Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Śladami urynoterapii ;) (wędrówa z Hrubieszowa do Tomaszowa)

Autor Wiadomość
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-09-28, 13:45   Śladami urynoterapii ;) (wędrówa z Hrubieszowa do Tomaszowa)

Nasza tegoroczna wędrówka wzdłuż granic wyjątkowo pozytywnie zapadła mi w pamięć. Nawet teraz, po upływie kilku miesięcy, na samo wspomnienie cieszy mi się gęba! Wyjazd ten był absolutnie nietypowy - przede wszystkim pod względem kontaktów z miejscowymi. Nie przypuszczałam, że teraz, w Polsce, można spotkać taką masę pomocnych, bezinteresownych i chętnych do integracji ludzi. Tego jakoś nie było na poprzednich “Podlasiach”, a na pewno nie w takiej przytłaczającej ilości. Tu każdy dzień wnosił taką masę przygód, niespodziewanych spotkań, atrakcji i dobrej energii, że ciężko to wręcz ogarnąć we wspominaniu. Są wyjazdy mniej lub bardziej udane, fajne, bardzo fajne lub przeciętne. I są te magiczne. Ten zdecydowanie należał do tych ostatnich. Nie wiem co było przyczyną? Czy dobrze dobrany teren, którym wędrowaliśmy, czy wesoła ekipa, czy spotykane osoby? Czy może mix tego wszystkiego, z dużą dawką wiosny łamiącej się w lato i aromatu kwitnącego rzepaku?

5:30. Lubię przychodzić na pociąg ciut wcześniej, ale dziś to przesadziłam. Godzine! Za oknem oławskiego dworca budzi się dzień. Ptaszki śpiewają, mokra od deszczu nawierzchnia pachnie, z minuty na minutę łazi coraz więcej ludzi i burczy więcej aut. Przesypują się kolejne literki na rozkładzie pociągów. Uwielbiam ten rozkład. Nie jakiś cyfrowy wyświetlacz, tylko tablica, gdzie każda literka i cyfra to osobny kartonik. I jak sie cokolwiek zmienia to tak fajnie turkocze.



Zjadam bułkę z oscypkiem, oblewam się herbatą z automatu i aż podskakuje z radości, że cały, caluśki wyjazd jeszcze przede mną. Bo licznik czasu tejże eskapady jeszcze nie ruszył! To nastąpi dopiero gdy wsiądę do pociągu!

W Opolu spotykam się z Pudlem i razem suniemy w kierunku Lublina.

W Kielcach pociąg ma 20 minut planowanego postoju. Pudel biegnie pozwiedzać przydworcowe okolice. Na tej stacji ma miejsce chyba jakieś przeczepianie lokomotywy czy wagonów, bo w pewnym momencie pociąg rusza, a ja wpadam w panikę! Bo Pudla nie ma! Jak ja wytaszczę w Lublinie dwa plecaki, jak ledwo swój mogę podnieść? Jak się potem pozbieramy do kupy?? A!!!!!!

Na szczęście był to fałszywy alarm. Pociąg po przejechaniu kilku metrów staje. Uffff… Pudel zdążył. Wraca nie sam, ale z dwoma gruzińskimi bułami na ciepło, które są bardzo smaczne.

W Lublinie niemiła niespodzianka - rozwalili mój ulubiony skwerek z lumpeksem i alejkami z dawnych lat :( Kolejną galerie będą tu zapewne stawiać pod przykrywką niby - dworca... Nie mam jednak czasu długo się smucić, bo akurat spotykamy Iwonę i Szymona - i jedziemy na oddalony nieco dworzec PKS. A ten jest niezmiernie klimatyczny!

Wnętrze dworcowej hali oferuje ścienną mozaikę i stylowe krzesełka.





Jest tu hotelik, w którym chętnie bym kiedyś zanocowała. Obecnie używany głównie przez przybyszy zza wschodniej granicy, więc spacerując po dworcu można się choć odrobinę poczuć jak po teleportacji do jakiś Kutów czy innego Kramatorska.



Jest też przemiły bar - tak fajny, że aż dusza boli, że czeka nas dwugodzinna podróż busem, więc nie bardzo jest opcja wstąpienia na piwo…



Jakaś babeczka handluje obnośnie biżuterią, a inna, jej dawna znajoma, która napatoczyła się przypadkiem, robi zapas kółeczek do pępka. Przymierza kilka sztuk w różnych kolorach i fasonach, zaczepiając przechodzących facetów czy są odpowiednio “twarzowe” ;)

W dworcowym kibelku witają użytkownika oryginalne tapety tematyczne.





W męskim jest jeszcze ciekawiej! Można się zestresować jak przyjdzie do korzystania z pisuaru! :)

(zdjęcie zrobione przez Pudelka)


W Hrubieszowie leje. Próbuję znaleźć knajpę, którą odwiedziliśmy 3 lata temu. Wygląda jednak na to, że jej już nie ma. Pytam nawet kilku miejscowych - i albo rozkładają ze zdziwieniem ręce, a jeden prawie się wzrusza i z rozrzewnieniem wspomina czasy jej funkcjonowania. Musimy więc szukać kolejnej.

Ktoś zagląda do jednej z mijanych kapliczek. Wnętrze jest nabite babciami, bo właśnie trwa majówka, a pogoda nie bardzo pozwala na celebrowanie pod gołym niebem. Uwielbiam majówki! Szkoda, że tu tak trochę głupio wbijać na małą przestrzeń, z deklaracją przyłączenia się do śpiewów. A poza tym jesteśmy w grupie i szukamy knajpy. Może jeszcze kiedyś trafi się jakaś przestronniejsza kapliczka albo lepsze okoliczności otaczającej aury?

W końcu odnajdujemy piwiarnię “Warka” i dosyć długo celebrujemy rozpoczęcie wyjazdu, przy ciepłym żarciu, napitku i deszczu bębniącym o parasole.



A potem, mimo wciąż płaczącego nieba, ruszamy ku naszemu przeznaczeniu. Ku przygranicznym wioskom, nadbużańskim chaszczom, biwakom przy ogniu! A póki co w pełnym deszczowym rynsztunku wędrujemy mokrą wstęgą szos.

A! Na obrzeżach miasta mijamy kolejną knajpę, do której nas zaprasza wesoły, mocno już zjarany chłopak. Niestety jest dosyć późno, a za jasności chcemy dotrzeć na planowane miejsce noclegu. Koleś jeszcze woła za nami “Kocham was”, a pozytywny nastrój strzyka mu uszami!

Na biwak zatrzymujemy się przy wieży widokowej w Gródku. Przestaje padać, a nawet między chmurami przebłyskuje zachodzące słońce. Jego ciepłe promienie rozświetlają szary dotychczas świat. Wszyscy więc łapią za aparaty i biegają w kółko, aby wykorzystać tą ulotną chwilę (bo szlag wie kiedy znowu zacznie lać?



A to nasze miejsce noclegowe. Tu na pagórku straszliwie wieje, ale trzyścianowa wiata jest w miarę zaciszna.



Latarnie też stają na wysokości zadania i nie świecą nam nocą w oczy. Może to szczęśliwie atrapy, których zadaniem jest jedynie wyglądać odpowiednio nowocześnie?



Robimy sobie małą imprezkę :)





A potem układamy się do snu na ławach, których ilość jest idealnie dopasowana do stanu liczebnego ekipy. Jeden jedyny raz na tym wyjeździe naciągam na siebie wszystkie zabrane ubrania, ciesząc się bardzo, że zabrałam i puchową kurtkę.



O 7:30 budzi mnie wiatr, który zmienił kierunek i wpada do wiaty wykorzystując brak czwartej ściany. Na szczęście się wypogodziło, wyciągamy więc gęby do słońca obserwując jak po zalewiskowych łąkach dreptają bociany, bażanty i czaple.









W dali też widzimy transgraniczny most, którym sobie właśnie popyla towarówka.



Dziś idziemy w kierunku Czumowa. Pierwszy cel - pałac, który tak oto ciekawie prezentuje się z wieży.



Za pałacem widać szyby ukraińskiej kopalni w Nowowołyńsku. To jedna z nowszych kopalni na Ukrainie, bo zbudowana już po upadku Sajuza. Z informacji, które Pudel gdzieś wyszperał wynika, że została ona zlikwidowana ze względu na nierentowność jeszcze zanim została na dobre otwarta! Więc sobie stoi, a węgla żadnego tam nigdy nie wydobyto. Ot taki poziom absurdu.. Wielka szkoda, że tam niestety dziś nie pójdziemy!

Jeden z szybów na dużym zbliżeniu. Acz sfotografowany nie z tego pagórka z wieżą, tylko gdzieś dalej na trasie.



Ruszamy! Jakoś tak wychodzi, że zostaję mocno z tyłu. Mnie więc pierwszą wyhacza pogranicznik na motorze. Zdziwiony jest bardzo widokiem samotnej dziewczyny z przerośniętym plecakiem. Mówię mu, że sobie wędrujemy wzdłuż granic, że w grupie tuptamy. Koleś spisuje moje dane (jak to oni mają w zwyczaju), po czym zaczyna zadawać moc dziwnych pytań, na które mimo chęci odpowiedzieć nie potrafię. Wychodzi bardzo zabawnie:

- Gdzie reszta waszej ekipy?
- Nie wiem (no poszli gdzieś naprzód i liczę, że na którymś ze skrzyżowań będą na mnie czekać)
- A jak oni się nazywają?
- Nie wiem (znam tylko ich imiona)
- Gdzie będziecie spać?
- Nie wiem (skąd mam wiedzieć co będzie wieczorem? Jest dopiero rano!)

A skądinąd to spotkanie z pogranicznikiem zwróciło moją uwagę na bardzo ciekawą kwestię. Sporo osób, które znam nieraz od wielu lat, z wyjazdów czy wspólnych imprez - znam tylko ich imiona czy nawet tylko pseudonimy. Dokładniejsze dane po prostu nigdy nie były mi potrzebne, żeby się umówić, spotkać, coś załatwić, pojechać gdzieś wspólnie i miło spędzić czas. Z drugiej strony - czy to jest istotne czy to Kowalski czy Wiśniewski? I co to zmienia w naszych kontaktach i znajomości? No może tyle, że w razie potrzeby mogę ich zasypać do służb. A tu, nawet gdybym miała takowe chęci - nie mogę! :) Może to i więc lepiej nie wiedzieć?

Pozostali zostali znalezieni i upolowani pod pałacem.



Do czumowskiego pałacu idziemy na raty, aby nie nosić wszystkich bambetli. Część zwiedza, część wyleguje się na suchej, wygrzanej trawce przy skrzyżowaniu.

