Tatry Bielskie: Koperszady i kozie zady.
: 2013-07-14, 00:29
Wszelkie prognozy w TV i w Internecie wskazywały, że to będzie piękny weekend w górach.
I że możliwe są opady w Tatrach. No przecież, akurat wtedy, gdy człek chciał zdradzić dla nich Beskidy. Gościnność zaiste na poziomie morza.
Ostatecznie, gdzieś około ósmej parkujemy w Tatrzańskie Jaworzynie. Chmury przyjechały razem z nami i zaparkowały jakieś 200 metrów wyżej.
Ruszamy szybko asfaltem wgłąb doliny. Od początku marudzę i złorzeczę na pogodę i że „gupie” Tatry chyba zaorali bo ich w ogóle nie widać. Na Polanie pod Muraniem (wierzę na słowo) śniadamy.
Następnie idziemy dalej na niebieski szlak. Szlak w kolorze nieba. Nieba, którego dziś nie zobaczymy.
Gęsty las świerkowy doprowadza nas wygodnym chodnikiem do Bramki. Na szczęście nie całujemy tu klamki – Bramka jest otwarta i możemy przez nią wejść do Doliny Zadnich Koperków, tfffu, Zadnich Koperszadów (cokolwiek to jest). Otoczenie Bramki, trzeba przyznać, całkiem sympatyczne.
Idziemy sobie spokojnie rozmawiając dnem doliny, a tu nagle stop! Niedźwiedź! A nawet niedźwiedzica z małym misiaczkiem stoją na ścieżce przy wiacie. Stój bo strzelam (zdjęcie) – krzyczę – a miśki kurde stoją rzeczywiście jak zaklęte i nawet pozują. O, to pewnie dlatego na mostku wisi tablica z napisem: „O chvilu uvidite medvede z dreva”. Jakoś nie załapałem...
Zaś sobie śniadamy i powoli ruszamy za granicę. Granicę lasu. Tutaj nad polaną zwykle sterczą podobno ładne szczyty, ale dziś ktoś je zapaćkał białą farbą i tyle z widoków. U nas w Beskidach to nie ma takiego wandalizmu...
Tymczasem ścieżka zwęziła się nieco i poczęła sobie trawersować grzbiecik. Trzeba jej oddać jedno – to naprawdę świetnie poprowadzony szlak, idealne, spokojne nachylenie, w sam raz na spacer. Nawet nie trzeba wysoko odrywać nóg od ziemi i wspinać się po kamyrdolach. No chociaż tyle z plusów dnia dzisiejszego.
Za kolejnym zakrętem ujawniła się Przełęcz pod Kopą (Kopskie Sedlo). W połowie zakryta chmurami. Druga połowa w stronę Białych Ples wydaje się być w słońcu. Ruszam tam na lekko i po dwóch minutach stoję na Wyżniej Przełęczy pod Kopą. Tutaj skończyliśmy nasz spacer w czerwcu podziwiając grań Tatr Bielskich oraz Jagnięcy, Kieżmarski i inne. Dziś z widoków nici, choć w po stronie południowej chmury rozrywają się, a nawet raz na czas pojawia się przelotne przejaśnienie.
Wracam do Gosi odpoczywającej w dole, łykamy trochę wody oraz ze dwa zabłąkane promienie słoneczne i ruszamy na Szalony Przechód. Od razu wchodzimy w gęstą, wilgotną chmurę. Wydaje się, że możną ją dotknąć, ułamać kawałek i zabrać do kieszeni. Nagle na grani widać zarys kozicy. Po chwili drugiej i trzeciej i czwartej.
Przy ścieżce tuż przed Szalonym Przechodem pasie się stadko kozic nic nie robiących sobie z obecności ludzi. Grupka Słowaków na przełęczy fotografuje z jednej, my z drugiej strony. Kózki sa tak zuchwałe, że dopiero podejście na odległość mniej niż 2 metrów zmusza je do odejścia od ścieżki. Po chwili znów wracają. Zaczynam więc foto-sesję która pewnie trwałaby wiecznie, gdyby nie stanowcze słowa zmarzniętej Żony.
Czas nagli w dół. Na Szerokiej Przełęczy troszkę się przejaśnia po stronie zachodniej. Wschodnia, w stronę Zdiaru to jedno wielkie mleko.
Zanurzamy się w nim po czubki głów. Schodzimy w dół. I to była porażka dnia. Nigdy więcej zejść ani wyjść tym szlakiem! Na mokrej i błotnistej ścieżce toczyliśmy prawdziwe boje o życie. Walka była zaciekła, a )^($($)**%^$# sypał się gęsto, nawet gęściej niż chmura... W końcu, z bólem kolan i ud lądujemy cali na dnie doliny. Przysięgam na czubek buta, że ma noga, ani prawa, ani lewa, więcej na tym szlaku nie postanie. Howgh!
Końcówka dnia to już zejście asfaltem do Zdiaru, znów nieudane łapanie stopa, przejazd autobusem do Tatrzańskiej Jaworiny i powrót przez Słowację do domu.
