Będzie to opowieść teraźniejszo - kombatancka. O czasach pokrytych mgłą zapomnienia i o dniu, który jeszcze pamiętam. Prawie ...

Lata, lata temu ( w sumie to 10 lat temu ) pewne typki, znające się na codzień, stwierdziły, że chodzą pojedynczo po górach. Bliższych i dalszych. Po co chodzić ( i jeździć daleko ) samotnie skoro mozna radośnie udać się masowo jednym środkiem lokomocji. I tak się zaczeło.
Trwa dalej; KG Zdobywcy działa dalej. Co prawda różnie z tym jest ale raz za czas gdzieś się udajemy. Oficjalnie pierwszy raz masowo wstąpilismy na szlak 31 lipca 2004 roku. Młodzi byliśmy i ambitni. Tego dnia 20 osobowa grupa weszła na Rysy. W pięknej pogodzie ( pamiętam ) od słowackiej strony. Było miło.
31 lipca 2014 roku grupa trochę ... większa również weszła na Rysy od słowackiej strony. Co prawda pogoda była inna, z tamtej dwudziestki tylko czterech pojechało ponownie ( w tym ja ) ale nie ma co narzekać.
Wyjechaliśmy z Żywca o 4 rano. Prognozy zapowiadały opady w okolicach popołudnia więc chcielismy zdążyć zejść ze szczytu. Opady nas wyprzedziły - padało od 7 do 9.30. Czas ten spędziliśmy na szybkim wejściu do Popradzkiego Schroniska ( mi zajeło to 44 minuty ), zajęciu stolika i na wypoczynku. Każdy wypoczywał jak chciał. Pojawiły się pytania : co dalej ? Bo deszcz to znikał to się pojawiał. Wersja pierwsza: Przełęcz pod Osterwą. Wersja druga: Mięguszowickie Żabie Stawy. Pisząc w skrócie wygrała wersja trzecia : idziemy dokąd się da. No i weszliśmy na Rysy. Gdzieś tak od 9.50 do końca dnia już nie padało. Tak więc grupkami osiągaliśmy szczyt. Ja wszedłem w wersji "mało widokowej". Nic to - wcześniej byłem na Rysach dwa razy i pamiętam

Powrót tą samą trasą, zapakowanie się do autobusa i jazda do Żywca. W sumie to do Żywca wpłyneliśmy bo w międzyczasie miasto me zostało podtopione ulewą.
Klub trwa dalej.