Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Czerwcowa włóczęga - ku nieznanym zaułkom środkowej Polski (2021)

Autor Wiadomość
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-11-20, 19:22   

Pierwszym fortem Twierdzy Modlin jaki odwiedzamy jest Fort VII Cybulice. Sunąc przez las mijamy rozrzucone gwiazdobloki, co sugeruje, że chyba zmierzamy w dobrą stronę.



Chwilę później naszym oczom ukazuje się betonowy kibelek!





W końcu ze skłębionej zieloności wyłania się szara ściana poszukiwanego fortu. Są na niej jakieś kolorowe malunki - wyglądają na współczesne, ale formą raczej odbiegają od klasycznych graffiti. Wyglądają raczej jak jakieś herby?



Zapomniałam zabrać latarek, zostały w busiu na siedzeniu. Chodzimy więc korytarzami jak jakieś jełopy, przyświecając sobie telefonami. Główne wrażenie z tego miejsca pozostaje nam więc nieco mroczne ;)



Wnętrza są przesiane pyłem i wilgocią. Błysk flesza rozprasza się na wiszących w powietrzu drobinkach.







W jednym z pomieszczeń stoja dwie kanapy. Wygląda jakby tu ktoś kiedyś pomieszkiwał. Ilość pyłu w powietrzu jest dużo większa niż w pozostałej części fortu. Jakby niedawno był tutaj pożar? Ściany są mocno okopcone, panuje zaduch i smród - wali palonymi zwłokami. Cóż... Pozostaje mieć nadzieję, że był jakiś nieudany grill i się komuś kurczak zjarał ;) Namacalna ciemność potęguje wrażenie niepokoju, spadamy, nic tu po nas...



Bluz też nie wzięłam, więc zmarzliśmy jak psy. Nie wiem co za zaćmienie umysłu mnie opanowało, jakbym pierwszy raz w życiu do bunkra poszła.

Na sufitach w niektórych pomieszczeniach można znaleźć kolorowe napisy cyrylicą np. “Kuchnia”. Innych sentencji rozszyfrowac nie umiemy. Ponoć to oryginalne napisy sprzed ponad 100 lat, z czasów działania fortu i stacjonowania tu rosyjskich wojsk. Ciekawe, że tak chciało im się malować na kolorowo!







Wąskie boczne korytarzyki oplatają chyba cały fort dookoła. Tutaj jest najchłodniej a powietrze jest najbardziej przejrzyste.





Jest trochę ładnych nacieków na ścianach i sufitach.







Albo wyłążą stare posadzki, jakoś zupełnie nam nie pasujące do fortu. “Jak w sklepie” - kwituje kabak.



Fort jest bardzo lubiany przez komary i muchy. W środku są ich całe roje. Nie wiem czy w lesie im było za ciepło, a tu mają chłód i wilgoć? W niektórych pomieszczeniach mocno czuć gazem. Tak jakby w okolicy przebiegała jakaś rura, która pękła? Na samym początku zwiedzania, przez krótką chwilę, mielismy pomysł zrobienia sobie łuczywa. Ale chyba dobrze, że go szybko porzuciliśmy... ;)

W stronę światła i ciepła!



Potem idziemy do miejsca zwanego prochownia P11 - zapole fortu Cybulice. Przez fajny las pełen konwalii i pagórków.



Tutaj stary beton ukryty jest nie tylko w krzakach, ale również pod pozawalanymi drzewami. Łatwo można przeoczyć!



Wejście w otoczeniu łąkowych kwiatów.



Zaczyna się takim jakby “gankiem”.



Tu już przyszliśmy z latarkami, ubrani jak ludzie, więc chodzimy sobie komfortowo. Brak smrodu gazu również cieszy.







I zdjęciami bez błysku mozna się pobawić!







Wąski korytarzyk też tu mają, ale niestety częściowo jest zamurowany.









Miło jest, ale nie zabawiamy tu długo. Dziś czeka nas jeszcze jedna atrakcja, na którą jak podejrzewamy musimy zarezerwować trochę więcej czasu.

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-11-21, 16:57   

Jednym z głównych powodów naszego przyjazdu pod Warszawę jest tzw. “Spichlerz”. Ogromna budowla położona na malowniczym cyplu u styku Wisły i Narwi. Zbudowali go w XIX wieku i początkowo, zgodnie z nazwą, był miejscem składowania zboża. Później pełnił rolę magazynów dla Twierdzy Modlin. Ucierpiał w wyniku bombardowań w czasie ostatniej wojny i w formie szkieletu stoi sobie do dziś ciesząc oczy wszelakich dzikich eksploratorów. Ponoć jakiś czas temu kupili go deweloperzy, aby zrobić tutaj otchłań burżujstwa, ale na szczęście póki co nic się nie dzieje i teren pozostaje jedynie we władaniu krzaków i wiatru :)

Pierwsza z obranych dróg kończy się na bramach terenu wojskowego. Za płotem kręci się dużo straży pożarnej. Wygląda jakby mieli jakieś ćwiczenia. Nie ma wyjścia, musimy obejść zasieki. Innej drogi nie ma. Ścieżka wiedzie samym brzegiem rzeki. Nie jest to klasyczny brzeg. Przedzieramy się przez lasy namorzynowe obrosłe baranim futrem.



To chyba robota akacji. Sporo jej tu rośnie, a czas taki, że właśnie kwitnie! I pachnie! Czy wspominałam już kiedyś, że uwielbiam akacje?





Po drodze mijamy wyschłe starorzecza, bagienka, trzcinowiska. Trasa jest wybitnie "sezonowa". Gdyby woda była ciut wyższa to byśmy tędy nie dali rady przejść.















Pod koniec trasy i tak otwiera się przed nami teren mulisty zasysający nogi po kolana. Przeprawa tędy nie ma szans powodzenia. Trzeba zawrócić...



Musimy wspiąć się na skarpę i kawałek przejść przy samym płocie z zasiekami i kolczatkami.



I wtedy wyłania się Spichlerz! Naprawdę imponujący kolos! Jest większy niż go sobie wyobrażałam! Jak jakieś ogromne zamczysko!



Jego ściany są pełne ciekawych zdobień np. powykrzywianych gęb! A każda gęba jest nieco inna!









Największe zgrupowanie płaskorzeźb jest nad główną bramą.





Zaglądamy jedynie do piwnic. Te mają w miarę solidne stropy. Po górnych poziomach nieco boimy się łazić, bo wygląda jakby od tupnięcia miało się zawalić..













Obchodzimy też budynek dookoła, na ile się da. Część murów jest spięta linami czy innymi klamrami, żeby się nie rozlazły.





A tu widoki na koszary w twierdzy, po drugiej stronie rzeki.





