Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

W Beskidzie Niskim czasem pada słońce, a czasem świeci deszcz...

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-08-01, 14:46   W Beskidzie Niskim czasem pada słońce, a czasem świeci deszcz...

Beskid Niski był jedynym pasmem beskidzkim w Polsce w którym jeszcze nie byłem z plecakiem. Czas to było zmienić, a sytuacja nadarzyła się w lipcu, kiedy to po raz pierwszy od kilkunastu lat nie pojechałem na Przystanek Woodstock. Zagospodarowany wolny czas mogłem przeznaczyć na wycieczkę po górach. W dużej części pokrywa się ona z wrzuconą już tutaj relacją Neski :)

Początkowo planowałem ruszyć w środku tygodnia, ale prognozy zaczęły niepokojąco się zmieniać na złe i coraz gorsze. Opady zapowiadano naprawdę solidne oraz dodatkowo burze. Ostatecznie większość prognóz pokazała iż w piątek można będzie liczyć na okno pogodowe. Zatem decyzja zapadła, w połowie lipca ruszyłem samotnie na wschód!

Dojazd zajął mi połowę dnia i kilka przesiadek. Wydłużył go jeszcze Tour de Pologne, które nieszczęśliwie dopadł mnie w okolicach Gorlic. Dopiero gdy przemknęli kolarze mogłem wsiąść do ostatniego autobusu, który dowiózł mnie do Wysowej-Zdroju (Висова).


Niezbyt mi się tam spodobało - głośno, tłumnie i kiczowato. Szybko zarzuciłem plecak i pomknąłem do centrum, gdzie stoi m.in. cerkiew św. Michała Archanioła. Wybudowana pod koniec XVIII wieku jako unicka dziś należy do prawosławnych.


Drzwi były otwarte; w środku ksiądz rozmawiał z turystami. Fajnie było posłuchać prawosławną wizję historii chrześcijaństwa i poglądy m.in. na temat unii brzeskiej. Miałem ochotę pogadać dłużej z nim, ale większość czasu zajmowała pewna natrętna kobieta zadające pytania oczywiste albo wręcz głupie, więc z nieznanych mi rzeczy dowiedziałem się właściwie tylko, że w Wysowej parafia prawosławna ma około 35 wiernych, a filialna w Blechnarce 15...

Ksiądz pozwolił też na zrobienie zdjęcia częściowo zdemontowanego ikonostasu czekającego na renowację.


Ponieważ wizyta w cerkwi zajęła mi sporo czasu to tym szybciej wyszedłem później na drogę kierując się w stronę granicy. Już po chwili zrobiło się znacznie bardziej spokojnie...





Po pół godzinie dochodzę do Blechnarki (Бліхнарка). Witają mnie dwujęzyczna tablica z napisem po łemkowsku oraz kamienny drogowskaz do cmentarza wojennego pod Wysotą (według źródeł - rekonstrukcja). Okolice były świadkami krwawych starć między Rosjanami i armią Austro-Węgier na przełomie 1914 i 1915 roku, więc cmentarzy tu sporo.


Cerkiew Kosmy i Damiana wybudowano w 1801 roku przy użyciu kamienia rzecznego. Była unicka, a po powrocie części Łemków z wygnania w 1958 roku przekazano ją prawosławnym.


Świątynia jest zamknięta. Jakaś kobieta z pobliża ma klucz, lecz jak to stwierdził ksiądz w Wysowej: "dla jednej osoby na pewno nie będzie jej się chciało ruszyć"...


Jeszcze krótki odcinek nowego asfaltu i zaczyna się szuter oraz piach. Resztki cywilizacji zostają za mną, gdy odbijam na żółty szlak rowerowy poprowadzony wzdłuż Ropy. Niestety dałem się podpuścić oznaczeniom szlaku konnego i zszedłem z drogi - "koński" przeprowadził mnie przez bród, następnie wrzucił w zarośnięte łąki, przeciorał chaszczami i pokrzywami, po czym... zniknął. Wściekły przedarłem się ponownie przez rzekę na główną drogę leśną, gdzie okazało się, iż szlak konny też tam wrócił po obejściu... szlabanu!

W terenie istnieje też czarny szlak łączący cmentarze wojenne. Kilkadziesiąt metrów nad drogą znajduje się cmentarz z numerem 49 zaprojektowany przez Dušana Jurkoviča.


