" Wycuwam Majówecke "
: 2014-05-10, 17:42
PIĄTEK 2.05.2014 r.
A zaczęło się to w majówkowe, piątkowe przedpołudnie ok. godziny 11, w miejscowości Kosarzyska, gdzie wraz z Mieciurem zostawiliśmy auto.. Piękne błękitne niebo, ciepłe wiosenne słonko Nic nie zapowiadało tego, co Nas dzisiaj spotka
Plan na dziś : Radziejowa
Plecaki na ramiona i w drogę. Kierunek Niemcowa - oczywiście na dziko, bo jakże by inaczej i tu się zaczęły schody, bo za ok. 15 min natrafiliśmy na pierwsze trudności, ktoś sobie ogrodził działkę siatką na jakieś 2,5 m wysokości - zdziwienie Mieciura bezcenne, gdyż ta okolica jest mu doskonale znana, a w tym kierunku podążał już nie jeden raz... Zatem trzeba było skręcić w krzaki i jakoś to ominąć. I wtedy usłyszałam to : "nic się nie martw ze mną nie będziesz się nudzić" Wtedy jeszcze nie wiedziałam jakie konsekwencje będą miały te słowa w przyszłości
Dalej krótki przystanek na uzupełnienie płynów
i do góry.. Ja oczywiście zatrzymywałam się na każdym możliwym prześwicie, bo moja kondycja tego dnia była dość kiepska…
Jesteśmy na Niemcowej, siedzimy na ławeczce, za nami Kapliczka,
a przed nami piękne widoki
ja oczywiście nie mogę się powstrzymać i wyciągam aparat, a Mieciur jak to On złoty trunek I wtedy tuż za nami dosiadają się dwie zakonnice, które onieśmieliły biednego Mieciura, bojącego się sięgnąć po swoją butelczynę. W końcu się odważył i butelka była już pusta. Więc cóż było robić... czerwonym szlakiem ruszyliśmy dalej. Kierunek Wielki Rogacz.
Dalej do góry.. pośród roju rozwścieczonych pszczół dbających o to, co by na tym szlaku latem nie zabrakło borówek dla zgłodniałych górołazów i okolicznych zwierzaków.. Wtem zrobiło się płasko.. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, aż do momentu w którym zobaczyłam Nasz cel
rozglądam się dookoła a Mieciur czeka, wygląda na trochę załamanego..
Pewnie myślał, że już dalej się nie ruszę, ale był w błędzie, choć jak potem zobaczyliśmy szlako wskaz
to już razem mieliśmy mieszane uczucia…
Kolejna przeszkoda na drodze..
komuś ewidentnie znudziło się ścięte drzewo wskazujące dalszy kierunek szlaku.. Chwilę później nazwane przez zbulwersowanego Mieciura skandalem, chyba z 5 minut przedstawiał swoje oburzenie na ten temat....
Jesteśmy na rozejściu szlaków pod Wielkim Rogaczem
ale nie zatrzymujemy się tam, ponieważ Mieciur obiecał mi, że dalej będzie fajne miejsce na odpoczynek, słowami "nie pożałujesz"… No i miał rację świetne, bardzo widokowe miejsce. Mała gimnastyka z aparatem
i dalej do celu..
Nad Radziejową zaczęły zbierać się ciemne chmury, ale postanowiliśmy, że nic nas nie powstrzyma Więc w drogę.. Idziemy, idziemy… Wtem pierwsza kropla spadła mi na głowę.. Doszliśmy do nazywanej przez Mieciura autostrady, a stamtąd już tylko ok. 800m do szczytu.. Zaczęliśmy się śpieszyć, bo niebo stawało się coraz ciemniejsze, nie wiadomo było, co ewentualnie z niego spadnie i kiedy … I się zaczęło: grzmoty, błyski, granatowe niebo, a my jakieś 5 min od szczytu…. O dziwo byliśmy chyba jedynymi osobami, które w ogóle zastanawiały się, czy aby nie zawrócić, bo różnie to może być… Szybka decyzja – kierunek szczyt wieży Wdrapaliśmy się na nią, nad nami czarno To mój drugi raz w tym miejscu, pierwszy raz cokolwiek widać, więc radość wielka - w końcu coś widzę
i na Tatry
Nagle zerwał się wiatr, więc łapiemy za kurtki
przez chwilę jesteśmy sami i nagle jak nie dudnie – no ino roz – i gradem posypało Nie wiem czy go zauważycie na tym zdjęciu, ale szalało pięknie
Ale dzięki niemu choć na chwilę przestało grzmieć i się błyskać, więc na biegu aparaty w dłoń, pstryk, pstryk i w dół
Już na dole.., a pod wieżą pełno Luda, a wieża jak mini spódniczka – nie chroniła od niczego, wszyscy jak kury – przemoczeni… Grad nie ustaje, a my jednogłośnie "WIEJEMY STĄD" !!!