Przednia ściana spichlerza, tzn. ta od wody. Już się nie cofnę dla lepszego zdjęcia, bo krok za mną jest rzeka ;)





Snujemy się tu i ówdzie po cypelku. Spotykamy warsztaty terapii uzależnień oraz biwakowiczów wykorzystujących jedynie przedmioty z recyklingu - namiot uszyli z worków foliowych, tratwę zrobili z butelek, a wodę z Wisły gotują w jakimś opakowaniu jakby po farbie. Strach pomyśleć na czym pieką kiełbaski. No i skąd wzięli te “kiełbaski” ;)

Są też weseli wędkarze wspomagający się bimbrem. Chwilę z nimi gadamy, acz kontakt jest nieco utrudniony, bo co chwilę przerywa ją salwa śmiechu, której nasi znajomi nie potrafią opanować. Dopiero jak się zmęczą rechotaniem to wracają do tematu, aż znowu coś ich wyprowadzi z równowagi wywołując kolejny napad. Co może wywołać atak głupawki? Np. spadający liść albo dźwięk silnika samochodu na pobliskim moście. Sympatyczne chłopaki, ale rozmowa z nimi jest męcząca - zbyt duże okresy przestoju. Nie wiem co to za bimber i czemu on tak dziwacznie działał... ;)



A tak prezentuje się spichlerz zza rzeki. Obserwowany kolejnego dnia, gdy zwiedzamy główną część Twierdzy Modlin, położoną na terenie Nowego Dworu. Ale o tym w następnej relacji.






cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-11-25, 19:39   

Ruszamy dziś zwiedzać właściwą część Twierdzy Modlin, miejsce położone na obrzeżach miasta Nowy Dwór Mazowiecki. Teren u zbiegu rzek od dawien dawna przykuwał uwagę jako dogodne miejsce obronne. Pierwsi docenili to chyba Szwedzi. Później twierdzę tutaj zbudował Napoleon i na przestrzeni kolejnych wieków i lat przechodziła ona z rąk do rąk. Stacjonowali w niej i powstańcy styczniowi, i Rosjanie, i Niemcy, i Polacy. Każdy jakąś swoją cegiełkę dołożył. Ostatecznie w latach 90-tych wojsko zaczyna Modlin stopniowo opuszczać. Na chwilę obecną ponoć już nie znajdziemy tam żadnego żołnierza, no chyba że zabłądził ;)

Na początek naszego tu pobytu - pozytywne zaskoczenie. Teren wygląda nie jak miasto, ale jak park! I to fajnie zdziczały! A przynajmniej jak miasto utopione w zdziczałym parku! :) Sporo fragmentów umocnień jest opuszczona. Ja pierdziele! Czy my się naprawdę znajdujemy kilkanaście kilometrów od Warszawy?? I tu jest tak pięknie, pusto, dziko i zarąbiście??? Czy to jest jakiś sen? Im dłużej tu łazimy, tym bardziej rozdziawiają się nam gęby z zachwytu i niedowierzania, że może być aż tak dobrze! Nie wiem jaka przyszłość czeka to miejsce, ale zdecydowanie można powiedzieć, że zdążyliśmy je zobaczyć w stanie takim, jaki kochamy najbardziej. W wiele miejsc przyjechaliśmy za późno, ale tu się wybitnie udało!

Busia zostawiamy w jednej z bocznych uliczek i ruszamy na całodniową wycieczkę wokół starych murów.

Pierwszą mijamy bramę gen. Dąbrowskiego.



Ciekawe takie “łuki” prowadzą w jej stronę. Jakby kiedyś górą szedł most i to były pozostałości przesęł?









Kręcimy się tu chyba z godzinę, zaglądając w różne zaułki, zakamarki, korytarzyki, schodki czy inne tajne przejścia.





Początkowo zdaje się, że w niektóre miejsca tylko kabak się zmieści - acz zew zwiedzania pozwala wcisnąć się w niejedną dziurę ;)



I nagle wypluwa nas z przeciwnej strony - wśród szutrowych dróg, ceglanych, postrzelanych budyków i słupów z powiewajacymi na wietrze kablami.







Można też w okolicy znaleźć malownicze i bardzo dziwaczne kraty - jakby pospawali je ze wszystkiego, co było akurat pod ręką? A może tu kiedyś działała jakaś knajpa?





Są też pozdrowienia z Doniecka.



No tego to się tu nie spodziewaliśmy. Zwłaszcza w tej chwili. Bo spadają one na nas w momencie, gdy właśnie o Doniecku rozmawialiśmy. Bo tam, krążąc po bocznych uliczkach, też jeden mijany budynek miał takie asymetryczne kraty jak tu… Dziwne takie połączenie - krata, wspomnienie o wycieczce sprzed 10 lat i buch! ścienne pozdrowienia... Jedno z takich nierealnych splotów wydarzeń. Niby nic takiego, a jednak człowiekowi na chwilę zimno się robi. Bo takie poczucie jakby ktoś piszący scenariusz - dobrze się bawił…

Tu też spotykamy pierwszego białego misiaka. Niewielka figurka siedząca sobie na pokruszonych kamieniach dawnych murów. Ki czort?



Tu z bliska.



Co ma polarny niedźwiedź z twierdzą pod Warszawą? Potem tych miśków spotkamy jeszcze kilka, większych, mniejszych, różnie umieszczonych. Mamy podejrzenia, że za tym musi się czaić jakaś mega malownicza historia. I tak właśnie jest. Już po powrocie udaje się o tym doczytać. Ten polarny niedzwiedź to Baśka Murmańska. Baśka jak przystało na jej gatunek pochodziła z dalekiej północy, ale jej losy i przygody znacznie odbiegają od innych jej współbraci. Był rok 1919 i wystawiono ją na sprzedaż na bazarze w Archangielsku. Tam kupił ją jeden z polskich żołnierzy (skądinąd to musiał być bardzo klimatyczy bazar! Gdzie nie tylko kury i świnie sprzedawali, a również niedźwiadki!) Baśka została wytresowana, przydzielona do jednego z polskich pułków i statkiem pojechała z wojskowymi do Polski. Trafiła właśnie do Twierdzy Modlin, gdzie była maskotką i brała udział w defiladach. Ponoć nauczyli ją maszerować na dwóch łapach, salutować kiedy trzeba i miała okazję nawet Piłsudskiemu podac łapę. Wszystko było dobrze do momentu pewnej kąpieli w rzece, gdy zerwała się z łańcucha i postanowiła wybrać w samotną podróż na drugi brzeg. I jeden z okolicznych chłopów ją upolował, mając w planie wypaśne futro dla swojej żony. Ciekawe, że zarówno początek jak i koniec jej polskiej historii jest związany z próbami zaimponowania jakiejś kobiecie. Bo i żołnierz, który ją kupował i chłop z widłami, robili to dla przypodobania się jakiejś babie.

No i te misiaki, rozsiane po całej okolicy, są pamiątką po tym niezwykłym incydencie w dziejach tutejszej twierdzy. Jeszcze nie raz je dzisiaj spotkamy!

(W komentarzu do tej relacji udaje mi się dowiedzieć, że Baśka nie była jedynym niedźwiedziem w szeregach polskiej armii! :) Był jeszcze kapral Wojtek! :) ) https://pl.wikipedia.org/...BAwied%C5%BA%29

Kręcąc się koło tej bramy zaczynamy się też trochę miotać, nie wiedząc, w którą stronę iść dalej. Bo tu, o tam! miedzy zwieszającą się ze zbocza roślinnością widzimy jakieś półtuneliki. W pobliskiej skarpie siedzą łukowate pomieszczenia, porosłe kolorowymi łąkowymi kwiatami albo istną czupryną zielonych krzaków.







No to tam idziemy.



Ciekawe takie przejścia, pełne pajęczyn i innych robali.











