Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Majówkowo w Szczawnicy

Autor Wiadomość
sokół


Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 12247
Skąd: Bytom
Wysłany: 2017-05-19, 07:38   Majówkowo w Szczawnicy

Ten wyjazd był w planach już od bardzo dawna. Niemniej zawsze coś stawało na przeszkodzie. Tym razem również - pogoda mocno się skomplikowała. No ale w końcu udało się nam wynaleźć jakieś wirtualne okna pogodowe i pojechaliśmy - chociaż liczyliśmy się z tym, że tegoroczny maj jest bardzo kapryśny, a pogoda zmienia się tak, jak jej prognozy - dosłownie co chwilkę.

Acha, ten wyjazd zawiera w sobie same lajciki, więc jak ktoś liczy, że tu będzie nie wiadomo co, to po prostu się przeliczy.

Ruszyliśmy w sobotę. W sobotę akurat miało być brzydko, więc się specjalnie nie goniliśmy.
Dotarliśmy. "Apartament z widokiem na góry" okazał się dość ciemnym pokojem ze zlewem. Widok był z niego piękny. Na górę drzewa na opał. Balkon był, ale cały w cemencie. Zresztą było zimno i nikt na niego nie wyłaził. Zaczęło się więc nieciekawie, a nie wspomniałem jeszcze, że zacząłem pobyt od umycia podłóg.
No ale dobra, zacisnąłem zęby i tyle.

Poszliśmy sobie na rozeznanie terenu, deptakiem do centrum. Deptak fajny.



Znaleźliśmy fajne miejsce na obiad (jedzenie na wagę), pokręciliśmy się trochę, znaleźliśmy park.



A w nim karuzelę, na której Julka spędziła prawie godzinę, a ja miałem lekko dość, bo żeby ją kręcić, trzeba było biegać w kółko.



Wróciliśmy na kwaterę, załatwiliśmy lekko ciepłe grzejniki (temperatura podskoczyła do 20 stopni) i tak w sumie minął dzień.

Rano było tak zimno w pokoju, że dość szybko wyskoczyliśmy na zewnątrz i busikiem podjechaliśmy do Sromowców. Celem był spływ Dunajcem.
Prognozy póki co były optymistyczne, słońce było łaskawe, a temperatura powoli się podnosiła, chociaż i tak byliśmy poubierani jak na wyprawę na Sybir.
Wystawiłem więc siwy łeb na słońce i czekałem, co się będzie działo.



Pomimo słonecznej pogody i niedzieli, musieliśmy nieco poczekać, aż zbierze się odpowiednia liczba chętnych.





W końcu nadeszła nasza kolej i wsiedliśmy do przeciekającej nieco tratwy.
Początek spływu raczej jest nudnawy, powiedzmy pierwsze pół godziny... Niewiele się dzieje, nurt jest spokojny. No ale za to pierwszy raz w życiu zobaczyłem czarnego bociana.



Rzeka robi wielki łuk i powoli się zbliża do Sromowców Niżnych. Tam jako tako zaczynają się jakieś widoki.



I tak mniej więcej od Sromowców Niżnych właśnie zaczyna się cała zabawa. Czyli przełom. Jest fajnie, widokowo. Uroku na pewno dodają piękne wiosenne kolory i słońce, które podświetla młode liście. W szarościach nieba nie byłoby z pewnością takiego efektu.



Podpływamy praktycznie pod same Trzy Korony.





Przed nami jedna tratwa, słowacka. Za jakiś czas nasza ją wyprzedzi. Ile radości z tego faktu miało moje dziecko...





Nurt zakręca w prawo, zostawiając Trzy Korony po lewej ręce i wpływamy w pieniński wąwóz, który co rusz odkrywa przed nami nowe tajemnice.















Czas płynie nam sielankowo. Powoli zbliżamy się do rejonu Sokolicy. Czasem nurt jest dość rwący i tratwa pędzi na złamanie karku. Na jednym z zakrętów nieplanowana atrakcja. Obraca nas o 180 stopni. Nie toniemy. Przeżyją wszyscy.





W końcu mijamy Sokolicę.