Pałac położony jest na obrzeżach miejscowości. Fajna droga tam prowadzi, pylista, meandrująca pomiędzy drzewami i łanami rzepaku.





Mieszkaniec pałacu wpuszcza nas na teren, więc mamy okazję obejrzeć sobie budowlę ze wszystkich stron.







Obok stoi też maluch i jelcz.





Zaraz za budynkiem płynie Bug i jest granica.



Nawet w ogrodzie stoi słupek i tablica.



Skarpy i brązowe, spokojnie płynące wody. Jak tu nie pokochać Bugu?





W Czumowie trafiamy też na opuszczony dom przepięknie utopiony w krzakach bzu.



Przyroda jakoś zawsze ma się najlepiej, gdy znikną ludzie ze swoją nienawiścią do zieleni.



Na pierwszy rzut oka stan domu nie wskazuje na to, aby wewnątrz czy w obejściu mogło się zachować coś ciekawego. Totalna ruina, tylko komin sterczy. A tu ci niespodzianka! Wśród wysokich traw stoi sobie trabant! I nawet odrobinę nie zardzewiał ;) Ot niezniszczalny samochód, który przetrwa tysiąc lat ;)









A w szopie przegląd regałów z minionych czasów.



Sklepik jest niestety zamknięty, ale zgodnie z tradycją i tu warto się zatrzymać. Na rampie, pod czymś wyglądający jak dawny skup mleka, pstrykamy sobie pamiątkową fotkę.



Lokalny stary cmentarzyk. Z lekka zapomniany i owiany atmosferą melancholii.















A tu jakby ktoś mazakiem wymalował te napisy? Albo farbką plakatową?



Chrystusik za wachlarzem z liści.



I drugi, jakby uśmiechający się z przekąsem...



Suniemy w stronę Ślipcza, pylistymi szutrówkami, wśród rzepaku i tablic z kłosami.

(zdjęcie zrobione przez Pudelka)



Mijamy domki wzniesione z budulców bardzo wszelakich.



I bez! Duuuuużo bzu! To jest wielka zaleta wędrówek w tym terminie! Co chwilę wpadasz we władanie oszałamiającego zapachu!







Kawałek za wsią znajdujemy cudne osiedle wiat! Każdy z nas mógłby tu mieć swój pokój! Budowla jest chyba głównie używana na jakieś festyny lub lokalne kiermasze. Miejsce jest dla nas wielkim zaskoczeniem, bo przeglądając przed wyjazdem satelitarne mapy - myślałam, że to będzie jakiś opuszczony PGR!







Nawet telewizor tu mają - na szczęście taki, który nie emanuje żadną propagandą... To chyba jakiś model pośredni - przejściowy pomiędzy starymi lampowymi, a obecnymi plaskatymi wynalazkami :P



Mój dobytek w pełnej krasie! Ładnie się prezentuje, gorzej się nosi takowe coś, co przekroczyło magiczną wagę 20 kg ;)



Niestety jest za wcześnie, abyśmy tu zostali na nocleg. Palimy więc tylko niewielkie ognisko celem podsmażenia kiełbasek i po posileniu się tuptamy sobie dalej.

(zdjęcie zrobione przez Pudelka)




Zaglądamy jeszcze w lasy za wiaty. Co chwilę śmiga tam jakiś miejscowy. To rowerem, to z koszykiem, to jakaś parka... Co tam może być?? A tam po prostu płynie sobie Bug.



Wszędzie rośnie zielona trawka, wyjąwszy tereny wokół słupków graniczych. Zarówno polski jak i ukraiński otoczone są wypaloną, zeschłą roślinnością. Czy zlewają każdy słupek jakimś syfem, żeby był lepiej widoczny i nie zarastał? A potem to wszystko spływa do rzeki?





Po drodze mijamy skarpy, które są zdecydowanie zamieszkane. Tajemniczych gospodarzy jednak nie spotykamy.





Miejscowi nas bacznie obserwują gdy tuptamy przez Ślipcze.







Kapliczka z morałem. Nie bądź jak wąż i nie kradnij bananów i brzoskwiń, bo spotka cię należyta kara poprzez rozdeptanie :P





Atrakcją okolicy są tutaj kurhany. Jeden przypomina mały pagórek sterczący wsród pól, drugi całkiem na odwrót - dziurę w ziemi. Bo do tego drugiego dobrali się archeolodzy.





Spokój i czar bocznych dróg...



Rozmawiamy tu też z miłą babką. Zaprasza nas, żeby wstąpić na kawę do jej mamy, która nieopodal prowadzi agroturystykę. Wracamy kawałek pod nr 15. Oprócz kawko - herbatek trafiamy na prawdziwą ucztę! Jest ciasto z wiśniami, różne placki i domowy chleb z boczkiem! A my przed chwilą napchaliśmy się kiełbasą pod wiatami i te wszystkie pyszności nie mogą się zmieścić! Cóż za niefart! A wiśnie z ciasta patrzą na mnie i się śmieją! ;)



Słuchamy różnych ciekawych opowieści: o organizowanych tutaj spływach kajakowych, o moście pontonowym w czasie “dni otwartych” z Ukrainą czy o przesadnie ostrożnych turystach, będących mocno na bakier z geografią. Ponoć odwoływali rezerwacje w agroturystyce z powodu wojny w Donbasie. No bo Donbas na wschodzie i Hrubieszów na wschodzie. Przezorny zawsze ubezpieczony i lepiej zostać w domu jak strzelają ponad tysiąc kilometrów dalej. Najbardziej zapada mi jednak w pamięć mrożąca krew w żyłach opowieść wędkarska. O grasującej tu rybie mordercy. Chłopak poszedł połowić rybki, a że poczuł się zmęczony to przywiązał sobie żyłkę do ręki i się zdrzemnął. Wykorzystując tę chwilę jego nieuwagi bużański potwór złapał się na haczyk i wciągnął nieszczęśnika w przepastne wodne odmęty. Wędkarz nie przeżył i pewnie teraz w mgliste noce czai się nad okolicznymi meandrami w postaci utopca polując na nieostrożnych kajakarzy. Nie pamiętam jakie były losy ryby - czy została na haczyku czy może się zerwała? Czy była smaczna? Czy może w brzuchu miała już 5 ludzkich rąk? Nie pamiętam. Ale chyba był to sporych rozmiarów sum.

Długo gawędzimy obserwując też domowe ptactwo. Zwłaszcza fajna jest kaczka, która z upierzenia i kolorów wygląda jak taka dzika kaczka krzyżówka, ale biega wyprostowana jak pingwin.



Jakby ktoś był zainteresowany noclegiem we wspomnianej agroturystyce zostawiam namiar:



Potem gospodarze odwożą nas do Kryłowa, a po drodze odwiedzamy “Czapliniec”. Miejsce, o którym trzeba wiedzieć, bo tak to zapewne w pełnej nieświadomości byśmy minęli ten mały, z lekka robaczywy lasek. Skądinąd gospodarze też się o tym miejscu dowiedzieli w sposób deczko nietypowy - od szwedzkiego ornitologa, który u nich nocował.

“Czapliniec” to fragment dzikiego, dżunglowatego lasu, pełnego czaplich gniazd na wysokich sosnach!



Kurde, a ja bym głowę dała, że czaple to gniazdują gdzieś w szuwarach, przy wodzie, a nie na czubku drzewa jak bocian!



Teraz akurat jest sezon na pisklęta, które niesamowicie kwiczą. Jedno biedne wypadło chyba z gniazda i biega rozpaczliwie w kółko co chwilę się przewracając. Nie wiemy co z nim zrobić, więc staramy się nie zbliżać, bo wyraźnie się nas boi.



Podejmuję szereg prób sfotografowania czapli i ich siedliska. Nie jest to proste, jako że siedzą na wysokości trzeciego piętra i jeszcze za gęstą plątaninę gałęzi.













A to sama nie wiem co to jest. To coś z lewej ma jakby dziub i zamknięte oczy. To z prawej - wyraźnie widoczne kosteczki… Czy to są zdechłe czaple, które zaplątały się w konary i nie spadły na ziemie? I sobie tam wiszą i kruszeją na słoneczku?



Zdjęcie dokładnie obejrzałam dopiero w domu, więc niestety nie mogłam już zrobić powtórnego ujęcia. Tam na miejscu to trochę na ślepo celowałam w górę trzęsącym się, maksymalnym zoomem, więc nie zawsze udawało się trafić akurat w tą czaplę, w którą planowałam ;)

Teren pod drzewami jest usiany skorupkami porozbijanych jajek i gęstym dywanem czaplich odchodów. Jedna porcja świeżej dostawy łajna ląduje na mnie. Mawiają ludziska, że to na szczęście? Będe go więc mieć sporo, bo czapla sobie nie żałowała, a i widać odżywiała się ostatnio zacnie :) Tym miłym akcentem kończymy ornitologiczną przygodę i suniemy w stronę kolejnych ciekawostek. W końcu czeka nas nocleg na bezludnej wyspie! :)

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-09-30, 18:34   

Zwiedzanie Kryłowa zaczynamy od przystanku PKS, bo tu wysiadamy z auta. Przystanek robi wrażenie gigantycznego, ale większa część jego powierzchni jest pozamykana.



Nie mam pojęcia co się tam mieści, do jakich celów służy i kto jest szczęśliwym posiadaczem klucza. Ogólnodostępny jest tylko mały pokoik, ale na zimno czy zacinające deszcze to i to jest dobre.



Potem kierujemy się w stronę knajpy.



Ponoć dziś jest pierwszy dzień kiedy jest otwarta, więc zebrało się sporo ludzi. Ekipy są wesołe i chętne do nawiązywania nowych znajomości. Oczywiście banda z plecakami wzbudza zainteresowanie. Jedna babka zaprasza nas nawet do swojego ogródka na rozbicie namiotów, ale jak tu odmówić sobie noclegu na wyspie? Zwłaszcza, że mam w pamięci ten sprzed 6 lat i te przecudne poranne mgły! Tak bardzo marzy mi się powtórka!

Pogranicznicy jeżdżą po wsi jakby się wściekli. Ciagle śmiga uliczkami jakieś auto, quad czy motor. Nie wiem czy nasza obecność jest tego przyczyną, czy zawsze mają tu takie zwyczaje.

Bug w okolicach mostu prezentuje się wyjątkowo dziko i klimatycznie. Bo to nie jest główne koryto rzeki, a boczna odnoga, starorzecze, gdzie woda płynie wolniej, wszystko szybciej zarasta i posiada ową nutkę bagiennego klimatu, która zawsze dodaje atmosfery tajemniczości.







Wiosna to piękny czas! Można się nacieszyć tyloma odcieniami zieleni!



Mija nas bóbr. Niedługo mamy okazję się nim cieszyć, plaśnięcie ogona i już futrzane ciałko znika w podwodnych krainach.