I znów jakiś kolejny budynek! A patrząc w drugą stronę - odsłaniają się jeszcze fajniejsze murki. Aaaaaaa! I co tu zrobić jak się nie da iść wszędzie jednocześnie?? Jak iść i tu, i tu i tam, a niczego nie przegapić? Bo tu fosy, tu jakieś badajże koszarowe budynki tak długie, że nikną na horyzoncie, a przy nich placyki z betonowych płyt, utopione w bujnych kwiatach wczesnego lata.





Inne fragmenty budynków zapadają się ileś pięter w fosę!



Część to jakieś chyba prochownie, albo malutkie bunkierki strażnicze? A wszystko puste, ciche, zarastające…







Mijamy też jakąś basztę, która sprawia wrażenie niedawno zbudowanej. A z chaszczy nieśmiało zerka komin! :)



W kolejnym fortowatym budynku mieści się chyba jakiś klub motocyklowy.



Ostatecznie, aby uniknąć efektu miotania i biegania w kółko za swoim ogonem, dochodzimy do Narwi i idziemy wzdłuż niej, planując stopniowo obejść całą twierdzę. Mają tu kwietniki z łódek.



Droga wzdłuż rzeki zdaje się być zupełnie opustoszała.



Oprócz nas nie ma tutaj totalnie nikogo. Tylko dwie wiewiórki kilkakrotnie przebiegają nam drogę, próbując sobie nawzajem wyrwac jakiś owocek. Jakie to życie czasem bywa nieprzewidywalne - człowiek jedzie w góry, nad jeziora, do lasu, w miejsca, które wydawałoby się, że są na ostatnim zadupiu i powinny być dzikie i puste.. I tam ciągle walczy z zadeptującym go tłumem, ciągle ma kogoś na plecach, uszy puchną od hałasu, bo albo pies wyje, albo jakiś bachor drze japę albo dudni muzyka. A potem buch! Klimaty, których by się spodziewał gdzieś w podgórskich miejscowościach na końcu świata - dopadają go na przedmieściach największego w kraju miasta… Może jednak jest coś w tym powiedzeniu, że “najciemniej jest pod latarnią”? A może to myśmy trafili tu w jakimś dziwnym zapętleniu czasoprzestrzeni i tym razem matrix akurat okazał się przychylny? Może tutaj nie zawsze tak jest? Wrażenie niewypowiedzianego szczęścia potęguje upał, słońce i niczym nie zmącony śpiew ptaków i brzęk owadów. To co czerwiec ma najlepszego do zaoferowania i dlaczego od zawsze jest moim ulubionym miesiącem.

Mijamy “Białą Wieżę”, która swoją nazwę zawdzięcza temu, że jako jedyna jest otynkowana.





Służyła do celów obserwacyjnych, ale ponoć nie okolicy, ale wnętrza koszar - czy żółnierze są odpowiednio grzeczni. Widzimy tą basztę z oddali i mamy plan później do niej podejść, ale już się nie udaje - odejdziemy za daleko i zabraknie czasu. Zresztą - na dużo miejsc nie starczyło czasu. Tak ze trzy dni trzeba by się tu włóczyć, aby choć odrobinę poznać to miejsce i mieć o nim jakieś pojęcie. Myśmy go tylko liznęli, bo włóczęgowska natura gnała nas dalej i dalej…

Z jednej strony ogranicza nas Narew, a z drugiej obłędnie długaśny budynek tutejszych koszar, który składa się z posklejanych ze sobą kamienic.











Też już po powrocie wyczytałam, że to jest najdłuższy budynek w Europie i ma ponad 2 km. A już myślałam, że nie ma nic dłuższego od niemieckiej Prory ( https://jabolowaballada.b...7/04/prora.html ) i tamtejszych opuszczonych hoteli, które miałam okazję zwiedzać w 2011 roku.

A tu na słupie wisi coś, co wygląda jak skrzyżowanie latarni z megafonem ;)



Docieramy na taras widokowy, który stanowi dach okrągłego fortu. Ładnie stąd widać spichlerz, po którym włóczyliśmy się wczoraj.



Jest tu też fajny mural przedstawiający ułanów polujących na wiejskie dziewczęta. Albo dziewczęta na ułanów? :P



Okrągły fort nazywa się Kojec Meciszewskiego. Zabawna nazwa - zawsze mi się wydawało, że w kojcach to się trzyma psy albo niemowlęta, żeby się nie rozbiegły ;) No ale komuś chyba się tak skojarzył kształt i się przyjęło ;)





Wnętrza sprawiają wrażenie jakby była tutaj kiedyś jakaś knajpa albo dyskoteka. Ale zdecydowanie było to już dosyć dawno… Niestety zrobiłam w środku tylko jedno zdjęcie. Mieliśmy wracać tą samą drogą, ale jednak znaleźliśmy inne wyjście.



Dalej ścieżka nadbrzeżna zarasta coraz bardziej żółtym kwieciem, staje się węższa i coraz bardziej leśna.



Różne łopuchy są większe niż kabak.



Tak docieramy do budynku elewatora. Niestety wchodzimy tylko na dolny poziom - aby wyżej się wspiąć trzeba by opanować technikę chodzenia po murze albo forsować zasiek z kolczatką ograniczający dostęp od drugiej strony.









Zarosłą, prawie niewidoczną i zupełnie pionową ścieżką wspinamy się do fortu, gdzie jest jest kaplica powstańców styczniowych.



Tu też spotykamy pierwszych turystów. I jest zabawna sytuacja :) Słyszę chłopaka, który próbuje zaimponować dziewczynom swoją dzielnością, zręcznością i znajomością terenu. Wskazuje na naszą ścieżkę i mówi, że kiedyś nią szedł z dołu. Opowiada mrożące krew w żyłach historie o osypujących się zboczach, błocie po pas, lawinach kamieni i konieczności chwytania się za korzenie, aby przeżyć. I wtedy, gdy dziewczęta z zapartym tchem słuchają opowieści - pojawiamy się my. Przodem biegnie kabaczek w kapelutku na bakier i sukience w koniki. Dziewczyny wybuchają śmiechem. “To ma być ta twoja trasa dla prawdziwych mężczyzn?” Chłopak jest wściekły. Kabak staje na wysokości zadania bo stwierdza na głos: “Ale naprawdę było trudno! Były nawet pokrzywy! I teraz mam bąbelki na nóżce!”. Dziewczyny duszą się ze śmiechu: “Ojej! To straszne! Maniek - ty też miałeś bąbelki na nóżce?”. Wzrok Mańka miota błyskawice :D

W chłodnych, cienistych wnętrzach tej części fortu umieszczono święte obrazy, kwiaty i okolicznościowe napisy. Jakiś mały, szary ptaszek przysiadł na ołtarzu i drze dziobek aż odbija echem jego wesoła pieśń. Nie wiem czy ptaszyna po prostu cieszy się wczesnym latem czy na zewnątrz ją przypiekło a tu znalazła przyjemny chłód?













Kolejna na trasie jest Reduta Napoleona - ciekawy, ceglany fort z wewnętrznym dziedzińcem, na który niestety nie udaje się nam dostać, bo nawet kabaczek jest za gruby, aby przecisnąć się przez pozostawione otwory. Po kiego diabła to tak szczelnie zamknęli? :(







Tylko zajrzeć się udało…



Na parapecie pierwszego piętra przysiadł kolejny biały miś.





