Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Kleszcze na bengajach czyli Roztocze Południowe (2023)

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-10-17, 17:11   

Możliwe, że wystraszyliśmy go plecakami!

Ale piwo wtedy smakowało świetnie! Dorwałem taką nową wersję Perły na amerykańskich chmielach, niebo w gębie! A teraz jak ją kupuję w sklepie to już mi średnio wchodzi :P
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-10-17, 17:49   

Pudelek napisał/a:
Możliwe, że wystraszyliśmy go plecakami!

Ale piwo wtedy smakowało świetnie! Dorwałem taką nową wersję Perły na amerykańskich chmielach, niebo w gębie! A teraz jak ją kupuję w sklepie to już mi średnio wchodzi :P


Klimat miejsca robi swoje! :)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-10-17, 19:57   

Stop dowozi nas do wioski Prusie. Odwiedzamy cerkiew siedzącą w rzepaku.





W Prusiu (Prusiach?) byłam już około 20 lat temu. Jak widać cerkiew mało się zmieniła - nieco ściemniała. Tak się prezentowała w roku 2001 (albo 2002?)



Wyłazimy na dzwonnicę.



Można tu napotkać różne dziwne stworzenia - to chyba jakiś lokalny endemit, bytujący w starych dzwonnicach.



Tutejsza ludność jest (a raczej była) bardzo hojna! Taki dzwoneczek to chyba trochę musi kosztować!



Przy cerkwi są też wyeksponowane dwie podobizny papieża. Obie o dość szczególnych walorach artystycznych. Na jednej wygląda zupełnie jak górnik z Donbasu ;) Wiele razy tam spotykaliśmy podobne płaskorzeźby. Jedynie lampki karbidowej mu na bereciku brakuje!



Na drugim wygląda nieco jak ofiara przemocy domowej. Oko podbite jest ewidentnie. Poza tym ten rodzaj rzeźb (typu kadłubek) zawsze jest dla mnie nieco przerażający.



W okolicy przewija się też mały chłopiec, informując nas, że za jakiś czas będzie można zajrzeć do wnętrza cerkwi. Nie czekamy jednak na otwarcie, a to wszystko za sprawą kierowcy, który nas tu podwoził. Powiedział, że w Werchracie jest sklep, ale otwarty tylko do 14. Postanawiamy więc spróbować dotrzeć tam i na cienistym podsklepiu poczekać na resztę ekipy.

Reszta ekipy załapała się na zwiedzanie cerkwi. Cztery poniższe zdjęcia są autorstwa Szymona.



Można tu napotkać nietypowe obrazy. Na jednym mamy Maryję na łożu z baldachimem, dwie kobity myją Jezuska, a trzecia coś podgrzewa w kominku.



Na drugim obrazie są scenki chyba z sądu ostatecznego. Zmarli sami wyłażą z ziemi lub są wyciągani z trumny przez anioły bądź diabły. Nie jest wprost pokazane dokąd anioły zabierają pozyskanych towarzyszy - z diabłami wątpliwości nie ma. Spora grupka smaży się już w ognisku, acz ich twarze wykazują duża dozę obojętności na zaistniałą sytuację.





Na obrzeżach Werchraty spotykamy dziwne miasteczko wagonowe. Nie mam pojęcia dla kogo miało być przeznaczone. Czy to hotel robotniczy albo ośrodek dla uchodźców? A może osiedle dacz czy domki na wynajem dla turystów? Jedno co jest pewne - na chwilę obecną to coś nie jest zamieszkane.



W Werchracie sadowimy sie pod sklepem "U Basi".







Na raty zwiedzamy najbliższe okolice. Zaraz naprzeciw stoi duża, murowana cerkiew. Tu czas się zatrzymał.

Werchrata 2002


Werchrata 2023


I co ciekawe - obecnie jest otwarta (wtedy chyba była zamknięta). Można zajrzeć od spodu do wielkiej kopuły.



A nawet wejść na balkonik, ktorym się wędruje dookoła budynku.





Takie schodki to zawsze prowadzą w ciekawe miejsca.



Mają tam składzik różnych szopek i świętych obrazów. Być może potrzebnych przy okazji konkretnych świąt.





Niektóre posągi są w znacznym stadium zdekompletowania, np. anioł nożycoręki. Jest w nim coś z lekka upiornego. Przy chodzeniu wywołujemy drgania podłogi, a one przenoszą się na aniołka, który kiwa głową i porusza drucianą ręką. A co będzie jak on tą głowę odwróci i spojrzy mi prosto w oczy?



Najbardziej podobają mi się miniaturowe cerkwie czy kościółki.





Lokalny przystanek ma siedziska pozyskane zapewne z jakiegoś kina.





Bocian elektryczny.



Okazuje się jednak, że nie ma tu co czekać na resztę, bo oni zdecydowali się iść inną drogą i ominąć Werchratę. Podjeżdżamy więc w okolice cmentarza w przysiółku Dziewięcierz - Moczary. Tam ostatecznie ma być punkt zborny.

Tutejszy cmentarz zajmuje dosyć duży obszar. Przestronne, słoneczne łąki pokrywają bezładnie rozrzucone krzyże, malowniczo chylące się we wszystkich kierunkach. Ktoś tu wyraźnie jednak bywa i opiekuje się tym miejscem i np. kosi czasem trawę (albo coś wypasa ;)









Oprócz cmentarza są tu różne ruiny np. pozostałości cerkwi. Początkowo cerkwiska szukamy gdzieś w krzakach, w chaszczu po szyję i wyżej. Są tam jakieś góreczki, wykroty i rozpadliny, ale czy któreś było kiedyś miejscem religijnego kultu to nigdy nie rozkminimy. Potem znajdujemy bardziej spektakularne zgromadzenia starych kamieni na tyłach cmentarza. Coś jakby mury, bramy, wejścia do podziemi.













Największa atrakcja tej okolicy okazuje się być ukryta kawałek za cmentarzem, wśród bagien, prawie przy samej granicy. Nie powiem - klimacik jest, nawet w sam środek pięknego, słonecznego dnia. Prowadzi tam nikła ścieżynka wijąca się pomiędzy oparzeliskami. Jeżeli gdzieś występują utopce albo bagienne potwory - to zdecydowanie właśnie tutaj. Przynajmniej ja, będąc kimś takim, chciałabym się tu przeprowadzić :P Część trasy jest wyłożona zbutwiałymi pniakami - coś jakby dawne mostki?











Ścieżynka meandruje, kluczy aż w końcu mi się gubi. A poszukiwanego obiektu ni widu ni słychu. Ciekawe czy pierwsza ja znajdę co szukam czy pogranicznicy znajdą mnie? Granica ponoć jest blisko, a ja idę i idę - dokładnie w tamtą stronę. W końcu ukazuje się mym oczom upragniona kapliczka.



Miejsce jest zwane "kapliczką na bagnach", "kapliczką na wodzie" lub "kapliczką z basenem". Faktycznie od innych obiektów tego typu różni ją obecność bajorka pokrytego zielonym kożuchem. Oczyma wyobraźni już widzę zapadający zmierzch, podnoszące się znad bagien mgły i taką szponiastą rękę wynurzającą się spomiędzy tej rzęsy. Basenik zasilają źródła i prawdopodobnie służył wiernym wschodnich obrządków podczas święta Jordanu, gdy nabiera się do kubełków świętą wodę, zabiera ją do chałupy, a niektórzy dokonują bardziej kompleksowych ablucji na miejscu.



