Rowerowy Eurotrip 2019
Rowerowy Eurotrip 2019
Kolejny "tasiemiec" z mojej strony
Rowerowy Eurotrip 2019 - Dzień 1/28 - 13.07.2019 - Czyli jak najwięcej na początek....
No i w końcu przyszła pora na rozpoczęcie pisania relacji z głównego tegorocznego wypadu rowerowego. A ten pod niemal każdym względem miał się okazać rekordowy. Mój blog jest przede wszystkim formą pamiętnika. I raczej nie spodziewajcie się tutaj czegoś na wzór przewodnika. Nie znajdziecie tu informacji na temat godzin otwarcia czy też cen w sklepach lub restauracjach bo to według mnie nie ma większego sensu. Podawanie takich informacji mija się z celem bo być może już za miesiąc lub i nawet następnego dnia takie informacje mogą być po prostu nieaktualne 😉
Natomiast jest duże prawdopodobieństwo, że czytając o moich przygodach zainspirujesz się do odwiedzenia co niektórych miejsc 😀
Tym razem nie będzie ukrywany cel mojej tegorocznej podróży. Postanowiłem po prostu zrealizować swój cel sprzed dwóch lat czyli dotrzeć do Turcji. Wówczas w kraju tym był bardzo niespokojny czas i lepiej było nie ryzykować tam wyjazdu(w każdym bądź razie wszyscy mi to odradzali). Oczywiście jakiś konkretnych planów odnośnie trasy dotarcia do celu wyprawy nie miałem. Wszystko było zwykłym spontanem. Gdzieś tam w głowie miałem tylko kilka miejsc, które chciałbym odwiedzić, powiedzmy tak po drodze lub przy okazji. Jednak nic na się. Wszystko zweryfikuje pogoda, kondycja i moje widzimisię 😂
Jeżeli chodzi o same przygotowania do wyjazdu to tak naprawdę nie było tego zbyt wiele. Standardowy przegląd roweru, wymiana napędu i opon na nowe. Z nowinek to prądnica w przednim kole, która miała zaspokoić zapotrzebowanie na energię sprzętu elektronicznego. Kilka opcji ładowania telefonu już przerabiałem, ale właśnie taka prądnica okazała się najlepszym rozwiązaniem. Tym bardziej, że w dzisiejszych czasach coraz więcej sprzętu możemy ładować właśnie poprzez złącze usb. Oczywiście zabieram ze sobą trochę energii zmagazynowanej w power-bankach ale okazało się to aż nadto.
Inna nowinką na ten wyjazd było postanowienie zrezygnowania z ciężkiej lustrzanki i zabranie małego aparatu kompaktowego mającego dosłownie wszystko co niby jest mi potrzebne w fotografii..... Dawno temu powiedziałem sobie, że nigdy więcej aparatów kompaktowych ale po 12 latach uznałem, że może jednak coś się zmieniło w kwestii jakości obrazka jaką generuje matryca takiego aparatu. Niestety ale muszę stwierdzić, że nic się nie zmieniło.... Nadal uważam, że tego typu aparatami robi się kiepskiej jakości zdjęcia o czym przekonałem się już po kilku dniach użytkowania....., albo ja już po prostu jestem przewrażliwiony na tym punkcie. Tak to jest jak od wielu lat robi się zdjęcia aparatem z matrycą pełnoklatkową 😉
Na szczęście lustrzankę zabrałem również ze sobą....
Przede wszystkim tym razem miałem do dyspozycji cały miesiąc urlopu, a to więcej aniżeli potrzebowałem na dotarcie do wyznaczonego celu. Dlatego też tak kalkulowałem z dystansem by wykorzystać ten czas maksymalnie jak się tylko da. No i klasyka w moim przypadku czyli: jak najwięcej, jak najszybciej i jak najtaniej. Chociaż przyznam, że tym razem z ostatnim nie było tak do końca 😋
Dzień 1
Już standardowo w taką trasę ruszam bardzo wcześnie w nocy. Wszystko po to by pierwszego dnia pokonać jak najdłuższy dystans i przeskoczyć przez okolicę dobrze mi znaną. Tak naprawdę aparat wyciągam po raz pierwszy przed Fulnkiem. W sumie to nie musiałbym, ale jednak jakoś trzeba udokumentować trasę 😉
No to w drogę !
Jak widać na powyższym zdjęciu bagaż również tym razem jest rekordowy. Oczywiście dochodzi do tego jeszcze plecak ze sprzętem foto....
Pogoda nie rozpieszcza. Nie pada, ale prognozy są nieubłagane. Szczególnie w drugiej części dnie gdy będę już na Słowacji. Tym czasem trasa jaką obrałem ma być możliwie najłatwiejsza tak by omijać zbyteczne podjazdy.
Pałac w Fulnek
Rekordowa ilość bagaży zarówno pod względem ilości jak i wagi.
W Novým Jičínie w przeszłości bywałem, ale i tym razem postanowiłem się tu zatrzymać. Tym bardziej, że o tak wczesnej godzinie ciężko kogokolwiek spotkać na ulicach i mam pełną swobodę w wykonywaniu zdjęć.
Oprócz tamtejszego rynku podjeżdżam jedynie pod dawną budowlę synagogi, która była nią zaledwie przez 30 lat(1908-1938).
Nový Jičín - ratusz
Nový Jičín - jedna z kamienic w rynku.
Nový Jičín - dawna synagoga.
Z Nowego Jicina jadę do Hostašovic genialną ścieżką rowerową. Wiedzie ona po dawnej linii kolejowej. Normalnie cudo !
Czeski standard ścieżek rowerowych.
Moja trasa prowadzi ciągle na południe w pobliżu drogi krajowej nr. 57. Niestety tak jak było w prognozach zaczyna padać deszcz. Bardzo nie lubię gdy pada jak jestem na rowerze. Przeczekuję gdzieś pod wiatą z piwkiem w ręku. Jakiś miejscowy zaczepia mnie i tak jakoś mija niemal godzina na pogawędkach związanych z tematami około rowerowymi 😉
We Vsetinie uzupełniam zapasy w markecie i dalej na południe ku granicy ze Słowacją. W zasadzie główną drogą niewiele się poruszam. Przeważnie są to ścieżki rowerowe i to jakie !
Vsetin
Mimo, że przez deszcz moja jazda trochę się przedłużyła to i tak do granicy docieram o całkiem znośnej godzinie. Jak to dobrze, że wybrałem trasę wiodącą wzdłuż rzeki, która wpada bezpośrednio do Wagu.
Granica państwowa Republiki Czeskiej i Słowacji.
Słowacja przywitała mnie ładną słoneczną pogodą. Jadę wzdłuż Wagu do Trenčína. Chcę wykorzystać ten moment ładnej pogody bo to nie koniec deszczu w dniu dzisiejszym....
Rzeka Wag.
Zamek w Trenczynie.
Robię jeszcze jedne zapasy płynów w dniu dzisiejszym i opuszczam miasto kierując się na południe. W miejscowości Trenčianska Turná, przysiółek Hámre warto się na moment zatrzymać w tamtejszym niewielkim parku. Stoi tam niczym szczególnym niewyróżniający się pomnik. Upamiętnia on żołnierzy którzy zginęli w tym miejscu w sierpniu 1708 roku. Walczącymi stronami były wojska Habsburskie, które straciły około 200 żołnierzy oraz wojska Franciszka II Rakoczego. W tej krwawej bitwie zginęło przeszło 3 tyś. żołnierzy węgierskich. Wszyscy zostali pochowani w masowych grobach na polu bitwy.
Bardzo dobrze opisany przebieg walki i wzbogacony wieloma rycinami umieszczono na tablicach informacyjnych obok pomnika.
Masyw Inovca.
Fanie widać sąsiadujący masyw Inovca. Muszę się przedostać na drugą stronę. Na szczęście droga wiodąca do Bánovce nad Bebravou wiedzie przez niezbyt wysoką przełęcz. Tutaj nie za bardzo się zmęczyłem. Jednak widoki nadciągających od zachodu chmur burzowych nie napawają optymizmem 😕
No i niestety tym razem konkretnie zmokłem. Nie udało się znaleźć jakiegokolwiek schronienia zawczasu..... Przez to wszystko odechciało mi się dosłownie jazdy na dzisiaj. Chciałem dojechać znacznie dalej, ale tak jak napisałem wcześniej nienawidzę deszczu gdy jadę rowerem. Inna sprawa, że jednak wcześniejsza nieprzespana noc też swoje zrobiła i zaczynałem odczuwać już małe znużenie. Postanawiam więc na wysokości Oponic rozbić pierwszy biwak na tej wyprawie.....
W oczekiwaniu aż ustanie deszcz.
Pałac w Ostraticach.
Miejscówkę na nocleg znalazłem całkiem fajną gdzieś w gęstym lesie, gdzieś gdzie nikt mnie nie powinien dojrzeć 😉 Po tym dniu dość szybko zasypiam.....
Dystans dnia: 313,6 km
Podjazdy: 1773 m
Będą oczywiście i tradycyjne linki do albumów ze zdjęciami z danego dnia 😉
Dzień 1 : https://photos.app.goo.gl/ubu1ABALHeMU5R9P9
cdn....
Rowerowy Eurotrip 2019 - Dzień 1/28 - 13.07.2019 - Czyli jak najwięcej na początek....