W pobliskie wzgórze wmontowane są forty pełniące chyba niegdyś funkcje magazynów. Budynki są ceglane, o łukowatych stropach, malowniczo zarosłe bluszczem.















W środku walają się resztki skrzynek z butelkami czy lodówek po lodach.





A tu jakieś jakby baseny? Kadzie? Jakieś betonowe zbiorniki.





Napis już praktycznie nie do odczytania.



Dalej podążamy ulicą Szpitalną. W tle widać kaplicę św. Barbary. Przez chwilę zawiewa nas klimatem jakby gdzieś ze wschodu. Szutrowa droga, zioła na poboczu. Cisza… Tylko przemknął jakiś motor roztaczając woń ropy pomieszanej z niezidentyfikowanym olejem. Taka ulotna chwila i przebitka jakby z innej czasoprzestrzeni.





Część zabudowań z czasów twierdzy pełni teraz funkcję normalnych mieszkań. Zwracają uwagę ozdobne kominy.



Niektóre ceglane kamienice otoczone są kamerlikami - jak w najfajniejszych dzielnicach Górnego Śląska!





Spotykamy też dziwne bloki. Dziwne, bo chyba bardzo stare jak na ten typ architektonicznej konstrukcji. Prosty, kanciasty kształt. No blok, zwykły blok, jakby z wielkiej płyty. Zawsze myślałam, że bloki są domeną lat powojennych, że początki ich stawiania to lata najwcześniej 60-te. A tutaj te budynki wybitnie noszą na sobie ślady ostrzału! Zatem pochodzą sprzed wojny? Czy ktoś z jakiegoś powodu strzelał do nich w latach późniejszych?







Kolejne fasady mijanych fortów też noszą ślady ostrzału.





Część budynków jest zagospodarowana i wyłączona ze zwiedzania dla wolnych eksploratorów. Mijamy działobitnie Dehna. Jest zamknięta i chyba używana przez wojsko.



Na dziedzińcu stoją różne ziłopodobne gruzawiki. Gdzieś czytałam, że w środku mają ukryty samolot, ale nie wiem czy to nie ściema.





Mijamy budynki z ogródkami i wąskimi przejściami, których nie powstydziłyby się najbardziej klimatyczne dzielnice Bytomia :)







Obserwujemy też przez płot budynek bodajże dawnej piekarni i jeszcze nie wiemy, że niedługo tam wleziemy i spędzimy sporo czasu. Obchodzimy go dookoła i bęc! Otwarte drzwi! Wchodzimy.



A tu pryzma ptasich odchodów. Zrobiłam jej zdjęcie tylko i wyłącznie na prośbę kabaka, bo ponoć przypominała jej Bukę. Acz nic w Muminkach nie pisało, żeby Buka była zrobiona z gówna!



Schody na piętro odkrywa kabak. Skubana! Tylko ona zajrzała co jest za kiblami.





Na górze wala się po podłodze dużo przedruków różnistych około wojennych plakatów propagandowych i gazet. W bardzo różnych językach. Czy była tu jakaś wystawa? Czy to scenografia dla jakiejś imprezy? Niektóre z nich wyglądają na świeżo wydrukowane, inne noszą już solidne ślady zniszczenia... Długo przekładamy obsrane przez gołębie kartki, żeby odnaleźć interesujące okazy. Ciekawe znalezisko, którego żeśmy się tutaj zupełnie nie spodziewali!





































A tu miejsce jakby do medytacji? ;)



Obok jest brama Poniatowskiego. Nie wiem czy da się wejść do środka i czy jest tam coś ciekawego. Nawet nie próbowaliśmy zaglądać. Bo dla każdego nadchodzi taki moment "wysycenia" i jeśli chodzi o wysycenie fortami - to ten stan dla nas jak na dzisiaj został osiągnięty.

I jakoś tak właśnie zamykamy pętelkę wokół modlińskiej twierdzy.



W parku mijamy kolejnego misiaka. Siedzi na skraju trawnika i przygląda się spacerującym.



Jeszcze rzut oka na pomnik.



I na największą z Basiek, taką chyba w skali 1:1 :)



Razem naliczyliśmy 4 sztuki białych niedźwiedzi różnych rozmiarów. Pewnie jest ich tu więcej?

Na tym kończymy zwiedzanie fortyfikacji w Nowym Dworze. Dzień się już ma ku wieczorowi a my jeszcze musimy znaleźć miejsce na nocleg. Busio grzecznie czeka na opłotkach jakiegoś muzeum ze sprzętem wojennym.



Zapewne wiele ciekawych miejsc przeoczyliśmy. Wielu nie poświęciliśmy tyle uwagi, na ile by zasługiwały. Sporo ominęliśmy z lenistwa i braku czasu, nie chcąc się szarpać z przechodzeniem przez płoty, pokonywaniem zasieków czy obchodzić od innej strony z nadzieją na otwarte wejście. Celowo omijaliśmy miejsca sugerujące w jakikolwiek sposób, że są odnowione, zagospodarowane czy przerobione na muzeum. Jeśli ktoś kojarzy tam jakieś miejsce, które nie załapało się na relację, a wpada w bubowe gusta zarośnięcia, zapomnienia i rozpierduszki - będzie mi miło jak polecicie :) Pewnie jeszcze kiedyś tam wrócimy. Bo nie odwiedziliśmy wszystkich fortów rozsianych po tutejszych okolicach!


cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-11-26, 00:23   

Kurde, ta twierdza Modlin to ma niesamowity potencjał! Ja wiem, że wy nie lubicie zagospodarowywania takich miejsc, ale rzeczywiście szło by z niej zrobić sporą atrakcję turystyczną. W ogóle Polsca może zaoferować bardzo dużo twierdz i to z różnych dawnych państw, co rzadko się w innych krajach zdarza.

Cytat:
Spotykamy też dziwne bloki. Dziwne, bo chyba bardzo stare jak na ten typ architektonicznej konstrukcji. Prosty, kanciasty kształt. No blok, zwykły blok, jakby z wielkiej płyty. Zawsze myślałam, że bloki są domeną lat powojennych, że początki ich stawiania to lata najwcześniej 60-te. A tutaj te budynki wybitnie noszą na sobie ślady ostrzału! Zatem pochodzą sprzed wojny? Czy ktoś z jakiegoś powodu strzelał do nich w latach późniejszych?

na moje oko przełom lat 20. i 30. Takie budynki wówczas wcale nie były rzadkie, tylko to cegła, a nie wielka płyta. Na Śląsku też je znajdziemy. Czysty modernizm, popularny zwłaszcza w Niemczech.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-11-26, 12:56   

Cytat:
Kurde, ta twierdza Modlin to ma niesamowity potencjał! Ja wiem, że wy nie lubicie zagospodarowywania takich miejsc, ale rzeczywiście szło by z niej zrobić sporą atrakcję turystyczną.


To jest praktycznie nie tyle twierdza co całe miasto!

Napewno dałoby sie z tego zrobic odpicowana staróweczkę pelna drogich knajp, sklepow z pamiątkami i płatnych fotek z bialym niedzwiedziem ;) Jakby wsadzic kase i dobrze rozreklamowac to by walily tłumy. Tłumy walą zawsze jak im sie powie, ze cos jest modne i wypada to robic.

