Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Powrót na Suwalszczyznę: bliny, jeziora, ogniska i biali litewscy Cyganie

Autor Wiadomość
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-06-01, 09:34   

Pudelek napisał/a:
nawet zdjęć za bardzo nie cenzurowałem


W tej czesci nie bylo jeszcze potrzeby :P

Pudelek napisał/a:
Jak Buba napisze, że za wcześnie wstawaliśmy i się zbieraliśmy to ją zamorduję kiedyś


Nie no teraz bylo w sam razy! :D
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2017-06-01, 09:45   

Ej! Brak cenzury nie uprawiać. Najwyżej ceper się zgorszy.
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-06-01, 10:02   

laynn napisał/a:
Ej! Brak cenzury nie uprawiać. Najwyżej ceper się zgorszy.


Ceper to sie moze gorszyc ale ponoc jak google sie zgorszy to moze wypierdzielic w kosmos caly album :rol
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2017-06-01, 11:16   

...a nawet całe konto.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2017-06-01, 11:28   

Tego nie wiedziałem. Dobrze, że nowych zdjęć już nie trzymam w goglu.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2017-06-01, 19:40   

buba napisał/a:
Nie no teraz bylo w sam razy!

a wiesz, że w tym roku przeszliśmy więcej niż w tamtym? :D Mówię o sobie i Eco, bo nam liczyłem kilometry, ale jest tego o ponad dychę więcej niż w 2016 ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-06-01, 20:51   

Pudelek napisał/a:
buba napisał/a:
Nie no teraz bylo w sam razy!

a wiesz, że w tym roku przeszliśmy więcej niż w tamtym? :D Mówię o sobie i Eco, bo nam liczyłem kilometry, ale jest tego o ponad dychę więcej niż w 2016 ;)


Moze za rok bedzie jeszcze o dyche wiecej :P - a przede wszystkim mam nadzieje ze wiecej szutrowych i polnych drog!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2017-06-01, 20:51, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2017-06-01, 20:57   

Litwa była w planach naszych wschodnich wyjazdów już przed kilku laty. Nawet kupiłem lity na tą okazję, lecz jednak nigdy nie udawało się dotrzeć. Choć od pewnego czasu litewską walutą stało się euro, to w końcu tam dotarliśmy z buta!


Ale cofnijmy się o dziesięć godzin...

Poranek w zagajniku nad jeziorem Sztabinki był ciepły i słoneczny, właśnie taki jaki powinien być. Miejsce wybrane jako ratunkowe okazało się znakomitym schronieniem.


Na dzień dobry postanowiłem zajrzeć na odległy o kilkadziesiąt metrów cmentarz. Wyglądał jakby schował się przed ludźmi, wstydliwie zasłonięty drzewami, na uboczu.


Okazał się on nekropolią starobrzędowców (starowierców). Ta grupa wyznaniowa odłączyła się od głównego nurtu prawosławia w XVII wieku, nie godząc się na wprowadzane wówczas reformy w Rosji. Prześladowani przez władze carskie i kościelne uciekali do innych krajów, również Rzeczpospolitej. Do dziś na świecie żyje ich około 3 milionów, w tym około półtora tysiąca w Polsce, posiadają pięć parafii (ale aż dwa oficjalnie związki religijne :D ).

Nie wiem kiedy założono ów cmentarz, administracyjnie należy on do Sztabinek (Stabingis), które leżą za jeziorem. Wiadomo, że w samej wsi istniała kiedyś molenna (cerkiew staroobrzędowców), ale rozebrali ją Niemcy w 1941 roku.

Chyba wszystkie groby były powojenne, w tym kilka świeżej daty.



Starowiercy na swoich grobach stawiają wyłącznie klasyczne krzyże prawosławne - z ośmioma końcami. W głównym nurcie prawosławia spotykane są również tzw. krzyże ruskie, czyli bez środkowej belki.

Wracam do namiotu i idziemy z Andrzejem wziąć kąpiel w jeziorze. Orzeźwienie było znakomite!


Potem jeszcze śniadaniowe ognisko...


...i możemy ruszać przed siebie!

Do głównej drogi mamy niedaleko, może z półtora kilometra.


Na rozstaju dróg w zagajniku także stoi krzyż - zapewne również staroobrzędowców.


Przy asfaltowej drodze robimy sobie krótki postój - w tym czasie wyprzedza nas spora grupa rowerzystów. Niektórzy z nich okazali się odważni i nie założyli kasków na głowy! A palące słońce zaczyna działać swoje, co widać np. na rękach Eco, z których już schodzi skóra. Tymczasem ze Śląska dostaję informacje, że u nich chmury i ledwie kilkanaście stopni. Ha!


Szosa w kierunku Litwy, jedna z dwóch prowadzących z Polski do tego kraju, już taka spokojna nie jest. Co prawda ruch nie powala, ale trzeba uważać.

Próbujemy łapać stopa - z mizernym skutkiem. Po prawej widać skręt na Półkoty, lecz nawet jednego całego kota nie widać.


Maszerujemy przez Dworczysko (Dvarčėnai), zaczynają się Ogrodniki (Aradnykai). Nazwa znana wśród kierowców, lecz w terenie to dziura zabita dechami. Jedyną ciekawostka to żółte słupki pasa drogowego zamontowane... w bagienku.


Zatrzymujemy się nad jeziorem Hołny, które w jednym miejscu przybliża się do drogi - większość brzegów jest bowiem porośnięta i trudno dostępna. Eco postanawia wziąć kolejną kąpiel, a Buba... dołącza! Szok, jestem pierwszy raz świadkiem takiego zdarzenia, zawsze woda była dla niej za zimna :! :


Wzbudzamy małą sensację pośród przejeżdżających kierowców, zwłaszcza Andrzej, który uzbrojony tylko w ręcznik idzie porozmawiać z wyraźnie zainteresowaną nami krową. Niestety, mućka przy bliższym zbliżeniu okazała się niezbyt towarzyska i szybko oddaliła się na bezpieczną odległość :D .

Kolejna miejscowość ma ciekawą nazwę - Hołny Mejera (Alnukai). Zarówno ta wieś jak i Ogrodniki są zamieszkałe przez niewielką społeczność litewską.


Jesteśmy coraz bliżej przydrożnego zajazdu, gdzie czeka czwarty towarzysz podróży - Grześ. Rano dotarł do Suwałk, następnie autobusem do Sejn, skąd udało mu się złapać stopa na samą granicę. Siedzi w lokalu już dość długo i zastanawiamy się, w jakim jest stanie przy koniecznym, podczas tej pogody, nawadnianiu się ;) .


Okazał się całkiem trzeźwy :D . Uściski, powitania, opowieści co się wydarzyło do tej pory... Buba pokazuje zdjęcia - reakcja Grzegorza mówi wszystko.


Zajazd serwuje kuchnię litewską i, co wcale nie jest normą w takich miejscach, bardzo smaczną! Eco zamawia kakory - czyli odmianę soczewiaków. Ja decyduję się na czenaki - połączenie zupy i... zapiekanki! Brzmi może dziwnie, ale podawane w glinianym garnuszku było pyszne, chyba najsmaczniejsze danie tego wyjazdu.