No i w końcu przyszła pora na rozpoczęcie pisania relacji z głównego tegorocznego wypadu rowerowego. A ten pod niemal każdym względem miał się okazać rekordowy. Mój blog jest przede wszystkim formą pamiętnika. I raczej nie spodziewajcie się tutaj czegoś na wzór przewodnika. Nie znajdziecie tu informacji na temat godzin otwarcia czy też cen w sklepach lub restauracjach bo to według mnie nie ma większego sensu. Podawanie takich informacji mija się z celem bo być może już za miesiąc lub i nawet następnego dnia takie informacje mogą być po prostu nieaktualne 😉
Natomiast jest duże prawdopodobieństwo, że czytając o moich przygodach zainspirujesz się do odwiedzenia co niektórych miejsc 😀
Tym razem nie będzie ukrywany cel mojej tegorocznej podróży. Postanowiłem po prostu zrealizować swój cel sprzed dwóch lat czyli dotrzeć do Turcji. Wówczas w kraju tym był bardzo niespokojny czas i lepiej było nie ryzykować tam wyjazdu(w każdym bądź razie wszyscy mi to odradzali). Oczywiście jakiś konkretnych planów odnośnie trasy dotarcia do celu wyprawy nie miałem. Wszystko było zwykłym spontanem. Gdzieś tam w głowie miałem tylko kilka miejsc, które chciałbym odwiedzić, powiedzmy tak po drodze lub przy okazji. Jednak nic na się. Wszystko zweryfikuje pogoda, kondycja i moje widzimisię 😂
Jeżeli chodzi o same przygotowania do wyjazdu to tak naprawdę nie było tego zbyt wiele. Standardowy przegląd roweru, wymiana napędu i opon na nowe. Z nowinek to prądnica w przednim kole, która miała zaspokoić zapotrzebowanie na energię sprzętu elektronicznego. Kilka opcji ładowania telefonu już przerabiałem, ale właśnie taka prądnica okazała się najlepszym rozwiązaniem. Tym bardziej, że w dzisiejszych czasach coraz więcej sprzętu możemy ładować właśnie poprzez złącze usb. Oczywiście zabieram ze sobą trochę energii zmagazynowanej w power-bankach ale okazało się to aż nadto.
Inna nowinką na ten wyjazd było postanowienie zrezygnowania z ciężkiej lustrzanki i zabranie małego aparatu kompaktowego mającego dosłownie wszystko co niby jest mi potrzebne w fotografii..... Dawno temu powiedziałem sobie, że nigdy więcej aparatów kompaktowych ale po 12 latach uznałem, że może jednak coś się zmieniło w kwestii jakości obrazka jaką generuje matryca takiego aparatu. Niestety ale muszę stwierdzić, że nic się nie zmieniło.... Nadal uważam, że tego typu aparatami robi się kiepskiej jakości zdjęcia o czym przekonałem się już po kilku dniach użytkowania....., albo ja już po prostu jestem przewrażliwiony na tym punkcie. Tak to jest jak od wielu lat robi się zdjęcia aparatem z matrycą pełnoklatkową 😉
Na szczęście lustrzankę zabrałem również ze sobą....
Przede wszystkim tym razem miałem do dyspozycji cały miesiąc urlopu, a to więcej aniżeli potrzebowałem na dotarcie do wyznaczonego celu. Dlatego też tak kalkulowałem z dystansem by wykorzystać ten czas maksymalnie jak się tylko da. No i klasyka w moim przypadku czyli: jak najwięcej, jak najszybciej i jak najtaniej. Chociaż przyznam, że tym razem z ostatnim nie było tak do końca 😋
Dzień 1
Już standardowo w taką trasę ruszam bardzo wcześnie w nocy. Wszystko po to by pierwszego dnia pokonać jak najdłuższy dystans i przeskoczyć przez okolicę dobrze mi znaną. Tak naprawdę aparat wyciągam po raz pierwszy przed Fulnkiem. W sumie to nie musiałbym, ale jednak jakoś trzeba udokumentować trasę 😉
No to w drogę !
Jak widać na powyższym zdjęciu bagaż również tym razem jest rekordowy. Oczywiście dochodzi do tego jeszcze plecak ze sprzętem foto....
Pogoda nie rozpieszcza. Nie pada, ale prognozy są nieubłagane. Szczególnie w drugiej części dnie gdy będę już na Słowacji. Tym czasem trasa jaką obrałem ma być możliwie najłatwiejsza tak by omijać zbyteczne podjazdy.
Pałac w Fulnek
Rekordowa ilość bagaży zarówno pod względem ilości jak i wagi.
W Novým Jičínie w przeszłości bywałem, ale i tym razem postanowiłem się tu zatrzymać. Tym bardziej, że o tak wczesnej godzinie ciężko kogokolwiek spotkać na ulicach i mam pełną swobodę w wykonywaniu zdjęć.
Oprócz tamtejszego rynku podjeżdżam jedynie pod dawną budowlę synagogi, która była nią zaledwie przez 30 lat(1908-1938).
Nový Jičín - ratusz
Nový Jičín - jedna z kamienic w rynku.
Nový Jičín - dawna synagoga.
Z Nowego Jicina jadę do Hostašovic genialną ścieżką rowerową. Wiedzie ona po dawnej linii kolejowej. Normalnie cudo !
Czeski standard ścieżek rowerowych.
Moja trasa prowadzi ciągle na południe w pobliżu drogi krajowej nr. 57. Niestety tak jak było w prognozach zaczyna padać deszcz. Bardzo nie lubię gdy pada jak jestem na rowerze. Przeczekuję gdzieś pod wiatą z piwkiem w ręku. Jakiś miejscowy zaczepia mnie i tak jakoś mija niemal godzina na pogawędkach związanych z tematami około rowerowymi 😉
We Vsetinie uzupełniam zapasy w markecie i dalej na południe ku granicy ze Słowacją. W zasadzie główną drogą niewiele się poruszam. Przeważnie są to ścieżki rowerowe i to jakie !
Vsetin
Mimo, że przez deszcz moja jazda trochę się przedłużyła to i tak do granicy docieram o całkiem znośnej godzinie. Jak to dobrze, że wybrałem trasę wiodącą wzdłuż rzeki, która wpada bezpośrednio do Wagu.
Granica państwowa Republiki Czeskiej i Słowacji.
Słowacja przywitała mnie ładną słoneczną pogodą. Jadę wzdłuż Wagu do Trenčína. Chcę wykorzystać ten moment ładnej pogody bo to nie koniec deszczu w dniu dzisiejszym....
Rzeka Wag.
Zamek w Trenczynie.
Robię jeszcze jedne zapasy płynów w dniu dzisiejszym i opuszczam miasto kierując się na południe. W miejscowości Trenčianska Turná, przysiółek Hámre warto się na moment zatrzymać w tamtejszym niewielkim parku. Stoi tam niczym szczególnym niewyróżniający się pomnik. Upamiętnia on żołnierzy którzy zginęli w tym miejscu w sierpniu 1708 roku. Walczącymi stronami były wojska Habsburskie, które straciły około 200 żołnierzy oraz wojska Franciszka II Rakoczego. W tej krwawej bitwie zginęło przeszło 3 tyś. żołnierzy węgierskich. Wszyscy zostali pochowani w masowych grobach na polu bitwy.
Bardzo dobrze opisany przebieg walki i wzbogacony wieloma rycinami umieszczono na tablicach informacyjnych obok pomnika.
Masyw Inovca.
Fanie widać sąsiadujący masyw Inovca. Muszę się przedostać na drugą stronę. Na szczęście droga wiodąca do Bánovce nad Bebravou wiedzie przez niezbyt wysoką przełęcz. Tutaj nie za bardzo się zmęczyłem. Jednak widoki nadciągających od zachodu chmur burzowych nie napawają optymizmem 😕
No i niestety tym razem konkretnie zmokłem. Nie udało się znaleźć jakiegokolwiek schronienia zawczasu..... Przez to wszystko odechciało mi się dosłownie jazdy na dzisiaj. Chciałem dojechać znacznie dalej, ale tak jak napisałem wcześniej nienawidzę deszczu gdy jadę rowerem. Inna sprawa, że jednak wcześniejsza nieprzespana noc też swoje zrobiła i zaczynałem odczuwać już małe znużenie. Postanawiam więc na wysokości Oponic rozbić pierwszy biwak na tej wyprawie.....
W oczekiwaniu aż ustanie deszcz.
Pałac w Ostraticach.
Miejscówkę na nocleg znalazłem całkiem fajną gdzieś w gęstym lesie, gdzieś gdzie nikt mnie nie powinien dojrzeć 😉 Po tym dniu dość szybko zasypiam.....
Dystans dnia: 313,6 km
Podjazdy: 1773 m
Będą oczywiście i tradycyjne linki do albumów ze zdjęciami z danego dnia 😉
Dzień 1 : https://photos.app.goo.gl/ubu1ABALHeMU5R9P9
cdn....
Chciałam powiedziec, ze ten slimak na wstepie to mi totalnie nie pasuje! To ostatnie chyba zwierze jakie kojarzy mi sie z twoimi wyprawami!
No chyba ze chodzi i ten domek w sakwie??
My bysmy sie zapewne nie wyrobili
No chyba ze chodzi i ten domek w sakwie??