Za Sokolicą zostaje jeszcze jeden zakręt i koniec. Całość trwa nieco ponad dwie godziny. Polecam, warto. Ceny uważam za śmiesznie niskie, jeśli porównywać do ceny wjazdu kolejką na Kasprowy. Normalny niecałe 50, ulgowy połowę z tego.

My w każdym razie wysiadamy z tratwy i idziemy na obiad. Jedzenie na wagę. No i wziąłem lane piwo. Musiało być stare. Kilogram żarcia na talerzu to akurat dla mnie norma, więc raczej się nie przejadłem. No więc to piwo musi być trefne, ale o tym potem będzie...
W każdym razie humory nam póki co dopisują.



Szybkie przepakowanie i ruszamy na spacerek. Bez szlaku. Ku Szafranówce. Przez pola i błoto.









Mija trzydzieści minut. I jesteśmy już na grzbiecie. To duży plus Szczawnicy. Niewiele wysiłku trzeba, żeby się wydostać do góry. No ale spodnie całe w błocie. Julka demonstruje swoje nogawki pokazując przy okazji znane już znaki...



No ale Palenica już stąd blisko, prawie na wyciągnięcie ręki.



Tyle, że wyszły Tatry no i się zesrałem - na razie w przenośni.



Nie ma zbyt dobrej widoczności, wszystko przymglone, ale i tak jest świetnie.



No dobra, okrzyki córki wyrywają mnie z natchnienia, plac zabaw czeka, a ja wciąż się zatrzymuję...





Tyle, że to jest silniejsze ode mnie...





W końcu Julka dociera do trampolin i przebywa tam dobre pół godziny. Mnie w tym czasie zaczyna napierdzielać w brzuchu. Zwiedzam trochę podszczytowe partie Palenicy, "szukam grzybów i jagód", tak kilka razy...



Na tor saneczkowy nie idziemy. Nie dam rady. Muszę być cały czas w pogotowiu. Na zejściu do Szczawnicy też kilkukrotnie zboczę ze szlaku.
Pod Palenicą plac zabaw. No, spędzamy tu ponad godzinę. Jedni na trampolinach i dmuchanych zamkach...



Inni na kiblu (nie, nie mam zdjęcia).

Wracamy na kwaterę (ze stresem, bo piętnaście minut wzdłuż głównej ulicy, bez szans na ratunek), Julkę wita pies gospodarzy.



Wieczorem było zimno. W zasadzie nie wiem, co było. Rozerwało mnie od środka, krew lała się z wnętrzności, uratować mogło mnie tylko jedno. Jogurty. Wypijam, kładę się spać. Liczę, że poranek będzie łaskawy.
Inni też mają swoje zmartwienia. Julka padnięta, zasypia w ubraniu. Magda szczęka zębami, grzejniki troszkę letnie były, ale już są zimne. Nigdy więcej majówek...

C.D.N.
Ostatnio zmieniony przez sokół 2017-05-19, 07:44, w całości zmieniany 2 razy  
Profil Facebook
 
 
Dobromił 


Dołączył: 09 Lip 2013
Posty: 14275
Wysłany: 2017-05-19, 08:13   

Piękne ujęcia Tatr, fajne zdjęcia z rzeki.

Tomaszu ... Ty to masz pewną tradycję w truciu się w górach ...

P.s. Pozdrów Dziewczyny.
_________________
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
 
 
sokół


Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 12247
Skąd: Bytom
Wysłany: 2017-05-19, 08:29   

Dobromił napisał/a:
masz pewną tradycję w truciu się w górach


Coś w tym jest... No ale... Jedni się (albo coś) gubią, inni zapominają lekarstw i szukają ich, mając je w plecaku, inni buszują w krzakach. Taki już jest ten świat.

