I minął kolejny rok - podsumowanie Wioli za 2022
: 2023-01-04, 18:30
Pierwsze liczenie wyjazdowych i dojazdowych (wszelakich) podróżniczych działań w tym roku dało sumę 134 dni. Dobry to był rok, różnorodny i pełen przeplatających się aktywności. Więcej było kajaków, mniej rowerów, ale gdy lubi się wiele rzeczy, czasem coś robi się kosztem czegoś. W tym roku nie było dalekich wyjazdów, nie udało się trafić w kilka górskich pasm, ale otworzyła się Słowacja i parę razy tam zawitaliśmy.
STYCZEŃ
Początek stycznia to od pewnego czasu rozpaczliwe szukanie zimy w górach. Tym razem zaczęliśmy od Klimczoka i Błatniej z Brennej. Najpierw było lodowisko na podejściu pod Karkoszczonkę, potem coraz ładniejsze widoki, tronowanie na szczycie i trochę śnieżnej zimy na odcinku do Błatniej. Schodzimy nowym wariantem, przez Bukowy Groń. Co ciekawe, podobną wycieczką zamkniemy ten rok za blisko 12 miesięcy…
Potem jest bardzo ładne wyjście na Wielką Raczę (wreszcie porządnie zimowe i tym bardziej radosne, że po uwolnieniu z pomyłkowej kwarantanny) oraz Gaiki w Beskidzie Małym.
Ławeczkę pod szczytem odwiedzamy dość często i jeszcze się pojawi w tym zestawieniu. Jest zimowy spacer z krami uderzającymi o brzeg Jeziora Goczałkowickiego i kulig na Kubalonce. Na nią wrócę już wkrótce, ale w nieco innym celu.
Wypadałoby też nieco poczłapać na biegówkach. Sezon zaczynamy późno, pod koniec stycznia, wypadem na Magurkę. Szkoda, że zima, jak to drzewiej bywało, nie zaczyna się w grudniu i sezon narciarski jakoś się skraca przez brak porządnego śniegu.
LUTY
Luty obfituje w wyjazdy (w końcu to ferie) i jest bardzo różnorodny. Zaczynam forumowym zlotem na Cieślarówce już w piątkowe popołudnie. Potem jest słoneczny i bardzo pozytywny we wspomnienia weekend. Fajnie było!
Dzień później wyjeżdżamy na pięć dni w Sudety. To nasz główny biegówkowy wyjazd roku i tym razem nie do Jakuszyc. Trafiamy do zagubionej wśród gór wioseczki Wójtowice, która będzie naszą bazą wypadową na kolejne dni.
Zima jest jednak kiepska tego roku, więc i człapie się nielekko. Przy zjeździe z Jagodnej mamy lodową skorupę, kolejnego dnia, w czeskich Górach Orlickich, śnieg lepi się do nart i trzeba go co chwila usuwać, wreszcie w Górach Bialskich trasa od Nowej Morawy jest kiepskiej jakości, a choć na górze już lepiej, na małym zjeździe spadam na cztery litery tak, że jeszcze kilka dni potem czuję obitą kość ogonową. Taki to ciężki biegówkowy los…
W dwa ostatnie dni odpuszczamy i ruszamy już pieszo po okolicy. Całkiem niedaleko jest miejsce, w które już dawno chciałam dotrzeć – Droga Wieczności i pilnujący jej Strażnik Wieczności. Ostatniego dnia wdrapujemy się ze Złotego Stoku na Jawornik Wielki.
Dzień później znów zmieniam kierunek i jadę spełniać swoje wielkie marzenie – zobaczenie Bieszczadów w śniegu. Znów nie do końca wychodzi tak, jak chciałam, ale wypad jest bardzo fajny i w doborowym towarzystwie. U Biesa spędzam siedem dni, a z wycieczek najbardziej w głowie zostaje wietrzna Tarnica, zachód słońca na Bukowym Berdzie i słoneczna Połonina Wetlińska. Szkoda, że z echami wojny na Ukrainie w tle.
W lutym trafia się jeszcze jedna piękna wycieczka. Na Kościelec. Ten Kościelec. W Beskidzie Śląskim. Rano budzę się z przeświadczeniem, że to właśnie ten dzień. Dzień zdobycia Kościelca. Jest piękna zima, szadź sypiąca się z drzew i wreszcie zimowe widoki.