Po obiedzie chłopaki urządzają sobie szybki mecz na pobliskim boisku, po czym znów zarzucamy plecaki i suniemy w kierunku dawnego przejścia granicznego, które widać na horyzoncie. Po drodze mijamy dwujęzyczną reklamę sprzedaży nawozów oraz ten zachęcający płatny parking.


Opuszczone zabudowania są coraz bliżej, z boku pojawiają się białe słupki z Pogonią oraz gwałtownie wzrasta natężenie znaków drogowych.




W przeciwieństwie do niemal całej granicy wschodniej RP przebieg w tej części liczy sobie prawie wiek, bo ustalono ją w 1919-20 roku. Nie mamy tutaj sztucznie podzielonych wiosek, dróg czy sadów jak przy Białorusi i Ukrainie.

Przejście w Ogrodnikach (choć powinno być w Hołny Mejera) otwarto w 1992 roku, przedtem w okresie ZSRR działał tu punkt przekraczania granicy dla wyznaczonych delegacji, potem tylko dla obywateli polskich i radzieckich. Od czasu wejścia do Schengen powoli zarasta... i dobrze!

Widać ostateczny punkt spotkania się dwóch światów i dwóch stref czasowych.


No to jesteśmy - dla Eco to litewski debiut ;) .


Zaraz za granicą skryta w cieniu Valstybės sienos apsaugos tarnyba pyta się dokąd idziemy.
- Do Lazdijai - odpowiadam zgodnie z prawdą.
- A potem?
- A potem wracamy do Polski - dodaje Eco.
Zrobili zdziwioną minę, bo to raczej mało popularna marszruta dla ludzi z plecakami.

Tablica informacyjne dla kierowców rozbudowane, lecz gdzie im tam do polskich!


Po lewej opuszczone zabudowania, kiedyś pewnie sowieckich wojsk granicznych.


Około kilometra od przejścia działa stacja benzynowa. Jadąc tędy sześć lat temu kupiłem w niej pierwsze litewskie piwa i na to liczymy także i tym razem. Wpadamy spragnieni do środka, a tam... brak alkoholu!

Nie wiemy, czy zmieniły się przepisy czy zmieniono asortyment... Raczej to pierwsze, bo który przedsiębiorca z własnej inicjatywy wycofałby z tankszteli procenty, stanowiące znaczną część dochodów?

Po jakimś czasie dochodzą Grześ z Bubą. Nie wyglądali na zadowolonych z informacji o beznynowej prohibicji. Ktoś kupił kwas chlebowy, ale jednak to nie to samo.

Kombinujemy co robić. Pewne zapasy jeszcze mamy. Do miasta piechotą już raczej nie dotrzemy (jest wczesny wieczór, a odległość to dziewięć kilometrów), łapanie stopa jest na tyle ryzykowne, że część ekipy może zostać sama (zawsze dzielimy się na dwie grupy, aby nie straszyć swoją liczbą kierowców).
Pozostaje nam tylko poszukać tutaj jakiegoś ustronnego miejsca.

Zrezygnowany zaglądam do pobliskiej informacji turystycznej.


Zgodnie z przewidywaniami nie ma tam nic ciekawego i już chcę wychodzić, gdy zaczepia mnie ładna dziewczyna. Aby nie wyjść na głupka rzucam pierwsze pytanie, które mi przyszło do głowy:
- Czy gdzieś tutaj można kupić piwo? :D
- Na pewno na stacji benzynowej.
- Nie ma, tylko bezalkoholowe.
- To w Lazdijai są sklepy.
- Niestety, nie mamy samochodu.
- To nie problem, za pół godziny będę tam jechać.
Oczy mi się otwarły.
- Nas jest czwórka - ostrzegam.
- Nie szkodzi, zmieścimy się.

Wychodzę do reszty i radośnie oznajmiam, iż stop sam się złapał. O dziwo, połowa ekipy nie przejawia nadmiernego entuzjazmu.
- Nooo, fajnie, ale gdzie się tam rozbijemy w mieście?
- Można przecież wyjść za zabudowę, trzeba korzystać z takiej okazji! - rzuca Eco i klamka zapada.

IT działa do godziny 20-tej, a ponieważ nie przestawiliśmy zegarków, to do polskiej 19-tej. Mamy trochę czasu, więc pytam panią, czy możemy wypić sobie jedno piwo.
- Nie ma problemu.
Rozciągamy się na trawie przed budynkiem, atmosfera robi się sielska. Dziewczyna wkrótce dołącza do nas, zapewne jesteśmy ciekawym przerywnikiem w czasie pracy ;) . Symena - bo tak się nazywa - zna rosyjski, więc szybko przechodzą z Bubą na mowę Putina. Rozumie także wcale nieźle po polsku, ale nie mówi. Przynosi mapy, pokazuje gdzie co jest ciekawego w okolicy; ogólnie jest sympatycznie.


Punktualnie o dwudziestej zamyka drzwi IT i ładujemy się do jej samochodu. W trakcie jazdy mówi, że powinniśmy zajrzeć na pobliskie jeziora.
- A da się tam rozbić namiot? - wyraża zainteresowanie Buba.
- Tak, ludzie się rozbijają, nikt nie robi problemu.
I kwestia noclegu rozwiązała się sama - co za piękne antylicho!

Symena jest tak miła, że wysadza Grześka z Bubą i całym dobytkiem nad jeziorem, a mnie i Andrzeja podwozi do miasta prosto pod sklep!
- Jesteś aniołem - rzuca jej na odchodne Eco, co kwituje głośnym śmiechem :) .

Market w Lazdijai jest nawet duży, wybór spory. Oczywiście ciągnie nas zwłaszcza do jednego działu, gdzie zdumiony widzę różne skarby: IPA, APA, Blonde, Witbier - i wszystko w puszkach! Tylko raz widziałem takie gatunki w innym opakowaniu niż szkło - była to seria z okazji Halloween.

Obładowani zaczynamy wracać - do jeziora mamy 2,5 kilometra, co dla nas - szybszej części ekipy i bez plecaków - jest jak rzut beretem. Dookoła stoją bloki charakterystyczne dla dawnego ZSRR.


Ale już po kilkuset metrach zabudowa się zmienia, sporo drewnianych chat, nawet małe muzeum-skansen.




Te chwile kiedy szliśmy ze sklepu wspominam jako najprzyjemniejsze na całej wyprawie: wszechogarniająca radość, iż się udało, człowiek promieniujący szczęściem, a okolica i miasto bardzo powoli układające się do snu.



Przy głównej drodze na Polskę stoją budynki, w których, według Litwinki, miała działać jakaś kawiarnia. Co prawda wiemy, że na nas czekają, ale... gdyby była otwarta, to na pewno byśmy wstąpili na coś szybkiego.

Na szczęście drzwi były zamknięte ;) .

Nad jeziorem, oprócz pozostałej dwójki, kręci się grupa dzieciaków - na oko 10-13 lat. Dowodzi nimi strasznie pyskata dziewczynka - ciągle coś od nas chce, pokazuje butelki, potem piwo, gestykuluje rękami... Szprecha tylko po litewsku, czasem dodając ruskie przekleństwo albo łot de fak. Chyba chce, abyśmy jej nalali piwska do plastiku, co oczywiście nie wchodzi w grę. Krążą wokół nas jak jacyś biali Cyganie, niczym sępy nad padliną.