Dziewczyny oczywiście pozdrowię, dziękuję.
Profil Facebook
 
 
Dobromił 


Dołączył: 09 Lip 2013
Posty: 14275
Wysłany: 2017-05-19, 08:47   

sokół napisał/a:
inni zapominają


Mój pierwszy ( i ostatni jak na razie :) ) wyjazd na 4 - tysięcznik. Zapomniałem ... kurtki zimowej :)
_________________
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2017-05-19, 09:09   

Nie lekarstwa, tylko glukometr.
Moja żona lubi Szczawnice, ja średnio. Spływ tratwami mam za sobą, mimo słońca w październiku mnie było zimno. I za mało adrenaliny.
Czekam na resztę zdjęć, widoków byle nie z okien pensjonatu :D
 
 
ceper 


Dołączył: 02 Sty 2014
Posty: 8598
Wysłany: 2017-05-19, 09:24   

sokół napisał/a:
zacząłem pobyt od umycia podłóg
Czyżbyś Dzień Dobrych Uczynków świętował z tygodniowym wyprzedzeniem? Gdybym ja dostrzegł paproch na dywaniku lub w łazience = reklamacja. :P
sokół napisał/a:
Pomimo słonecznej pogody i niedzieli, musieliśmy nieco poczekać, aż zbierze się odpowiednia liczba chętnych.
Szczęściarze z Was - ja trzykroć czekałem po prawie 2h i tylko za pierwszym razem podobał mi się spływ, potem nuda. Zapamiętaj to, by nie wyrzucać kasy w...
sokół napisał/a:
Kilogram żarcia na talerzu to akurat dla mnie norma, więc raczej się nie przejadłem.
Ciebie łatwiej ubrać, niż wyżywić. :P
Normalnie ludzie wyjeżdżają popatrzeć w góry, na relaks czy turystykę kulinarną (dotyczy to degustacji potraw, wyszukanych smaków). A tu na wagę. Ów kilogram to chyba dla całej trójki. ;)
Zimno, szare niebo i zeszłoroczne trawy. Niby ten sam dzień, a jakże inne miałem doznania.

Edit: Tyle razy pisałem, że przed wyjściem w plener należy odwiedzić WC, nawet jak się nie chce...
Na wagę ... to można wejść przed śniadaniem, by zobaczyć najbardziej optymistyczne wyniki. :P
Ostatnio zmieniony przez ceper 2017-05-19, 10:45, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
sokół


Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 12247
Skąd: Bytom
Wysłany: 2017-05-19, 12:37   

No dobra, przyszedł poniedziałek. Noc minęła spokojnie. Rano jeszcze trochę mnie muliło, ale nie na tyle, żeby mnie zatrzymać. Zapakowałem na wszelki wypadek całą rolkę srajtaśmy i poszliśmy na busa.

To znaczy staliśmy jak ciule czterdzieści minut, a busa ani śladu. No to podeszliśmy do dworca PKS, licząc, że stamtąd coś pojedzie. Oczywiście nie pojechało.
Na szczęście stała taryfa i po kilku minutach negocjacji cenowych pojechaliśmy do Jaworek. Tuż po wyjściu z taryfy podjechał pod Homole spóźniony busik...



W sumie to dość szybko zaczęliśmy zrzucać z siebie poszczególne warstwy ubrań, a mój plecak stawał się coraz to cięższy. Sam wąwozik zaczynał się bardzo przyjemnie.



Dość szybko pojawiły się wszelakiego rodzaju mostki, kładki, co sprawiło, że małe nóżki kroczyły dzielnie do przodu pokonując kolejne przeszkody. Dodatkową atrakcją był w miarę pusty szlak. Szło nim razem z nami może kilka osób.



Homole Homolami, minęły zbyt szybko. Spodziewaliśmy się z Magdą, ze będziemy dłużej szli tymi wąwozikami. Niemniej był z nami ktoś, kto ucieszył się, że dotarliśmy już na Bukowinki...



Pierwsze, co nas uderzyło, to przestrzeń. No po prostu kapitalne miejsce. Do tego cisza i spokój, bo na miejscu była tylko para starszych osób. I nikogo. Pomijając kilka krów i kilka porozrzucanych stad owiec.



Każdy dorwał się do tego, co lubi. Magda raczyła się kawą. Ja, stwierdziwszy, że już nic mnie nie boli, wlewałem w siebie tradycyjny napój turysty, tym razem przezornie w wersji butelkowej. A Julka poszła obczaić miejscowy plac zabaw.





