Skansen kolejowy w Pyskowicach ponoć nie jest opuszczony. Podobno nadal ma swoich właścicieli i opiekunów, którzy się nim zajmują. Informacje te pochodzą z internetu, gdy na moją wzmiankę o "opuszczonym skansenie" podniosły się oburzone głosy, że "wprowadzam ludzi w błąd".
O istnieniu tam skansenu dowiedziałam się w roku 2005 i wtedy pojechaliśmy go obejrzeć. Wycieczka nie przebiegała pomyślnie, ekipa będąca w ten dzień na terenie patrzyła na wilkiem i próbowała jak najszybciej się nas pozbyć. Do lokomotywowni nie pozwolili nawet zajrzeć przez dziurę w drzwiach, bo “skansen jeszcze nie jest do końca czynny i udostępniony do zwiedzania”. Wspomnienie nie zostało szczególnie sympatyczne, więc na długie lata został porzucony plan powrotu w to miejsce.
Tegoroczną ciepłą jesienią mieliśmy okazję zwiedzać pobliskie wiadukty, więc będąc tak blisko - postanowiliśmy jednak zerknąć ponownie. I atrakcyjność wycieczki przerosła wszelkie oczekiwania. Planowaliśmy ot wyskoczyć na 15 minut, a zeszło chyba ponad 2 godziny. Przeważnie jest taka zasada, że lepiej nie wracać w znane sobie miejsca, aby nie psuć wspomnień i że kolejna odsłona jest zazwyczaj dużo gorsza od pierwowzoru. Jednak od tej reguły są chlubne wyjątki. I właśnie wizyta w pyskowickim skansenie do takowych należy!
Tuptamy sobie od strony wiaduktów. Mijamy budynek starej nastawni na nóżkach i inne zruinowane budynki. Na jednym z nich wisi stara drewniana tabliczka z mocno zatartym napisem "skansen". To jedyny akcent informujący o istnieniu tu takowego przedsięwziecia, więc gdyby nie nasza wycieczka sprzed kilkunastu lat - to w najśmielszych snach bym nie wpadła, że takowe “cuś” tu istnieje bądź istniało.
Teren nie jest dziki i całkowicie opustoszały. Z drugiej strony ciężko by się było tego spodziewać na obrzeżach całkiem sporego miasta i to jeszcze w weekend. Spotykamy śliniących się do parowozów złomiarzy, którzy macają różne rurki i uchwyty z pożądliwością we wzroku, tak jakby im się już przesypywały przed oczami banknoty. Mijamy zakochaną parkę, która szuka ustronnego miejsca na mniej lub bardziej romantyczną schadzkę. I raczej im się to nie udało za dobrze - bo wpadli na nas. Czy raczej my na nich? Ciężko powiedzieć kto na kogo, ale jedno jest pewne - takie parki zazwyczaj bardzo źle reagują na widok rodziny z dzieckiem
Widok rozdziamganego przedszkolaka zdaje się działać jak kubeł zimnej wody na głowę, powodujący rychłe porzucenie zamierzonych planów
Trafiamy też na grupkę podrostków, otoczonych drgającym powietrzem i tumanem aromatycznego, konopnego dymu. Proszą nas o ogień w celu odpalenia kolejnych generatorów mgły i zapachu. O dziwo nasza zapalniczka też przestała działać… Dziwne… Trzy w miarę nowe zapalniczki szlag trafia nagle i w tym samym miejscu??
Początkowo zaglądamy na teren lokomotywowni. Tej gdzie niegdyś nie zostaliśmy wpuszczeni. Teraz wielkie, szerokie, drewniane drzwi stoją otwarte i skrzypią na wietrze.
Bez problemu można się wślizgnąć do środka, a dorodne rzepy tylko czekają, aby się wczepić w ubrania. Kabakowi atakują czuprynę. No tak, ona ma łeb dużo niżej niż my.. Chyba 20 kolczastych kulek przychodzi wyskubać z włosków. Jutro poranne czesanie może się okazać dosyć traumatyczne
Skrzyp drzwi zostaje za nami. Otacza nas cisza. Wysokie ściany tłumią wiatr. Znajdujemy się w sporym budynku pozbawionym dachu (tzn. przynajmniej w tej części). “Podłogę” zajmują głębokie jamy (jak kanały do naprawy u mechanika) z przebiegającym nad nimi pordzewiałym torowiskiem. Chyba tu zaglądano lokomotywom pod brzuszki.
Teren porastają już niewielkie drzewka, które zaczynają nabierać cudnych kolorów jesieni.