Acz biorąc pod uwagę jak wygladala wizualizacja deweloperska (na szczescie niedoszła) spichlerza - to sie słabo robi....
http://samiarchitekci.com...pichlerz-modlin


Pudelek napisał/a:
W ogóle Polsca może zaoferować bardzo dużo twierdz i to z różnych dawnych państw, co rzadko się w innych krajach zdarza.


Kiedys mialam w rękach taką ksiazke o fortyfikacjach w Polsce i tam pisalo, ze w naszym kraju ze wzgledu na jego polozenie jest wyjatkowo duzo twierdz, umocnien, bunkrow i to z bardzo rozmaitych okresow historycznych i budowanych przez rozne panstwa, wiec jest to wyjatkowo ciekawe ze wzgledu na zroznicowanie. I ze chyba jestesmy najbardziej ufortyfikowanych krajem w Europie tzn. nie w sensie, zeby to teraz mialo jakikolwiek charakter obronny, ale w przeliczeniu na ilosc starego betonu na km2.

Pudelek napisał/a:
na moje oko przełom lat 20. i 30. Takie budynki wówczas wcale nie były rzadkie, tylko to cegła, a nie wielka płyta. Na Śląsku też je znajdziemy. Czysty modernizm, popularny zwłaszcza w Niemczech.


No tak, cegła. Przypomina mi troche te bloki z bialej cegiełki jakie występuja w dawnym Sajuzie. Taki jak i w Lazdijai byly



Wiem ze w Bytomiu jest kilka takich jakby bardzo starych bloków ale raczej stawialam na lata 50-60te. Ale moze i to sa wlasnie te przedwojenne tak jak piszesz? np taki z ul. Chroboka taka ni to kamienica, ni to blok? Klatka schodowa mało ciekawa - betonowa, jak w klasycznym bloku z wielkiej płyty.

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-11-26, 12:57   

Miejscem, do którego suniemy tego popołudnia, jest fort XIV Goławice. Został on zbudowany później niż Twierdza Modlin w Nowym Dworze. Miał należeć do zewnętrznego pierścienia fortów, osłaniającego twierdzę przed ewentualnym atakiem.

Fort położony jest między wioskami Goławice Pierwsze i Drugie, na skrzyżowaniu pylistych, polnych dróg wiodących przez płowe uprawy. Wśród tego pojawia się nagle plama skłębionej zieloności. Fort jak nic! :) Przyjeżdżamy tu poniekąd z pewnym cichym planem - noclegu. Nie pamiętam już skąd, ale miałam namiar na to miejsce jako rokujące biwakowo. Na miejscu założenie niestety okazuje się błędne. Miejsce może i fajne na namiot czy ognisko na wędrówce pieszej bądź rowerowej, ale busia to musielibyśmy sobie schować do kieszeni. Albo zostawić na wąskiej drodze, gdzie zapewne z rana śmigają traktory. Ani jedno ani drugie nie nadaje się do wcielenia w życie. Noclegu więc nie mamy, ale mamy fajny fort do zwiedzania. Zawsze coś!

Miejsce jest zarośnięte dorodnym, gęstym chaszczem z dużą domieszką łubinu.



Droga, którą początkowo chciałam jechać busiem, okazuje się być muldowatą ścieżką, zarośniętą zielskiem, które jest wyższe od kabaka i kryje ją całkowicie. Kabak nazywa to “dżungla”. Jest to synonim miejsca, gdzie nie wystaje jej głowa. Często bywamy w dżunglach o tej porze roku ;) Na poniższym zdjęciu zaczyna być widać wyłaniający się fort.



Fort jest betonowy, o dość przestronnych i nieco okopconych wnętrzach, wysokich korytarzach i donośnej akustyce. Przedziwna sprawa - echo naszych kroków jest dużo głośniejsze niż one same!

















W środku słyszymy nowy dźwięk. Jakby popiskiwanie? Za każdym kolejnym zakrętem odgłos staje się coraz bardziej wyraźny. W końcu udaje się zlokalizować jego pochodzenie. Na jednej ze ścian wisi kolonia zimujących nietoperzy - jak w MRU! Ale czekaj? Zimujących???? Toż jest czerwiec!!! Kiść nietoperzy widziana z oddali - jest całkiem duża!





Myszory kręcą się, piszczą, szczerzą do nas zęby.











Stoimy chwilę i się przyglądamy. Kabak nie chce odejść, stwierdza, że tu sobie rozłoży śpiworek i będzie nocować. “Takie bunkry to ja lubię i bym zwiedzała codziennie! A nie takie gdzie nic nie ma, tylko jest zimno jakby Buka szła! Albo co gorsze chodzi za nami jakiś pan, wymądrza się i nie pozwala nic dotykać”.

Latają po forcie tylko pojedyncze sztuki. Coś te goławickie nietoperze to leniwce i śpiochy!

Po wyjściu z fortu, już przy busiu, spotykamy miejscowego. Chłopak na rowerze. Wraca z pracy do pobliskiej wsi. Pyta czy zabłądziliśmy, czy w czymś pomóc. Nie wierzy, że mogliśmy przyjechać tu specjalnie. Jak już temat schodzi na fort pyta czy widzieliśmy zdechłego dzika. Nie!!! No to zwiedzanie fortu do powtórki! Najprawdopodobniej ów dzik zwiedzał bez latarki i znalazł niespodziewanie studzienkę, do której wleciał. Nie wiem czy się zabił od razu, czy nie umiał wyjść? Jedno jest pewne - został już tam na stałe i się zmumifikował.

Wracamy. Idziemy dokładnie według wytycznych miejscowego. Jest!!!!! Kurde - jak po sznurku. Nie pamiętam, kiedy ktoś tak dokładnie opisał nam drogę, każdy kamień, każdy zakręt czy plamkę na ścianie. Oczywiście byliśmy już w tym pomieszczeniu poprzednio... Ech... ile to miejsc i ciekawych artefaktów człowiek przegapi na swojej drodze z nieświadomości. Być w jakimś miejscu to dopiero połowa sukcesu. Drugie, to wiedzieć gdzie patrzeć…



Chyba nie tylko ten jeden dzik tu skończył swój marny żywot….