W pewnym momencie gówniara porywa stojącą na ławce butelkę z wodą i zaczyna uciekać. Po pierwszym szoku goni ją Grześ krzycząc gromko:
- Do domuuuu!
Poskutkowało, wodę puściła i wreszcie sobie poszli, ale skutecznie zniechęcili nas do obozowania w tym miejscu. A szkoda, bo wybudowano nawet wychodek.

W ramach uczczenia walki z napastnikami wypiliśmy po małej puszcze piwa "1410", upamiętniającej wielkie zwycięstwo księcia Witolda nad Krzyżakami, w czym trochę pomagał mu król Jagiełło.


Przenosimy się do pobliskiego lasku, gdzie jest znacznie spokojniej i raczej nikt nas nie odwiedzi. Do jeziora wrócimy następnego dnia.


Po zmroku oczywiście zapłonęło ognisko.


Podobnie jak rankiem, który przywitał nas pełnym zachmurzeniem. Zapowiadało się na koniec pięknej pogody, ale już w południe z powrotem pojawiło się słońce i wysoka temperatura. Udaliśmy się więc na plażę wyjątkowo pozbawioną białych Cyganów.


W jeziorze Baltajis tym razem kąpiemy się wszyscy.


Następnie panowie ponownie urządzają mecz i tylko bramkarz postanowił oszczędzić na stroju. Te parady będą później wychodzić Eco przez jakiś czas w postaci obolałości :P .



Miło spędzony czas szybko mija, ani się obejrzeliśmy, a jest już po 15-tej litewskiego czasu...

Wypadałoby w końcu ruszyć gdzieś dalej, w kierunku miasta...
 
 
ceper 


Dołączył: 02 Sty 2014
Posty: 8598
Wysłany: 2017-06-01, 21:16   

Pudelek napisał/a:
Próbujemy łapać stopa - z mizernym skutkiem.
Zauważyliście, że w tej części świata jest ruch prawostronny?
Zamiast nadwyrężać kręgosłup, następnym razem kupcie sobie piwo w proszku. ;)
_________________
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2017-06-01, 21:31   

wyszliśmy z drogi po lewej stronie, więc na początku staliśmy po lewej ;)

Zresztą ruchome łapanie stopa z prawej strony grozi mandatem ze strony policji. Ot, Polska.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-06-01, 22:44   

Cytat:
Nawet kupiłem lity na tą okazję


Mi zostaly lity z 2013 roku... I dupa...

Cytat:
w tym około półtora tysiąca w Polsce, posiadają pięć parafii (ale aż dwa oficjalnie związki religijne :D ).


A co to sa te "zwiazki religijne"?

Cytat:
Starowiercy na swoich grobach stawiają wyłącznie klasyczne krzyże prawosławne - z ośmioma końcami. W głównym nurcie prawosławia spotykane są również tzw. krzyże ruskie, czyli bez środkowej belki.


Czyli jak to jest- ze u starowiercow sa tylko krzyze osmiokanciaste a u prawoslawnych i osmio i szescio?

Cytat:
w tym czasie wyprzedza nas spora grupa rowerzystów. Niektórzy z nich okazali się odważni i nie założyli kasków na głowy!


Na ta droge do Ogrodnikow to i w kasku bym sie bala wyjechac!

Cytat:
a Buba... dołącza! Szok, jestem pierwszy raz świadkiem takiego zdarzenia, zawsze woda była dla niej za zimna :! :


Na pierwszym Podlasiu (sierpniowym) w 2011 roku tez sie kąpalam! Nawet sa dowody!



Cytat:
Valstybės sienos apsaugos tarnyba


Zapewne chodzi o poddrzewnych pogranicznikow- ale co dokladnie znaczy ta dluga sentencja?

Cytat:
Po lewej opuszczone zabudowania, kiedyś pewnie sowieckich wojsk granicznych.


Ale stary napis na pomniku (jakis wiersz) mieli po litewsku!






Cytat:
Te chwile kiedy szliśmy ze sklepu wspominam jako najprzyjemniejsze na całej wyprawie: wszechogarniająca radość, iż się udało, człowiek promieniujący szczęściem, a okolica i miasto bardzo powoli układające się do snu.


No i jeszcze dopiero drugi dzien wyjazdu! to chyba tez ma w sobie moc ze dopiero poczatek! Przynajmniej ja tak zawsze mam!


Cytat:
Wychodzę do reszty i radośnie oznajmiam, iż stop sam się złapał. O dziwo, połowa ekipy nie przejawia nadmiernego entuzjazmu.
- Nooo, fajnie, ale gdzie się tam rozbijemy w mieście?
- Można przecież wyjść za zabudowę, trzeba korzystać z takiej okazji! - rzuca Eco i klamka zapada.


Nooo, wizja znalezienia sie w centrum miasta o zmroku zdecydowanie nie napawala mnie entuzjazmem, nawet za cene białego piwa w puszce ;) Bardzo nie lubie szukac miejsca do spania po ciemku- wogole nic nie widac gdzie jest fajnie a gdzie nie, gdzie wogole probowac, wiele miejsc odpada.. Niby mozna zapytac o to miejscowych- ale po litewsku lub na migi- tez slabo... Ale jak sie okazalo los napisal scenariusz ktory uszczesliwil wszystkich :D



Cytat:
Na szczęście drzwi były zamknięte ;) .


I kolejne pozytywne zrzadzenie losu! nie musielismy siedziec tam sami z Cyganietami... ;)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2017-06-01, 22:48, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2017-06-01, 22:52   

buba napisał/a:
A co to sa te "zwiazki religijne"?

jest Wschodni Kościół Staroobrzędowy skupiający około tysiąca osób oraz Staroprawosławna Cerkiew Staroobrzędowców o połowę mniejsza ;)

buba napisał/a:
Czyli jak to jest- ze u starowiercow sa tylko krzyze osmiokanciaste a u prawoslawnych i osmio i szescio?

chyba tak.
buba napisał/a:
Na pierwszym Podlasiu (sierpniowym) w 2011 roku tez sie kąpalam! Nawet sa dowody!

fotoszopa :P
buba napisał/a:
Zapewne chodzi o poddrzewnych pogranicznikow- ale co dokladnie znaczy ta dluga sentencja?

coś w rodzaju Państwowej Straży Granicznej. Ale Litwini mają takie długie te wyrazy :P

buba napisał/a:
Ale stary napis na pomniku (jakis wiersz) mieli po litewsku!

pewnie z późniejszych czasów

Do szukania po ciemku w Łoździejach to było jeszcze daleko, co najmniej 2 i pół godziny ;) Widzę jakie są różnice w zachodzie słońca na południu i tam na północy...
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2017-06-01, 22:55, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2017-06-05, 22:54   

Lazdijai (Łoździeje) to niewielkie litewskie miasto, liczące około 5 tysięcy mieszkańców (trochę mniej od Sejn). Założył je w XVI wieku Zygmunt August. Atrakcji turystycznych tutaj nie ma, ale dla nas stanowiły ważny przystanek na trasie wędrówki po Suwalszczyźnie.


