
Docelowo planowałam wyjść na Lubań, ale za długo mi nie pasowało, za krótko też nie, standardowo, marudnie. Ostatecznie doszłam do wniosku, że ruszę z Krościenka. Ale przez Pieniny.
Pierwszym punktem docelowym była Szopka. Szłam już tędy tyle razy i po każdym przejściu wydawało mi się, że płasko, a tymczasem te trzysta z hakiem pod górę jest

Słońce trochę dawało się we znaki, nawet bardziej niż cała rzesza obozowiczów zmierzających ku Trzem Koronom (jakimś cudem w końcu udało mi się ich wyprzedzić

Widoki głównie na najbliższe drzewa, ale kilka polanek po drodze też można uświadczyć.


Nawet jakąś wieżyczkę w oddali było widać!

W końcu doszłam do źródła wody, więc się ochlapałam od stóp do głów i od razu poczułam bardziej rześko.

Szybciutko ruszyłam dalej w kierunku Szopki.

Widoki na Tatry były jakie były, więc Trzy Korony od razu sobie odpuściłam. Dodatkowym demotywatorem były tłumy ludzi, które odbijały w tamtą stronę.

Ruszyłam w gęsty las...

...i po kilkunastu minutach spostrzegłam się, że zapomniałam kijków z szopki


...i znowu pod górę

Później droga była bardzo przyjemna i praktycznie płaska aż do Przełęczy Osice. Wiodła głównie leśnymi cieniami, ale co jakiś czas odsłaniały się także widoki.

Wprawdzie nie "na bogato", ale mimo wszystko były


Głównie w kierunku Gorców.

Dopiero po minięciu zalesionych Trzech Kopców zaczęły się skromnie przebijać Tatry.



Gorce wciąż wydawały się być bardzo daleko.

Za Przełęczą Osice weszłam w kierunku Majerza, gdzie była spora hala i widoki na każdą stronę.
Na Tatry...

Na szczyty za mną...

Na Czorsztyn przede mną...

Oczywiście głównym obiektem moich zdjęć były Tatry, najpierw wyłaniające się zza drzew.

Później na tle Niedzicy.

Tymczasem szalona biała owca zmierzała w moją stronę!

Więc trzeba było się ewakuować! Moim kolejnym celem były ruiny zamku w Czorsztynie. Tam jeszcze nie byłam, a przynajmniej nie pamiętam.

Na zamku w Niedzicy byłam już kiedyś z moimi uczniami.


Po drodze minęłam jeszcze bacówkę. Te bańki na mleko mnie urzekły, mimo że nie cierpię mleka ;D

W końcu dotarłam do zamku. Wstęp kosztuje 5 zł, więc bez tragedii.


Zamek mi się bardzo podobał. Brakowało mi jedynie "kierunku zwiedzania" albo jakiejś mapki




Widoki z góry prezentują się całkiem ładnie



Widać m.in. zamek w Niedzicy, do którego można stąd dopłynąć, ale jako że nie byłam zainteresowana, to nie wiem za jakie pieniądze



Po przejściu (chyba) całych ruin udałam się z powrotem do porzuconego przeze mnie plecaka.

Zatrzymałam się na chwilę na obiad i loooody


Tutaj droga niestety przez jakiś czas wiodła asfaltem, ale widoki wynagradzały tę niedogodność.


Luuuuubań się zbliżał!

Pieniny się oddalały!



Wdżar ładnie wyglądał oświetlony przez słońce, ale wcale nie zamierzałam na niego wychodzić


Idąc przed siebie miałam widok na Kluszkowce.

I bociusia! Właściwie były dwa, ale jeden mi się jeszcze bardziej rozmazywał! ;>


Z tego miejsca zostały mi jeszcze tylko 4 km. I prawie 600 m w górę - fe! ;-p
Chmury co jakiś czas próbowały straszyć, ale według prognoz nie miało się wydarzyć nic strasznego.



Pewnie te krowy nabroiły i dlatego chmura się nad nimi pojawiła!

Jeszcze przez chwilę miałam mieć widoki - później już tylko las.

Widok miałam m.in. na ten mój Lubań...

Ale też na Pieniny.

...i przysłoniete Wdżarem Tatry.

Później już głównie las.

Dopiero tuż pod Lubaniem zaczęły znów pojawiać się widoki.

Zameldowałam się szybko w bazie. Dostałam namiot "CHYBA WY!"

...i poszłam w kierunku szczytu, gdyż na tej wieży jeszcze nie byłam


Teraz wystarczy się wdrapać jeszcze parę metrów wyżej.

...aby widzieć to:




W sumie to... podoba mi się

...jeszcze raz rzuciłam okiem na Tatry.

...na bazę.

...na Mogielicę!

Na zachodzące słońce.

i Gorc.

W nocy szalała burza, grad, ulewa. Na szczęście nie odpłynęliśmy, ale działo się nad głowami, przez co prawie nie spałam


Na wieżę już nie wychodziłam.
W kierunku Tatr dominowały głównie chmury. Te wyglądały mniej niepokojąco.

Inne już były mniej urocze.


Tuż po dziewiątej złapała mnie solidna ulewa, co przesądziło o tym, że zaczęłam schodzić do Ochotnicy.

Po ulewie wszystko parowało, ale wciąż coś wisiało w powietrzu.


Widoki za plecami miałam takie:

Idąc do Ochotnicy zastanawiałam się, czy lunie kolejny raz, czy może nie


Choć cały czas błękit nieba próbował się przebijać


W końcu dotarłam do Ochotnicy.

Stąd dotarłam do Tylmanowej, ale zamiast jechać do domu, zrobiłam sobie jeszcze przystanek w Starym Sączu, skąd później miałam bezpośredni autobus do siebie.

Na Lubań