Z oryginalnego stanu zostało niewiele: główny pomnik przypomina kupę kamieni, ogrodzenie prawie nie istnieje. Krzyże są nowe wykonane na podstawie wyglądu dawnych. Jednak w czasie amatorskich remontów zrobiono masę błędów, zmieniano lokację krzyży, przytwierdzano niewłaściwie tablice i dopiero kilka lat temu fachowcy to poprawili. Na cmentarzu spoczywają żołnierze rosyjscy i austro-węgierscy, a z racji walczących tu Strzelców Tyrolskich można przeczytać wiele włoskich nazwisk.


Pod cmentarzem miałem zamiar zrobić sobie popas, ale wydawało mi się, że w tle słyszę jakieś grzmoty, ruszyłem więc od razu dalej: przeciąłem niebieski szlak z Wysowej na przełęcz Regietowską i trawersując Wysoki Wierch wkrótce dotarłem do doliny z drugiej strony. Tam przywitały mnie widoki m.in. na Rotundę i Dział.


Nad skrzyżowaniem jest fajne miejsce postojowe i mała dzwonnica upamiętniająca nieistniejącą wieś Regietów Wyżny (Рeґєтiв). O ile po akcji Wisła dolna część wsi została zasiedlona na nowo i istnieje do dzisiaj jako Regietów (nazwy Regetów - często spotykanej w literaturze - nie stosuje się oficjalnie już od 1968), o tyle u góry hula głównie wiatr...



Za dzwonnicą widać zieloną kopułę granicznej Jaworzyny Konieczniańskiej (Javorina), jednego z wyższych szczytów w okolicy (881 m. n.p.m.). Na mapach jest oznaczany jako widokowy, lecz w rzeczywistości ponoć już w większości zarósł.


Kilkaset metrów niżej znajduje się łemkowski cmentarz z kilkoma nagrobkami oraz czasownią. Powstała w XIX stuleciu na bazie sanktuarium starszej świątyni. Po wojnie używana jako owczarnia była w tak złym stanie iż w 2001 roku musiano ją rozebrać i postawić od nowa pod okiem konserwatora zabytków.



Po drugiej stronie drogi pasą się konie huculskie - stadnina z Gładyszowa przeniosła się do Regietowa i wykupiła sporo terenów na pastwiska.


Wąska i kręta, lecz wyasfaltowana droga przyjemnie prowadzi w dół. Minusem są samochody, które czasem jadą aż tak daleko...


Nie zauważyłem mijanego cerkwiska, widziałem za to samotne ławki, krzyże i kolejny słup prowadzący do cmentarza wojennego pod Jaworzynką.




Przed 8-mą docieram do miejsca noclegowego - bazy namiotowej SKPB Warszawa. Jestem jedynym turystą, oprócz mnie tylko bazowy i dwa duże psy. Baza namiotowa fajna, choć... bezalkoholowa ("wiadomo, Warszawa", jak mi powiedzieli ludzie kilka dni później ;) ). Dostaję namiot "hotelowy" z osobnymi komorami.


Początek Niskiego debiutu uważam za bardzo udany. Super było znów pochodzić samemu... Wieczór mija na rozmowie z bazowym oraz lekturze dostępnych tutaj książek i przewodników. I tylko kiepskie prognozy pogodowe na jutro psują trochę satysfakcję...
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2016-08-01, 15:28, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Paula


Wiek: 40
Dołączył: 11 Lip 2013
Posty: 319
Skąd: Bielsko Biała
Wysłany: 2016-08-02, 13:21   

Tak czytam i oglądam... robicie mi z Ness porządną zachętę na Beskid Niski :-o
Ta owieczka w trawie z czarną głową i jasnym tułowiem to mnie rozbawiła :) , choć ona chyba przyglądała Ci się bardziej jak Ty jej :D
Czekam na cd.
 
 
maurycy 


Dołączył: 17 Lis 2013
Posty: 901
Skąd: Bielsko okolice
Wysłany: 2016-08-02, 13:30   

Ja pierwszy raz w Niskim na konkretnie, byłem dwa lata temu. Od razu zachwyciłem się tymi rejonami. Jak bym miał wybierać jeszcze raz, jakąś trasę przez Beskid Niski, to zamiast iść górami, wybrałbym dolinki. Cały urok Niskiego. Szczyty niekoniecznie, większość bez widokowa, porośnięta krzakami. A te okolice z tej relacji, to już totalne zadupie. Tak ma być :lol
 
 
Dobromił 


Dołączył: 09 Lip 2013
Posty: 14379
Wysłany: 2016-08-02, 14:04   

Paula napisał/a:
Czekam na cd.


Znając "pojemność" opowieści Pudla nastaw się na dvd :)
_________________
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-08-03, 23:13   

Zgodnie z zapowiedziami padać miało zacząć w nocy. Budząc się o świcie stwierdzam z satysfakcją, iż prognoza znowu meteorologom się nie sprawdziła. Kilka sekund później usłyszałem bębnienie kropel o namiot...