Ściany z kiściami rur i kabli.
Czasem można wpaść na fikuśny metalowy słupek.
Na terenie ogromnej hali znajduje się szereg małych budyneczków czy wnęk przechodzących w pomieszczenia.
Zachowały się w nich jeszcze resztki mebli. Solidne drewniane szafy, stoły, firany tak utkane pajęczyną, że owych pajęczych sieci jest tu już na chwilę obecną więcej niż włókien stworzonych ręką człowieka.
Na różnych wpół otwartych drzwiach wiszą pordzewiałe tabliczki, pozwalające jeszcze odczytać dawne przeznaczenie tych miejsc.
Znaleźiśmy też Bukę!!!!!!!
Budyneczki mijamy boczkiem, boczkiem, przez kolejne łukowate korytarzyki, zastanawiając się jak daleko uda się przejść tą halą. Ogromne kraciaste okna pozbawione są już szyb, ale ich miejsce zajęło cudne, czerwone wino. Za ścianą idą jacyś kolesie. Puszczają z telefonu piosenkę i razem z owym telefonem śpiewają: “Wziąć chłopaków na domówke, ugotować parówkę, zaprosić na noc jakąś dupkę”. I fraza się powtarza. Chyba lubią ten fragment. Albo to już cała piosenka? A może to po prostu ich plan na dziś? Śmieszne jest to, że idziemy od siebie w odległości chyba 2 metrów a się nie widzimy. Nie wiem więc jak wyglądali, ile mieli lat i ilu ich dokładnie było. Oni o naszym istnieniu chyba nie wiedzieli w ogóle nic… Bo ostatecznie każdy poszedł w swoją stronę a mur ciągnął się jeszcze bardzo długo… Stopniowo dźwięk piosenki się oddalał aż w końcu zagłuszył go szum pnączy na wietrze...
I tak to docieramy do tej części lokomotywowni, która ma jeszcze dach, więc wszystko czai się w mroku. Tu drzewek jest zdecydowanie mniej, wyraźnie brak światła im nie służy.
Wciąż trzeba mocno pod nogi patrzeć, żeby nie wlecieć do kanału.
Stoi tu sporo takich metalowych tulei z dziurami, które na pierwszy rzut oka przypominają mi piece.
Jest też trochę jakby resztek taboru - podwozia, kółka, cysterny.
Zaglądamy też do bocznych pomieszczeń, przyglądając się różnym starym machinom o często nieznanym nam przeznaczeniu.
Tabliczki znamionowe mniej lub bardziej czytelne.
Na tym kawałku drewna jakby kilkakrotnie był zmieniany napis? Jakby jeden wyłaził spod drugiego? Ale napewno coś było o 1 maja! Kabak próbuje czytać - “To coś o mnie, prawda? Toż tu pisze “Maja”. Skąd oni wiedzieli, że ja tu przyjdę??”
I sowa się nam przygląda.
Wychylam się z okienka, starając się nie pociąć potłuczonym szkłem, co nie do końca mi się udaje. I widzę wagony! Piętruś! Ale ja uwielbiałam takowymi jeździć! Ostatni raz takim jechałam 10 lat temu wracając z Woodstocku. Podstawili wtedy wagony, które już chyba od jakiegoś czasu stały na bocznicach. Takie z korbką do odkręcania okien. I też miały takie zielone umaszczenie.
No to już wiemy gdzie pójdziemy zwiedzać dalej! Tylko muszę w coś owinąć rozciętą łapę…. Wzięłam na szczęście plastry dla kabaka - mi też z jednorożcem będzie do twarzy
Zazwyczaj biorę niby dla niej, a potem zawsze kończy się tak samo… “Oj mama! trzeba uważac!” - komentuje kabak.
Rzut oka na “obrotownie” dla lokomotyw i suniemy w stronę zgrupowanych niedaleko wagonów.
Podchodzimy do miejsca, gdzie w pamięci mi zostało, że niegdyś wchodziliśmy na teren skansenu. Ale chyba się coś pozmieniało. Albo pamięć okazała się zawodna? Dochodzimy do płotu. Przechodzić górą nam się nie chce, zwłaszcza przesadzanie górą 20 kg kabaka nie napawa optymizmem.
Obejdziemy toto, może będzie jakieś dogodniejsze wejście. Z drogi widać trochę parowozów i drewniane mieszkalne okazy zupełnie jak na wczasy wagonowe!
