Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

buba na rowerze

Autor Wiadomość
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2018-05-01, 19:14   

Cytat:

Może Coca Colą. Na gumy do żucia ponoć działa świetnie, może na żywicę też zadziała.


Wiesz ze sie udalo??? :D dzieki!!!!!

laynn napisał/a:
Może nie aż takie miejsca, ale jak znajomym pokazałem kilka miejsc w pobliżu Dąbrowy G. to też ludzie byli zdziwieni, że jeżdżą daleko, a pod nosem mamy fajne miejsca.



Napewno! Ja np. okolic Dąbrowy w ogole nie znam, mimo ze przez tyle lat codziennie bywalam w Sosnowcu, wiec calkiem niedaleko

Piotrek napisał/a:
Z resztą sosnowe pachną zupełnie inaczej (po deszczy to czuć szczególnie wyraźnie).


Sosnowe lasy to moje ulubione! One tak pieknie pachną - igliwiem, żywicą. I taka mają sciolke ze mozna sie niej wylozyc i patrzec w niebo! Fajnie jak tez jest domieszka brzozy! Najblizszy nam las niestety to taka "łozina" lisciaste mlode drzewka, wilgotne toto i chaszcz.

Piotrek napisał/a:
I zawsze podobają mi się te piaszczyste drogi leśne


Nooo :) Choc teraz jak pare dni bylismy w rejonie miedzy Góra i Wołowem i grzęzlismy rowerami w piachu to czasem na nie klelismy bardzo! :lol
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Vision
[Usunięty]

Wysłany: 2018-05-02, 10:54   

buba napisał/a:
Wiesz ze sie udalo??? :D dzieki!!!!!


To dobrze, przynajmniej teraz jest już to całkiem wiarygodne źródło, że działa. :) Bo tak na 100% nie byłem przekonany, chociaż tych filmów z tym jest dużo, więc ciężko temu nie wierzyć. No i przynajmniej Coca Cola czasem do czegoś może się nadać, bo do picia to tak średnio. ;)
 
 
Piotrek 


Wiek: 48
Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 10844
Skąd: Żywiec-Sienna
Wysłany: 2018-05-03, 09:53   

Cytat:
Nooo :) Choc teraz jak pare dni bylismy w rejonie miedzy Góra i Wołowem i grzęzlismy rowerami w piachu to czasem na nie klelismy bardzo! :lol


To się zgadza. Jak u rodzinki pod Częstochową bywam, to czasem robię przejażdżki po tamtejszych lasach (właśnie sosnowe, piaszczyste drogi) i trzeba się czasem umordować żeby odcinek przejechać :)
I z nad Wigier pamiętam taką drogę lasem, utknęła mi w pamięci, bo to była masakra. Bardzo długi odcinek był, a jechało się jak po snieżnym glucie i dało porządnie popalić.
Ale i tak lubię takie drogi :-)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2018-05-06, 21:06   

W tym roku wyszło tak, ze na majówke mozemy poświecic tylko 4.5 dnia. Jechac wiec gdzies dalej, za granice, jest troche bez sensu. Pozostaje wiec cos wymyslic do zwiedzania w Polsce. Tylko czy jest szansa w tym terminie nie zostac zadeptanym, nie patrzec całymi dniami na kłębiący sie tłum? Trzeba wybrac jakies miejsce gdzie nic nie ma. I co najwazniejsze - miejsce, ktore nie jest modne. Miejsce, pobytem w ktorym nie zabłysniesz wsrod znajomych.

Wybór pada na tereny miedzy Wołowem a Górą. Ostatnio nasze ulubione. Włóczylismy sie juz tam kilkukrotnie, ale zimowymi porami - w poszukiwaniu opuszczonych pałacyków, ktorych jest tu wielki dostatek. Teraz pałacyki zarosły a pogoda pozwala na cieszenie sie biwakami i brnięciem rowerem gdzies leśnym i polnym bezdrozem. Taki jest wiec plan. Na pierwszy biwak zatrzymujemy sie na lesnym parkingu polozonym na skraju malutkiego przysiółka - trzy domy posrod sosnowych lasow. Ostatecznie wychodzi tak, ze na reszte biwakow tez tu zostajemy. Bo stad zaczynają sie wszystkie trasy rowerowe, ktore zaplanowalismy zapodac w najblizszych dniach. No i miejscowosc nazywa sie adekwatnie do terminu wycieczki! :D