Rano leje już bardziej. Mokre jest wszystko - baza, trawa, psy...


W takiej sytuacji zwlekam z wyjściem, gdyż podobno z każdą godziną opady miały słabnąć. Ponieważ jednak nic takiego nie mam miejsca więc o 10.30 opuszczam bazę SKPB Warszawa i wchodzę na odcinek Głównego Szlaku Beskidzkiego w kierunku Rotundy.

Szlak jest bardzo śliski. W jednym miejscu dosłownie zjeżdżam w dół na stromym odcinku brudząc się ziemią po łokcie gdy desperacko próbuję się zatrzymać. Ostatecznie jednak na szczyt docieram dość szybko. Tam we mgle słynny cmentarz wojskowy nr 51, jedno z bardziej znanych dzieł Dušana Jurkoviča.


Pierwotnie stał na gołej polanie i był dobrze widoczny z okolicy (takie też było założenie przy lokalizacji nekropolii zachodnio galicyjskich). Teraz - wiadomo... Zaniedbany przez dziesięciolecia został częściowo odnowiony kilka lat temu - zrekonstruowano trzy z pięciu charakterystycznych wież.


W tej pięknej pogodzie robię tylko kilka zdjęć i zaczynam schodzić na drugą stronę. W lesie idzie się fajnie, natomiast po wyjściu na trawie i polanach bardzo szybko moczę buty.


W Zdyni (Ждыня) mam już całkowitą ciapę. Pytam się miejscowych o sklep - jest blisko szlaku, tylko trzeba poprosić panią sprzedawczynię z sąsiedniego ośrodka wypoczynkowego. Pani rzeczywiście wychodzi, dodatkowo mam możliwość wejścia do owego ośrodka, osuszenia się i zamówienia jedzenia - gigantyczna porcja pierogów za 10 złotych! Nie jestem w stanie całej zjeść, część pakuję na wynos :D Ale godzinna przerwa w suchym bardzo poprawiła mi humor :)

Postanawiam zmienić plany na resztę dnia - zamiast bezsensownie cisnąć się GSB na Popowe Wierchy decyduję się na wędrówkę asfaltem w kierunku granicy. I mniej mokro i więcej ciekawych rzeczy po drodze. No i po wyjściu na dwór okazało się, że przestało padać!

Faktycznie już po chwili widzę ekspozycję sztuki ludowej...


Przy drodze stoi kilka chyż łemkowskich oraz inna architektura.




Po kilometrze trafiam na cmentarz prawosławny na którym kiedyś spoczywał św. Maksym Sandowycz, mnich który zachęcił wielu Łemków do przejścia na prawosławie. Na początku Wielkiej Wojny Austriacy rozstrzelali go jako rusofila.


Nad nekropolią cywilną cmentarz nr 52. Skromny, krzyże się sypią.


Po drugiej stronie szosy cerkiew Opieki Matki Bożej. Podobnie jak wiele innych wybudowana jako unicka a po powrocie Łemków znalazła się w rękach prawosławnych.


Niedaleko świątyni moją uwagę przykuwają baraszkujące krowy - nie byłoby w tym nic dziwnego, że rolę pokrywającego byka też odgrywa samica :o-o


Droga wojewódzka jest prosta jak budowa cepa i rzadko uczęszczana. A gdy już pojawi się jakiś wóz to nawet nie spojrzy na machającego ręką piechura.


Za dziwnym wymarłym kempingiem zaczyna się Konieczna (Koнeчнa).


Tutejsza cerkiew św. Bazylego z początku XX wieku jest filialną tej ze Zdyni.


Za nią znajduje się mały cmentarz z numerem 47, kolejne dzieło Jurkoviča. Krzyże na rogach murków są częste w jego twórczości.


Ciekawą rzecz widzę na nagrobku współczesnym - zmarły w 1982 roku mężczyzna przedstawiony jest w mundurze austriackim. Kilkadziesiąt lat po upadku Austro-Węgier! Najwyraźniej musiał to być dla niego ważny okres życia.


Za cerkwią pojawia się żółty szlak i schodzę z asfaltu. Okolica od razu robi się bardziej sympatyczna.


Za sobą mam Jaworzynę Konieczniańską, tą samą którą widziałem wczoraj w słońcu z Regietowa Wyżnego.


W lesie popełniam błąd - zamiast iść cały czas żółtym to skręciłem w czarny skrót. A tam albo gigantyczne błoto albo trawa po uda na której drugi dziś raz kompletnie przemakają mi buciory.