Przy moście stoją takowe drewniane konstrukcje, chyba dla ochrony mostu przed płynącymi pniami czy krą? Wyglądają jak chatka! Np. dla bobra, któremu się nie chce budować własnej :P



Suniemy na wyspę, starając się nie wleźć w oczy żadnym mundurowym. Lepiej dla nas, żeby nie wiedzieli, że tam jesteśmy. Poprzednim razem, gdy spaliśmy w wiacie, przyjechał w nocy patrol i próbował nas wyprosić, tłumacząc, że na samej granicy przebywac w nocy nie można, że jak Ukraińcy zobaczą światło to będą problemy, że to jakiś pas ziemi niepewnej i inne podobne temu bzdury. Dopiero kiedy zobaczyli kabaczka nam odpuścili. Ba! Wtedy w ogóle zmienili front - chcieli nam przynosić poduszki i jedzenie. Czasu minęło sporo, ale na wszelki wypadek wolimy nie sprawdzać jakie aktualnie mają tu zwyczaje i korby.

Wyspa za każdym moim pobytem wygląda inaczej. W 2002 roku, gdy odkryłam to miejsce po raz pierwszy, to chyba pies z kulawą nogą się tu nie zapędzał. Była tu dżungla roślinności, a do ruin zamku ciężko było się w ogóle dokopać. W 2015 roku była w miarę nowa wiata i bardzo przyjemny wychodek. Teraz spora część wyspy jest wykoszona i stoi dużo gipsowych zwierząt. Jak ktoś nie wie jak wygląda łoś albo ryba - to tylko walić do Kryłowa w celach edukacyjnych!









Kurde, można się poczuć jak w parku miejskim.. Na dodatek nasza wiata jest oblepiona kamerami - jedna wisi na zewnątrz i dwie w środku. Na dachu jebutny panel słoneczny… Nosz… masakra… Ale cóż robić… Rozstawiamy namioty, rozpalamy ognicho.







A! I zapomniałam wspomnieć, że tym razem odkrywamy drugi most na przeciwległym kraniuszku wyspy (a może wcześniej go nie było?) W miejscu najmniejszego przesmyku wody wisi takowa bujana kładka.





Dziś wieczorem dołącza do nas Kasia z Podlasia. Zmierza do nas autostopem i będzie docierać już mocno po zmroku. Wychodzę po nią na kładkę - coby nie musiała nas szukać w ciemnościach - i co najważniejsze, żeby przypadkiem nie kręciła się w rejonie głównego mostu i nie wpadła w objęcia pograniczników. Bo trzeba dać im szansę, by mogli przeoczyć naszą obecność na wyspie.

Kasia przyjeżdza z wałówą. Taką typowo podlaską! Jedzie z nią bimber i moje ulubione domowe wino! :)

Czas mija i jakoś nikt nie przychodzi nas przegonić. W końcu rozbitków na bezludnej wyspie spowija ciemność, a niedługo potem potoki deszczu gaszą ogień i przeganiają nas do wiaty, gdzie kontynuujemy nasiadówkę, rozmowy i konsumpcję. Tak... Solidna wiata to jest świetny wynalazek na niepewną pogodę!



Powoli rozchodzimy się do ociekających wodą namiotów, a bębnienie deszczu towarzyszy nam prawie do rana. Kasi nie chce się rozstawiać namiotu w deszczu. Śpi na ławce w wiacie zawinięta w tropik.



Poranek wstaje pogodny. Straż nas nie niepokoiła. Miło. Dzielne chłopaki patrzyły widać w inną stronę. A może nie musiały przychodzić, bo całą noc nas podglądały na kamerkach?? I mieli zarąbiste reality szoł na nudnej zmianie - “patrz, ta z warkoczami znowu idzie się wylać za namiot!”, “ty, a ten z kucykiem otwiera dziesiątego browara! Ten to ma spust!” ;)

Rano jedna z kamer przechodzi w inny tryb pracy - chyba jej przyświeciło w panelik i stąd taka nadaktywność. Co chwilę robi bzzzzzzz.. i odwraca się w inną stronę szukając nowych ofiar...

Słonko dogrzewa, wietrzyk wieje, pranie się suszy. Jak widać większość namiotów jest idealnie dobrana kolorystycznie do barwy wiosennej trawy. Grunt to maskowanie dopasowane do zastanych warunków! :)





Wiatę otaczają regularne pagórki, powstałe chyba nie siłami przyrody. Wyglądają na jakieś okopy albo inne wały starego grodziska?



Nieco irytujący dźwięk kamery zostaje jednak niedługo zagłuszony.. Przez księdza… Nie wiem co to za nowa moda, aby msze nadawać przez megafon. Kryłów nie jest jedynym miejscem gdzie to napotkaliśmy. Nie wiem kto za tym stoi i jakie są jego intencje… Bo wydawałoby się, że osoby związane z kościołem i decyzyjne w takich kwestiach powinny być raczej wierzące i religijne, i ich celem nie jest profanacja oraz zirytowanie i zniechęcenie do siebie wszystkich dookoła. Ja do fanatyków religijnych nie należę, ale mimo wszystko odczuwam pewien niesmak, że leci msza, a ja sobie wpierdzielam kanapki. A potem idę się wysrać w krzaki, a do taktu ksiądz intonuje “Baranku Boży”. Nosz k… Wszystko ma swój czas i miejsce! Nie wiem też jak znoszą to miejscowi. Bo my jesteśmy tu raz i tą absurdalną sytuację można sobie poczytać za lokalny folklor.. Ale jak ktoś ma domek koło kościoła? I mu to nadają kilka razy dziennie?? I my jesteśmy od źródła hałasu chyba z kilometr! Jak to musi koszmarnie ryczeć tam???

Grzmiąca wieża w pełnej krasie.



Jakby było mało kamery i księdza, przychodzi też pan z kosiarką, której wizg spowija dodatkowo okolicę. Ech... Te wyjazdy na łono przyrody, te ciche zapomniane wsie nadbużańskie i niczym niezmącony spokój sielskiego przedpołudnia... :P

Główny nurt Bugu, gdzie idę umyć pysk i przeprać koszulkę - będzie waliła mułem do końca wyjazdu ;)





Ciężko się przepchac do wody i nie zniszczyć żadnej pajęczyny. Staram się je omijać bo są takie cudne!





Na brzegu, oprócz kiczowatych rzeźb, stoją też jakieś dziwne konstrukcje.





Próby ochraniania obywatela przed nim samym osiągnęły już w Polsce taki poziom absurdu, że ciężko to w ogóle skomentować.



Gdyby do naszego kraju przyjechał żądny przygód obcokrajowiec i za grosz nie kumał lokalnego języka, to grunt żeby przyswoił sobie dwa słowa “zakaz wstępu”. To już może swobodnie zwiedzać, bo tak są oznaczone wszystkie ciekawe miejsca. Czy to ruiny zamku, czy bunkier, czy opuszczony pałac, czy nieczynny kamieniołom, czy nie jedna z fajniejszych wież widokowych. Jest to bardzo przydatna informacja, że akurat to miejsce koniecznie warto odwiedzić. Kryłowski zamek też oczywiście jest na owym szlaku tak oznakowanych atrakcji.



Piwnice zamkowe mają niesamowity klimat. Nie docierają tu żadne dźwieki z zewnątrz. Tylko brzęk kilku much odbija się echem od ceglanych ścian. Po ciemnych murach pełgają słoneczne promienie wpadające przez różne szczeliny. Pachnie wilgocią. W jednej ze śnian coś drapie. Podchodzę, ale nic nie widać. Jakiś kornik się przekwalifikował? Jakby ktoś gwożdziem skrobał w betonową zaprawę...









Dziś jakoś nie możemy się wybrać, śniadanie się przedłuża :) Sielanka trwa! W końcu przecież nigdzie się nam nie spieszy!



Tu, w Kryłowie, po raz pierwszy pojawia się temat urynoterapii. Temat ten, nie wiedzieć czemu, będzie nas prześladował przez cały wyjazd, nawracając w najbardziej nieoczekiwanych momentach ;) Chyba wszystko zaczyna się od tej opowieści: Pudel gdzieś przeczytał artykuł na temat różnych powodów skłaniających ludzi do rozwodu. Ponoć jakieś starsze małżeństwo, które dotychczas żyło zgodnie - podzielił mocz ;) Kobitka na emeryturze zainteresowała się medycyną ludową i niekonwencjonalnymi sposobami leczenia różnych chorób. W lodówce, w szafkach, wszędzie stały zapasy "płynnego złota". Nie wiem czy mąż był tylko zachęcany do użytkowania tych specyfików czy również przymuszany? W końcu wystąpił o rozwód. Sędzia się nie wahał. Przyznał mu rację od razu.

Kasia tutaj coś bardzo obrazowo opowiada. Czy to może była ta mrożąca krew w żyłach historia o tureckich tirowcach? którzy wolą inne zajęcia dla rąk niż trzymanie kierownicy? ;)



W końcu pakujemy majdan i ruszamy! Zanim zacznie się kolejna msza albo pogranicznicy uznają, że jednak osiedlilismy się tu na stałe ;) Zatem plecaki włóż i w bój!



Dzielna drużyna opuszcza wyspę przez kładkę.



Wychodząc z Kryłowa odwiedzamy jeszcze pozostałości pałacu. Nie zostało za wiele, ale w tych rejonach i to stanowi atrakcję. To nie Dolny Śląsk, gdzie fikuśnie wygląda każda stodoła, o stajniach nie wspominając ;)

Zachowała się takowa cienista aleja.





Brama wjazdowa…





I dawna pałacowa oranżeria.





Teraz ktoś używa ten budynek do celów gospodarczych, a nieopodal powiewa kolorystycznie dobrane pranie!



Tęczowa Kasia. Czy to jakaś agroturystyka czy może napis jest rodzajem wizytówki na drzwiach? ;)



Na obrzeżach Kryłowa natrafiamy na stary cmentarz. W odróżnieniu od wczorajszego w Czumowie, tu jest sporo polskich napisów.













Powyginane, metalowe krzyże wyglądają jakby z dachu dawnej cerkwi.





No i tuptamy dalej. Na jakiś czas schodzimy z dróg i zagłębiamy się w nadrzeczny chaszcz.

Pozdrawiamy! Tacy bylismy w maju 2021!




cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8297
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-09-30, 22:49   

buba napisał/a:
a ja wpadam w panikę! Bo Pudla nie ma! Jak ja wytaszczę w Lublinie dwa plecaki, jak ledwo swój mogę podnieść? Jak się potem pozbieramy do kupy?? A!!!!!!

ja tak właśnie podejrzewałem, że będzie taka reakcja ;)

buba napisał/a:
Kolejną galerie będą tu zapewne stawiać pod przykrywką niby - dworca

jeżeli dzięki temu nie trzeba będzie brać taksówki aby dostać się na PKS-a to dobrze... choć oczywiście wolałbym inną formę. Ale może chociaż kible będą bezpłatne?