Krzyż stojący w środku bardzo przypomina te na pobliskim cmentarzu. Ciekawe czy ktoś kompleksowo takie robił dla wszystkich miejsc czy może któryś cmentarny pomnik "dostał nóżek" i wybrał pustelnicze życie z dala swoich pobratymców?



Pozostała część ekipy zwiedzając okolice cmentarza widziała chyba dwie (albo 3) fotopułapki porozwieszane na drzewach. Ciekawe czy straż graniczna tak poluje na nielegalnych imigrantów ze wschodu, ktoś podgląda zwierzęta albo chce sfilmować utopce wyłaniające się z bagien? Ja żadnej nie zauważyłam, więc być może jestem bohaterką jakiegoś filmiku. Mam nadzieję, że nie w kibelku ;)


(zdjęcie zrobione przez Szymona)

Pozwiedzalim, zebralim się do kupy - czas ruszać dalej. Porzucamy bagna na granicy na rzecz błota na drogach meandrujących polami :)









Rozważamy czy do Nowin iść drogą czy szlakiem. Pamiętam, że nie było zgodności w ekipie na ten temat. I nie wiem na czym stanęło. Ale wszystko na to wskazuje, że ostatecznie podjęliśmy właściwą decyzję. Bo znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Na skrzyżowaniu spod nóg czmycha nam ogromna sowa - widać to na dobrą wróżbę! Chwilę później zatrzymuje się nam stop! I bierze nas na pakę!!!! Może to głupio zabrzmi i dla kogoś będzie śmieszne, ale to było jedno z moich największych marzeń odnośnie tych przygranicznych wyjazdów! Ostatni raz tak jechaliśmy 12 lat temu na Podlasiu, na pierwszej przygranicznej wycieczce. Najpierw na pace wywrotki jadącej po piasek do żwirowni, potem na wozie z sianem za traktorem.

Dublany 2011


Mostowlany 2011


A potem przez kolejnych kilkanaście lat jakoś się nie złożyło, niezależnie czy wędrowaliśmy na północ czy południe... I teraz, nagle, dziś, na wąskich drogach wijących się przez lasy w rejonach Nowin Horynieckich, znów otwiera się przed nami taka możliwość!

Pośpiesznie wsiadamy! Coby się kierowca nie rozmyślił!



Suniemy z wiatrem we włosach, piachem chrzęszczącym w zębach, podskakując na wybojach! Jak gdzieś hen daleko, przez zakarpackie doliny czy kaukaskie przełęcze! I to u nas, w Polsce! I to nie sen! :)









Mijamy utopione w zieleni drewniane domostwa, płowe pola i nawet jakby cykady odzywały się wśród traw??









No i płytówka! Płytówka ZAWSZE prowadzi w ciekawe miejsca i ku przygodzie!



Mijamy malutką cerkiew w Słotwinie - kolejnym przysiółku Dziewięcierza.





W Słotwinie mamy też okazję dłuższej rozmowy z przemiłymi ludźmi, którzy prowadzą tu agroturystykę. Niedawno ją założyli. Miejsce na uboczu, ustronne, wokół rozległe łąki i sosnowe lasy. Teren ziejący spokojem i sielanką. Jak ktoś jest miłośnikiem tego rodzaju noclegów - to miejsce zdaje się być idealne!





Jeśli ktoś by się wybierał - pozdrówcie gospodarzy od ekipy z wietrznego stopa! :) Może pamiętają jeszcze wesołą bandę z przerośniętymi plecakami!

Dowiadujemy się, że Dziewięcierz miał kiedyś 9 przysiółków. Teraz część z nich jest już na Ukrainie, ale wciąż jest miejscowością dosyć rozwleczoną.

Wszystko co dobre kiedyś się kończy, tak i nasza przejażdżka. Znów trzeba ładować wory na plecy i tuptać o własnych siłach... Ale jak widać po gębach - ociekają radością :) Brakuje tylko Krwawego. Szedł spory kawałek za nami i biedak się nie załapał.



Na powyższym zdjęciu widzimy ciekawy patent - ujęty na koszulce Piotrka. Uniwersalny słownik obrazkowy do porozumiewania się za granicą, gdzie ni cholery nie czaisz języka. Pokazujesz palcem co ci potrzeba. Nawet papier toaletowy tam ujęli - wiedzą co jest ważne w życiu prawdziwego podróżnika ;)

Mijamy też świątynię kultu słońca. Są tu dwa kamulce. Kamulce mają dziurki na wylot. Jakiś olbrzym mógłby sobie z nich zrobić wisiorek. Zorac Karer to nie jest, ale miejsce całkiem sympatyczne. Zawsze coś innego.





Wędrówka w ciepłych barwach zbliżającego się nieubłagalnie wieczoru.





Nowiny Horynieckie są tak samo klimatyczne jak kiedyś. Chyba jestem tu już czwarty raz i wciąż to miejsce zachwyca mnie tak samo. Cienisty wąwóz, drewniany kościółek i ciurkające źródełko o ponoć leczniczej wodzie. Miejsce z wyjątkową pozytywną energią! Wybitnie sprzyjającą wyciszeniu, zadumie i otwarciu umysłu na inne wymiary. Jak tylko będę mieć taką możliwość zawitam tu jeszcze nie raz!





Tak to miejsce wyglądało w roku 2002.



A tu mamy maj 2023 (zdjęcie Szymona). Kościółek był bardziej żółty, teraz poszło nieco w brązy. No i pojawiło się okrągłe okienko i ganeczek.



Wchodzę do kaplicy. Pachnie drewnem, zgasłymi świecami i świeżością górskiego potoku.



Jest pusto, dość ciemno i wszystkie odgłosy świata są gdzieś daleko stąd. Słychać tylko ciurkanie wody w omurowanej studni znajdującej się wewnątrz kaplicy.



Oprócz klasycznych obrazów wieszanych w kościołach - tutaj ze ścian patrzą na nas też malunki, przypominające o lokalnych wydarzeniach z dalekiej bądź bliższej przeszłości. Mamy tu wyobrażony sam początek historii tego miejsca czyli objawienie z XVII wieku, a na drugim - ściągające tu później tłumy pielgrzymów. Nie wiem z którego roku pochodzi drugi obraz. Ale co ciekawe - na nim kaplica wygląda tak jak teraz a nie 20 lat temu. Ma ganek i okragłe okienko!





Przeglądamy też księgę wpisów. Ludzie wpisują tu intencje swoich modlitw, albo podziękowania jeśli jakieś zostały wysłuchane. O dziwo nie dominują prośby dotyczące kwestii zdrowotnych, acz głównie takie związane z walką z nałogami czy rozterki rodzin, których potomkowie porzucili wiarę i przywiązanie do spraw duchowych.

Rozbijamy się kawałek dalej, na pograniczu łąk i lasów. Miejsce jest suche, pachnące ziołami i igliwiem, osłonięte od przypadkowych oczu. Cieniste na tyle, że rano nas nie obudzi słońce o świcie. Po prostu ideał!





To ogromny plus, że kolejny nocleg spędzamy w pobliżu źródła i nie ma konieczności oszczędzania wody, którą trzeba dymać od sklepu. Można pić herbaty do woli! Zarówno z wieczora jak i z rana!

Wieczór mija nam przy ogniu i różnych ciekawych opowieściach, zarówno o przygodach w pracy jak i wyprawach do jaskiń czy sztolni.