No i mamy jeszcze misję do wykonania na resztę wieczoru. Wytłumaczyć kabakowi, czemu źli rodzice zdecydowali nie zabrać dzika na pamiątkę. Dlaczego truchło dzika to jednak co innego jak korzeń, muszla czy szyszka. Że zasuszony baldach barszczu Sosnowskiego czy kitka palmowa - tak, a zasuszony dzik - nie. Że jelenie czachy z rogami wiszą u babci w salonie, ale tej mumii nie chcemy u nas na ścianie. Że matka chrzestna z radością i dumą zaniosła do samochodu znalezioną na poboczu czachę, ale ten przypadek jest nieco inny.. Ostatecznie sama dochodzę do wniosku, że granica pozyskiwania fantów jest bardzo labilna i niekoniecznie zawsze oparta o żelazną logikę… A dzieci jak widać poszukują konsekwencji, o którą nieraz nie tak prosto…

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-11-26, 13:14   

buba napisał/a:
Wiem ze w Bytomiu jest kilka takich jakby bardzo starych bloków ale raczej stawialam na lata 50-60te. Ale moze i to sa wlasnie te przedwojenne tak jak piszesz? np taki z ul. Chroboka taka ni to kamienica, ni to blok? Klatka schodowa mało ciekawa - betonowa, jak w klasycznym bloku z wielkiej płyty.

aż takim ekspertem nie jestem, ale faktycznie może to być przedwojnie
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9269
Wysłany: 2021-11-26, 15:18   

Zazdroszczę Ci Tych nietoperzy, jak na razie spotkałem tylko raz i to jednego boroczka :)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-11-26, 16:28   

Adrian napisał/a:
Zazdroszczę Ci Tych nietoperzy, jak na razie spotkałem tylko raz i to jednego boroczka :)


Najłatwiej spotkac takowe to zimą sie wybrac na MRU. To beda na bank i to w duzych ilosciach :)

A latem to sie chyba praktycznie nie zdarza. Przynajmniej nam sie nigdy nie zdarzylo i bylismy niesamowicie zdumieni!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-11-26, 17:54   

Tia, już wiecie, kto po forum roznosi czwartą falę covida. To przez te nietoperze :P
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-11-26, 20:26   

laynn napisał/a:
Tia, już wiecie, kto po forum roznosi czwartą falę covida. To przez te nietoperze :P


Smaczne były! :D Zwlaszcza zapiekane w bułeczce!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-11-27, 15:52   

Miejsce na nocleg znajdujemy w Śniadówku, koło mostu nad Wkrą. Jest tutaj biwakowisko kajakowe, które dzisiaj nie jest zbyt oblegane z racji na środek tygodnia. Terenem opiekuje się sympatyczna babeczka, która pozwala nam tutaj zanocować. Jest miejsce na ognisko, drewno, wszystko co nam trzeba do szczęścia!



Po polu biega wesoły pupil babki zarządzającej. Bardziej poduszka niż pies. Zwą go Peppa. Kabak od razu się z nim zaprzyjaźnia, mimo że ogólnie bardzo boi się psów.



Pobyt zaczynamy od kąpieli! Cudowne są nurty Wkry! Piaszczyste dno, woda po uda, prąd mocno wyczuwalny, ale nie zbijający z nóg. Woda lekko żelazista. Zakochaliśmy się w tej rzece od pierwszego wejrzenia!



Jest też mini plaża i niektórzy z ekipy bardzo doceniają jej walory!



Można też tutaj wypożyczyć kajaki! To jest chyba nasza szansa! Spokojna, płytka rzeka. Dni upalne. Nawet jak się wypierdzielimy - to się nie potopimy ani nie zmarzniemy. Okoliczności idealne! Kiedy jak nie teraz? Umawiamy się więc na kolejny dzień, na około trzygodzinną trasę spływu. Pojedziemy busem z kajakami w górę rzeki i naszym celem będzie tutaj dopłynąć z prądem. Chyba się uda, nie? Co ma się nie udać? ;) To taka rzeka, że i kukła z gałganków umieszczona w miednicy by się spisała na medal! ;)
Pewnie wielu wytrawnych kajakarzy patrzyłoby na nas jak na jakiś oszołomów, ale my przeżywamy to już od wieczora! Nigdy jeszcze tego nie robiliśmy! W kajaku, rzeką, gdzieś płynąć przed siebie!!! Buba wodna - tego jeszcze nie grali! Będę prawie jak Marina z mojego ulubionego youtubowego kanału! :P Aaaaa! Jakie to niesamowite! Chyba nie zasnę dziś z wrażenia! :)

A tak wyglądają nasze wieczory w Śniadówku. Pluszcząca rzeka, trzask ognia, latające nietoperze. One chyba gdzieś pod mostem mieszkają. Ciekawe, że niektóre zachowują się jak ćmy. Przylatują wyraźnie zwabione blaskiem ogniska i chwilę wirują nad nim. A może chcą sobie ogrzać brzuszki? Fajne widowisko! :)







Rankiem o umówionej godzinie pakujemy się się do podstawionego busa. Nasz busio zerka ukradkiem, wspominając swoją młodość i jeden z poprzednich etapów w życiu. Tak… Dawno to było. Jeszcze zanim był traktorem u rolnika pod Kaliszem - to woził kajaki. Dokładnie tak samo!

Docieramy do Błędowa. Zostajemy sami - my i trzyosobowy kajak w czerwono - pomarańczowe moro.





Wsiadamy. Yyyyyyyy! Jakie to jest chybotliwe! Prawie wpadam do wody przy samym wsiadaniu. Jakieś inne kajaki też ruszają. Ale będzie wstyd jak zaraz chlupniemy z głową na samym starcie ;)

Ostatecznie się udaje. Odbijamy, płyniemy, pokonujemy nawet malutki wodospadzik. Problem tylko taki, że przy wiosłowaniu po wiośle się leje woda i wpływa do rękawa. Dziś jest goraco, więc to nieduży problem, ale wiem, że ludzie pływają też w gorszą pogodę. Czy oni wtedy też są cali mokrzy? Na szczęście mamy tylko dwa wiosła a kabak się rwie do wiosłowania, więc ja sporą część trasy mogę się wozić na leniwca i zostać w miarę sucha :P



Kilkakrotnie podpływają do nas kaczuchy.





W ogóle się nie boją, chyba za chwilę będziemy je mieć na kolanach i pasażerowie na gapę pojadą z nami do Śniadówka. Chyba skubane są przyzwyczajone, że kajakarze je karmią. Szkoda, że nic nam nie powiedzieli, to byśmy wzięli jakąś kaczą paszę. Ostatecznie kabak oddaje im pół swojej kanapki. Cóż, każdy powód, aby pozbyć się jedzenia jest dobry. Innym razem będzie karmić domniemane krasnoludki żyjące pod korzeniami…

Mijamy miłe piaszczyste zatoczki…











I korzeniaste skarpy.











Nigdzie nam się nie spieszy, więc zatrzymujemy się w każdym miejscu, które się nam spodoba. Robimy przekąpki i wygrzewamy się do słońca.



Czasem idziemy się przejść jakąś nadbrzeżną ścieżką.







Czego kaczki nie zjadły - wcinamy my ;)



Znajdujemy też porzucony domek letniskowy. Ciekawe czemu został opuszczony? Bardzo ładnie położony, w lasku, blisko rzeki.





W środku mała kuchenka ze starą lodówką Mińsk, dużo sztucznych kwiatów i piętrowe łóżka.







Trzmiele można jeść łyżkami.



Jest też sporo rysunków, chyba jakiegoś dziecka, ale bardzo starannych. Zwierzęta nawet bez podpisów dałoby się rozpoznać!







No i się sypło… Bub jest więcej! Tak to bywa z tajemnicami - w końcu wyjdą na jaw! :P



Mocno się tutaj zasiedzieliśmy. W końcu płyniemy dalej!



Znaleźliśmy nawet jedno drzewo zwieszające się nad rzeką!



Są też krowy chłepcące wodę.





Czy nabrzeża wyplatane z wikliny jak koszyk!



