Nadbużanskie łąki, ktorymi prowadzi nasza trasa, są pełne jaskrów, firletek, złocieni i innych cudnych kwiatkow, ktorych nazw niestety nie znam. Niesamowicie wyglądają takie żółte, białe, fioletowe dywany po horyzont. Przełom maja i czerwca to chyba najpiekniejszy moment w roku!
Innych wędrowcow nie spotykamy. Jedynie bocianów calkiem sporo brodzi w wysokich trawach!
Gdzieniegdzie droga jest dobrze widoczna.
W innych miejscach nieco mniej.
Czasem jak sie dobrze przyjrzec to mozna nawet skrzyżowanie wypatrzec!
Od strony Bugu slychac wycie jakiego silnika samochodowego - brzmi jakby sie zakopał. Niosą sie tez jakies podniesione ludzkie głosy, widac niezbyt zadowolone z zaistniałej sytuacji! Początkowo myślelismy, ze to juz za Bugiem i jakis ukrainski wędkarz mial dzisiaj mniej szczęścia niz zwykle. Jednak dobiegajace do uszu urywane przekleństwa sa jak najbardziej rodzime i swojskie!
Kawałek dalej znów spotykamy straż graniczną, ktora chyba dosc często patroluje ten odcinek. To juz nasze drugie dzisiejsze z nimi spotkanie.
(zdjecie autorstwa Pudelka)
Rano, gdy szamaliśmy sniadanko, nad glowami nam krążył samolot pogranicznikow. Chyba kołował z pół godziny! Nie wiem czy tak bacznie nam sie przyglądali, analizując czy to napewno te same pyski co byly spisane z wieczora? Czy moze byli tak ciekawi, co tacy przybysze z poludniowego zachodu mogą wcinać o poranku?
W takich oto klimatach docieramy do Hniszowa, znanego z posiadania na stanie bardzo starego dębu Bolko.
Dąb dębem, ale cała wioska jest malownicza - piaszczyste drogi, kapliczki, chałupy..
Kaczuszka kąpielowa nieśmiało obserwuje świat przez szybke.
Robimy sobie popas w cienistym miejscu - pod falistą blachą lokalnego przystanku.
(zdjecie z aparatu eco)
Rozlewiska na obrzeżach wioski.. Moze stawy? Moze starorzecza? Łasym okiem na nie spoglądamy z racji na upał!
Juz nie pamietam czy to jeszcze boczna droga, czy juz głowna?
(zdjecie z aparatu Pudelka)
Przy głownej drodze próbujemy łapać stopa. Niedaleko chcemy podjechac, tylko do Świerżów, ale nie chce sie nam deptac asfaltami. Na czas łapania kombinujemy sobie gałęzie do oganiania sie od latajacych gadzin. Okadzamy sie tez skręcikami. Tak... taki skręcik to taka miła chwila, gdy siedzisz cobie, dymek wiruje wokół i masz chwile spokoju bo nic nie włazi do oczu!
Pierwsza zatrzymuje sie straz graniczna napotkana na łąkach. Cos tam zagadują ale podwieźć nas nie chca.
Drugi zatrzymuje sie samochod, w ktorym jedzie czterech facetow. Mordy mają takie jakby wlasnie spierdzielili z kryminału o zaostrzonym rygorze. Mówią, ze mogą zabrac jedną osobe. Mamy troche problem z wytypowaniem chetnego bo nikt nie chce sie przysiąść. Ekipa z auta jest wyraznie poirytowana, mam wrazenie, ze zalezało im na owym dodatkowym pasażerze. W koncu cos szpetnie zakleli i odjezdzają z piskiem opon. Na szczescie juz ich wiecej nie spotkalismy.
Ostatecznie zabierają nas Litwini, ktorzy zaraz potem okazują sie Ukraincami, ktorzy w dwa samochody wracają do domu. Auta maja litewskie blachy bo wlasnie pare dni temu zostaly zakupione. Pół Ukrainy obecnie jezdzi na zamiejscowych rejestracjach. Ja jade z eco. Pudel sam. Nasz Ukrainiec nie jest zbyt chetny do rozmowy. Pudel trafił na sympatyczniejszego, wiec cos tam porozmawiali o pogranicznym zyciu.
Zgodnie z prośba Ukraincy wysadzają nas pod sklepem w Świerżach. Z wyglądu sklep nie rokuje specjalnie klimatycznością i nic nie zapowiada długich godzin jakie tu spędzimy!
Na podsklepiu sie roi! Zrobiona jest w celach biesiadnych wygodna i szczelna weranda. Jak widac, nie mozna sie od razu zniechecac po ujrzeniu szyldu sieciówki. Ławeczki obsiadło chyba z dwudziestu "dżentelmenów, szczesliwie posiadających nadmiar wolnego czasu". Najbardziej z ekipy wyróżnia sie Bartek. On nas najbardziej bierze pod opieke i bawi najciekawszą rozmową. Chłopak jest przypakowany solidnie, z tatuazami, modnie ubrany. Elokwentny, wesoły, pewny siebie. Zupełnie nie pasuje miedzy wioskowych żulików. Nie pije dużo, jakis jeden czy drugi browarek wciągnie, ale raczej symbolicznie. Wyglada na to, ze stad pochodzi, ale sporo życia spedza gdzie indziej, pewnie w krainach gdzie lepiej sie robi interesy.
Jest kilku pogodnych dziadków, dla ktorych podsklepie jest miejscem spokoju i ucieczki od gderających żon. “W domu nie posiedzisz. Zawsze znajdą ci cos do roboty”. “Na ławeczce w ogrodku byloby milej, ale juz 20 lat nie mialem szansy tam usiąść w spokoju”. “Ja ryby tez łowie, z tego samego powodu”.
Jest tez totalnie zamroczony żulik z rozbitym nosem, o ktorym reszta wypowiada sie dosc pogardliwie, ze “to alkoholik”.
Jest koleś, ktory 28 lat mieszkał w Żorach i nienawidzi Ślązaków. W Bytomiu kładł kanalizacje i chełpi sie tym, ze specjalnie ją spieprzył, “zeby tych ch… Hanysów zalało g…”. Mimo to - wiedząc o pochodzeniu naszej ekipy, zaprasza nas do domu, kusząc prysznicem i wygodnymi łóżkami. Czy ma podobne plany jak w stosunku do bytomskiej kanalizacji? Szlag go wie.. Bardzo mi sie koleś nie podoba. Pod kiblem mnie zaczepia, śmiejąc sie, ze moim kumplom trzeba spuścic wpier*** (a przed chwilą wchodził im w tyłek bez wazeliny - taki był slodki i gościnny.)
Jest tez jeden bardzo miły chłopaczek, ktory opowiada, ze chciał sie wyrwac z wioski i wyjechac do miasta. Zacząć zyc bez alkoholu, kumpli i historii rodzinnych, ktore sie za nim ciągną. Pojechał do Lublina, wynajął gdzies pokoj i znalazł rewelacyjna prace. Pracował po 14 h na dobe i dostawał na reke 2 tys. Niestety po paru miesiacach przestal dawac rade kondycyjnie, z mieszkania go wywalili, bo woleli wynajac studentom. Wrocil wiec na wies, gdzies wszyscy go znają, roboty nie ma, ale jest sklep. Siedzi wiec, pije i marzy o alternatywnej rzeczywistosci, ktora postanowila sie nie wydarzyc.
Bartek bardzo nam chce znalezc nocleg we wsi, ale nalezy do tej grupy ludzi, ktorzy ochoczo zapraszają ale raczej nie do siebie. Początkowo zaprasza nas do alkoholika, ale tamten nie jest zainteresowany. Twierdzi, ze ma złe psy. Jest tez mowa o jakiejs łące na obrzezach wsi, ktora chyba teoretycznie nalezy do Bartka, ale nawet nie jest ogrodzona, wiec odwiedzi nas tam nocą kto bedzie chciał. Chyba wolimy lesne krzaki - zapaść w nie tak, zeby nikt nie widział.
Nie mozemy wyjsc ze sklepu, godziny płyną, a Bartek kupuje nam kolejne smaki cydrów. Na tak życzliwych i hojnych lokalsow to naprawde jeszcze nigdy nie trafilismy. Jest to przemiłe acz tez czasem jest problem w takich sytuacjach. Jak sie zachowac aby nie obrazic miejscowych, skoro chca byc mili i goscinni? Ale zeby jednoczesnie zachowac jakies minimum asertywnosci? Po dwoch godzinach juz chetnie bym poszła dalej, ale chłopaki twierdzą, ze nie wypada, ze nie mozna miejscowych urazić. Zresztą - chłopakom chyba ten trunek naprawde smakuje! Eco chwali wiec napoje zwane “Dzikim Sadem”, chwali pod niebiosa, ze u nas takich nie ma, ze smak niepowtarzalny, ze co kolejne jego odsłony to lepsze. Bartek wiec bierze wszystko za dobrą monete i juz ciagnie ze sklepu trzy kolejne smaki. Ratunku! W moje gusta nie trafia to totalnie, probuje grzecznie napominac, ze “ja juz podziękuje”, ale tutaj owa metoda w zupelnosci nie działa. Próbuje wiec chowac butelki pod ławke, odstawiac na drugi koniec stołu albo chowac do plecaka - wszystkie te akcje nie są chyba zbyt dobrze widziane przez lokalna spolecznosc. Moje jedyne szczescie, ze babie w takich sytuacjach wiecej wypada, wiec za arbuzowy "Dziki Sad" wcisniety potajemnie w karimate w morde nikt nie zbiera
Zdjecie na podsklepiu w mocno przetrzebionym składzie - wiekszosc miejscowych nie chcialo sie fotografowac. ech... takie dziwne czasy nastały..
zdjecie z aparatu eco
W koncu paleta smaków na zapleczu sklepu szczesliwie sie konczy. Jestesmy wolni. Plecaki mamy solidnie dociążone baterią lokalnej gościnności
zdjecie autorstwa eco
Chłopaki przy kazdym kroku bulgoczą jak bukłaki na wode - tyle litrów tej dziwnej, szampanopodobnej cieczy zostało w nich wpojone. Żegnamy świerżańskie podsklepie i jego bywalców. Dziekujemy n-ty raz za mozliwosc noclegu u zacierającego łapki Antyhanysa, u Alkoholika ze złymi psami oraz na bartkowej łace, gdzie zapewne odwiedzili by nas jedni, drudzy i pewnie wszyscy inni z wioski, ktorzy poki co o nas jeszcze nie uslyszeli. Mówimy, ze na dzis mamy jeszcze solidne kilometry zaplanowanej trasy. Co najmniej do Dorohuska. A kto wie? Moze i dalej.
Uffff… Lubie podsklepia, lubie ich klimat, lubie smak browara w wiejskie letnie popoludnie, ale nie 3 godziny w jednym miejscu! Niby tu bylo bardzo miło ale z czasem jakos atmosfera dziwnie gęstniała.
Prekursor domu wielorodzinnego. Jak widac nie tylko w “wielkopłytowcach” sa mieszkania klitki i sąsiedzi drzwi w drzwi
Wspomnienie dawnych czasow. Z prywatnej posesji chyba zdekomunizowac nie moga?
Ostatecznie nie docieramy nawet do wsi Okopy. Zapadamy w brzozowy lasek na poboczu drogi. Lekko na górce, osłoniete od drogi i domów na horyzoncie. Tu jestesmy schowani.
Wieczorem troche sie jeszcze ukrywamy bo jakas młodzież staneła przy drodze autami i sobie miniimpreze robi. W takich własnie momentach sie cieszymy, ze nie ma z nami np. żadnego psa - zaczął by ujadać to bysmy tu zaraz cały kwiat lokalnej gównarzerii mieli…
A tak tamci podarli japy, panienki popiszczały, pobuczeli silnikami.. I pojechali. Zostalismy z szumem brzózek, nocnymi kwikami ptactwa, żabami w oddali (albo to są kumaki? Te co robią tak “uuuu” a nie kum kum
)
Zostalismy z światłem ogniska i z letnią nocą sam na sam. Ze spokojem, sielanką i dachem z gwiazd. To kwintesencja “podlaskich” wędrówek, które dla mnie zawsze “podlasiami” zostaną, nawet jak przyjdzie moze kiedys wędrowac w lubuskim
zdjecie z aparatu eco
Poranek jest ciepły, leniwy i… niespodzianka!!!!! bardzo komarzy! Wiec znów sie okadzamy solidnie dymem brzozowych i sosnowych szczap!
Jeden z latających bzyków. Ten akurat zapozował i nawet nie chciał nas upalić!
A tu taki drobny przykład.. dlaczego kupowanie czerwonego namiotu byloby wedlug mnie pomysłem totalnie nietrafionym!
cdn
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"
na wiecznych wagarach od życia..