Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

W Górach Metalowych

Autor Wiadomość
Cisy2 

Wiek: 63
Dołączył: 21 Gru 2013
Posty: 735
Skąd: Świebodzice
Wysłany: 2020-11-11, 14:38   W Górach Metalowych

To taki mój „metalowy” suchar… :-/

Poruszony przed kilkoma dniami śmiercią Kena Hensleya, autora „Lady In Black” - jednego z największych hymnów w historii rocka, zacząłem grzebać we wspomnieniach. Z dzieciństwa, gdy z naszymi gitarami przy ogniskach próbowaliśmy śpiewać ten utwór dorabiając do niego polskie słowa „Gdy miałem osiemnaście lat/rzuciłem chatę poszłem (!!! brrr...) w świat/ zostałem narkomanem (brrr! do kwadratu!)/ którym gardził cały świat!” itd., itd., i czasów już dla mnie „mocno dojrzałych”, gdy udało mi się kilkakrotnie usłyszeć Uriah Heep na żywo. Niestety, już bez Kena Hensleya, który opuścił zespół wiele lat wcześniej (w 1980 r.) i także bez jego równie sławnego kolegi – perkusisty Lee Kerslake’a (odszedł z zespołu kilka miesięcy przed moim pierwszym koncertem Uriah Heep), zresztą też zmarłego bardzo niedawno – w sierpniu tego roku.

Przypomniałem też sobie o tym, że pewne wspomnienia z tych jurajahipowych koncertów wrzuciłem do sieci, i to na portale górskie. Chyba dwa fora, gdzie zamieściłem te moje wynurzenia, zniknęły już z wirtualnej przestrzeni. Pozostało tylko zielone beskidzkie forum, jakim cudem – tego nie wie nikt (może Mirek?), a na nim także i ta moja relacja. Tamten tekst powstał w 2012 r., a zatem już niemal dziewięć lat temu. Nie było sensu po latach uzupełniać go o kolejne wpisy, dotyczące moich późniejszych muzycznych i turystycznych wrażeń z pewnego karpackiego zakątka. Kto na zielone forum jeszcze zagląda?

Dlatego, zachęcony przez Dobromiła, przerzucam na GBG mocno już czerstwy, ale muzycznie chyba cały czas świeży, metalowy kawałek. Z nadzieją, że usiądę niedługo do uzupełnienia go o wrażenia z 2019 r.

Na razie ten staroć Made in Beskidzkie Forum:

Przed kilkoma dniami w wyszukiwarce naszego portalu wklepałem dwa słowa „Vizovické vrchy”. Nic! No to może nazwa miejscowości eponimicznej – Vizovice? Również nic... Czyżby więc z wyszukiwarki miały „wyskoczyć” tylko produkty firmy „Jelinek”, najbardziej rozpoznawalne w świecie wyroby Made in Vizovice, czyli najlepsze w Czeskiej Republice – zdaniem wielu – destylaty, wśród których niepodzielnie panuje „jelinkowa” śliwowica (slogan reklamowy „Na początku była śliwka” w Vizovicach ujrzycie i usłyszycie niemal wszędzie)? Ale i słowo „Jelinek” powróciło do mnie, bohužel, bez żadnego linku... A przecież w tym niewielkim miasteczku i w tym niewielkim karpackim pasemku, położonym tak blisko Beskidów, jest tak fajnie – i zarazem tak „metalowo”. Dlaczego metalowo, to zapewne – jeżeli Wam się zaczęły otwierać fotografie – już wiecie. Ale dla mnie, z racji mojego zawodu, dochodzi w tych górach jeszcze jeden metalowy aspekt. Ale o tym może później.

Od 2003 r. w Vizovicach koło Zlina (jak ktoś ma jeszcze mapy z czasów istnienia Czechosłowacji, ale tej socjalistycznej, to „koło Gottwaldova”) organizowany jest corocznie największy w Czechach czterodniowy festiwal rockowo-metalowy. Co roku w trzecim tygodniu lipca zjeżdża się tu nie tylko z Czech, ale praktycznie z całej Europy Środkowej, umundurowany tłum w najczęściej czarnych koszulkach. W 2007 r. doliczono się 30 000 zabiletowanych widzów na festiwalu (w tej liczbie moja młodsza latorośl i ja). Miasteczka namiotowe (ale też namiotowe wioski i przysiółki) są wszędzie. Zarówno w najbliższym sąsiedztwie miejsca akcji, jak też i w odległości kilku kilometrów od sceny. I każdy z tych elementów tej kilkudniowej efemerycznej sieci osadniczej wkomponowany jest w naprawdę uroczy krajobraz Gór Vizovickich.