W efekcie w Radocynie (Радоцина) wyłażę w środku dawnej wsi nie widząc cerkwiska, szkoły i cmentarza :( Szybciej za to jestem przy bazie namiotowej SKPB Kraków, do której zachodzę z wizytą.


W przeciwieństwie do Regietowa ludzi tutaj sporo a i abstynencji nie ma :) Zastanawiam się nawet czy nie zostać na nocleg ale w przewiewnej wiacie bazowej jest na tyle zimno, że wysuszenie czegokolwiek byłoby niemożliwe.

Po odpoczynku idę więc dalej zaglądając na cmentarz do Długiego (Долге). Wsi, podobnie jak kilku sąsiednich, już nie ma. Niemal wszyscy mieszkańcy wyjechali - dobrowolnie lub nie - do Ukraińskiej SRR.


Długie było też jedną z kilkunastu wiosek które w międzywojniu prawie w całości przeszły z grekokatolicyzmu na prawosławie - było to tzw. schizma tylawska. Powody tych akcji były różne - łacinizacja liturgii, pogardliwe traktowanie Łemków przez niektórych księży, wysokie opłaty za posługę (skąd my to znamy?) czy wreszcie ukrainizacja cerkwi grekokatolickiej, której większość Łemków była zdecydowanie przeciwna.

Obok cmentarza niewielka nekropolia wojskowa - nr 44. W latach 90. tak ją "rekonstruowano" iż zmniejszono jej rozmiar o 3/4 i dzisiaj większość żołnierzy spoczywa poza ogrodzeniem!


Został mi jeszcze ostatni odcinek dzisiejszego dnia - na mapie zaznaczono mi trzy brody do przejścia. W terenie naliczyłem sześć ;) Ponieważ buty i tak były całe mokre to po prostu przebiegałem przez wodę ;)


Tylko w ostatnim przypadku ściągnąłem obuwie - przechodząc przez rzeczkę do Chatki w Nieznajowej (Незнайо́ва). Dostęp do tego miejsca jest możliwy tylko wodą albo na dziko przez górę z drugiej strony.


Chatka jest niezwykle sympatyczna. Kiedyś podobno mieszkali tutaj więźniowie hodujący zwierzęta. Dziś latem zatrzymują się turyści plecakowi, grup urlopowo-kempingowych nie przyjmuje się. Warunki spartańskie - kąpiel w rzece, siku w wychodku za stodołą, śpi się na podłodze. Ale w kuchni cieplutko, prawie wszystko mi przeschło :)


Za nocleg nie pobiera się opłat, za to należy wykonać jakieś drobne prace przy chatce. Mi przypadło wynoszenie wiadrami ziemi - przypadkowo ekipa chatkowej odkryła pod trawnikiem starą kamienną ścieżkę i właśnie ją "wydobywała" na światło dzienne. Oprócz nich w środku nocuje trzech turystów, zjawia się też zespół harcerzy rozpoczynający kilkunastodniową wędrówkę po górach. Większość młodziutka i pierwszy raz na wypadzie, nie zazdroszczę im przy tej pogodzie...

Celnych prognoz ciąg dalszy - niedziela miała być najgorsza pogodowo i rzeczywiście rano leje jak z cebra.


Wczesnym popołudniem musiałem dostać się do Krempnej - gdyby nie padało to poszedłbym z buta albo dotarł na stopa czy busem. Ale teraz? Na szczęście chatkowa mieszka w pobliżu i akurat jechała po jakieś sprawunki do domu więc razem z innym turystą zabrałem się z nią samochodem :)


W Krempnej (Крампна) nadrabia drogi i wysadza nas przy knajpie nad niewielkim zalewem na Wisłoce. To jedyny otwarty lokal w miejscowości. Mogę tutaj posiedzieć kilka godzin, napić się piwa, a przy okazji spotykam też znajomego z forum austro-węgierskiego :) Przychodzi jednak ta godzina, że człowiek musi z powrotem wyjść na zewnątrz i zetknąć się z moknącym światem...


Około 14-tej do gminy dociera Neska i w tym momencie kończy się samotna wędrówka ;) Robimy zakupy w markecie i zarzucamy plecaki gdy deszcz po lekkim zelżeniu znów zaczyna mocniej zacinać! Cóż robić, trzeba nieść ten krzyż... Na początek zaglądamy do cerkwi Kosmy i Damiana, obecnie kościoła katolickiego. Typowa świątynia zachodniej Łemkowszczyzny.

Oglądamy ją z zewnątrz...


...i z wewnątrz, bo akurat ktoś pokazywał jakiejś grupie jak spartaczony został ostatni kompleksowy remont i wkrótce czeka świątynię kolejny. Podłogę już zdjęto.