Wyjezdzamy piatkowym popoludniem. Samoloty mają dzis jakis wybitny okres aktywnosci. Troche jakby wsadził kij w mrowisko. Niedlugo chyba zaczną grac ze sobą w “kólko krzyżyk”. Na razie tylko “iksy” w modzie ;)



A oto i miejsce naszego obozowiska. Przez cały czas pobytu nie spotkalismy tu nikogo. Tzn. z przyjezdnych. Jeden miejscowy kilkukrotnie przychodził na pogawędki.







Jest i kibelek. Wymagajacy wyczyszczenia przed uzywaniem. Solidnie obsrany - ale o dziwo nie przez ludzi! Przez ptactwo! :)



Na pierwszą wycieczke wyruszamy na pólnocny wschod. Przez wygrzane sosnowe lasy pachnące igliwiem, żywicą i piaskiem. I potwornie suche. Ściólka pod butem zamienia sie w pył. Z nieba leje sie żar. Gdyby nie kalendarz nikt by nie uwierzyl, ze wciaz jest kwiecien!





Mijamy jedno podeschniete jeziorko. Zmigrowały tu chyba wszystkie żaby z okolicy - woda az sie rusza od ich łbów i kuprów!



Zaplanowana na dzis trasa wcale nie miała byc długa. Jak sie jednak okazuje bedzie dłuzsza niz sie wydawało. Wiekszosc leśnych dróg to piach po kostki. Jedzie sie… różnie. A czasem pcha wsrod spiewu wiosennego ptactwa i szumu drzew.



Tylko jedna sosna sie wyłamała innokształtnością!



Czasem pojawia sie drugi z moich ulubionych elementow udrzewienia leśnego - brzoza!



Docieramy do duzego lesnego rozdroza, na mapach opisywanego jako Gąsior. Wyglada jakby kiedys była tu jakas osada. Jest kilka owocowych drzew, jak gdzies w Bieszczadach czy Niskim.





Suniemy do Wierzowic Małych, przez koleiny, zakręty, wsrod zapachu krzewów, ktore kwitną na potęge i wszystkie naraz.











Wierzowice witają nas bzem gigantem, brukiem i calkiem sympatyczną starą zabudową.







Barycz sobie płynie i zachęca aby zacząc myslec o jakims pontonie!





Po drodze mijamy tez inne cieki wodne, rzeczki, kanały, stawki, starorzecza i wszelakie bajora.











Wierzowice Wielkie zwiedzamy dokladnie z racji na poszukiwanie sklepu.









Takowy odnajdujemy ale niestety jest zamkniety - przerwa obiadowa.



Na szczescie wlascicielka nie mieszka daleko i chetnie nam otwiera. Zaraz obok jest ogrodek dla spozywajacych zakupione dary. Znaczy - nie trzeba piwa w skarpecie trzymac!







A to chyba prowizoryczny kibelek? Wysypany żwirkiem jak kuweta dla kota? ;)



Miedzy Wierzowicami a Grabownem mam na mapie znaczoną leśną osade. Dwa domy w srodku lasu. Nieopisane zadna nazwą. Kusi wiec sprawdzic co tam sie kryje? Na dodatek prowadzi tam płytówka! A wzdłuz niej ciekawe, cieniste aleje…







Sam przysiółek okazuje sie byc normalny, zamieszkany, psy ujadają. Nie zabawiamy wiec tu zbyt długo. A juz oczyma wyobrazni widzialam opuszczony pałac w srodku lasu, z napisem "zapraszamy buby na biwak" ;)



Polami suniemy w strone Ryczenia.



Znów zaprzyjazniamy sie z piachami! :)





Skrzyzowanie pylistych drog.



Przez wioske przemykamy starymi brukami.





Pod jedną z komórek zalęgły sie krasnoludki!





A Barycz płynie sobie w zielonosci.