Poranek wstaje ciepły i suchy! Ech... żeby to zawsze maj wyglądał tak wspaniale jak w tym roku!



Całą noc szczekała mi za namiotem sarna. Nawet próbowałam ją odstraszyć, tłukąc w namiot i szeleszcząc, ale niewiele sobie z tego robiła.

Zbieramy się w dalszą drogą.


(zdjęcie z aparatu Pudla)

I znów mijamy kaplicę nad źródełkiem. Jest więc okazja, aby uzupełnić zapasy wody, jak również umyć się i zrobić przepierki w pobliskim potoczku. Cieszę się ogromnie, że spaliśmy nieopodal i możemy dwukrotnie odwiedzić to miejsce :)

W ruch idą też mapy i rozkmina nad dalszym przebiegiem trasy wycieczki. Pudel decyduje się iść od razu do Horyńca. Plan reszty ekipy zakłada cofnąć się do Dziewięcierza i powęszyć w tamtejszych lasach za bunkrami.

A! I jeszcze nie wspominałam o jednej rzeczy. Rok temu, wędrując przez Mazury, jakoś tak wyszło, że sporo czasu spędziliśmy w miejscowości Wydminy ( https://jabolowaballada.b...22-wydminy.html ) Jaka więc była moja radość, gdy w jednym z bytomskich lumpeksów znalazłam koszulkę z Wydmin! I jeszcze taką ładną - z czaplą i zarysem wydmińskich jezior:) Oczywiście wziełam ją na tegoroczny wyjazd! I skądinąd kolejna ciekawa sprawa - był to szmateks sprowadzający ponoć ciuchy ze Skandynawii. No ja wiem, że Mazury są na północy, jak wiem, że tam pizga - no ale bez jaj??? ;)




cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-10-18, 23:35   

buba napisał/a:
Obecnie nie ma po niej żadnych śladów. Jest tylko leśny cmentarz

podobno jednak są, ale cerkiew stała kawałek od cmentarza, więc jej nie widzieliśmy

Cytat:
Z pól miedzy Teniatyskami a Mostami Małymi wystaje jeden z bunkrów linii Mołotowa. Idziemy go odwiedzić. Pudel zostaje przy drodze, aby zapodać kąpiel i mycie włosów.

to się nazywa przyjemne z pożytecznym ;) Po dwóch tak ciepłych nocach byłem mocno spocony i po prostu włosy już wyły o mycie. Okazało się, że spokojnie można je zrobić z połową butelki wody i jeszcze zostanie na zęby :D

Cytat:
Udaje się też znaleźć takie miejsce nad Sołokiją, gdzie rzeka wydaje się być najmniej bagnista, a brzegi mają jakieś rokowania jeśli chodzi o wygodne zejście do toni wodnej.

w ogóle grupa podzieliła się na dwie częsci: dwuosobowa w ubraniu i trzy osobowa na golasa wchodziła do wody ;)

Cytat:
Dziś mamy pierwsze prawdziwe spotkanie ze strażą graniczną. Zdjęcie robione z daleka, na dużym zoomie, więc kompletnie nie wiem czego oni tam szukają w tym telefonie. Ale widać na załączonym obrazku, że to jakaś intrygująca i wciągająca sprawa!

pogranicznicy tak się długo bawili sprawdzaniem danych, że postanowiliśmy dokładnie obejrzeć gdzie mamy iść na nocleg. I mieliśmy rację: służbom nie należy wierzyć, trzeba sprawdzić to osobiście ;)

Cytat:
I znów spotyka pograniczników. Zdecydowanie wkroczyliśmy w teren ich występowania i wzmożonej aktywności.

tym razem mnie nie zatrzymali, bo stałem na przystanku. Ale właśnie chciałem się wysikać, gdy oni jechali :lol

PS>Podzieliłaś w tym momencie relację dokładnie tak samo jak ja :P zazwyczaj robisz to chronologicznie, a teraz tematycznie.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2023-10-18, 23:36, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-10-19, 16:36   

Pudelek napisał/a:
podobno jednak są, ale cerkiew stała kawałek od cmentarza, więc jej nie widzieliśmy


Widac w to miejsce trzeba wracac wielokrotnie, by wszystko odnalezc. Brusno odkrywa sie powoli. Za pierwszym razem znalazlam tylko cerkiew w Nowym Brusnie, za drugim czy trzecim cmentarz w starym. Tym razem kapliczkę sw. Mikolaja. Na ruiny cerkwi moze tez kiedys nadejdzie czas!

Cytat:
w ogóle grupa podzieliła się na dwie częsci: dwuosobowa w ubraniu i trzy osobowa na golasa wchodziła do wody ;)


I najdokladniej byla umyta (a przynajmniej wypłukana) jedna z osob w ubraniu ;)

Cytat:
pogranicznicy tak się długo bawili sprawdzaniem danych, że postanowiliśmy dokładnie obejrzeć gdzie mamy iść na nocleg. I mieliśmy rację: służbom nie należy wierzyć, trzeba sprawdzić to osobiście ;)


Jak oni sie tak orientują w sprawdzaniu danych jak w pobliskich sklepach to cud ze to nie trwalo tydzien!

Cytat:
PS>Podzieliłaś w tym momencie relację dokładnie tak samo jak ja :P zazwyczaj robisz to chronologicznie, a teraz tematycznie.


A tu nie jest chronologicznie?
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-10-20, 21:22   

Wyruszamy w stronę Dziewięcierza. Najpierw idziemy przez tunel.



Potem nasypem dawnych torów.



Na koniec odbijamy w polno-leśne ścieżki pełne niezapominajek.





Docieramy do typowego popegieerowskiego osiedla. Zagubione wśród lasów niewielkie bloki. Omszały eternit, składy rosochatego opału, słupy, kable, budy, kamerliki - patyna lat i ten cały malowniczy chaos, który spędza sen z powiek wszystkim miłośnikom świata z klocków Lego.







Zwraca uwagę kolekcja złotych płyt :)



Burza dorwała nas nieopodal przystanku PKS. Trochę opadu przeczekujemy, a żaden piorun szczęśliwie nie przygrzmocił w blaszaną wiatę ani równie metalowy kosz na śmieci.





Droga zdaje się być idealnie dobrana do atmosfery tego miejsca, a zapach wygryzionego asfaltu po burzy nie ma sobie równych. Dla mnie to nieodłączny aromat wędrówki i wszelakich letnich wojaży. Woń rozgrzanej dziury w drodze, zmoczonej ciepłym deszczem - rozpoznam wszędzie i zawsze będzie mi sie do niego cieszyć gęba!



Bunkry znajdujemy dwa, jeden otwarty, drugi zamknięty.









Dwóch nie udaje się odnaleźć, mimo że szukamy ich po dokładnych namiarach. Wygląda jakby zapadły się pod ziemię, po jednym nawet została głęboka dziura ;)



Poszukiwania więc średnio owocne, no ale co się wyczochralismy po krzakach to nasze! :) Miejscami tutejsze lasy przypominają jakąś dżunglę!







I jeszcze rzut oka na pozostałości po PGRach. Tam wcześniej były mieszkalne - tu mamy zabudowania takie bardziej gospodarcze.