Zapowiedzi iż aura dziś miała być najgorsza potwierdzają się na drodze doliną Wisłoki - wali żabami bez ustanku, nawet cienia nadziei na poprawę. Kierowcy mijają nas ze strachem i w sumie trudno się dziwić, iż nie chcą sobie zmoczyć auta... a może to zmiana województwa tak podziałała - z małopolskiego na podkarpackie??


W Polanach Ostrysznej ktoś w końcu się zlitował i stanął - podobno widział nas już wcześniej jadąc w przeciwną stronę. Najpierw jednak muszę wytłumaczyć gdzie my dokładnie jesteśmy, ale potem podwozi nas z 3 kilometry do centrum Polan (Поляни). A tam działa sklep! Zdesperowany chcę się napić jakiegoś sikacza, lecz muszę tu uczynić na zewnątrz, z tyłu budynku w deszczu, bo "władza patrzy" (akurat jest jakieś posiedzenie sołeckie czy cuś)...

Niedaleko sklepu stoi nietypowa dla tych terenów cerkiew - murowana z kopułą przypominającą obiekty rosyjsko-bizantyjskie. Wybudowano ją w 1914 roku przy wsparciu Łemków zza Oceanu.


Po wojnie unitów wypędzono na zachód, a w niej urządzono magazyn. Po powrocie zaczęły się różne tarcia między katolikami zachodnimi, wschodnimi i prawosławnymi. Doszło nawet do tego, że w latach 70. katolicy wyrąbali drzwi i wyrzucili na zewnątrz cerkiewne wyposażenie... Dziś służy jako kościół katolicki obu obrządków.


W Polanach wchodzimy na szlak konny prowadzący wzdłuż rzeczki Wilszni. Idzie się nawet przyjemnie, choć w butach coraz bardziej robi się grząsko. Dobrze, że chociaż mostki obok brodów zrobili.


Kolejna wioseczka to Olchowiec (Вільховець) zamieszkały w większości przez Łemków. Na ulicy nie widać jednak żadnych ludzi, wszyscy pochowani w ciepłych domach. Neska ma dość i też chowa się pod przystankiem, ja idę jeszcze zobaczyć najładniejszą dziś cerkiewkę Przeniesienia Relikwii św. Mikołaja. Stoi ona za rzeczką nad którą przerzucono kamienny mostek - też nietypowy dla tych okolic i też zabytek.



Konstrukcja to dość młoda bo z 1934 roku. W czasie wojny trafiona pociskiem straciła większość wyposażenia a odbudowę przerwała akcja Wisła. Planowana była do kompletnej rozbiórki, ale zaprotestowali mieszkańcy i udało się ją uratować, choć nowy ikonostas wstawiono dopiero za późnego PRL-u. Współcześnie stanowi siedzibę parafii unickiej i filię kościoła katolickiego w Polanach.


Nacykawszy zdjęć wracam do Neski na piwo. Mamy w perspektywie chatkę bezalkoholową, więc lepiej dmuchać na zimne, choć człowiek chciałby się rozgrzać czymś mocniejszym...


Zostało nam już tylko podejście asfaltem a potem kawałek przez pola - pikuś! Odbić musimy koło pomnika pierwszej na świecie szkoły górnictwa naftowego które rozwinęło się w okolicy w XIX wieku.


Za pomnikiem jest faktycznie tabliczka "chatka". Potem druga. A potem za szlabanem nagle ścieżka znika na polach i zostajemy sami z trawą po pas. Rozpoczynamy gorączkowe poszukiwania, nawet wydaje nam się, iż za drzewami widać dym, ale to tylko mgła. Przemoczeni do suchej nitki z dobre czterdzieści minut kręcimy się w kółko i wreszcie idę w desperacji w kierunku wąwozu ze strumieniem i dopiero za nim widzę zarys budynku Chatki Malucha. Uratowani!!
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2016-08-03, 23:27, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8312
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-08-05, 15:04   

Chatka Malucha znajduje się w lekkiej dziczy na terenach dawnej wsi Ropianka (Ропянка). Z zewnątrz prezentuje się standardowo.


Jak już jednak wspominałem - jest to chatka absolutnie bezalkoholowa. "Wiadomo, Warszawa" - jak powtarzano w innych miejscach. Pić nie można nie tylko w środku ale i na zewnątrz, a nawet przebywać w "stanie wskazującym". To bardzo szerokie pojęcie, sprawiające iż nawet osoba która w pobliskiej wiosce skoczyłaby na piwo może być "wskazująca".