Chociaż z tą Suwalszczyzną różnie bywa - Litwini jej granice wyznaczają w innych miejscach, nieco bardziej na zachód. Dla nich ten region to Dzukia (Dzūkija), która swoim obszarem sięga do Polski, za Sejny aż po jezioro Wigry. Zatem w zależności od spojrzenia: wędrujemy z plecakami albo po ziemi suwalskiej (wersja polska) albo po Dzuki (wersja litewska) :D .

Po kąpieli w jeziorze Baltajis ruszamy w końcu w kierunku miasta. Ale zanim tam dotrzemy zaglądamy do knajpki położonej przy głównej szosie na przejście graniczne w Ogrodnikach.


Połączenie spelunki z tanią restauracją dla kierowców, ale mają swojskie jadło. Na szczęście barmanka mówi po rosyjsku, więc wiemy, co zamawiamy, choć akurat słowa šašlykas i guliašas są zrozumiałe :P . Do tego jeszcze cepeliny i można napełniać brzuszki na sympatycznej werandzie.


Litewska impresja ;) .


Gdy wychodzimy z powrotem na rozgrzany świat popołudnie wkracza w coraz późniejszą fazę... W pobliżu stoją zabudowania gospodarcze, w których wczoraj próżno szukaliśmy z Eco otwartej kawiarni.


Do centrum suniemy dokładnie tą samą ulicą, którą wracałem z Andrzejem wieczorem ze sklepu. Mijamy drewniane domy (niektóre pomalowane do połowy) i pięknie okwiecone drzewa.



Po lewej stronie znajdują się szerokie, solidne schody z poręczami - wchodzę po nich z Bubą zobaczyć co się za nimi kryje. Odnaleźliśmy resztki dawnego cmentarza ewangelickiego.


A to chyba targowisko, nieczynne już o tej porze.


Po zakupach w znanym nam markecie osiągamy wysokość rynku - plac Niepodległości (Nepriklausomybės). Stoi na nim pomnik poległych za Litwę w walkach w latach 1918-1920 (czyli z Polakami; w sierpniu 1919 roku na kilka dni Łoździeje zostały zajęte przez polskich powstańców w czasie tzw. powstania sejneńskiego, po czym Litwini je odbili). Wybudowany został w 1930 roku, przy okazji uczczono rocznicę 500 lat od śmierci wielkiego księcia Witolda. Sowieci go zburzyli, ale w 1990 roku pojawił się ponownie. Widoczny na monumencie podwójny krzyż to herb rodowy Jagiellonów.


Jako, że wysunąłem się na czoło grupy i wlazłem tutaj pierwszy, to rozpoczynam poszukiwania jakiegoś baru, w którym moglibyśmy wypić ostatnie litewskie piwo. Zgodnie z zasadą dedukcji zakładam, że przy rynku musi coś być. Jakiś facet widząc człowieka z plecakiem pokazuje na dość obskurny budynek i mówi, że to jest hotel.
- Nie hotel, piwo - kręcę głową.
- Piwo to z boku - uśmiecha się mężczyzna :) .

Pod hotelem działa pizzeria pełna nastolatków wgapionych w swoje smartfony i z krzykliwymi teledyskami na telewizorze. Postanawiamy zostać na zewnątrz, wpadamy do środka tylko po napój z pianką, który jest strasznie drogi (ponad 2 euro!).


Mija doba, od kiedy Symena zabrała nas samochodem z przejścia granicznego w Ogrodnikach. Zapewne by się zdziwiła, widząc iż po 24 godzinach nadal jesteśmy w jej mieście :D .

Zauważamy, że na rynku zaczyna się gromadzić młodzież, a punktualnie o litewskiej 20-tej rozpoczynają taniec w rytm muzyki puszczanej z ratusza. Ciekawe co to za tradycja, może maturzyści?


Kilkaset metrów dalej znajduje się kościół św. Anny z końca XIX wieku, należący w przeszłości do diecezji sejneńskiej. I to by było na tyle jeśli chodzi o zabytki w Lazdijai.


Na skrzyżowaniu ustawiono interesujący nas drogowskaz. Pojawia się polska nazwa miejscowości, co na Litwie jest raczej rzadkie.


Droga na Galiniai jest mało ruchliwa, szybko kończy się miejska zabudowana, reprezentowana m.in. przez zaniedbane wille/pałacyki.


Fotografujemy się przy słupku z numerem 1 - do granicy jest takich jeszcze osiem, a to oznacza, że do Polski dziś nie dotrzemy, zresztą nigdzie nam się nie spieszy.


Domy stoją coraz rzadziej, okolica robi się coraz bardziej sielska - typowe suwalskie pofałdowanie pól i łąk. Niektórym widać sam marsz z plecakiem nie wystarcza, bo wyciągają piłkę i zachęcają do gry :P .




Pora szukać jakiegoś miejsca na nocleg: odbijamy w szutrówkę, a potem między trawy, słusznie oceniając, że za górką będzie osłonięte miejsce, w którym nikt nie będzie nas niepokoił.


Jedyny minus to pobliskie bajorko, które generuje dużą ilość latających upierdliwych stworzeń. Trzeba szybko rozłożyć namioty i rozniecić ogień.



Litewskie pamiątki z marketu :D .


Noc jest chłodniejsza niż poprzednie, gdyż śpimy na częściowo odsłoniętym terenie, a bliskość wody też robi swoje. Poranek jednak znów wita nas słońcem oraz ciepłem. Aż się chce odbyć ranny spacer.



Tym razem udaje nam się zebrać zanim zegarki wskażą południe - pierwszy sukces dnia.


Wracamy do głównej drogi i - tradycyjnie - rozdzielamy się na dwie podgrupy, licząc na złapanie jakiegoś stopa. Nadzieje jednak są dla głupich, akurat w naszym kierunku prawie nic nie jeździ. Pozostają własne nogi, lecz jakoś specjalnie nie narzekamy, bo okolica jest przyjemna.





Teren nie jest zbyt gęsto zamieszkały - z rzadka widać tylko pojedyncze gospodarstwa. Jedyne miejscowości jakie są w zasięgu naszego wzroku, to położone na południe od drogi mikroskopijne Salos i Galiniai (Galińce).




Nagle widzimy na horyzoncie jakąś bramę i płot z drutu kolczastego - zachowany fragment sistemy, umocnień granicznych otaczających cały miłujący pokój Związek Radziecki.



Wygląda on jednak dziwnie świeżo, jakby niedawno odmalowany - ciekawe czy go wyremontowano, czy po prostu postawiono od nowa dla turystów i, ku pamięci, mieszkańców?


Wkraczamy do strefy, która przez pół wieku była niedostępna dla zwykłych śmiertelników. Asfalt też od razu robi się gorszy, jakby chciał podkreślić, że to nie jest normalna ziemia.


W krzakach stoją jakieś budynki - czyżby dawnych pograniczników. Jest też dom wyglądający na normalny, lecz chyba dawno lub w ogóle nie używany. Kto tu może mieszkać? Z dachu sterczy antena...


