09.01.2016 r. Przez Leskowiec pod Potrójną...
: 2016-01-11, 21:47
Ósmy stycznia był dniem obfitej liczby sms-ów w kierunku domyślnych towarzyszy zlotu, czasem namawianiem, czasem potwierdzaniem przybycia. Niektórych udało się skusić - spali mądrze!
Ja i Pudelek dotarliśmy do Andrychowa przed 11.00, a autobus mieliśmy o 11.30, więc wskoczyliśmy na szybkie zakupy do Tesco. Kupiliśmy artykuły na potencjalne ognisko - tym razem zdecydowałam się m.in. na 7 ziemniaków ;-)). Plecak i tak był już wystarczająco ciężki.
Na chwilę i szybkie piwko wskoczyliśmy do 'Kapliczki'.
George i jego dinek początkowo jeszcze stali, ale ostatecznie kapliczka spowodowała powolne osuwanie się ku stołowi. :>
Postanowiliśmy więc zmierzać ku busowi, w międzyczasie popisując jeszcze z Robertem, który dopiero jechał w kierunku Andrychowa.
Do Rzyk dotarliśmy około 12.00 i stamtąd ruszyliśmy na krótką trasę (musiała być krótka, aby makijaż się nie zmył, fryzura nie popsuła - ha! Tak naprawdę żadnej fryzury nie było, ale suszarka w plecaku jak najbardziej ) przez Leskowiec.
Najpierw minęliśmy przystanek widmo, na który podjeżdżają widmo-busy
Później uderzył nas po oczach ten piękny znaczek szlakowy!
W ramach mnożenia szlaków utworzono "Szlak białych serc" ;> Szybko jednak zboczyliśmy z niego, by iść czarnym. Wiadomo - mroczna Neska - mroczny, czarny szlak Ochłapy zimy, których dostarczył nam szlak, były średnio przyjemne. Słońce też nie paliło.
Przez krótką chwilę byliśmy jeszcze ludźmi z sercami, ale szybko to się skończyło.
Nad nami unosiły się natomiast szaro-bure chmury i pogoda ani myślała się poprawić.
Jako że wybrany przez nas szlak nie był ani długi, ani bardzo wymagający (choć oczywiście chwilami sapałam jak parowóz - dla zasady ), szybko dotarliśmy do schroniska na Leskowcu.
Tutaj zatrzymaliśmy się na ponad godzinę, podsuszyliśmy ubrania, pojedliśmy i zastanawialiśmy się, czy nie spotkamy kogoś z forumowiczów ("A może to jest Vlado?! Eee... Za staro wygląda ").
Kiedy wyszliśmy ze schroniska, była dopiero 14:30, a przez chmury niebo wyglądało, jakby słońce już zachodziło i zaraz miało zrobić się ciemno.
Na Leskowcu byłam już po raz trzeci i jeszcze nigdy nie było na nim lampy. Ewidentnie ta góra mnie nie lubi Choć całkiem beznadziejnie nie było, bo jakieś tam widoki były!
Chwilę postaliśmy robiąc zdjęcia, po czym z uśmiechem ruszyliśmy dalej w kierunku 'podpotrójnej'.
Jeszcze przez chwilę zza krzaków przebijały się jakieś widoki.
Zanim dotarliśmy jednak do Anuli, zrobiło się już ciemno, więc schowałam aparat i praktycznie nie wyciągałam go już do powrotu do domu.
W miejscu docelowym byliśmy ok. 17:00. Zastanawialiśmy się, kto dotarł przed nami... a dotarł! Maurycego spotkaliśmy w drzwiach. Oprócz grupy młodzieńców ze studenckiego koła PTTK byli już w chatce TNT'omek i darkheush. Nie było Vlada, który postanowił kilka godzin wcześniej przejść się jeszcze do Groty Komonieckiego. W pewnym momencie zaczęliśmy gdybać, czy przypadkiem nie został tam na noc, gdyż podobno "już powinien był wrócić", ale okazało się, że nic takiego się nie wydarzyło.
Wkrótce dotarł Robet J, który postanowił pochodzić ciut więcej niż my, a następnie Vlado - żyw, cały i zdrowy Wszyscy ruszyliśmy do powitań, a następnie zasiedliśmy przy stole.
Początkowo jeszcze było mi trochę zimno, więc grzałam się kocykiem, ale szybko doszłam do siebie, zarówno za pomocą wspomagaczy w postaci chociażby śmietanówki (być może paskudna, ale proszę docenić, że postarałam się i zrobiłam )
(fot. Marcin)
Ognisko ciągle było w planach, jednak zanim to nastąpiło, doczekałam się zupełnie nieplanowanego obiadku, wykonanego Vlada ręką ;-) Wprawdzie podobno moja mina o tym nie świadczyła, ale naprawdę było smacznie, co widać było ostatecznie po pustym talerzu.