Jakby stary most... utopiony w lesnym chaszczu…



Budka dla ptaków z lękiem wysokosci ;)



Widac tylko sosny dobrze tu rosną ;)



Tajemniczy sródlesny grób.. Samotny.. I bez zadnej tabliczki… Pewnie kto ma wiedziec ten wie..



Wieczorem wracamy na nasza polanke. Wsrod kwiku ptactwa i zapachu czeremchy cieszymy sie pełgajacym ogniem i powoli zapadajacym zmierzchem...







_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2018-05-08, 10:45   

Kolejnego dnia ruszamy z Majówki na południe. Mijamy Bieliszów, suniemy w strone wsi Smolne a asfalt nie chce sie skonczyc.. Tak to jest z dokladnoscią map - wedlug oznaczenia ta droga jest takiej samej jakosci co wczorajsze piachy!

Co chwile mijamy poręby. Tu sosna, ktora nie wytrzymała samotnosci…



Jedno z domostw ma ciekawie łączony kamien z cegłą. Nie wiem czy to tylko walory ozdobne, ale rzucilo sie w oczy.



Przed Smolnym, w lesie, natrafiamy na stary cmentarzyk. Stoją tu zarosniete ruiny dawnej kaplicy.







Zachowalo sie tez kilka poniemieckich nagrobków. W ich strone prowadzi wyrazna aleja.









Są tez grobiki powojenne, dzieci zmarłych w latach 50 tych, chyba w wyniku roznego rodzaju zaraz wtedy panujących. Czemu tylko te kilkoro dzieci pochowano na starym niemieckim cmentarzu w srodku lasu? Innym nowych mogił tu nie ma.







Zaraz przy sciezce jest dziwne miejsce. Nie wiem czy to widac na zdjeciu, ale jest wyrazny prostokat piachu. Jakby cos tam zakopano. (albo wykopano…) calkiem niedawno…



Ciezko przekonac kabaka, ze na grobach sie nie siada a zniczy nie probuje sie turlać. Musimy jej znalezc inna zabawe. Jedna okazuje sie skuteczna - kręcenie kołem roweru!



Dopiero w Rajczynie udaje sie zjechac z asfaltu… Ufff! Wreszcie nie trzeba miec oczu dookola glowy czy ktos w bagaznik nie wjezdza. Wreszcie miły dla ucha chrzęst żwiru pod kołami i unoszaca sie za jezdzcem smuga pyłu!





Gdzies za Dąbiem natrafiamy na jeziorko. Nad nim wiatka, miejsce na ognisko. Woda wyjatkowo ciepła jak na kwietniowe dni. Troche czasu nam tu schodzi na nadwodną sielanke.





A dalej droga wiedzie przez żółte łany wczesnej wiosny.



Senne klimaty Budkowa. Sklep niestety zamkniety. A rokowal na niezłą biesiade!







Z Budkowa do Chobieni suniemy wzdłuż nadodrzanskich wałów, szutrem lub po betonowych płytach.









Zjezdzamy tez nad Odre. Brzegi sa tu wybitnie kamieniste, tzn cyple sa ogromne, nie takie malenstwa ja u nas! Teren jest wybitnie biwakowy - lubiany glownie przez wędkarzy. Dymią ogniska, jakies rybki skwierczą przypiekając skórki.







Droga do Chobieni zarasta powoli chwastem. Nie minelismy zadnego pojazdu. Mozna by sie wylozyc na wygrzanym asfalcie i gapic w obłoki. Odkad zlikwidowali prom droga konczy sie ślepo w wodnych odmętach.









Chobienia widziana z dzikiego brzegu ;) Rozwazamy czy udac sie po piwo wpław czy lepiej nie? ;)