Luty to także kolejne nowe miejsce na biegówkowej trasie – Kubalonka. Bardzo fajny teren na narty, więc na pewno tu wrócimy, gdy nasypie trochę śniegu.
W lutym wyszło 17 dni wyjazdowych. Dobry to był miesiąc, mimo że pogoda nie do końca dopisała. Dla przeciwwagi – w lutym spisałam też swój pierwszy w życiu testament. Nigdy nic nie wiadomo.
MARZEC
Marzec rozpoczynam Beskidem Sądeckim (Rytro, Hala Łabowska, Eliaszówka). Trzy dni w tym paśmie to przypomnienie, jak ciekawe są to góry. Mimo braku słońca urzekają zimową szarością. Szkoda tylko, że to kolejny wypad, na którym jestem chora (i mam nawet podejrzenia, co to było). Jeszcze zdarzy mi się taki cherlawy wyjazd, ale pod koniec roku.
W połowie miesiąca kończę sezon biegówkowy na Mogielicy. W poprzednim roku śnieżna zima sprawiła, że trasa mnie urzekła. W tym roku warunki są gorsze, morale jakieś słabe, czuję się konkretnie zniechęcona. Kolejny tydzień jest też dość traumatyczny z dwoma ciężkimi psychicznie pogrzebami w tle. Czas już chyba na wiosnę.
W drugiej połowie miesiąca zaczynam cykl wycieczek z Martą. Na drodze Zielińskiego, tuptając na Leskowiec, na darmo szukamy krokusów, by tydzień później znaleźć je na Orawie.
Na samotną wycieczkę ruszam także z Małej Tresnej na Klimczaki i Przyszop, by przejść nieznany mi fragment szlaku do Czernichowa.
KWIECIEŃ
Początek miesiąca to kolejne uderzenie zimy. Pięknie prezentuje się na trasie z Bystrej przez Kozią Górkę, Szyndzielnię i siodło pod Klimczokiem. Potem są już bardziej wiosenne wypady: pierwszy do kamieniołomu w Kozach, drugi do rezerwatów w Cieszynie, a potem na Tuł, gdzie wiosna przeplata się z zimą i raz sypie śnieg, a raz jest słonecznie i ciepło.
Wielkanoc spędzamy w Sudetach, przez pięć dni szukając wiosny na Wzgórzach Niemczańskich i Strzelińskich (rowerowo), Wzgórzach Włodzickich i Górach Sowich oraz Pogórzu Bolkowsko-Wałbrzyskim. Niech was nie zwiedzie ta nazwa, chodzi o okolice zamku Książ, które bardzo ładnie wyglądają w rodzącej się zieleni. Szczególnie trasa skalistym wąwozem Pełcznicy jest super!
Z tego wyjazdu zapamiętam też urokliwy Muszkowicki Las Bukowy (przepiękny wiosną, w porze kwitnienia geofitów) i Muchołapkę, którą koniecznie chciałam zobaczyć po obejrzeniu serialu „Znaki”.
W tym roku wyjątkowo zaniedbuję najbliższe okolice i rower. Pod koniec kwietnia ruszam tylko na jeden spacer wśród stawów swej rodzinnej wsi. Ostatniego dnia miesiąca zaczyna się słowacka majówka i Białe Karpaty, czyli Vrsatske bradla i Chmelova.
Wieczorem jest zamek Korlatka w Małych Karpatach i przebita opona w kangurze.
MAJ
Maj jest wyjątkowym miesiącem. Chyba pierwszy raz zdarza się, abym wyjeżdżała w jakimś miesiącu w każdy weekend, i to na oba dni (a niekiedy i z piątkiem). Zaczyna się oczywiście majówką na Słowacji. Wreszcie po covidowej przerwie można wznowić tradycję spędzania początku miesiąca w tym kraju. A że poprzednia majówka, w Polsce, nauczyła nas, że od paru lat wiosna lubi się spóźniać, wybieramy bardziej południowy kierunek i Małe Karpaty. I to jest strzał w dziesiątkę, bo wiosna w tych regionach całkiem dobrze się ma. Trzy dni w tym paśmie to bardzo udane „czosnkowe” wycieczki, kolejny szczyt do mej Korony Gór Słowacji (Zaruby) i kolejna jaskinia słowacka, do której zaglądam (Driny).
W kolejny weekend zaczynamy piękny sezon kajakowy dwudniówką na końcówce Czarnej Nidy i Nidzie. Japa śmieje mi się do wiosny, chłopaki-alpaki śmieszą przy dworku w Nowych Kotlicach, jest nocleg pod namiotem i ognisko – słowem, dobra zapowiedź, jak świetny kajakowo będzie to sezon.
