Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Polesie Wołyńskie: królestwo komarów, muszek i innych bydląt

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2018-05-27, 21:29   Polesie Wołyńskie: królestwo komarów, muszek i innych bydląt

Późna wiosna jest okresem, kiedy od kilku lat wyruszamy na wschód Polski. Wędrówka wzdłuż granic to już świecka tradycja, podobnie jak zasada naprzemienności: jeden rok w kierunku północnym, drugi południowym. Ostatnio maszerowaliśmy po Suwalszczyźnie, zatem tym razem przyszła pora na rejony, gdzie skończyliśmy przygodę jeszcze rok wcześniej...

W 2016 ostatecznie dotarliśmy do Chełma, więc tego roku chcieliśmy tam startować. Wyjazd zaczynam - jak zwykle ostatnio - od jajecznicy i piwa z małego browaru w hipstersko-burżujskiej knajpie, następnie spotykam się z Eco i razem wchodzimy do pociągu, w którym czeka już Buba! Ładujemy się do przedziału, w którym przyjdzie nam spędzić kolejne 5 godzin...

Za oknami szaro i buro, potem zaczyna padać. Piękna wiosna obecna przez cały kwiecień nagle gdzieś się schowała. Nie psuje to nam jednak humorów, zwłaszcza, że przez całą drogę trwają ciągłe rozmowy, do których włącza się nawet jedna ze starszych pań (specjalistka od domowych nalewek ;) ). Mijamy kolejne ważne i wielkie miejscowości, jak np. Włoszczową, na której - o dziwo - wysiadło dość sporo osób.

Krytycznym punktem podróży był Radom, gdzie mieliśmy się przesiąść do autobusu zastępczego - czas na to wynosił około 10 minut, a jeszcze złapaliśmy spóźnienie. Na szczęście wszystko udało się idealnie, więc w coraz lepszym humorze zmierzamy ku naszemu dzisiejszemu celowi...

Andrzej postanowił zadzwonić do schroniska młodzieżowego, w którym mieliśmy rezerwację.
- Dzień dobry. Chciałem potwierdzić przyjazd. Będziemy około 21-szej, bo za niedługo mamy Lublin.
Chwila ciszy i wysłuchiwanie drugiej strony.
- Tak, Lublin. Nie, nie Wrocław.
Głos Eco zaczął lekko się zmieniać.
- Ale zaraz, to jest schronisko w Chełmie?
Napięcie rośnie.
- Jaki Kamień??! Na Dolnym Śląsku?! Przecież ja rezerwowałem w Chełmie!
Atmosfera zgęstniała. Takiego rozwoju sytuacji nikt się nie spodziewał! Okazało się, iż z PTSM-em, w którym nocowaliśmy dwa lata temu, ciężko się skontaktować: dwa podane telefony milczą, na maile nie odpowiadają. Wreszcie Eco znalazł trzeci numer i się dodzwonił. Osoba przyjmująca rezerwacje nie podawała swojego położenia, a Andrzej nie pytał, skoro na oficjalnych stronach był to kontakt do schroniska w Chełmie! Podobno to już któryś z kolei przypadek tego typu, ale winnych nie ma i nikt z tym nic nie robi! Kolejne osoby będą przeświadczone, iż klepią sobie łóżko w województwie lubelskim, a tymczasem będą na nich czekać w dolnośląskim!

Na sam początek dostaliśmy po dupie. Licho nie mogło odpuścić, zresztą zaatakowało podwójnie, bowiem kilka dni wcześniej Buba skręciła sobie nogę i teraz jedzie z usztywnieniem.

No i co teraz zrobimy??

Na razie wysiedliśmy w Lublinie, gdzie nawet pojawiło się słońce.


Zaglądamy do znanej nam nieodległej spelunki o szerokości klatki schodowej, w której mieści się bar, kibel, krzesła oraz kilku nietrzeźwych mężczyzn. Po tej wizycie Andrzej oślepł, bowiem zdołał się zgubić na kilkusetmetrowym odcinku dzielącym lokal od dworca kolejowego :D . Szedł tuż za mną, potem zagadany gdzieś zniknął i musiał dzwonić, aby mnie odnaleźć. Następnie znów stracił mnie z oczu i drugi telefon był już bardziej dramatyczny, bowiem za chwilę miał odjechać nasz pociąg podstawiony na jakimś oddalonym peronie ;) .

Tym razem skończyło się szczęśliwie i pomknęliśmy torami podziwiając m.in. drewniany dworzec w Minkowicach i ceglany w Kaniach. Oba powstały na Kolei Nadwiślańskiej uruchomionej w latach 70. XIX wieku. Gdzieś czytałem, że ten drugi zagrożony jest wyburzeniem.



Wraz z kolejnymi kilometrami atmosfera się poprawia, zapewne dzięki uszczuplaniu zawartości plecaków ;) . Rozmowy schodzą na tematy historyczne, m.in. opisuję dzieje Chełma w okresie rozbiorów. Nagle wtrąca się jakiś facet:
- Chełm był w zaborze austriackim!
- Od kiedy? - pytam przewrotnie.
- Od zawsze!
Ahaa. Patrząc na wyraz jego twarzy dalsza dyskusja nie miała najmniejszego sensu. Zresztą raczej nie usłyszałby kwestii Eco:
- To czemu wszędzie pełno mogił po powstaniu styczniowym?
Zapewne tutejsi powstańcy walczyli - z przekory - z Austriakami zamiast Rosjanami ;) .

Pogoda znów się zmienia - leje i to ostro, choć chwilowo. W Chełmie jesteśmy około 20.30. Buba kuśtyka do taksówkarza, pytając się o cenę kursu. Jest taki niski, że wsiadamy w trójkę. Taryfiarz zawozi nas pod PTSM, gdzie umierają resztki nadziei: budynek zamknięty na głucho, w oknach znane numery telefonu: jeden nie działa, a drugi na Dolny Śląsk!!

Z beznadziei wyrywa nas kierowca taksówki - zna namiary na tani nocleg. Dzwonimy, jest miejsce w cenie 32 złotych! Bierzemy! Jedyny minus to oddalenie od centrum, lecz w tym momencie nas to kompletnie nie interesuje.

Podjeżdżamy pod duży gmach przypominający blok. W środku coś na kształt recepcji. Dostajemy pokój na czwartym piętrze. Z kiblem, prysznic jest piętro niżej :D . Nieważne!