Kilka razy dzis minelismy dziwnego goscia. Tez rowerzysta, raczej miejscowy. Bez koszulki ale za to w zimowej czapce. Potwornie spasły i chyba nie calkiem spełna rozumu. Na co zwrocilam uwage to dłonie rowerzysty - wielkosci najwiekszej mojej patelni i zupelnie bez paznokci, co nadawało im wyglad nieco nieziemski. Był miły, tzn zawsze mijając nas mówił dziwnym bulgoczącym głosem “dzen dobły pfanu” - i to by bylo ok. Ale po tej kwestii nastepował wybuch śmiechu, ale śmiechu upiornego, jakiegos wydobywajacego sie jakby z podziemi, jakby połączonego z jękami potępiencow, ze świstami, ktore potem powtarzało lesne echo. Nie wiem kim byl, dlaczego jezdzil tak w kólko na rowerze jakby nas śledził, dlaczego co chwila sie z nami witał... I czemu wybuchał tym półgodzinnym śmiechem wariata, mimo iz ten śmiech wyraznie go męczył - bo po takiej sesji musiał usiąść i odpocząć. Teraz troche żałuje, ale jakos tam w tych lasach i polach nie miałam ochoty zagaić wiekszej pogawędki, a raczej oddalalismy sie dosc szybko juz za drugim razem ;)

Potem zagladamy jeszcze do Lubowa. Gdzieniegdzie udaje sie jeszcze wypatrzec nieco starej zabudowy - takiej pełnej kwitnących sadów, gruchania gołabi i przystrojonych kapliczek.





A pod sklepem…



Zaparkowany skuterek. Mała rzecz, pierzasta, a cieszy oko jak diabli!





Drzemka popoludniowa.



Promienie zachodzącego słonca znów nas zastaja przy ognichu.



Niektorzy twierdzą, ze dzieci na biwakach sie nudzą i trzeba im zabierac duzo zabawek. Naszych nawet nie wyjelismy z plecaka… bo wokol bylo wiele ciekawszych!












cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
telefon 110 


Dołączył: 20 Wrz 2014
Posty: 2046
Wysłany: 2018-05-08, 11:01   

buba napisał/a:

Zaparkowany skuterek. Mała rzecz, pierzasta, a cieszy oko jak diabli!

To nawiązanie do hufców huzarskich.
Mnie niedawno wzruszyła łódka wędkarska z pokaźną nadbudówką.

Miałem skojarzenia z żaglowcem.
 
 
Iva 


Wiek: 41
Dołączyła: 04 Wrz 2013
Posty: 1544
Skąd: łódzkie
Wysłany: 2018-05-08, 14:40   

buba napisał/a:
Niektorzy twierdzą, ze dzieci na biwakach sie nudzą i trzeba im zabierac duzo zabawek. Naszych nawet nie wyjelismy z plecaka… bo wokol bylo wiele ciekawszych!

Ostatnio byliśmy z Młodym u lekarza. Nie wzięliśmy żadnej zabawki, bo stwierdziłam, że na te kilka godzin na pewno nic nie będziemy potrzebować. Dzieci wokół miały... ale Młody wolał pozwiedzać ze mną korytarze ;)

P.S. Ale ona już wyrosła :)
_________________
"Kiedy świat się od ciebie odwraca, ty też musisz się od niego odwrócić."
 
 
telefon 110 


Dołączył: 20 Wrz 2014
Posty: 2046
Wysłany: 2018-05-08, 14:49   

Iva napisał/a:

P.S. Ale ona już wyrosła :)


Mała buba do kwadratu.
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2018-05-09, 10:50   

telefon 110 napisał/a:
Mnie niedawno wzruszyła łódka wędkarska z pokaźną nadbudówką.


ale cudna! i mozna mieszkac nie przejmując sie deszczem! chyba wlasnej konstrukcji? :)

Iva napisał/a:
Dzieci wokół miały


No wlasnie to jest troche problem.. Sporo dzieci np. na plac zabaw przychodzi z taka iloscia zabawek ze na przyczepe od traktora by nie weszlo. Potem je rozrzuca wszedzie, nie bawia sie nimi a innemu dziecku dotknąc oczywiscie nie wolno bo zaraz jest wrzask. :rol


Iva napisał/a:
P.S. Ale ona już wyrosła


Czas tak szybko płynie... Ja caly czas widze w niej niemowle... Ale moja mama mowi, ze ona ma tak samo wzgledem mnie ;)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2018-05-09, 11:54   

Każdy rodzic tak ma. Ja też :)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2018-05-10, 18:32   