W tym miesiącu odwiedzam też zieloną Halę Jaworową (wrócę tu jeszcze po zimowe widoki), bo wizja jej zabudowy jest coraz bliżej, oraz ruszam rowerem na Barutkę i w Czeretniki.
Kolejny weekend to też nowość – od piątku do niedzieli z zakręconymi dziewuchami łazimy po Ponidziu w poszukiwaniu storczyków. Udaje się znaleźć wiele gatunków i zachwycić pierwszy raz w życiu widzianym obuwikiem pospolitym (niepospolicie piękny!).
W międzyczasie zwiedzam Ogrody Kapiasa w Goczałkowicach (tak blisko, a nigdy wcześniej nie byłam), a pod koniec maja ląduję w kajaku na kolejnym dwudniowym spływie Pilicą. Bardzo dynamiczna pogoda, burzowe niebo, deszcze i tęcza – to jeden z piękniejszych pod względem warunków kajakowych wypadów w tym roku.
CZERWIEC
W czerwcu wyciągam znajomych na łąkową wycieczkę w Beskid Wyspowy: na Kocią Górkę, Ostrą i Ogorzałą. Są kwietne łąki, jest chaszczowanie i ogólne zadowolenie, że jeszcze takie miejsca istnieją w Polsce.
W tym miesiącu górska jest też końcówka (a zarazem początek wakacji). Kolejny raz jedziemy na Słowację, pada kolejny szczyt do Korony (w ogóle w tym roku, poza jednym wypadem, na którym byliśmy jako goście, każdy słowacki wyjazd kończył się jakąś koronną zdobyczą), w trzy dni zwiedzamy trzy pasma: Góry Kysuckie (z najwyższym Pupovem), Małą i Wielką Fatrę.
Rowerowo zaglądamy też w Beskid Śląsko-Morawski (Kamenna chata, Severka, Skalka), zachwycając się knajpą na dworcu kolejowym w Mostach u Jablunkova. Dobrze jest też kajakowo – najpierw Graniczne Meandry Odry na jednodniówce (chyba to rzeka, która zrobiła na mnie najmniejsze wrażenie), a potem czterodniowy spływ w Boże Ciało po Wieprzu z Nielisza do Trawnik (świetne biwaki, w tym jeden w deszczu).
A potem zaczynają się dziwne wakacje, o których w następnej części.
STYCZEŃ
Początek stycznia to od pewnego czasu rozpaczliwe szukanie zimy w górach. Tym razem zaczęliśmy od Klimczoka i Błatniej z Brennej. Najpierw było lodowisko na podejściu pod Karkoszczonkę, potem coraz ładniejsze widoki, tronowanie na szczycie i trochę śnieżnej zimy na odcinku do Błatniej. Schodzimy nowym wariantem, przez Bukowy Groń. Co ciekawe, podobną wycieczką zamkniemy ten rok za blisko 12 miesięcy…
Potem jest bardzo ładne wyjście na Wielką Raczę (wreszcie porządnie zimowe i tym bardziej radosne, że po uwolnieniu z pomyłkowej kwarantanny) oraz Gaiki w Beskidzie Małym.
Ławeczkę pod szczytem odwiedzamy dość często i jeszcze się pojawi w tym zestawieniu. Jest zimowy spacer z krami uderzającymi o brzeg Jeziora Goczałkowickiego i kulig na Kubalonce. Na nią wrócę już wkrótce, ale w nieco innym celu.
Wypadałoby też nieco poczłapać na biegówkach. Sezon zaczynamy późno, pod koniec stycznia, wypadem na Magurkę. Szkoda, że zima, jak to drzewiej bywało, nie zaczyna się w grudniu i sezon narciarski jakoś się skraca przez brak porządnego śniegu.
LUTY
Luty obfituje w wyjazdy (w końcu to ferie) i jest bardzo różnorodny. Zaczynam forumowym zlotem na Cieślarówce już w piątkowe popołudnie. Potem jest słoneczny i bardzo pozytywny we wspomnienia weekend. Fajnie było!
Dzień później wyjeżdżamy na pięć dni w Sudety. To nasz główny biegówkowy wyjazd roku i tym razem nie do Jakuszyc. Trafiamy do zagubionej wśród gór wioseczki Wójtowice, która będzie naszą bazą wypadową na kolejne dni.
