09-10.02.17 Biało, mlecznie, śnieżnie, czyli zamknięcie tury
: 2017-02-11, 21:34
Teoretycznie miałam spędzić więcej dni w górach w tym tygodniu, ale później uznałam, że lenistwo też dobrą rzeczą jest i wcale nie będzie mi przykro, i wcale nie będzie mi żal. Pierwsze 3 dni tygodnia miały być słabe, ale później według niektórych prognoz miało zacząć się trochę poprawiać. Nie poprawiło się. Przynajmniej aż do dzisiaj
Tymczasem ja pojechałam w góry w czwartek i postanowiłam wylądować nad Wierchomlą. Było sporo pustych miejsc, więc nie przejmując się żadnymi rezerwacjami i innymi cudami spakowałam w środę plecak, by następnego dnia rano dotrzeć do Łomnicy-Zdrój.
Zanim tutaj pierwszy raz trafiłam jakiś czas temu, myślałam, że przedrostek "Zdrój" zobowiązuje i coś tutaj się dzieje. Tymczasem jest to wiocha, w której oprócz sklepu, szkoły i kościoła niewiele jest. Słońca też nie było
Jedyne co było i bardzo mi się podobało to zabielone drzewa w oddali. Choć i tak większość gór było przysłoniętych chmurami, więc było widać tylko to, co było najbliżej
Założyłam zupełnie niepotrzebne stuptuty, wzięłam kijki do łapek (te akurat się przydawały, bo raczków mi się nie chciało zakładać, a była niezła ślizgawica) i ruszyłam żółtym szlakiem pod górę.
Zgubiłam się oczywiście już na "pierwszym zakręcie", mijając domy, ale polanami poszłam pod górę, licząc na to, że powinnam do czegoś dojść
Jedyne, na co miałam ogląd, to miejscowość znajdująca się już poniżej mnie.
Przede mną natomiast wyłoniła się kapliczka, znana przeze mnie z relacji Klapeczki, więc wiedziałam, że jestem na dobrej drodze
Wprawdzie zdjęcia Gosi miały więcej klimatu, ale kapliczka idealnie wkomponowuje się w krajobraz i bardzo mi tam pasowała. Dodatkowo był na niej znaczek szlaku, więc przynajmniej wiedziałam, że jestem "w domu"
O widokach natomiast mogłam zapomnieć. Niby słońce próbowało się przebijać, niby było widać, że wstaje dzień, ale na tym koniec.
Postanowiłam wiec, że zamiast się skupiać na tym, czego nie widać, będę się cieszyć tym, co widać A było widać zabielone drzewa, które ostatnio rzadko ukazywały się moim oczom!
Cały czas liczyłam na to, że prędzej czy później się przejaśni i będzie widać coś wiecej niż biel
Polanka niedaleko wydawała się być oświetlona słońcem.
Po dość długiej drodze doszłam do ostatnich budynków, więc zaraz miałam zacząć iść lasem.
Przy ostatnim z budynków stał zabielony samochód na obcych blachach
A mnie pozostało dreptanie w lesie...
...który przez większość czasu wyglądał tak:
Przez chwilę pojawiły się nadzieje na błękit.
Ale to tylko chwila. Jedna z bardzo nielicznych
Jednak większość czasu wyglądała oczywiście tak:
Po trzech godzinach dotarłam na Halę Łabowską. Schronisko świeciło pustkami i było dosyć zimne, więc nie pobyłam tam długo. Wypiłam herbatę z termosu, zjadłam kanapki i kupiłam przeterminowaną colę
Następnie ruszyłam w kierunku Runka.
Znak wyraźnie wskazywał, że powinnam iść TAM!
Czasami zza drzew widać było te przejaśnienia, które sobie obiecywałam
Droga była raczej przetarta i dość wygodna. W każdym razie nie zapadałam się. Szłam tuż obok śladów osób, które zapadały się pewnie w zeszłym tygodniu podczas delikatnej odwilży
Widoków "na przyszłość" nadal nie było.
Ale zaprzyjaźniłam się przecież z bielą, wiec rozczarowania również brak
Jedynym moim celem było dotarcie do schroniska przed zachodem słońca ;-) I kiedy dotarłam w rejon Runka, wiedziałam, że jest to wysoce wykonalne.
Kiedy dotarłam na odbicie szlaków, pojawiły się nawet nadzieje, że będzie jakiś inny kolor niż szary. Przyspieszyłam zatem kroku na niebieskim szlaku.
Szybko jednak nadzieje znów okazały się płonne
Na Polanie Baranówce, gdzie teoretycznie pojawiają się już widoki na Tatry, było widać głównie biel i szarość
A że zmieniłam balans bieli na "Pochmurny", to zdjęcia wyszły mi jakieś takie...niebieskie
Sprzed schroniska widziałam tyle:
...więc weszłam do środka, jadłam, piłam, gadałam, poszłam spać po północy, bo wstać o 6.30 i zobaczyć, że nadal nic nie widać... W związku z tym rzuciłam się z powrotem do łóżka i wstałam ponownie o 8.30.