Dzis wycieczke zaczynamy od Lubowa. Gdy docieramy jest w miare wczesnie, wiec pod sklepem nikogo jeszcze nie ma. Zasiedlamy wiec podsklepową wiate. Fajne miejsce, obok stoi nawet murowany grill jakby kto lubił zakąszać na ciepło ;) Nie wiem czy nasza mieszanka lody + piwo + oranżada nie jest wybuchowa, ale w razie czego bedziemy miec duzo krzakow po drodze to damy rade ;)





W miare upływu czasu dołączaja do wiaty miejscowi. I fajnie, ze nie jakies bełkoczące żule, ale goście przynoszacy ze sobą rozne ciekawe opowiesci. Imiona delikwentow mogą byc pomieszane. Często nie mam pamieci aby dobrze zakodowac gdy ktos mi sie przedstawia…

Franek wlasnie wrocil z Góry i jest nieco roztrzesiony i rozżalony. Kiedys pracował w tym miescie opiekujac sie ogrodami i tzw. zielenią miejską. Sadził kwitnące krzewy, zakładał i nawoził rabatki i klomby. Jego tereny działania były i przy szkole, i przy urzędzie, i gdzies na rondzie. Facet sypie z rękawa specjalistycznymi nazwami jakis egzotycznych roslin. Kilka lat temu podziekowano Frankowi za wspolprace - ponoc brak funduszy na utrzymywanie “miejskiego, etatowego ogrodnika”. W momencie gdy zaproponowal, ze moze dalej robic to społecznie - uslyszał, ze “nie i koniec”. Czyli nie chodzi tylko o pieniadze, widac kwiaty i krzewy nie sa w miescie mile widziane. Ma byc trawa i beton. Wiekszosc sadzonych niegdys przez Franka krzewow celowo wycieto. Inne ktos ukradł lub połamał. Przy jednym z rond, ktorym sie kiedys opiekował, dojrzewają jedynie łany psich kup. Franek niechetnie wiec jezdzi “do powiatu”. Woli czas spedzac w lesie. Z wyksztalcenia nie jest ogrodnikiem, jest biologiem, specjalizujacym sie głownie w ptakach. Zna ich zwyczaje i leśne kryjówki. W okolicach tu ponoc nawet orły mieszkają. W rozmowie pada tyle nazw gatunków ptactwa, ze wstyd mi jak cholera, bo połowy nie tyle, ze nie kojarze z rodzajem osobnika, ale nigdy nie slyszalam. Z lubuskiego przywedrowały tez wilki i mozna je spotkac w tutejszych lasach. Ale miejscowi niechetnie zdradzają ich kryjówki. “Po co miastowi mają przyjezdzac na safari?”.
Jest tez Zbyszek, ktory w okolicznych lasach zamiast ptaków i wilkow odnalazl chyba zrodlo młodosci. Twierdzi, ze ma 70 lat a wyglada na góra 50! Jakos schodzi nam temat na górskie wedrowki, wiec Zbyszek wspomina rajdy w Bieszczady w latach 60 tych. Ponoc skrzykiwali sie po 20 chłopakow z wioski, pakowali plecaki i torby, i jechali wedrowac poloninami i blotnistym, bieszczadzkim lasem. Niektorzy szli w trampkach albo gumiakach, inni z torbą na ramie, mało kto miał śpiwór zamiast koca. Ale co drugi miał gitare i flaszke i bimbru. Ponoc najładniejsze dziewczyny przyjezdzały z Rzeszowa.
Jurek niby siedzi z Frankiem i Zbyszkeim pod jedna wiatą, niby popijają podobne zestawy trunków, ale jego mysli wirują w innych wymiarach. Jurek wspomina jak kilka razy byl we Wrocławiu - i tam były one, te z jego marzen i snów - galerie handlowe. Zwiedził wszystkie, a przynajmniej sporą część tych najblizej dworca. Ponoc sztuk 7. Opowiada o roznicach miedzy nimi, ze kazda ma inną dusze. Opowiada o rozłozeniu sklepów, wystroju czy zroznicowaniu tamtejszych knajp. Ciezko mi zweryfikowac jego opowiesci bo na wrocławskich galeriach znam sie nie lepiej niz na orłach i wilkach znad srodkowej Odry. Staram sie wiec głownie słuchac opowiesci trzech panów, ktore płyną prawie rownoczesnie, ale jakby totalnie roznymi kanałami.
Jest tez Marian. Marian nic nie mówi tylko sie uśmiecha, kiwa głową i pociaga z butelki. Marian pewnie tez ma swoją opowiesc, ale moze nie jest dzis jego dzien...