Zima jest jednak kiepska tego roku, więc i człapie się nielekko. Przy zjeździe z Jagodnej mamy lodową skorupę, kolejnego dnia, w czeskich Górach Orlickich, śnieg lepi się do nart i trzeba go co chwila usuwać, wreszcie w Górach Bialskich trasa od Nowej Morawy jest kiepskiej jakości, a choć na górze już lepiej, na małym zjeździe spadam na cztery litery tak, że jeszcze kilka dni potem czuję obitą kość ogonową. Taki to ciężki biegówkowy los…
W dwa ostatnie dni odpuszczamy i ruszamy już pieszo po okolicy. Całkiem niedaleko jest miejsce, w które już dawno chciałam dotrzeć – Droga Wieczności i pilnujący jej Strażnik Wieczności. Ostatniego dnia wdrapujemy się ze Złotego Stoku na Jawornik Wielki.
Dzień później znów zmieniam kierunek i jadę spełniać swoje wielkie marzenie – zobaczenie Bieszczadów w śniegu. Znów nie do końca wychodzi tak, jak chciałam, ale wypad jest bardzo fajny i w doborowym towarzystwie. U Biesa spędzam siedem dni, a z wycieczek najbardziej w głowie zostaje wietrzna Tarnica, zachód słońca na Bukowym Berdzie i słoneczna Połonina Wetlińska. Szkoda, że z echami wojny na Ukrainie w tle.
W lutym trafia się jeszcze jedna piękna wycieczka. Na Kościelec. Ten Kościelec. W Beskidzie Śląskim. Rano budzę się z przeświadczeniem, że to właśnie ten dzień. Dzień zdobycia Kościelca. Jest piękna zima, szadź sypiąca się z drzew i wreszcie zimowe widoki.
Luty to także kolejne nowe miejsce na biegówkowej trasie – Kubalonka. Bardzo fajny teren na narty, więc na pewno tu wrócimy, gdy nasypie trochę śniegu.
W lutym wyszło 17 dni wyjazdowych. Dobry to był miesiąc, mimo że pogoda nie do końca dopisała. Dla przeciwwagi – w lutym spisałam też swój pierwszy w życiu testament. Nigdy nic nie wiadomo.
MARZEC
Marzec rozpoczynam Beskidem Sądeckim (Rytro, Hala Łabowska, Eliaszówka). Trzy dni w tym paśmie to przypomnienie, jak ciekawe są to góry. Mimo braku słońca urzekają zimową szarością. Szkoda tylko, że to kolejny wypad, na którym jestem chora (i mam nawet podejrzenia, co to było). Jeszcze zdarzy mi się taki cherlawy wyjazd, ale pod koniec roku.
W połowie miesiąca kończę sezon biegówkowy na Mogielicy. W poprzednim roku śnieżna zima sprawiła, że trasa mnie urzekła. W tym roku warunki są gorsze, morale jakieś słabe, czuję się konkretnie zniechęcona. Kolejny tydzień jest też dość traumatyczny z dwoma ciężkimi psychicznie pogrzebami w tle. Czas już chyba na wiosnę.
W drugiej połowie miesiąca zaczynam cykl wycieczek z Martą. Na drodze Zielińskiego, tuptając na Leskowiec, na darmo szukamy krokusów, by tydzień później znaleźć je na Orawie.
Na samotną wycieczkę ruszam także z Małej Tresnej na Klimczaki i Przyszop, by przejść nieznany mi fragment szlaku do Czernichowa.
KWIECIEŃ
Początek miesiąca to kolejne uderzenie zimy. Pięknie prezentuje się na trasie z Bystrej przez Kozią Górkę, Szyndzielnię i siodło pod Klimczokiem. Potem są już bardziej wiosenne wypady: pierwszy do kamieniołomu w Kozach, drugi do rezerwatów w Cieszynie, a potem na Tuł, gdzie wiosna przeplata się z zimą i raz sypie śnieg, a raz jest słonecznie i ciepło.
Wielkanoc spędzamy w Sudetach, przez pięć dni szukając wiosny na Wzgórzach Niemczańskich i Strzelińskich (rowerowo), Wzgórzach Włodzickich i Górach Sowich oraz Pogórzu Bolkowsko-Wałbrzyskim. Niech was nie zwiedzie ta nazwa, chodzi o okolice zamku Książ, które bardzo ładnie wyglądają w rodzącej się zieleni. Szczególnie trasa skalistym wąwozem Pełcznicy jest super!