Przesiedzieliśmy w tym miejscu dobrą godzinę. Tak fajnie było.



Niedaleko nas pojawiło się stado owiec. Poszliśmy z Julką "pogłaskać małe baranki".



Niemniej baranki nie były skłonne do pieszczot i raczej umykały po kolei na boki. No niestety.



W końcu został tylko jeden baran. No i nagle wydał z siebie jakiś dźwięk typu beeeeee i tu końcowa scena, jak dziecko oddala się gwałtownie...



W końcu ruszyliśmy w dalszą drogę, po drodze spotkawszy żmiję. Najpierw był las, ale po niedługim czasie dotarliśmy do podnóża wielkich polan.







No to dawaj, na wąziutką ścieżkę, do góry. Powolutku, do góry.





Im wyżej się posuwaliśmy, tym więcej było widać za naszymi plecami.





Droga do drzewa. Bardzo mi się to drzewo podobało. I chyba nawet je kojarzyłem z jakiejś relacji tutaj.



Droga była, więc trzeba było na nią wejść i dojść wyżej.





W końcu sielanka się skończyła, szlak zakręcił i zaczął się niebezpiecznie zbliżać do wyrastającej przed nami Wysokiej.





Pierwszy bastion obronny góry pokonaliśmy nie bez trudu, za pomocą barierek, pocąc się przy tym co niemiara.



Drugi był nieco gorszy, ale w końcu daliśmy mu radę.



Nagroda jednak była bardzo cenna.



Tatry znów przymulone mgłami, ale dobre i to.







No i czas na foto grupowe. Jedyne. W domu, po zrzuceniu zdjęć, okazało się, że jedna z osób wykorzystała okazję na pozdrowienia. :ryb



Przeszliśmy jeszcze na chwilę na drugą stronę szczytu, żeby zobaczyć widoki na Beskid Sądecki.





No a po kwadransie sunęliśmy już ku Szczawnicy.



Z reguły trzymaliśmy się szlaku, ale czasem trawersowaliśmy sobie wierzchołki bokiem, żeby niepotrzebnie nie włazić na kupę kamieni.



Omijaliśmy większe i mniejsze kałuże pełne kijanek.



No i w końcu doszliśmy do najlepszego chyba momentu na tym odcinku.









Sielanka się skończyła. Spod niedalekiego schroniska przesuwały się szlakiem bandy wycieczkowe ze szkół. No ale jakoś udało się nam tak wkomponować między nich, że nam nie przeszkadzały bezpośrednio. Pośrednio słychać było gwar z oddali.





W międzyczasie spostrzegliśmy, że nieco psuje się pogoda. Wyraźnie przybywało chmur. I to z gatunku tych burzowych.



Dogoniliśmy jedną z grup wycieczkowych, ale oni poszli na Wysoki Wierch, a my odbiliśmy na trawers. W międzyczasie podglądając sobie coraz bardziej zamglone Tatry.



Trawers okazał się być całkiem malowniczy. Dodatkowo minęliśmy kilka stad owiec i jakieś miejscowe krowy.







A za plecami wciąż była piękna pogoda. My jednak nieubłaganie zbliżaliśmy się do chmur.



Przeszliśmy obok owczarni, ale owce znów były nieuchwytne.





Doszliśmy do miejsca, gdzie w prawo odbija szlak żółty. Mieliśmy nim schodzić....



Ale poszliśmy ku Palenicy. Chmury były coraz ciemniejsze. Ale nie to było najgorsze.



Jeszcze kwadrans minął przyjemnie. Pooglądaliśmy Rabsztyna, pogrzaliśmy się w ostatnich promieniach słońca..





No i tuż przed Łaźnymi Skałami mam ostatnie zdjęcie.



Nie, nie padało. Ani nie poszedłem w krzaki. Ale do samej Szafranówki nie było nic prócz lasu. W dodatku zrobiło się szaro. Na Palenicy trampoliny były nieczynne. Wszystko do dupy.

