Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

17 lat temu w Bieszczadach (majówka 2007)

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8316
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2024-04-19, 22:34   

buba napisał/a:
A bo myslalam ze po wywaleniu Mariusza w ogole zamkneli tą chatkę. A tu widac jakies głębsze machloje!

zamknęli, ale cudownie wraca do życia. Więc od początku było widać, że czyjaś krecia robota...
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9409
Wysłany: 2024-04-20, 07:46   

Zagadkowa historia Adama i jego manewrów, a co z mięsem, zabraliście?
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6107
Skąd: Oława
Wysłany: 2024-04-20, 15:16   

Adrian napisał/a:
Zagadkowa historia Adama i jego manewrów, a co z mięsem, zabraliście?


Zostawilismy wiszące w worku nad werandą. W liście na stole napisalismy gdzie je zostawilismy.
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9409
Wysłany: 2024-04-20, 16:59   

buba napisał/a:
Adrian napisał/a:
Zagadkowa historia Adama i jego manewrów, a co z mięsem, zabraliście?


Zostawilismy wiszące w worku nad werandą. W liście na stole napisalismy gdzie je zostawilismy.


Coś czuję że nie doczekało się konsumpcji ;)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6107
Skąd: Oława
Wysłany: 2024-04-20, 17:51   

Adrian napisał/a:
buba napisał/a:
Adrian napisał/a:
Zagadkowa historia Adama i jego manewrów, a co z mięsem, zabraliście?


Zostawilismy wiszące w worku nad werandą. W liście na stole napisalismy gdzie je zostawilismy.


Coś czuję że nie doczekało się konsumpcji ;)


Albo zostało skonsumowane, ale niekoniecznie przez gospodarza ;)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
gar 

Dołączył: 06 Sty 2016
Posty: 838
Skąd: Orzegów
Wysłany: 2024-04-20, 22:05   

Bar pod Sosną - ale się rozmarzyłem. Jedno z moich ulubionych miejsc. Fajnie powspominać.
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6107
Skąd: Oława
Wysłany: 2024-04-30, 10:44   

Maniów opuszczamy boczną drogą wijącą się w stronę Balnicy. Mijamy drewnianą zabudowę.





I miłe dla oka pojazdy robotników leśnych.





W Balnicy dostrzegamy kapliczkę. Nie jest łatwo ją wypatrzeć z drogi.



Chyba na ten moment ma całkiem nowy dach. Byłam tam też 10 lat wcześniej i coś mi chodzi po głowie, że wyglądała inaczej.







Mijamy też 3 chatki typu drwalówka. Każda z nich nadawałaby się na nocleg. Szkoda tylko, że nie mają drzwi. Z drzwiami to już by całkiem była rewelacja!











Świat widziany w kałużach.





Oprócz chatek trasa obfituje też w gruzawiki. Mniej lub bardziej kompletne, na chodzie lub raczej nie. Owiane aromatem smarów, rdzy i okapującego paliwa.









Część dzisiejszej drogi tuptamy torowiskiem wąskotorówki. Nie wiem czemu, ale wędrówki torami mają w sobie jakąś magię :)



Jedyne z zabudowań Balnicy - stacyjka.



Kierujemy się w stronę Solinki. 10 lat wcześniej byłam tam w studenckiej bazie namiotowej. Prowadził ją chłopak o bardzo charakterystycznej twarzy i dziewczyna o długich, prawie białych włosach. Snuli różne opowieści, z dużą dozą tych mrożących krew w żyłach - o niedźwiedziach schodzących nocami z Matragony czy o tajemniczej parze wisielców, którzy wybrali sobie tą bazę na wspólne zakończenie swej doczesności. Było to jakoś wczesną wiosną, jakoś chyba w połowie lat 90-tych (myśmy dotarli na bazę w lipcu 97), więc wspomnienia były dość świeże. Latem, gdy baza zaczynała swoją działalność, wisielce zostały znalezione, a dzień ponoć był ciemny i mglisty.