W oczekiwaniu na zameldowanie łażę po korytarzu i czytam napisy na drzwiach: NFZ, sklep rehabilitacyjny, Związek Zawodowy Pielęgniarek, NSZZ Solidarność, Izba Lekarska... Kurna, jesteśmy w szpitalu??

Prawie, bowiem to obiekt administracyjny pobliskiej placówki wojewódzkiej. Na samej górze mieści się "hostel dla osób z zaburzeniami psychicznymi", czyli w sam raz dla nas :P !


Wchodząc do pokoju przypominającego czeskie noclegownie czujemy, jak opadają emocje - a jednak to my okazaliśmy się zwycięzcami w pojedynku z lichem! Na deser dnia uderzamy do pizzerii (takie lokale dominują w mieście), gdzie karmią nawet smacznie, a wódkę leją spod lady. W końcu zaczyna się weekend :) .

Po tym przydługim wstępie czas na konkrety - poranne zwiedzanie Chełma (Chełmu?). Wieże kościołów wyznaczające centrum doskonale widać z okna naszej kwatery, a pogoda postanowiła jeszcze się nie poprawiać.


Buba oszczędza swoją skręconą nogę i zostaje, ja i Andrzej korzystamy z taksówki. Zamawiamy kurs na rynek.
- Ale jaki? - pyta kierowca. - Warzywny czy odzieżowy?
- Eeee... - kompletnie nie wiemy co odpowiedzieć. - Ten główny.
- No to warzywny.
I zawiózł nas... pod targowisko :D ! Nie wiem, może na wschodzie Polski rynek i targ są synonimami? Na szczęście i tak było to blisko prawdziwego głównego placu.

Chełm (Холм) to ośrodek z bogatą historią. Dawne miasto królewskie Rzeczpospolitej Obojga Narodów, stolica ziemi chełmskiej będącej częścią województwa ruskiego. W XIX wieku jej miejsce zastąpiła gubernia chełmska. Okolica była w ciągu jednego tylko stulecia intensywnie rusyfikowana, polonizowana, ukrainizowana i ponownie polonizowana, tym razem skutecznie.


Chełm to także największe miasto Polesia Wołyńskiego - tą nazwę słyszy się rzadko, gdyż Wołyń kojarzy się z mordami na Ukrainie, a Polesie bardziej z terenami zza wschodnią granicą. Jeszcze rzadziej mówi się o Rusi Czerwonej, gdyż ta to już w ogóle źle brzmi :P .

Pamiątką po burzliwej przeszłości są m.in. kościoły. Niedaleko rynku wznosi się barokowy Rozesłania Świętych Apostołów. W środku są już ludzie zbierający się na poranną mszę.



Jądrem pierwotnego miasta była tzw. Wysoka Górka, zwana też Górką Zamkową. Znajdował się tu kiedyś zamek władców Rusi Halickiej. Obecnie zdominowana jest przez Bazylikę Narodzenia Najświętszej Maryi Panny.


Początkowo stała tu cerkiew - najpierw prawosławna, potem unicka. Współczesna świątynia została wybudowana w XVIII wieku i służyła właśnie unitom. Po likwidacji tego kościoła w Imperium Rosyjskim włączono ją w struktury prawosławne, a po 1918 roku w rzymsko-katolickie. W okresie II wojny światowej na krótko przejęli ją Ukraińcy i znów zamienili na sobór, który ponownie stał się kościołem rzymskim za PRL-u.

W stronę drzwi zmierzają młodzi komuniści z rodzicami, więc tylko zerkamy do środka: z cerkiewnego wystroju do dziś nic nie zostało, natomiast w ołtarzu umieszczona jest kopia Chełmskiej Ikony Matki Bożej (oryginał przebywa w Łucku).


Przykatedralną dzwonnicę wznieśli Rosjanie około 1878 roku jako symbol zwycięstwa prawdziwej wiary nad unitami. Po odzyskaniu niepodległości były plany jej zburzenia, lecz na szczęście przetrwała i po przebudowie służy jako punkt widokowy.


Od strony wschodniej zabudowania kościelne zabezpiecza Brama Uściłuska - jedyny zachowany w całości obiekt obwarowań i najstarszy budynek w mieście (z 1616 roku). Za nią rozciąga się park XXX-lecia (a przynajmniej do niedawna tak się nazywał), wybudowany częściowo w czynie społecznym.



Najwyższym punktem Górki Zamkowej jest wczesnośredniowieczne grodzisko. Kiedyś było ono nawet wyższe, lecz władze carskie splantowały je i wybudowały kaplicę. W 1921 roku została ona rozebrana przez Polaków, a na fundamencie powstał "Kopiec X-lecia niepodległości".


Panorama z niego raczej marna, widoczność w takiej pogodzie kiepska, choć nasz hostel dla osób z zaburzeniami psychicznymi widać ;) .


W sąsiednim lasku zachowały się resztki cmentarza prawosławnego - widok dość smutny. Kilkadziesiąt nagrobków ginie wśród krzaków i z wolna niszczeje.




Poniżej w czasie I wojny światowej założono nekropolię wojskową. Spoczywają tu żołnierze niemieccy i rosyjscy, polscy z września 1939, a także ci walczący w latach 40. z podziemiem (polskim i ukraińskim). Całość jest mocno zaniedbana, nawet groby tych "poprawnych politycznie". Tyle się plecie o patriotyzmie, ideałach, bohaterach, ubiera bzdurne "patriotyczne" koszulki, uczestniczy w marszach z pochodniami i racami, ale jak trzeba zrobić coś rzeczywiście sensownego to jakoś nie ma chętnych...



W dolnej części pochowano kilkudziesięciu czerwonoarmistów. Jest też kwatera "zasłużonych". Na kilku nagrobkach widać wpis, iż zmarły był członkiem KPZU, czyli Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Obszar jej działalności obejmował przedwojenne polskie województwa południowo-wschodnie, a większość jej działaczy została stracona w czasie stalinowskiej wielkiej czystki. Ci tutaj musieli mieć duże szczęście lub siedzieć w sanacyjnych więzieniach.





Rzędy grobów uzupełnia rzeźba z minionego systemu ozdobiona orłem bez korony. Ciągle jeszcze mu jej nie doklejono.