Nie mogę odżałować, że jakoś nie było czasu na ich dokładniejszą eksplorację, a i zapał w ekipie dla takowego przedsięwzięcia nie był zbyt rozbudowany. Cóż... zwiedzanie starych PGRów jest pasją na tyle niszową, że zazwyczaj muszę to robić samotnie ;)

Widać, że zostało tutaj sporo żelastwa, a budynki są w całkiem niezłym stanie. Pewnie i w środku byłoby gdzie pobuszować. Trochę wręcz żałuje, że może trzeba było iśc tu zamiast na bunkry? No ale takie rzeczy zawsze się wie dopiero po fakcie. A może siedział tu np. jakiś cieć, który tego pilnuje? Albo część budynków jest wciąż do czegoś używana? I byłaby jedna wielka dupa ze zwiedzania? Zawsze owa "droga niewybrana" pozostawia pewien niedosyt.









Przyczepa do tira załadowana ogromniastymi korzeniami. Ktoś kiedyś gdzieś chciał przewozić. Na opał? Do ozdoby? Tego się już nie dowiemy.



Do Horyńca jedziemy stopem - busem dla niepełnosprawnych. Wysiadamy w samym centrum, gdzie rozłozyły się obiekty handlowo - usługowe :)





Już wcześniej dostajemy sms od Pudla, że jest w Horyńcu i znalazł fajną knajpę. Okazuje się rzeczywiście przyjemna - taki drewniany barakobar otoczony ogródkiem piwnym.


(zdjęcie zrobione przez Pudla)

Przytyka do niego plac z trylinki, na którym rozłożył się bazarek. Sprzedają tu głównie używane ciuchy.







Kupiłam sobie krótkie spodenki, za 7 zł. Nie były specjalnie ładne ani wygodne, ale dzięki ich posiadaniu mogłam ubrać coś na zadek i w tym czasie wyprać swoje długie spodnie, które stały się już po tych kilku dniach niemiło sztywne. Potem mogłam ze spokojem w sercu te krótkie wywalić ;) Co ciekawe - w ekipie 4 osoby robiły zdjęcia. I jakoś tak przedziwnie wyszło, że nikt nie uwiecznił tego kilkugodzinnego momentu, gdy byłam posiadaczką krótkich spodni. Cóż... szare, kraciaste i z lekka przyduże, wiszące jak worek, gacie, pozostaną tylko w mojej pamięci.
A Piotrek znalazł tu fajną czerwoną koszulę w kratę, też za jakieś grosze. Ale niestety przy bliższych oględzinach okazała się zjedzona przez mole.

Barakobar ma tylko jedną wadę - nie ma w nim nic do jedzenia. Podają jedynie piwo i jakieś popierdółki do pogryzania pokroju czipsów, orzeszków czy paluszków. A my byśmy przede wszystkim coś zjedli. Piwo też miło wypić, ale jest raczej opcjonalne, gdy człowiek jest głodny. Na tych naszych przygranicznych wędrówkach żywię się głównie chlebem z żółtym serem (bo więcej nie jestem w stanie unieść), więc jeśli mijamy miasteczko to warto nieco rozszerzyć swój asortyment z zakresu jadła. Zostało mi w pamięci z poprzedniego pobytu w Horyńcu (w 2015 roku), że gdzieś obok musi być jeszcze jedna knajpa. Taka restauracja jak z dawnych lat. Na górnym piętrze odbywał się dansing dla kuracjuszy, którzy przyjechali do okolicznych sanatoriów. Grała więc spokojna muzyka w jakiej gustują emeryci, bo przypomina im młode lata. Klimacik był więc zacny i zdecydowanie bubowy! Knajpa zwała się "Piwnica".

Horyniec 2015


Nie musimy daleko szukać - od barakobaru dzieli ją chyba 50 metrów! Wciąż działa! No i tutaj mają i jedzenie, i piwo. Mają też kibel, gdzie udaje mi się wyprać spodnie, dużo gniazdek, gdzie wszyscy się rzucają podładować zdychające bateryjki. Miła babeczka z obsługi pozwala nam również wykorzystać lokal jako przechowalnię plecaków. Dzieki temu do Radruża możemy pójść na lekko.

Knajpa obecnie nazywa się "Piwnica 2", co ma podkreślać, że zmienił się właściciel.



Wygłodniała ekipa rzuciła się na smaczną strawę.


(zdjęcie zrobione przez Pudla)

Do Radruża lecimy jak na skrzydłach. Jednak te 20 kg mniej robi mega róznicę!

Po drodze można odpocząć na dobrze wyposażonych przystankach PKS! :)



Cerkiew w Radużu stoi jak stała. Bez zmian. Fajnie, bo to miłe miejsce. Kolory chmurek sugerują, że coś się kroi w pogodzie.





Dziś udaje się wejść do środka. Byłam tu już kilka razy, ale zawsze oglądaliśmy ją tylko z zewnątrz. A tu ci taka niespodzianka! Wleźliśmy akurat na miłego pana, który ma klucze i może nas oprowadzić.

Wnętrze od razu uderza atmosferą dawnych lat. Cudny zapach - drewna i starej bejcy. Nie ma w środku zbyt dużo sprzętów. Są tylko ławki. Ścienne malowidła i ikonostas są ciemne, o przygaszonych kolorach. Nie ma wątpliwości, że fragmenty wyposażenia są bardzo wiekowe.







Gdy jesteśmy w środku rozpętuje się burza. Leje jak z wodospadu.





Wysiada prąd, co powoduje, że wnętrza stają się jeszcze bardziej ciemne i nastrojowe. Wali piorunami jak szlag gdzieś całkiem blisko, gdy przewodnik deklamuje wiersz o ścianach świątyni, które niejedno widziały i mają dużo do opowiedzenia. Czasem tworzy się taka atmosfera, że ciężko to oddać słowami. Po prostu trzeba tam być na miejscu i to przeżyć, aby zrozumieć. Właśnie tam, wtedy, gdy patrzymy w oczy ikon w czasie nawałnicy - tworzy się to coś. Taka kompilacja widoku, zapachu, dźwięków i jeszcze czegoś unoszącego się w powietrzu, co tworzy miejsce wyjątkowym tylko w tym wyłącznie kawałku czasoprzestrzeni.



Zaraz przy cerkwi znajdują się groby. Należą ponoć do wójta i wójtowej z XVII wieku. Jest z nimi związana bardzo malownicza legenda - o tatarskiej brance i powrocie do domu po 30 latach. Jak ktoś jest ciekawy szczegółów to bardzo fajnie jest to opisane na stronie: tutaj: http://naszepogorze.blogs...ruza-czyli.html







Po deszczu unoszą się wszędzie mgły a powietrze jest przepełnione świeżością.



Tam gdzieś jest granica. Jak widać bobry współpracują ze strażą graniczną, aby utrudnić ewentualne wycieczki na przełaj.



Bardzo mocno się też ochłodziło. Gdy wychodziliśmy z knajpy wszyscy się śmiali, że ja jak zwykle nie rozstaję się z tobołami. Że albo taszczę największy w ekipie plecak albo chociaż pękastą reklamówkę z kurtką od deszczu i dwoma polarami. Teraz nic nie mówią - bo jak zwykle moje tłumoki się przydały.

I jeszcze raz rzut oka na cerkiew, tym razem w klimatach szaro - mglistych i bardziej uwodnionych.



Dla porównania etapy ciemnienia lub jaśnienia elewacji oraz pojawiania się i znikania drzew:

Rok 2001 (lub 2002)


2008


2023


2001(2002?)


2015


2023


Zaglądamy też do dzwonnicy.