Za domem błyszczy tafla jeziora Gaładuś (Galadusys), drugiego największego na Suwalszczyźnie (pierwsze są Wigry). W tym miejscu nie widać jego wielkości, gdyż północna część jeziora stanowi wąską, długą wstęgę. Drugi brzeg to już Polska.


Czas na przerwę, zwłaszcza, że wypadałoby zaliczyć kąpiel. We wszystkie dotychczasowe dni wskakiwaliśmy do wody, więc i wtorek nie może być gorszy. Ale...

...nie tym razem! Gaładuś jest lodowate! Nie wiem, czy to z powodu jego wielkości czy z innych przyczyn - zamoczenie głębsze niż do kolan jest ponad nasze możliwości. Jedynie Andrzejowi po długiej walce z samym sobą udaje się zanurzyć, ale krótkie pływanie przerywają okrzyki wulgarnie komentujące temperaturę wody.


Kilkaset metrów dalej stoją słupki graniczne i... kończy się asfalt. Z polskiej strony na Litwę prowadzi szutrówka.



Pożegnalne zdjęcie z litewską symboliką.


Z boku - jeszcze na Litwie - do jeziora prowadzi drewniany pomost, którego użycie mogłoby zakończyć się połamaniem nóg.


Obok szutrówki stoi nowa tablica informująca o granicy państwowej - kolorystycznie przypomina te sprzed ery Schengen, tylko pozbawiona zakazów jej przekraczania. W ramach czepiania się analizuję celowość jej ustawienia... W środku lasu, gdzie nie widać zarośniętych słupków, może miałoby to sens ale tutaj? Kawałek dalej są wyraźne znaki o nowym kraju, jedynie ślepy mógłby ich nie zauważyć. No, ale państwo chętnie wydaje cudze pieniążki, a biorąc pod uwagę długość granicy, to ktoś na pewno zrobił niezły biznes na setkach/tysiącach takich tablic...


W Polsce zmienia się krajobraz - lasy ustępują miejsca łąkom i pastwiskom.


Patrząc na mijany drogowskaz przypomina mi się pewien poseł z pewnej partii, protestujący przeciwko dwujęzycznym napisom na niemieckich autostradach - że obok współczesnej nazwy polskiej pojawia się również ichniejsza, np. Wroclaw (Breslau), Szczecin (Stettin). Bo przecież drogowskazy mają zawierać tylko aktualne nazwy. Jak widać nie jest to wcale takie pewne...


W Sankurach (Sankūrai) ponownie pojawia się asfalt i polsko-litewskie nazwy miejscowości. W wielu przypadkach wystarczyłyby tylko te drugie, bo w niektórych wsiach gminy Puńsk Litwini stanowią prawie 100% mieszkańców.


Na skrzyżowaniu dróg prowadzących w kierunku Budy Zawidugierskiej (Vidugirių Būda) zrzucamy z Eco plecaki i rozsiadamy się w oczekiwaniu na Bubę i Grzesia, którzy zostali z tyłu.

Zastanawiamy się dokąd dzisiaj dotrzemy... Patrzymy na mapę - fajnie by było dojść do jakiegoś jeziora, ale najbliższe to Sejwy, czyli dość daleko.

Gdy jesteśmy już w komplecie od strony granicy widać zbliżający się samochód. Bez większej nadziei machamy rękami i... auto na litewskich blachach staje. Próbujemy się dogadać w jakimś ludzkim języku, ale okazuje się, iż kierowca mówi po polsku.
- Do Sejw nie jadę, mogę was podrzucić do Wojtokiem - rzuca z kresowym zaśpiewem.
- Dobre i to - patrzymy na mapę. - To już niedaleko Puńska.
- Ja jadę do Puńska.
- Możemy też do Puńska?
- Pewnie - zgadza się.
- No to super!
- A skąd idziecie?
- Z Lazdijai...
- A... z Łoździejów.
Początkowo zastanawiałem się czy polski Litwin, czy może Litwin tylko znający godkę znad Wisły, ale odmiana miasta po polsku utwierdziła mnie w przekonaniu, że to ta pierwsza wersja. Zresztą w samochodzie leciało polskie radio, w którym akurat opowiadano o ofiarach wczorajszego zamachu terrorystycznego...

Zaraz, zaraz, jakiego, kurna zamachu?! O niczym nie wiemy! Czy jak jadę gdzieś daleko to zawsze musi się wydarzyć coś tragicznego?! W czasie mojej pierwszej wizyty w Bieszczadach islamiści zabawiali się w Paryżu...

Szybko migają tablice kolejnych miejscowości. Trochę żal wiosek z pokręconymi nazwami i drewnianego dworca w Trakiszkach. Ale wszystkiego nie damy rady obejrzeć.

Po dwudziestu minutach wychodzimy z samochodu w Puńsku (Punskas). Zaoszczędziliśmy kilka dobrych godzin drogi. Z tej okazji postanawiamy się z Andrzejem trochę pościgać...


Cwaniaczek wystartował przed czasem i wygrał ;) .

Puńsk jest stolicą polskich Litwinów - stanowią 3/4 wszystkich mieszkańców. I widać, że to nie jest tylko statystyka podczas spisu powszechnego, jak choćby wśród śląskich Niemców - na ulicy słychać głównie litewski, w sklepie sprzedawczyni po polsku mówiła tylko do nas. Mamy wrażenie, że cały czas jesteśmy na Litwie i dopiero tablice na budynkach samorządowych przypominają, że jednak zmieniliśmy państwo.


Dom Kultury Litewskiej.


Jako, że stop przywiózł nas tutaj we względnie wczesnej porze, ruszamy na poszukiwania restauracji. Kierowca mniej więcej powiedział nam, gdzie jej szukać, pomaga również spotkany na ulicy dzieciak.

Udało się: nad jeziorem Punia stoi lokal, który serwuje kuchnię litewską. W tym roku wyprawa jest zdecydowanie pod wezwaniem lokalnych specjałów! Zamawiam bliny, chłopaki kiszkę stolco... ziemniaczaną, a Buba kartacze.


Po konsumpcji obiadokolacji ruszam na krótki spacer, aby rozejrzeć się po miejscowości. Puńsk był niegdyś miastem królewskim (prawo magdeburskie otrzymał od Władysława IV), ale w XIX wieku został zdegradowany do roli wsi i tak pozostało do dzisiaj.


Na głównej ulicy rząd niskich domków mieści sklepy i punkty usługowe.


Widoczny na zdjęciu poniżej obiekt zainteresował mnie z powodu podwyższenia gruntu - droga jest na wysokości okien. Dopiero potem okazało się, iż fotografuję... synagogę! Jest to prawdopodobnie jedyna zachowana drewniana bożnica żydowska na terenie Polski: ponieważ główny budynek został otynkowany, więc nie rzuca się zbytnio w oczy.


Wybudowano ją na przełomie XIX i XX wieku. W mniejszej dobudówce (po lewej) mieścił się cheder - szkoła talmudyczna. Obecnie synagoga jest w rękach prywatnych i przedstawia dość opłakany stan... dziwię się, że żadnym środowiskom żydowskim nie zależy na chociażby podstawowym remoncie, gminie ta ruina także nie przynosi chwały.