Nie spaliśmy wtedy w bazie, wstąpiliśmy tylko na hebatkę przechodząc obok. Teraz zapragnęłam to zmienić i koniecznie spędzić tu noc. Mijane "kierunkowskazy do bazy" zdają się jednak sugerować lekkie zapomnienie...



Okazuje się, że bazy już nie ma. Od lat. Nie wiem czy nie zawędrowaliśmy tam wtedy w ostatnim roku jej funkcjonowania. W miejscu gdzie była, na rozległej polanie, stoją za to dwa barakowozy smolarzy - wypalaczy węgla drzewnego, a zaraz obok ich dymiące retorty. Smolarze znali bazę, znali również opowieść o wisielcach. Proponują, żebyśmy się rozbili koło ich baraków - teren śmierdzi człowiekiem, wszystko jest osnute dymem, więc jest mniejsza szansa, że nas nocą zeżreją niedźwiedzie. Przystajemy na ową propozycję, zwłaszcza, że smolarze zapraszają na wieczorną imprezę, gdy tylko skończą pracę :)



Wieczorna praca smolarzy polega na wygaszeniu jednej retorty i dołożeniu świeżego drewna do drugiej. Jako że mają gości to wyciąganie węgla z wygaszonej wczoraj retorty i załadowanie go w worki - zostawią na jutro. Proponujemy swoją pomoc, ale chyba nie wyglądamy odpowiednio krzepko i fachowo ;) Obserwujemy więc z daleka zmagania z retortami. Wszystko odbywa się o zachodzie słońca, którego promienie łamią się na gęstym dymie. Jest to jeden z piękniejszych zachodów jakie mam okazję oglądać - na pewno na tym wyjeździe, a i tak w ogóle wysokie ma miejsce w bubowej klasyfikacji. Lepsze dymy o zachodzie to chyba tylko 4 lata później w Donbasie ;) Ale tam "retorta" była nieporównywalnie masywniejsza ;)













Rozpalamy ognisko - takie szczególne, bo oprócz chrustu mamy jeszcze wór węgla drzewnego do dyspozycji.



Po zmroku smolarze przychodzą do ogniska. Jak to dobrze, że Grześ zachował na dnie plecaka ostatnią "kukułkę" - jest co wyjąć na taką posiadówkę. Ja w ogóle nie wiem jak to działa - bo czasem mam wrażenie, że butelczyny domowych nalewek w Grzesiowym plecaku odrastają? bo nie kończą się nigdy. Ba! Zawsze znajdzie się taka odpowiednia do okazji! :)

Noc jest niesamowicie ciemna. Mrok jest prawie namacalny. Odchodząc kilka metrów od ogniska ma się wrażenie, że przestrzeń gęstnieje i to na tyle szybko, że robiąc kilka dodatkowych kroków odbijemy się od jakiejś ściany - na której kończy się świat. Ale ani mi postoi w głowie to sprawdzać - zwłaszcza, że wyraźnie tam coś łazi, chrzęści, sapie, jakby starało się podejść jak najbliżej nas i nam przyjrzeć, ale jednak pozostać poza kręgiem światła.





W błysku flesza jednak nic nie wychodzi. Nie widać żadnej postaci przyczajonej za naszymi plecami. A może jest po prostu bardziej sprytna niż moglibyśmy ją podejrzewać?





Na którymś etapie przenosimy biesiadę do baraku. Zimno się robi, wilgoć siada, a i to coś co tam łazi, jakby nabierało śmiałości.