Przede wszystkim tym razem miałem do dyspozycji cały miesiąc urlopu, a to więcej aniżeli potrzebowałem na dotarcie do wyznaczonego celu.
My bysmy sie zapewne nie wyrobili
Ostatnio zmieniony 2019-10-30, 23:11 przez buba, łącznie zmieniany 1 raz.
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..
na wiecznych wagarach od życia..
Rowerowy Eurotrip 2019 - Dzień 2/28 - 14.07.2019 - Niby jadę, ale nie chce mi się....
... I było dokładnie tak jak w tytule. To dopiero drugi dzień wyjazdu, a mi się po prostu już nie chce. Przede wszystkim nieprzespana wcześniejsza noc zrobiła swoje. Niby obudziłem się wcześnie, ale jakoś nie miałem zbyt dużej ochoty na cokolwiek 😉 Jakoś zbyt szybko tym razem nadszedł kryzys. Przeważnie miało to miejsce pomiędzy trzecim, a szóstym dniem wyprawy. Może to i dobrze ? Mam nadzieję, że wszystko się tym razem przyśpieszy i znacznie wcześniej mój organizm przyzwyczai się do takiego wysiłku...
Ostro dające słońce jednak wygania mnie ze śpiwora. Po śniadanku zwijam obóz. I najpierw lecę nad pobliskie ruiny zamku Oponice. Jak to fajnie, że nie muszę się tam wspinać ! 😁
Oponicki zamek wybudował pod koniec XIII wieku ród Csaków. Na przełomie XVI i XVII wieku właściciele przenieśli się do nowo wybudowanego pałacu, a zamek stopniowo pustoszał. Na początku XVIII wieku zamek przejęli węgierscy powstańcy i podczas austriackiego oblężenia twierdza została bardzo mocno zniszczona. Od tamtej pory obiekt coraz bardziej popadał w ruinę...
Tak jak wcześniej napisałem dziś mam mały kryzys i w trasę ruszam naprawdę późno. W nieodległej Nitrze jestem po dziesiątej. Tam na przedmieściach jem po raz kolejny śniadanie, a przecież nie minęła nawet godzina od posiłku.....
Śniadanie mam z ładnym widokiem na tamtejszy zamek.
Tym razem odpuszczam jakiekolwiek zwiedzanie miasta. Ostatnimi czasami byłem tam dość często 😉 Nawet się nie zatrzymuję tylko szybciutko przemykam główną drogą w kierunku Vráble. Tam robię dopiero pierwsze niewielkie zakupy. Jadąc dalej w kierunku rzeki Hron mam widok na elektrownię jądrową Mochovce. Trasa jest lekko pagórkowata, a wszędzie rosną słoneczniki 😉
We wsi Kalná nad Hronom nad rzeką znajduje się niewielkie muzeum upamiętniające żołnierzy armii czerwonej. Obok stoi T-34 jako pomnik. Jest też sporych rozmiarów wiata gdzie można odpocząć w cieniu. Przebiega tędy trasa rowerowa wiodąca wzdłuż rzeki.
Teraz trochę nie po drodze, ale jadę do Levic. Tutaj robię już spore zakupy i uderzam do głównej atrakcji w mieście czyli pod ruiny zamku. Został on wybudowany po napadzie tatarskim pod koniec XIII w. Był przez stulecia najważniejszym wojskowym i administracyjnym centrum południowego Pohronia. Zamek jak i samo miasto były nieustannie celem napaści, a w końcu zostały zajęte przez wojska tureckie. Obok zamku znajduje się renesansowa budowla obronna "Dobóovský kaštiel". W pałacu tym siedzibę ma dziś Tekovské Muzeum.
Rynek nie zrobił na mnie większego wrażenia. Jest on trochę taki nijaki. Otoczony niezbyt starymi budynkami. Pochodzą one przeważnie z XIX wieku. Stoi tam też fontanna i pomnik upamiętniający poległych podczas II wojny światowej.
Wśród innych zabytków warto wymienić kościół św. Michała Archanioła, kościół św. Józefa, kościół Kalwinów jak również Synagogę.
Zanim opuszczę miasto jeszcze odwiedzam park miejski.
A teraz przychodzi etap dzisiejszej trasy, który dawno temu już przemierzałem. Jednak niezbyt tamten czas pamiętam ponieważ jechaliśmy w nocy i to z dość dużą prędkością 😋 Trasa ta wiedzie wzdłuż rzeki Hron w kierunku południowym, a więc teoretycznie będzie z góry i powinienem trochę nadrobić straconego czasu. Jednak tym razem tak szybko nie dało rady jechać bo trochę wiatr utrudniał jazdę.
Tak jak wcześniej wspomniałem dziś mam mały kryzys, ale czasami po drodze na chwilę przystanę gdy zobaczę coś ciekawego. Niestety na trasie w kierunku Dunaju marnie z tym jest. Zatrzymuję się w Želiezovcach...
W miejscowości Bíňa stoi ciekawa rotunda dwunastu apostołów. Pochodzi ona prawdopodobnie z końca XII lub początku XIII wieku, z czasu powstania klasztoru premonstratensów.
W dali widoczna jest już bazylika W Esztergomie. Jednak zanim tam dotarłem do zdążył złapać mnie deszcz. Na szczęście był niewielki.
Po słowackiej stronie Dunaju znajduje się Štúrovo. Nigdy to miasto mnie jakoś nie porwało swoim wyglądem. Jednak i tak trzeba przez nie przejechać by dostać się na most Marii Walerii dzięki któremu przedostaniemy się na drugą stronę Dunaju na Węgry. Most został otwarty w 1895. W 1919 został zburzony, po czym odbudowano go w 1927. Po raz drugi został zniszczony 26 grudnia 1944 przez wycofujące się wojska niemieckie. Jego ponowna odbudowa miała miejsce całkiem niedawno. Otwarto go 11 października 2001.
Esztergom to zupełnie inna bajka, ale tym razem o tej pierwszej stolicy Węgier nie będę pisać bo na blogu znajdziecie wpisy na temat tego miasta, które utworzyłem w przeszłości 😉 Również tym razem nie zatrzymuję się w mieście.
Opuszczając miasto tak staram się dobrać trasę by było niezbyt daleko, a jednocześnie po jak najmniejszych wzniesieniach. Jednak samych wzniesień nie dało się całkowicie pominąć....
Zsámbék chciałem zobaczyć już dawno temu. Jednak przeważnie miasto nie było na mojej trasie. Tym razem postanowiłem specjalnie tam podjechać.
To 5,5 tysięczne miasto ma kilka ciekawych zabytków. Rezydencja Zichy to dawny zamek. Obecnie szkoła pedagogiczna. Zobaczymy tu również pozostałości łaźni tureckich.
Jednak miasto znane jest przede wszystkim z malowniczych ruin ponorbertańskiego romańskiego kościoła klasztornego górujących nad miastem. W stanie ruin kościół jest od XVIII wieku gdy został zniszczony przez trzęsienie ziemi. W Budapeszcie zbudowano kościół będący kopią tego z Zsámbku.
Muszę przyznać, że ruiny te robią niesamowite wrażenie !
Przyznam szczerze iż miałem ogromną ochotę by polatać tam dronem. Jednak nie chciałem ryzykować. Obok ruin trwała jakaś msza, a w powietrzu latały już dwa inne drony 😂
Gdy tylko opuściłem miasto staram się wyszukać miejscówkę na nocleg mimo jeszcze wczesnej pory. Zrobiłem ledwo 181 kilometrów i więcej w dniu dzisiejszym po prostu już mi się nie chciało 😉
Rozwieszam jedynie hamak. Płachta tym razem nie jest konieczna bo nie spodziewam się opadów deszczu ani osiadającej rosy nad ranem. Szybko przyzwyczajam się do hałasu, który powodują przejeżdżające tuż obok samochody autostradą i zasypiam o wczesnej godzinie.....
Dystans dnia: 181,34 km
Podjazdów: 872 m
Galeria: https://photos.app.goo.gl/DXMHV7ALfmJBE5sa8
cdn....
... I było dokładnie tak jak w tytule. To dopiero drugi dzień wyjazdu, a mi się po prostu już nie chce. Przede wszystkim nieprzespana wcześniejsza noc zrobiła swoje. Niby obudziłem się wcześnie, ale jakoś nie miałem zbyt dużej ochoty na cokolwiek 😉 Jakoś zbyt szybko tym razem nadszedł kryzys. Przeważnie miało to miejsce pomiędzy trzecim, a szóstym dniem wyprawy. Może to i dobrze ? Mam nadzieję, że wszystko się tym razem przyśpieszy i znacznie wcześniej mój organizm przyzwyczai się do takiego wysiłku...
Ostro dające słońce jednak wygania mnie ze śpiwora. Po śniadanku zwijam obóz. I najpierw lecę nad pobliskie ruiny zamku Oponice. Jak to fajnie, że nie muszę się tam wspinać ! 😁
Oponicki zamek wybudował pod koniec XIII wieku ród Csaków. Na przełomie XVI i XVII wieku właściciele przenieśli się do nowo wybudowanego pałacu, a zamek stopniowo pustoszał. Na początku XVIII wieku zamek przejęli węgierscy powstańcy i podczas austriackiego oblężenia twierdza została bardzo mocno zniszczona. Od tamtej pory obiekt coraz bardziej popadał w ruinę...