W Puńsku przedwojennym Żydzi byli najliczniejszą grupą mieszkańców; mimo, że handel i usługi znajdowały się głównie w ich rękach, to tutejsi starozakonni należeli przeważnie do biedoty o bardzo konserwatywnych poglądach. Ich historia zakończyła się pewnego zimowego dnia 1939 roku, kiedy to Niemcy pognali ich na mrozie w kierunku granicy z Litwą.

Restaurację opuszczamy, gdy zaczyna się szarzeć - musimy wyjść z wioski, bo nad jeziorem Punia nie mamy szans się rozbić.

Tym razem ostatnie promienie słońca zaskakują nas na asfalcie...


Po przejściu kilometra rośnie z boku lasek - miejsce wygląda interesująco. Niestety, pola do niego prowadzące poprzecinane są kanałami. Buba testuje głębokość jedną nogą i bez plecaka od razu zapada się w wodzie po kolana... tędy nie przejdziemy!

Na szczęście kawałek dalej jest miedza, którą udaje nam się przedostać suchą stopą. Na polanie w lesie bez problemu rozstawiamy namioty, a w tym czasie Buba szuka drewna na ognisko - sprawdzony schemat realizowany co wieczór.

Teren jest tak pofałdowany, że dziś rozpalamy ogień w jamie, mamy więc dodatkowe zabezpieczenie antypożarowe ;) .
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2017-06-09, 13:50   

Połowa wyjazdu na Suwalszczyznę już za nami - przeleciało to jak z bicza strzelił. Choć i tak nie sądziłem, że stolicy polskich Litwinów dotrzemy tak szybko.

Jesteśmy rozbici niedaleko Puńska (Punskas). Wstając o świcie za potrzebą zderzam się z mżawką na zewnątrz namiotu. Niefajnie. Wracam spać i przy ponownej pobudce niebo znowu pełne jest słońca, a po opadach ani śladu. Niektórzy nawet nie potrafili uwierzyć, iż wcześniej była taka smutna pogoda :D .


Jak co rano śniadanie przygotowujemy nad ogniem.


Składanie sprzętu, plecaki na garby i w kierunku głównej drogi. Na zdjęciu widać lasek, w którym nocowaliśmy, oraz łąki poprzecinane kanałami.


Podwójne nazewnictwo się kończy w dziwnym miejscu - Szołtany (Šaltėnai) są także zamieszkałe częściowo przez Litwinów, ale z jakiegoś powodu jako jedna z trzech wsi w gminie Puńsk posiadają tylko polskie tabliczki.


Przy asfaltówce następuje uświęcony tradycją podział grupy na część szybszą i wolniejszą. Co prawda ruch znikomy, ale może coś się uda złapać?

Mijany przystanek wygląda niby normalnie, ale zwracają uwagę ciemniejsze kolory cegieł (kamieni) od frontu. Nie jest to przypadkowa kompozycja, ale tzw. słupy Giedymina, najstarsze historyczne godło Litwy. W ten sprytny sposób miejscowi Litwini podczas budowy zaznaczyli swoją obecność ;) .


Przechodzimy obok dużego gospodarstwa z wystawą sprzętu rolniczego; pilnuje go pies pogrążony w sprawiedliwym śnie. A oprócz tych zabudowań to sielsko...



Dyskutujemy z Andrzejem czy jest sens łapania stopa: w końcu jeśli nie zatrzymał się Bubie i Grześkowi, to nas także oleje. Ostatecznie ustalamy, że próbować zawsze warto, ręka nam od tego nie odpadnie.

Po kilku minutach, tuż przed wejściem w las, słychać warkot samochodu. Machamy i... auto staje.
- Tak, widziałem dwie osoby, które szły wcześniej, ale one nie machały aby mnie zatrzymać - mówi kierowca. - Wziąłbym ich, lecz skoro nie chcieli, to wezmę was :) . O, zegarek Garmina, model taki i taki - rzuca, patrząc na moją rękę.
- A nie wiem jaki to model, dostałem od brata, gdy kupował nowy - odpowiadam.
- Ja wiem, mam identyczny.
Okazało się, że też biegacz ;) .

Pięć kilometrów dzielących nas od Szypliszek (Šipliškė) pokonujemy w kilka minut. Z samochodu wychodzimy na parkingu obok przybytku o wdzięcznej nazwie "Malibu". Wygląda jak burdel dla TIRowców, pędzących pobliską ruchliwą szosą w stronę granicy.


Nie wiemy co goście wyprawiają na piętrze, ale na parterze działa restauracja. Wystrój ciut kiczowaty z dawnych lat, główną klientelą są kierowcy wielkich ciężarówek zza wschodniej granicy. W menu regionalne jedzenie, lecz tym razem decyduję się na arcypolskie pierogi z kapustą i grzybami. Niestety - piw litewskich brak, tylko sikacze znad Wisły...

Andrzej dzwoni do drugiej części ekipy - oni nie łapali stopa, bo... uznali, że nie warto. Teraz na pewno będą próbować, a my wiemy, że spędzimy tutaj dużo czasu.

W telewizji leci transmisja próby odwołania Antoniego Macierewicza ze stanowiska ministra. Piszę do Grzesia alarmującego smsa, ten jednak nie wykazuje zainteresowania tematem :P . Z braku laku zaglądam do miejscowej prasy, gdzie szeroko relacjonowane są Miss Podlasia Nastolatek 2017 (co prawda Podlasie jest daleko stąd, ale poczytać można).


Dziewczyny prezentują się na zdjęciach w pozach niczym gumowe lalki, niektóre chyba wycięły sobie żebra, bo niemożliwym jest bycie tak chudym. Każda z nich ma jakieś pasje i zainteresowania: Natalię interesuję zdrowy tryb życia i fitness, Weronika lubi malować, druga pisze wiersze. Dominika ma fioła na punkcie harcerstwa i w przyszłości chciałaby pomagać innym ludziom (lepiej późno niż wcale). Karolinę kręci fryzjerstwo, sztuka makijażu i raper Adam Kubiak (a kto to, k...a, jest??). Trzecia Weronika chciałaby polecieć balonem, Marcie marzy się bycie trenerem personalnym i masażystką (wielu zapewne marzyłoby stać się jej klientami). Aleksandra już osiągnęła jakiś sukces, bo wygrała turniej w ping-ponga, jej imienniczka tańczy hip-hop, a Julia interesuje się modelingiem. Marta nr 2 ma bardziej przyziemne marzenia - chciałaby poznać Joannę Krupę - natomiast idolem Laury jest Justin Bieber i pragnie, aby wszystkie bezdomne psy znalazły dom (a koty to gorsze??).

Najbardziej przykuł moją uwagę fakt, że połowa z tych panien miała 14-15 lat: kiedyś to były po prostu dzieciaki na pograniczu podstawówki i szkoły średniej, a teraz damy na salonach...

Po godzinie wpadają Buba i Grzesiek: udało im się trochę skrócić wędrówkę, bo ktoś ich podwiózł na sam koniec. Możemy wszyscy razem usiąść do stołu.


