Przedostatni z "Korony" - Mogielica
: 2014-05-21, 14:30
Już parę razy pisałam, ze nie jestem zwolenniczką "zdobywania" ani też "zaliczania" szczytów, po górach chodzę dla przyjemności
Ale kiedy doborowe towarzystwo realizujące projekt "Razem na szczyty" - czyli "Niepełnosprawni zdobywają Koronę Gór Polski" poprosiło mnie o poprowadzenie wycieczek dla tej ekipy z radością się zgodziłam.
Towarzystwo jest niesamowite, nigdy się tak dużo i tak serdecznie nie śmiałam w górach jak w towarzystwie koleżanek i kolegów "zdobywców".
Tym razem, w weekend 17-18 maja przyszedł czas na przedostatni już szczyt karpacki (pozostały jeszcze 2 szczyty w Sudetach oraz Rysy) - to jest Mogielicę z Beskidu Wyspowego.
Pogoda nas nie rozpieszczała, w pewnym momencie, w czwartek po południu, kiedy z nieba płynęły potoki wody, a media wprowadzały nastrój histeryczny już nawet trochę zwątpiłam, że wyjazd się w ogóle odbędzie.
Ale okazało się, że nikt się nie wycofuje - ludzie przybywali z Lublina, Wrocławia, Torunia i Bydgoszczy. W sobotę dojechałam porannym autobusem do Krakowa, gdzie spotkałam się z 3-osobową grupką uczestników i wolontariuszy i razem wsiedliśmy do autobusu relacji Kraków - Mszana Dolna. Reszta przybywała samochodami.
Dojechał też jeden kolega "pustym" samochodem z Rabki, tak ze dla każdego znalazło się miejsce. W sumie było nas 19 osób.
Dość długo, około 1,5 godz. czekaliśmy na ostatni samochód z Wrocławia, spożywając w tym czasie kawę i ciastka, a deszcz rozpadał się na dobre.
W końcu ostatni uczestnicy dojechali, podjechaliśmy przez Jurków na Przełęcz Rydza Śmigłego i tam, około 12.30 wypakowali z samochodów.
Deszcz niestety nie ustawał, ale nie był też bardzo dotkliwy.
Na podejściu dość często zatrzymywaliśmy się, bo szlak był bardzo stromy a droga kamienista.
Po wejściu na podszczytowe polany powitała nas mgła:
Potem znowu wchodzimy w las, na drodze stanęły nam nieprzewidziane przeszkody w postaci kilku świeżo zwalonych drzew, które kompletnie zatarasowały drogę gałęziami, dość trudno było się przez nie przebić.
Tu akurat mam na zdjęciu najłatwiejszą przeszkodę.
Tych trudniejszych nie mam, bo w momencie ich pokonywania akurat mocniej lało i bałam się wyjmować aparatu. Może ktoś inny ma.
No i w końcu wchodzimy na szczyt
Jest zimno i mokro, ale wszyscy są bardzo zadowoleni
Najbardziej podziwiałam Agnieszkę, na wózku inwalidzkim i towarzyszących jej chlopaków
Jak to się mówi "szacun".
Tu "strażackie" na szczycie:
W zejściu zachwycił mnie zupełnie bajkowy las.
Jak już byliśmy prawie całkiem na dole to na moment wyszło słońce:
Lubię taką świeżą majową zieloność, obojętnie czy w deszczu czy w słońcu.
Samochodami dojechaliśmy pod ośrodek na Lubogoszczy gdzie kilka najbardziej zmęczonych osób oraz wszystkie plecaki zabrały się na górę gazikiem. reszta musiała dojść te 30 minut do góry pieszo, ale tymczasem całkiem się wypogodziło.
Jednak byliśmy prawie wszyscy tak padnięci, ze po dość późnej kolacji pogadaliśmy ze sobą może 2 godziny a potem poszli spać.
Rano znowu pakujemy plecaki (oraz kilka osób) do gazika w celu zwiezienia na dół.
I w końcu pożegnania, przytulania itd. itd. i trzeba niestety wracać.