Od Lubowa jedziemy juz w czworke. Dołącza do nas tata toperza. Nadodrzanskimi wałami mkniemy w strone Ciechanowa - miejscowosci z nowym mostem, ktory to pozbawił okolice promów.



Jeszcze w 2010 przeprawialismy sie tu przez Odre moim ulubionym srodkiem transportu. Dzis to juz historia…



Dalej trakty trawiaste lub betonowe przetykane chwatem prowadzą nas ku wsi Uszczonów. Tu tez po raz pierwszy docierają do nas pomruki burzy.







Po drodze mijamy rozniste rozlewiska i starorzecza.









Na obrzezach Uszczonowa, prawie przy samym wale, stoi samotne opuszczone gospodarstwo. Do domku schodziło sie po schodkach z wału. W czasie powodzi zapewne nie bylo tu za przyjemnie…











We wnetrzach wszystko jest juz splądrowane. Ostało sie troche porozbijanych mebli i szmat.







I gazety z konca lat 80 tych. Sporo ich tu. Chyba regularnie je tu czytano.







Rzuca sie w oczy tez symaptyczna scienna makatka.



Uszczonów wita nas w sposob sugerujący, ze bedzie mi sie tu podobac :)



Wokol bruki, płyty, bujna zielen i sporo opuszczonych budynków.





Burza nie zapomina jednak o tej okolicy i pojawia sie tu na momencik. Na tyle długi, ze zawracamy do wiaty przystankowej, z ktorej juz nic nie odjezdza. I wtedy wychodzi slonce. Pogoda wyraznie sie z nami bawi w kotka i myszke ;) W wiacie zjadamy jabłuszka i banany.



W Luboszycach znow postój - popas zwany tez popojem. Jak tu nie zasiąść pod sklepem z takim miłym zapleczem? A burze caly czas nam gdzies w tle graja…









Do Masełkowic jedziemy jakimis miedzami tzn. czyms co nie jest zaoranym polem ale droge rowniez mało przypomina.

Znow zaczyna pokapywac deszczem. Nie na tyle jednak mocno aby chowac sie w zruinowanym budynku dawnego sklepu, ktory mijamy na skrzyzowaniu z glowniejsza drogą. Na tyle jednak mocno, zeby mi zalało obiektyw i na 5 zdjec wyszlo jedno. W tle popegieerowski blok, pod ktorym jest jakis zlot matek z dziecmi. Wózków jest chyba z 8. Na kazdy z nich jakas kobita naciąga worek. Zroszony deszczem grill dymi mocniej niz przed chwilą. Z ktoregos z okien płynie skoczna muzyka charakterystyczna dla polskiej wsi.



Obserwacja tej migawki lokalnego kolorytu powoduje, ze ekipa mi uciekła. Znikli gdzies za zakrętami i zapewne mkną juz w strone Kietlowa. Udaje sie ich odnalezc tuż przed wioską. Padac przestało ale chmury granatowieją coraz bardziej. Kabak zostaje zapakowany w sztormiaczek co strasznie przypada jej do gustu.



Z Kietlowa do Chorągwic znow podążamy polami, lasami, piachami, ktore dzis lekko zroszone nie sa juz az tak pyliste.