Cytat:
Jeden jedyny raz na tym wyjeździe naciągam na siebie wszystkie zabrane ubrania, ciesząc się bardzo, że zabrałam i puchową kurtkę.

mi było wyjątkowo ciepło! Ciekawe dlaczego? :lol

Cytat:
Rozmawiamy tu też z miłą babką. Zaprasza nas, żeby wstąpić na kawę do jej mamy, która nieopodal prowadzi agroturystykę. Wracamy kawałek pod nr 15.

byłem początkowo święcie przekonany, że będą próbowali nas namówić na nocleg. Jak handlarze w arabskich krajach, co to niby zapraszają na herbatkę, a potem nie wypada wyjść bez zakupu. A tu niespodzianka, pierwsza z wielu!
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8297
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-09-30, 23:09   

Cytat:
Ponoć dziś jest pierwszy dzień kiedy jest otwarta, więc zebrało się sporo ludzi.

a ja sobie zapisałem, że drugi. W sumie bardziej by pasowało otwieranie knajpy w piątek lub sobotę niż w niedzielę ;)

Mnie Kryłów kojarzy się nie tylko dobrze, bo to od tamtego czasu miałem problemy z okiem, które ciągnęły się jeszcze przez miesiąc! :(

Cytat:
A! I zapomniałam wspomnieć, że tym razem odkrywamy drugi most na przeciwległym kraniuszku wyspy (a może wcześniej go nie było?) W miejscu najmniejszego przesmyku wody wisi takowa bujana kładka.

to właściwie jest grobla, już bez wody, więc wyspa stała się półwyspem i to chyba już w 1987 roku ;) Więc ci pogranicznicy w przeszłości jak zwykle pierdzielili głupoty o "ziemi niepewnej" :D

Cytat:
Dziś jakoś nie możemy się wybrać, śniadanie się przedłuża :) Sielanka trwa! W końcu przecież nigdzie się nam nie spieszy!

ciekawe, co tu trzymam w ręku? :D

Cytat:
Kasia tutaj coś bardzo obrazowo opowiada. Czy to może była ta mrożąca krew w żyłach historia o tureckich tirowcach? którzy wolą inne zajęcia dla rąk niż trzymanie kierownicy?

widać, że Szymon jest głęboko zainteresowany :lol
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8297
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-09-30, 23:13   

Cytat:
Nieco irytujący dźwięk kamery zostaje jednak niedługo zagłuszony.. Przez księdza… Nie wiem co to za nowa moda, aby msze nadawać przez megafon. Kryłów nie jest jedynym miejscem gdzie to napotkaliśmy. Nie wiem kto za tym stoi i jakie są jego intencje… Bo wydawałoby się, że osoby związane z kościołem i decyzyjne w takich kwestiach powinny być raczej wierzące i religijne, i ich celem nie jest profanacja oraz zirytowanie i zniechęcenie do siebie wszystkich dookoła

to raczej typowe zachowanie jak u psa obsikującego teren. Chcą pokazać, że oni tu rządzą, oni są u siebie i mogą wszystko. Wiadomo przecież, że z religijnego punktu widzenia to działanie nie ma sensu, z czystego ludzkiego też, bo jak ktoś nie może pójść do kościoła, to sobie np. posłucha w radiu. W Częstochowie było (może jest dalej?) tak samo - ponieważ wbrew pozorom to miasto dość lewicowe i mieszkańcy niekoniecznie walą do paulinów, to ci uprzykrzali im życie przez pół niedzieli i w każde święto rykiem na całą aleję. Raz to można posłuchać, ale normalnie to horror. I co im zrobisz? Nic. Tym bardziej, że pewno sołtys w Kryłowie to w pierwszej ławce w kościele siedzi...
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-10-01, 11:39   

Pudelek napisał/a:
ja tak właśnie podejrzewałem, że będzie taka reakcja


Panika bylo spora, ze kurde sam poczatek wyjazdu a juz bedzie kłopot! Jedna z pierwszych mysli bylo tez : "dobrze, ze chociaz mam swoj bilet, a nie ze zostal z Pudlem w Kielcach" ;)

Cytat:
jeżeli dzięki temu nie trzeba będzie brać taksówki aby dostać się na PKS-a to dobrze... choć oczywiście wolałbym inną formę. Ale może chociaż kible będą bezpłatne?


Zawsze jakis plus! Acz osobiscie moge placic za kazdym razem 20 zl aby pobyc na tym milym obecnym PKSie. Zastanawialam sie tez, czy nastepnym razem bym nie pojechala dzien wczesniej do Lublina aby sie tam przespac w tym dworcowym hoteliku, zamiast wstawac o 5 rano! Acz za dwa lata to moze juz go nie byc... :(

Cytat:
mi było wyjątkowo ciepło! Ciekawe dlaczego? :lol


Mysle ze biegales na wieze i z powtorem i to cie rozgrzalo! :P

Cytat:
byłem początkowo święcie przekonany, że będą próbowali nas namówić na nocleg. Jak handlarze w arabskich krajach, co to niby zapraszają na herbatkę, a potem nie wypada wyjść bez zakupu. A tu niespodzianka, pierwsza z wielu!


Tez mi sie wydawalo, ze beda naciski w sensie "jest juz pozno to zostancie" albo zaoferują obiad za ktory bedzie trzeba zaplacic, czy beda nas ciagnac na splyw kajakowy. A potem az mi bylo glupio przed sama sobą, że tak nieufnie podchodze do ludzi.

Cytat:
a ja sobie zapisałem, że drugi. W sumie bardziej by pasowało otwieranie knajpy w piątek lub sobotę niż w niedzielę ;)


A byc moze? Ja sobie tego nie zapisywalam, tylko jakos mi zostalo w pamieci, ze otwarli ja jakos dopiero co

Cytat:
Mnie Kryłów kojarzy się nie tylko dobrze, bo to od tamtego czasu miałem problemy z okiem, które ciągnęły się jeszcze przez miesiąc! :(


O matko! Az tyle?? Myslalam ze ci przeszlo juz pod koniec wyjazdu.. Byles u lekarza? Wiadomo w ogole co bylo z tym okiem? Moze ta mucha cie ugryzla w to oko!

Cytat:
to właściwie jest grobla, już bez wody, więc wyspa stała się półwyspem i to chyba już w 1987 roku ;)


Tylko skoro to grobla i calkiem suchy ląd - to po kiego diabla drugi most? Powinno sie od jednej strony przechodzic sucha stopa, jak na kazdym polwyspie? Chyba ze ta kladka jest wczesniej, a miejsce "przymocowania" polwyspu do stalego ladu jest jeszcze gdzie indziej?

Cytat:
Więc ci pogranicznicy w przeszłości jak zwykle pierdzielili głupoty o "ziemi niepewnej" :D


Oni jak wtedy przylezli to w ogole sie zachowywai jakbysmy juz byli na Ukrainie! Potem stopniowo spuszczali z tonu, ale mysle ze gdyby nie kabak to by nas stamtad wywalili i bysmy spali pod kosciolem ;)

Cytat:
ciekawe, co tu trzymam w ręku? :D


albo srajtasma albo krople do oka?

Cytat:
widać, że Szymon jest głęboko zainteresowany :lol


Albo chlopak ma po prostu podzielną uwagę :P

Pudelek napisał/a:
to raczej typowe zachowanie jak u psa obsikującego teren.


Tak to wlasnie troche wygląda. Robie bo moge i co mi zrobicie. Albo to jeden z objawow umilowania ludzi do halasu? Bo jak nie msza to zaraz ktos napierdzielal kosiarką... U nas w Olawie kilka dni temu otwarli nowy sklep (tzn. ten co byl przeniesli do wiekszego lokalu obok) wiec z tej racji wystawili glosniki na chodnik i muzyka tak łupie caly dzien ze uszy odpadaja. Mnie to wkurza jak tamtedy przechodze, ale co musza przezywac ludzie mieszkajacy nad sklepem? To jest zwykly blok mieszkalny! A sklep jest czynny od 6-22!

Kiedys na Grupie Biwakowej spotkalam sie z wypowiedzią na temat jakiegos miejsca, ze tam byla "cisza az strach". Moze wiec kryłowski ksiadz chce zeby mieszkancy nie musieli sie bac ciszy?
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2021-10-01, 11:44, w całości zmieniany 6 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8297
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-10-01, 12:07   

buba napisał/a:
Zastanawialam sie tez, czy nastepnym razem bym nie pojechala dzien wczesniej do Lublina aby sie tam przespac w tym dworcowym hoteliku, zamiast wstawac o 5 rano!

a jak w tym roku proponowałem, aby pierwszą noc spać w Lublinie to było wielkie NIE :P

buba napisał/a:
O matko! Az tyle?? Myslalam ze ci przeszlo juz pod koniec wyjazdu.. Byles u lekarza? Wiadomo w ogole co bylo z tym okiem? Moze ta mucha cie ugryzla w to oko!

przechodziło i wracało. W końcu poszedłem do okulistki i stwierdziła, że jakiś mikrouraz. Pewnie sobie po prostu za bardzo podrażniłem je pocierając i nadużywając kropli. Aczkolwiek od tego czasu jak coś mi wpada do oka, to tylko w te prawe!

buba napisał/a:
Tylko skoro to grobla i calkiem suchy ląd - to po kiego diabla drugi most? Powinno sie od jednej strony przechodzic sucha stopa, jak na kazdym polwyspie? Chyba ze ta kladka jest wczesniej, a miejsce "przymocowania" polwyspu do stalego ladu jest jeszcze gdzie indziej?

pewności nie mam, ale chyba w 1987 zbudowali most i zasypali ten wąski odcinek, a ta kładka powstała dość niedawno (na taką wygląda), bo przedtem w tym miejscu musiała być tylko jakaś ścieżka. Acz nie jest wykluczone, że przy jakimś wyższym stanie wody Bug tę groblę podmywa.

buba napisał/a:
albo srajtasma albo krople do oka?

na srajtaśmę za małe :D

buba napisał/a:
To jest zwykly blok mieszkalny! A sklep jest czynny od 6-22!

choć to nie są godziny ciszy nocnej, to jak najbardziej można zgłosić zakłócanie spokoju. To nie jest tak, że w ciągu dnia każdy może robić z muzyką co chce. Jeśli zgłosi to cały blok to powinno zadziałać (albo wynająć któregoś z miejscowych Ukraińców żeby zajął się głośnikami ;) ).