Koncerty się odbywają, jakże by inaczej, na głównym placu manewrowym Fabryki Destylatów i Likierów Rudolfa Jelinka. Jak to na koncertach (ale w Czechach – już niekoniecznie w Polsce...) na każdym kroku usytuowane są stoiska wszystkich mniej i bardziej znanych browarów, ale też dodatkowo kioski z produktami „Jelinka”. W ramach promocji firmy posunięto się tu nawet jeszcze dalej – w przerwie między koncertami poszczególnych kapel, gdy się zmienia perkusję, robi próby dźwięku itp. itd., co zawsze musi zająć minimum pół godziny, ze sceny na widownie leci kilkadziesiąt małych plastikowych buteleczek ze śliwowicą lub hruškovicą. I nikt się nie bulwersuje taką formą reklamy.

A kto przyjeżdża do Vizovic? Jeśli chodzi o widownię, to reprezentowane są tu wszystkie „przekroje wiekowe”. Nie tylko dlatego, że rocka słucha się w każdym wieku, ale też dlatego, że organizatorzy co roku starają się ściągnąć jakąś grupę funkcjonującą w klasycznym (i dla wielu najlepszym) okresie rozwoju tej muzyki, czyli w latach 70. i początkach lat 80. minionego stulecia. Stąd obecność Uriah Heep, Motörhead, Whitesnake, Def Leppard, Sepultury i wielu innych (wiem, wiem – Uriah Heep debiutował już w końcu lat 60., początek działalności muzycznej Lemmy’ego to również te lata). W tym roku, czyli w 2012, ma być ponoć Thin Lizzy, oczywiście bez najważniejszej już, niestety, osobowości tej formacji, czyli Phila Lynotta. Zespołów metalowych średniego i najmłodszego pokolenia goszczących w Vizovicach można byłoby wymienić wiele. Są zresztą strony www mniej lub bardziej oficjalne „Masters of Rock”, w których wyspecyfikowane są wszystkie grupy, które przewinęły się przez Fabrykę Destylatów i Likierów w Vizovicach. Są one też wymienione nawet na polskiej Wikipedii. Tu napiszę tylko, że w Vizovicach szwedzkiego Sabatonu słuchało się dobrych kilka lat wcześniej niż po polskiej stronie granicy.

Formuła trwającego od czwartku do niedzieli festiwalu jest taka, że każdego dnia już od ok. 11.00 zaczyna ktoś pogrywać. Najwcześniejsze koncerty to jednak dopiero przysłowiowa druga liga rocka czeskiego, słowackiego i „odczasudoczasu” jakiegoś innego (kto w Polsce kojarzy naszą rodzimą grupę Virgin Snatch?). Od ok. 16.00 zaczyna się coś lepszego, zaś gwiazdy, jak to gwiazdy, pojawiają się wtedy, gdy na niebie jest już ciemno. I tak każdego dnia do około 2-3 w nocy (tylko niedziela jest niestety krótsza).

Taki układ pozwala niektórym odespać noc, podleczyć kaca, coś wreszcie zjeść lub (i tak było trzykrotnie w moim przypadku; na MoR byłem w latach 2007-2009) połazić po Vizovicach i okolicznych górach, no może górkach, bo na wzniesienie wyższe niż 753 m n.p.m. to już się nie wdrapiemy. Bo wyższych tam po prostu nie ma.

Po tym cokolwiek przydługim wstępie przejdę może do moich wrażeń z Gór Metalowych...

Przejazdy i powroty z Vizovic zawsze, wręcz obowiązkowo, były w naszym przypadku kolejowe, ale tylko w granicach Republiki Czeskiej. Najpierw trzeba się było jakoś dostać – zwykle busami – ze Świebodzic przez Wałbrzych i Mieroszów do Golińska. Przekroczenie granicy pieszo i krótki sudecki spacer do Mezimésti. A z Mezimésti do Vizovic to już wyłącznie „České drahy”. Przeszło siedmiogodzinna podróż z czterema lub pięcioma przesiadkami (zwykle Nachod, Týniště n. Orlicí, Choceň, Česká Třebova i Otrokovice). Podczas przesiadek jest czas aby podciągnąć się krajoznawczo, na przykład patrząc na zamek w Nachodzie...



... albo po prostu odespać nieprzespaną przedwyjazdową noc...



Z każdym następnym pociągiem w przedziałach robi się coraz czarniej...



... i cokolwiek ciaśniej...



... ale jednocześnie i ładniej...



Wreszcie Vizovice.



Namiotów z początku wydaje się więcej niż ludzi. Stawiane są wszędzie – nawet na składach drewna w tartaku.





Ale ta ilościowa przewaga namiotów to pozór, bo ludzie są już TAM – w Fabryce Destylatów i Likierów Rudolfa Jelinka.




Szybkie rozbicie własnego namiotu....



i bieg na pierwszy koncert.


Ale po drodze „autografiarnia” z dyżurującymi – jeszcze za dnia – członkami Uriah Heep...



