Ale prawdą jest, że w kierunku Cieszyna ładnie było, nawet zapowiadane morze mgieł się ukazało.
Świtało. Kiełbasy żeśmy pożarli. Aparat Sebastiana przeszedł kurs spadania z pieńka. Kurs prowadziła Iza.
Pokazała się Łysa Hora.
Ceper dupcył jak poparzony, toteż Sebek skorzystał z zasłony dymnej i oddalił się w trybie nagłym.
A wschodu jak nie było, tak nie było, pomimo, że teoretycznie był pół godziny wcześniej.
Ponieważ niektórym robiło się zimno (tylko jeden osobnik miał na sobie ubiór z tłuszczoteksu, reszta to szczypiory jak z katalogu ) to postanowiliśmy się ruszyć z miejsca oczekiwanego wschodu, licząc na coś fajnego kawałek dalej.
Nie wiem, co Oni focili, ale chyba byli tym zafascynowani. Sebek i Izka.
Po chwili zobaczyłem i ja, o co chodziło. Pokazało się morze mgieł. To znaczy ono wcześniej też było, ale myśmy go nie widzieli, bo coś nam zasłaniało. W sumie do końca nie pamiętam, czy jakaś góra, czy wielki bęben cepra.
Izka się przyznała, ze nie była na tamtej polance... Ba, Oni z Adrianem na Tule jeszcze nie byli, jak się okazało... Byłem dumny, że mogę się pochwalić swoją obecnością w obu wymienionych miejscach. Ze Sprocketami tam byłem. Oczywiście bardzo poleciłem tamte rejony. A tak na marginesie, do końca liczyliśmy, że Ukochana jednak się przełamie i wstanie w nocy.
Ruszyliśmy w kierunku Tułu.
Ogólnie sponsorem imprezy była Biedronka. Adrian niesie w tasi z biedry ruszt do grilla. Był pomysł zrobienia jajecznicy w talerzu z cyfrowego polsatu, ale nikt nie zaoferował świeżych jaj, a od cepra jaj nie chcieliśmy.
Wschodu nie było, ale to wcale nie znaczy, że było brzydko. Nie byliśmy smutni.
Dotarliśmy do rozstajów pod Tułem, który już był podświetlany przez słońce. Pięknie się robiło.
Ceper usiłował naśladować Laynna, próbował zrobić przygarb do zdjęcia, ale wyszły mu dwa przygarby, jeden z przodu, drugi z tyłu. Adrian aż zaniemówił z wrażenia. Nic dziwnego. To było podwójne uderzenie.
Tutaj niestety było smutno. Adrian dopiero wraca do formy, po operacji, więc musiał zawinąc się do domu, wraz z Izą. Na odchodne Iza obiecała nam, ze za chwilę będzie głupio i nie będzie co oglądać. Dlatego zrobiłem dwa ostatnie zdjęcia, żeby było co wkleić do tej relacji...
Pożegnaliśmy się
i spojrzałem na Tuł. I postanowiłem, że bez Cieszynioków tam nie pójdę. Że coś Im jestem winien za gościnę i nie będę dawać Im powodów do smutku, że my poszliśmy, a Oni nie... Odprowadziliśmy więc odchodzących wzrokiem i ruszyliśmy przed siebie, rozbici i niepewni swego losu. Tuł musi poczekać.
I poczeka.
Niestety, Iza miała rację, nic fajnego się juz nie wydarzyło. Był co prawda pies, co prawie budę rozpierdzielił, żeby cepra ugryźć, ale niestety, łańcuch był za krótki... Krowy też smutne jakieś były...
I tak szliśmy i szliśmy, nic ciekawego się nie napatoczyło po drodze, co jedynie jakieś siano, co z nudów cyknąłem fotę, żeby w ręce zimno nie było...
To znów o Witku myslałem, żałując, że nie przybył i próbowałem wezwać jego ducha w nasze szeregi i cykałem jakieś krzaki mówiąc pod nosem "Jestę Sprocketę"
Jak widać, próba naśladowania stylu Witka była zupełnie nieudana...