W prasie, oprócz zdjęć nastolatek w strojach kąpielowych, znajduję informację o śmierci Rogera Moora. Potem okazało się, że w tym czasie zmarł również Zbigniew Brzeziński, a po powrocie dowiedziałem się o odejściu Zbigniewa Wodeckiego :( . Właśnie tutaj rozmawialiśmy, czy mistrz wróci jeszcze na estrady po wyjściu ze szpitala, a on już od dwóch dni był po drugiej stronie... Zawsze, gdy wyjeżdżam gdzieś na dłużej, to po powrocie czeka seria złych wieści ze świata.

Korzystamy z okazji i próbujemy doładować sprzęt elektroniczny; odkrywam, że moja ładowarka nie działa, na szczęście zamiast smartfona mam starą cegłę, która spokojnie wytrzyma do końca tygodnia.

W podziemiach knajpy są toalety - na damskiej wyraźnie pisze, że jest tylko dla kobiet. Być może męskie są koedukacyjne?...


Znów zrobiło się późne popołudnie. Niebo zaczyna przybierać niepokojąco ciemne barwy.


Robimy zakupy i postanawiamy wziąć pogodę na przeczekanie: za granicą Szypliszek skręcamy w boczną drogę i obok jakiejś przepompowni spontanicznie obalamy flaszkę smakową. Początkowo nawet zaczęło trochę siąpić, ale w końcu odnosimy zwycięstwo: wraca słońce!


Pozostały nam do przejścia ze dwa kilometry, więc nawet nie próbujemy łapać kolejnego stopa, tylko rozkoszujemy się widokami.





Za lasem znajduje się wioska Becejły (Beceilai). Na mapie mam zaznaczone obozowisko nad brzegiem jeziora Jodel, idziemy więc z Eco sprawdzić, czy coś tam rzeczywiście jest. Nic nie znajdujemy - szeroka szutrówka z jednej strony ograniczona jest ostrym spadem do wody, a z drugiej gęsto rosnącymi drzewami, wracamy więc do reszty. Okazuje się, że Buba poszła w przeciwnym kierunku i znalazła miejscówkę nad jeziorem Iłgieł.



Mimo bliskości wioski panuje cisza, przerywana jedynie kumkaniem żab. Do zmroku mamy jeszcze czas, więc męska część rzuca plecaki w krzaki i całą grupą ruszamy do centrum Becejł(ów). Działa tam sklep "Górnik". Grzesiek się śmieje, bo rozmowy o górnikach i górnictwie dawno zaczęły go drażnić, a tu taka prowokacyjna nazwa :D .


Przed wyjazdem miałem obawy jak będzie z zaopatrzeniem: wizja błąkania się kilka dni po zadupiach bez możliwości uzupełniania zapasów była jak najbardziej realna. Okazało się, że codziennie na naszej drodze stawał jakiś punkt sprzedaży. Duża w tym zasługa dwóch podwózek - do Lazdijai i do Puńska, inaczej sytuacja malowałaby się mniej kolorowo.

Kupujemy kilka rzeczy na wieczór, rozmawiamy trochę ze sprzedawczynią i wracamy do jeziora. Plecaków nikt nie ukradł, więc można rozstawić namioty i fotografować ciemniejącą taflę wody.



Ognisko rozpalamy kilkanaście metrów dalej, w miejscu gdzie już ludzie kiedyś je palili. Na zapiekanki zużywamy bardzo smaczny ciemny chleb litewski, kupiony w Puńsku.


Bez dokumentacji ani rusz :D .


Nastał czwartek. Dni zaczynają uciekać coraz szybciej...

Rano - jak przez większość wyjazdu - czyściutkie niebo. Temperatura jednak trochę spadła, więc nie decydujemy się na poranną kąpiel, pierwszy raz nie rozpalamy też wczesnego ogniska.


W Becejłach znajduje się plaża gminna, na którą wieczorem zajrzałem: posiada zadaszenia i łagodne wejścia do wody, więc spróbujemy tam powalczyć z chłodem jeziora. Najpierw jednak ponownie zaglądamy pod sklep, gdzie przyrządzamy kultową potrawę obowiązkową na każdej wschodniej wyprawie: jajecznicę!


Smakowała wybornie, nikomu też nie przeszkadzało, że w sklepowym ogródku pichcimy sobie jadło.

Po konsumpcji idę z aparatem obejrzeć pobliski kościół z okresu międzywojennego: wpisany jest na listę zabytków, ale dudy nie urywa.


Przy głównej (i jedynej) drodze stoi coś, co wygląda na dworek - ale sądzę, że to współczesna wariacja.


Becejły są jedną z najstarszych miejscowości uzdrowiskowych w Polsce - przynajmniej tak można przeczytać w kilku miejscach, bo patrząc na nie od środka trudno sobie wyobrazić ten potencjał ;) . Samo położenie między dwoma jeziorami jest malownicze, ale co tu można robić jeszcze innego?

Schodzimy na plażę. Piasek, pomost, uroczy niebieski domek WOPR-u. Miejsce na ognisko. I tylko toaleta zamknięta - a potem się dziwią, że ludzie sikają z trampoliny!


Nie zastanawiam się długo - zrzucam ciuchy i w biegu wpadam do Szelmentu Małego. Takie szybkie zanurzenie jest daleko mniej bolesne ;) . Woda jest zimniejsza niż podczas pierwszych kąpieli w jeziorze Sztabinki, ale zdecydowanie cieplejsza niż w Gaładusiu! Wkrótce dołączają do mnie chłopaki, a Buba... ona ma chusteczki :P .


Człowiek od razu czuje się jak nowo narodzony. Przed wyruszeniem w dalszą drogę zaglądamy jeszcze raz do sklepu, gdzie ekipa wesoło gawędzi ze sprzedawczynią. Ze środka wytacza się też siwy facet, ledwo stojący na nogach. Na szczęście rower postanowił prowadzić, a nie wsiadać na niego - a szedł nie byle gdzie, bo na randkę. Kawaler do wdowy :D .

Tymczasem niebo zaczyna się niebezpiecznie zaciągać i od pewnego momentu jest wiadome, że pytanie nie brzmi "czy", lecz "kiedy lunie?". Udaje nam się jeszcze dojść do dużego przystanku, w środku którego stoi stolik ze sporą liczbą gazet.



A potem niebo zaczęło walić się na głowy - ulewa taka, że woda nie nadążała spływać, a z drugiej strony rozgrzany asfalt zaczął parować.



Po dwóch kwadransach się uspokaja, więc przenosimy się za granicę wsi, do lasu. Rozkładamy się z boku (w dwóch grupach, rzecz jasna), aby łapać stopa. Dajemy sobie trochę czasu - jeśli się nie uda, to najwyżej wrócimy w miejsce, gdzie spaliśmy ostatniej nocy.

Początkowo wygląda to marnie, ale ostatecznie jakieś auto zatrzymuje się przy tyłach i zabiera Grzesia z Bubą. Odetchnęliśmy z Andrzejem z ulgą - Becejły były fajne, ale jeszcze fajniej byłoby zobaczyć coś nowego. Wreszcie możemy ponapierdzielać :D .