Kolejny wyjazd w planie - w Sudety, na ten raczej nie pojadę, a następnie - Rysy.
Ale kiedy doborowe towarzystwo realizujące projekt "Razem na szczyty" - czyli "Niepełnosprawni zdobywają Koronę Gór Polski" poprosiło mnie o poprowadzenie wycieczek dla tej ekipy z radością się zgodziłam.
Towarzystwo jest niesamowite, nigdy się tak dużo i tak serdecznie nie śmiałam w górach jak w towarzystwie koleżanek i kolegów "zdobywców".
Tym razem, w weekend 17-18 maja przyszedł czas na przedostatni już szczyt karpacki (pozostały jeszcze 2 szczyty w Sudetach oraz Rysy) - to jest Mogielicę z Beskidu Wyspowego.
Pogoda nas nie rozpieszczała, w pewnym momencie, w czwartek po południu, kiedy z nieba płynęły potoki wody, a media wprowadzały nastrój histeryczny już nawet trochę zwątpiłam, że wyjazd się w ogóle odbędzie.
Ale okazało się, że nikt się nie wycofuje - ludzie przybywali z Lublina, Wrocławia, Torunia i Bydgoszczy. W sobotę dojechałam porannym autobusem do Krakowa, gdzie spotkałam się z 3-osobową grupką uczestników i wolontariuszy i razem wsiedliśmy do autobusu relacji Kraków - Mszana Dolna. Reszta przybywała samochodami.
Dojechał też jeden kolega "pustym" samochodem z Rabki, tak ze dla każdego znalazło się miejsce. W sumie było nas 19 osób.
Dość długo, około 1,5 godz. czekaliśmy na ostatni samochód z Wrocławia, spożywając w tym czasie kawę i ciastka, a deszcz rozpadał się na dobre.
W końcu ostatni uczestnicy dojechali, podjechaliśmy przez Jurków na Przełęcz Rydza Śmigłego i tam, około 12.30 wypakowali z samochodów.
Deszcz niestety nie ustawał, ale nie był też bardzo dotkliwy.
Na podejściu dość często zatrzymywaliśmy się, bo szlak był bardzo stromy a droga kamienista.
Po wejściu na podszczytowe polany powitała nas mgła:
Potem znowu wchodzimy w las, na drodze stanęły nam nieprzewidziane przeszkody w postaci kilku świeżo zwalonych drzew, które kompletnie zatarasowały drogę gałęziami, dość trudno było się przez nie przebić.
Tu akurat mam na zdjęciu najłatwiejszą przeszkodę.
Tych trudniejszych nie mam, bo w momencie ich pokonywania akurat mocniej lało i bałam się wyjmować aparatu. Może ktoś inny ma.
No i w końcu wchodzimy na szczyt
Jest zimno i mokro, ale wszyscy są bardzo zadowoleni
Najbardziej podziwiałam Agnieszkę, na wózku inwalidzkim i towarzyszących jej chlopaków
Jak to się mówi "szacun".
Tu "strażackie" na szczycie:
W zejściu zachwycił mnie zupełnie bajkowy las.
Jak już byliśmy prawie całkiem na dole to na moment wyszło słońce:
Lubię taką świeżą majową zieloność, obojętnie czy w deszczu czy w słońcu.
Samochodami dojechaliśmy pod ośrodek na Lubogoszczy gdzie kilka najbardziej zmęczonych osób oraz wszystkie plecaki zabrały się na górę gazikiem. reszta musiała dojść te 30 minut do góry pieszo, ale tymczasem całkiem się wypogodziło.
Jednak byliśmy prawie wszyscy tak padnięci, ze po dość późnej kolacji pogadaliśmy ze sobą może 2 godziny a potem poszli spać.
Rano znowu pakujemy plecaki (oraz kilka osób) do gazika w celu zwiezienia na dół.
I w końcu pożegnania, przytulania itd. itd. i trzeba niestety wracać.
Kolejny wyjazd w planie - w Sudety, na ten raczej nie pojadę, a następnie - Rysy.