Potem Ceper zaczął opowiadać jakieś historie swojego życia, więc udawałem, ze jestem zajęty zdjeciami, żeby się odczepił, ale naprawdę, nic tam nie było godnego uwagi. Prawie bateria mi w aparacie siadła, a ten dalej nawijał....
...i nawijał...
Sebek szedł z przodu, to miał spokój, a ja? Ceper brzęczał mi nad uchem, z lewej, z prawej...
To fociłem, w sumie nie wiem po co, jakiś Ostry.
jakies kominy, moze to Bełchatów?
jakieś drzewa, po cholerę, nie wiem...
Nagle usłyszeliśmy pociąg. Już chcieliśmy kupować bilety, żeby podjechać bliżej szlaku na Czantorię, ale po chwili się okazało, ze to nie pociąg, a sam parowóz. A właściwie to ceper, tylko dyszał, jakby sto wagonów ciągnął. Został troche z tyłu, tośmy mu zwiali nieco do przodu i delektowaliśmy się ciszą.
Pod Czantorią zgubiliśmy się na chwilę, ale ceper był sprytny jak da vinci i wyciągnął telefon, który wyprowadził nas z opresji. Sebek dostał zawału, bo nie zauważył konia, który rżał jak poparzony, bo zauwazył cepra, a ja znalazłem fajną polankę z widokiem na Czantorię.
Pod pretekstem pójścia w krzaki zostałem z tyłu. Niech teraz Sebastian się męczy!
No ale w sumie jakoś tak wyszło, że ceper został na ostatniej prostej z tyłu, a my pognaliśmy do przodu. Zdążyliśmy się oderwać na dobre. Schowaliśmy się w schronisku, zdążyliśmy wypić piwko. Ceper dzwoni, ze czeka na szczycie... No ja......
To poszliśmy. Ale widoki nie powalały, żylety nie było.
Słuchajcie, to zdjecie pokazuje, jak potężne są góry. Zobaczcie. Taki wielki ceper, a taki mały w porównaniu z tymi olbrzymami. Nawet on nie może się im równać.
Ustroń.
Stamtąd przyszliśmy!
Znów w trójkę, idziemy dalej, w kierunku Małej Czantorii. No ale Ceper coraz wolniej i wolniej, w takim dziwnym stylu, jakby go jakiś murzyn z długą fujarą dopadł... No kuźwa, jajuszka obtarł, jak nic!
Człowiekiem trzeba być. Pokazuje mu fajne zejscie, co Sprocket odkrył w maju, a ja byłem tego świadkiem. Żegnamy się więc między Czantoriami. Trzeba się o ceprowe jaja troszczyć, wszak to ponoć król alkowy! Król alkowy z odparzonymi jajami? Nie wypada...
W dwójkę lecimy na Małą Czantorię
I ceper przegrał. Jak wchodziliśmy pod górę, żalił się, że na googlemaps były krowy. Wcześniej ich nie było. Teraz, gdy szliśmy już w dwóch, były.
To nic, że leżę w krowim placku i żona mnie zajebie. Mam fajną fotę na fejsbuka.
Powoli nam się już nie chce. Tuł odpuszczamy, zgodnie z umową. Cieszynioki!
Aaaaaaaaaaaaaaaa, wróć! Jak fociliśmy te krowy to jedna wyszła na ulicę i jechało auto i tą krowę to auto jebło w dupsko. Krowa na to muuuuuu i szła sobie przed tym autem 200 metrów a auto jechało 2 na godzinę za tą krową... Ale się uśmialiśmy!
Wracaliśmy ta samą drogą, toteż ameryki nie odkryliśmy...
Ale Cieszyn już tak!
No a na koniec najpierw zobaczyliśmy, że od kamienia uciec nie mozemy (ostatnio mamy same kamienne przodki....)
a potem dokonaliśmy masakrycznego odkrycia, jak to cieszyńskie pompeje zasypały zemstę hitlera...