W drodze powrotnej mijamy cerkiew św. Jana Teologa - jedyną nadal czynną w mieście. Wybudował ją carski rząd w połowie XIX wieku jako świątynię wojskową, ale w związku z szybko rosnącą liczbą wiernych po kilkunastu latach zmieniła funkcję na parafialną. W okresie międzywojennym w Chełmie mieszkało jeszcze około 5 tysięcy prawosławnych, więc konieczna stała się jej powiększenie.


W przeciwieństwie do poprzednich lat tegoroczny wyjazd zaczęliśmy w piątkowe przedpołudnie, więc całą sobotę spędzamy już na Kresach. Nie ma gonitwy, napiętych terminów. Spokojnie wracamy do hostelu, robimy zakupy, bierzemy prysznic (osoby z zaburzeniami psychicznymi zapewne dałyby radę skorzystać z kabiny na podwyższeniu, ale już otyłe i z chorymi stawami niekoniecznie) i jemy śniadanie.

Następnie po raz czwarty bierzemy taksówkę. Kierowca zjawił się na określoną godzinę, poczekał, zawiózł na dworzec autobusowy i zainkasował astronomiczną sumę 15 złotych! Przyzwyczajony jestem, że w historycznej stolicy Górnego Śląska taksiarze nawet się nie ruszą za taką kwotę, a tu proszę - miła odmiana!

Opuszczamy Chełm i kierujemy się w kierunku granicy. Eco chciał podjechać do wioski Stulno i stamtąd przejść lasami do wieży widokowej nad Wolą Uhruską. Plany swoje, a licho swoje - autobusy do niej odjeżdżają nie z dworca, ale z postoju busików. Komunikacja międzymiastowa jest tu pokręcona, bo dodatkowo niektóre zatrzymują się tylko na jakiś odległych ulicach, przez co obcy człowiek ma problem w tym wszystkim się połapać. Ostatecznie więc wchodzimy do PKS-u jadącego bezpośrednio do Woli Uhruskiej (Воля Ухруска), co wyszło nam na plus.


Wysiadamy na szerokim placu - zatoczce. W środku trawa powoli dobiera się do pomnika z poprzedniej epoki.


Obiekt częściowo "zdekomunizowano" - tablica ze wspomnieniem o żołnierzach polskich i radzieckich na razie została, usunięto drugą z groźnym tekstem: "Pokój, Wolność, Socjalizm".


Za drogą drewniany budynek dworca. Zamknięty na dziesięć spustów, pomazany przez kiboli wyklętych, ale prawdopodobnie w sezonie wakacyjnym kursują tędy pociągi w kierunku Włodawy. Co ciekawe - stacja nosi nazwę "Uhrusk", a nie "Wola Uhruska".


Wieża ciśnień z końca XIX wieku i bijący pokłony Andrzej.


Takie tabliczki przystankowe to też już zabytek.


Nad wsią w ostatnich latach postawiono wieżę widokową, z której podobno rozciąga się panorama starorzeczy Bugu. No to idziemy!


Wieżę ulokowano na wzgórzu zwanym "Pomnik", bowiem w 1900 roku odsłonięto na nim popiersie Aleksandra II, a w uroczystości miał brać udział sam Mikołaj II, wracający z Chełma do Petersburga. Na pewno wówczas teren ten był znacznie mniej zalesiony.


Piękne widoki na okolice okazały się piękną ściemą - z góry można się napatrzeć jedynie na wioskę i drzewa. Być może, aby zobaczyć starorzecza albo i sam Bug, trzeba najpierw coś wciągnąć albo przynajmniej porządnie łyknąć...



Z punktu widzenia widokowego wieża to porażka, przed deszczem także nie ochroni, więc po kiego grzyba ją tu stawiano? Podejrzewam, że służy głównie jako miejsce libacji...

Jedynym jej plusem był fakt, że udało nam się nabrać Bubę i radośnie wlazła na najwyższe piętro, żeby zobaczyć te wszystkie nadbużańskie cuda :D .


Wracamy do wioski aby zjeść obiad. Wyczailiśmy restaurację, lecz kręci się tam niepokojąco dużo ludzi.
- Komunie - stwierdza Eco.
- Eee, przecież jest sobota! - odpowiadam.
Niestety, okazuje się, iż tutaj komunistów wyświęcają w szabat. Cholera...

Za linią kolejową widzimy jakieś parasole obok marketu, więc podchodzimy. Pizzeria, w dodatku z biegającymi wszędzie dzieciakami w czasie urodzin, ale obsługa sympatyczna. Dobre i to, zostajemy. Przy okazji można zrobić zakupy i uroczyście przekazać je bagażowemu ;) .


Pizza jest tu całkiem smaczna i ogromnych rozmiarów - dawno takiej nie widziałem! Nie dajemy radę zjeść całości, zabieramy jeden wielki kawałek na wieczór do ogniska.


Przed godziną 17-tą ruszamy w końcu w drogę! Nawet pogoda zaczęła się poprawiać, momentami wychodzi słońce...


...chociaż licho do końca o nas nie zapomniało i czai się na horyzoncie.


Tuż za tablicą miejscowości wyjeżdża z bocznej szosy samochód i zatrzymuje się. Babka otwiera okno i woła:
- Podwieźć??
Takie stopy lubię najbardziej - które same nas znajdują :D .

Daleko nie jedziemy - do sąsiedniego Uhruska (Угруськ). Wysiadamy na końcu miejscowości, pod remontowaną cerkwią - jedną z nielicznych, która przetrwała niszczycielskie akcje w latach 30. i późniejszych. Pierwszą świątynię prawosławną wzniesiono w Uhrusku już w 1220 roku, tą współczesną wybudowano w 1849 (wtedy należała do unitów) i podlega pod parafię we Włodawie.


W ogóle dzisiejsza wieś w dawnych wiekach była ważnym ośrodkiem, istniał tu gród książąt halickich i prawosławne biskupstwo, zniszczone w XIII wieku przez Tatarów.

Kościół katolicki stoi bardziej w centrum. Parafia także ma kilkuwiekową historię, natomiast barokowy dom Boży pochodzi z XVIII wieku.