Na szczęście nie sprawdziły się czasówki namalowane na szlakowskazach. Na Wysokiej napisali - Szafranówka 3h 30minut. Nam w ślimaczym tempie przejście zajęło godzinę mniej. I to z popasami.

Trudno. Dziewczyny zjeżdżają kolejką do Szczawnicy. Ja schodzę. Nie. Zbiegam. Taki zakład, małe wyścigi. Startuję, gdy kupują bilety. Biegnę na złamanie karku. Gdy zdjeżdżają już do dolnej stacji, ja stoję na mostku nad Grajcarkiem i robię im zdjęcia. Niestety, tak mi się trzęsą nogi, że wszystkie są nieostre. Sprawdzam czas - 9 minut od stacji do stacji. Nogi po tym szalonym biegu będę czuć jeszcze dwa dni.

Reszta dnia mija spokojnie. Jedzenie na wagę - to już tradycja, a młode ziemniaki z koperkiem plus dwa schabowe popite zimną tatrą smakują wyśmienicie.

Wracając na kwaterę zaliczamy wszystkie możliwe place zabaw i tak mija nam poniedziałek.
Ostatnio zmieniony przez sokół 2017-05-19, 12:42, w całości zmieniany 2 razy  
Profil Facebook
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2017-05-19, 12:47   

Też się zdziwiłem, że Homole przechodzi się tak szybko, nawet na kacu zajęło nam to niedługo ;)

A pierwszy dzień faktycznie goowniany :lol

PS>ciekawe kto uczył dziecko tych "pozdrowień"? :-o
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2017-05-19, 12:48, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2017-05-19, 13:09   

Ale zdjęcia z tego dnia masz super. Widziałem kilka relacji i te są najfajniejsze.
Myślałem, że Ci padł aku w aparacie, lub aparat się zepsuł...
Ostatnio zmieniony przez laynn 2017-05-19, 13:10, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
ceper 


Dołączył: 02 Sty 2014
Posty: 8598
Wysłany: 2017-05-19, 14:58   

sokół napisał/a:
Na szczęście stała taryfa i po kilku minutach negocjacji cenowych pojechaliśmy do Jaworek.
Zaczynasz ceprować. Prawdziwy turysta spacerkiem pokonuje przeciwności losu.
sokół napisał/a:
Zbiegam. Taki zakład, małe wyścigi. Startuję, gdy kupują bilety.
Zbiec to każdy potrafi. Czy sokół nie może wzlecieć? Następnego dnia zawody w drugą stronę?

Podpadłeś sokole. Pod Durbaszką można miło spędzić chwilę (lody, coś chłodnego lub posilić się) podziwiając BS. Poszliście też na łatwiznę omijając Wysoki Wierch.
 
 
sprocket73


Dołączył: 14 Lip 2013
Posty: 5472
Wysłany: 2017-05-19, 22:29   

W tamtych stronach byliśmy na pierwszym tygodniowym wspólnym urlopie z Ukochaną. Ona wtedy jeszcze nie wiedziała, że będzie musiała polubić góry ;)
Też byliśmy na spływie, też widzieliśmy czarnego bociana. Homole, Wysoka, Małe Pieniny... kupa wspomnień.

p.s.
A myślałem, że tylko baby marudzą na warunki na kwaterach ;)
_________________
SPROCKET
http://gorybezgranic.pl/n...-kim-vt1876.htm
 
 
sokół


Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 12247
Skąd: Bytom
Wysłany: 2017-05-20, 07:31   

ceper napisał/a:
Zaczynasz ceprować


Uczę się od najlepszych.

ceper napisał/a:
Prawdziwy turysta spacerkiem pokonuje przeciwności losu


Prawdziwy turysta to na pewno nie ja.

ceper napisał/a:
Poszliście też na łatwiznę omijając Wysoki Wierch


Ogólnie to cały czas idę na łatwiznę.

sprocket73 napisał/a:
tylko baby marudzą na warunki na kwaterach


W zasadzie to zwykle nie marudzę, ale tym razem naprawdę spodziewałem się czegoś innego. Poza tym, uczę się od najlepszych, więc jak nie ma pięciu gwiazdek i lokaja na usługi to mam prawo być zły.
Profil Facebook
 
 
sokół


Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 12247
Skąd: Bytom
Wysłany: 2017-05-20, 07:55   

