Kolejna wycieczka po Dolinkach.
Zaparkowaliśmy w Będkowicach i przez łąki przez pola i przez chaszcze i pola kukurydzy ogrodzone elektrycznymi pastuchami szliśmy na azymut w kierunku Sokolicy - to miał być taki skrót.
Na Sokolicy Tobi po raz kolejny mnie zaskoczył i pobił rekord. Można tam zejść kawałek po skałkach, na koniec jest taka półka, gdzie żaden pies do tej pory za mną nie poszedł. Ani dzielny Psiur (ojciec Juniora), ani Junior, ani Strzępek, ani wcześniej Tobi. Tym razem Tobi pokonał barierę psychiczną i dał radę. Dla psa nie jest to technicznie trudne zejście, ale bardzo przepaściste i dlatego tak ciężko się przełamać. Po obu stronach jest lufa na kilkadziesiąt metrów. Niestety na zdjęciu nie wygląda to imponująco.
Dalej szliśmy sobie na północ Doliną Będkowską od czasu do czasu robiąc przerwy, podczas których Ukochana się opalała, a ja z psami zdobywaliśmy jakąś skałkę. Straszne tam są stromizny.
Później wyszliśmy na otwarte przestrzenie, ale dalej robiliśmy przystanki na opalanie i wspinanie. Np. tutaj na Łysej.
Najdalej na północ doszliśmy do skałki Psiklatka.
A potem wróciliśmy do auta kombinowaną bezszlakową trasą.