Ponieważ zbliża się na deszcz, więc idę go obejrzeć samemu. W drzwiach mijam się z jakimś facetem.
- Skąd pan przyjechał? - zainteresował się widząc nieuhryńską gębę.
- Z Opola.
- Z Opola Lubelskiego? - upewnia się.
- Nie, ze śląskiego - odpowiadam uprzejmie.
- Niemożliwe!
A jednak :D .

Pozostała część ekipy okupuje klimatyczny przystanek.


Wkrótce rzeczywiście zaczyna przez chwilę lać, więc sprytnie schowani spędzamy czas na różnych rozgrzewających zabawach.


Idziemy dalej. Przed nami długa prosta.


Pamiętacie Ministerstwo Głupich Kroków Monty Pytona? Od razu mi się one przypomina widząc to przejście dla pieszych, tylko, że tutaj mamy do czynienia także z Ministerstwem Głupich Urzędników i Drogowców!


Starannie oznakowane pasy (uwaga na dzieci!) z rowu odwadniającego na podmokłą łąkę! Genialne!

Kolejna wioska to Siedliszcze (Седлище). Obok drogi położony jest cmentarz prawosławny, założony w XIX wieku (wtedy jeszcze jako unicki). Stan zachowania nagrobków jest różny, na nowszych mogiłach brak charakterystycznych wschodnich krzyży, więc być może chowają tam także katolików.


Suniemy przed siebie. Czasem trafi się drewniany dom, czasem upierdliwy kundel.





Z okien autobusu widzieliśmy w wiosce sklep, lecz godzina prawie wieczorna, więc go zamknięto. Siadamy zatem pod remizą.


Na ścianie tabliczka z adresem świetlicy gromadzkiej, zatem musieli ją przymocować przed 1972 rokiem.


Za rogiem czai się ceglano-murowany pomnik poświęcony żołnierzom radzieckim. Rosyjski napis jest częściowo nieczytelny.



Po półgodzinnym odpoczynku stwierdzamy, że za bardzo rzucamy się tu w oczy i należy zacząć szukać miejsca na nocleg. Odbijamy od asfaltówki na czerwony Szlak Nadbużański, który przez wiele kilometrów biegnie równolegle do rzeki.


Za mostem skręcany w polną ścieżynkę i rozglądamy się za placem pod namiot. Znajdujemy je jakieś pół kilometra dalej, przy kolejnej przeprawie nad wijącą się Uherką, dopływem Bugu. Nie powinniśmy być tutaj widoczni z drogi i wioski, raczej nie grozi nam rozjechanie przez pijanego rolnika (co zawsze bardzo niepokoi Bubę), a dodatkowo dookoła pełno opału na rozpałkę ogniska.


Problemem są natomiast owady, które wraz z zapadającymi ciemnościami stają się coraz bardziej natarczywe i upierdliwe. Sądzimy, że to tymczasowa agresja z powodu bliskości wody. Ależ jesteśmy naiwni...


Wieczór upływa spokojnie. Na ogniu skwierczy wuszt i boczek, także cebula. Nie mogło zabraknąć zapiekanek i ocalonego kawałka pizzy.


Około 21.30 mrok przecina para świateł. Wydaje nam się, że to jeden z nielicznych samochodów poruszających się drogą wojewódzką z której zeszliśmy. Jednak jakieś te lampy są inne i wyraźnie się powiększają. Po chwili nie mamy już wątpliwości, że ktoś kieruje się w stronę Bugu, a więc pewnie i nas! Nieznajomi przejeżdżają przez most i skręcają w stronę obozowiska. Ahaaa... miejscowi czy funkcjonariusze? A może przemytnicy? Eco przeczytał, że w tych rejonach jest ich cała masa.

Pojawia się terenówka i staje kilka metrów przed ogniskiem. Wychodzi dwóch facetów w mundurach.
- Dobry wieczór, straż graniczna - rzuca jeden z nich, na co Andrzej odpowiada wesoło:
- Ooo, przyjechaliście panowie na kolację? - co wyraźnie zbija nieproszonych gości z tropu ;) .
Nie wiemy, czy ktoś nas usłużnie podkablował SG czy może zauważyli dzięki swojemu sprzętowi kontrolującemu granicę. Rozmowa jest miła i bez żadnych pretensji - wiedzieliśmy, że prędzej czy później dojdzie do takiego spotkania, więc wszystko przebiega niejako zgodnie z planem. Oddajemy dokumenty do sprawdzenia czy nie jesteśmy poszukiwani na terenie Unii Europejskiej, po czym strażnicy udzielają nam kilku cennych porad:
- nie kąpać się w Bugu, bo jest zdradliwy,
- nie wolno w ogóle do niego wchodzić, bo to karalne,
- zakaz zbliżania się do brzegu na bliżej niż 15 metrów, gdyż to pas drogi granicznej.
Zwłaszcza to ostatnie mocno mnie zdziwiło, bowiem wielokrotnie szliśmy nad rzeką i nigdy nie było żadnych problemów, ba - raz nawet mieliśmy kontrolę dosłownie nad samym Bugiem. Coś się pozmieniało??
- Ja tu mam bloczek mandatowy na takie okazje, 500 złotych - pokazuje jeden ze strażników.
Dziwne.
- A gdybyśmy chcieli przejść czerwonym szlakiem? - pytam.
- To trzeba to zgłosić.
Dostaję kartkę z numerem telefonu, także do sąsiedniej placówki.

Cały czas czekamy na potwierdzenie z jakiejś centrali czy nie jesteśmy na bakier z prawem (chłopaki z SG najpierw myśleli, że to koczowisko nielegalnych imigrantów :D ). Ogień trzaska, a światła Land Rovera błyskają w tle.