Przyszedł wtorek. Tego dnia miało padać. Od trzynastej. Według prognoz. No to zaplanowaliśmy sobie wypożyczenie rowerów i śmignięcie do Sromowców wzdłuż Dunajca plus powrót. Wyszliśmy po dziewiątej i po chwili rozpętała się ulewa. Odczekaliśmy chwilkę, wróciliśmy do bazy.
Po jakichś czterdziestu minutach sprawdziłem, co się dzieje w okolicy (za pomocą tysiąca kamerek internetowych oraz wychylając łeb przez okno) i wyczaiłem znośne warunki pogodowe.
Szybko wychodzimy, dochodzimy do Przystani (2 minuty drogi) i widzimy moje okna pogodowe na własne oczy.



Chowamy się pod dachem, dziewczyny jedzą lody. No, nici z wycieczki.



Leje jak z cebra. Idziemy pod most. Tam nie pada. I można rzucać kamieniami do wody. A obok znów jakieś ptaszydło miejscowe.





Po pół godzinie ulewa przechodzi. Idziemy do centrum, przejść się. Nie pada, więc ryzykujemy i wypożyczamy dwa rowery i przyczepkę. Jest fajnie, póki jedziemy asfaltem wzdłuż potoku. Jak wjeżdżam w las, całe błoto, liście i inne elementy spod mojego tylnego koła lądują na zdziwionym pyszczku jadącej w przyczepce Julki. Jest foch, klasyczny. To już nieuniknione, za długo nie pojeździmy. Docieramy tylko do granicy, kupujemy kofolę i wracamy.



Na kwaterze zbyt długo nie umiem wysiedzieć. W końcu idę złoić jakieś góry. Sam. Pcham się przez jakieś chaszcze, zarośnięte sady, brodzę w błocie i potoczkach, ale w końcu sam sobie postanowiłem wejść na pobliską górę na przełaj, zamiast nadrobić kilkaset metrów i wydostać się wygodną drogą.







Ogólnie to się cieszę pod nosem, bo miała być jakaś zlewa, a tu nic. Dopiero po chwil widzę, co się dzieje w rejonie pobliskiego Krościenka.



Więc atak szczytowy na Cizową się nie do końca udaje. Szczyt ma jakieś 3600 metrów, a ja wycofuję się jakieś sto metrów w linii prostej od szczytu, w małym lasku i czekam na rozwój sytuacji.







Sytuacja szybko się klaruje. Nawet bardzo szybko. Oddalam się gwałtownie, biegnąc na złamanie karku, tą samą drogą, z tą różnicą, że nie omijam już pokrzyw.

W końcu zrezygnowany rzucam propozycje jazdy na salę zabaw do Łącka, bo w Szczawnicy pogody dzisiaj nie będzie. I tak właśnie robimy. Julka zadowolona. W sumie ja też, bo udało się zminimalizować czas spędzony w pokoju. Wieczorem się rozpogadza. To dobry omen przed kolejnym dniem.
Profil Facebook
 
 
ceper 


Dołączył: 02 Sty 2014
Posty: 8598
Wysłany: 2017-05-20, 08:42   

Mój poniedziałek dopadł Was we wtorek - to zemsta cepra, bo jakim prawem masz mieć lepiej niż ja. :P
Ucz się od najlepszych, jak poradzić sobie ze złą pogodą. W autobus i 500 km na kwaterę. ;)
_________________
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
 
 
Piotrek 


Wiek: 48
Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 10830
Skąd: Żywiec-Sienna
Wysłany: 2017-05-20, 14:14   

Bardzo fajny wyjazd, na luzie i bez spiny :)
Pieniny są bardzo wdzięczne do takich wypadów z dzieciakiem. Kilka razy ze swoimi łaziłem i zawsze było jak trzeba :) , i po naszej i po słowackiej stronie.
Jeszcze rejon Durszyńskich skałek bym polecał, bo ciekawie tam, więc jakbyście znów jechali to warto po drodze wpaść.
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group