Mamy w domu taką grę, która nazywa się Jenga. Coś jakby bierki z drewnianych klocków. Nie wiem czemu tutaj mi się przypomniała ;)



Zaglądamy też na cmentarz, gdzie można się nacieszyć dużą ilością ciekawych, kamiennych nagrobków.









Mech to najpiękniejsza dekoracja!





Radruż to obecnie mała wieś (była spora, ale po wojnie przecięła ją granica). Cerkwie mają tu dwie, jako przypomnienie o minionych czasach.

I znów porównanie:

2001(2002?)


2007


2023



Wracamy stopem. W Horyńcu dołącza do nas Kasia z Podlasia - siódma uczestniczka naszej wędrówki. Kaśka jak zwykle nie przybywa z pustymi rękoma. W tym roku przywiozła chyba 2 litry płynnych wyrobów regionalnych i "podlaskie czipsy". Jest to jakaś część świni, chyba wędzone skórki.



Już po ciemku idziemy nad pobliski zalew i tam rozbijamy nasz obóz nieopodal wiat i miejsc grillowych.



Na nadwodną imprezę przychodzą też lokalsi, przynoszą różne dobrości, którymi nas częstują. W blasku ogniska płyną wszelakie opowieści.





Niektórzy zażywają wieczornej kąpieli. Woda w zalewie jest niesamowicie ciepła jak na maj. Aż taka za ciepła. Ja sobie więc wkręcam, że pewnie spuszczają do niej jakieś paskudztwa - tak jak do naszego "patysiowego potoczka" i przez to tracę ochotę na kąpiel. Naszym nocnym pływakom skóra nie zeszła, więc widać moja wyobraźnia jest zbyt bujna.

Coś z tą ciepłą wodą jednak było na rzeczy - w zalewie żyją takie ogromne małże!




(zdjęcia zrobione przez Szymona)

Rzut oka na obozowisko kolejnego poranka.





Wędrując przez Horyniec przy jednym z bloków podziwiamy współczesną twórczość lokalną.







Odwiedzamy też ruiny jakiegoś kołchozu czy innego zakładziku. Elewacja wygląda na ostrzelaną...



Wnętrza jak widać wciąż ktoś wykorzystuje na magazyn.



Sialala! Widać szamańscy imprezowicze się tu kręcili!



Najbardziej przypada mi do gustu dawna stacja benzynowa. Wszystko tu jest - dystrybutory, znaki a nawet samochody! :) Posiedzieć sobie na wartburgu to fajna rzecz! :)













Na drugie śniadanie idziemy do "Piwnicy" na naleśniki. Szymon z Iwoną rozkładają się tu z całym majdanem i biorą się za pisanie. Mają zarąbistą zajawkę - wysyłają pocztówek do znajomych! Takie normalne, papierowe, wypisane długopisem. Potem oblizują znaczki i je przyklejają! I wysyłają pocztą. Jak za dawnych, dobrych lat! Łza w oku się kręci! Dobrze mieć takich znajomych jak nasze miłe Krakusy! :)

Potem idziemy do spelunki - barakobaru, gdzie Pudel urzęduje od dawna. Jest już chyba w dobrej komitywie ze wszystkimi lokalnymi dżentelmenami.





Też tu na chwilę zasiadamy. Ktoś piwko, ktoś dwa, ktoś leci jeszcze na pobliskie ciuchy obczaić asortyment i rozważyć uzupełnienie ekwipunku. To chyba pierwsza knajpa, gdzie w tle powiewają koszule, kurtki i gacie! :D



A! I niektórzy twierdzą, że to ja noszę na rękach dużo koralików! Jak widać - mam jeszcze sporo do nadrobienia i zacny wzór do naśladowania! :)



Czas płynie przyjemnie, ale brzuchy są już pełne jadła i napitku, więc warto by się gdzieś ruszyć i powędrować w dal. Wertujemy mapy, uprawiamy burze mózgów - czy dalej sę trzymać granicy? Czy może odbić od niej i poszukać roztoczańskich skarbów w innych miejscach? Stare Brusno ostatecznie wygrywa z Hutą Kryształową.



I znów się na chwilę rozdzielamy. Pudel, Krwawy i Kasia zostają jeszcze nad kufelkami złocistego napoju, wśród gawęd lokalsów. Ja, Krakusy i Piotrek ruszamy w stronę Brusna. Zespół niespokojnych nóg tym razem wygrał z magią barakobaru :)

Relacja kończy się tak, jak się zaczęła. Tunelem ruszamy ku naszemu dalszemu przeznaczeniu!




cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-10-27, 17:55   

Na drodze do Brusna bardzo szybko łapiemy stopa. Zatrzymują się dwie miłe starsze panie, kuracjuszki lokalnego sanatorium. Okazuje się, że jedna z nich w młodości dużo się wspinała w Himalajach i dobrze wie jak smakuje tuptanie drogą z wielkim plecakiem. Babeczki uwielbiają Roztocze i bardzo dobrze je znają. Są miejsca, do których wracają co rok, ale również chętnie wynajdują coraz to nowe zakamarki. Podwożą nas na obrzeża wioski. Suniemy do naszego pierwszego celu - do cerkwi.



Świątynia w Nowym Bruśnie jest budynkiem, który w ciągu ostatnich 20 lat zmienił się totalnie nie do poznania. Tak prezentuje się teraz:






(zdjęcie z aparatu Piotrka)

Wychodzi, że na bazie dawnej wydmuszki postawili zupełnie nowy budynek. Zmieniła się jakby cała bryła - zyskała podcienia i "krużganek" na pierwszym piętrze.

Dla porównania:

2001


2007 - stan praktycznie bez zmian. No może tyle, że okienka dechami zabili.


2008 - rok później widać jedynie, że krzaczki urosły.


2015 - początek dużych zmian, remont cerkiewki w toku.


2023



Tył w różnych odsłonach.

2007


2023


Zmieniło się też zagospodarowanie placyku za cerkwią.

2007


2023


2015 - "bułeczka" wieżowa leżała w trawie nieopodal.



Teraz chyba ta sama "bułeczka" spoczywa wciśnięta pod daszek.



Wnętrza (z lat 2007-2008). Teraz niestety było zamknięte. Nie udało się nawet zajrzeć przez dziurkę od klucza.





Ławki występowały piętrowo.









Pobliski cmentarz.



O! niemieckie napisy! zupełnie jak nagła teleportacja na Dolny Śląsk!



Zostawiamy plecaki przy jednym z domostw i postanawiamy odwiedzić pobliski wodospad. Podwozi nas miejscowy leśniczy. Nie, niestety nie udało się jechać w przyczepce...



Jakby się ktoś nudził po drodze - może w szachy zagrać!



Wodospad przechodzi nasze oczekiwania! Myślałam, że to jakaś popierdółka, a to kaskada jak byk!







Wodospad jest ponoć pozostałością po istniejącym tu niegdyś młynie. Faktycznie jakieś podmurówki w okolicy występują. Więc wychodzi, że to wodospad sztuczny. I taki nieco... postindustrialny? Czyli coś wybitnie dla bub! :) Cała nasza czwórka ochoczo zażywa kąpieli. Krwawy i Kasia przybyli tam z godzinę później i niestety mieli mniej szczęścia - wodospad obsiadła wycieczka emerytów, więc z pluskania na waleta już raczej nici.

