Wbrew obawom nie było problemów ze znalezieniem wolnego miejsca na parkingu w Trojanovicach. Ba, było na nim mniej samochodów, niż podczas naszej ostatniej zmotoryzowanej wizyty w czasie zwykłej, nieświątecznej niedzieli. Płacimy za parking, przebieramy się i można uderzać w stronę dolnej stacji kolejki. Razem z nami ciągnie sporo osób, ale wkrótce się ten tłumek urywa.

Przy kasie zaczepia nas rodzina z Polski i chce odsprzedać jeden bilet, bo kasjerka źle ich policzyła. Kręcimy głową, gdyż tata płaci tu kartą, aby gotówka została do użycia w lokalach gastronomicznych. Odchodzą niepocieszeni, ale po chwili wracają i dają mi ten bilet.
- My i tak nie skorzystamy.
Miło i trochę tak głupio. Myślałem, że może spotkamy ich na górze i chociaż postawimy coś do picia, lecz już na nich nie trafimy.
Kolejka linowa na przełęcz to dwuosobowe krzesełka, strasznie wolne. Uruchomiono ją w 1940 roku jako pierwszy taki obiekt w Europie. Choć obecna konstrukcja pochodzi z lat 80., to sprawia wrażenie znacznie starszej, trzeszcząc wznosi się w górę, po czym zniża się w dół prawie dotykając ziemi. W ten sposób pokonuje czterysta metrów przewyższenia. Gołym okiem widać, że jest stromo.



Trzęsąc się, stukając i niemiłosiernie wlekąc krzesełka wywożą nas na 1018 metrów, bo na takiej wysokości znajduje się przełęcz Pustevny.


Myślałem, że od razu uderzmy na szlak, ale rodzice proponują zajrzeć najpierw do jakiegoś lokalu. Nie będę oponował


Napojeni ruszamy na trasę w kierunku zachodnim. Nasz cel widać za dwiema paniami.

Jak się można było domyślić, na przełęczy nie jest pusto, ale sądziłem, że trafimy na większe tłumy. Dodatkowo ta ludzka masa ciągle się rusza i rozciąga, więc nie mamy poczucia przytłoczenia.


Niebo jest zaciągnięte mgiełką, więc słońce niby jest, ale bardzo przytłumione, kolory są blade. Temperatura jednak dość wysoka.
Pierwszy punkt widokowy: pod nami dolina, na końcu której zostawiliśmy samochód.


Przejrzystość powietrza, jak przeważnie podczas moich ostatnich wycieczek, jest kiepściutka, ale na horyzoncie lekko majaczą Sudety: okolice Pradziada oddalone o niecałe sto kilometrów. Z lewej popularna wieża widokowa na Velkým Javorníku. Przydałaby się lornetka, lecz akurat dziś pechowo ją zapomnieliśmy!

Szeroka i łagodna droga to doskonała propozycja dla osób, które nie chcą lub nie mogą korzystać z bardziej wymagających szlaków. Większe skupiska ludzkie raz się pojawiają, raz znikają. Jak zwykle dużo ich przy rzeźbie Radegasta, gdzie oprócz rzeźby domniemanego boga działa też bufet, więc co rusz spotykamy towarzystwo z plastikowymi kubkami pełnymi piwa w ręku.


Miejsce, gdzie w 1868 roku wydobyto jeden z kamieni fundacyjnych pod Teatr Narodowy w Pradze. Obok zaś tablica ścieżki tematycznej opisującej dawne wypasy i osadnictwo na grzebiecie Pustevnego.

Za Radegastem momentami robi się luźno.

Po południowej stronie ścieżki zaczynają się polany, pamiątka po pasterzach. Możemy więc zerkać w stronę Słowacji. Na pierwszym zdjęciu nadal jednak widać Czechy: po prawej charakterystyczne wybrzuszenie ze szczytem Kelčský Javorník w Górach Hostyńskich. Na drugim dolina Beczwy, a na horyzoncie słowackie Białe Karpaty. Na trzecim jak zawsze łatwa do rozpoznania Mała Fatra z Krywaniem i Rozsutcem. Od tej ostatniej dzieli na niecałe siedemdziesiąt kilometrów.