Trochę odwlekłam wyjście ze schroniska, mając nadzieję, że gdzieś tam drzemie potencjał tego dnia Wyszłam o 10.00
Co mi się podobało, to chmury! Tatr jak nie było dzień wcześniej, tak nie było nadal.
Przed schroniskiem założyłam raczki, bo było dosyć ślisko i ruszyłam w kierunku rozwidlenia szlaków.
Przez chwilę nawet było widać kawałek Tatr To ta nieregularność tuż nad górami na niebie
Do Szczawnika szłam już w scenerii jesiennej, więc zimowa była miłą odmianą
Szybko ściągnęłam raczki, bo ślisko było tylko przy schronisku, a później już szło się wygodnie.
Biało, ładnie, czego chcieć więcej?
W związku z tym, że słońce się przebijało, a temperatura była dosyć wysoka, śnieg spadał z drzew, ale myślę, że do końca tego tygodnia pewnie się utrzyma.
Zanim dotarłam w rejon wyciągów, była cisza i spokój ...
Mijało mnie raptem kilka osób, które pewnie zmierzały ku schronisku.
Widoki były głównie na jedną stronę.
A czasem nie było ich w ogóle
Dopiero przy wyciągach były tłumy, ale GOPRowcy dzień wcześniej obiecali mi, że nie będę im wchodzić w drogę (choć po zimowych Izerskich mam uraz do ludzi na nartach z pretensjami, mimo że nie zadeptuję im śladów ;p) Ale były też widoki, bo w końcu w rejonie stoków były duże puste przestrzenie
Słońce co jakiś czas się wyłaniało, by za chwilę znów zniknąć za chmurami.
Nie szłam w okolice Pustej Wielkiej, bo z góry zjeżdżało mnóstwo narciarzy, więc nie chciałam, aby któryś mnie zabił Skręciłam na żółty szlak do Szczawnika.
Machnęłam sobie selfie ;P
I poszłam dalej
Fragment szlaku poprowadzony tuż przy stoku, równolegle do niego.
Później natomiast odbił w bok, by dalej iść spokojnie przez biały las.
Niestety im niżej, tym czarniej. Drzewa przestały być zabielone, zimy ubywało, choc polany byłyh całe w śniegu.
Moim oczom ukazał się Szczawnik, w którym znajduje się zabytkowa cerkiew
Lenistwo znów nie pozwoliło mi do niej podejść, więc zakończyłam swoją wycieczkę na najbliższym przystanku
Beskid Sądecki w białej szacie
Tym samym zakończyłam turystyczną część moich ferii, by spędzić trochę czasu ze znajomymi, dla których nigdy nie mam czasu "przez te całe góry"
Tymczasem ja pojechałam w góry w czwartek i postanowiłam wylądować nad Wierchomlą. Było sporo pustych miejsc, więc nie przejmując się żadnymi rezerwacjami i innymi cudami spakowałam w środę plecak, by następnego dnia rano dotrzeć do Łomnicy-Zdrój.
Zanim tutaj pierwszy raz trafiłam jakiś czas temu, myślałam, że przedrostek "Zdrój" zobowiązuje i coś tutaj się dzieje. Tymczasem jest to wiocha, w której oprócz sklepu, szkoły i kościoła niewiele jest. Słońca też nie było
Jedyne co było i bardzo mi się podobało to zabielone drzewa w oddali. Choć i tak większość gór było przysłoniętych chmurami, więc było widać tylko to, co było najbliżej
Założyłam zupełnie niepotrzebne stuptuty, wzięłam kijki do łapek (te akurat się przydawały, bo raczków mi się nie chciało zakładać, a była niezła ślizgawica) i ruszyłam żółtym szlakiem pod górę.
Zgubiłam się oczywiście już na "pierwszym zakręcie", mijając domy, ale polanami poszłam pod górę, licząc na to, że powinnam do czegoś dojść
Jedyne, na co miałam ogląd, to miejscowość znajdująca się już poniżej mnie.
Przede mną natomiast wyłoniła się kapliczka, znana przeze mnie z relacji Klapeczki, więc wiedziałam, że jestem na dobrej drodze
Wprawdzie zdjęcia Gosi miały więcej klimatu, ale kapliczka idealnie wkomponowuje się w krajobraz i bardzo mi tam pasowała. Dodatkowo był na niej znaczek szlaku, więc przynajmniej wiedziałam, że jestem "w domu"
O widokach natomiast mogłam zapomnieć. Niby słońce próbowało się przebijać, niby było widać, że wstaje dzień, ale na tym koniec.
Postanowiłam wiec, że zamiast się skupiać na tym, czego nie widać, będę się cieszyć tym, co widać A było widać zabielone drzewa, które ostatnio rzadko ukazywały się moim oczom!
Cały czas liczyłam na to, że prędzej czy później się przejaśni i będzie widać coś wiecej niż biel
Polanka niedaleko wydawała się być oświetlona słońcem.