A kościół to pewno to pierwsze. Pokazać siłę. W takich miejscowościach klechy rzeczywiście rządzą wioskami.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-10-01, 15:43   

Pudelek napisał/a:
a jak w tym roku proponowałem, aby pierwszą noc spać w Lublinie to było wielkie NIE


No ale ta wersja z Lublinem czy Rejowcem to by nam skrocila wyjazd w terenie, bo bysmy byli dzien pozniej w Hrubieszowie. A poza tym wtedy nie wiedzialam o walorach lubelskiego dworca PKS! :lol

Cytat:
przechodziło i wracało. W końcu poszedłem do okulistki i stwierdziła, że jakiś mikrouraz. Pewnie sobie po prostu za bardzo podrażniłem je pocierając i nadużywając kropli. Aczkolwiek od tego czasu jak coś mi wpada do oka, to tylko w te prawe!


kurde, ze czasem taka drobnostka by sie wydawalo - jak mucha w oku, a takie to potem upierdliwe i ciagnace sie. Dobrze ze w koncu przeszlo!

Cytat:
choć to nie są godziny ciszy nocnej, to jak najbardziej można zgłosić zakłócanie spokoju. To nie jest tak, że w ciągu dnia każdy może robić z muzyką co chce. Jeśli zgłosi to cały blok to powinno zadziałać


Wydaje mi sie ze nic nie zadziala. W Bytomiu kiedys byl problem z kolesiem co ciagle sluchal muzyki ze sciany sie trzesly. Pol bloku zglaszalo - do spoldzielni, na policje, i nic. Pol roku to trwalo jak nie dluzej. Pomogl dopiero kontrolny wpiedol. Nieznani sprawcy napadli go kiedys jak wracal wieczorem do domu i mu skuli ryj. Od tego czasu juz umial znalezc pokretło na kolumnach.

Dwa lata temu nasi sasiedzi robili remont, tak kuli sciany od rana do wieczora ze łeb pękał. I tez wszedzie odpowiedz ta sama - za dnia kazdy moze robic co mu sie podoba, a remont to juz calkiem swieta rzecz. Zainteresowali sie dopiero gdy jednej babce sciany popękały i uszkodzone zostaly przewody elektryczne w calym pionie.

Cytat:
(albo wynająć któregoś z miejscowych Ukraińców żeby zajął się głośnikami ;) ).


No wlasnie to chyba jedyna droga!

Cytat:
A kościół to pewno to pierwsze. Pokazać siłę. W takich miejscowościach klechy rzeczywiście rządzą wioskami.


Cos w tym jest. Jak w Kotach sie imprezy sylwestrowe nie podobaly ksiedzu i jego przydupnikom - to zaraz je soltys odwolal. Moze przypadkowa zbieznosc, ale nie sądze...
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2021-10-01, 15:47, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8297
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-10-02, 22:29   

Cytat:
No ale ta wersja z Lublinem czy Rejowcem to by nam skrocila wyjazd w terenie, bo bysmy byli dzien pozniej w Hrubieszowie.

nawet mi chodziła po głowie myśl, aby do Lublina pojechać już w piątek po południu. Ale potem stwierdziłem, że za dużo kasy wydam ;)

buba napisał/a:
I tez wszedzie odpowiedz ta sama - za dnia kazdy moze robic co mu sie podoba,

tylko, że to nieprawda. Ale inna sprawa, że wszelkie służby też zazwyczaj wzruszają ramionami. To chyba po prostu część całego wielkiego procesu pod tytułem "wolność Tomku w swoim domku", czyli sąsiadów mam w dupie.

buba napisał/a:
Moze przypadkowa zbieznosc, ale nie sądze...

tak przypadkowa jak absencja pewnego wędrowca ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-10-05, 19:14   

Zaraz za Kryłowem skręcamy w boczne ścieżki prowadzące w podmokłe łąki.





Tuptamy wzdłuż Bugu, którego nawet główne koryto wygląda jak moje ulubione odrzańskie starorzecza - wszędzie pełno uschniętych czy powalonych drzew, pokręconych konarów, rozłupanych pni, zwieszających się nad wodą gałęzi. Spływ kajakiem po Bugu to musi być naprawdę nie lada radocha! Bo krajobraz zmienia się co chwilę!

















Dzielna drużyna przemierza morze zieloności :) Czyj plecak największy i najbardziej rosochaty? ;)
(zdjęcie Pudla)



Niezły labirynt jest tu niekiedy do pokonania! I nie wypłyń za środek rzeki ;) Niekiedy jest to chyba niemożliwe do wykonania ;)







Droga miejscami gubi się wśród łanów kwiatów, spomiędzy których dominują obecnie jaskry.







Bug na tym odcinku bardzo meandruje. Co chwilę odsłania się jakąś malownicza skarpa.







I kolorowe słupki, wybijające się z otaczającej zieleni - stały element krajobrazu naszych wiosennych wędrówek.









I znów trafiamy na samochód straży granicznej. Chyba jeszcze na żadnej naszej przygranicznej trasie nie było aż tylu patroli!



Na rozległych łąkach pasie się ogromne stado półdzikich krów. Nie widać przy nich żadnego pasterza. Łażą więc sobie zupełnie luźno.



A może dały nogę z jakiejś fermy i teraz rozkminiają jak czmychnąć za granicę? Bo im się zdaje, że tam trawa bardziej zielona? ;)



Idziemy, idziemy, a wieżę kościoła w Kryłowie wciąż widać ;)



Mostek na jednym z niewielkich cieków wodnych wpadających do Bugu.



Mijamy też kilka malowniczych starorzeczy, najczęściej w postaci malutkich jeziorek o większym lub mniejszym stanie zabagnienia.







Jedno największe nawet zostało upamiętnione tablicą. Ławeczka okazuję się być dobrym miejscem na pamiątkową fotkę i łyczek podlaskiego bimbru :)



Nadbużańskie ścieżki opuszczamy w okolicy wsi Prehoryłe.





Bo Kasia ma tu misję :) Pan, który wczoraj podwoził ją na stopa, opowiadał, że w tej wsi mieszkają ludzie pamiętający rzeź dokonaną tu przez UPA. Kasia twierdzi więc, że musimy znaleźć tych ludzi i z nimi porozmawiać. Początkowo podchodzę do owej kwestii nieco sceptycznie. Niby fajnie by było, ale mam spore wątpliwości na szanse powodzenia takiej akcji. No bo co? Będziemy zaczepiać ludzi na ulicy pytając o zbrodnie sprzed 70 lat? “Te, panie, opowiedz nam jak tu UPA ludzi mordowało”. Raczej nas oleją albo co gorsze pogonią kijem...

I nawet nie wiedziałam jak bardzo się mylę! I że życie bywa totalnie nieprzewidywalne! Pierwsza zagadana przez Kasię na środku szosy babka zsiada z roweru i proponuje abyśmy usiedli w wygodniejszym miejscu. Przenosimy się pod kapliczkę. Nasza nowa znajoma urodziła się już po wojnie, w latach 50 tych. Ale temat mocno wgryzł się w jej życie, bo od dziecka nad wsią krążyły opowieści starszych. Świadkiem tragicznych wydarzeń była m.in. jej matka. Ich rodzina cudem uniknęła śmierci, bo ktoś ich na czas ostrzegł i uciekli do lasu. Dobytek oczywiście cały spłonął… Cała opowieść matki jest nagrana na płytę, którą babka obiecuje Kasi wysłać. Bo tyle pozostało ze wspomnień... Teraz we wsi już nikt z bezpośrednich świadków wydarzeń nie żyje.

Od lat jeździłam w tereny dotknięte tą historią. W Bieszczadach, na Wołyniu - temat UPA przewijał się nieraz i w różnych formach. Że spokojne wioski, że zamieszkane przez mieszaną polsko - ukraińską ludność, że w miarę zgodni sąsiedzi i nagle BUM! W wyniku politycznych zawirowań przebudzone demony wychodzą na żer. Ale nigdy dotychczas nie słyszałam, że jeszcze dobre 10 lat wcześniej nim się UPA rozszalało, swoją ważną cegiełkę do nienawiści na pograniczu dołożyli Polacy! Jak to jest możliwe, że dowiaduję się o tym dopiero tu, pod Hrubieszowem, w 2021 roku! O tym nie wspomniała nigdy szkolna historia, nie pisały opracowania o Bieszczadach. Ba! nie wspominali również wielbiciele Bandery, z którymi nieraz miałam okazję rozmawiać po drugiej stronie granicy! Albo słyszałam, ale to do mnie jakoś nie dotarło? A zaczęło się w 1938 roku, gdy polska władza zleciła rozbiórkę wielu cerkwi i siłową poloninazję lokalnej ludności wschodniego obrządku. I nie były to jakieś incydentalne sprawy, ale masowa i konsekwentna akcja. Ekipy likwidacyjne wparowywały nieraz w środku nabożeństwa, budynki były wysadzane w powietrze, niszczono na oczach miejscowych wyposażenie czy cudowne ikony. Ponoć jak wcześniej pozdrawiano się tu “pochwalony” - to od tego czasu zaczęto mawiać “powalony” - jak powalone były cerkwie… Nie obyło się także bez ofiar.. Bo jak się ktoś buntował na taką sytuację to była krótka piłka i w łeb..

Ciekawe jest to, że spotkana przez nas pani, mimo rodzinnych doświadczeń, bardzo obiektywnie patrzy na tą historię, dostrzegając racje obu stron… Taka umiejętność spojrzenia z boku na tak emocjonalne i tragiczne wydarzenia - to naprawdę rzadkość.

Nierozerwalnie związane z tamtymi czasami i wydarzeniami są też opowieści o polskich partyzantach. Najbardziej znana w okolicy była grupa pod dowództwem “Rysia”, który wsławił sie walkami i z Niemcami, i z Ukraińcami. Dzielny był z niego chłopak - udało mu się wyrwać z dziesiątek zasadzek, które na niego robiono. Dorwali go w końcu w Kryłowie i chyba rozerwali na kawałki. Do dziś nikt nie wie, gdzie jest jego grób. Tak… O “Rysiu” jeszcze nieraz na tym wyjeździe usłyszymy! Jego duch wciąż unosi się nad pograniczem i jest żywy we wspomnieniach miejscowych.

I tak to z poznaną na środku szosy panią z rowerem rozmawiamy ponad godzinę. Ale chwila! Gdzie jest Pudel? Ktoś mówi, że pojechał stopem w stronę Dołhobyczowa. Ale dlaczego? Pudel jest chyba z nas wszystkich największym miłośnikiem historii - i taką okazję wręcz namacalnego obcowania z ową historią świadomie przepuścił??? Nie możemy się nadziwić!