Z koszulek stojących przed nami dowiadujemy się, co mamy w tym roku, albo co straciliśmy, jeżeli koszulki są z poprzednich edycji Masters of Rock




A same koncerty? Zaprezentowane tu fotki to już będzie taki „miszmasz” z różnych lat:

Motörhead (2007)... to charyzmatyczny Lemmy, czyli taki metalowy Jasiu Himilsbach



Uriah Heep (2007) – gdyby wiedzieli, że ich „Lady in Black” nasi licealiści śpiewali – z polskim tekstem oczywiście („Gdy miałem osiemnaście lat, rzuciłem chatę poszłem (pis. oryg.) w świat”) – przy ogniskach nie tylko w górach i nie tylko w 1 poł. lat 70. minionego wieku.



Szwedzki Amon Amarth (2008) dał niesamowity koncert w czasie nocnej burzy i oberwania chmury – wrażenia niezapomniane. W chwilę później na swych wiolonczelach zagrała w tej samej scenerii fińska Apocalyptica.



niemiecki Rage (2007) z orkiestrą symfoniczną.



Na zwiedzanie miasta i okolicznych gór przeznaczamy piątkowe, sobotnie i niedzielne poranki i godziny wczesnopopołudniowe.
Najpierw obowiązkowo miasto. Jest tu pałac (czyli jak mówią Czesi zamek) z 1570 r., jednak jego dzisiejsza bryła pochodzi z późniejszej, XVIII-wiecznej przebudowy barokowej. Pałac jak pałac, jest w nim muzeum i, co ciekawe, chłopak zatrudniony przy WC czytający poważną literaturę – jednego razu studiował herbarz czeskiej szlachty.



Na dziedzińcu pałacu takie mimowolne skojarzenie z "When I'm 64" The Beatles



Odrobinę poetycko-rewolucyjnie, czyli armaty wśród kwiatów...




Przy pałacu jest park – ponoć najpiękniejszy w północno-wschodnich Morawach. Aby jednak obejrzeć tę atrakcję Vizovic należy zjawić się tu w innym terminie. Trochę się włodarzom obiektu nie dziwię.



Jest i coś a lá Rynek, a właściwie centralny plac 4-tysięcznego miasteczka (4-tysięcznego przez pozostałą część roku). Ładnie tu i miło, podobnie jak w setkach tej wielkości miasteczek na Morawach i w Czechach. Obowiązkowo na środku placu kolumna maryjna.



Późnobarokowy kościół św. Wawrzyńca z 1792 r. to chyba jedna z ostatnich świątyń w naszej części Europy wzniesiona w tym stylu. Trzeba jednak przyznać, że klasycystyczna bryła kościoła oddalonego zaledwie o kilkadziesiąt kroków od barokowego pałacu chyba by w tym miejscu nie pasowała.



No to teraz pora na góry.

W 2007 r., gdy pierwszy raz pojawiłem się na MoR, wybrałem się do przemysłowego Zlinu, miasta kojarzonego głównie z firmą obuwniczą „Bata” (po II wojnie światowej centrum firmy „przeniosło” się do USA) i nie zrobiłem tam... ani jednego zdjęcia. Nic ciekawego, poza sklepami ze sprzętem rowerowym, gdzie wydałem trochę koron.

Ten krajoznawczy i turystyczny niewypał zrekompensowałem sobie kolejnego dnia – wybrałem się na Klaštov, najwyższy szczyt Gór Vizovickich, mający aż 753 m n.p.m.

Z vizovickiego namesti żółtym szlakiem przez niewielką wieś Lhotsko na południowy-wschód, następnie zalesionym wąwozem



... na główny grzbiet Gór Vizowickich, gdzie – jak to często w morawskich i czeskich górach – napotykamy dawne znaki graniczne szlacheckich posiadłości ziemskich (szkoda, że u nas ostało się tego tak niewiele, głównie w Sudetach Środkowych)



Na grzbiet wchodzimy w pobliżu szczytu Suchy vrch (693 m) i stąd dalej idziemy grzbietowym szlakiem niebieskim w kierunku północno-wschodnim. Po kilku chwilach wyłania się Klaštov...



