30-04/3-05-2014 Grossglockner
: 2014-05-04, 15:08
Uczestnicy: gaza, lukas_osw, adrians_osw
We wtorek wieczorem wyjeżdżamy z Polski do miejscowości Kals am Großglockner, do pokonania mamy prawie 900km. Na szczęście w samochodzie trzech kierowców, tak że każdy mógł się chwile przespać. Podróż mija mi całkiem szybko i rano meldujemy się na parkingu przy Lucknerhaus. Wielkiego ruchu nie ma, raptem trzy samochody po za naszym. Z parkingu przez chmury przebija się nasz cel.
Wierzchołek chowa się jednak w chmurach.
Około 6:30 ruszamy. Do pokonania mamy całkiem sporo, chcemy dojść do schroniska Erzherzog-Johann Hutte które znajduje się na wysokości 3454m, parking natomiast zlokalizowany jest na 1920m. Do tego warto dodać, że schronisko o tej porze roku jest zamknięte, liczmy tylko na winter room w którym są cztery łóżka. Dlatego niesiemy ze sobą też namiot i cały sprzęt do biwakowania Mówiąc krócej plecaki są ciężkie
Pierwsza część trasy wiedzie drogą gruntową lekko wznosząc się do góry, krajobraz wokół jest dość szary, widać że śnieg tutaj dopiero stopniał, nie ma jeszcze zieleni. Po niecałej godzinie marszu w takim krajobrazie docieramy do schroniska Lucknerhutte (2241). To schronisko również jest zamknięte o tej porze roku, ale robimy przy nim krótką przerwę aby ściągnąć na chwilę ciężkie plecaki.
Od tego miejsca idziemy cały czas po śniegu, cały czas do góry ale w niezbyt trudnym terenie. Naszym kolejnym celem jest schronisko Studlhutte (2801). Po drodze mijamy pędzącego po śniegu świstaka
Powoli wznosimy się do góry, ciężkie plecaki i wysokość lekko dają się we znaki. Na szczęście pojawiają się też pierwsze widoki, widać nawet kawałek niebieskiego nieba. Gaza twierdzi, że na wieczór może się wypogodzić, ja mówię że na pogodzie słońce ma być dopiero rano.
I tak sobie dywagując docieramy do schroniska Studl.
Jest to jedyne otwarte schronisko na naszej trasie o tej porze roku. Po wejściu do środka okazuje się, że po za obsługą jesteśmy w środku całkowicie sami. Dwóch skiturowców których widzieliśmy rano chyba ominęło schronisko i poszli prosto do góry, a nikogo innego nie mijaliśmy po drodze. W środku spędzamy ponad godzinkę jemy śniadanie do tego austriackie piwo i w końcu nadchodzi czas by ruszać dalej. Do przejścia mamy teraz odcinek przez lodowiec, dlatego kawałek za schroniskiem wiążemy się liną. Niestety w tym momencie nadchodzą gęste chmury, które ograniczają widoczność momentami nawet do 5m. Nie ma też praktycznie żadnych śladów, gdzieniegdzie po nartach. I tak we mgle nieco na oślep idziemy przez lodowiec Na szczęście szczelin żadnych nie widać, chyba wszystkie są zasypane. Ja idę jako pierwszy, droga dłuży mi się w nieskończoność. Momentami coś rozwiewa i w ten sposób ustalam kierunek Na szczęście gdy docieramy do skał po drugiej stronie lodowca, zaczyna się przejaśniać.
Okazuje się, że poszliśmy troszkę za bardzo w bok, ale na szczęście nie jest to wielki problem. Różnica tylko taka że musimy wyjść na grań i dojść do schroniska po ubezpieczonej grani (fragmenty A i B), wygodniejsze o tej porze roku jest podejście po śniegu ( tak będziemy schodzić). W tym momencie zostało nam do pokonania jakieś 250m przewyższenia. Zmęczenie jest już naprawdę duże - ciężki plecak i wysokość robią swoje. Na szczęście coraz bardziej się przejaśnia co motywuje nas do wysiłku
I tak około 16:00 pojawia się schronisko
Cóż za piękny widok dla zmęczonego wędrowca Widać też szczyt w całej już okazałości.
Schronisko z jednej strony zasypane jest po dach, z drugiej nieco mniej. z boku są zasypane do połowy drzwi które prowadzą do winteroom'u. Na szczęście można otworzyć tylko górną połowę drzwi, nie trzeba odkopywać ponad metrowej zaspy ubitego śniegu
Wnętrze nas nieco rozczarowuje, przede wszystkim dla tego, że temperatura w środku jest w okolicy zera. Nie ma czym nagrzać w środku, są tylko cztery łóżka. No ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma Śpiwór puchowy, czapka na głowie i spać się jakoś dało :
W każdym razie przed spaniem jeszcze mała sesja zdjęciowa nie najgorszych widoków. Jednak gaza miał rację że się wypogodzi na wieczór
No ale w końcu słońce chyli się ku zachodowi i trzeba iść spać, w końcu następnego dnia rano chcemy atakować szczyt. Trzeba więc nabrać trochę sił
CDN
We wtorek wieczorem wyjeżdżamy z Polski do miejscowości Kals am Großglockner, do pokonania mamy prawie 900km. Na szczęście w samochodzie trzech kierowców, tak że każdy mógł się chwile przespać. Podróż mija mi całkiem szybko i rano meldujemy się na parkingu przy Lucknerhaus. Wielkiego ruchu nie ma, raptem trzy samochody po za naszym. Z parkingu przez chmury przebija się nasz cel.
