Na kaca - Mogielica
: 2014-04-26, 15:42
Dawno żadnej relacji nie wrzucałem na to nasze forum. Ciężko stwierdzić czy z braku czasu, chęci czy daleko posuniętej degeneracji. Prawdopodobnie z wszystkiego po trochu. Postaram się jakoś nadrobić zaległości - na początek relacja z niedzielno-palmowej wyprawy na Mogielicę.
Jakoś tak się złożyło, że ja, człowiek stroniący od używek, zwłaszcza tych w formie napojów wyskokowych, spędziłem z nimi całą sobotnią noc. Jako usprawiedliwienie miałem 77777, trafionych w tak zwanym punkcie hotspot. Jako że los nam sprzyjał tamtej nocy i kumpel również wypłacił czterocyfrową sumę z maszyny, postanowiliśmy nikły procent z wygranych przeznaczyć na świętowanie hotspotowego tryumfu. O godzinie 6.30, niedzielnego poranka, gdy trafiłem w końcu do domu, w mej głowie zaświtała niezwykła myśl. Myśl przeistoczyłem w czyny i wykonałem dwa telefony. Odpowiedzi otrzymałem pozytywne, choć jeden z głosów był, jak to się mówi w naszych stronach, doprany jak byk.
I tak około godziny 11 wyruszamy w składzie Beskidus, Rychu i Miras do Jurkowa. Po drodze zagotowało nam samochód, jednak jakoś dojeżdzamy na przełęcz Rydza-Śmigłego, skąd żwawym krokiem ruszamy na szlak. Oczywiście po wypiciu paru browarów. Mirek, jak widać na poniższym zdjęciu, jest jak najbardziej pozytywnie nastawiony na zdobycie Królowej Wysp
I tak z wolna ruszamy w kierunku szczytu. Pełni radości, z dopisującymi humorami i nieodłącznym towarzyszem kacem. Jak wyjęci z obrazka p.t. "Zlot GBG". Po drodze kilka popasów (nie dla odpoczynku tylko na piwo) i po jakimś czasie docieramy na Polanę Stumorgową.
Nie było mnie tutaj parę lat i już zapomniałem jak to wszystko świetnie wygląda. Nawet w tej szaroburej pogodzie pasującej do klimatu naszej wyprawy, okoliczne krajobrazy wyglądają jak wyrwane wprost z kart powieści Tolkiena czy Sapkowskiego. Dla mnie cudo!
Nawet Ryszard Czarna Wizja wydaje się być oczarowany widokami.
Jeszcze chwilę delektujemy się widokami i napojem wprost z puszki, następnie zmierzamy ku widniejącej na pobliskim już szczycie wieży.
Po drodze mijamy Diabelski Stół, gdzie na chwilę zasiadamy. Czy raczej przystajemy. Czy coś...
Po chwili docieramy na szczyt. Z różnymi reakcjami:
-Już??
-Chyba w końcu...
-Chyba was pojebało, że tam wyjde...
Oczywiście pierwszą czynnością na szczycie było wyjście na wieżę. Widoków za bardzo nie było, ale satysfakcja, katharsis i inne pozytywne były jak najbardziej.
Schodzimy z wieży, gdyż piździło na niej gorzej niż w kieleckim i u jej podstaw urządzamy minibiwak.
Jak stwierdziłem - Matce Boskiej, od ostatniej mojej wizyty w tym miejscu, nie odrosła głowa.
I grupowe na szczycie.
W czasie powrotu każdy z nas dźwigał swój krzyż. Jeden dźwigał ból związany z brakiem papierosów i ostatnią puszką piwa, drugi przygotowywał się mentalnie na zjebkę za dwa dni w tanach, a trzeci dźwigał zwykły drewniany krzyż - tak, żeby też miał co dźwigać. Jakimś szczęśliwym trafem trafiliśmy do Mszany dolnej, dokładnie na Orlen, gdzie w Spontiuszu serwują dobre żarcie i mało rozwodnione piwo.