Tak się zasłuchaliśmy w opowieściach, że nawet sobie nie zrobiliśmy z panią pamiatkowego zdjęcia. Ba! Nawet nikt tego nie zaproponował!

Ilustracją naszych rozmów może być więc jedynie przydrożny pomniczek… Acz jak się można domyślać - upamiętniający jedynie jedną stronę medalu.



Suniemy w strone wsi Gołębie. Acz jeśli chodzi o ptactwo to raczej dominują bociany.



Mijamy zamknięty sklepik. Straszna szkoda, bo byłby przemiły aby pod nim się rozsiąść...



Jedna z bocznych dróg, odchodzących w stronę Bugu. Chyba nią szłam szukając miejsca na kibelek.



W Gołębiach mijamy mini skwerek z takową drewnianą tuleją. Ponoć służy to do podsłuchiwania ptaków. Włazisz do środka… no i właśnie? Śpiew ptaków brzmi tak samo jak i na zewnątrz… Może choć za wiatę to może służyć w czasie niepogody? Ciekawe czy dobrze się w tym śpi, czy raczej deszcz wlewa się strumieniami?





Kasia z Iwoną idą obczaić pałac i poszukać sklepu. Sklep był, ale otwarty w innych godzinach. Nie pamiętam jakie były wyniki poszukiwań odnośnie pałacu.

Tu też rzucamy okiem na mocno zarośnięty cmentarzyk.







Na blaszanym PKSie, w cieniu ogromnych silosów, spotykamy się z Pudlem.



Nie jesteśmy jednak w komplecie. Szymon chwilę wczesniej łapie stopa do Dołhobyczowa. Jedzie z panem Irkiem i rozmawiają o pszczelarstwie. Ten stop i ta rozmowa odgrywają bardzo ważna rolę, która będzie miała znaczny wpływ na naszą najbliższą przyszłość :)

Ale o tym w kolejnym odcinku :)

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8297
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-10-06, 19:39   

Cytat:
Jak to jest możliwe, że dowiaduję się o tym dopiero tu, pod Hrubieszowem, w 2021 roku!

słabo mnie czytasz, bo ja o tym wspominałem już kilkukrotnie :P Na pewno w 2016 i w 2018, gdy opisywałem miejsca, gdzie stały zniszczone przez Polaków cerkwie. No i oczywiście w obecnym :D Na pewno też o tym opowiadałem nie raz przy ognisku, ale wynika z tego, że nikt mnie nie słucha :lol

Cytat:
A zaczęło się w 1938 roku, gdy polska władza zleciła rozbiórkę wielu cerkwi i siłową poloninazję lokalnej ludności wschodniego obrządku. I nie były to jakieś incydentalne sprawy, ale masowa i konsekwentna akcja.

zaczęło się już wcześniej, w latach 20., przyspieszyło po zamachu majowym. Było kilka akcji polonizacji prawosławnych i Ukraińców, w okresie przed wojną skupiło się zwłaszcza na Chełmszczyźnie, stąd ten 1938.

Cytat:
Dzielny był z niego chłopak - udało mu się wyrwać z dziesiątek zasadzek, które na niego robiono.

jest też oskarżany o mord na kilkunastu cywilach - Ukraińcach w Kryłowie. Oczywiści oskarżają go Ukraińcy, Polacy o tym nie wspominają, albo twierdzą, że tamci to byli bandyci (zwłaszcza kobiety i dzieci)

Cytat:
Pudel jest chyba z nas wszystkich największym miłośnikiem historii - i taką okazję wręcz namacalnego obcowania z ową historią świadomie przepuścił??? Nie możemy się nadziwić!

sądziłem, że jeśli znajdziemy kogoś chętnego do rozmowy, to posłucham zgranej płyty o złych Ukraińcach i dobrych Polakach, jak zwykle w takich przypadkach ;) No cóż, myliłem się ;)

A pałac chyba odnaleźli.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-10-07, 12:19   

Pudelek napisał/a:
słabo mnie czytasz, bo ja o tym wspominałem już kilkukrotnie Na pewno w 2016 i w 2018, gdy opisywałem miejsca, gdzie stały zniszczone przez Polaków cerkwie.


Pamietam, ze przy okazji Kostomłotów gdzies sie ten temat chyba przewinął. Ale nie wiem czemu wydawało mi sie, ze chodzilo o jakies sprawy bardziej formalne, zmiane nazwy wyznania, jakies przepychanki miedzy urzednikami koscielnymi kto ktorych wiernych sobie przypisze. A zniszczone cerkwie to moze gdzies jakis pojedynczy incydent sie zdarzyl. Nie wiem dlaczego jakos mnie ten temat minął. Mój błąd.

Cytat:
No i oczywiście w obecnym


No to wiadomo!

Pudelek napisał/a:
Na pewno też o tym opowiadałem nie raz przy ognisku, ale wynika z tego, że nikt mnie nie słucha


Z opowiesciami ogniskowymi to jest tak, ze najlepiej zostają w pamieci te o urynoteriapiach ;) Albo o duchach! :P

Cytat:
w okresie przed wojną skupiło się zwłaszcza na Chełmszczyźnie, stąd ten 1938.


Czyli tereny jeszcze bardziej na polnoc, tam gdzie nas komary żarły, tez?

Cytat:
jest też oskarżany o mord na kilkunastu cywilach - Ukraińcach w Kryłowie. Oczywiści oskarżają go Ukraińcy, Polacy o tym nie wspominają, albo twierdzą, że tamci to byli bandyci (zwłaszcza kobiety i dzieci)


No ba! Przede wszystkim dzieci - z nich mogli wyrosnąć partyzancji walczacy po drugiej stronie :P To chyba dzialania według zasady "ubić nim złozy jaja" :rol

Cytat:
sądziłem, że jeśli znajdziemy kogoś chętnego do rozmowy, to posłucham zgranej płyty o złych Ukraińcach i dobrych Polakach, jak zwykle w takich przypadkach ;) No cóż, myliłem się ;)


No mysmy sie tez zdziwili.

Cytat:
A pałac chyba odnaleźli.


Wiem ze ty odnalazles, ale oni chyba tez musieli. Daleko nie bylo
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2021-10-07, 12:21, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8297
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-10-07, 13:27   

buba napisał/a:
Czyli tereny jeszcze bardziej na polnoc, tam gdzie nas komary żarły, tez?

tak. Tam wszędzie w wioskach nad Bugiem przeważali Ukraińcy (czy tam "miejscowi"), których władze sanacyjne postanowiły zmienić w Polaków, bo według nich to kiedyś byli Polacy, ale "zrusinowani".
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-10-07, 18:13   

Pierwszy do Dołhobyczowa dociera Szymon. Pan Irek, który podwozi go na stopa, proponuje nocleg w swoim ogródku dla całej ekipy. Szymon bierze kontakt i próbujemy się wszyscy pozbierać do kupy. Spotykamy się pod marketem, gdzie wszyscy robią zakupy, a także rozsiadamy się coś przekąsić. Tu też przygrywa nam do kotleta kolejna msza z pobliskiego kościoła. Niektórzy z ekipy to chyba za całe życie nie wysłuchali tylu pobożnych śpiewów co na tym wyjeździe ;)

Gdy idziemy wzdłuż szosy zagaduje nas chłopak przejeżdżający na rowerze. Jest dosyć wścibski, zadaje dużo klasycznych pytań znudzonego lokalsa na widok niecodziennego widoku turysty z plecakiem - a kto, a po co, a do kogo, a skąd, a dokąd, a jak się podoba. Większość ciekawiących go informacji tajemnicą nie jest, więc sobie gawędzimy. A później nam mówi, że jest pogranicznikiem więc musi wszystko wiedzieć. I do teraz nie wiemy, czy to prawda, czy nas wkręcał. Czy taki służbista, że nawet po robocie i po cywilu nie może się wyrzec urzędowych nawyków? Czy może z braku innych zajęć tak się bawił w słoneczny wieczór? A może wiedział, że niektórzy “potrafią docenić dobrą informację” i chciał na tym skorzystać? ;)

Godzina nastaje taka, że czas pomyśleć o noclegu. Mamy dwie opcje - jakąś wędkarską wiatę nad jeziorkiem w okolicach Kadłubisk i ogródek tego pana, co wiózł Szymona. Szukanie na ślepo chyba nie jest dobrym pomysłem w tej mało leśnej okolicy - wszędzie wokół tylko pola uprawne. Jako że Kadłubiska są nam całkowicie nie po drodze, kolektyw postanawia skorzystać z zaproponowanej gościny. I jak się okazało był to rewelacyjny pomysł! (mimo moich początkowych obiekcji, że nie będzie w nocy gdzie chodzić do kibelka. Bo wiadomo jak teraz wyglądają przydomowe ogródki. Ogródek na szczęście okazuje się sadem na skraju pól i nieużytków, gdzie pomiędzy bronami i innymi fragmentami maszyn rolniczych stawiamy nasze namioty.





Dziś dojeżdża Krwawy więc przez krótki czas jesteśmy w sześcioosobowym komplecie.

Gospodarze są przemili. Rozpalamy ognisko, karmią nas, poją i imprezują z nami.



(zdjęcie Pudla)


Pierwszy raz mam okazję skosztować bimber o smaku malibu, a i domowej roboty chleb zawsze cieszy podniebienie. Opowiadają o różnych przygodach ze strażą graniczną, o swoich szkołach, o czasach gdy miejscowa ulica Piaskowa rzeczywiście wyglądała tak, jak sugeruje jej nazwa. Że dzieciaki tam zamki budowały jak na plaży i był płacz jak furmanka przejechała ulubioną budowlę. Pan Irek pokazuje nam też książkę o Rysiu, lokalnym najbardziej znanym partyzancie. Tematy schodzą też na miód, pszczoły czy zdrowy tryb życia i codzienne bieganie.



Zachodzi tylko jeden niemiły incydent, wskazujący na to, że Szymon ma smaczną szynkę :P Gospodarz pokazuje Szymonowi obejście, zabudowania, zwierzęta, maszyny. Niestety pies nie przedstawia się z najlepszej strony, bo pomimo obecności właściciela rzuca się na Szymona i go gryzie. Szymon ma podarte portki, dziabnięty tyłek i jedzie się zaszczepić na tężec. Gospodarzowi jest strasznie przykro - wiadomo, że jak chcesz innych miło przyjąć to takie sytuacje są zupełnie nie w porę…

Na szczęście koty stają na wysokości zadania i ratują honor czworonogów. Przechadzają się dumnie, patrzą na nas z wyższością zbyt dużą, aby się dać często głaskać i wyglądają jak poduszka. Tzn. jeden, bo drugi to zdecydowanie wśród przodków miał owcę. Czy ja już kiedyś wspominałam, że marzę o tym, aby znaleźć złotą rybkę i żebym mogła ją poprosić, aby wszystkie psy zamieniły się w koty?