Kolejne większe skupisko turystów, czyli hotel Radegast. Na razie go pomijamy...

...i ciśniemy prosto na Radhošť, do kaplicy i pomnika Cyryla i Metodego. Przy nim obowiązkowe sesje fotograficzne, m.in. z faną



Kaplica szczytowa była kiedyś niczym nie wyróżniającą się konstrukcją neogotycką, postawioną pod koniec XIX wieku. W pierwszej Czechosłowacji obłożono ją drewnem i dodano dzwonnice, co niewątpliwie dodało jej też uroku. Murowane wnętrza są tak zimne, że aż para leciała z ust.

Według wikipedii kaplica jest najwyżej położonym obiektem sakralnym Republiki Czeskiej. W pierwszej chwili przyszło mi do głowy, że przecież na Śnieżce też stoi kaplica, więc zdecydowanie wyżej, ale przecież tamta ulokowana jest już po polskiej stronie granicy.
Przyglądając się detalom - również pomnika - można dostrzec elementy walki z wierzeniami pogańskimi. Praprzodkowie Czechów i Morawian pielgrzymowali na te szczyty z prośbami i darami; później posągi bóstw zburzyli misjonarze. Pamięć o tym trwała długie wieki i z tego powodu zdecydowano się wznieść chrześcijańską kaplice właśnie tutaj. Tyle mówi legenda, obecna w literaturze od XVIII wieku, natomiast badania nie potwierdziły obecności zorganizowanego pogańskiego kultu na Radhošťie i Radegaście. Dodatkowo sama kwestia istnienia boga o imieniu Radegast, a już zwłaszcza na Morawach, jest mocno kontrowersyjna.


Można wejść na dzwonnicę, kosztuje to pięć koron. Już lepiej zrobiliby stawiając puszkę z napisem "co łaska". Panorama z góry nieco wystaje ponad drzewa, ale są to widoki znane (i lubiane): Velký Javorník, pasmo Ondřejníka oraz Łysa Góra.


Chwila wielkanocnej pustki. Wszyscy poszli szukać Zajączka.

Wracamy się pod hotel. Początkowo chcieliśmy zatrzymać się w nim na dłużej i coś zjeść, ale ceny nas zniechęciły: zupy od 110 koron, przystawki 159, główne dania dobijające do 300 koron... Może w porównaniu z polskimi schroniskami nie jest to bardzo drogo, ale jak na Czechy to tak! No i jeszcze płatna toaleta dla wszystkich. Skończyło się na konsumpcji kanapek i frankfuterków przyniesionych z domu.

Idziemy z powrotem do przełęczy z widokami na Fatrę. Humory dopisują.


Przy odbiciu zielonego szlaku spotykamy głośną grupę rodaków.
- Idymy tukej! - woła jeden z nich, samozwańczy przewodnik. - Bydzie gibciej!
- Genau, na parking to je najkrócej - wtrącam się, widząc niezdecydowanie reszty.
- Na ten na przełęczy? - upewniają się.
- Niy, na dole.
- Aaa niyy, my momy auta na Pustevnym!
Nie wiem jak można było zaproponować w takiej sytuacji szlak w dolinę, ale takie cuda się teraz często zdarzają


Jeszcze trochę doliny Beczwy.

Słońce nieśmiało próbuje przebić się przez mgiełkę i czasami ciut mocniej doświetla krajobraz. Na zdjęciu punkt widokowy przy nieczynnym wyciągu.

Przebitka na Pustevny, nad którym góruje Stezka Valaška, w oddali Łysa Góra.


Coraz większe pustki. Przy Radegaście też prawie nikogo. Rzadko można zrobić mu zdjęcie bez przylepionych dzieciaków lub zakochanych par. A tak w ogóle wzniesienie tego pomnika można potraktować jako element walki ideologiczno-politycznej. W czasach Austro-Węgier związany z Habsburgami kościół katolicki wybudował kaplicę znacząc swój teren. W Czechosłowacji, gdzie silny był ruch odchodzenia od Rzymu, świeccy zrewanżowali się pogańskim bożkiem. Kto wygrał? Biorąc pod uwagę popularność uwieczniania się na tle, to chyba należałoby ogłosić remis.