W końcu też wybraliśmy się na ognisko. Młodzież początkowo nie chciała do nas dołączyć, ponieważ musiała najpierw się wykąpać, ale w końcu i oni dotarli. Zanim jednak to zrobili, ustaliliśmy wspólnie z grupą zlotową linię moich dalszych wycieczek - otóż... Od tej pory nie będę pisała o tym, co zgubiłam, a o tym co znalazłam albo odzyskałam, jako że nikt nie chce chodzić po górach z taką ofermą
Zatem ogłaszam wszem i wobec, że na tym wyjeździe odzyskałam swój ręcznik!... ...i zgubiłam kolejnego ziemniaka - sztuk: jedna.
Udało się nam też prawie spalić ziemniaki i na ich jedzenie skusiliśmy się tylko ja i Vlado ;D Dostałam również ogniskowy specjał - jabłko z ogniska vel. "szarlotkę"
Wróciliśmy z powrotem do Chatki. Ze stołu wciąż ubywało, ale nadal toczyły się bardzo sympatyczne rozmowy. W niektórych kwestiach nie miałam zupełnie nic do powiedzenia, więc tylko radośnie słuchałam
(fot. Marcin)
Jako że niektórzy z nas postanowili dosyć wcześnie wyjść na szlak, poszliśmy spać około drugiej. Robert, jako ten, który chciał ruszyć najszybciej, zdecydował się na przeczekanie w 'Poczekalni'. My natomiast zajęliśmy inne miejsce, w którym byłam chyba najbardziej uciążliwym pasażerem, jako że przyjechałam świeżo po antybiotyku, ale z potężnym kaszlem
(fot. Marcin)
Następnego dnia nie robiliśmy zdjęć na trasie, gdyż przywitał nas obfitym deszczem, a później nie był ani widokowy, ani miły do chodzenia, gdyż mokry śnieg okazał się bardzo śliski. Całą trójcą późnym popołudniem dotarliśmy w miejsca, z których odjeżdżają nasze autobusy, a wszystko dzięki maurycemu.
Być może ktoś wrzuci jeszcze jakieś zdjęcia, ja niestety nie posiadam Bardziej rozpisywać się nie będę, ale dziękuję tym, którzy mogli i im się chciało. Było bardzo miło spędzić z Wami czas i życzyłabym sobie, abyśmy w tym składzie zobaczyli się może jeszcze w tym roku )
Moje zdjęcia ze szlaku
Ja i Pudelek dotarliśmy do Andrychowa przed 11.00, a autobus mieliśmy o 11.30, więc wskoczyliśmy na szybkie zakupy do Tesco. Kupiliśmy artykuły na potencjalne ognisko - tym razem zdecydowałam się m.in. na 7 ziemniaków ;-)). Plecak i tak był już wystarczająco ciężki.
Na chwilę i szybkie piwko wskoczyliśmy do 'Kapliczki'.
George i jego dinek początkowo jeszcze stali, ale ostatecznie kapliczka spowodowała powolne osuwanie się ku stołowi. :>
Postanowiliśmy więc zmierzać ku busowi, w międzyczasie popisując jeszcze z Robertem, który dopiero jechał w kierunku Andrychowa.
Do Rzyk dotarliśmy około 12.00 i stamtąd ruszyliśmy na krótką trasę (musiała być krótka, aby makijaż się nie zmył, fryzura nie popsuła - ha! Tak naprawdę żadnej fryzury nie było, ale suszarka w plecaku jak najbardziej ) przez Leskowiec.
Najpierw minęliśmy przystanek widmo, na który podjeżdżają widmo-busy
Później uderzył nas po oczach ten piękny znaczek szlakowy!
W ramach mnożenia szlaków utworzono "Szlak białych serc" ;> Szybko jednak zboczyliśmy z niego, by iść czarnym. Wiadomo - mroczna Neska - mroczny, czarny szlak Ochłapy zimy, których dostarczył nam szlak, były średnio przyjemne. Słońce też nie paliło.
Przez krótką chwilę byliśmy jeszcze ludźmi z sercami, ale szybko to się skończyło.
Nad nami unosiły się natomiast szaro-bure chmury i pogoda ani myślała się poprawić.
Jako że wybrany przez nas szlak nie był ani długi, ani bardzo wymagający (choć oczywiście chwilami sapałam jak parowóz - dla zasady ), szybko dotarliśmy do schroniska na Leskowcu.
Tutaj zatrzymaliśmy się na ponad godzinę, podsuszyliśmy ubrania, pojedliśmy i zastanawialiśmy się, czy nie spotkamy kogoś z forumowiczów ("A może to jest Vlado?! Eee... Za staro wygląda ").