Tutaj więcej zdjęć:
https://picasaweb.google.com/1014740746 ... EczBielska
I że możliwe są opady w Tatrach. No przecież, akurat wtedy, gdy człek chciał zdradzić dla nich Beskidy. Gościnność zaiste na poziomie morza.
Ostatecznie, gdzieś około ósmej parkujemy w Tatrzańskie Jaworzynie. Chmury przyjechały razem z nami i zaparkowały jakieś 200 metrów wyżej.
Ruszamy szybko asfaltem wgłąb doliny. Od początku marudzę i złorzeczę na pogodę i że „gupie” Tatry chyba zaorali bo ich w ogóle nie widać. Na Polanie pod Muraniem (wierzę na słowo) śniadamy.
Następnie idziemy dalej na niebieski szlak. Szlak w kolorze nieba. Nieba, którego dziś nie zobaczymy.
Gęsty las świerkowy doprowadza nas wygodnym chodnikiem do Bramki. Na szczęście nie całujemy tu klamki – Bramka jest otwarta i możemy przez nią wejść do Doliny Zadnich Koperków, tfffu, Zadnich Koperszadów (cokolwiek to jest). Otoczenie Bramki, trzeba przyznać, całkiem sympatyczne.
Idziemy sobie spokojnie rozmawiając dnem doliny, a tu nagle stop! Niedźwiedź! A nawet niedźwiedzica z małym misiaczkiem stoją na ścieżce przy wiacie. Stój bo strzelam (zdjęcie) – krzyczę – a miśki kurde stoją rzeczywiście jak zaklęte i nawet pozują. O, to pewnie dlatego na mostku wisi tablica z napisem: „O chvilu uvidite medvede z dreva”. Jakoś nie załapałem...
Zaś sobie śniadamy i powoli ruszamy za granicę. Granicę lasu. Tutaj nad polaną zwykle sterczą podobno ładne szczyty, ale dziś ktoś je zapaćkał białą farbą i tyle z widoków. U nas w Beskidach to nie ma takiego wandalizmu...
Tymczasem ścieżka zwęziła się nieco i poczęła sobie trawersować grzbiecik. Trzeba jej oddać jedno – to naprawdę świetnie poprowadzony szlak, idealne, spokojne nachylenie, w sam raz na spacer. Nawet nie trzeba wysoko odrywać nóg od ziemi i wspinać się po kamyrdolach. No chociaż tyle z plusów dnia dzisiejszego.
Za kolejnym zakrętem ujawniła się Przełęcz pod Kopą (Kopskie Sedlo). W połowie zakryta chmurami. Druga połowa w stronę Białych Ples wydaje się być w słońcu. Ruszam tam na lekko i po dwóch minutach stoję na Wyżniej Przełęczy pod Kopą. Tutaj skończyliśmy nasz spacer w czerwcu podziwiając grań Tatr Bielskich oraz Jagnięcy, Kieżmarski i inne. Dziś z widoków nici, choć w po stronie południowej chmury rozrywają się, a nawet raz na czas pojawia się przelotne przejaśnienie.
Wracam do Gosi odpoczywającej w dole, łykamy trochę wody oraz ze dwa zabłąkane promienie słoneczne i ruszamy na Szalony Przechód. Od razu wchodzimy w gęstą, wilgotną chmurę. Wydaje się, że możną ją dotknąć, ułamać kawałek i zabrać do kieszeni. Nagle na grani widać zarys kozicy. Po chwili drugiej i trzeciej i czwartej.
Przy ścieżce tuż przed Szalonym Przechodem pasie się stadko kozic nic nie robiących sobie z obecności ludzi. Grupka Słowaków na przełęczy fotografuje z jednej, my z drugiej strony. Kózki sa tak zuchwałe, że dopiero podejście na odległość mniej niż 2 metrów zmusza je do odejścia od ścieżki. Po chwili znów wracają. Zaczynam więc foto-sesję która pewnie trwałaby wiecznie, gdyby nie stanowcze słowa zmarzniętej Żony.
Czas nagli w dół. Na Szerokiej Przełęczy troszkę się przejaśnia po stronie zachodniej. Wschodnia, w stronę Zdiaru to jedno wielkie mleko.
Zanurzamy się w nim po czubki głów. Schodzimy w dół. I to była porażka dnia. Nigdy więcej zejść ani wyjść tym szlakiem! Na mokrej i błotnistej ścieżce toczyliśmy prawdziwe boje o życie. Walka była zaciekła, a )^($($)**%^$# sypał się gęsto, nawet gęściej niż chmura... W końcu, z bólem kolan i ud lądujemy cali na dnie doliny. Przysięgam na czubek buta, że ma noga, ani prawa, ani lewa, więcej na tym szlaku nie postanie. Howgh!
Końcówka dnia to już zejście asfaltem do Zdiaru, znów nieudane łapanie stopa, przejazd autobusem do Tatrzańskiej Jaworiny i powrót przez Słowację do domu.
Tutaj więcej zdjęć:
https://picasaweb.google.com/1014740746 ... EczBielska