No a po 15-stej już byliśmy w naszym kochanym Bytomiu. I taki to był nieciekawy i nudny dzień.
Ruszyłem dupsko. Zasiedziane. Po nocnej zmianie w pracy wpakowałem zastaną rzić w auto, zgarniawszy po drodze kolegę ze zmiany, niejakiego Sebastiana allias Ślepy.
Zaparkowaliśmy koło kamieniołomu w Lesznej Górnej. Otwieramy drzwi a tu jakieś wilki wyją.... Tośmy zamknęli drzwi. No ale po chwili się odważyliśmy wyjść. I tak sobie stoimy, gadamy, piwko pijemy. Z mroku wyłaniają się trzy cienie. Dwa normalne i jeden dupny.
Tak doszło do spotkania z Izabelą i Adrianem, czyli popularnymi Cieszyniokami, z którymi wcześniej zdążyłem się troszkę zaprzyjaźnić na wirtualnej stronie życia. Trzecim, największym cieniem okazał się Ceper. No cóż, trójkąty ostatnio w modzie...
Z początku wydaje się, że jesteśmy sobą troszkę onieśmieleni, moze przysłonięci (a raczej zasłonięci) ceprem, ale szybko okazuje się, że nadajemy na podobnych falach. Wychodzimy pod Tuł, odbijamy na Zadni Gaj, wynajdujemy miejscówkę i o 5,30, w totalnych ciemnościach zaczynamy imprezę. Ognisko płonie, piwo bezalkoholowe leje się do gardeł. Piękna sprawa.
Czekamy na wschód.
Ponieważ jednak wschód był tam tylko teoretycznie (zawstydził się i schował za Małą Czantorią) to niewiele Wam mogę zdjęć pokazać. Tym bardziej, ze smartfony moich towarzyszy lepiej robiły ten wschód niż ja....
No ale jedno mam zdjecie, to dla frekwencji je zaprezentuję.
Izka poszła zobaczyć, czy ładnie widać na drugą stronę, długo nie wracała, postanowiłem ją trochę śledzić, ale tak, zeby Adrian się nie domyślił... Niestety nie wyszło mi te śledzenie... Ale prawdą jest, że w kierunku Cieszyna ładnie było, nawet zapowiadane morze mgieł się ukazało.
Świtało. Kiełbasy żeśmy pożarli. Aparat Sebastiana przeszedł kurs spadania z pieńka. Kurs prowadziła Iza.
Pokazała się Łysa Hora.
Ceper dupcył jak poparzony, toteż Sebek skorzystał z zasłony dymnej i oddalił się w trybie nagłym.
A wschodu jak nie było, tak nie było, pomimo, że teoretycznie był pół godziny wcześniej.
Ponieważ niektórym robiło się zimno (tylko jeden osobnik miał na sobie ubiór z tłuszczoteksu, reszta to szczypiory jak z katalogu ) to postanowiliśmy się ruszyć z miejsca oczekiwanego wschodu, licząc na coś fajnego kawałek dalej.
Nie wiem, co Oni focili, ale chyba byli tym zafascynowani. Sebek i Izka.
Po chwili zobaczyłem i ja, o co chodziło. Pokazało się morze mgieł. To znaczy ono wcześniej też było, ale myśmy go nie widzieli, bo coś nam zasłaniało. W sumie do końca nie pamiętam, czy jakaś góra, czy wielki bęben cepra.
Izka się przyznała, ze nie była na tamtej polance... Ba, Oni z Adrianem na Tule jeszcze nie byli, jak się okazało... Byłem dumny, że mogę się pochwalić swoją obecnością w obu wymienionych miejscach. Ze Sprocketami tam byłem. Oczywiście bardzo poleciłem tamte rejony. A tak na marginesie, do końca liczyliśmy, że Ukochana jednak się przełamie i wstanie w nocy.
Ruszyliśmy w kierunku Tułu.