Smolarze w którymś momencie stwierdzają, że trzeba by coś zjeść na ciepło. A że na stanie jest jedna baba - to misja przygotowania posiłku spada na mnie. Wyjmują skądeś duży słój, a w nim... Ratunku! Co to jest? To wygląda jak preparat anatomiczny i to z jakiejś katedry patologii! Jak jakieś flaki wyprute z czegoś co samo zdechło i to już zdecydowanie jakiś czas temu. Brązowo - fioletowe, z lekka pokarbowane, na boki wiszą z tego jakieś błony i falują w mętnej zalewie. Myślę że to był ten moment w historii, kiedy byłam najbliższa przejścia na weganizm ;) Grześ szybko ocenił moją minę i ochotę do powierzonej mi pracy ;) Zakrzyknął więc, że on się tym zajmie. Kochany Grześ! Ja natomiast awansowałam na podkuchennego. O! I ta rola mi odpowiada! Razem ze smolarzem szukamy odpowiedniego garnka lub jeszcze lepiej patelni. Grześ już wyjął ze słoja te zwłoki i kroi je na deseczce. Przy każdym wbiciu noża ze środka wypływa jakaś gęsta, brązowa ciecz. Mam wrażenie, że jak wypłynie cała, to krojony preparat będzie przypominał wyduty balon. Bohater wieczoru to ponoć wołowa wątróbka (nie wiem jaki rocznik, ale może lepiej nie zadawać niektórych pytań) Czy ja już wspominałam, że nienawidzę wątróbki? Kilka razy w dzieciństwie próbowałam. Potem kiedyś naciełam się na wschodzie, wybierając z menu "pieczeń" - dobrze brzmi, nie? A przynieśli mi wątróbkę, poszerzając tym samym zasób mojego lokalnego słownictwa. Tak, tak.. Ucząć się słówek z zeszytu w szkole szybko się je zapomina. A "pieczeni" nie zapomnę nigdy ;) Tak w ogóle nie cierpie wszystkich flaków. Moim zdaniem patroszenie polega na tym, że to ze środka się wyrzuca. No może z wyjątkiem kawioru ;)
Po znalezieniu i wytarciu patelni, przystępuje do krojenia cebuli. Potem Grześ zajmuje się resztą. Woń rozchodząca się po baraku jest całkiem akceptowalna, bo cebuli było dużo ;) W końcu danie trafia na stół i wszyscy ochoczo przystępują do konsumpcji. Jakie to wspaniałe, że w takich barakach jest ciemno. Bo ja skupiam się na chlebie z cebulą. Z surową cebulą. Co cebula to cebula! Dzięki nikłemu oświetleniu nikt nie zadaje mi niewygodnych pytań ;)





Snują się opowieści... Nie brakuje takich o duchach, ale dominują takowe o życiu. O pracy np. w kopalniach pod Wałbrzychem, o problemach z prawem, oczywiście nie własnych, ale jakiegoś kolegi, który widać niezwykle dokładnie i skrupulatnie opowiedział niegdyś swoją historię. Jest też o "śpiewie potoków". Niezmiernie ta historia przypadła mi do gustu. Też z Bieszczad, ale z zupełnie przeciwległego zakątka niż ten. Jak wiadomo potoki w opuszczonych wioskach śpiewają, tzn. w dźwiękach płynącej wody można usłyszeć odgłosy dawnej wsi - jakby stłumione rozmowy, brzękanie wiader u studni, gdakanie kur. W szumie płynącej wody można usłyszeć wszystko. Kiedyś nasz smolarz pracował na innym wypale i wieczorami chodził myć się do rzeki, pod niewielkim wodospadem. I zawsze wtedy zaczynał słyszeć śpiew. A wokół tylko las, retorty i dawne cerkwisko z cmentarzem. Któregoś dnia zabrał o zmierzchu nad rzekę kumpli i oni też ten śpiew usłyszeli. Już więcej nad rzekę nie przyszli, stwierdzili, że z brudu jeszcze nikt nie umarł. Chyba rok później wydało się, że jakoś kilometr dalej, tego roku po raz pierwszy, rozbił się obóz harcerski :)



Spać kładziemy się dosyć późno, a pobudkę mamy niestety wcześnie. Straż graniczna. Oczywiście muszą nas wylegitymować, pogadać, więc o spaniu już nie ma mowy.