A my jesteśmy przemoczeni. Aż by się prosiło łyknąć coś z procentami, bo piec w kuchni nie daje tyle ciepła ile powinien. Rzeczy też przy nim nie przeschły aż do rana... W głównej sali panuje dość duży burdel. Nigdy mi w takich miejscach nie przeszkadzał, ale skoro muszę przenosić jakieś sprzęty w którym od kilku dni kisi się sałatka żeby zrobić sobie ciut miejsca na własny posiłek to jest już lekkie przegięcie. To chyba efekt tego, że od wielu dni nie zaglądał tam żaden turysta, co mnie nie dziwi.

Generalnie chyba niektórym klubom chatkowym czy studenckim lekko poodbijało, o czym świadczy choćby opasła "instrukcja obsługi chatki" dostępna w sieci. Jeśli jednak ktoś jest chętny to zapraszają oni młodych studentów na wielodniowy rajd górski który "zgodnie z dobrą tradycją jest całkowicie bezalkoholowy". Dobrze, że u mnie byli normalni studenci ;)

Pozytywną ciekawostką są pozostałości po dawnym wydobyciu surowców - dziura z ropą i zapalony gaz prosto z ziemi.



Z chatki wydostaliśmy się grzęzawiskiem czyli szlakiem chatkowym. Tym razem pola na których się wczoraj gubiliśmy nie wyglądają tak strasznie.


Ponownie schodzimy do Olchowca gdzie robimy krótki postój.


Na rogatkach przyczepia się do nas piesek. Po prostu zaczął iść razem z nami. Myśleliśmy, że szybko odpuści, lecz ten nieubłaganie biegł do przodu, a nawet jeśli znikał to już po chwili wyskakiwał z krzaków i sprawdzał, czy się nie zgubiliśmy ;)


Szlak żółty (razem z konnym i rowerowym, choć te to raczej teoretycznie tylko istnieją) prowadzi częściowo przez teren Magurskiego Parku Narodowego. Wychodząc już z parku przeczytaliśmy informację, że za wstęp należy uiścić opłatę poprzez smsa... A jak ktoś nie ma komórki? W końcu jej posiadanie nie jest obowiązkowe. Pomijam fakt, że w całej okolicy w ogóle nie było zasięgu :D


Można też dyskutować za co właściwie płacimy... trasa prowadzi w 90% przez las. W większości to błoto i krzaczory. Do przejścia dwa brody, w tym jeden udało się przekroczyć w butach. Oznakowanie terenowe średnie.


Są tu jedynie dwa miejsca wyróżniające się - tereny dawnych wsi z których nie zostało nic. To Wilsznia (Вильшня, 1977-81 Olszanka) i Smereczne (Смеречне, w latach 1977-1981 Świerkowa). Zastanawiam się po kiego grzyba władze polonizowały nazwy w latach 70., skoro i tak już tutaj nikt dawno nie mieszkał!

Mieszkańcy Wilszni w czasie schizmy tylawskiej w całości przeszli na prawosławie. Po wojnie dobrowolnie przenieśli się na Ukrainę - po przejściu frontu nie mieli bowiem do czego wracać. W Smerecznym było podobnie. Tam gdzie kiedyś stały domy znajduje się dziś rozległa polana.




Na polanie mijamy jedyną trójkę turystów - ojca z córkami. Pociesza nas, że dalszy szlak poza błotem jest w niezłym stanie. My pocieszamy go, że czeka go mycie stóp w rzeczce ;)

Mijamy też znak na chatkę Malucha - to dawna droga dojściowa przez las; "dziś jej nie utrzymujemy". Biorąc pod uwagę jak wyglądała ścieżka "utrzymywana" to nawet sobie nie wyobrażam co czeka wędrowca tutaj :D

Jedyną mijaną konstrukcją jest kapliczko-wieża upamiętniająca powrót do prawosławia i mieszkańców dawnej wsi.


Robimy sobie przy niej postój. Pies także siada koło nas. Nie powinniśmy tego robić, ale zrobiło nam się go żal - dostał kawałek kiełbasy i mizianie.


Dalej idzie się już szybko i wreszcie widać dach dawnej cerkwi, a dziś kościoła w Tylawie (Тилява). W miejscu gdzie zapoczątkowano schizmę wyznawców prawosławia już prawie dziś nie ma.