Ogólnie sponsorem imprezy była Biedronka. Adrian niesie w tasi z biedry ruszt do grilla. Był pomysł zrobienia jajecznicy w talerzu z cyfrowego polsatu, ale nikt nie zaoferował świeżych jaj, a od cepra jaj nie chcieliśmy.
Wschodu nie było, ale to wcale nie znaczy, że było brzydko. Nie byliśmy smutni.
Dotarliśmy do rozstajów pod Tułem, który już był podświetlany przez słońce. Pięknie się robiło.
Ceper usiłował naśladować Laynna, próbował zrobić przygarb do zdjęcia, ale wyszły mu dwa przygarby, jeden z przodu, drugi z tyłu. Adrian aż zaniemówił z wrażenia. Nic dziwnego. To było podwójne uderzenie.
Tutaj niestety było smutno. Adrian dopiero wraca do formy, po operacji, więc musiał zawinąc się do domu, wraz z Izą. Na odchodne Iza obiecała nam, ze za chwilę będzie głupio i nie będzie co oglądać. Dlatego zrobiłem dwa ostatnie zdjęcia, żeby było co wkleić do tej relacji...
Pożegnaliśmy się
i spojrzałem na Tuł. I postanowiłem, że bez Cieszynioków tam nie pójdę. Że coś Im jestem winien za gościnę i nie będę dawać Im powodów do smutku, że my poszliśmy, a Oni nie... Odprowadziliśmy więc odchodzących wzrokiem i ruszyliśmy przed siebie, rozbici i niepewni swego losu. Tuł musi poczekać.
I poczeka.
Niestety, Iza miała rację, nic fajnego się juz nie wydarzyło. Był co prawda pies, co prawie budę rozpierdzielił, żeby cepra ugryźć, ale niestety, łańcuch był za krótki... Krowy też smutne jakieś były...
I tak szliśmy i szliśmy, nic ciekawego się nie napatoczyło po drodze, co jedynie jakieś siano, co z nudów cyknąłem fotę, żeby w ręce zimno nie było...
To znów o Witku myslałem, żałując, że nie przybył i próbowałem wezwać jego ducha w nasze szeregi i cykałem jakieś krzaki mówiąc pod nosem "Jestę Sprocketę"
Jak widać, próba naśladowania stylu Witka była zupełnie nieudana...
Potem Ceper zaczął opowiadać jakieś historie swojego życia, więc udawałem, ze jestem zajęty zdjeciami, żeby się odczepił, ale naprawdę, nic tam nie było godnego uwagi. Prawie bateria mi w aparacie siadła, a ten dalej nawijał....
...i nawijał...
Sebek szedł z przodu, to miał spokój, a ja? Ceper brzęczał mi nad uchem, z lewej, z prawej...
To fociłem, w sumie nie wiem po co, jakiś Ostry.
jakies kominy, moze to Bełchatów?
jakieś drzewa, po cholerę, nie wiem...
Nagle usłyszeliśmy pociąg. Już chcieliśmy kupować bilety, żeby podjechać bliżej szlaku na Czantorię, ale po chwili się okazało, ze to nie pociąg, a sam parowóz. A właściwie to ceper, tylko dyszał, jakby sto wagonów ciągnął. Został troche z tyłu, tośmy mu zwiali nieco do przodu i delektowaliśmy się ciszą.
Pod Czantorią zgubiliśmy się na chwilę, ale ceper był sprytny jak da vinci i wyciągnął telefon, który wyprowadził nas z opresji. Sebek dostał zawału, bo nie zauważył konia, który rżał jak poparzony, bo zauwazył cepra, a ja znalazłem fajną polankę z widokiem na Czantorię.
Pod pretekstem pójścia w krzaki zostałem z tyłu. Niech teraz Sebastian się męczy!
No ale w sumie jakoś tak wyszło, że ceper został na ostatniej prostej z tyłu, a my pognaliśmy do przodu. Zdążyliśmy się oderwać na dobre. Schowaliśmy się w schronisku, zdążyliśmy wypić piwko. Ceper dzwoni, ze czeka na szczycie... No ja......