Tak jak wcześniej napisałem dziś mam mały kryzys i w trasę ruszam naprawdę późno. W nieodległej Nitrze jestem po dziesiątej. Tam na przedmieściach jem po raz kolejny śniadanie, a przecież nie minęła nawet godzina od posiłku.....
Śniadanie mam z ładnym widokiem na tamtejszy zamek.
Tym razem odpuszczam jakiekolwiek zwiedzanie miasta. Ostatnimi czasami byłem tam dość często 😉 Nawet się nie zatrzymuję tylko szybciutko przemykam główną drogą w kierunku Vráble. Tam robię dopiero pierwsze niewielkie zakupy. Jadąc dalej w kierunku rzeki Hron mam widok na elektrownię jądrową Mochovce. Trasa jest lekko pagórkowata, a wszędzie rosną słoneczniki 😉
We wsi Kalná nad Hronom nad rzeką znajduje się niewielkie muzeum upamiętniające żołnierzy armii czerwonej. Obok stoi T-34 jako pomnik. Jest też sporych rozmiarów wiata gdzie można odpocząć w cieniu. Przebiega tędy trasa rowerowa wiodąca wzdłuż rzeki.
Teraz trochę nie po drodze, ale jadę do Levic. Tutaj robię już spore zakupy i uderzam do głównej atrakcji w mieście czyli pod ruiny zamku. Został on wybudowany po napadzie tatarskim pod koniec XIII w. Był przez stulecia najważniejszym wojskowym i administracyjnym centrum południowego Pohronia. Zamek jak i samo miasto były nieustannie celem napaści, a w końcu zostały zajęte przez wojska tureckie. Obok zamku znajduje się renesansowa budowla obronna "Dobóovský kaštiel". W pałacu tym siedzibę ma dziś Tekovské Muzeum.
Rynek nie zrobił na mnie większego wrażenia. Jest on trochę taki nijaki. Otoczony niezbyt starymi budynkami. Pochodzą one przeważnie z XIX wieku. Stoi tam też fontanna i pomnik upamiętniający poległych podczas II wojny światowej.
Wśród innych zabytków warto wymienić kościół św. Michała Archanioła, kościół św. Józefa, kościół Kalwinów jak również Synagogę.
Zanim opuszczę miasto jeszcze odwiedzam park miejski.
A teraz przychodzi etap dzisiejszej trasy, który dawno temu już przemierzałem. Jednak niezbyt tamten czas pamiętam ponieważ jechaliśmy w nocy i to z dość dużą prędkością 😋 Trasa ta wiedzie wzdłuż rzeki Hron w kierunku południowym, a więc teoretycznie będzie z góry i powinienem trochę nadrobić straconego czasu. Jednak tym razem tak szybko nie dało rady jechać bo trochę wiatr utrudniał jazdę.
Tak jak wcześniej wspomniałem dziś mam mały kryzys, ale czasami po drodze na chwilę przystanę gdy zobaczę coś ciekawego. Niestety na trasie w kierunku Dunaju marnie z tym jest. Zatrzymuję się w Želiezovcach...
W miejscowości Bíňa stoi ciekawa rotunda dwunastu apostołów. Pochodzi ona prawdopodobnie z końca XII lub początku XIII wieku, z czasu powstania klasztoru premonstratensów.
W dali widoczna jest już bazylika W Esztergomie. Jednak zanim tam dotarłem do zdążył złapać mnie deszcz. Na szczęście był niewielki.
Po słowackiej stronie Dunaju znajduje się Štúrovo. Nigdy to miasto mnie jakoś nie porwało swoim wyglądem. Jednak i tak trzeba przez nie przejechać by dostać się na most Marii Walerii dzięki któremu przedostaniemy się na drugą stronę Dunaju na Węgry. Most został otwarty w 1895. W 1919 został zburzony, po czym odbudowano go w 1927. Po raz drugi został zniszczony 26 grudnia 1944 przez wycofujące się wojska niemieckie. Jego ponowna odbudowa miała miejsce całkiem niedawno. Otwarto go 11 października 2001.
Esztergom to zupełnie inna bajka, ale tym razem o tej pierwszej stolicy Węgier nie będę pisać bo na blogu znajdziecie wpisy na temat tego miasta, które utworzyłem w przeszłości 😉 Również tym razem nie zatrzymuję się w mieście.
Opuszczając miasto tak staram się dobrać trasę by było niezbyt daleko, a jednocześnie po jak najmniejszych wzniesieniach. Jednak samych wzniesień nie dało się całkowicie pominąć....
Zsámbék chciałem zobaczyć już dawno temu. Jednak przeważnie miasto nie było na mojej trasie. Tym razem postanowiłem specjalnie tam podjechać.
To 5,5 tysięczne miasto ma kilka ciekawych zabytków. Rezydencja Zichy to dawny zamek. Obecnie szkoła pedagogiczna. Zobaczymy tu również pozostałości łaźni tureckich.
Jednak miasto znane jest przede wszystkim z malowniczych ruin ponorbertańskiego romańskiego kościoła klasztornego górujących nad miastem. W stanie ruin kościół jest od XVIII wieku gdy został zniszczony przez trzęsienie ziemi. W Budapeszcie zbudowano kościół będący kopią tego z Zsámbku.
Muszę przyznać, że ruiny te robią niesamowite wrażenie !
Przyznam szczerze iż miałem ogromną ochotę by polatać tam dronem. Jednak nie chciałem ryzykować. Obok ruin trwała jakaś msza, a w powietrzu latały już dwa inne drony 😂
Gdy tylko opuściłem miasto staram się wyszukać miejscówkę na nocleg mimo jeszcze wczesnej pory. Zrobiłem ledwo 181 kilometrów i więcej w dniu dzisiejszym po prostu już mi się nie chciało 😉
Rozwieszam jedynie hamak. Płachta tym razem nie jest konieczna bo nie spodziewam się opadów deszczu ani osiadającej rosy nad ranem. Szybko przyzwyczajam się do hałasu, który powodują przejeżdżające tuż obok samochody autostradą i zasypiam o wczesnej godzinie.....
Dystans dnia: 181,34 km
Podjazdów: 872 m
Galeria: https://photos.app.goo.gl/DXMHV7ALfmJBE5sa8
cdn....
Rowerowy Eurotrip 2019 - Dzień 3/28 - 15.07.2019 - Węgry, kraj niemal zupełnie płaski na dzisiejszym odcinku....
Oj zmarzło mi się minionej nocy. Co prawda było 10 stopni na plusie jednak zmęczenie, a później stygnięcie ciała trochę mnie wyziębiło i nad ranem zaczyna mną trochę trząść 😋 Nie chciało mi się tym razem zakładać podpinki pod hamak i teraz mam za swoje lenistwo. Więcej nie popełnię tego błędu 😉
Dość długo się wiercę w hamaku w oczekiwaniu aż promienie słońca przebiją się przez drzewa i odrobinę ogrzeją powietrze. Kilkadziesiąt metrów ode mnie przebiega bardzo ruchliwa autostrada, ale hałas przejeżdżających tamtędy samochodów wcale mi nie przeszkadzał w nocy 😉
Po lekkim śniadaniu ruszam w dzisiejszą trasę. Zawsze staram się omijać aglomerację Budapesztu ponieważ byłaby to dla mnie strata czasu próbując się przebijać przez najgęściej zaludniony obszar Węgier. Chcę jednak przedostać się na drugi brzeg Dunaju, a to tak czy owak wiąże się nadal z przejazdem przez jakieś większe miasto tak by dojechać do mostu. Jakoś przeprawy promowe mnie nie pociągają bo to i więcej czasu schodzi i przede wszystkim kosztuje 😋
Na miejsce przedostania się przez Dunaj na jego drugi brzeg wybieram most w okolicy miasta Erd. Przemierzam niewysokie wzniesienia podrzędnymi drogami.
W Biatorbágy moją uwagę zwróciły zaznaczone ruiny jakieś świątyni na tamtejszym cmentarzu. Postanawiam tam podjechać. W sumie Biatorbágy powstało w 1966 roku z połączenia dwóch miejscowości Bia oraz Torbágy. Ruiny znajdują się w tej pierwszej części.
W okolicy miejscowości Sóskút znajdują się jaskinie we wzniesieniu, na które prowadzi droga krzyżowa. Widać, że w to miejsce ingerował człowiek. Swoją drogą, właśnie w tym momencie pomyślałem sobie by kiedyś jednak odwiedzić specjalnie okoliczne wzniesienia jak i samą stolicę Węgier. Tak po prawdzie to tu jest naprawdę gdzie pojeździć ale te okolice jakoś nigdy nie znalazły się na moim celowniku 😉
Erd to spore miasto, przez które i tak muszę przejechać by się dostać nad Dunaj. Jak już muszę to przejadę sobie przez centrum. Na ulicach niestety strasznie duży ruch, a główne skrzyżowanie jak dla mnie bardzo dziwne skonstruowane...