Las szybko się kończy i ponownie wychodzimy na otwarte przestrzenie pełne słońca, bowiem po deszczu niebo zrobiło się czyściutkie.




Eco dzwoni do reszty - znaleźli miejsca na nocleg przy wieży widokowej! Super! My tymczasem mijamy odbicia na różne małe wioseczki o ciekawych nazwach: Białobłota (Baltos Balos), Postawelek (Postavelekas), Ignatowizna (Ignatovizna). Szczytem jest drogowskaz do Kupowa (Kupovas), na widok którego człowiek machinalnie zaczyna czuć potrzebę sięgnięcia po papier toaletowy.


Za drogą na Kupowo stoi stacja benzynowa, ale właśnie ją zamknęli. Po drugiej stronie większy dom, który reklamuje się jako miejsce uboju - też nieczynne. Może to i dobrze, bo zza drzew widać szczyt wieży widokowej, która administracyjnie leży w Baranowie (Baranovas). A to w gminie Rutka-Tartak (Rutkos Lentpjūvė); zastanawiałem się kto tak durnie połączył dwa nie pasujące do siebie człony, ale okazało się, że na starych mapach także już funkcjonuje ta nazwa.

Wieżę wybudowano kilka lat temu na wielkim kopcu - przynajmniej tak to wygląda. Trzeba przyznać, że miejsce wybrano znakomite.



Pod drewnianą konstrukcją czeka tylko Buba - Grzesiek poszedł do Rutki (i Tartaku) na zakupy. Bez zwłoki wchodzimy na górę. Widoczki ładne, zwłaszcza jeziorko u podnóża sprawia wrażenie dziury po małym meteorycie.




Górka, na której stoi wieży, ma 230 metrów wysokości. Gdyby nie jej rozległość, to wziąłbym ją za jakieś cmentarzysko Jaćwingów. Ale to jednak dzieło natury, co skrzętnie wykorzystuje człowiek: od zachodniej strony część górki rozebrano.


Właśnie tam - w dawnym kamieniołomie (?) - chcieliśmy zrobić ognisko, ale nagle zrobił się w okolicy ruch: pozjeżdżało się kilka samochodów, zaparkowali przy schodach prowadzących na szczyt i stoją. Tylko kierowca jednego z nich przyszedł do wieży, przywitał się, pogadał chwilę, pooglądał widoki i pojechał. A tamci dalej stoją przy swoich brykach i coś półgębkiem gadają. Żeby chociaż jakieś bara-bara, ale nie - rozmowa w oparciu o karoserię.

W międzyczasie wraca Grzesiek z zakupami i zaczyna zachodzić słońce.




Wreszcie nieproszeni goście odjeżdżają, więc po rozstawieniu namiotów można rozpalić ognisko. Dzisiaj jako potrawa dnia będą kartofelki :) . Siedzenie przy trzaskającym ogniu musiało zatem przeciągnąć do 1 w nocy, bo najpierw trzeba było stworzyć żar, a potem poczekać na efekt końcowy.



Noc była zdecydowanie najzimniejsza podczas tego wyjazdu - musiałem spać w ubraniu, a nie jak zwykle tylko w bieliźnie.

Piątek przywitał nas pełnym zachmurzeniem i nieprzyjemnym wiatrem.


Podczas rozmowy Eco stwierdził, że jedyne, czego mu brakuje w czasie wyprawy, to niedostatek szutrówek i polnych dróg. Fakt, chodziliśmy też po takich, ale większość trasy przemierzyliśmy asfaltem. Spoglądam na mapę.
- Andrzej, tu niedaleko jest cmentarz wojenny. Możemy tam pójść i potem leśnymi drogami do Rutki.
Wszyscy się zgodzili, zwłaszcza, że czasu mieliśmy sporo.

Z górki zeszliśmy na przełaj, przedzierając się przez ogrodzenia (bez podpiętego prądu). Podążyliśmy w kierunku Wierzbiszek (Viežbiškės), liczących 40 mieszkańców zasiedlających rozrzucone daleko od siebie domostwa.



Kwatera wojenna położona jest w lesie - z oryginalnego założenia przetrwały podstawy kilkunastu nagrobków oraz, być może, częściowo płot. Jakiś czas temu postawiono nowy pomnik.


Na cmentarzu spoczywa 20 żołnierzy niemieckich i 6 rosyjskich - efekt walk z lat 1914-1915.


Takich nekropolii jest w regionie oraz na Mazurach sporo, lecz tylko ta jedna trafiła się na naszej marszrucie.

Kolejne kilometry przemierzamy piaszczysto-szutrowymi drogami mijając zagubione domki oraz przez długi czas mając przed oczami sylwetkę wieży widokowej z drugiej strony. Jak kiedyś na spływie tratwami ciągle widzieliśmy kościół w Sztabinie, to teraz to ;) .




Powietrze stało się jakoś dziwnie gęste i po chwili już wiemy czemu: zaczyna padać. Jest to pierwszy i jedyny deszcz, jaki nas spotkał podczas chodzenia. Raz leje mocniej, raz słabiej, a na rogatkach Rutki-Tartaku przestaje zupełnie.


Ani w Rutce, ani w Tartaku nie ma nic ciekawego do oglądania (współczesny kościół należy do gatunku średnio-szpetnego), jedyną atrakcją jest Dolina Przygód nad Szeszupą, czyli połączenie placu zabaw, ścieżki edukacyjnej, miejsca na grilla i przystani kajakowej. To już kolejny przykład, gdy gminna za unijne pieniądze wybudowała infrastrukturę nad wodą, wiedząc, że może to przyciągnąć jakiś turystów, a przynajmniej miejscowych.


Postawiono toaletę (toi-toi, ale lepszy rydzyk, niż nic), pod wiatą jest nawet kran z bieżącą wodą.


Oczywiście nie mogło się obyć bez groźnych zakazów typu: "zakaz wnoszenia alkoholu". Wiadomo - alkohol, nawet w plecaku, zabija i gwałci.

Szeszupa to dopływ Niemna - wygląda na mocno zarośniętą i zadrzewioną, niezbyt odpowiednią dla kajaków, które tu reklamują.


Musieliśmy sobie zrobić takie zdjęcie - każdy chciał być łosiem, ale dobiegłem najszybciej ;) .


Chyba jesteśmy sporą atrakcją dla rutko-tartakowej młodzieży, bo co chwila ktoś przychodzi sobie niby pochodzić, ale w rzeczywistości zlustrować obcych. Jakiś dwóch młodzieńców dziwi się, że dźwigamy takie ciężary... Potem jeszcze spotykamy ich na przystanku, jak próbują namówić mnie do kupna im paczki fajek.

Podczas oczekiwania na autobus pojawiło się słońce, czyli pogoda wróciła do normy.

PKS przyjeżdża prawie punktualnie, zabierając nas do Suwałk...
 
 
ceper 


Dołączył: 02 Sty 2014
Posty: 8598
Wysłany: 2017-06-09, 23:41   

Jedynie buba odżywia się po ludzku. Pudlowi wystarczy popatrzeć w gazetę i piwkiem ugasić pragnienie. :P
A koledzy tylko wysokoenergetyczne napoje.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - opowiadania