To poszliśmy. Ale widoki nie powalały, żylety nie było.
Słuchajcie, to zdjecie pokazuje, jak potężne są góry. Zobaczcie. Taki wielki ceper, a taki mały w porównaniu z tymi olbrzymami. Nawet on nie może się im równać.
Ustroń.
Stamtąd przyszliśmy!
Znów w trójkę, idziemy dalej, w kierunku Małej Czantorii. No ale Ceper coraz wolniej i wolniej, w takim dziwnym stylu, jakby go jakiś murzyn z długą fujarą dopadł... No kuźwa, jajuszka obtarł, jak nic!
Człowiekiem trzeba być. Pokazuje mu fajne zejscie, co Sprocket odkrył w maju, a ja byłem tego świadkiem. Żegnamy się więc między Czantoriami. Trzeba się o ceprowe jaja troszczyć, wszak to ponoć król alkowy! Król alkowy z odparzonymi jajami? Nie wypada...
W dwójkę lecimy na Małą Czantorię
I ceper przegrał. Jak wchodziliśmy pod górę, żalił się, że na googlemaps były krowy. Wcześniej ich nie było. Teraz, gdy szliśmy już w dwóch, były.
To nic, że leżę w krowim placku i żona mnie zajebie. Mam fajną fotę na fejsbuka.
Powoli nam się już nie chce. Tuł odpuszczamy, zgodnie z umową. Cieszynioki!
Aaaaaaaaaaaaaaaa, wróć! Jak fociliśmy te krowy to jedna wyszła na ulicę i jechało auto i tą krowę to auto jebło w dupsko. Krowa na to muuuuuu i szła sobie przed tym autem 200 metrów a auto jechało 2 na godzinę za tą krową... Ale się uśmialiśmy!
Wracaliśmy ta samą drogą, toteż ameryki nie odkryliśmy...
Ale Cieszyn już tak!
No a na koniec najpierw zobaczyliśmy, że od kamienia uciec nie mozemy (ostatnio mamy same kamienne przodki....)
a potem dokonaliśmy masakrycznego odkrycia, jak to cieszyńskie pompeje zasypały zemstę hitlera...
No a po 15-stej już byliśmy w naszym kochanym Bytomiu. I taki to był nieciekawy i nudny dzień.
Ostatnio zmieniony 2019-10-19, 19:41 przez sokół, łącznie zmieniany 3 razy.
- sprocket73
- Posty: 5774
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
sokół pisze:mówiąc pod nosem "Jestę Sprocketę"
Brawo, wyszło całkiem poprawnie
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Z tak krótkiej wycieczki, zrobiłeś relację jak by miała ze 40 km.
Parę zdjęć naprawdę godnych
Mimo że nasz udział krótki i niepełny, to i tak było bardzo fajnie, warto było wstać o 3.00 rano żeby zjeść z wami kiełbasę
Mamy już jakieś cele na krótki zryw z ogniskiem, więc pewnie za jakis czas znowu się zobaczymy.
Atmosfera luźna i wesoła, tak to jest, jak się spotka kilka osób które kocha góry
P. S
Witek, zawiodłeś nas
Parę zdjęć naprawdę godnych
Mimo że nasz udział krótki i niepełny, to i tak było bardzo fajnie, warto było wstać o 3.00 rano żeby zjeść z wami kiełbasę
Mamy już jakieś cele na krótki zryw z ogniskiem, więc pewnie za jakis czas znowu się zobaczymy.
Atmosfera luźna i wesoła, tak to jest, jak się spotka kilka osób które kocha góry
P. S
Witek, zawiodłeś nas
Ostatnio zmieniony 2019-10-19, 20:04 przez Adrian, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- Posty: 338
- Rejestracja: 2019-05-12, 19:59
Zdjęcia kolorowe, relacja ubarwiona bardziej niż kolory jesieni.