Wszystkie pobliskie bunkry niestety są pokratowane, bo podobno są tu nietoperze i pewnikiem byśmy je zjedli.











Zaglądamy na leśny cmentarz na terenach dawnej wsi Brusno Stare. Jak wieść gminna niesie - kiedyś było jedno Brusno. Teraz jest Stare i Nowe (choć Stare jest obecnie zamieszkane jedynie przez nieboszczyków z leśnego cmentarza). I jeszcze w środek wsadzili Polankę Horyniecką. Idzie się pogubić z tymi nazwami...













Byłam tu już 8 lat temu. Ale wtedy zawróciliśmy za wcześnie - zaraz po obejrzeniu kamiennych krzyży i pomników. Nie podeszliśmy do ruin kapliczki św. Mikołaja, w ogóle nie wiedząc o jej istnieniu. Teraz jest szansa naprawić ten błąd! Miejsce jest niezwykle urokliwe! Ruiny z ikoną na desce, źródełko, potoczek o wdzięcznej nazwie Brusienka.









I zaraz obok mała, sucha łączka między drzewami, z wyraźnie używanym, okopanym miejscem ogniskowym i prowizorycznymi acz wygodnymi ławeczkami. Urzekło nas to miejsce, wiec postanawiamy właśnie tu zatrzymać się na biwak.

W tym celu wracamy pod cerkiew po plecaki, no i musimy pozbierać całą ekipę do kupy.

Rozkmina pod cerkwią nad dalszym przebiegiem naszych tras.



Wracamy i osiedlamy się w tym przepięknym zakątku przy kapliczce.



Dziś wreszcie zatrzymujemy się na biwak wcześniej, więc na spokojnie rozkładamy namioty. Wymieniamy się spostrzeżeniami o biwakowym sprzęcie, dzielimy różnymi ciekawostkami i dziwnymi patentami odnośnie przydatnych na wyjazdach rzeczy - np. świetny patent Szymona, aby zamiast wody utlenionej wozić nasączone odkażaczem maluteńkie chusteczki. O niebo lżej! Macamy nawzajem swoje śpiwory, oceniając ich grubość i zużycie po latach czy chwalimy się zdobyczami z ciucholandów. Mnie wyjątkowo urzekł namiot Piotrka, który waży poniżej kilograma a jest szczelny i przestronny. Jak to możliwe? Ano dlatego, bo nie ma stelaża. Jego stelaż tworzą drzewa! No i wreszcie się wyjaśnia czemu Piotrek od początku wyjazdu zawsze idzie spać w największy chaszcz! Będąc posiadaczem takiego namiotu zawsze są pod ręką sznurki na pranie! Warto też zwrócić uwagę, że kolor został idealnie dobrany, aby maskował się na na leśnym poszyciu a nie wśród łąk i pól!



Są też przymierzanki! :) Wyjątkowo twarzowa czapeczka!


(zdjęcie z aparatu Piotrka)

Szybko zaczyna płonąc ognisko i jego blask rozświetla okolicę do późnej nocy.



W stanie schyłkowym ognisko jest świadkiem różnych dyskusji geopolitycznych, co oczywiście budzi spore emocje, zwłaszcza gdy zdania w ekipie są podzielone a trunków nie brakuje. Obywa się na szczęście bez rękoczynów ;) Zwłok utopionych w rzece też nie stwierdzono ;)

Poranek utwierdza nas, że to jeden z najpiękniejszych noclegów. Cienisty na tyle, aby słońce nas nie budziło, ale na tyle jasny by cieszyć się jego promieniami, które przebijają się przez splątane gałęzie. Idziemy odwiedzić Mikołaja, nabrać wody ze źródełka, wypluskać się w potoku.





Pranie powiewa...



Dziewczęta myją włosy.



Leniwie się zbieramy, gotujemy wszelakie kawy i herbaty. Mistrz kuchni Szymon tworzy smakowite kanapki.







Tworzą się też plany na kolejne godziny tego, jakże przemiło rozpoczętego dzionka. Jedyne co nas trochę martwi to odgłosy zbliżającej się burzy. Solidnie coś tam mruczy po horyzontach...

Pudel decyduje się iść do cerkwi i na balkoniku przeczekać burzę. Ja, Iwona, Kasia, Piotrek i Szymon planujemy przeczesać okoliczne lasy na obecność bunkrów. Krwawy zostaje w obozie na straży ognia i plecaków.

Bunkier znajdujemy jeden, cały otoczony fotopułapkami (pomachaliśmy!) Sama przyroda nieźle go zamaskowała.







Okienko z iście jaskiniowymi naciekami. Ile kolorów!





Rdzawe okienko widziane od środka.





Idziemy też do kamieniołomu. Nie wiem czy to ten słynny kamieniołom, gdzie pozyskiwano surowiec do sporządzania bruśnieńskich krzyży? Obecnie wyrobisko chyba wciąż działa, stoją jakieś maszyny. Zaczyna coraz solidniej lać i grzmieć. Rozważamy czy nie próbować wbić do wnętrz jakiejś koparki i tam przeczekać burze? Acz chyba jest nas za dużo, a poza tym może starczy na dziś tego nagrywania się na kamery ;)


(zdjęcie z aparatu Szymona)

Deszcz się nasila. Tylko ja wzięłam kurtkę (jako miłośniczka wędrówek z pękastymi reklamówkami ;) Chłopaki rozdziewają się więc z koszulek, aby ich nie moczyć. Zabawnie więc wyglądamy wędrując razem - dwa golasy jak na plażę, dziewczęta w bluzach i ja w pałatce jak na wojne ;) Idziemy sobie więc w deszczu i jemy czipsy! Jeszcze nam nie rozmokły i całkiem fajnie chrupią!


(zdjęcie z aparatu Szymona)

Sprytny Krwawy schował nasze plecaki (i siebie) pod folię. Chowamy się i my! Siedzimy tak z pół godziny bo nie chce przestać lać. Czas umilamy sobie wylewaniem wody z "dachu", herbatą z termosa i resztką bimbru. Jakoś takowy z samego dna butelki jest zazwyczaj najmniej smaczny. Dobrze więc, że spożywany w takich klimatycznych i wyjątkowych okolicznościach czasoprzestrzeni, bo w innych byłby raczej mało przyswajalny.







Gdy nieco się przejaśnia ruszamy ku Nowemu Brusnu. Jest tu spora różnica wysokości (Stare Brusno leży na górce), więc jest dosyć przestrzennie i nieco górsko jak na równiny!



Przez długi czas nie może do mnie dotrzeć, że to ta sama droga, którą jechaliśmy 8 lat temu skodusią - wądolasta, kamienista, pełna rozpadlin wyrwanych w gruncie po niedawnych opadach. Teraz asfalcik z rolki... Niestety nie mam identycznego kadru, ale zdecydowanie jest to ta sama droga - z Brusna Nowego do Starego, przez Polankę Horyniecką.

2015


2023


Przy drodze stoi dziwna instalacja artystyczna. Plakat? Obraz? Kto to postawił? Po co? Co to przedstawia? Jaka jest tego wymowa? Póki co jest to dla nas tajemnicą. Pytaliśmy różnych ludzi, w tym miejscowych - i oni również nie wiedzą. "No faktycznie stoi. Ktoś postawił".



Pamiątka wyzdrowienia sprzed ponad 100 lat temu. Człowieka już dawno nie ma, a ślad pozostał. Ciekawe co mu było?