W końcu SG odjeżdża życząc nam miłej nocy. I taka będzie - pierwsza w poleskim plenerze. Nastrój trochę psuje lekki deszcz, który wygania nas do namiotów, ale wierzymy, że jutro będzie lepiej.
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2018-05-28, 06:23   

No a dla mnie koniec maja to fajna lektura :)
 
 
Vision
[Usunięty]

Wysłany: 2018-05-28, 12:31   

Fajna przygoda. Chociaż tej wieczornej wizyty to nie zazdroszczę. Niby nic, czasem jest miło, ale i tak mnie to wkurza, takie sprawdzanie na wszelki wypadek czy nie jesteś przestępcą jakimś. ;) Przestępcy to raczej nie rzucali by się tak w oczy i na pełnym luzie nie rozbili sobie biwaku tuż przy granicy. Chociaż to jeszcze idzie zrozumieć, ale mnie kiedyś tak sprawdzali przy samym domu w drodze do pracy. Nic nie zrobiłem, rutynowa kontrola. Tyle, że przez to się spóźniłem 15 minut, bo tyle to trwało, zanim dostali odpowiedź, że jestem czysty i mogę jechać dalej. ;)
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2018-05-28, 15:24   

Vision napisał/a:
Fajna przygoda. Chociaż tej wieczornej wizyty to nie zazdroszczę. Niby nic, czasem jest miło, ale i tak mnie to wkurza, takie sprawdzanie na wszelki wypadek czy nie jesteś przestępcą jakimś.

tam podejrzany jest każdy, kto nie miejscowy, więc SG musi się wykazać :) Fakt, przestępcy nie rozpalali by ogniska, ale już nielegalni owszem mogli, bo zdarzają się naprawdę kretyni, którzy myślą, że ich nie widać ;) Ja podejrzewam, że nas wyczaili jakimś dronem albo czymś na podczerwień :) I nie było to ostatnie spotkanie z SG :D
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2018-05-29, 19:32   

W Polsce z okresleniem "rynek" na targ raczej sie nie spotkalam, ale na Ukrainie i owszem. Swego czasu pare razy (zanim to do nas dotarlo) pytajac o "rynek" zostalismy pokierowani na miejskie targowisko (z czego sie zreszta zawsze cieszylismy). Bo po ukrainsku "rynok" znaczy wlasnie targ. A Chelm blisko Ukrainy wiec moze cos jest na rzeczy ;)

A pijanych rolnikow to sie porzadnie balam dopiero na ostatnim noclegu, gdy chlopaki postanowali sie rozbic w miejscu do zawracania traktorow ;) Musialam wrecz zbudowac zeribe z rosochatych drzew ;)

A to licho, ktore nas zamotalo w dotarciu na autobus do Stulna to calkiem dobre licho bylo ;) Postanowilo oszczedzic moją biedna noge w pierwszy dzien ;) Moze dzieki niemu dalam rade potem bez problemow kontynuowac wycieczke.... :D

A jak to bylo z tymi swietlicami gromadzkimi? Po 72 roku juz je zlikwidowali?[/quote]
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2018-05-29, 19:41, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2018-05-29, 19:54   

A ja kojarzę, że u nas część osób mówiło o targu, że się idzie na rynek.
 
 
Wiolcia 


Dołączyła: 13 Lip 2013
Posty: 3458
Wysłany: 2018-05-29, 20:00   

U nas też się używa określenia "rynek" wymiennie ze słowem "targ".
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2018-05-29, 20:08   

Wlasnie pytalam mame i ona twierdzi, ze w Krakowie tez spotkala sie z okresleniem rynek, acz raczej uzywali go ludzie starsi.
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Wiolcia 


Dołączyła: 13 Lip 2013
Posty: 3458
Wysłany: 2018-05-29, 20:13   

No, my nie Kraków, ale tak daleko to nie jest i też tak mówią.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2018-05-29, 20:58   

To dziwne i chyba typowo "wschodnie". A jak w mieście był osobny rynek i targowisko?

buba napisał/a:
A to licho, ktore nas zamotalo w dotarciu na autobus do Stulna to calkiem dobre licho bylo Postanowilo oszczedzic moją biedna noge w pierwszy dzien

mieliśmy podobne odczucia :D Pomysł Eco byłby niezły, gdyby tamta trasa coś nam dawała, a to miał być odcinek przez las, bez widoków i niczego. Ot, tak, żeby się przejść. Nad rzeczkę pewno byśmy już nie dotarli.

buba napisał/a:
A jak to bylo z tymi swietlicami gromadzkimi? Po 72 roku juz je zlikwidowali?

nie, zlikwidowano gromady :D
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Piotrek 


Wiek: 48
Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 10830
Skąd: Żywiec-Sienna
Wysłany: 2018-05-29, 21:07   

U mnie rynek to rynek, zupełnie coś innego niż targ, ale spotkałem z czymś takim jak Pudelek w Białymstoku. Kilka godzin miałem do pociągu to chciałem coś w mieście zobaczyć. I jak pytałem o rynek to mnie pokierowano zupełnie w inne miejsce niż miałem na myśli :D
I o ile pamiętam, to w dwa różne miejsca mnie pokierowano, bo to pierwsze rynku w moim pojęciu nie przypominało, więc pytałem kolejnych osób. I tym sposobem łazłem cholera wie gdzie i do dziś nie wiem, czy jest w tym mieście typowy rynek :D
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2018-05-30, 05:54   

W Białymstoku jest rynek ale nie taki jak w Krakowie czy Gliwicach. Mały i o kształcie trójkąta?
 
 
Wiolcia 


Dołączyła: 13 Lip 2013
Posty: 3458
Wysłany: 2018-05-30, 15:33   

Pudelek napisał/a:
To dziwne i chyba typowo "wschodnie". A jak w mieście był osobny rynek i targowisko?

U nas się mówi "rynek" i "rynek na Lesisku". I wtedy wiadomo, że w przypadku tego drugiego chodzi o plac. Na którym w sumie nic nie ma (jeszcze parę lat temu królowała tam rzeźba "ziemniaka").
http://www.czecho.pl/3207...owice-dziedzice
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2018-05-30, 16:34   

Pobudka nad Uherką jest upalna, namiot szybko zmienia się w saunę. Czyżbyśmy spali aż do południa, że zrobiło się tak gorąco? Eco spogląda na zegarek: godzina 6:50...

Otwieramy wejście i moment ten od razu wykorzystują komary i inne robale. Utonąć w pocie czy zostać pokąsanym? Wybór należy do ciebie!


Mimo wpuszczenia powietrza i tak w środku za długo wysiedzieć nie można. Na zewnątrz od razu zostajemy dodatkowo zaatakowani przez insekty. Posiadamy oczywiście odstraszające środki chemiczne, ale te działają mniej więcej tyle, ile czuć ich zapach, czyli może kilkadziesiąt minut. A na etykiecie pisze: do 7 godzin. Jaaasne.

Jedynym sposobem na odgonienie małych potworów jest dym - ze skręcików i ogniska. Tego nadal boją się jak lewak święconej wody.