Po dość długiej drodze doszłam do ostatnich budynków, więc zaraz miałam zacząć iść lasem.
Przy ostatnim z budynków stał zabielony samochód na obcych blachach
A mnie pozostało dreptanie w lesie...
...który przez większość czasu wyglądał tak:
Przez chwilę pojawiły się nadzieje na błękit.
Ale to tylko chwila. Jedna z bardzo nielicznych
Jednak większość czasu wyglądała oczywiście tak:
Po trzech godzinach dotarłam na Halę Łabowską. Schronisko świeciło pustkami i było dosyć zimne, więc nie pobyłam tam długo. Wypiłam herbatę z termosu, zjadłam kanapki i kupiłam przeterminowaną colę
Następnie ruszyłam w kierunku Runka.
Znak wyraźnie wskazywał, że powinnam iść TAM!
Czasami zza drzew widać było te przejaśnienia, które sobie obiecywałam
Droga była raczej przetarta i dość wygodna. W każdym razie nie zapadałam się. Szłam tuż obok śladów osób, które zapadały się pewnie w zeszłym tygodniu podczas delikatnej odwilży
Widoków "na przyszłość" nadal nie było.
Ale zaprzyjaźniłam się przecież z bielą, wiec rozczarowania również brak
Jedynym moim celem było dotarcie do schroniska przed zachodem słońca ;-) I kiedy dotarłam w rejon Runka, wiedziałam, że jest to wysoce wykonalne.
Kiedy dotarłam na odbicie szlaków, pojawiły się nawet nadzieje, że będzie jakiś inny kolor niż szary. Przyspieszyłam zatem kroku na niebieskim szlaku.
Szybko jednak nadzieje znów okazały się płonne
Na Polanie Baranówce, gdzie teoretycznie pojawiają się już widoki na Tatry, było widać głównie biel i szarość
A że zmieniłam balans bieli na "Pochmurny", to zdjęcia wyszły mi jakieś takie...niebieskie
Sprzed schroniska widziałam tyle:
...więc weszłam do środka, jadłam, piłam, gadałam, poszłam spać po północy, bo wstać o 6.30 i zobaczyć, że nadal nic nie widać... W związku z tym rzuciłam się z powrotem do łóżka i wstałam ponownie o 8.30.
Trochę odwlekłam wyjście ze schroniska, mając nadzieję, że gdzieś tam drzemie potencjał tego dnia Wyszłam o 10.00
Co mi się podobało, to chmury! Tatr jak nie było dzień wcześniej, tak nie było nadal.
Przed schroniskiem założyłam raczki, bo było dosyć ślisko i ruszyłam w kierunku rozwidlenia szlaków.
Przez chwilę nawet było widać kawałek Tatr To ta nieregularność tuż nad górami na niebie
Do Szczawnika szłam już w scenerii jesiennej, więc zimowa była miłą odmianą
Szybko ściągnęłam raczki, bo ślisko było tylko przy schronisku, a później już szło się wygodnie.
Biało, ładnie, czego chcieć więcej?
W związku z tym, że słońce się przebijało, a temperatura była dosyć wysoka, śnieg spadał z drzew, ale myślę, że do końca tego tygodnia pewnie się utrzyma.
Zanim dotarłam w rejon wyciągów, była cisza i spokój ...
Mijało mnie raptem kilka osób, które pewnie zmierzały ku schronisku.
Widoki były głównie na jedną stronę.
A czasem nie było ich w ogóle
Dopiero przy wyciągach były tłumy, ale GOPRowcy dzień wcześniej obiecali mi, że nie będę im wchodzić w drogę (choć po zimowych Izerskich mam uraz do ludzi na nartach z pretensjami, mimo że nie zadeptuję im śladów ;p) Ale były też widoki, bo w końcu w rejonie stoków były duże puste przestrzenie
Słońce co jakiś czas się wyłaniało, by za chwilę znów zniknąć za chmurami.
Nie szłam w okolice Pustej Wielkiej, bo z góry zjeżdżało mnóstwo narciarzy, więc nie chciałam, aby któryś mnie zabił Skręciłam na żółty szlak do Szczawnika.
Machnęłam sobie selfie ;P
I poszłam dalej
Fragment szlaku poprowadzony tuż przy stoku, równolegle do niego.
Później natomiast odbił w bok, by dalej iść spokojnie przez biały las.
Niestety im niżej, tym czarniej. Drzewa przestały być zabielone, zimy ubywało, choc polany byłyh całe w śniegu.
Moim oczom ukazał się Szczawnik, w którym znajduje się zabytkowa cerkiew
Lenistwo znów nie pozwoliło mi do niej podejść, więc zakończyłam swoją wycieczkę na najbliższym przystanku
Beskid Sądecki w białej szacie
Tym samym zakończyłam turystyczną część moich ferii, by spędzić trochę czasu ze znajomymi, dla których nigdy nie mam czasu "przez te całe góry"