No i dotarliśmy pod nasz most! Bez strat w ludziach i kajakach. Bez wywrotek i utopienia bagażu! Hej ho! Ale jesteśmy dzielni! :) Kariera spływowicza stoi przed nami otworem!



Rozważamy co zrobić dalej z tak pięknie rozpoczętym dniem. Hmmmm… Chyba jedziemy zwiedzać forty i wieczorem wrócimy na kajakowe biwakowisko. Forty będą dwa - rewelacyjne, ale o tym w następnej relacji.

Już pierwszego dnia, spod mostu, zauważamy w oddali jakieś drewniane konstrukcje nad rzeką. Jakby knajpa? Idziemy sprawdzić. Tak odnajdujemy bar “Koza”. Miejsce budzące totalnie sprzeczne odczucia, od zachwytu po totalne zniesmaczenie. Położone jest na brzegu, w cienistym lesie. Wizualnie jest przepiękne - pełne kwiatów, wiat, chatek, ozdób z korzeni czy konstrukcji z palet. Jest "hotel dla owadów" i zagroda dla kóz. Jest stół ze znaku drogowego a na ścianie wiszą fragmenty radzieckiej skrzyni. Coś jak chatka studencka, dom artystów czy hipisowska osada. Jakby teren wolnych ludzi, żyjących ekologicznie i zgodnie z rytmem przyrody.

















Na wstępie zamawiamy soljankę i zupę “z pokrzyw, szczawiu i innych chwastów”. Żarcie mają tu przepyszne.



Aspektem tego miejsca, który jest jak zgrzyt po szkle i kompletnie nie pasuje do wystroju, jest obsługa. Są bardzo dziwni, pozornie poprawni bo zamówienia przynoszą, resztę wydają, portfela nikt nam nie skroił… Ale zazwyczaj ludzie lubią jak pochwalić ich obejście, wystrój knajpy czy przygotowane potrawy. Niezależnie od miejsca, kraju i czy to wypaśna elegancka restauracja hotelowa czy okopcona speluna - mordownia, gdzie się wychodzi z widelcem w plecach. Na miłe słowa też odpowiadają czymś miłym czy chociażby obojętnym, a czasem wywiąże się z tego jakaś sympatyczna rozmowa. Wiem, że ja sama, gdy kolejny domokrążca z licznikiem czy inny hydraulik pochwali mój okapslowany kibel czy zrobi sobie w nim selfi - to chodzę jak kura koło jaja i gdakam radośnie. Gdy się w coś włoży swoją pracę - w dekorację, czy przyrządzenie potrawy, to cieszy, gdy ktoś to doceni, pochwali, zachwyci się.. A tu pierwszy raz spotykamy się z czymś odmiennym. Gdy wspomniałam o ładnej lampie z korzenia - wręcz foch i wrogość w oczach. Chwaląc zupę szczawiową - wywracanie oczami i martwa cisza. Te kontrasty tutaj aż iskrzą. Wygląd przesuper a obsługa patrząca wilkiem na klienta jak na intruza. Nawet kabak to zauważa i potem szepce mi na ucho: “Mamo, ta pani to chyba by chciała, żebyśmy już sobie poszli”.

Czy to może nie właściciele? I oni by woleli wyciąć te wszystkie drzewa, spalić eksponaty i posadzić tuje? Albo to robotnicy przymusowi, których tu ktoś przetrzymuje siłą a minami i burknięciami próbują nam dać znać, że coś jest nie tak? Ale głównie dziwne zachowanie prezentują właśnie ci, którzy na właścicieli wyglądają. Bo młodzież okoliczna zatrudniona do pomocy, kelnerka czy chłopaki od grilla - są normalnie zwyczajni. I ta dziwna atmosfera narasta stopniowo. Bo pojawia się też zauważalna niechęć do handlu. W barze stoją na półeczkach przetwory przeznaczone na sprzedaż - grzybki, dżemy czy sosy warzywne do mięs. Początkowo chcemy nawet sobie taki kupić. Pytam z jakich warzyw są zrobione. “Z różnych” pada odpowiedź. No więc nie kupujemy. Chyba lepiej kupić w markecie niż taki słoik naładowany złą energią.

Kolejnego dnia zaglądamy tu ponownie, już wybitnie w celach obserwacyjno - socjologicznych. Czy to może wczoraj był jakiś zły dzień bo właścicielka akurat miała okres albo układ gwiazd w kosmosie był niesprzyjający? Zamawiamy tylko butelkowane piwo - z obawy, że utrzymując konwencję, do pozornie smacznego jedzenia mogą nam np.napluć. No i dziś bez zmian. Ta mina z wypisanym “A wy k… tu po co?. Jeden z zamiatających podłogę chłopaczków wspominał wczoraj, że miała się urodzić mała kózka i może kabak będzie ją chciał zobaczyć. Zagajam więc dziś rozmowę czy kózka już jest. “To chyba widać, nie?” Że niby co widać? Że jedna koza wczoraj była grubsza a dziś już nie jest? Toż skandal, że tego nie zauważyłam. Mała kózka jest schowana i na żadnym etapie nie było jej nigdzie widać.



Może komuś wydać się dziwne, że wróciliśmy ponownie w miejsce, gdzie potraktowano nas z buta. Zrobiliśmy to wybitnie w celach testowych, aby wyeliminować czynnik, że może nam się wydawało, że jesteśmy przewrażliwieni? Że może wczoraj przyszliśmy za późno, gdy wszyscy byli już zmęczeni i może chcieli już zamykać? A może dlatego, aby dać drugą szansę miejscu, które zachwyciło nas swoim wyglądem, zapachem i atmosferą zgromadzonych przedmiotów. Ale miejsce szansy nie wykorzystało. Tego kolejnego dnia wrażenia są jeszcze gorsze.

“Jakie dzisiaj są zupy?” - “Te co zwykle.”
“W jakich godzinach jest bar otwarty” - “To zależy”
“Znajomi też zrobili takie fajne krzesła z palet” - martwa cisza.. I wzrok mówiący, “ale debile z tych twoich znajomych”...

Trzeci raz nie sprawdzaliśmy ;) Nie wiem, nie mam kompletnie pojęcia co z tym miejscem było nie tak, dlaczego ci ludzie zachowywali się tak irracjonalnie, sami sobie bijąc dupkę i psując interes... Mam wrażenie, że stoi za tym jakaś historia, której poznanie dużo by rozjaśniło i pozwoliłoby nam zrozumieć... Bo tak mało zabrakło, aby bar “Koza” nad Wkrą pozostał rewelacyjnym wspomnieniem i żebym z uśmiechem na ustach polecała go wszystkim znajomym. No ale zabrakło tego najważniejszego.

Wracamy na biwakowisko. Wieczorem jeszcze kolejna przekąpka i pieczenie pozyskanej kiełbasy, którą zostawiła jakaś szkolna wycieczka.