I tak minęła nam niedziela na tydzień przed Wielkanocą. Jak minęła Wielkanoc - opowiem w następnej relacji.
KONIEC
Jakoś tak się złożyło, że ja, człowiek stroniący od używek, zwłaszcza tych w formie napojów wyskokowych, spędziłem z nimi całą sobotnią noc. Jako usprawiedliwienie miałem 77777, trafionych w tak zwanym punkcie hotspot. Jako że los nam sprzyjał tamtej nocy i kumpel również wypłacił czterocyfrową sumę z maszyny, postanowiliśmy nikły procent z wygranych przeznaczyć na świętowanie hotspotowego tryumfu. O godzinie 6.30, niedzielnego poranka, gdy trafiłem w końcu do domu, w mej głowie zaświtała niezwykła myśl. Myśl przeistoczyłem w czyny i wykonałem dwa telefony. Odpowiedzi otrzymałem pozytywne, choć jeden z głosów był, jak to się mówi w naszych stronach, doprany jak byk.
I tak około godziny 11 wyruszamy w składzie Beskidus, Rychu i Miras do Jurkowa. Po drodze zagotowało nam samochód, jednak jakoś dojeżdzamy na przełęcz Rydza-Śmigłego, skąd żwawym krokiem ruszamy na szlak. Oczywiście po wypiciu paru browarów. Mirek, jak widać na poniższym zdjęciu, jest jak najbardziej pozytywnie nastawiony na zdobycie Królowej Wysp
I tak z wolna ruszamy w kierunku szczytu. Pełni radości, z dopisującymi humorami i nieodłącznym towarzyszem kacem. Jak wyjęci z obrazka p.t. "Zlot GBG". Po drodze kilka popasów (nie dla odpoczynku tylko na piwo) i po jakimś czasie docieramy na Polanę Stumorgową.
Nie było mnie tutaj parę lat i już zapomniałem jak to wszystko świetnie wygląda. Nawet w tej szaroburej pogodzie pasującej do klimatu naszej wyprawy, okoliczne krajobrazy wyglądają jak wyrwane wprost z kart powieści Tolkiena czy Sapkowskiego. Dla mnie cudo!
Nawet Ryszard Czarna Wizja wydaje się być oczarowany widokami.
Jeszcze chwilę delektujemy się widokami i napojem wprost z puszki, następnie zmierzamy ku widniejącej na pobliskim już szczycie wieży.
Po drodze mijamy Diabelski Stół, gdzie na chwilę zasiadamy. Czy raczej przystajemy. Czy coś...
Po chwili docieramy na szczyt. Z różnymi reakcjami:
-Już??
-Chyba w końcu...
-Chyba was pojebało, że tam wyjde...
Oczywiście pierwszą czynnością na szczycie było wyjście na wieżę. Widoków za bardzo nie było, ale satysfakcja, katharsis i inne pozytywne były jak najbardziej.
Schodzimy z wieży, gdyż piździło na niej gorzej niż w kieleckim i u jej podstaw urządzamy minibiwak.
Jak stwierdziłem - Matce Boskiej, od ostatniej mojej wizyty w tym miejscu, nie odrosła głowa.
I grupowe na szczycie.
W czasie powrotu każdy z nas dźwigał swój krzyż. Jeden dźwigał ból związany z brakiem papierosów i ostatnią puszką piwa, drugi przygotowywał się mentalnie na zjebkę za dwa dni w tanach, a trzeci dźwigał zwykły drewniany krzyż - tak, żeby też miał co dźwigać. Jakimś szczęśliwym trafem trafiliśmy do Mszany dolnej, dokładnie na Orlen, gdzie w Spontiuszu serwują dobre żarcie i mało rozwodnione piwo.
I tak minęła nam niedziela na tydzień przed Wielkanocą. Jak minęła Wielkanoc - opowiem w następnej relacji.
KONIEC