Po dojściu do drogi pies rusza w swoją stronę - chyba jest u siebie. My natomiast idziemy na przystanek skąd po paru minutach busik dowozi nas do Trzciany (Терстяна). Według mapy istnieć tam miał bar i sklep - połączono to w jedno: baro-sklep ;)


Spędzamy tam trochę czasu jedząc i pijąc. Dosiada się wąsaty miejscowy - Janek bodajże. Gawędzimy dość długo, bo ciągle ma jakieś "ostatnie piwo" do wypicia :D Ogólnie to jest jednak sympatycznie. Mniej sympatyczna jest pogoda - na dziś zapowiadali już słońce, ale tego było może z pół godziny rano... Przynajmniej nie pada.


Przez rzekę wchodzimy do Zawadki Rymanowskiej (Завадка Риманівська). Miejscowość to interesująca, ponieważ zachowało się w niej sporo starych chałup z drewna. To efekt wprowadzonego w 1979 roku zakazu stawiania nowych domów z powodu planu budowy tutaj zapory na Jasiółce. Lata minęły i do niczego nie doszło, ale plany ponoć nadal istnieją. Mam nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie...




(Zdjęcia z kolejnych dni)

W Zawadce funkcjonuje chatka studencka SKPB Lublin. Mieści się w chyży łemkowskiej która przetrwała zawirowania dziejowe.


Miejsce sympatyczne bez dziwnych zakazów i nakazów, ciepłe (wszystkie ciuchy wyschły). Jest dość tłoczno gdyż zjawiła się grupa kursantów SKPB Kraków, którą spotkaliśmy częściowo wiosną nad Wierchomlą.


Wieczorem trwa integracja :)


We wtorek dopadł nas leń - postanowiliśmy zostać na jeszcze jedną noc. Nawet odpuściłem jakąś górę i autobus; do Dukli podwieźli nas ludzie z chatki. Zgodnie z sugestiami poszliśmy zobaczyć duży cmentarz wojenny, na którym spoczywają głównie żołnierze polegli w czasie operacji dukielskiej.




Główny pomnik przedstawia pijanego czerwonoarmistę... przynajmniej tak wygląda. To chyba jakaś miejscowa tradycja bo przed pobliskim kościołem JPII też ma pozę jakby nie do końca był trzeźwy.


Obok skromna kwatera z Wielkiej Wojny.


W Pałacu Mniszchów prezentowane są wystawy dotyczące działań wojennych w tej okolicy, ale ograniczamy się do obejrzenia plenerowej kolekcji uzbrojenia.




Na rynku jest knajpa w której serwują piwo z browaru Dukla. Smaczne. Jest nawet jedno o smaku asfaltu i smoły ;) Spotykamy tam ekipę kursantów, którzy idą dziś dalej.

Po powrocie do Trzciany pogoda zmienia się ustawicznie - raz świeci słońce, a raz leje.



Na chatce dziś dużo spokojniej, ledwo kilka osób. Co nie znaczy, że nudno :) Bardzo polubiłem to miejsce :)


W środę miałem już wracać do domu ale prognozy w końcu zapowiadały powrót ładnej pogody, zostałem więc dzień dłużej. Założyliśmy plecaki i poszliśmy na początek zobaczyć cerkiew, a dzisiaj kościół.


Pora było zaliczyć też jakieś wzniesienie, więc postanowiliśmy zdobyć szczyt Piotrusia (727 m. npm.), na który prowadzi żółta ścieżka spacerowa. Początkowo wije się ona jakoś dziwnie i niezgodnie z mapą, potem znowuż pełno błota i Biały Potok do przekroczenia, co wykorzystujemy na postój z moczeniem stóp.


Wyżej idzie się już przyjemniej, gdyż wreszcie jest sucho. U góry nawet trochę skałek i przepaści po bokach.


Mijamy się z pewnym małżeństwem, którzy zostawiwszy auto w dole wleźli na szczyt i potem wrócili tą samą drogą, gdyż czeka na nich obiad. Na nas czekała co najwyżej tabliczka szczytowa ;)


Zejście było krótsze i po krótkim ścinaniu wypłaszczyło się.


Wyszliśmy w Stasianej przy drodze i moście nad Jasiółką.


Przęsło starego mostu widać kawałek dalej.


Według pierwotnych planów mieliśmy ciągnąć dalej zielonym szlakiem przez Ostrą ale zwyczajnie nam się odechciało no i swoje zrobiły też kubki smakowe. Asfaltem ruszyliśmy w kierunku krajówki licząc na jakiegoś stopa. Minęło nas kilkadziesiąt aut i w końcu zatrzymała się sympatyczna para z Górnego Śląska. Nadrobili ze dwa kilometry i dowieźli nas aż do Tylawy, gdzie jeszcze porozmawialiśmy o tym i o owym, gdyż dziewczyna czasami chatkuje na Skalance :)

W Tylawie zjedliśmy obiad, spotkaliśmy współnocującego z Zawadki i znów przed nami pojawił się asfalt. Tym razem jednak droga była pusta i nie było żadnych szans na okazję podwozową.