Pudla już nie ma pod cerkwią. Pojechał stopem do Chotyluba i odkrył tam sklep. Zapodajemy więc popas pod cerkwią i zjadamy resztki naszych zapasów. Skoro będzie okazja zaraz je uzupełnić?



Wypoczywamy :)


(zdjęcie z aparatu Szymona)

Kiedyś to nawet tu, w Bruśnie Nowym był sklep. Ale to dawne dzieje...



Ruszamy w stronę następnej wioski zwanej Chotylub. Towarzyszą nam widoki na drewniane chałupki.









Czarne blachy zawsze cieszą!



Gorzej z czarnymi chmurami, które znów zaczynają do nas podpełzać i ciągłym mruczeniem informować o swojej obecności...

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Coldman 


Wiek: 26
Dołączył: 19 Maj 2020
Posty: 1096
Skąd: Wysoczyzna Kaliska
Wysłany: 2023-11-05, 18:34   

Jeju Super przygoda, dzikie rejony do tego Urbex :D
_________________
Świat gór! Aby go nazwać swoim, trzeba zainwestować znacznie więcej niż krótkotrwałą radość oczu. I może dlatego właśnie człowiek naprawdę kochający góry chce znosić trudy, wyrzeczenia i niebezpieczeństwa na ich skalnych szlakach
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-11-05, 19:34   

Coldman napisał/a:
Jeju Super przygoda, dzikie rejony do tego Urbex :D


Wszystko razem do kompletu! :D
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-11-06, 20:52   

Podwozi nas autobus szkolny i wysadza w centrum wioski Chotylub, pod cerkwią. Cerkiew jest zamknięta i widać, że dosyć rzadko odwiedzana. Przynajmniej schody tak sugerują.


(zdjęcie z aparatu Pudla)

Dla porównania zdjęcia tego miejsca z moich wycieczek w różnych latach.

2002


2007 - zniknęły wszystkie drzewa rosnące za cerkwią! :(


2008 - wychodzi, że część drzew nie było wycięte równo z ziemią - tylko totalnie "ogłowione" i coś tam odrosło...


2023 - jednak wyrżneli wszystko do ziemi...


I nie jest to odosobniony przypadek. Tak się właśnie zmieniły polskie wsie na przestrzeni ostatnich 20 lat. Niegdyś widziane z daleka przez pola były kępą zieloności - teraz gołym, łysym stepem. Co się stało, że ludzie tak nagle zaczęli nienawidzieć przyrody?? Jednocześnie wznosząc różne okrzyki o ekologii. Jakieś rozdwojenie jaźni albo totalna hipokryzja...

Jeszcze obecny wygląd cerkwi z innych nieco rzutów.





Stary, drewniany artefakt przytulony do kątka cerkwi. Ciekawe co to było?


(zdjęcie z aparatu Piotrka)

Na murku okalającym świątynie wyhodował się skalniaczek. Sam. Widocznie mu szczęśliwie nie przeszkadzali.



Dom. Opuszczony oczywiście. Obecność ludzi nie szła by w parze z bujnym rozrostem pachnących bzów. Dwa tygodnie temu musiała tu być bajka!



Rozsiadamy się pod sklepem z piwem, lodami i paczką chrupek Szymona, która jest większa od niego ;)





Parasol nad stolikiem jest dość mały. Kiedy przychodzi zlewa to nie chroni przed deszczem. Miła sprzedawczyni zaprasza nas na zaplecze, które okazuje się, że kiedyś było knajpą, a teraz pełni rolę magazynu.



Bardzo sympatyczne miejsce. Knajpa się nie uchowała ponoć nie z braku klientów, ale zabiły ją kwestie prawno - podatkowe. Jak to jest, że różne rzeczy kiedyś działały i dawały radę, a potem nagle się okazało, że już nie ma opcji - bo jakiś nadgorliwy urzędnik wypierdział w stołek wspaniałe zmiany.

Burza trwa dość długo. Przeczekujemy i przeczekujemy.





W końcu los okazuje się łaskawy - przejaśnia się! Wyruszamy w dalszą drogę. Grunt to maskowanie stosowne do sytuacji! :)



Zmierzamy w kierunku Gorajca, gdzie planujemy dzisiejszy nocleg.







Ostatni rzut oka na zabudowę wsi Chotylub.





Kolejna miejscowość to Dąbrówka.



Spotykamy tam dwie babuszki, które właśnie ukończyły odprawianie majówki (buuuuuu! trzeba było jednak iśc w deszczu! buuuuu!) Co ciekawe - spotkały się na ową majówkę nie przy pobliskiej kapliczce, a przy świetlicy wiejskiej, gdzie wisi tablica pamiątkowa wspominająca zesłanych na Sybir w 1940 roku. Widnieje tam kilkadziesiąt nazwisk, z których 1/3 niestety już nie wróciła z zesłania. Wyraźnie widać regułę, że źle kończyły osoby starsze i małe dzieci. Babcie (jak i większosć mieszkańców wsi) miały w rodzinie osoby z tej listy.



Po drugiej stronie drogi stoi kapliczka, ale na oko jest dość dziwna. Taka jakaś ... pusta... Tylko kwiatki są. Postawił ją facet, który wrócił z zesłania i tak chciał wyrazić swoją radość i podziekowanie opatrzności, która nad nim czuwała. Kapliczka stoi więc na prywatnym terenie, ale przez lata nie stanowiło to problemu. Po śmierci zesłańca wszystko się zmieniło, gdy jedynym gospodarzem stał się jego syn. Koleś usunął wszystkie krzyże, figurki czy napisy.



Nie pozwala też nikomu modlić się przy drodze patrząc na kapliczkę - staje się wtedy agresywny i wszczyna dzikie awantury. Babcie twierdzą, że zalęgły się w nim demony, nakręciły fanatyzm i odebrały poczytalność. Babcie więc modlą się w innym miejscu. Na spokojnie, w ciszy i bez strachu o swoje bezpieczeństwo.

Na przeciwnym krańcu wioski jest druga kapliczka. Idealne miejsce na majówki, ale babciom chyba za daleko tam chodzić...



Za Dąbrówką droga wchodzi w las.



Za lasem wkraczamy jakby w inny świat i wszyscy zbieramy szczęki z podłoża. Nagle, bez uprzedzenia, zaczyna się świat mgieł! Gęstych mgieł, w których tonie cała okolica. W lesie ich nie było. Ba! nic nawet nie zapowiadało, że mogą się pojawić!











Nawet na zachód słońca się załapaliśmy! :)





Świat po majowej burzy pachnie oszałamiająco - świeżością, kwiatami, milionem ziół i moim ulubionym aromatem pokruszonego asfaltu.

W Gorajcu jesteśmy już o zmierzchu. Rzut oka na drewnianą cerkiew, której wnętrza przechodzą właśnie proces rekonstrukcji. Dwie babeczki hycają po rusztowaniach. Jedna jest z Polski, druga z Ukrainy - i coś się kłócą o szorowanie jakiejś deski czy ramy. Każda oczywiscie pokrzykuje w swoim języku.



Rozważaliśmy nocleg w przycerkiewnym domku (ktoś mi go kiedyś polecał).



Rezygnujemy jednak z tej opcji. Domek pełni rolę czegoś na kształt muzeum. W środku pełno jest eksponatów, które by trzeba poprzesuwać. Pewnie ma właściciela, który może nie był by zadowolony, że ktoś się w środku panoszy. No a poza tym toto stoi przy szosie, więc ani ogniska ani imprezy.





