Jak tradycja każe, dzisiaj byliśmy święcić jajka. Nawet w większej grupie. Z samego rana było pochmurno, ale szybko się wypogodziło i zaproponowałem spacer. Ostatecznie jak się grupa dowiedziała, że ja pod pojęciem "spacer" rozumiem przejść się do Gródka, to wszyscy uciekli. Dziwne, bo pogoda przed blokiem cudowna. Nie gorąco, piękne chmurki i tzw. żyleta.

Dywany stokrotek.

Jeszcze rok temu nie było tu zupełnie niczego.

A tu jakieś 3 lata temu też nie było niczego. Robiłem piękne zdjęcia maków.

Murek przy Geosferze. To tutaj przychodziłem przez tydzień codziennie i namawiałem Tobka, żeby wskoczył. Jak załapał o co chodzi, to już śmigał równo. Dzisiaj wszystko zatoczyło koło. Znowu go trzeba namawiać. Ukochana już się nawet zdenerwowała, że męczenie pieska. Starość nie radość, jeszcze wskoczył, ale z wielkim trudem.

No nic, idziemy dalej, zielono.

Eksplozja zieleni.

Arboretum, zryte przez dziki.

Basen dla nurków.

Gródek, wody mało, kładki suche.

Ale kolorki ładne




Wracamy "naszymi" zarastającymi ścieżkami.

I znowu te otwarte przestrzenie i obłoczki.

Taka to była wycieczka... tzn. spacer