Mijamy skrzyzowanie w Luboszycach Małych, oczywiscie skręcając w najmniej główną z dróg...A potem gdzies w lasach wszystko przestaje sie zgadzac z mapą. Drogi rozłażą sie na wszystkie strony i nijak nie mamy pojecia, ktora z nich jest nasza. Wybieramy kolejne na chybił trafił, podskakujemy na coraz dorodniejszych korzeniach a nieboskłon nad nami ciemnieje z sekundy na sekunde. Kolejne błyskawice rozswietlają mrok popoludniowego lasu. Duchota staje sie namacalna i nagle jakies stada much zaczynają włazic do nosa. Miedzy drzewami widac jakas wioche. Czy to są Chorągwice? W tym momencie nie ma to dla nas znaczenia - moze tam bedzie jakis daszek? Wjezdzamy miedzy zabudowania gdy zaczyna lać. Nagle i jak z wiadra. A toperz nagle oznajmia, ze on dalej nie jedzie. Tylne koło złapało kapcia. Dlaczego do cholery własnie teraz????? I wtedy pojawia sie ona. Sucha, przyjemna i otoczona trylinką - wiata przystankowa. Jak na zyczenie. Nie jest pusta, ma juz lokatorow. Ale w takiej sytuacji okazuje sie byc bardzo pojemna! Pomiescila nas sztuk trzy i pół, trzy rowery, 4 chlopcow i ich piłki oraz panią strzygącą trawnik wraz z jej kosiarką.

Gdy deszcz zaprzestaje padania - wiata pustoszeje. My zasiedlamy ją najdłuzej - rower od siedzenia w wiacie sie sam nie naprawił ;)







Juz nie kombinujemy i z Lubowa wracamy glówną drogą. Nie jest bardzo zle, mijaja nas chyba tylko ze dwa auta.



Ognicho rozpalamy juz po zmroku.



Rankiem, gdy wracam z kibelka, okazuje sie, ze nie mam gdzie spac! Cos sie zalęgło na siedzeniach pod moim śpiworem!



Ostatnie majówkowe śniadanko.



Drogi powrotu staramy sie tez dobrac ciekawe :)

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2018-05-10, 19:26   

Kabak w kasku?!!!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2018-05-10, 23:09   

Nooo... Kask dostalismy gratis do siodełka acz poczatkowo poszedl do szafy. Ale na pierwszej wycieczce w zeszlym roku nam dwa razy wymotała sie z szelek, wypełzła z siodełka i wysiadla w czasie jazdy... No wiec pomyslelismy ze ten kask moze byc przydatny na takie okolicznosci. A co sie potem okazalo najwazniejsze - glowa w kasku przez szelki nie przejdzie ;) Wiec skonczyl sie problem wysiadki w trasie. Teraz jest troche madrzejsza niz rok temu - wiec raczej nie ma takich glupich pomyslow i mowi jak chce wysiasc, ale do kasku sie przyzwyczaiła i sama go pakuje na wyjazdy. Czasem nawet w domu w nim chodzi. Wiec niech ma. Moze jej sie znudzi za jakis czas.
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2018-05-10, 23:12, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2018-05-11, 07:18   

buba napisał/a:
sama go pakuje na wyjazdy. Czasem nawet w domu w nim chodzi.

No i to wszystko tłumaczy :) moja właśnie chodzi po mieszkaniu w okularach przeciwsłonecznych :D
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-06-30, 18:23   

Na biwaki dotychczas wybieraliśmy się albo samochodem, albo pieszo z plecakiem. Na wycieczkę rowerową z nocowaniem w terenie jedziemy po raz pierwszy! Gromadzę niezbędne minimum bagażowe na środku przedpokoju i z lekka napawa mnie to przerażeniem i poczuciem nierealności... Dwie naładowane sakwy, namiot, 3 śpiwory, 3 karimaty i wędka... Jak to wszystko przywiązać do dwóch rowerów i jeszcze być w stanie na nich jechać? Nie wypierdzielić się na pierwszym wyboju czy zakręcie? Toż tym musi wodzić jak panem Mietkiem z przeciwka, gdy wieczorami wraca z codziennych łowów pod Żabką ;) Może trzeba jednak jakiemuś złomiarzowi zajumać przyczepkę, aby to wszystko zwałować????