Smutne "krowy", te sprzed siana, mają tylko po jednym "cycku" - na to zwróciłem Wam uwagę. Taka pomyłka w życiu bywa bolesna.
Na szlaku było tłoczno, więc zanim zaczęliśmy podejście pod chatę pod Czantorią, musieliśmy przećwiczyć przejście w mniejszych grupach z pozytywnym wynikiem, tym bardziej ja mając w planach jeszcze pętelkę z Wyrchogórą.
Panie Fasolka, primo: nie masz racjonalnego powodu (ten sam lekarz powinien Ci to wytłumaczyć na następnej sesji), secundo: halnego nie było, a jakby był, to byś se polatał. Pamiętaj o grawitacji, bywa bolesna.
Smutne "krowy", te sprzed siana, mają tylko po jednym "cycku" - na to zwróciłem Wam uwagę. Taka pomyłka w życiu bywa bolesna.
Na szlaku było tłoczno, więc zanim zaczęliśmy podejście pod chatę pod Czantorią, musieliśmy przećwiczyć przejście w mniejszych grupach z pozytywnym wynikiem, tym bardziej ja mając w planach jeszcze pętelkę z Wyrchogórą.
Panie Fasolka, primo: nie masz racjonalnego powodu (ten sam lekarz powinien Ci to wytłumaczyć na następnej sesji), secundo: halnego nie było, a jakby był, to byś se polatał. Pamiętaj o grawitacji, bywa bolesna.
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
Mam jeszcze kilka zdjęć, tak poza relacją, tych mniej krajobrazowych.
Ognisko już płonie.
Z tym ogniskiem, a w ogóle z jego rozpalaniem, to były fajne jaja. Ja to targałem jakiegoś konara już od połowy drogi. Potem z Adrianem i Sebkiem kręciliśmy się w pobliżu i przynieśliśmy kilkanaście gałęzi. Ceper tymczasem zniknął w ciemnościach i dość długo go nie było. Pojawił się po dłuższej chwili, z całym drzewem, które ciągnął za sobą. Ten gość naprawdę zawsze musi być najlepszy i tym razem też, musiał mieć największego konara!
Na rozstaju dróg, Adrian zostawia mnie i Sebę na pożarcie Ceprowi.
Z miną, która mówi wszystko. "Powodzenia, chłopaki, hehehe"
Iza to sobie upatrzyła jedno czerwone drzewo w oddali, przyznać trzeba, ze było świetne.
Iza raz jeszcze, tym razem z Tułem.
A na deser - oto, jak w skrócie przebiegało ognisko i cały wschód.
I jak to wszystko się skończyło.
Ognisko już płonie.
Z tym ogniskiem, a w ogóle z jego rozpalaniem, to były fajne jaja. Ja to targałem jakiegoś konara już od połowy drogi. Potem z Adrianem i Sebkiem kręciliśmy się w pobliżu i przynieśliśmy kilkanaście gałęzi. Ceper tymczasem zniknął w ciemnościach i dość długo go nie było. Pojawił się po dłuższej chwili, z całym drzewem, które ciągnął za sobą. Ten gość naprawdę zawsze musi być najlepszy i tym razem też, musiał mieć największego konara!
Na rozstaju dróg, Adrian zostawia mnie i Sebę na pożarcie Ceprowi.
Z miną, która mówi wszystko. "Powodzenia, chłopaki, hehehe"
Iza to sobie upatrzyła jedno czerwone drzewo w oddali, przyznać trzeba, ze było świetne.
Iza raz jeszcze, tym razem z Tułem.
A na deser - oto, jak w skrócie przebiegało ognisko i cały wschód.
I jak to wszystko się skończyło.
- sprocket73
- Posty: 5774
- Rejestracja: 2013-07-14, 08:56
- Kontakt:
Jak się ma 16 lat, to nie może być inaczejDobromił pisze:ładna Iza
SPROCKET
viewtopic.php?f=17&t=1876
viewtopic.php?f=17&t=1876
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 36 gości