Podczas śniadania cały czas towarzyszy nam samolot straży granicznej: lata nad nami z dobrą godzinę. Do granicy i z powrotem, w lewo, w prawo, znowu wraca, zniża lot... Sprawdza, czy nadal jesteśmy we trójkę? Ciekawe ile pieniędzy kosztowało podatników obserwowanie naszego obozowiska? :D

Potem postanowiliśmy z Andrzejem wykąpać się w Uherce. Łatwo pomyśleć, trudniej zrobić - rzeczka ma zarośnięte brzegi, nurt silny, woda mętna. Dna nie widać, ale raczej jest głęboko. To chyba ją mieli na myśli pogranicznicy podczas wieczornych odwiedzin, kiedy mówili, żeby się nie kąpać - co prawda padło wtedy hasło "Bug", ale przecież pluskanie się w Bugu i tak jest zabronione ;) .

Ostatecznie udaje nam się zejść do rzeki i wykorzystać betonowy, częściowo zalany próg pod mostem, gdzie można zanurzyć się po kostki. Do opluskania wystarczy, pływać nikt nie miał zamiaru w takich warunkach.


Zbieramy się około godziny 10-tej, co jest bardzo wczesną porą na kresowych wędrówkach.


Główną atrakcją dzisiejszego dnia miało być przejście polami wzdłuż Bugu (ale nie nad samą rzeką). Prowadzi tam długodystansowy czerwony Szlak Nadbużański. Szliśmy nim kawałek dwa lata temu obok Jabłecznej i pamiętaliśmy, że oznakowania prawie nie było, a miejscami trzeba było przedzierać się przez trawsko po pas.

Wczoraj widzieliśmy świeżo malowane znaki przy głównej drodze, mamy więc nadzieję, że w końcu ktoś o niego zadbał. Przy drugim moście, do którego musieliśmy się wrócić, świeci się biała i czerwona farba.

I to był ostatni znaczek, najwyraźniej potem zabrakło funduszy! Początkowo to nie przeszkadza, bowiem idziemy szeroką polną drogą.


W oddali sterczą słupki graniczne i żółte tablice, na których pisze, że zaczyna się tam pas drogi granicznej z zakazem wejścia. A więc racje mieli wieczorem funkcjonariusze SG, iż w tej okolicy wejście na brzeg Bugu grozi mandatem!



Pięknie ukwiecone łąki - raz żółte, raz białe.



Od czasu do czasu od naszej drogi odbijają boczne, ale staramy się trzymać głównego kierunku. Chyba idziemy w miarę dobrze?



Droga zmienia się w ścieżkę i to coraz mniej widoczną. Prawdopodobnie jakiś czas temu jechał tędy samochód terenowy, bo inaczej nie byłoby niczego... Narastają wątpliwości, zwłaszcza na rozstajach, których jest coraz więcej.


Żadnych charakterystycznych punktów, żadnego odniesienia. Mapa także nie pomaga. Dookoła żywej ludzkiej duszy, wydawać by się mogło, że zostaliśmy sami na całej planecie.


Nagle słyszymy odgłosy silnika dobiegające od strony granicy. Ktoś chyba się zakopał i rozpaczliwie próbuje wyjechać z błota, którego spotykamy sporo. Potem dobiegają do nas krzyki i niezrozumiałe przekleństwa. Zastanawiamy się, czy to Polacy, czy raczej Ukraińcy? Odległość wskazywałaby na tych drugi, Buba zaś twierdzi, że darli się po polsku...

Kolejne skrzyżowanie na pustkowiu. Wybieram skręt w prawo. Przechodzimy przez małe bajorko i wtedy zza krzaków wyjeżdża na nas patrol straży granicznej. Chyba pierwszy raz ucieszyłem się na ich widok ;) .

Z auta wyskakuje krótko ostrzyżona kobieta, ewidentnie zdziwiona naszą obecnością. Jej partner zostaje w środku. Mówimy, że idziemy szlakiem, na co tylko macha ręką, co potwierdza nasze obserwacje, że istnieje on tylko na mapie. Pokazuje nam w którym kierunku mamy iść:
- O, tamten lasek, musicie go obejść z prawej strony.
To mniej więcej tam, gdzie szliśmy, ale takie potwierdzenie zawsze jest cenne.
SG nawet nie sprawdza nam dokumentów - albo z tego wszystkiego o tym zapomnieli albo (co bardziej prawdopodobne) mieli już dawno nasze dane, bowiem byli z oddziału w Woli Uhruskiej, czyli tego samego, co panowie z wczoraj.


Poinformowaliśmy ich o odgłosach silnika i krzykach dochodzących znad rzeki, co wyraźnie wywołało służbowe zainteresowanie, więc po chwili jechali już w tamtym kierunku, a my dreptaliśmy w stronę wskazanego lasku.



Idziemy, idziemy, a odbicia na prawo do lasu brak. Chyba coś przeoczyliśmy! Trudno, może miniemy go z lewej strony, byle odbić się w końcu od Bugu. Szczęście nam sprzyjało, na małym wzgórzu zobaczyliśmy uszkodzoną tablicę i... oznaczenie szlaku :D .


Zgodnie z sugestią strażników zaczęliśmy uważnie przypatrywać się linii drzew i dojrzeliśmy niebieską kopułę cerkwi w ukraińskiej Huszczy (Гу́ща).


Najbliższa polska miejscowość to Hniszów (Хнишув). W niedzielne wczesne popołudnie panuje senna atmosfera zachęcająca do lenistwa. Siadamy zatem na chwilę w chłodzie przystanku autobusowego.



Na słupie szlakowskazy! Najwyraźniej odpowiedzialni za oznaczenie doszli do wniosku, że dzisiaj i tak wszyscy używają GPS-ów, więc po co wysilać się i malować cokolwiek w terenie?
To miałoby sens, gdyby w miejscowościach biało-czerwone paski nie trafiały się co kilkadziesiąt-kilkaset metrów.


Kiedyś w wiosce (jak w większości miejscowości) znajdował się dwór. Nie przetrwał państwa robotników, chłopów i inteligencji pracującej, bardziej trwały okazał się dworski park. Znaki zakazu (nota bene ustawione po niewłaściwej stronie) zabraniają wjazdu na jego teren, a więc muszą się pojawiać amatorzy takiego sportu.