Najlepiej w tą samą stronę, z której przyszliśmy w myśl zasady: burza w jedną, a my w tę drugą stronę ale i tak zlało nas niemiłosiernie
Już dawno się tak w górach na dół nie śpieszyłam… Jedno wiem, za pierwszym razem na Radziejowej było dokładnie tak samo, z tym że wtedy zupełnie przemoczona leciałam szlakiem w kierunku Rytra.. Normalnie chyba mam déjà vu Znowu na Radziejowej i znowu zlana jak kura Normalnie można się załamać
Dalej w dół szybko czerwonym szlakiem bo wokoło same błyski i trzaski, aż do Wielkiego Rogacza. Tam odbiliśmy na niebieski w kierunku Małego Rogacza w pewnym momencie udało się odbić w prawo i nieco skrócić trasę (przyjemnym niebieskim szlakiem narciarskim) i tam już poczuliśmy, że chyba uciekliśmy przed burzą i w końcu prawie przestało padać, a wszystko przypłynęło stąd
tzn. Trzech Koron – tam dopiero musiało się dziać, aż strach pomyśleć...
Wróciliśmy na niebieski turystyczny... Szlakiem płynęła rzeka
Ostatnie spojrzenie na Tatry...
Wtem rozdzwonił się telefon do Mieciura, ten w popłochu starał się go wygrzebać z plecaka z sukcesem
Burza już daleko za nami, a my zadowoleni, spokojnie podążamy w kierunku Obidzy... Niby to już koniec, ale trzeba jeszcze dojść do samochodu, a to jak się potem okazało, wcale nie było tak blisko jak myślałam O zgrozo, najbardziej dłużył mi się ten asfalt na końcu.. Jeszcze jakieś może 300 metrów do samochodu a tu koniki
Zmęczona, ale i bardzo zadowolona podążam w stronę samochodu..
To był bardzo udany dzień
CDN...
A zaczęło się to w majówkowe, piątkowe przedpołudnie ok. godziny 11, w miejscowości Kosarzyska, gdzie wraz z Mieciurem zostawiliśmy auto.. Piękne błękitne niebo, ciepłe wiosenne słonko Nic nie zapowiadało tego, co Nas dzisiaj spotka
Plan na dziś : Radziejowa
Plecaki na ramiona i w drogę. Kierunek Niemcowa - oczywiście na dziko, bo jakże by inaczej i tu się zaczęły schody, bo za ok. 15 min natrafiliśmy na pierwsze trudności, ktoś sobie ogrodził działkę siatką na jakieś 2,5 m wysokości - zdziwienie Mieciura bezcenne, gdyż ta okolica jest mu doskonale znana, a w tym kierunku podążał już nie jeden raz... Zatem trzeba było skręcić w krzaki i jakoś to ominąć. I wtedy usłyszałam to : "nic się nie martw ze mną nie będziesz się nudzić" Wtedy jeszcze nie wiedziałam jakie konsekwencje będą miały te słowa w przyszłości
Dalej krótki przystanek na uzupełnienie płynów
i do góry.. Ja oczywiście zatrzymywałam się na każdym możliwym prześwicie, bo moja kondycja tego dnia była dość kiepska…
Jesteśmy na Niemcowej, siedzimy na ławeczce, za nami Kapliczka,
a przed nami piękne widoki
ja oczywiście nie mogę się powstrzymać i wyciągam aparat, a Mieciur jak to On złoty trunek I wtedy tuż za nami dosiadają się dwie zakonnice, które onieśmieliły biednego Mieciura, bojącego się sięgnąć po swoją butelczynę. W końcu się odważył i butelka była już pusta. Więc cóż było robić... czerwonym szlakiem ruszyliśmy dalej. Kierunek Wielki Rogacz.
Dalej do góry.. pośród roju rozwścieczonych pszczół dbających o to, co by na tym szlaku latem nie zabrakło borówek dla zgłodniałych górołazów i okolicznych zwierzaków.. Wtem zrobiło się płasko.. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, aż do momentu w którym zobaczyłam Nasz cel
rozglądam się dookoła a Mieciur czeka, wygląda na trochę załamanego..