Ostatecznie jednak upychanie i obwieszanie kończy się sukcesem! Nawet jestem w stanie samodzielnie podnieść rower do pionu ;) Zatem ruszamy! Cel nie jest odległy, ale idąc pieszo byśmy się zanudzili i komary by nas pożarły żywcem, a busiem to byśmy ugrzęźli na bardzo wczesnym etapie trasy. Skądinąd mała dygresja odnośnie krwiopijnych owadów i ich rozmaitych smaków. Komary głównie rzucają się na toperza i kabaka. Na mnie dużo, dużo mniej. Tam gdzie oni dostają szału, biegają w kółko z żałosnym kwikiem i po chwili wyglądają jak napuchłe balony - ja słyszę bzyk i tylko się denerwuje, że coś po mnie łazi czy wchodzi do oczu. Natomiast z meszkami sprawa się ma odwrotnie. Jeśli miejsce jest “meszkowe” - to wszystkie rzucają się na mnie! A to dziadostwo jest na tyle małe, że nawet oganianie się bywa utrudnione. Nie jestem więc chyba modelem syberyjskim i trafiając w miejsca wyprawowe ze swoich marzeń - chyba bym się bardzo szybko z nich wyleczyła ;)
Rower ma ten plus, że pozwala z wiatrem we włosach przebyć bagniste tereny rozlewisk i łęgowych lasów, a na biwaku to nas już okadza ognisko.

Zatem ruszamy! :) Jest duszno, parno, bezwietrznie, a burze mruczą gdzieś po horyzontach.



Początkowo suniemy nadrzecznym wałem, gdzie nurkujemy w dorodnych, płowych trawach. Jeszcze im trochę brakuje do tego stepowego burzanu, gdzie się ponoć chował cały jeździec z koniem - ale wszystko jest na dobrej drodze!





Spory odcinek naszej trasy wiedzie szutrowymi drogami w tunelach młodego lasu, a krajobraz się nie zmienia przez ileś kilometrów więc i zdjęć tam nie robiliśmy.

Potem zjeżdżamy w miejsce, gdzie jeszcze rok temu była polna droga. Teraz ktoś ją postanowił “utwardzić”, ale nie zrobił tego klasyczne - żwirem czy kamieniami, ale za pomocą z lekka tylko przemielonych śmieci. Są więc kawałki cegieł, połamanych kafelek, odłamki porcelanowych naczyń, fragmenty plastiku, drutu, rur, kabli, gąbki, pianki izolacyjnej a nawet reklamowych ulotek. Rowerem to po tym z lekka strach jechać, że zaraz popękają opony. Prowadzimy więc je, zastanawiając czy celem było zasypanie błota czy raczej sprytne pozbycie się kilku ton odpadów??







Potem na szczęście odcinek wysypiskowy się kończy i droga staje się bardziej taka jak oczekiwaliśmy.







A czasem też przechodzi oczekiwania, stawiając wszystkie karty wyłącznie na klimatyczność ;)











W końcu docieramy na miejsce i osiedlamy się na malowniczej polance nad rozlewiskiem.







Popołudnie przebiega na wędzeniu się w dymie, słuchaniu żab i kukułek....





...a także kolejnych próbach nawiązania bliższego kontaktu z jakąś smakowitą rybą.



Tu jak poprzednio bez sukcesów... ;) Tzn. złapało się - a jakże! Kilkakrotnie cały kłąb podwodnych roślin! Toperz bohatersko idzie odczepić haczyk. Przy czym stwierdza, że woda jest bardzo przyjemna kąpielowo! Czysta, aromatyczna, o akceptowalnej temperaturze.





Od tego momentu nabieramy nie tylko zapachu dymu, ale również woni bajora! :) Czy może być coś lepszego jak pływać sobie wśród trzcin i grążeli, gdzie kaczki, łyski i perkozy zaglądają ci w oczy?



Po kilku incydentach burzowo - ulewowych, wieczór nastaje pogodny, ciepły i świeży. A do wcześniejszych koncertów z okalającego nas chaszcza dołączają się bąki dmuchające w butelkę, szczekania saren i trzepot nietoperzych skrzydeł.









Po zmroku nad pobliskimi łąkami podnoszą się gęste mgły. A chwilę potem w okolicznych zaroślach pojawiają się latające świecące punkciki! Kabak nawet kilka łapie do rączki, a jednego zasadza na głowie zamiast latarki. Niestety świetlik krótko współpracuje i dotrzymuje kroku w zabawie - i jednak postanawia odlecieć w stronę swojego przeznaczenia.





Piękne są czerwcowe noce z dala od huczących miast i uwielbiających hałas osobników naszego gatunku.
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group