Jadąc trasą rowerową(zwykła polna ścieżka na wale) wzdłuż Dunaju mijam jeden z trzech istniejących minaretów na Węgrzech. Ten tutaj ma 23 metry wysokości. Zwracam też uwagę na jakieś pozostałości z okresu rzymskiego. Niestety teren ogrodzony, ale jest możliwość zwiedzania tylko, że w poniedziałek jest zamknięte. Z węgierskiego nie znam nawet jednego słówka, więc daruje sobie rozszyfrowywanie tego co pisze na tablicy informacyjnej 😉
Obok natomiast stoi ładny pałac Nagytétény. Historia obiektu w tym miejscu sięga swymi czasami do okresu rzymskiego kiedy to znajdowały się tu umocnienia Campona. W XIII wybudowano gotycki zamek w późniejszym czasie przebudowany na pałac.
Kawałek dalej zatrzymuję się na Dunajem. Następuje dłuższa pauza na kąpiel w ciepłych wodach rzeki.
Most nad Dunajem jest aktualnie w remoncie i jedna część została zamknięta dla ruchu. Ścieżka rowerowa również została zamknięta i w zastępstwie wygrodzono bardzo wąską część z pasa ruchu po przeciwnej stronie. Nawet sobie nie wyobrażacie jaki miałem problem tamtędy przejechać bo co chwila zahaczałem to z prawej, a to z lewej strony ogrodzenia. Najgorsze to i tak było minięcie się z innym rowerzystą 😕
Przez niewielki odcinek moja trasa pokrywa się z naddunajską trasą rowerową. Po raz kolejny w dniu dzisiejszym trafiam na utrudnienia. Remontują przejazdy kolejowe i obowiązują objazdy. Jestem zmuszony nadkładać drogi po jakiś polnych duktach.... Ledwo wróciłem na właściwą trasę, a już po chwili kolejny most w remoncie. Tym razem całkowicie wyłączony z ruchu. Nie chce mi się po raz kolejny nadkładać drogi i dlatego decyduję, że spróbuję przejechać. Mostem przejechałem na drugą stronę jednak zjechać już nie byłem w stanie. Robotnicy kazali mi wracać i znaleźć sobie inne miejsce do przeprawy na drugą stronę... Wali mnie to kompletnie i sprowadzam rower po nasypie ekstremalnie w dół na biegnącą poniżej główną drogę. Ufff...., udało się !
Już myślałem, że to koniec atrakcji na dziś. W końcu opuszczam gęstą zabudowę. Wybrałem jakąś trasę rowerową wiodącą wzdłuż kanału wodnego licząc, że trochę podgonię już bezstresowo dystansu. A tu dupa ! Jestem ciekaw co za inteligent wytyczył w takim terenie trasę rowerową. Tam po prostu nie dało się przejechać. Nie dość, że same wertepy, straszne błoto to dodatkowo ta pseudo ścieżka tak bardzo zarośnięta, że byłem cały podrapany od przedzierania się przez dzikie róże. Zapewne gdyby nie moje doświadczenia w jeździe mtb to szlag by mnie chyba trafił. Zawrócić nie za bardzo było jak bo główną drogą był zakaz jazdy rowerem. Powiem szczerze, że im częściej bywam rowerem na Węgrzech tym mniej podoba mi się ten kraj od strony infrastruktury rowerowej i tych wszystkich zakazów z jazdą rowerem związanych 😖
Koniec, końców decyduję się przebić jakąś niezaznaczoną na mapie drogą leśną do pierwszej miejscowości bo za mną godzina jazdy, a ledwo 11 kilometrów pokonałem.....
Tak docieram do Bugyi. Trochę minęło czasu od moich ostatnich zakupów. Dlatego też w pierwszym napotkanym markecie robię zapasy. Za miastem wypijam dwa piwa by się trochę odstresować 😉
Temperatura dziś już nieźle daje popalić. Odpoczywam w cieniu drzew na ławce obok ruin dawnej kaplicy. W koło lata kilka wojskowych Mi-17.
Dalsza część trasy była wręcz nudna. Długie proste odcinki i niemal zupełnie płasko. Miejscowości również coraz rzadziej na mojej drodze. Przejeżdżam przez jakieś tereny wojskowe gdzie znajduje się poligon. Wszędzie zakazy zjazdu z głównej drogi, a mimo to dostrzegłem jakiegoś rowerzystę - sakwiarza odpoczywającego w hamaku kilkadziesiąt metrów od drogi 😉
Po trzech godzinach monotonii docieram do dużego miasta jakim jest Kecskemét. Od razu uderzam na starówkę. Główny plac miejski nosi nazwę Kossuth Tér. Znajduje się przy nim Ratusz miejski, Kościół Franciszkański, Kościół Kalwiński i Kościół Wielki (katolicki). Do tego dochodzi bardzo wiele różnego rodzaju mniejszych i większych pomników.
Miasto wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie 😀
Przed opuszczeniem miasta uzupełniam zapasy płynów, które dość szybko uszczuplam zaraz za miastem jadąc świetną ścieżką rowerową w kierunku zakładów mercedesa. Po drodze mijam dawny wiatrak.
Szybko i przyjemnie docieram do kolejnego miasta - Kiskunfélegyháza. Te węgierskie nazwy to jakaś masakra, nie potrafię tego nawet wymówić 😁
Poza niewielką częścią centrum kompletnie rozkopane...
Miałem cichą nadzieję, że jeszcze dzisiaj dotrę do Szeged, ale na nadziei się skończyło. Chwilę po tym jak słońce skryło się za horyzontem rozpoczynam poszukiwanie miejsca gdzie będę mógł "zawisnąć" pomiędzy drzewami 😉
Mimo wielu utrudnień i jeszcze większej ilości narzekania w dniu, który się właśnie kończy trzeba przyznać, że dzień udany bo wracam na właściwe tory czyli 200 km pękło. Muszę sobie po prostu radzić ze wszystkimi utrudnieniami, które napotykam na swojej drodze, a będzie ich jeszcze bardzo wiele😉
Dystans dnia: 202,61 km
Suma podjazdów: 319 metrów
Galeria dzień 3 : https://photos.app.goo.gl/jgJcDpX7MzEBHPmy7
cdn.....
Oj zmarzło mi się minionej nocy. Co prawda było 10 stopni na plusie jednak zmęczenie, a później stygnięcie ciała trochę mnie wyziębiło i nad ranem zaczyna mną trochę trząść 😋 Nie chciało mi się tym razem zakładać podpinki pod hamak i teraz mam za swoje lenistwo. Więcej nie popełnię tego błędu 😉
Dość długo się wiercę w hamaku w oczekiwaniu aż promienie słońca przebiją się przez drzewa i odrobinę ogrzeją powietrze. Kilkadziesiąt metrów ode mnie przebiega bardzo ruchliwa autostrada, ale hałas przejeżdżających tamtędy samochodów wcale mi nie przeszkadzał w nocy 😉
Po lekkim śniadaniu ruszam w dzisiejszą trasę. Zawsze staram się omijać aglomerację Budapesztu ponieważ byłaby to dla mnie strata czasu próbując się przebijać przez najgęściej zaludniony obszar Węgier. Chcę jednak przedostać się na drugi brzeg Dunaju, a to tak czy owak wiąże się nadal z przejazdem przez jakieś większe miasto tak by dojechać do mostu. Jakoś przeprawy promowe mnie nie pociągają bo to i więcej czasu schodzi i przede wszystkim kosztuje 😋
Na miejsce przedostania się przez Dunaj na jego drugi brzeg wybieram most w okolicy miasta Erd. Przemierzam niewysokie wzniesienia podrzędnymi drogami.
W Biatorbágy moją uwagę zwróciły zaznaczone ruiny jakieś świątyni na tamtejszym cmentarzu. Postanawiam tam podjechać. W sumie Biatorbágy powstało w 1966 roku z połączenia dwóch miejscowości Bia oraz Torbágy. Ruiny znajdują się w tej pierwszej części.
W okolicy miejscowości Sóskút znajdują się jaskinie we wzniesieniu, na które prowadzi droga krzyżowa. Widać, że w to miejsce ingerował człowiek. Swoją drogą, właśnie w tym momencie pomyślałem sobie by kiedyś jednak odwiedzić specjalnie okoliczne wzniesienia jak i samą stolicę Węgier. Tak po prawdzie to tu jest naprawdę gdzie pojeździć ale te okolice jakoś nigdy nie znalazły się na moim celowniku 😉
Erd to spore miasto, przez które i tak muszę przejechać by się dostać nad Dunaj. Jak już muszę to przejadę sobie przez centrum. Na ulicach niestety strasznie duży ruch, a główne skrzyżowanie jak dla mnie bardzo dziwne skonstruowane...
Jadąc trasą rowerową(zwykła polna ścieżka na wale) wzdłuż Dunaju mijam jeden z trzech istniejących minaretów na Węgrzech. Ten tutaj ma 23 metry wysokości. Zwracam też uwagę na jakieś pozostałości z okresu rzymskiego. Niestety teren ogrodzony, ale jest możliwość zwiedzania tylko, że w poniedziałek jest zamknięte. Z węgierskiego nie znam nawet jednego słówka, więc daruje sobie rozszyfrowywanie tego co pisze na tablicy informacyjnej 😉
Obok natomiast stoi ładny pałac Nagytétény. Historia obiektu w tym miejscu sięga swymi czasami do okresu rzymskiego kiedy to znajdowały się tu umocnienia Campona. W XIII wybudowano gotycki zamek w późniejszym czasie przebudowany na pałac.
Kawałek dalej zatrzymuję się na Dunajem. Następuje dłuższa pauza na kąpiel w ciepłych wodach rzeki.