Ozdobą parku jest dąb Bolko. Według legendy odpoczywał pod nim Bolesław Chrobry podczas wyprawy na Kijów. Odpoczywał jako zdobywca, bowiem tereny te - wchodzące w skład Rusi Czerwonej (zwanej też Grodami Czerwieńskimi) - nie znajdowały się wówczas pod władaniem Piastów.


Legenda oklepana (w nich zawsze pojawia się jakiś znany władca, który relaksuje się pod drzewem), ale, rzecz jasna, nieprawdziwa. Dąb ma "tylko" 400-650 lat, a żeby gościć Chrobrego musiałby przeżyć ponad tysiaka. Nie zmienia to faktu, iż to piękny okaz (obwód 870 cm, wysokość 29 metrów) i chyba w dobrej kondycji. W parku ma za towarzystwo jeszcze 11 innych pomników przyrody.


Żar leje się z nieba. Łakomym okiem spoglądamy na mijane jeziorka.



Dochodzimy do drogi wojewódzkiej, która wygląda zupełnie niewojewódzko. A raczej - wojewódzko w stylu wschodnio-polskim ;) .


Będziemy łapać stopa, więc stajemy w lesie, w niewielkiej zatoczce. Komary tylko na to czekają!


Ruch jest niewielki. Przejeżdża obok nas patrol SG, którego spotkaliśmy na polach. Podwieźć nas nie chcą (bo to już nie ich rejon), a zakopany w nadbużańskim błocie samochód rzeczywiście należał do Polaków "których poniosła fantazja".

Czekamy ze 20 minut i już chcieliśmy iść z buta, gdy nagle zatrzymują się dwa auta. Podbiegam do tego z tyłu.
- говорите по-русски? - rzuca młody kierowca.
- Maybe in English? - kontruję. Maybe.
Pytam się, czy podrzucą nas do najbliższej wioski. Nazwa nic im nie mówi, ale jadą główną drogą, więc nie ma problemu. Ładujemy się do obu samochodów, bo podróżują razem. Dopiero wsiadając zauważyłem, że mają litewskie blachy, ale okazuje się, iż to Ukraińcy, którzy przez Dorohusk wracają do siebie z "łupem" ;) .

Po kilku minutach jesteśmy w Świerżach (Сверже). Pierwsze kroki kierujemy do sklepu pod zabudowaną werandę, która służy jednocześnie jako knajpa.


Mimo niedzieli niehandlowej sklep działa, bo za ladą stanął właściciel, biegający co chwilę między pułkami. Ludzi sporo, same chłopy. Na początku wydawali się niezbyt sympatycznie nastawieni do turystów: niektórzy przypakowani, niektórzy mocno wypici, głośno dyskutują o swoich sprawach. Kiedy jednak rozsiedliśmy się to zaczęliśmy budzić zainteresowanie i już wkrótce wszyscy ze sobą wesoło gawędzili.


Najpotężniejszy z tubylców - Bartek - przynosi zestaw piwa i mówi, że to na drogę. Co za gościnność! Ale to nie wszystko, wkrótce lądują przed nami kolejne "napoje piwne" (współczesne wynalazki pomiędzy normalnym piwem a cydrem).
- Nie wypuszczę was, dopóki nie spróbujecie wszystkich smaków - ostrzega nasz dobroczyńca. Cieszyć się czy obawiać? :D Eco chwali wypijane trunki jak dziki, twierdzi, że takich dobrych to nigdy nie pił, ani nawet nie widział :P . Pozostała dwójka jest mniej entuzjastyczna, ale i tak bardzo zadowolona.

Aby trochę się przewietrzyć robię szybką rundę po wiosce, która do XIX wieku posiadała prawa miejskie. Kiedyś niedaleko od sklepu stała drewniana cerkiew. Pozostał po niej pusty plac z krzyżem i kilkoma nagrobkami.


To efekt tzw. akcji rewindykacji cerkwi, prowadzonej w okresie międzywojennym. Warto o niej wspomnieć zwłaszcza tym, którzy żyją mitami dotyczącymi II Rzeczpospolitej i uważają ją prawie za państwo idealne, a na pewno prawe i sprawiedliwe.

W ogólnym założeniu chodziło o odzyskanie świątyń katolickich, które w okresie zaborów zostały skonfiskowane przez władze carskie i przekazane prawosławnym. Pierwsza z akcji, trwająca do 1925 roku, była prowadzona częściowo spontanicznie i dotyczyła obiektów, gdzie po wojnie mocno skurczyła się liczba prawosławnych, a istniało zapotrzebowanie na kościoły dla katolików (przy czym większość unitów zmuszona przez Rosjan do przejścia na prawosławie po odzyskaniu niepodległości przy nim pozostała i nie wróciła pod skrzydła Watykanu). W dawnej guberni chełmskiej 165 cerkwi przekazano katolikom i w większości przypadków nie budziło to większych kontrowersji.

W 1929 roku ruszyła druga "rewindykacyjna" - tym razem postanowiono wyburzyć cerkwie "zbędne". Przy czym o tym, które są niepotrzebne, decydowały władze, co często nie miało odbicia w rzeczywistości. Z zaplanowanej likwidacji 97 obiektów rozebrano "jedynie" 23, po czym działania te przerwano wskutek protestów prawosławnych. Zlikwidowano m.in. cerkwie w Janowie Podlaskim i Różance.


Trzecia faza to lata 1937-1938. W Warszawie stwierdzono wówczas, iż konieczne jest kolejne uderzenie w ortodoksów, tłumacząc to polską racją staną i stłumieniem ukraińskiego ruchu narodowego. Oficjalnie znów chodziło o likwidację świątyń "zbędnych" i nieczynnych, a także usunięcie skutków rusyfikacji z czasów carskich, bowiem miejscowych prawosławnych uznano za zruszczonych Polaków. Tak jak za cara określono ziemię chełmską "pradawną ruską krainą", tak za sanacji były to "tereny odwiecznie polskie". Metody polonizacji nie-katolików bardzo przypominały te sprzed kilkudziesięciu lat, gdy próbowano wyplewić polskość: zakazano nauki języka ukraińskiego na Chełmszczyźnie i Podlasiu, nawet w liturgii kościelnej nakazano używać polskiego. Zdarzały się przypadki siłowego nawracania na rzymski katolicyzm przy udziale wojska, czyli dokładnie tak samo, jak Rosjanie postępowali z unitami.
Przede wszystkim jednak ostro wzięto się za prawosławne cerkwie: w województwie lubelskim zniszczono 127 obiektów, w tym 91 cerkwi, 10 kaplic i 26 domów modlitwy. Większość budynków była nadal używana przez Ukraińców/Rusinów, na liście strat znalazły się nawet miejsca pielgrzymkowe. Niektóre rejony zostały całkowicie pozbawione prawosławnej struktury kościelnej. Podczas rozbiórki profanowano obrazy i niszczono wyposażenie. Do prac używano zazwyczaj żołnierzy, strażaków, więźniów lub zatrudniano robotników z dalszych okolic. Zastraszona ludność zazwyczaj nie stawiała czynnego oporu, choć zdarzały się przypadki starć, po których na prawosławnych spadały wysokie kary pieniężne.