Dzisiejszy dzień został wyciśnięty na 200%. Wszyscy mamy trochę dość. Oczy same się zamykają, a w głowie przesypuje kalejdoskop wrażeń, wymieszanych jak pulpa w kotle… Zasypiając od razu zaczyna mi się coś śnić. Ni to sen, ni to dzisiejsze wspomnienia… Płynę kajakiem przez bunkrowy tunel. Wszędzie wiszą stalaktyty, a kajak raz po raz osiada na piaszczystych mieliznach. Mam przeczucie, że to nie jest droga do Śniadówka i nie dopłyniemy na czas… W niszy z boku ktoś sprzedaje zupę w puszkach, ale na nasz widok zatrzaskuje drzwi. Żelazne, pordzewiałe, bunkrowe drzwi. Mijają nas na łodziach inni turyści i mówią: “Oni tak zawsze, im nie zależy. To duchy. Straszą tu od setek lat. Już króla Łokietka wypierdzielili na zbity pysk jak zajechał do nich po polowaniu. Piszą o tym w kronikach. Nie wiedzieliście??”


cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Wiolcia 


Dołączyła: 13 Lip 2013
Posty: 3458
Wysłany: 2021-11-27, 19:06   

Wiosła powinny mieć przy piórach takie zaślepki, które chronią przed kapaniem. Ale nie chronią w stu procentach i zawsze coś się naleje.
Jeśli chodzi o pływanie, gdy jest chłodniej, to istnieją specjalne stroje, pianki, a nawet fartuch kajakowy, który zakładasz, gdy już siadasz. Nic nie naleje Ci się wtedy do środka.
Zastanawiam się, jak się manewrowało takim trzyosobowym kajakiem? Nie są typowe :) Ale przejażdżka fajna, prawda? My odkryliśmy na dobre w tym roku kajaki i udało się popływać na różnych rzekach, a nawet wybrać na pięciodniowy spływ. Bakcyl połknięty!
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9269
Wysłany: 2021-11-27, 19:12   

Pies wygląda jak mały lew :)

Wy to macie pomysły, gdybym umiał pływać, to pewnie już dawno bym kajaki ogarniał, a tak to pozostało mi tylko na twoje relację popatrzeć ;)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-11-27, 20:52   

Cytat:
Wiosła powinny mieć przy piórach takie zaślepki, które chronią przed kapaniem. Ale nie chronią w stu procentach i zawsze coś się naleje.


No to te nasze wiosła zdecydowanie tego nie miały. I lało sie bardzo...

Cytat:
Jeśli chodzi o pływanie, gdy jest chłodniej, to istnieją specjalne stroje, pianki


Takie piankowe spodnie i buty kiedys mialam ubrane! To jest rewelacja! Jak w tym jest cieplusio! No bo teraz tak sobie mysle, ze moze skłamałam pisząc, ze to byl moj pierwszy spływ. Bo w 2008 roku bylam na czyms zwanym "rafting rzeką Tara" w Czarnogorze. Acz to byl ponton nie kajak, bardzo wieloosobowy, no i kto inny zajmowal sie organizacją i sterowaniem, a mysmy z mamą i inni turysci z naszej grupy wieźlismy sie jak worki ziemniaków. Wiec niby płynelismy rzeka, ale to jednak bylo zupelnie co innego niz zostac sam na sam z kajakiem.
No i tam nad tą Tarą można sie bylo ubrac w pianke, czego nie omieszkalam zrobic bo woda w rzece byla lodowata. Wszyscy patrzyli na mnie jak na debila, bo dzien upalny, wszyscy w kostiumach kapielowych, w sukienkach, boso, a buba wbiła sie w piankę ;) Ale bylo mi w niej bardzo milo. Nawet myslalam ze to bylaby fajna opcja w takiej piance chodzic na wycieczki w deszczowe dni :P

Tak to bywalo - buba w piankowych gaciach

https://photos.app.goo.gl/pQYi22qVrVxbhCJZ8

Stroje innych ludzi



Worki ziemniakow w pontonie - kazdy mogl potrzymac wioslo do zdjecia :P

https://photos.app.goo.gl/WH4bSgBb5KNWwt3D8

Cytat:
a nawet fartuch kajakowy, który zakładasz, gdy już siadasz. Nic nie naleje Ci się wtedy do środka.


Ale co jak sie wtedy przewrocisz? Jak np. kajak sie odwroci a ty glowa do dołu w wodzie? Wymotasz sie z tego fartucha zanim sie utopisz?

Cytat:
Zastanawiam się, jak się manewrowało takim trzyosobowym kajakiem? Nie są typowe :)


Ciezko mi ocenic bo poki co nie manewrowalismy zadnym innym ;) Tzn. kiedys siedzialam w kajaku, na jeziorze, mialam chyba 12 lat, kajak byl jednoosobowy i chyba bylo cos z nim nie tak, bo ciagle sie przewracal, to na lewo, to na prawo. Nażłopalam sie wody, a od brzegu nie odplynalam na 10 m ;)

Cytat:
Ale przejażdżka fajna, prawda? My odkryliśmy na dobre w tym roku kajaki i udało się popływać na różnych rzekach, a nawet wybrać na pięciodniowy spływ. Bakcyl połknięty!


Rewelacja! Zwlaszcza jakby mozna wyeliminowac te mokre rękawy ;) Nawet juz dwie inne w miarę spokojne rzeki wyczaiłam gdzie wypozyczają kajaki, u nas w okolicy, coby mozna sprobowac w jakis weekend - Mała Panew i Bóbr/Kwisa. No ale sie nie udalo poki co - jakos zabraklo czasu a lato sie za szybko skonczylo (zreszta jak zwykle...)

W ogole moim marzeniem to bylyby takie splywy kilkudniowe, z biwakami gdzies na brzegu, na wyspepkach, na łachach piachu, w miejscach gdzie piesi czy zmotoryzowani raczej nie docierają. No tylko ze przy mojej nieumiejetnosci ograniczania masy bagazu to chyba kazdy kajak by zatonął jakby do niego wsadzic rosochaty plecak ważący 20 kg.. :P Myślalam kiedys o pontonie, zeby byl na 3 osoby z bagazem - ale toperz dzialajacy w naszej rodzinie zazwyczaj jako glos rozsądku stwierdzil ze nie mamy gdzie tego pontonu trzymac. I tak juz mi prawie głowę urwał, ze codziennie zabijamy się w kuchni o przyczepkę rowerową ;)

No wiec poki co ostrze sobie zęby na kolejny rok i na jakies kajakowe splywy jednodniowe. Bo bakcyl tez zostal połknięty. Bo z wody to świat wyglada zupełnie inaczej. A że nasz podróżniczy teren ostatnimi laty uległ dramatycznemu zawężeniu - to taka nowa perspektywa daje duzo radosci i nowe możliwosci!

A na jakich rzekach ty pływałas?

Adrian napisał/a:
Pies wygląda jak mały lew


Noooo! :lol To chyba był jakis gatunek pudelka a takowe lubią strzyc w rozne wydziwiaste desenie! :) Wiec chyba byla to specjalna stylizacja a la lew :D

Adrian napisał/a:
Wy to macie pomysły, gdybym umiał pływać, to pewnie już dawno bym kajaki ogarniał, a tak to pozostało mi tylko na twoje relację popatrzeć


Wiec Wkra bylaby dla ciebie idealna! Kabak tez nie umial plywac! Woda spokojna, najgłebiej chyba do pasa a i kamizelkę mozna z kajakiem wypozyczyc. Chyba nawet musisz wziac kamizelke, ale mozna ją potem pod kuper wsadzic jak to zrobil toperz.
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2021-11-27, 21:01, w całości zmieniany 4 razy  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - opowiadania