I nagle płot się kończy! Ale byśmy se pluli w brodę, gdybyśmy go forsowali a potem się okazało, że cały wysiłek na nic!
Za ogrodzeniem z siatki stoi część taboru, nie wiem na jakiej zasadzie przeprowadzali segregacje.
Drezynka niczego sobie!
Hmmmm… wrzesień 2005? To myśmy tu byli 2 miesiące później. Zatem witaj lokomotywko ponownie! Myśmy się już widzieli!
Idziemy połazić tam, gdzie nas płoty nie ograniczają. Na ten parowóz chyba coś dużego kiedyś zleciało! Kurde, a to taki solidny kawałek metalu.. Szkoda, że lokomotywy nie potrafią opowiedzieć swoich przygód!
A tu koła! Muśnięte i rudością, i zielenią!
Kicamy między wagonami! Choć przez chwilę mogę się poczuć jak w czasie podróży pociągami towarowymi! Jak bohaterowie filmików ze wschodu, które namiętnie oglądam!
Ten okaz jakoś najbardziej się udał spotkanym gimnazjalistom. Wszyscy po kolei robili sobie z nim zdjęcia, kręcili filmiki, ustawiając się w różnych wyszukanych pozach
Kawałek rury i radości na pół dnia
Tutaj powinna być możliwość noclegu!
Nie tylko mnie chodzi po głowie, aby tu zamieszkać. Niektórzy to nawet wprowadzili w czyn!
Gdzie się człowiek odwróci - to jest na czym zawiesić oko! Ta ilość pokręteł, rurek, kolanek, zaworów, kółek, sztab i szlag wie czego jeszcze!
Struktura tabliczki zaczyna już przypominać naturalną skałę...
A tu taki kocioł jak ten drugi, co walał się zdemontowany w lokomotywowni!
Gdybym była tu sama to pewnie na część lokomotyw czy wagonów bym postanowiła wleźć. Jako że ekipa zawiera składniki nieduże - włazimy dosłownie na każdą. Nie ma innej opcji. Takiego placu zabaw to kabak nie odpuści!
Widoki z góry.
W cienistych wnętrzach też nie jest nudno! Ile pokręteł!
Ile tabliczek!
A nie przepraszam! Na ten jeden wagon nie wchodziliśmy. Bo on wyglądał jakby chciał nas zjeść!
Ta lokomotywa to na długo pozostanie w mojej pamięci. Włazisz jej gdzieś pod brzuszek, a tu nagle rozlega się gwizd pociągu. To uczucie napięcia wszystkich mięśni i żelaznej ręki łapiącej cię za gardło… No tak, przecież stacja i czynna linia jest tu obok. Nic w tym dziwnego
Laweta??
“Niech żyje postępowa młodzież całego świata”. Co woził ten przedziwny wagon bez drzwi i okien? Że akurat taki napis na nim umieszczono?
Resztki wspomnienia o kopalni piasku.
A tu artystyczny nieład! Pełne zróżnicowanie formy i treści
Urzekł mnie ten podeścik!
Drezynka w wersji super mini?
A to ponoć jest orzełek dzidziuś. Bo kiedyś miał w dziobie smoczek - tak jak jedna z kabaczych lal. I smoczek oczywiście się zgubił (u lali także). Zwiedzanie takich miejsc z sześciolatkiem naprawdę odkrywa nowe horyzonty!
Wiele razy mnie pytano czemu lubię opuszczone miejsca i ruiny. Powodów jest sporo, ale jednym z ważniejszych jest to, że w takich miejscach nie niszczy się roślin. I mogą rosnąć swobodnie, bujnie i szczęśliwie. Zapomnieć o kosiarkach, sekatorach i herbicydach. Mogą wreszcie rozwinąć skrzydła i żyć po swojemu. Tam gdzie im wygodnie
Tu jakaś suwnica? Dźwig? Wyraźnie coś do załadunku wagonów przejeżdżających dołem!
Do wieży nie udało nam się wejść. Pozamykane
Każdy miłośnik aromatycznego tchnienia podkładów znajdzie tutaj coś dla siebie.
Są też pryzmy takich, które wyglądają na nowe… Tak jakby mieli remontować tą nitkę torowiska?
I tak wylądowaliśmy po drugiej stronie TEGO muru. Tego z oknami bez szyb, ale z poczerwieniałą winoroślą. Tego, za którym ekipa śpiewała o parówkach. Teraz my tu idziemy i śpiewamy o jagódkach, a za milczącym murem może ktoś nas słucha i rozważa kim u licha jesteśmy…
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..