Most nad Dunajem jest aktualnie w remoncie i jedna część została zamknięta dla ruchu. Ścieżka rowerowa również została zamknięta i w zastępstwie wygrodzono bardzo wąską część z pasa ruchu po przeciwnej stronie. Nawet sobie nie wyobrażacie jaki miałem problem tamtędy przejechać bo co chwila zahaczałem to z prawej, a to z lewej strony ogrodzenia. Najgorsze to i tak było minięcie się z innym rowerzystą 😕
Przez niewielki odcinek moja trasa pokrywa się z naddunajską trasą rowerową. Po raz kolejny w dniu dzisiejszym trafiam na utrudnienia. Remontują przejazdy kolejowe i obowiązują objazdy. Jestem zmuszony nadkładać drogi po jakiś polnych duktach.... Ledwo wróciłem na właściwą trasę, a już po chwili kolejny most w remoncie. Tym razem całkowicie wyłączony z ruchu. Nie chce mi się po raz kolejny nadkładać drogi i dlatego decyduję, że spróbuję przejechać. Mostem przejechałem na drugą stronę jednak zjechać już nie byłem w stanie. Robotnicy kazali mi wracać i znaleźć sobie inne miejsce do przeprawy na drugą stronę... Wali mnie to kompletnie i sprowadzam rower po nasypie ekstremalnie w dół na biegnącą poniżej główną drogę. Ufff...., udało się !
Już myślałem, że to koniec atrakcji na dziś. W końcu opuszczam gęstą zabudowę. Wybrałem jakąś trasę rowerową wiodącą wzdłuż kanału wodnego licząc, że trochę podgonię już bezstresowo dystansu. A tu dupa ! Jestem ciekaw co za inteligent wytyczył w takim terenie trasę rowerową. Tam po prostu nie dało się przejechać. Nie dość, że same wertepy, straszne błoto to dodatkowo ta pseudo ścieżka tak bardzo zarośnięta, że byłem cały podrapany od przedzierania się przez dzikie róże. Zapewne gdyby nie moje doświadczenia w jeździe mtb to szlag by mnie chyba trafił. Zawrócić nie za bardzo było jak bo główną drogą był zakaz jazdy rowerem. Powiem szczerze, że im częściej bywam rowerem na Węgrzech tym mniej podoba mi się ten kraj od strony infrastruktury rowerowej i tych wszystkich zakazów z jazdą rowerem związanych 😖
Koniec, końców decyduję się przebić jakąś niezaznaczoną na mapie drogą leśną do pierwszej miejscowości bo za mną godzina jazdy, a ledwo 11 kilometrów pokonałem.....
Tak docieram do Bugyi. Trochę minęło czasu od moich ostatnich zakupów. Dlatego też w pierwszym napotkanym markecie robię zapasy. Za miastem wypijam dwa piwa by się trochę odstresować 😉
Temperatura dziś już nieźle daje popalić. Odpoczywam w cieniu drzew na ławce obok ruin dawnej kaplicy. W koło lata kilka wojskowych Mi-17.
Dalsza część trasy była wręcz nudna. Długie proste odcinki i niemal zupełnie płasko. Miejscowości również coraz rzadziej na mojej drodze. Przejeżdżam przez jakieś tereny wojskowe gdzie znajduje się poligon. Wszędzie zakazy zjazdu z głównej drogi, a mimo to dostrzegłem jakiegoś rowerzystę - sakwiarza odpoczywającego w hamaku kilkadziesiąt metrów od drogi 😉
Po trzech godzinach monotonii docieram do dużego miasta jakim jest Kecskemét. Od razu uderzam na starówkę. Główny plac miejski nosi nazwę Kossuth Tér. Znajduje się przy nim Ratusz miejski, Kościół Franciszkański, Kościół Kalwiński i Kościół Wielki (katolicki). Do tego dochodzi bardzo wiele różnego rodzaju mniejszych i większych pomników.
Miasto wywarło na mnie bardzo pozytywne wrażenie 😀
Przed opuszczeniem miasta uzupełniam zapasy płynów, które dość szybko uszczuplam zaraz za miastem jadąc świetną ścieżką rowerową w kierunku zakładów mercedesa. Po drodze mijam dawny wiatrak.
Szybko i przyjemnie docieram do kolejnego miasta - Kiskunfélegyháza. Te węgierskie nazwy to jakaś masakra, nie potrafię tego nawet wymówić 😁
Poza niewielką częścią centrum kompletnie rozkopane...
Miałem cichą nadzieję, że jeszcze dzisiaj dotrę do Szeged, ale na nadziei się skończyło. Chwilę po tym jak słońce skryło się za horyzontem rozpoczynam poszukiwanie miejsca gdzie będę mógł "zawisnąć" pomiędzy drzewami 😉
Mimo wielu utrudnień i jeszcze większej ilości narzekania w dniu, który się właśnie kończy trzeba przyznać, że dzień udany bo wracam na właściwe tory czyli 200 km pękło. Muszę sobie po prostu radzić ze wszystkimi utrudnieniami, które napotykam na swojej drodze, a będzie ich jeszcze bardzo wiele😉
Dystans dnia: 202,61 km
Suma podjazdów: 319 metrów
Galeria dzień 3 : https://photos.app.goo.gl/jgJcDpX7MzEBHPmy7
cdn.....
Rowerowy Eurotrip 2019 - Dzień 4/28 - 16.07.2019 - Rumunia !
Miniona noc była znacznie cieplejsza od poprzedniej i tym razem ocieplacz był kompletnie zbyteczny. W nocy musiałem go poluzować bo niemal się ugotowałem ! 😉No i jeszcze te cholerne psy, które całą noc biegały tam i powrotem straszliwie ujadając. Miałem w pogotowiu gaz, ale obyło się bez użycia go bo mnie nie wyczuły.
Ruszam w trasę. Ta przez większość dnia będzie niemal zupełnie płaska. Najmniej podjazdów tego dnia podczas całej wyprawy zrobię jak się na koniec okaże 😉
Gdzieś na przedmieściach Szeged robię zakupy i jem śniadanie. Później pozostaje uderzyć do centrum miasta. Miasto ładne i bardzo ciekawe. Bardzo wiele zabytków znajduje się w tym mieście. Mam zamiar pokręcić się trochę dłużej by zobaczyć możliwie jak najwięcej, a i tak to mi się nie udało....
Szeged - Wieża ciśnień.
Szeged czasami zwany jest "miastem słońca", a to dlatego że statystycznie przypada tu najwięcej słonecznych dni w roku w skali całego kraju. Więc nie ma się co dziwić, że i ja trafiłem tu na piękną słoneczną pogodę 😉
To przeszło 160 tysięczne miasto nie jest może tak bardzo popularne jak chociażby zadeptywany przez turystów Budapeszt czy Balaton. Jednak miasto ma swój urok. Zawdzięcza go głównie architekturze secesyjnej.Większość napotkanych tu zabytków zostało pięknie odrestaurowanych.
Móra Ferenc Museum
Tylko szkoda, że akurat główny plac przed katedrą był niedostępny. Właśnie demontowano scenę oraz widownię po jakiejś weekendowej imprezie....
Symbolem miasta jest górująca swymi wysokimi na 93 metry dwiema wieżami katedra Najświętszej Marii Panny. Wybudowano ją pomiędzy 1913-1930 rokiem i reprezentuje styl neoromański.
Na placu przed katedrą stoi najstarszy obiekt w mieście - wieża Dömötör. Jest to romańsko-gotycka pozostałość po kościele św. Dymitra.
Katedra Najświętszej Marii Panny
Dookoła placu katedralnego stoją niskie budynki z charakterystyczną kolumnadą. Po sąsiedzku znajduje się niewielki plac Męczenników spod Aradu, przy którym stoi Brama Bohaterów.
Brama Bohaterów.
Przy palcu Széchenyi’ego stoi ratusz. Obecny obiekt został odbudowany już w stylu modernistycznym po wielkiej powodzi w 1879 roku. Sam plac stanowi w rzeczywistości niewielki park w samym centrum miasta. Spacerując w cieniu porastających go rozłożystych drzew co kawałek napotkamy na różnorodne rzeźby/pomniki otoczone klombami kwiatów. Przedstawiają one różne postaci chlubnie zapisane w historii Węgier.
Ratusz w Szeged
Przez Cisę wydostaję się mostem ze śródmieścia.
Opuszczam to niewątpliwie ciekawe miasto i kieruję się na Makó. Tam zdecyduję jak pojadę dalej w kierunku granicy z Rumunią.
Po drodze zatrzymuję się w miejscowości Kiszombor bo moją uwagę zwróciła romańska rotunda przy znacznie młodszym kościele.
Romańska rotunda w Kiszombor
Kiszombor
No i docieram do Makó. Już wcześniej postanowiłem, że granicę z Rumunią przekroczę w miejscowości Nagylak..., ale najpierw pokręcę się w Makó i wydam resztę forintów na jakieś piwko bo strasznie się chce pić gdy panuje taki ukrop 😉
Makó to niewielkie przygraniczne miasto. Taka mała ciekawostka...., tutaj w żydowskiej rodzinie dnia 18.04.1847 roku urodził się być może najbardziej znana osobowość tego miasta, amerykański wydawca i dziennikarz, Joseph Pulitzer. W ogóle miasto było w przeszłości dużą żydowską gminą. Większość ludzi pochodzenia żydowskiego została wywieziona do obozów zagłady gdzie straciła życie.... Teraz pozostało jedynie kilka pomników oraz odrestaurowana niedawno synagoga.