Pewnie myślał, że już dalej się nie ruszę, ale był w błędzie, choć jak potem zobaczyliśmy szlako wskaz
to już razem mieliśmy mieszane uczucia…
Kolejna przeszkoda na drodze..
komuś ewidentnie znudziło się ścięte drzewo wskazujące dalszy kierunek szlaku.. Chwilę później nazwane przez zbulwersowanego Mieciura skandalem, chyba z 5 minut przedstawiał swoje oburzenie na ten temat....
Jesteśmy na rozejściu szlaków pod Wielkim Rogaczem
ale nie zatrzymujemy się tam, ponieważ Mieciur obiecał mi, że dalej będzie fajne miejsce na odpoczynek, słowami "nie pożałujesz"… No i miał rację świetne, bardzo widokowe miejsce. Mała gimnastyka z aparatem
i dalej do celu..
Nad Radziejową zaczęły zbierać się ciemne chmury, ale postanowiliśmy, że nic nas nie powstrzyma Więc w drogę.. Idziemy, idziemy… Wtem pierwsza kropla spadła mi na głowę.. Doszliśmy do nazywanej przez Mieciura autostrady, a stamtąd już tylko ok. 800m do szczytu.. Zaczęliśmy się śpieszyć, bo niebo stawało się coraz ciemniejsze, nie wiadomo było, co ewentualnie z niego spadnie i kiedy … I się zaczęło: grzmoty, błyski, granatowe niebo, a my jakieś 5 min od szczytu…. O dziwo byliśmy chyba jedynymi osobami, które w ogóle zastanawiały się, czy aby nie zawrócić, bo różnie to może być… Szybka decyzja – kierunek szczyt wieży Wdrapaliśmy się na nią, nad nami czarno To mój drugi raz w tym miejscu, pierwszy raz cokolwiek widać, więc radość wielka - w końcu coś widzę
i na Tatry
Nagle zerwał się wiatr, więc łapiemy za kurtki
przez chwilę jesteśmy sami i nagle jak nie dudnie – no ino roz – i gradem posypało Nie wiem czy go zauważycie na tym zdjęciu, ale szalało pięknie
Ale dzięki niemu choć na chwilę przestało grzmieć i się błyskać, więc na biegu aparaty w dłoń, pstryk, pstryk i w dół
Już na dole.., a pod wieżą pełno Luda, a wieża jak mini spódniczka – nie chroniła od niczego, wszyscy jak kury – przemoczeni… Grad nie ustaje, a my jednogłośnie "WIEJEMY STĄD" !!!
Najlepiej w tą samą stronę, z której przyszliśmy w myśl zasady: burza w jedną, a my w tę drugą stronę ale i tak zlało nas niemiłosiernie
Już dawno się tak w górach na dół nie śpieszyłam… Jedno wiem, za pierwszym razem na Radziejowej było dokładnie tak samo, z tym że wtedy zupełnie przemoczona leciałam szlakiem w kierunku Rytra.. Normalnie chyba mam déjà vu Znowu na Radziejowej i znowu zlana jak kura Normalnie można się załamać
Dalej w dół szybko czerwonym szlakiem bo wokoło same błyski i trzaski, aż do Wielkiego Rogacza. Tam odbiliśmy na niebieski w kierunku Małego Rogacza w pewnym momencie udało się odbić w prawo i nieco skrócić trasę (przyjemnym niebieskim szlakiem narciarskim) i tam już poczuliśmy, że chyba uciekliśmy przed burzą i w końcu prawie przestało padać, a wszystko przypłynęło stąd
tzn. Trzech Koron – tam dopiero musiało się dziać, aż strach pomyśleć...
Wróciliśmy na niebieski turystyczny... Szlakiem płynęła rzeka
Ostatnie spojrzenie na Tatry...
Wtem rozdzwonił się telefon do Mieciura, ten w popłochu starał się go wygrzebać z plecaka z sukcesem
Burza już daleko za nami, a my zadowoleni, spokojnie podążamy w kierunku Obidzy... Niby to już koniec, ale trzeba jeszcze dojść do samochodu, a to jak się potem okazało, wcale nie było tak blisko jak myślałam O zgrozo, najbardziej dłużył mi się ten asfalt na końcu.. Jeszcze jakieś może 300 metrów do samochodu a tu koniki
Zmęczona, ale i bardzo zadowolona podążam w stronę samochodu..
To był bardzo udany dzień
CDN...