Z tego wyjazdu zapamiętam też urokliwy Muszkowicki Las Bukowy (przepiękny wiosną, w porze kwitnienia geofitów) i Muchołapkę, którą koniecznie chciałam zobaczyć po obejrzeniu serialu „Znaki”.
W tym roku wyjątkowo zaniedbuję najbliższe okolice i rower. Pod koniec kwietnia ruszam tylko na jeden spacer wśród stawów swej rodzinnej wsi. Ostatniego dnia miesiąca zaczyna się słowacka majówka i Białe Karpaty, czyli Vrsatske bradla i Chmelova.
Wieczorem jest zamek Korlatka w Małych Karpatach i przebita opona w kangurze.
MAJ
Maj jest wyjątkowym miesiącem. Chyba pierwszy raz zdarza się, abym wyjeżdżała w jakimś miesiącu w każdy weekend, i to na oba dni (a niekiedy i z piątkiem). Zaczyna się oczywiście majówką na Słowacji. Wreszcie po covidowej przerwie można wznowić tradycję spędzania początku miesiąca w tym kraju. A że poprzednia majówka, w Polsce, nauczyła nas, że od paru lat wiosna lubi się spóźniać, wybieramy bardziej południowy kierunek i Małe Karpaty. I to jest strzał w dziesiątkę, bo wiosna w tych regionach całkiem dobrze się ma. Trzy dni w tym paśmie to bardzo udane „czosnkowe” wycieczki, kolejny szczyt do mej Korony Gór Słowacji (Zaruby) i kolejna jaskinia słowacka, do której zaglądam (Driny).
W kolejny weekend zaczynamy piękny sezon kajakowy dwudniówką na końcówce Czarnej Nidy i Nidzie. Japa śmieje mi się do wiosny, chłopaki-alpaki śmieszą przy dworku w Nowych Kotlicach, jest nocleg pod namiotem i ognisko – słowem, dobra zapowiedź, jak świetny kajakowo będzie to sezon.
W tym miesiącu odwiedzam też zieloną Halę Jaworową (wrócę tu jeszcze po zimowe widoki), bo wizja jej zabudowy jest coraz bliżej, oraz ruszam rowerem na Barutkę i w Czeretniki.
Kolejny weekend to też nowość – od piątku do niedzieli z zakręconymi dziewuchami łazimy po Ponidziu w poszukiwaniu storczyków. Udaje się znaleźć wiele gatunków i zachwycić pierwszy raz w życiu widzianym obuwikiem pospolitym (niepospolicie piękny!).
W międzyczasie zwiedzam Ogrody Kapiasa w Goczałkowicach (tak blisko, a nigdy wcześniej nie byłam), a pod koniec maja ląduję w kajaku na kolejnym dwudniowym spływie Pilicą. Bardzo dynamiczna pogoda, burzowe niebo, deszcze i tęcza – to jeden z piękniejszych pod względem warunków kajakowych wypadów w tym roku.
CZERWIEC
W czerwcu wyciągam znajomych na łąkową wycieczkę w Beskid Wyspowy: na Kocią Górkę, Ostrą i Ogorzałą. Są kwietne łąki, jest chaszczowanie i ogólne zadowolenie, że jeszcze takie miejsca istnieją w Polsce.
W tym miesiącu górska jest też końcówka (a zarazem początek wakacji). Kolejny raz jedziemy na Słowację, pada kolejny szczyt do Korony (w ogóle w tym roku, poza jednym wypadem, na którym byliśmy jako goście, każdy słowacki wyjazd kończył się jakąś koronną zdobyczą), w trzy dni zwiedzamy trzy pasma: Góry Kysuckie (z najwyższym Pupovem), Małą i Wielką Fatrę.
Rowerowo zaglądamy też w Beskid Śląsko-Morawski (Kamenna chata, Severka, Skalka), zachwycając się knajpą na dworcu kolejowym w Mostach u Jablunkova. Dobrze jest też kajakowo – najpierw Graniczne Meandry Odry na jednodniówce (chyba to rzeka, która zrobiła na mnie najmniejsze wrażenie), a potem czterodniowy spływ w Boże Ciało po Wieprzu z Nielisza do Trawnik (świetne biwaki, w tym jeden w deszczu).
A potem zaczynają się dziwne wakacje, o których w następnej części.