Kiedy wyszliśmy ze schroniska, była dopiero 14:30, a przez chmury niebo wyglądało, jakby słońce już zachodziło i zaraz miało zrobić się ciemno.
Na Leskowcu byłam już po raz trzeci i jeszcze nigdy nie było na nim lampy. Ewidentnie ta góra mnie nie lubi Choć całkiem beznadziejnie nie było, bo jakieś tam widoki były!
Chwilę postaliśmy robiąc zdjęcia, po czym z uśmiechem ruszyliśmy dalej w kierunku 'podpotrójnej'.
Jeszcze przez chwilę zza krzaków przebijały się jakieś widoki.
Zanim dotarliśmy jednak do Anuli, zrobiło się już ciemno, więc schowałam aparat i praktycznie nie wyciągałam go już do powrotu do domu.
W miejscu docelowym byliśmy ok. 17:00. Zastanawialiśmy się, kto dotarł przed nami... a dotarł! Maurycego spotkaliśmy w drzwiach. Oprócz grupy młodzieńców ze studenckiego koła PTTK byli już w chatce TNT'omek i darkheush. Nie było Vlada, który postanowił kilka godzin wcześniej przejść się jeszcze do Groty Komonieckiego. W pewnym momencie zaczęliśmy gdybać, czy przypadkiem nie został tam na noc, gdyż podobno "już powinien był wrócić", ale okazało się, że nic takiego się nie wydarzyło.
Wkrótce dotarł Robet J, który postanowił pochodzić ciut więcej niż my, a następnie Vlado - żyw, cały i zdrowy Wszyscy ruszyliśmy do powitań, a następnie zasiedliśmy przy stole.
Początkowo jeszcze było mi trochę zimno, więc grzałam się kocykiem, ale szybko doszłam do siebie, zarówno za pomocą wspomagaczy w postaci chociażby śmietanówki (być może paskudna, ale proszę docenić, że postarałam się i zrobiłam )
(fot. Marcin)
Ognisko ciągle było w planach, jednak zanim to nastąpiło, doczekałam się zupełnie nieplanowanego obiadku, wykonanego Vlada ręką ;-) Wprawdzie podobno moja mina o tym nie świadczyła, ale naprawdę było smacznie, co widać było ostatecznie po pustym talerzu.
W końcu też wybraliśmy się na ognisko. Młodzież początkowo nie chciała do nas dołączyć, ponieważ musiała najpierw się wykąpać, ale w końcu i oni dotarli. Zanim jednak to zrobili, ustaliliśmy wspólnie z grupą zlotową linię moich dalszych wycieczek - otóż... Od tej pory nie będę pisała o tym, co zgubiłam, a o tym co znalazłam albo odzyskałam, jako że nikt nie chce chodzić po górach z taką ofermą
Zatem ogłaszam wszem i wobec, że na tym wyjeździe odzyskałam swój ręcznik!... ...i zgubiłam kolejnego ziemniaka - sztuk: jedna.
Udało się nam też prawie spalić ziemniaki i na ich jedzenie skusiliśmy się tylko ja i Vlado ;D Dostałam również ogniskowy specjał - jabłko z ogniska vel. "szarlotkę"
Wróciliśmy z powrotem do Chatki. Ze stołu wciąż ubywało, ale nadal toczyły się bardzo sympatyczne rozmowy. W niektórych kwestiach nie miałam zupełnie nic do powiedzenia, więc tylko radośnie słuchałam
(fot. Marcin)
Jako że niektórzy z nas postanowili dosyć wcześnie wyjść na szlak, poszliśmy spać około drugiej. Robert, jako ten, który chciał ruszyć najszybciej, zdecydował się na przeczekanie w 'Poczekalni'. My natomiast zajęliśmy inne miejsce, w którym byłam chyba najbardziej uciążliwym pasażerem, jako że przyjechałam świeżo po antybiotyku, ale z potężnym kaszlem
(fot. Marcin)
Następnego dnia nie robiliśmy zdjęć na trasie, gdyż przywitał nas obfitym deszczem, a później nie był ani widokowy, ani miły do chodzenia, gdyż mokry śnieg okazał się bardzo śliski. Całą trójcą późnym popołudniem dotarliśmy w miejsca, z których odjeżdżają nasze autobusy, a wszystko dzięki maurycemu.
Być może ktoś wrzuci jeszcze jakieś zdjęcia, ja niestety nie posiadam Bardziej rozpisywać się nie będę, ale dziękuję tym, którzy mogli i im się chciało. Było bardzo miło spędzić z Wami czas i życzyłabym sobie, abyśmy w tym składzie zobaczyli się może jeszcze w tym roku )
Moje zdjęcia ze szlaku