Pomnik upamiętniający liczną gminę żydowską w Makó
Ostatni raz na Węgrzech zatrzymuję się w miejscowości Battonya.
Battonya
Granicę przekraczam w Turnu
Po około 20 kilometrach dość szybko docieram do pierwszego dużego miasta Rumuńskiego jakim jest Arad. To położone w zakolu rzeki Maruszy (Mureş) miasto posiada wiele zabytków. Obowiązkowo w białym kolorze 😉 Jednak mi ono jakoś nieszczególnie przypadło do gustu. Jak dla mnie na zbyt wysokich obrotach wszytko się tam odbywa. Wszyscy gdzieś strasznie się gdzieś śpieszą. Dopiero podczas trzeciej próby udaje mi się wybrać gotówkę z bankomatu bo dwa wcześniejsze są zepsute....
Ratusz, teatr, kościół św. Antoniego z Padwy czy też stanowiący istną mieszankę stylów pałac kultury.
Eklektyczny gmach władz miejskich z l. 1872–1875
Teatr Klasyczny Ioana Slaviciego z lat 1872–1874
Kościół św. Antoniego z Padwy.
Pałac Kultury
Przed opuszczeniem miasta jeszcze obowiązkowe zakupy. Do kolejnego dzisiejszego celu mam spory dystans do pokonania. Przez miasto przemieszczam się przeważnie ścieżkami rowerowymi.
Bardzo fajna ścieżka rowerowa w Arad
...., ale trafiają się też takie absurdy jak stojące na samym środku ścieżki słupy oświetleniowe 😂
...i jeden z absurdów
Tuż po opuszczeniu granic administracyjnych miasta uszczuplam dość znacznie swoje zapasy 😉
Uszczuplam zapasy....
... pić mi się bardzo chciało
Na odcinku trochę ponad 50 kilometrów mało ciekawych miejscowości. Staram się nigdzie nie zbaczać z głównej trasy w obawie, że nie zdążę do Timisoary przed zachodem słońca. Uwagę warto zwrócić na cerkiew w miejscowości Sagu.
Sagu
Oraz jedyne miasteczko po drodze jakim jest Vinga. Tutaj wyciągam po raz pierwszy drona. W ten sposób szybciej "oblecę " miasto 😋
Vinga
Vinga
Na jednym ze zjazdów strzela mi pierwsza szprycha podczas tego wypadu. Jak się okaże później to tego typu defektów będzie bardzo sporo, no ale koło ma już za sobą kilka podobnych bardzo obciążeniowych wypadów, więc nie mam się co dziwić. Teraz jeszcze nie zdaję sobie sprawy co mnie czeka z tym kołem przez najbliższy miesiąc 😉
Szybko wymieniam szprychę i w ostatnich promieniach docieram do głównej atrakcji dzisiejszego dnia jaką jest miasto Timisoara !
Pierwsza zerwa szprycha.
Zapas jest, ale okaże się to zbyt mało.
Przez stulecia miasto to znajdowało się pod panowaniem, kolejno Węgrów, Turków i Austriaków, a obecnie wiadomo, że Rumunom. Po wszystkich tych nacjach pozostały widoczne ślady w architekturze miejskiej do dzisiaj. Z najnowszej historii warto nadmienić, że właśnie tutaj w 1989 r. miały miejsce wydarzenia, które zakończyły się krwawym obaleniem rządów Nicolae Ceausescu. Komuniści wysłali na ulicę wojsko, a mimo to nie zdołali spacyfikować buntu i wkrótce rewolucja rozszerzyła się na cały kraj.
Miasto mimo iż jest dwa razy większe i liczniejsze od Arradu tu jest zupełnie inaczej. Nie ma tego zgiełku i pośpiechu. Wszystko odbywa się tak trochę na zwolnionych obrotach. Zapewne ma na to wpływ to iż miasto jest bardzo turystyczne co widać na każdym kroku na bardzo rozległej starówce. A spacer po starówkach miast jest zawsze najprzyjemniejszym elementem zwiedzania, bo zwykle właśnie tutaj skupiają się najważniejsze i najpiękniejsze zabytki miast 😉
Makieta Timisoary
Spotkałem się z opiniami, że starówka jest zaniedbana, a ja jednak jestem odmiennego zdania. Co prawda to tu to tam odpada tynk z elewacji jednak w znacznej większości obiekty przyzwoicie wyglądają. Mi to miasto bardzo przypadło do gustu. Główny plac w mieście jest bardzo rozległy i oblegany przez turystów.
Wokół rynku zobaczymy ładne kamienice, barokową katedrę rzymskokatolicką, katedrę serbską a także pałac z XVIII wieku (mieści się tu także muzeum).
Katedra św. Jerzego w Timișoarze
W samym sercu rynku wznosi się pomnik Trójcy Świętej.
Ciekawy jest również Plac Wolności. W bocznych uliczkach pełno o tej porze tętniących życiem restauracyjek i temu podobnych knajp.
Jedna z bocznych uliczek
Kilka reprezentacyjnych obiektów znajduje się przy Placu Zwycięstwa.
Teatr
Timisoara zasłynęła z tego, że była pierwszym miastem w Europie z elektrycznymi latarniami ulicznymi. W 1884 roku w mieście zamontowano pierwsze 731 latarni.
Miasto na pewno warte by spędzić tu znacznie dłużej aniżeli moje 1,5 godziny. Na mnie jednak już najwyższa pora. Powoli zaczynam odczuwać znużenie dzisiejszym dniem i na myśl przychodzi mi już tylko to by rozwiesić gdzieś hamak. Z tym dzisiaj będzie problem. Dość dużo czasu zajmuje mi wydostanie się poza administracyjne granice miasta. Jadę jakąś wyboistą ścieżką po wale nad rzeką i jeszcze mam pierwsze spotkanie z rumuńskimi psami. Przyczepiło się do mnie kilka kundli i ciężko było im uciec 😋 Nie mogąc znaleźć miejsca na rozwieszenie hamaka decyduję się na schronienie w wersji pseudo namiot.... Przed snem jeszcze długo obserwuję częściowe zaćmienie księżyca 😀
Dystans dzień 4: 211,72 km
Suma podjazdów: 292 metry
Galeria dzień 4: https://photos.app.goo.gl/yiUQouXYc6SWzDV67
cdn...
Miniona noc była znacznie cieplejsza od poprzedniej i tym razem ocieplacz był kompletnie zbyteczny. W nocy musiałem go poluzować bo niemal się ugotowałem ! 😉No i jeszcze te cholerne psy, które całą noc biegały tam i powrotem straszliwie ujadając. Miałem w pogotowiu gaz, ale obyło się bez użycia go bo mnie nie wyczuły.
Ruszam w trasę. Ta przez większość dnia będzie niemal zupełnie płaska. Najmniej podjazdów tego dnia podczas całej wyprawy zrobię jak się na koniec okaże 😉
Gdzieś na przedmieściach Szeged robię zakupy i jem śniadanie. Później pozostaje uderzyć do centrum miasta. Miasto ładne i bardzo ciekawe. Bardzo wiele zabytków znajduje się w tym mieście. Mam zamiar pokręcić się trochę dłużej by zobaczyć możliwie jak najwięcej, a i tak to mi się nie udało....
Szeged - Wieża ciśnień.
Szeged czasami zwany jest "miastem słońca", a to dlatego że statystycznie przypada tu najwięcej słonecznych dni w roku w skali całego kraju. Więc nie ma się co dziwić, że i ja trafiłem tu na piękną słoneczną pogodę 😉
To przeszło 160 tysięczne miasto nie jest może tak bardzo popularne jak chociażby zadeptywany przez turystów Budapeszt czy Balaton. Jednak miasto ma swój urok. Zawdzięcza go głównie architekturze secesyjnej.Większość napotkanych tu zabytków zostało pięknie odrestaurowanych.
Móra Ferenc Museum
Tylko szkoda, że akurat główny plac przed katedrą był niedostępny. Właśnie demontowano scenę oraz widownię po jakiejś weekendowej imprezie....
Symbolem miasta jest górująca swymi wysokimi na 93 metry dwiema wieżami katedra Najświętszej Marii Panny. Wybudowano ją pomiędzy 1913-1930 rokiem i reprezentuje styl neoromański.
Na placu przed katedrą stoi najstarszy obiekt w mieście - wieża Dömötör. Jest to romańsko-gotycka pozostałość po kościele św. Dymitra.
Katedra Najświętszej Marii Panny
Dookoła placu katedralnego stoją niskie budynki z charakterystyczną kolumnadą. Po sąsiedzku znajduje się niewielki plac Męczenników spod Aradu, przy którym stoi Brama Bohaterów.
Brama Bohaterów.
Przy palcu Széchenyi’ego stoi ratusz. Obecny obiekt został odbudowany już w stylu modernistycznym po wielkiej powodzi w 1879 roku. Sam plac stanowi w rzeczywistości niewielki park w samym centrum miasta. Spacerując w cieniu porastających go rozłożystych drzew co kawałek napotkamy na różnorodne rzeźby/pomniki otoczone klombami kwiatów. Przedstawiają one różne postaci chlubnie zapisane w historii Węgier.