(zdjęcie Pudla)


Kury też są w porządku. Miło gdakają i kulturalnie zaglądają do namiotu z pewnej odległości. Żaby, zalęgnięte w stawku, zapodają nocny koncert. Można więc powiedzieć, że lokalna fauna stara się zatrzeć złe wrażenie zrobione przez swego pobratymca.

Wczesnym rankiem jest burza. Gdy gruchnęło parę razy po okolicy a błyskawice rozświetliły niebo, jakoś zaraz sobie przypomniałam te brony stojące koło naszych namiotów. O matko! One są blisko! Takie solidne kawały metalu! Wystawiam głowę z namiotu. Jak rąbnie to ino raz! Acz na karimacie ponoć człowiek jest bezpieczny? A może lepiej uciekać do kurnika? Tylko co na to jego stali mieszkańcy? ;) Jedno jest pewne - namiot Szymona i Iwony jest jeszcze bliżej metalowych konstrukcji niż mój, więc w razie czego nie sama będę robić za smażonego kotleta :P

Gdy przychodzi czas na wstawanie - dalej leje. Z namiotów wyłazimy koło 10. Nasi gospodarze zapraszają nas do domu na śniadanie.



Są parówki i jajka od szczęśliwych kurek. Być może od tej, która chciała zwiedzać mój namiot? Albo od tej, co uwielbia siedzieć na płocie i kręcić łebkiem? Jeśli w przyszłym wcieleniu miałabym być kurą - to chcę trafić tu, do Dołhobyczowa i tego kurnika z widokiem na sad!

Jest tak miło, jakby przyjechać do rodziny, jakby wizyta u dawno niewidzianej cioci!

Kasia pozyskuje kolejne sadzonki do swojego ogródka i długi czas zapodaje z panią Danusią różne sadownicze rozmowy.



Wybywamy dosyć późno. Bo to i deszcz spowalniał nasze zbieranie się, a może jeszcze bardziej sympatyczne pogawędki w kuchni?

Już na pierwszych metrach zaczynają się kłopoty z wózkiem Krwawego, tzn. z integralnością jego fragmentów. A! Bo nie wspominałam, że Krwawy zabrał wspaniały zdobyczny wózeczek, aby na nim wozić plecak.



Plan cudowny w swojej logice i prostocie - na tego typu wyjazdach większość tras przebywamy drogami utwardzonymi, więc dymanie ekwipunku na plecach koniecznością nie jest. Nieporównywalnie wygodniej ciągnąć za sobą te wbijające w ziemię bambetle. Problem tylko w tym, że wózek z początku nie chce współpracować. A to odpada kółeczko, a to rozłupuje się rączka. Dobrze, że nie odeszliśmy daleko od miejsca noclegowego i pan Irek może poratować taśmą klejącą. W końcu Krwawy opracuje do perfekcji użytkowanie tego pojazdu, a nawet jego wygodne przenoszenie w terenie błotnistym bez zdejmowania plecaka ze stelaża z kółkami - ale to jeszcze zajmie trochę czasu :)



(zdjęcie Pudla)


Nie odchodzimy daleko. W centrum miejscowości zatrzymujemy się pod sklepem. Trzeba zrobić zakupy a i jest plan pozwiedzania lokalnych zabytków, a to lepiej się robi bez wora na plecach.

Pod sklepem oczywiście czai się lokalna śmietanka towarzyska, w tym momencie reprezentowana przez żulika Ciapka. Ciapek próbuje wyżebrać od Szymona piwo, a gdy takowe dostaje, płynnie przechodzi do prób pozyskania kolejnego. Otrzymanie pięćdziesiątego szóstego piwa również zapewne by nic nie zmieniło w jego narracji i podejściu do problemu. Osobnik jest nieco znudzony swoją codziennością, co przekłada się na sporą namolność. Lepi się do nas jak g… do buta. W opowieściach jest jak zdarta płyta, ciągle nawraca do tego samego, np. że jego babka znała osobiście papieża.



Idę obejrzeć pałac. Jest obecnie w remoncie.











Udaje mi się wejść do środka przez okno. Wnętrza nie powalają. Białe wytynkowane ściany, puste mury.







W środku zwałowano jedynie jakieś płyty, kolumny czy sztukaterie.





Ot tyle ze sprzętów muśniętych patyną ;)



Widoki z tarasu.



Wszystko mocno wali farbą, tynkiem i lakierem - zapach to bardzo nieodpowiedni dla klimatu opuszczonego pałacu. Wychodzę normalnie przez drzwi, ale takie z włożonymi kluczami. Kręcą się tu chyba jacyś robotnicy, ale nie udaje mi się ich zobaczyć. Czasem ich tylko słyszę. Albo mam zwidy?

W podcieniach pałacowych tworzyli lokalni artyści. Nie da się oprzeć wrażeniu, że ich zainteresowania krążyły głównie wokół substancji przyswajanych drogą wziewną ;)







Napis chyba stary. Być może pochodzący z czasów, gdy ludzie chętniej posługiwali się kwiecistym słownictwem a lokalna młodzież miała ciągotki do poezji? Teraz zazwyczaj podobne stany duszy i niechęć do pewnej formacji są przekazywane za pomocą umownych 4 (lub 5) liter. Tu jednak jest pewien rozmach a to dużo bardziej cieszy! :P



Ciekawsze od pałacu są zabudowania go okalające. Jedna z ruinek przypomina zamkową basztę - to była ponoć wozownia.









Resztki spichlerza wygląda jak kamienica.





Kolumny nieco powygryzane. Wygląda jakby ktoś je łupał?





Wewnątrz zielono i można zasiąść za stołem. O ile się przyniesie własne krzesło ;)



Jest też takowy bunkierek. Może pałacowa piwniczka na wino? ;)





Jeżeli ta drabinka uległa wygięciu, gdy ktoś był “na pokładzie” - to gacie chyba miał pełne ;)



Podłużne budynki zazwyczaj kryją w swych wnętrzach plątaniny kabli.





Ale czasem trafi się i miła dla oka maszyneria.



Początkowo mam zamiar połazić też po ich dachach, ale sobie odpuszczam. Ich stan nie zachęca do wędrówek.



Najbardziej przypada mi do gustu niepozorny budynek. To chyba wytwór czasów późniejszych niż pałac, raczej miejsce o zastosowaniu gospodarczo - przemysłowym z okresu działalności lokalnych PGRów, którymi to zawsze pałace obrastały.



W środku zachowane maszyny, jakieś zsypy, mielarki.















Takowy miły chodnik prowadzi w stronę bloków.



Czemu ja się tam wybieram? Ono jeśli pamięć mnie nie myli, to na jednym z bloków był stary, komunistyczny mural. W 2002 roku zrobiłam mu fotkę.



Ciekawe czy wciąż można go zobaczyć? Chciałam go pokazać ekipie. Niestety. Granicząca z obłędem moda na styropian i pastelowe kolorki jest bezlitosna dla pamiątek z dawnych lat...



Jest za to stylowy, omszały pomniczek pochodzący zapewne z podobnego okresu historycznego.





Nie wiem co ma symbolizować taka rzeźba w ogródku. Czy jest to zachęta aby wrzucać drobniaki?



Nawozy i piasek niestety bez dowozu…



Wychodząc z miejscowości mijamy jeszcze cerkiew.



Dziś niestety opuszcza nas Kasia. Wędrowała z nami niecałe 3 dni. Obowiązki wzywają ją do powrotu na daleką północ. Ale mam nadzieję, że wyjazd przypadł jej do gustu na tyle, aby za rok mieć ochotę na uczestniczenie w jego kontynuacji :)

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-10-12, 17:26   

Wybywając z Dołhobyczowa dzielimy się na dwie grupy. Szymon, Iwona i Krwawy czują wiatr w żaglach i mają ochotę dziś więcej pochodzić. Idą więc pieszo.



Ja i Pudel postanawiamy podjechać stopem. Pierwsze auto podwozi nas do Oszczowa.



Wysiadamy na skrzyzowaniu, gdzie stoi sobie Nepomucen.



A w zaroślach jest pałac, w którym obecnie odbywają się różne terapie dla osób niepełnosprawnych.



Grunt to maskowanie stosowne do sytuacji.



Kolejną podwózką suniemy do Sulimowa. Cerkiew jest położona na skraju wsi, więc musimy kawałek do niej podejść przez faliste pagórki. Takim asfaltem to można wędrować!





Idąc rozmyślałam sobie, że jakbyśmy tak przypadkiem znaleźli tu gdzieś portal czasoprzestrzeni i przenieśli się np. w lata 90-te. Na którym etapie bysmy się zorientowali, ze coś jest nie tak? I wtedy wyłonił się on, na czarnych blachach :) Przedziwne uczucie! :D



Mijamy luźno rozrzucone zabudowania Sulimowa.











Ekologiczne schodki do kapliczki.



Pogoda jakby się z lekka psuła…



A może to nadchodzi nie burza, a inwazja UFO? ;)



Cerkiew jest drewniana i o dziwo ją przegapiłam podczas moich dwóch poprzednich wycieczek po tych okolicach!







Widać ślady po Zielonych Świątkach.



Obok cerkwi stoi krzywa dzwonnica, której się nieco poplątały nóżki.



Trochę pada więc się chowamy w wiacie przystankowej, która jest idealnie położona - zaraz koło cerkwi.



Mamy popas na słodko - zjadamy batoniki i raczymy się słonym karmelem.



Cały przystanek ktoś udekorował naklejkami. Są etykiety z jakiś napojów, spreju na kleszcze, a nawet reklama fejsbukowej organizacji, która zrzesza i wspiera artystów.



Po drugiej stronie drogi stoi mały, opuszczony domek.





Ściany już mu się zaczynają rozłazić. Wnętrza wypełnione są materiałem sypkim. Trociny? Albo jakieś łupki po ziarnach? Zaglądałam tylko przez okienko, więc ciężko mi to dokładnie ocenić.



Na ścianie klasycznie - kącik religijny.



Skądinąd ciekawe jak mało ludzi urządza domy kierując sie swoimi gustami i ulubieniami, a nie wytycznymi mody w danym czasie. I ten trend braku własnego pomysłu jest ponadczasowy i nieprzemijający. W starych, wiejskich domach musi być na ścianie pamiątka z komunii, świety obraz czy ślubne zdjęcie. W obecnych mieszkaniach - też aranżacje pisane przez kalkę, nawet jeśli chodzi o kolory farb czy tapety...

Kiedy stoję przy owym domku, rzuca mi się w oczy kępa drzew i kwitnących krzaków bzu na środku uprawnego pola. I do tej kępy wchodzi linia elektryczna i tam się kończy. Tam musi być opuszczony dom!