Bierzemy wodę w agroturystyce zwanej "Chutor", ktora zasłynęła z organizacji festiwalu "Folkowisko". Sława tego festiwalu dosyć szeroko się rozlała po Roztoczu i nie tylko. Kilka razy w różnych miejscach o nim słyszeliśmy i zdania co do klimatu tam panującego były mocno podzielone.



Nawet PKS mają tu tematyczny!



Wiele budynków, eksponatów czy malowideł przylegajacych do "Chutoru" jest bardzo przyjemnych dla oka.









Cerkiew widziana z terenów festiwalowych.



I bardzo dobrze wyszło, że nie zostaliśmy w tym domku. Byśmy tą decyzję przeklinali do końca świata! W agroturystyce odbywa się dziś impreza - muzykę, okrzyki słychać do 4 rano. Ich odległe echo niesie się nawet kilometr dalej, pod wieżę widokową na bagnach, gdzie ostatecznie decydujemy się osiedlić na nocleg.



Był też pomysł noclegu w tym domku, ale też został porzucony - chyba ze względu na bagniste dojście i brak miejsca na ognisko.


(zdjęcie z aparatu Szymona)

Wieczorem odwiedza nas ekipa lokalnych chłopaków. Pochodzą z okolicznych wiosek i połączyła ich wspólna pasja - biwakowanie, ogniska, bunkry i wyprawy w góry. Okazuje się, że to oni zaaranżowali miejsce biwakowe, gdzie wczoraj spaliśmy! Jaki ciekawy zbieg okoliczności! Integracja trwa do 2 w nocy, przy miodowym aromacie Burbona i gapiąc się w pełgające światło ogniska. Gada się rewelacyjnie, na różniste tematy. W ogóle nie czuć, że chłopaki (tegoroczni maturzyści) są młodsi od nas o ponad 20 lat!



Różne rodzaje mięs opiekają się na ognisku. Wyraźnie to na pierwszym planie jest jeszcze surowe i wymaga dłuższej obróbki cieplnej i podwędzania!



Mamy też ziemniaki! Nasi nowi znajomi je przynieśli! :)



Zdjęcie grupowe na pamiątkę :)



Dziś znów kilka osób złapało kleszcze. To dosłownie plaga na tym wyjeździe! Szymon to miał ich chyba łącznie ze 20! Reszta po kilka. Kleszcze bardzo upodobały sobie wgryzanie w różne mocno schowane części ciała i ponoć niektórzy musieli się wręcz zwrócić do lekarza po powrocie by pomógł je wyciągać. Przy okazji kleszczy podszkoliliśmy się nieco z gwar. Np. Kasia nas uświadomiła, że po podlasku "bengaje" mówi się na pewne części męskiego ciała, które kleszcze (i mrówki) szczególnie lubią. Ot! Jak to podróże kształcą! :)

Tylko mnie szczęśliwie żaden kleszcz nie upalił. Być może dlatego, że łaziłam w najbardziej grubym ubraniu i do tego codziennie spryskiwałam go sprejem na odzież, który zabija to robactwo (a na skórę raczej nie powinno się go stosować). Od 6 lat kiedy się tym zlewamy nie ugryzł nas żaden kleszcz!

Poranek jest pogodny, a cały świat skąpany w rosie! Jak to cudnie się skrzy w promieniach słońca! W świetle możemy się też dokładniej przyjrzeć miejscu, gdzie przyszło nam spędzić tą noc.



Bagienna rzeczka wije się przez rozległe pola.





U wejścia do lasu czai się strażnik!



Tylko ja zdecydowałam się postawić namiot na ziemi. Pozostali spali w wieży - w namiocie albo luzem. Wieża była napewno najsuchszym miejscem - wokół wszędzie są mokradła, no i jeszcze wieczorem dopiero co zakończyła się solidna zlewa. Tylko, że wieża ma schody. A te schody po deszczu były niesamowicie mokre i śliskie. Za którymś wyjściem do kibla na bank bym sobie roztrzasła pysk. Co na ziemi to na ziemi ;) Długo szukałam odpowiedniego miejsca. Tylko trawiasta droga nie robiła umpfff, gdy się po niej chodziło. I nie sikała kaskadą wody po kolano. Pewnie i tak by nic tą drogą nie jechało, ale i tak zabezpieczam się starym koszem i gałęziami. Taka mini zeriba. Pomyślałam, że potencjalne auto najpierw walnie w kosz i konary, więc może się opamięta, wyhamuje i dostrzeże namiot. A przynajmniej straci nieco impet ;)









Dziś od rana niestety pewien smutek unosi się w powietrzu - to już ostatni poranek tej wędrówki.

Pierwszy opuszcza nas Pudel zmierzając na poranny autobus do Jarosławia. My jeszcze kręcimy sie do 9, zjadamy śniadanie i też zmierzamy w stronę powrotnych pojazdów. Znów mijamy cerkiew w Gorajcu.

Poniżej jej zmiany na przestrzeni lat:

2001 albo 2002


2008


2023


Od strony bagien:

2007


2023


Jeszcze na naszej trasie jest cerkiew w Kowalówce, ostatnia cerkiew tegorocznego Roztocza...

2002


2023


Ostatni sklep na trasie...



Tu, przy głównej, ruchliwej drodze, żegnamy Kasię, która jako mieszkanka północnych krain sunie na Narol. Stopem oczywiście, jak to Kasia! Reszta dzielnej ferajny tupta na pobliski przystanek!



A potem wsiadamy we wspólny pociąg sunący ku zachodowi.

I znów przygraniczna majówka, wędrówka w cudny, późnowiosenny czas, przeszła do annałów, zmieniając się w kolejny kalejdoskop radosnych wspomnień.

KONIEC
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-11-06, 22:10   

A ja siedziałem w deszczu na przystanku i się zastanawiałem co robić. Pewno gdyby szybciej przestało padać, to bym mocno łapał stopa do was siedzących w knajpie, szkoda było przegapić taką okazję ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-11-07, 22:41   

Pudelek napisał/a:
A ja siedziałem w deszczu na przystanku i się zastanawiałem co robić. Pewno gdyby szybciej przestało padać, to bym mocno łapał stopa do was siedzących w knajpie, szkoda było przegapić taką okazję ;)


Gdyby nie padało to pewnie nikt z nas by się nie dowiedział, że w Chotylubiu w ogóle była kiedyś knajpa a magazyn pani sklepowej ma taką zacną przeszlość! To w pewnym sensie ten deszcz, który ciebie uwieził na przystanku - nam umozliwił poznanie knajpy. Acz najlepiej to by było, żeby wtedy lało w Chotylubiu a w Lubaczowie nie! Ale to juz zupelny koncert zyczeń! :D
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-11-08, 00:32   

Brak deszczu w Lubaczowie nic by mi nie dał, bo ja siedziałem na przystanku w Cieszanowie ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2023-11-08, 11:40   

Pudelek napisał/a:
Brak deszczu w Lubaczowie nic by mi nie dał, bo ja siedziałem na przystanku w Cieszanowie ;)


Jasne! To Cieszanow mialam na mysli. W sensie to miasteczko gdzie pojechales stopem :)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2023-11-08, 14:58   

W Lubaczowie by mi się pewno tak nie nudziło, tam jest więcej do oglądania i pewnie mają jakieś knajpy :rol
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - recenzje mang