Grześ niestety nas dzisiaj opuszcza, musi wracać do domu. Odchodzi w mgłę, torami kolejki w stronę Żubraczego.



Retorty dymią. Po zboczach Matragony snują się mgły poranne, pomieszane z tym dymem.



Zbieramy się powoli. Nie mamy daleko. Zmierzamy dziś w stronę Roztok.

A jeszcze odnośnie ponizszego zdjęcia. Jest to jeden jedyny historyczny kapelusz. Jedyny kapelusz gigant, który udało mi się kiedyś zakupić w lumpeksie i pasował na toperza. Niestety niedługo. Kiedyś zamókł na deszczu i się skurczył. Od tego czasu mineło kilkanaście lat, a poszukiwania następcy tego kapelusza wciąż są nieudane - nigdzie nie robią dużych kapeluszy. Nawet na zamówienie. I nie jest to nawet kwestia ceny. Nie bo nie. Może wśród kapeluszników i krawców wszelakiej maści krąży jakaś przepowiednia? "Jak zrobię kapelusz w rozmiarze większym niż 63 to będzie koniec świata" ????



Zabudowania Solinki.



Mała przepierka nad rzeczką.



Stokówka z Solinki do Roztok. Okoliczne, pokryte gęstym lasem bukowym góry, mają iście niewiosenne barwy.









Tu i ówdzie stoją przy drodze lub przy domach pojazdy zrywkowe.





Rozbijamy się przy schronisku w Roztokach. Mamy dla siebie dużą, fajną wiatę. Nawet nam przechodzi przez myśl czy w niej nie spać, ale w namiocie jednak będzie cieplej i zaciszniej.







Spać kładziemy się dość wcześnie. Przypomina o sobie nocna impreza wśród retort i pobudka pograniczników. Wczorajszy zachód słońca ekstremalnie wysoko postawił poprzeczkę, ale dziś też jest całkiem ładnie! Uwielbiam "kwaśne mleko" na niebie! :)








cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9409
Wysłany: 2024-04-30, 12:44   

Klimat ze zdjęć jest zajebisty, a zdjęcia zadymionego zachodu niepowtarzalne, pięknie :)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6107
Skąd: Oława
Wysłany: Wczoraj 17:32   

Tego dnia szykuje się chyba najbardziej "wysokogórska" część naszej wycieczki ;) Chyba nawet tysiąc metrów npm przebijemy! I jakieś konkretniejsze widoczki będą! I nawet coś połoninopodobnego! No szał!! ;) Póki co - rzut oka w dal z przełęczy nad Roztokami.





Ścieżkami wzdłuż granicy tuptamy na Okrąglik.





Czasem jakieś drzewo uśmiecha się do przechodniów.



Widoki z Okrąglika są nieco zamglone.









Włazimy na Jasło.



Na szczytach kolory są takie wręcz jesienne!





















Bukowymi lasami schodzimy w stronę Cisnej.



W Cisnej rozbijamy się w na polu namiotowym. Widać, że zbliża sie termin klasycznej majówki, bo robi się fest ludnie.





Wieczorem zaczyna się przy jednym z namiotów impreza z gitarą. Przyjechała właśnie ekipa z Lublina i Dynowa. Zabawnie wychodzi, bo się przypadkiem okazuje, że się już kiedyś spotkaliśmy. Chłopaki opowiadają, że często bywają w Cisnej i przytaczają różne historie z tym związane. Jedna z nich jest sprzed kilku lat. Na polu namiotowym niedaleko stąd stała szopa, w której też można było nocować. Na dole było siano, a w jednym miejscu było niewielkie pięterko, gdzie się wchodziło po drabinie. I to pięterko się pod pewną ekipą zawaliło - wszyscy polecieli w dół na siano. Chłopaki z Dynowa robią wielkie oczy, gdy im zaczynam przypominać różne dodatkowe szczegóły tej historii. No bo tak wyszło, że ja właśnie byłam na tym latającym pięterku :) Ot świat jest bardzo mały!





