
Godzina 12:50. Teraz już "tylko" dojście na Halę Krupową. Biorę na siebie ciężar namiotu i powoli ruszamy dalej. To było jedno z moich najgorszych przejść (Beskidy mnie nie lubią?). Wypchany plecak z doczepionym krzywo namiotem (bo nie było już jak go przytroczyć) cholernie mi ciążył. Koleżanka ledwo żywa zaczęła mnie martwić. "W takim tempie to my nie mamy szansy dojść w 1,5 godziny" - myślę sobie - "ale ważne, żeby dojść w ciągu dnia". Teraz i ja zaczęłam powoli opadać z sił. No tak, przecież od 4:00 rano poza skromnym śniadaniem i kawą zjadłam jedną małą kanapeczkę. Monia nie wiele więcej. Zarządzam przerwę na jedzenie i uzupełnienie płynów, nawet nie patrzę na zegarek. "Cholera, daleko jeszcze?" Powoli mija największy kryzys, zbieramy się dalej. Po pół godziny widzimy schronisko, jeszcze 10 minut i będziemy na miejscu. "Głupio zrobiłyśmy, że tak długo nic nie jadłyśmy" - mówimy prawie jednocześnie. Na Halę dotarłyśmy o 16:00... Dobrze, że zdecydowałyśmy się jechać dzień wcześniej, bo gdybyśmy podróż zostawiły na piątek, mogłoby być nieciekawie.









W czwartek było widać nawet Tatry, co prawda nie jakoś rewelacyjnie, bo powietrze było mało przejrzyste, ale po raz pierwszy widziałam Tatry nie z Tatr.


Po trudach podróży nastał w końcu piątek.

Poza nami, w czwartek przyjechało też kilka innych osób i w piątkowy poranek zaczęli rozstawiać namioty. Zmusiłam koleżankę do tego samego, jak się okazało dobrze zrobiłam, bo z naszym namiotem miałyśmy poważne problemy. Szczegóły pominę, ale było zabawnie


W końcu przyszedł czas na rozpoczęcie biwaku. W między czasie zintegrowałyśmy się z biwakowiczami.

Również w piątek wysłuchaliśmy Olafa z firmy Nordhorn, który zaprezentował nam specjalistyczne skarpety zimowe (otrzymaliśmy je w prezencie). I w taki sposób zostaliśmy pierwszymi odbiorcami, bo nie ma ich jeszcze w sprzedaży. To właśnie podczas tej prezentacji miałyśmy z koleżanką dobre wejście.
Olaf opowiadał: "Nordhorn to polska firma produkująca skarpety w Łodzi".
Ja z Moniką i inni biwakowicze, którzy już wiedzieli, że my jesteśmy z okolic Łodzi: "Z Łodzi? My jesteśmy z okolic Łodzi."
Olaf: "No właściwie to z Aleksandrowa Łódzkiego".
Ja: "O kurcze, my jesteśmy z okolic Aleksandrowa Łódzkiego".
Po prezentacji porozmawiałam z Olafem i okazało się, że w Aleksandrowie mają 2 swoje siedziby (naprawdę nie miałam o tym wcześniej pojęcia, ale akurat tego dnia miałam na stopach skarpety tej firmy, które kupiłam sobie rok temu w popularnym sklepie internetowym



Był nocny spacer na Okrąglicę.

Było ognisko.

Później nastała zimna noc w namiocie. Nawet nie było tak źle. W stopy było ciepło, w dłonie bylo ciepło, w głowę było ciepło, ale tyłek to mi cholera zmarzł

Sobota. Gdy w końcu wybiła 6:00 popędziłyśmy do schroniska wziąć ciepły prysznic.




Po śniadaniu były kolejne prezentacje w schronisku, a później szkolenia na świeżym powietrzu. Zostaliśmy podzieleni na 4 grupy (nasza liczyła 13 osób) i rozpoczęliśmy zajęcia praktyczne.
Sebastian uczył nas jak zbudować biwaku awaryjnego i tak powstało igloo.

Na zdjęciu nadzoruje naszą pracę



Później było gotowanie wody i przyrządzanie jedzenia (liofilizaty)


Kolejne szkolenie dotyczyło posługiwania się rakami i czekanem.

Poznaliśmy też podstawy pierwszej pomocy medycznej (co prawda byliśmy już tak przemarznięci, bo cały czas z nieba coś leciało i było strasznie mglisto, więc długo to nie trwało). Pędem pobiegliśmy do schroniska na ciepłą zupkę, by mieć siłę na 2 pozostałe szkolenia. Pierwsze z nich (dla nas już trzecie tego dnia) odbyło się w schronisku i było szkoleniem lawinowym. Niestety nie mieliśmy szansy przetestować lawinowego ABC, bo nie było aż tak dużo śniegu. Ale "Józka" szukaliśmy.

Terenoznawstwo to ostatnie szkolenie, w którym wzięliśmy udział. Dostaliśmy GPS-y (firmy Garmin - sorry reklama musi być)





I tak minął dzień. Pełen wrażeń, śmiechu i oczekiwania na gościa specjalnego, którym był Adam Bielecki. Opowiadał o swoich wejściach na ośmiotysięczniki: Makalu, Gaszerbrum I, Broad Peak i K2. Pokazywał zdjęcia i filmy. Odpowiadał na nasze pytania. Po oficjalnym pokazie jeszcze długo w trochę mniejszym gronie rozmawiał z nami. To był świetny wieczór, a sam Adam to naprawdę bardzo miły, skromny człowiek. Dostałam nawet autograf.


Niedziela. Ostatni dzień biwaku - to gra terenowa, w której podzielni na 4-osobowe grupy praktykowaliśmy wszystko to, czego się nauczyliśmy. Moja grupa zajęła 3 miejsce i wygraliśmy książki.



I niestety biwak się skończył, a nas czekał już tylko powrót do domu.
Jeszcze ostatnie zdjęcie:

Na szczęście tym razem poszło nam zdecydowanie lepiej.

Z Hali Krupowej do Sidziny - Wielkiej Polany szłyśmy mniej niż godzinę, a stamtąd zabrałyśmy się z jednym z biwakowiczów do Jordanowa. Z Jordanowa do Krakowa. Z Krakowa do Łodzi. Z Łodzi do domu.



I to wszystko. Właściwie to o biwaku mogłabym pisać i pisać, ale nie będę Was już więcej męczyć.
Dobranoc.