I faktycznie! Instynkt poszukiwacza ruin mnie nie zawiódł!



Domek zarósł całkowicie. Otaczają go nie tylko drzewa, ale cała plantacja konwalii. Niesamowicie ich zapach miesza się z aromatem bzu! Jakby człowiek wsadził łeb do flakonu z perfumami! Bo woń się nie rozchodzi na boki. Tu wiatry chyba w ogóle nie wieją. Szczelne ogrodzenie z drzew i krzewów powoduje, że powietrze jest tu stojące i panuje wręcz lekki zaduch.



Dom jest zamknięty, ale można zajrzeć przez okna.





Uschłe kwiaty w wazonach i doniczkach, sprzęty rozstawione tak, jakby wczoraj ktoś wyszedł na spacer. Ciężko ocenić jak długo nie ma gospodarza. Na ścianie wisi kalendarz, ale nie mogę dostrzec daty.





Rower stoi, jakby ktoś przed chwilą wrócił z zakupów...



W szopie obok zawalił się dach. Leżą tam fragmenty dwóch starych motocykli.



Na ziemi wokół domu jest dużo zeschłych liści. Chyba zeszłoroczych, skoro mamy maj? Chrupią pod nogami w bardzo specyficzny sposób. Bo słychać ich łamanie się pod stopami póki się idzie - i jeszcze jakieś 3-5 sekund po zatrzymaniu się. Czy uszkodzone liście dalej pękają? Czy to jakieś nietypowe echo? Ma się jednak nieodparte wrażenie, że nie tylko ja tu chodzę. Acz to coś nie łazi niezależnie, typu wędrujący jeż lub mysza, ale idzie wybitnie za mną…

Gdy już przebiłam się przez szpaler drzew i wychodzę na odkryte pole, z głębi kępy słyszę skrzyp. Jakby otwieranych drzwi lub okna? A sprawdzałam, że wszystkie dokładnie zamknięte.. Nie wracam sprawdzać. Trochę czasu mi tu zeszło, a tam na przystanku czeka Pudel! Zatem chyba lepiej, żeby jakaś niepewność pozostała bez odpowiedzi ;)

Z Sulimowa idziemy polami do Liwczy. Rzepak, trawy i potwornie śliska ziemia. Co chwilę rozjeżdżają nam się nogi na tym błocku. Klei się do wszystkiego masakrycznie, kilka razy oskrobujemy buty patykiem czy próbujemy szlam obetrzeć o trawy. Rozważamy jak będzie się tu sprawował wózek Krwawego ;)







W oddali widać wieże kościoła w Warężu. Póki co jeszcze nie udało mi się do niego dotrzec...



Znajdujemy fajne miejsce na biwak. Na uboczu wsi stoi zamknięta świetlica, ale obok jest porządna wiata na wypadek deszczu, pachnąca drewnem sławojka i miejsce ogniskowe z rusztem. Budowa tego miejsca została dofinansowana z unijnej kasy, o czym bardzo górnolotnie wypowiada się przytwierdzona tablica: “Zaspokojenie potrzeb mieszkańców Liwcza w zakresie kultywowania lokalnej tradycji poprzez stworzenie bezpiecznego i estetycznego miejsca spotkań, a tym samym rozwój aktywności społecznej”. Nie wiem jak to z mieszkańcami, ale nasze potrzeby na ten wieczór zostały zaspokojone i kultywowaliśmy aktywnie nasze wyjazdowe tradycję - ognisko, namiot i piwo :)

Idziemy jeszcze do Hulczy (Hulcza?) do sklepu. Tu niestety stop nie współpracuje, całość przetuptujemy asfaltem. Mijamy popegieerowskie zabudowania.



A między nimi otaśmowany przystanek. Tzn. teoretycznie nie wolno do niego wchodzić?



Reszta ekipy dziś całą trasę przeszła pieszo. W polach, na środku uprawy kukurydzy, trafili na baze wojskową. Przenośny radar, namioty, wszystko otoczone drutem kolczastym. A żołnierze częstowali ich drożdżówkami! Strasznie żałuje, że mnie tam nie było! To czasem boli, że nie można się rozdwoić!

Gdy wracamy ze sklepu i podchodzimy do naszej wiaty - słyszymy harmoszkę i śpiew. Ki czort? Jakiś festyn? Ktoś puścił radio? A tu się okazuje, że przy pobliskiej kapliczce trwa majówka! Idziemy tam z Iwoną i Krwawym. A nuż będzie się można przyłączyć? Na ławeczce siedzi babcia, czteroletnia dziewczynka i facet - miejscowy organista. I śpiewają pieśni maryjne przegrywając na moim ulubionym instrumencie! Po horyzontach grzmi i chodzą czarne chmury.



Zaczyna z lekka popadywać, więc uciekamy z ławki pod okap z liści jakiegoś krzewu. Bez pachnie a powietrze jest przesycone dalekim oddechem burzy. Napotkana ekipa ma cały śpiewnik tematycznych piosenek. Ja najbardziej lubię “Piosenkę na dobranoc” ( https://www.youtube.com/watch?v=Gl_uj32cheE ) i “Czarną Madonnę” ( https://www.youtube.com/watch?v=Ka6o6v3OSU8 )
I widzę moją babcię, która mi śpiewa te piosenki - a ja mam chyba tyle lat co ta mała dziewczynka. Robię mamie “telekonferencję”, dzwonię i siedzę z włączonym telefonem. Żeby też posłuchała i mogła choć trochę tu z nami być. Nie wiem czemu, ale majowy kapliczkowy kult maryjny jest tym kawałkiem religii, który podoba mi się najbardziej. Jest jakoś tak najbliżej przyrody, budzącej się do życia wiosny - czyli tych aspektów świata, w których jakoś najłatwiej poczuć obecność boga.







I wreszcie się dowiaduję, że harmonia i akordeon to nie są synonimy! To są dwa różne instrumenty, bo jeden ma guziki a drugi klawisze! A ja dotychczas żyłam w nieświadomości i wszystko wrzucałam do jednego worka!

Po śpiewach idziemy z Iwoną do harmonisty z butelkami po wodę. Rozmawiamy o objawieniach, masonach i nawróconych wiedźmach! :) Oczywiście Oławę nasz nowy znajomy też zna. Zaraz pokazuje mi na telefonie artykuł: “Schizma w Oławie. Jak pewien działkowiec porwał tłumy i niemal dokonał podziału w polskim kościele”. Tak, tak, Domański w niektórych kręgach to mega osobistość! ;)

I nachodzi mnie dziś jeszcze taka jedna refleksja - na temat niesamowicie umykającego czasu. Gdy pierwszy raz wędrowałam po tych terenach, w 2002 roku, babuszki ławeczkowe, z którymi rozmawialiśmy po wsiach, które zapraszały nas na kompot z wiśni czy ciasto, były z pokolenia naszych dziadków i często opowiadały różne historie z czasów wojny. Dziś wędrując po przygranicznych przysiółkach też spotykamy gościnne babcie, ale one przeważnie urodziły się już po wojnie i są w wieku naszych rodziców. Ciekawe czy kiedy będziemy zamykać pętelkę naszej wędrówki wzdłuż granic - dalej będziemy spotykać miłe babuszki, ale będą one naszymi rówieśnikami?

Namioty rozbijamy na szybko, bo sapanie burzy czuć już na plecach, a chmury czarnieją w oczach. Wiatr się też wzmaga. Najbardziej niesamowicie świszczy w szczelinach ścian naszej sławojki. Pierwszy raz korzystam z wychodka, który gwizda! Gdy idę na szosę zaśpiewać kabakowi kołysankę przez telefon, mam ciekawy akompaniament z grzmotów, a wirujące po niebie chmury coraz bardziej wyglądają jak zbliżająca się trąba powietrzna. Ale ostatecznie wszystko się rozmywa i przechodzi bokiem. Jest nasiadówka w wiacie, ognisko z pysznościami na ruszcie....











...a na wszystko patrzy błyszczący, pyzaty księżyc...



Gdy zawijam się w śpiwór w namiocie, wciąż mi gra w głowie kapliczkowa piosenka: “Zapada zmrok, już świat ukołysany. Znów jeden dzień odfrunął nam jak ptak…”

Rano budzi mnie słońce prażące w namiot. Chciałam dłużej pospać, ale w takie duchocie nie ma opcji. Miejsce biwakowe w promieniach słońca wyglada jeszcze fajniej! A i taki poranek niesamowicie napawa optymizmem na cały dzień wędrówki!





Idę pozwiedzać opuszczony dom, który wczoraj widziałam z oddali jak szliśmy z Pudlem do sklepu. Przedzieram się przez chaszcze i znajduje dom, niezamieszkały dom, ale inny! Drewniany, mocno zakrzaczony i zamknięty.







A komputerowy program do szukania twarzy mi takową znalazł w szopie… A ja myślałam, że to sęki... ;)



Wczoraj wypatrzony dom stoi kawałek dalej. Jest zbudowany z nieotynkowanego pustaka i sprawia wrażenie niedokończonego.



Mieszkanie było chyba na pierwszym piętrze, a parter jest w stanie surowym. Wokół wszystko zaorane, widac dawny ogród zabrały okoliczne pola uprawne.



Bocianie gniazdo też zarosła trawa. Ludzie zniknęli to i odeszło ptactwo lubiące się grzać ciepłem domowego ogniska.



Wejście do części mieszkalnej jest zamknięte. Od części parterowej odgradza przejście zabite dechami.



Zewnętrzne schody prowadzące na piętro przegradzają drzwi zabite gwoździami. Zaglądam przez szparę. Jakiś garnek stoi, krzesło, wisi kapota. Nagle widzę ruch! Coś biegnie w moją stronę! Kot! Łaciaty kot! Z miauknięciem rzuca się w moją stronę. Prawie nie zleciałam ze schodów! Jakbym zapomniała, że przecież dzielą nas drzwi. Czyżby ktoś tu jednak mieszkał? A może ów kot jest jedynym gospodarzem?

I jeszcze jeden do kolekcji zarośnięty domek w następnej wiosce.





Dziś ponownie odwiedzamy sklep w Hulczy, acz teraz udaje się podjechać stopem. Sklep to dosyć nowy, murowany budynek, ale miło obrośnięty bluszczami.



Jest ciepło i miło, więc sporo czasu spędzamy na podsklepiu. Jakoś tak jest, że ładna pogoda sprzyja powolności, lenistwu i sielance!



Wysiedziawszy się do woli - ruszamy! Jeszcze nie wiemy, że się nie nawędrujemy ;) Za kilkaset metrów znów będziemy siedzieć ponad godzinę ;)

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group