Te akcje "zbrodniczej wręcz głupoty" (jak określił je jeden ze specjalistów ds. stosunków polsko-ukraińśkich) przyniosły na ziemi chełmskiej - co oczywiste - efekt odwrotny do zamierzonego:
- zamiast polonizacji społeczeństwo ukraińskie zwarło szyki i zawiesiło wewnętrzne spory,
- konwersji na katolicyzm dokonało maksymalnie 10% "odszczepieńców" (część zmuszona siłą), reszta pozostała przy starym kulcie,
- państwo polskie zaczęło być traktowane jako wrogie (w dawnej Galicji wśród części ludu ukraińskiego było tak od dawna, natomiast w byłej Kongresówce nastroje panowały dotychczas inne),
- względnie pokojowe współistnienie Polaków i Ukraińców uległo załamaniu, nastąpił wyraźny wzrost ukraińskich nastrojów nacjonalistycznych, co dało efekt już kilka lat później,
- kolejnym wrogiem został kościół katolicki, który niesłusznie był oskarżany o inicjowanie wyburzeń cerkwi (księża chyba zdawali sobie sprawę, że przyniesie to więcej szkody niż pożytku).

Władze sanacyjne planowały kolejne działania, które do 1941 roku miały całkowicie oczyścić województwo lubelskie z ludności prawosławnej i ukraińskiej ("w Polsce tylko Polacy są gospodarzami, pełnoprawnymi obywatelami i tylko oni mają coś w Polsce do powiedzenia"). Okazało się jednak, że historia ma inne plany (choć ostatecznie taki sam efekt został osiągnięty dzięki PRL-owi).

Na zakończenie tego przydługiego i smutnego wywodu dodam tylko, iż cerkiew w Świerżach została wybudowana około 1770 roku, a zniknęła z krajobrazu w 1938.

Główną ulicą wracam do sklepu. Do niedawna nosiła jeszcze inną nazwę.


W parku pomnik powstańców styczniowych. W lipcu 1863 roku stoczyli tu przegraną potyczkę z Rosjanami.


Pod sklepem atmosfera coraz bardziej familijna. Pojawiają się propozycje pozostania w wiosce i nocowania u kogoś na jego gruntach. Niby fajnie, ale czulibyśmy się trochę ograniczeni, zresztą do tego czasu moglibyśmy mieć pewne zaburzenia świadomości ;) .


Pojawia się też młody, krótko obcięty koleś.
- Oni są ze Śląska, twoi ziomkowie - wołają do niego.
Facet obrzucił nas niechętnych wzrokiem.
- No co ty, czy oni wyglądają jak hanysi?
Nie wiem czy wyglądamy, ale 2/3 ekipy nimi było.

Nowo przybyły pochodzi ze Świerż, ale długi czas mieszkał w Żorach. Podobno wrócił w rodzinne strony, bo "hanysi to #@%#". Rzecz jasna wcześniej nie przeszkadzało mu to, żeby tam pracować. Teraz z jednej strony namawia mnie na nocleg w jego drugim domu, a jednocześnie przy wychodku opowiadał Bubie, że powinniśmy dostać wpie...l. Rozdwojenie jaźni??

Smaki piwnych eksperymentów kończą się, więc możemy ruszyć dalej :) . Żegnamy się wylewnie z (prawie) wszystkimi, to było bardzo miło spędzone kilka godzin.

Cienie powoli zaczynają robić się coraz dłuższe..


Na cmentarzu kaplica przypominająca mi muzułmańskie mauzolea oraz ogromna figura Maryi na jednym z grobów.


Za wsią odbijamy w boczną asfaltówkę, licząc, że znajdziemy tam jakieś miejsce na nocleg. W oddali widać las - to dobry znak!



Niestety, okazał się być zarośniętym bagniskiem z milionami komarów. Nawrót do drogi i przecinamy kilka pól. Znajdujemy świetne osłonięte miejsce między małym laskiem, a niewysokim zagajnikiem. Niby blisko drogi, ale kompletnie nas nie widać.


Robactwo atakuje! Rozstawianie namiotu i rozpalenie ogniska to walka z czasem i kolejnymi ukąszeniami.


Gdy konar zapłonął od razu zrobiło się przyjemniej. Tym razem nie mieliśmy żadnych nocnych odwiedzin, choć w pewnym momencie na szosie ktoś głośno się wydzierał, jednak potem przetransportował się dalej.
 
 
Wiolcia 


Dołączyła: 13 Lip 2013
Posty: 3458
Wysłany: 2018-05-30, 18:45   

Pudelek napisał/a:

Mimo niedzieli niehandlowej sklep działa, bo za ladą stanął właściciel, biegający co chwilę między pułkami. Ludzi sporo, same chłopy.

Dwa razy musiałam przeczytać, nawet żołnierzy na zdjęciu zaczęłam szukać.
Ale chyba licho się w tekst wkradło.

Co do ukraińskiego stopa, to buba chyba mówi po rosyjsku?
Dobrze, że dałeś ten fragment historyczny, bo nie znałam sprawy. Widać, że w polityce, bez względu na czas, zawsze oszołomy jakieś siedzą.
A przy Bolku to zdaje mi się, że byłam kiedyś, ale sprawdzić jeszcze muszę.
EDIT: Byłam. W drodze z Sobiboru.
Ostatnio zmieniony przez Wiolcia 2018-05-30, 19:00, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - opowiadania