Zyndranowa (Зиндранова) to polski koniec świata; dojechać można tu tylko jedną drogą od Tylawy. Działa w niej prywatny Skansen Kultury Łemkowskiej założony przez autochtona. Już zamknięty, więc zerkamy przez płot.



Jest też muzealna chata żydowska którą jakoś przegapiliśmy. Za rzeką i mostem cmentarz z grobami łemkowskimi.


I nowa cerkiew św. Mikołaja, pierwsza cerkiew wybudowana na Łemkowszczyźnie po wojnie.


Starą rozebrali w 1962 roku sami Łemkowie, gdyż była w fatalnym stanie. Władze obiecały zgodę na postawienie nowej świątyni, ale jak to władze... doszło do tego po ponad 20 latach.

Kawałek dalej jest jeszcze jeden budynek religijny ale nie ma żadnego opisu co to...


Słońce powoli chowa się za górami, a w oddali widać słowacką wieżę na granicy nad przełęczą Dukielską.



W pewnym momencie dołączył do nas starszy pan na rowerze i zaśpiewał piosenkę swojego autorstwa o Zyndranowej. Sielsko się zrobiło :) W piosence było o Zyndramie z Maszkowic który miał założyć wieś osiedlając w niej osadników krzyżackich, lecz najprawdopodobniej to tylko legenda. Z rowerzystą dotarliśmy pod okazały sklep, który działa tylko rano i wieczorem.


W środku zapach potu taki, że mógłby powalić słonia. Najwyraźniej potrzeba mycia się jeszcze tu nie do wszystkich dotarła. Kupuję jednego sikacza i wypijamy sobie kulturalnie na schodach po czym ruszamy w ostatni odcinek. Szutrową drogą już po zniknięciu słońca.


Czeka na nas trzecia chatka - SKPB Rzeszów. Również niesamowicie przyjazna.


Taki kominek można pokochać!


W kuchni pokaźny zestaw butelek z różnych krajów.


W ostatni poranek robię sobie jeszcze zdjęcie z faną...


...i Neską :)


Nasze drogi się rozchodzą - ona idzie dalej sama, a ja muszę już wracać do domu. Żółtym szlakiem wytyczonym przez SKPB przez koryto rzeki i łąki wspinam się do góry w kierunku granicy.



Przy słupkach granicznych trochę błota, ale widać, że słońce robi już swoje. Idzie się dość sprawnie, pojawia się wieża widokowa, będąca jednocześnie muzeum bitwy dukielskiej. Leży dosłownie parę metrów od Polski.



Z powodu zamknięcia granic przez rząd na czas wielkich spędów przejście do niej i powrót byłby wykroczeniem. Szlak jednak i tak biegnie raz jedną a raz drugą stroną, a w pewnym momencie znika. Maszeruję więc Słowacją a potem znaki odnajduję i to od razu w dwóch miejscach - jedne są w Polsce, drugie u Słowaków! Jakby dwie ekipy znakowały i nie wiedziały o sobie nawzajem! Z pełną premedytacją wybieram więc słowacką stronę, bo polska to krzaki i małe drzewka.


Kilkaset metrów nad przełęczą widząc ponownie niebieskie polskie znaczki łamię przepisy wchodząc do RP i zaraz muszę się zmierzyć ze ścinką drzew.


Z lasu wyłaniam się pod przejściem drogowym w Barwinku, gdzie Straż Graniczna dzielnie szuka terrorystów. Ruchliwa droga nie należy do przyjemnych, ale muszę nią się dostać do wioski, podziwiam więc ostatnie widoki na zielone pagóry.


W Barwinku łapię na stopa pierwszy nadjeżdżający samochód i zaczynam podróż do domu... Debiut Beskidu Niskiego zakończony! Dziękuję Nesce za miłe towarzystwo przez część wypadu :)

----
Poniżej wrzucam galerię zdjęć. Najpierw z Picassy, która jeszcze działa gdy zastosuje się pewien trik: nie należy być zalogowanym na koncie googla:
1 część: https://picasaweb.google....795557139454465
2 część: https://picasaweb.google....535826001437345
3 część: https://picasaweb.google....971433591276433

Oraz do Google Photos:
1 część: https://goo.gl/photos/9vJigrgocKJxiYcU9
2 część: https://goo.gl/photos/exv14sBTpvks21jm7
3 część: https://goo.gl/photos/vKv9hnbvXafetcP8A
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2016-08-05, 16:22, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - opowiadania