W tutejszym lesie pełno drzew z poskręcanymi, łączącymi się i rozdzielającymi gałęziami.

Ciekawe ujęcie na pomieszane ze sobą strefy drzew liściastych i iglastych.

Względny spokój na szlaku na chwilę przerywa hałaśliwa ekipa młodych facetów w żonobijkach i klapkach. Ludzie ubierają tu rozmaite obuwie, ale dopiero teraz pojawiły się klapki, do tego białego koloru. Ukraińcy..
Tymczasem powróciliśmy na przełęcz Pustevny. Lustrujemy menu i siadamy przy jednym z punktów gastronomicznych. Zupy bez szału, lecz bardzo smaczne placki z kiszoną kapustą i skwarkami. Gdzieś mi się obiło o uszy, że na Wołoszczyźnie (Valašsku) taka forma placków jest bardzo popularna. Kupujemy również specjały z okolicy: frgale i Štramberské uši. Pierniki ze Štramberka to pierwszy czeski produkt regionalny zastrzeżony w Unii Europejskiej.



Pierwotnie planowaliśmy odwiedzić jeszcze Stezkę Valaška, ale w czasie obiadu uznaliśmy, że szkoda pieniędzy na tę "koronę drzew", skoro praktycznie nie zobaczymy nic więcej ponad to, co dotychczas z poziomu szlaku. Zamiast tego zaglądamy na chwilę do odbudowanej po pożarze chaty Libušín: wnętrza restauracji naprawdę cieszą oko! Uwielbiam dzieła Dušana Jurkoviča, choć zdaję sobie sprawę, że to tylko rekonstrukcja.


Mama idzie się jeszcze pokręcić po przełęczy, a potem zjedzie w dół kolejką, a ja z tatą i Teresą pokonamy ten odcinek niebieskim szlakiem. Początek jest jeszcze łagodny i prowadzi łąką.

Przekrzywione i opuszczone konstrukcje w lesie, w środku zachowały się resztki kabli i urządzeń z przyciskami. Być może to część dawnej infrastruktury wodociągowej, bo obok znajduje się studnia z okresu międzywojennego.

Szlak zaczyna się robić strasznie stromy, trzeba uważać na każdy krok. Oprócz nas schodzi też grupa dziewczyn, one próbują iść skrajem lasu pod kolejką krzesełkową i wśród śmiechów słyszę, że co jakiś czas któraś ląduje na tyłku.

Kolana i mięśnie zaczynają boleć, ale po przebyciu jednej trzeciej odległości i dojściu do doliny potoku Velká Ráztoka znowu robi się płasko i przyjemnie.


Oberwane ściany koryta potoku to pewnie pozostałość po wrześniowej powodzi. Woda to jednak straszna siła.

Na początkowej stacji kolejki już pusto, choć oficjalnie działa jeszcze przez pół godziny.

W dolnej części szlaku trzeba uważać: po asfalcie śmigają hulajnogi (można je wypożyczyć na przełęczy i zjechać), rowery (Czesi masowo przerzucają się na elektryki, nawet jeśli jeżdżą tylko po płaskim), a nawet motorowery.


Mamusia czeka przy parkingu, który także mocno się wyludnił. Przy samochodzie kończymy dzisiejszą wycieczkę: niby tylko górski spacerek, ale na moim zegarku wyszło piętnaście kilometrów. Bardzo przyjemnych, to była rzeczywiście fajny poniedziałek wielkanocny! A choć słońce niby cały czas było przykryte mgiełką, to niektórzy zdołali spiec się jak pisanki

Na koniec tradycyjnie jedziemy do Vojkovic do browaru U Koníčka. Po drodze proszę jeszcze tatę, aby zatrzymał się, żebym zrobił kilka finalnych zdjęć przełęczy i okolic, po których chodziliśmy.