Potem zaczyna się robić chłodno, więc postanawiamy iść zobaczyć co tam słychać w Siekierezadzie. Były to jeszcze czasy, gdy w piwnych knajpach wolno było palić i klimatyczność speluny można było ocenić po stopniu zadymienia wnętrz. I nie było takich problemów, że połowa ekipy co chwilę wychodzi na zewnątrz i znika tam na długi czas. A reszta nie wie czy wychodzić z tamtymi czy siedzieć i czekać? Zresztą, żeby stać na zimnie - to po co w ogóle iść do knajpy? Od razu można się spotkać na łące, przynajmniej się spędzi czas razem.

Ale wróćmy do Bieszczad, do starych, dobrych czasów, do Cisnej z 2007 roku i do Siekierezady, gdzie gęste dymy snuły się pod powałą, śpiewy płynęły przy każdym stoliku inne, no i ogólnie mówiąc było bardzo wesoło :)







Rzut oka na ścienne ozdoby, zażarte dyskusje i moją nową, tematyczną koszulkę! :)









A to jeszcze inna ekipa i jak się okazało znamy się z forum!



Rano ruszamy w stronę Dołżycy, a po rowach cudnie kwitną kaczeńce!



Nasza trasa biegnie dziś przez zalesione pagóry i jest oględnie mówiąc mało widokowa. To chyba jedyny napotkany - przy podejściu na Falową.



Jeleń zaklęty w korzeń. Zastygł w trakcie skoku. Albo po prostu stoi słupka.



Mini popas i wygrzewanie w słoneczku.



To chyba był szczyt Falowej, ale pewności nie mam.



A to gdzieś w okolicach Czereniny.





Tu już schodzimy w dolinę Jaworca. A wszędzie wokół cudowne zieloności!



Im bardziej droga opada ku dolinom, tym bardziej przypomina błotną zjeżdżalnię. Momentami naprawdę ciężko się utrzymać na nogach i jedziemy w dół na zadkach!







Zaczynają się pojawiać przyjemne widoczki, którym zdecydowanie uroku dodają ciemne chmury, podświetlone wieczornym słońcem. Aż wszystko wygląda tak jakoś nierealnie!













Mamy jeszcze rzeczkę do sforsowania, ale na szczęście nie jest głęboka. Ale zimna jak sto diabłów!







W schronisku na Jaworcu tłum - "ludziów jak mrówków". I raczej atmosfera nieszczególnie zachęcająca do pozostania w tym miejscu. Większość przebywających tu turystów ma jakieś skwaszone gęby, wszystko im nie pasuje, wszystko im śmierdzi - sprawiają wrażenie, że ktoś ich tu przywiózł za karę. Głównie interesuje ich łazienka i możliwość umycia włosów. Stoją więc gigantyczne kolejki do tego przybytku, a na stołówce co druga osoba siedzi w ręczniku na głowie, narzekając na "złą jakoś usług", "niedoprawienie potraw z bufetu" albo "niewystarczające atrakcje w dolinie". Nic tu po nas. Idziemy rozbić namiot na łące.

Doliny siedzą już w wieczornym mroku, blaskiem zachodu płoną tylko czubki otaczających wzgórz.



Zimno! Siada jakaś dziwna rosa, taka zwarta i gęsta, że tylko patrzeć jak zamieni się w szron. Już teraz wygląda jakby się wahała i nie mogła zdecydować o swoim stanie skupienia. Jak to jest, że z każdym dniem jest coraz zimniej??

Szybko idziemy spać. Tylko w śpiworze można się jako tako zagrzać, a poza tym wczorajsza nocna impreza w Cisnej daje o sobie znać. Trzeba się w końcu wyspać!

Poranek jest słoneczny, cudny ze swoimi mgiełkami snującymi się po rozpadlinach wśród gór!







cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group