Ratusz w Szeged
Przez Cisę wydostaję się mostem ze śródmieścia.
Opuszczam to niewątpliwie ciekawe miasto i kieruję się na Makó. Tam zdecyduję jak pojadę dalej w kierunku granicy z Rumunią.
Po drodze zatrzymuję się w miejscowości Kiszombor bo moją uwagę zwróciła romańska rotunda przy znacznie młodszym kościele.
Romańska rotunda w Kiszombor
Kiszombor
No i docieram do Makó. Już wcześniej postanowiłem, że granicę z Rumunią przekroczę w miejscowości Nagylak..., ale najpierw pokręcę się w Makó i wydam resztę forintów na jakieś piwko bo strasznie się chce pić gdy panuje taki ukrop 😉
Makó to niewielkie przygraniczne miasto. Taka mała ciekawostka...., tutaj w żydowskiej rodzinie dnia 18.04.1847 roku urodził się być może najbardziej znana osobowość tego miasta, amerykański wydawca i dziennikarz, Joseph Pulitzer. W ogóle miasto było w przeszłości dużą żydowską gminą. Większość ludzi pochodzenia żydowskiego została wywieziona do obozów zagłady gdzie straciła życie.... Teraz pozostało jedynie kilka pomników oraz odrestaurowana niedawno synagoga.
Pomnik upamiętniający liczną gminę żydowską w Makó
Ostatni raz na Węgrzech zatrzymuję się w miejscowości Battonya.
Battonya
Granicę przekraczam w Turnu
Po około 20 kilometrach dość szybko docieram do pierwszego dużego miasta Rumuńskiego jakim jest Arad. To położone w zakolu rzeki Maruszy (Mureş) miasto posiada wiele zabytków. Obowiązkowo w białym kolorze 😉 Jednak mi ono jakoś nieszczególnie przypadło do gustu. Jak dla mnie na zbyt wysokich obrotach wszytko się tam odbywa. Wszyscy gdzieś strasznie się gdzieś śpieszą. Dopiero podczas trzeciej próby udaje mi się wybrać gotówkę z bankomatu bo dwa wcześniejsze są zepsute....
Ratusz, teatr, kościół św. Antoniego z Padwy czy też stanowiący istną mieszankę stylów pałac kultury.
Eklektyczny gmach władz miejskich z l. 1872–1875
Teatr Klasyczny Ioana Slaviciego z lat 1872–1874
Kościół św. Antoniego z Padwy.
Pałac Kultury
Przed opuszczeniem miasta jeszcze obowiązkowe zakupy. Do kolejnego dzisiejszego celu mam spory dystans do pokonania. Przez miasto przemieszczam się przeważnie ścieżkami rowerowymi.
Bardzo fajna ścieżka rowerowa w Arad
...., ale trafiają się też takie absurdy jak stojące na samym środku ścieżki słupy oświetleniowe 😂
...i jeden z absurdów
Tuż po opuszczeniu granic administracyjnych miasta uszczuplam dość znacznie swoje zapasy 😉
Uszczuplam zapasy....
... pić mi się bardzo chciało
Na odcinku trochę ponad 50 kilometrów mało ciekawych miejscowości. Staram się nigdzie nie zbaczać z głównej trasy w obawie, że nie zdążę do Timisoary przed zachodem słońca. Uwagę warto zwrócić na cerkiew w miejscowości Sagu.
Sagu
Oraz jedyne miasteczko po drodze jakim jest Vinga. Tutaj wyciągam po raz pierwszy drona. W ten sposób szybciej "oblecę " miasto 😋
Vinga
Vinga
Na jednym ze zjazdów strzela mi pierwsza szprycha podczas tego wypadu. Jak się okaże później to tego typu defektów będzie bardzo sporo, no ale koło ma już za sobą kilka podobnych bardzo obciążeniowych wypadów, więc nie mam się co dziwić. Teraz jeszcze nie zdaję sobie sprawy co mnie czeka z tym kołem przez najbliższy miesiąc 😉
Szybko wymieniam szprychę i w ostatnich promieniach docieram do głównej atrakcji dzisiejszego dnia jaką jest miasto Timisoara !
Pierwsza zerwa szprycha.
Zapas jest, ale okaże się to zbyt mało.
Przez stulecia miasto to znajdowało się pod panowaniem, kolejno Węgrów, Turków i Austriaków, a obecnie wiadomo, że Rumunom. Po wszystkich tych nacjach pozostały widoczne ślady w architekturze miejskiej do dzisiaj. Z najnowszej historii warto nadmienić, że właśnie tutaj w 1989 r. miały miejsce wydarzenia, które zakończyły się krwawym obaleniem rządów Nicolae Ceausescu. Komuniści wysłali na ulicę wojsko, a mimo to nie zdołali spacyfikować buntu i wkrótce rewolucja rozszerzyła się na cały kraj.
Miasto mimo iż jest dwa razy większe i liczniejsze od Arradu tu jest zupełnie inaczej. Nie ma tego zgiełku i pośpiechu. Wszystko odbywa się tak trochę na zwolnionych obrotach. Zapewne ma na to wpływ to iż miasto jest bardzo turystyczne co widać na każdym kroku na bardzo rozległej starówce. A spacer po starówkach miast jest zawsze najprzyjemniejszym elementem zwiedzania, bo zwykle właśnie tutaj skupiają się najważniejsze i najpiękniejsze zabytki miast 😉
Makieta Timisoary
Spotkałem się z opiniami, że starówka jest zaniedbana, a ja jednak jestem odmiennego zdania. Co prawda to tu to tam odpada tynk z elewacji jednak w znacznej większości obiekty przyzwoicie wyglądają. Mi to miasto bardzo przypadło do gustu. Główny plac w mieście jest bardzo rozległy i oblegany przez turystów.
Wokół rynku zobaczymy ładne kamienice, barokową katedrę rzymskokatolicką, katedrę serbską a także pałac z XVIII wieku (mieści się tu także muzeum).
Katedra św. Jerzego w Timișoarze
W samym sercu rynku wznosi się pomnik Trójcy Świętej.
Ciekawy jest również Plac Wolności. W bocznych uliczkach pełno o tej porze tętniących życiem restauracyjek i temu podobnych knajp.
Jedna z bocznych uliczek
Kilka reprezentacyjnych obiektów znajduje się przy Placu Zwycięstwa.
Teatr
Timisoara zasłynęła z tego, że była pierwszym miastem w Europie z elektrycznymi latarniami ulicznymi. W 1884 roku w mieście zamontowano pierwsze 731 latarni.
Miasto na pewno warte by spędzić tu znacznie dłużej aniżeli moje 1,5 godziny. Na mnie jednak już najwyższa pora. Powoli zaczynam odczuwać znużenie dzisiejszym dniem i na myśl przychodzi mi już tylko to by rozwiesić gdzieś hamak. Z tym dzisiaj będzie problem. Dość dużo czasu zajmuje mi wydostanie się poza administracyjne granice miasta. Jadę jakąś wyboistą ścieżką po wale nad rzeką i jeszcze mam pierwsze spotkanie z rumuńskimi psami. Przyczepiło się do mnie kilka kundli i ciężko było im uciec 😋 Nie mogąc znaleźć miejsca na rozwieszenie hamaka decyduję się na schronienie w wersji pseudo namiot.... Przed snem jeszcze długo obserwuję częściowe zaćmienie księżyca 😀
Dystans dzień 4: 211,72 km
Suma podjazdów: 292 metry
Galeria dzień 4: https://photos.app.goo.gl/yiUQouXYc6SWzDV67
cdn...
Timisoara pięknie się prezentuje. Lekko zapuszczona była jakieś 15 lat temu gdy po raz pierwszy ją zobaczyłem (a i tak wspominam ją bardzo mile). Pamiętam piwo w knajpie na jednym z głównych placów miasta w dobrej cenie - po przeliczeniu na złotówki za około 2,50. To były czasy - ostatnio płaciłem chyba 7 RON (czyli 7 zł).
gar pisze:Timisoara pięknie się prezentuje. Lekko zapuszczona była jakieś 15 lat temu gdy po raz pierwszy ją zobaczyłem (a i tak wspominam ją bardzo mile). Pamiętam piwo w knajpie na jednym z głównych placów miasta w dobrej cenie - po przeliczeniu na złotówki za około 2,50. To były czasy - ostatnio płaciłem chyba 7 RON (czyli 7 zł).
Wszystko się zmienia, szczególnie widać to na dłuższym okresie czasu. Widując coś na co dzień przyzwyczajamy się do tego widoku i już tak na te zmiany nie zwracamy uwagi.
Porównania z cenami nie mam za bardzo bo w Rumunii byłem dopiero drugi raz i to zaledwie na przestrzeni dwóch lat
Robert J pisze:laynn pisze: Psy gazem potraktowałeś, czy jednak depnałeś?
Tym razem jeszcze mocno deptałem na pedały bo to były takie małe wredne kundle. Dopiero przy kolejnych dniach zacząłem korzystać z gazu.
Właśnie takie małe wredne są najgorsze, kiedyś mojego brata taki chwycił za nogawkę i potargał spodnie, oczywiście jak jechał na rowerze 😉
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość