28.04.17-03.05.17 Wołowskimi Górami gdzieś pomiędzy wioskami
: 2017-05-04, 20:56
Dwa tygodnie temu prognozy majówkowe nie zachęcały do niczego poza kocem, książką i ciepłą herbatą. Niezbyt dobrze działało to na psychikę, jeśli wiedziało się, że chłopaki jak co roku planują wyjazd z namiotem. Delikatne sugestie i niechęci wylewałam co jakiś czas, ale ostatecznie tydzień temu prognozy się zmieniły, więc skoczyłam do kantoru, nastawiłam się psychicznie.... i nagle ciach! Znów złe prognozy! W pracy jak zwykle zrobili ze mnie szaleńca, ale uznałam, że skoro już mam wszystko gotowe, to nie pozostaje nic innego, jak się spakować. A ostatecznie miało nas być tylko troje...
28.04. PIĄTEK
W piątek mieliśmy jeden plan - dotrzeć jak najbliżej, a przy okazji dobrze się bawić. Padło na Rużomberk, który kojarzy nam się z punkrockową knajpą i dobrymi zakończeniami. Tym razem postanowiliśmy tam rozpocząć.
Aby nie było całkiem łatwo, oczywiście sama nie sprawdziłam możliwości podróżowania, więc dojechałam do chłopaków do Katowic. Nie bez trudu. O ile z Brzeska gładko dotarłam do Krakowa, to później stałam w kilkudziesięcioosobowej kolejce do kasy, aby kupić bilet w kierunku Katowic. Z miasta wyjeżdżaliśmy ok. 50 minut. Oczywiście padało. Kierowca rzucił hasłem "Gdzie ci wszyscy ludzie jadą?!?", na co ja odpowiedziałam "Ja na przykład pod namiot.", wywołując salwy śmiechu . Chyba pogoda wyglądała na mało namiotową. Po prawie 2 godzinach dotarłam do Katowic, które także zasłoniły się samochodowym murem i nie chciały wpuścić do środka.
Na szczęście nie tylko ja byłam spóźniona, więc całą trójką udaliśmy się na busa, który miał nas zawieźć do Cieszyna. Mnie podróż umilał pan zwany "Hubertem" bądź "Zygmuntem". Kurtka sobie radośnie schła, a mnie ta półtoragodzinna podróż upłynęła bardzo szybko. W Cieszynie lecieliśmy w dzikim pędzie do pociągu, na który NIE ZDĄŻYMY!, a był on z czeskiego Cieszyna.
Ostatecznie los nam sprzyjał, licho przysnęło, pociąg z Cieszyna się spóźnił. Późnym wieczorem dotarliśmy do Rużomberka, a tam... deszcz! Ściana deszczu! Postanowiliśmy go przeczekać.
Po chwili deszcz złagodniał, a gdy zbliżaliśmy się do knajpki Nové Korzo, a pół godziny przed północą ruszyliśmy "w stylu Rambo" na pierwszą napotkaną polanę na czerwonym szlaku. Opracowaliśmy też hasło wyprawy, które brzmiało "Ktoś chciałby przerwę." Oczywiście zmarzłam w nocy, czyli wiele się nie zmieniło - pogoda kwietniowo-majowa nie jest namiotową pogodą dla mnie ;D...
29.04. SOBOTA
Wstaliśmy o 6.15, spakowaliśmy grzecznie namiot, ruszyliśmy przez bezkresne błota na dół, po czym wsiedliśmy do pociągu, który miał nas zbliżać do szlaku. Wyciągnęłam wreszcie aparat, ale zanim zauważyłam, że nieco namieszałam w opcjach, minęło całkiem sporo czasu.
Z przesiadką dotarliśmy do Ťahanovców. Pogoda była zgodna z oczekiwaniami. Najważniejsze, że nie padało.
Tutaj udaliśmy się na autobus, którym mieliśmy podjechać pod początek kolejki wąskotorowej.
Mimo że planowane przejazdy miały zacząć się w maju, trafiliśmy na jazdy próbne, które chłopaki wcześniej wyszukali w Internecie Pan, który robił tam drobne naprawy oznajmił nam łamanym polskim, że kolejka dzisiaj nie jeździ, po czym widząc nasze zawiedzione miny oznajmił, że chciał tylko sprawdzić, czy jesteśmy z Polski
Okazało się, że kolejka pojedzie, więc kupiliśmy bilety i dzielnie poczekaliśmy na start, obserwując to, co tam się znajdowało.
...a także próby rozruchu
Para - buch!
Jechaliśmy głównie między lasami, ale i tak było fajnie Zielono, wiosennie!
Panowie zaprezentowali swoje kolory bojowe! U Eco są zdecydowanie bardziej wyraziste
W końcu dotarliśmy do Alpinki, więc wagon na chwilę został bez lokomotywy, która brała zakręt na drogę powrotną...
...a my w tym czasie usiedliśmy na ławkach, rozkoszując się... słońcem!
Te słoneczne chwile napawały nas wielkim optymizmem, gdyż nic nie wskazywało na to, że sobotnia pogoda będzie aż tak łaskawa!
Kolejka ruszyła w podróż powrotną, a my najpierw zjedliśmy obiad w pobliskiej restauracji, a następnie ruszyliśmy na Sedlo pod kamenným hrbom.
Rozpoczęło się zdobywanie wysokości, a nie tylko lenistwo!
W większości nasze życie toczyło się w lesie
Po drodze oczywiście nie można było nie zauważyć oznak rozpoczętej już dawno wiosny.
Przy wiacie zaprzyjaźnialiśmy się także z dwoma Słowakami, dzieląc się wzajemnie swoimi napitkami. Tutaj też przez chwilę odpoczęliśmy.
Kolejnym ważnym punktem naszej trasy miała być Jahodná. Droga do niej również prowadziła głównie lasem.
Po drodze oczywiście pauzowaliśmy we wiatce.
Po czym ruszyliśmy dalej...
...by w końcu tam dotrzeć. Na dole zrobiliśmy sobie kolejną przerwę, jednak i tu nadeszła pora by wykulać się w kierunku górnej stacji.
Lekko nie było, ale w końcu się udało
Widoki były dosyć skromne, a słońca nie było zbyt wiele, ale było pogodnie.
Żeby nie zabiwakować tutaj na zawsze w cieniu chmur i delikatnie zbliżającego się zachodu słońca poszliśmy ku następnemu przystankowi.
Była nim Pišiverka, z której została nam ostatnia prosta do chaty. Co zabawne - żółtym szlakiem szło się do niej pół godziny, czerwonym 25 minut, a cały czas wiodły razem. Zrobiliśmy sprawiedliwy podział! Ja szłam żółtym, chłopaki czerwonym
Szło im to zdecydowanie szybciej...
W końcu dotarliśmy do Chaty Lajoška, gdzie zostaliśmy czule przywitani przez dwójkę hippisów, prowadzących chatę. To miał być jedyny obudowany nocleg na trasie, więc skorzystaliśmy radośnie z ciepłej wody i ciepłych łóżek Z nadziejami na lepsze jutro...
28.04. PIĄTEK
W piątek mieliśmy jeden plan - dotrzeć jak najbliżej, a przy okazji dobrze się bawić. Padło na Rużomberk, który kojarzy nam się z punkrockową knajpą i dobrymi zakończeniami. Tym razem postanowiliśmy tam rozpocząć.
Aby nie było całkiem łatwo, oczywiście sama nie sprawdziłam możliwości podróżowania, więc dojechałam do chłopaków do Katowic. Nie bez trudu. O ile z Brzeska gładko dotarłam do Krakowa, to później stałam w kilkudziesięcioosobowej kolejce do kasy, aby kupić bilet w kierunku Katowic. Z miasta wyjeżdżaliśmy ok. 50 minut. Oczywiście padało. Kierowca rzucił hasłem "Gdzie ci wszyscy ludzie jadą?!?", na co ja odpowiedziałam "Ja na przykład pod namiot.", wywołując salwy śmiechu . Chyba pogoda wyglądała na mało namiotową. Po prawie 2 godzinach dotarłam do Katowic, które także zasłoniły się samochodowym murem i nie chciały wpuścić do środka.
Na szczęście nie tylko ja byłam spóźniona, więc całą trójką udaliśmy się na busa, który miał nas zawieźć do Cieszyna. Mnie podróż umilał pan zwany "Hubertem" bądź "Zygmuntem". Kurtka sobie radośnie schła, a mnie ta półtoragodzinna podróż upłynęła bardzo szybko. W Cieszynie lecieliśmy w dzikim pędzie do pociągu, na który NIE ZDĄŻYMY!, a był on z czeskiego Cieszyna.
Ostatecznie los nam sprzyjał, licho przysnęło, pociąg z Cieszyna się spóźnił. Późnym wieczorem dotarliśmy do Rużomberka, a tam... deszcz! Ściana deszczu! Postanowiliśmy go przeczekać.
Po chwili deszcz złagodniał, a gdy zbliżaliśmy się do knajpki Nové Korzo, a pół godziny przed północą ruszyliśmy "w stylu Rambo" na pierwszą napotkaną polanę na czerwonym szlaku. Opracowaliśmy też hasło wyprawy, które brzmiało "Ktoś chciałby przerwę." Oczywiście zmarzłam w nocy, czyli wiele się nie zmieniło - pogoda kwietniowo-majowa nie jest namiotową pogodą dla mnie ;D...
29.04. SOBOTA
Wstaliśmy o 6.15, spakowaliśmy grzecznie namiot, ruszyliśmy przez bezkresne błota na dół, po czym wsiedliśmy do pociągu, który miał nas zbliżać do szlaku. Wyciągnęłam wreszcie aparat, ale zanim zauważyłam, że nieco namieszałam w opcjach, minęło całkiem sporo czasu.
Z przesiadką dotarliśmy do Ťahanovców. Pogoda była zgodna z oczekiwaniami. Najważniejsze, że nie padało.
Tutaj udaliśmy się na autobus, którym mieliśmy podjechać pod początek kolejki wąskotorowej.
Mimo że planowane przejazdy miały zacząć się w maju, trafiliśmy na jazdy próbne, które chłopaki wcześniej wyszukali w Internecie Pan, który robił tam drobne naprawy oznajmił nam łamanym polskim, że kolejka dzisiaj nie jeździ, po czym widząc nasze zawiedzione miny oznajmił, że chciał tylko sprawdzić, czy jesteśmy z Polski
Okazało się, że kolejka pojedzie, więc kupiliśmy bilety i dzielnie poczekaliśmy na start, obserwując to, co tam się znajdowało.
...a także próby rozruchu
Para - buch!
Jechaliśmy głównie między lasami, ale i tak było fajnie Zielono, wiosennie!
Panowie zaprezentowali swoje kolory bojowe! U Eco są zdecydowanie bardziej wyraziste
W końcu dotarliśmy do Alpinki, więc wagon na chwilę został bez lokomotywy, która brała zakręt na drogę powrotną...
...a my w tym czasie usiedliśmy na ławkach, rozkoszując się... słońcem!
Te słoneczne chwile napawały nas wielkim optymizmem, gdyż nic nie wskazywało na to, że sobotnia pogoda będzie aż tak łaskawa!
Kolejka ruszyła w podróż powrotną, a my najpierw zjedliśmy obiad w pobliskiej restauracji, a następnie ruszyliśmy na Sedlo pod kamenným hrbom.
Rozpoczęło się zdobywanie wysokości, a nie tylko lenistwo!
W większości nasze życie toczyło się w lesie
Po drodze oczywiście nie można było nie zauważyć oznak rozpoczętej już dawno wiosny.
Przy wiacie zaprzyjaźnialiśmy się także z dwoma Słowakami, dzieląc się wzajemnie swoimi napitkami. Tutaj też przez chwilę odpoczęliśmy.
Kolejnym ważnym punktem naszej trasy miała być Jahodná. Droga do niej również prowadziła głównie lasem.
Po drodze oczywiście pauzowaliśmy we wiatce.
Po czym ruszyliśmy dalej...
...by w końcu tam dotrzeć. Na dole zrobiliśmy sobie kolejną przerwę, jednak i tu nadeszła pora by wykulać się w kierunku górnej stacji.
Lekko nie było, ale w końcu się udało
Widoki były dosyć skromne, a słońca nie było zbyt wiele, ale było pogodnie.
Żeby nie zabiwakować tutaj na zawsze w cieniu chmur i delikatnie zbliżającego się zachodu słońca poszliśmy ku następnemu przystankowi.
Była nim Pišiverka, z której została nam ostatnia prosta do chaty. Co zabawne - żółtym szlakiem szło się do niej pół godziny, czerwonym 25 minut, a cały czas wiodły razem. Zrobiliśmy sprawiedliwy podział! Ja szłam żółtym, chłopaki czerwonym
Szło im to zdecydowanie szybciej...
W końcu dotarliśmy do Chaty Lajoška, gdzie zostaliśmy czule przywitani przez dwójkę hippisów, prowadzących chatę. To miał być jedyny obudowany nocleg na trasie, więc skorzystaliśmy radośnie z ciepłej wody i ciepłych łóżek Z nadziejami na lepsze jutro...