Wierzchołek chowa się jednak w chmurach.
Około 6:30 ruszamy. Do pokonania mamy całkiem sporo, chcemy dojść do schroniska Erzherzog-Johann Hutte które znajduje się na wysokości 3454m, parking natomiast zlokalizowany jest na 1920m. Do tego warto dodać, że schronisko o tej porze roku jest zamknięte, liczmy tylko na winter room w którym są cztery łóżka. Dlatego niesiemy ze sobą też namiot i cały sprzęt do biwakowania Mówiąc krócej plecaki są ciężkie
Pierwsza część trasy wiedzie drogą gruntową lekko wznosząc się do góry, krajobraz wokół jest dość szary, widać że śnieg tutaj dopiero stopniał, nie ma jeszcze zieleni. Po niecałej godzinie marszu w takim krajobrazie docieramy do schroniska Lucknerhutte (2241). To schronisko również jest zamknięte o tej porze roku, ale robimy przy nim krótką przerwę aby ściągnąć na chwilę ciężkie plecaki.
Od tego miejsca idziemy cały czas po śniegu, cały czas do góry ale w niezbyt trudnym terenie. Naszym kolejnym celem jest schronisko Studlhutte (2801). Po drodze mijamy pędzącego po śniegu świstaka
Powoli wznosimy się do góry, ciężkie plecaki i wysokość lekko dają się we znaki. Na szczęście pojawiają się też pierwsze widoki, widać nawet kawałek niebieskiego nieba. Gaza twierdzi, że na wieczór może się wypogodzić, ja mówię że na pogodzie słońce ma być dopiero rano.
I tak sobie dywagując docieramy do schroniska Studl.
Jest to jedyne otwarte schronisko na naszej trasie o tej porze roku. Po wejściu do środka okazuje się, że po za obsługą jesteśmy w środku całkowicie sami. Dwóch skiturowców których widzieliśmy rano chyba ominęło schronisko i poszli prosto do góry, a nikogo innego nie mijaliśmy po drodze. W środku spędzamy ponad godzinkę jemy śniadanie do tego austriackie piwo i w końcu nadchodzi czas by ruszać dalej. Do przejścia mamy teraz odcinek przez lodowiec, dlatego kawałek za schroniskiem wiążemy się liną. Niestety w tym momencie nadchodzą gęste chmury, które ograniczają widoczność momentami nawet do 5m. Nie ma też praktycznie żadnych śladów, gdzieniegdzie po nartach. I tak we mgle nieco na oślep idziemy przez lodowiec Na szczęście szczelin żadnych nie widać, chyba wszystkie są zasypane. Ja idę jako pierwszy, droga dłuży mi się w nieskończoność. Momentami coś rozwiewa i w ten sposób ustalam kierunek Na szczęście gdy docieramy do skał po drugiej stronie lodowca, zaczyna się przejaśniać.
Okazuje się, że poszliśmy troszkę za bardzo w bok, ale na szczęście nie jest to wielki problem. Różnica tylko taka że musimy wyjść na grań i dojść do schroniska po ubezpieczonej grani (fragmenty A i B), wygodniejsze o tej porze roku jest podejście po śniegu ( tak będziemy schodzić). W tym momencie zostało nam do pokonania jakieś 250m przewyższenia. Zmęczenie jest już naprawdę duże - ciężki plecak i wysokość robią swoje. Na szczęście coraz bardziej się przejaśnia co motywuje nas do wysiłku
I tak około 16:00 pojawia się schronisko
Cóż za piękny widok dla zmęczonego wędrowca Widać też szczyt w całej już okazałości.
Schronisko z jednej strony zasypane jest po dach, z drugiej nieco mniej. z boku są zasypane do połowy drzwi które prowadzą do winteroom'u. Na szczęście można otworzyć tylko górną połowę drzwi, nie trzeba odkopywać ponad metrowej zaspy ubitego śniegu
Wnętrze nas nieco rozczarowuje, przede wszystkim dla tego, że temperatura w środku jest w okolicy zera. Nie ma czym nagrzać w środku, są tylko cztery łóżka. No ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma Śpiwór puchowy, czapka na głowie i spać się jakoś dało :
W każdym razie przed spaniem jeszcze mała sesja zdjęciowa nie najgorszych widoków. Jednak gaza miał rację że się wypogodzi na wieczór
No ale w końcu słońce chyli się ku zachodowi i trzeba iść spać, w końcu następnego dnia rano chcemy atakować szczyt. Trzeba więc nabrać trochę sił
CDN