Sobotnią wycieczkę zaczynam w Kozach od Kaplicy Pod Panienką.

A potem ruszam w kamieniołom. Jest klimat.

Są skały.

Wychodzę na najwyższy oficjalnie dostępny poziom.

Tobi nieustraszony przechodzi tam gdzie jest już zakaz.

Staje na krawędzi i patrzy w dół.

Za plecami mamy jeszcze 2 poziomy. Mam plan wyjść na samą górę.

Na tym poziomie kiedyś już byłem. Nie ma barierek, więc od razu jakoś ciekawiej. Widać, że Tobi czuje respekt.

A nad nami taki cypel. Tam chcę być. Oczywiście podchodząc bokiem, a nie centralnie.

Musicie mi uwierzyć na słowo, że jestem na tym cyplu.

Myślałem, że wyżej już jest tylko las, ale myliłem się. Tam dalej są skały, tylko już nie takie pionowe. No to idziemy.

Pojawiają się kolejne poziomy. Tobi idzie przodem, wyszukuje najlepszą drogę.

No i wyszukał, najlepszą, ale dla siebie. On sobie wyszedł bez problemu, a mnie trochę czasu zeszło. Przyznam się, że w tym miejscu utknąłem. Cały ciężar ciała spoczywał na palcach stopy prawej, które miały dobre podparcie, prawą ręką trzymałem się korzenia na wysokości brzucha więc dość nisko, ale chodziło tylko o stabilizację, w lewej ręce aparat i lewa noga szukała oparcia na ten jeden krok, który dzielił mnie od sukcesu. Niestety nie znalazła. Na wycof nie miałem ochoty, bo aby chwycić się korzenia trzeba było się lekko wybić z rozpędu, więc nie szło tego ruchu odwrócić nie tracąc równowagi - tak mi się wydawało. Kombinowałem dłuższą chwilę na spokojnie próbując lewą nogą wykopać stopień, albo zahaczyć o coś dającego nadzieję przenieść ciężar ciała, ale w końcu uznałem, że to się nie uda. Na dodatek prawa noga zaczęła się męczyć, bo przecież nie da się w nieskończoność stać na samych palcach. Na szczęście Panienka z kapliczki czuwała i jakoś wylazłem, ale strachu trochę było.

Za to na górze nagroda. Słoneczko się pokazało.

Piękna zima! Można cieszyć się życiem



Wśród planów na ten dzień było jeszcze zejść zielonym szlakiem spacerowym do Zamku Wołek. Trzeba przyznać, że szlak poprowadzony jest w bardzo stromym terenie.

Żar.

Fajna kapliczka przy Chacie na Wołku.

Tobi sprawdza grubość lodu na Wilczym Stawie.

Taka to była wycieczka