... szczyt niepozorny, ale w tym paśmie najwyższy a jednocześnie dla mnie dość ważny. Na wierzchołku znajduje się jedno z najważniejszych na Morawach grodzisk. Obiekt ma wprawdzie pradziejową metrykę, powstał w okresie halsztackim, prawdopodobnie około VIII w. p.n.e., ale we wczesnym średniowieczu, w okresie rozkwitu Państwa Wielkomorawskiego (to takie najstarsze państwo zachodniosłowiańskie, istniejące od ok. 830 r. do 904 r., gdy zostało starte z map Europy przez naszych bratanków Węgrów), miejsce to nabrało nowego znaczenia. Archeolodzy morawscy odkryli tu kilka ogromnych skarbów wczesnośredniowiecznych przedmiotów żelaznych (elementów uzbrojenia, narzędzi itp.), co skłoniło ich do postawienia tezy, że Klaštov w tym czasie pełnił jakąś funkcję o charakterze kultowym (coś jak nasza Ślęża). Wartość tych skarbów w świecie wielkomorawskim była ogromna. W gospodarce państwa wielkomorawskiego nie występował bowiem pieniądz kruszcowy, czyli monety, lecz środkiem wymiany było żelazo, nieraz w postaci tzw. grzywien (np. grzywien siekieropodobnych), innym razem gotowych przedmiotów, nierzadko pociętych na mniejsze fragmenty. I kilka takich depozytów przedmiotów żelaznych odkryto na Klaštovie.
Pod grodziskiem przy szlaku napotkamy stosowną tablicę informacyjną,



na której na jednym ze zdjęć jest fotografia Jiřiho Kohoutka, badacza stanowiska.




Jiři przed przeszło trzema laty niestety umarł. Poznałem go kilka lat wcześniej na konferencji archeologicznej w słowackim Bardejovie, gdzie z przejęciem referował wyniki swoich badań nad... średniowiecznymi zamkami zakonów rycerskich w Syrii z czasów wypraw krzyżowych (o Klaštovie opowiadał nam wtedy tylko w konferencyjnych kuluarach). Był pełen energii i planów. A dziś nie wiadomo, jaki będzie los wydobytych przez niego na Klastovie przedmiotów zabytkowych. Są one w tej chwili zgromadzone w magazynach muzeum w Zlinie, ma się nimi zająć małżonka Jiřiho (też archeolog), ale zajmująca się dotąd zupełnie innym okresem chronologicznym – zdaje się, że neolitem, czyli młodszym okresem epoki kamienia. Może jednak – mam taką nadzieję, podobnie jak wszyscy środkowoeuropejscy badacze wczesnego średniowiecza - odkryte przez Jiřiho zabytki zostaną jednak kiedyś opublikowane?

I te wielkomorawskie żelazne gadżety to dla mnie kolejny powód, aby nazwać Vizovické vrchy „Górami Metalowymi”.

Na grodzisku kilku dzieciaków (z jakiejś szkoły średniej w Zlinie) pracowało na wykopie. Jiři wtedy (w 2007 r.) jeszcze żył i jak zawsze miał problemy ze ściągnięciem na Klaštov studentów archeologii z Brna lub Ołomuńca (dla nich za daleko i do tego zadupie), więc musiał posiłkować się miejscowymi pasjonatami.



Na szczycie rzut okiem na kilka niezasypanych jeszcze przekopów przez wały grodziska...



... i można iść dalej. Schodząc do wsi Pozdechov, po może półtorej godzinie jesteśmy już w scenerii sielsko anielskiej – podziwiając miejscową faunę...



... i florę



Z Pozdechova powrót do Vizovic szlakiem żółtym. Dzień był gorący, więc z pewną zazdrością patrzyłem na pluskających się czasowo pozbawionych koszulek "metali" w potoku Lutoninka



Zresztą „natryski” były też pod samą sceną...




W następnym roku (2008) najpierw wyskoczyłem z Vizovic w zachodnią część pasma. Wyjście oczywiście z Vizovic. Początkowo czerwonym szlakiem na grzbiet, na który wskoczyłem w rejonie Spleteného vrchu (565). Szlak poprowadzony dobrze, aczkolwiek w niektórych momentach dość ciekawie



Idąc grzbietem w kierunku południowo-zachodnim po jakimś czasie dochodzimy do bajora...



... nie jest to jednak zwykłe bajoro, tylko staw funkcjonujący w późnym średniowieczu przy zamku Sehrad, wzniesionym na szczycie o wysokości 551 m n.p.m. Z zamku zachowały się już tylko nieznaczne fragmenty.



Czas goni... Za chwilę nowe koncerty, więc trzeba pospiesznie wracać do Vizovic. Z Sehradu na północ, w stronę wsi Lipa ze stacyjką kolejową. Za plecami pozostawiamy grzbiet Gór Vizovickich





A w następnym dniu powrót na Klaštov... Już inną drogą niż rok wcześniej... i już z wiedzą, że stanowisko to nie ma już niestety swojego badacza. Wychodzę ze znanej już z poprzedniego roku wsi Pozdechov i zamiast na południe, czyli najlogiczniejszą i najkrótszą drogą na Klaštov, zmierzam najpierw niebieskim szlakiem w kierunku wschodnim, w kierunku czegoś, co na mapie oznaczone jest jako chata Trubiska. W lesie napotykam ładną barokową stellę z przedstawieniem patrona leśników i myśliwych św. Huberta.



Dochodzę do Trubisk i to coś, co miało być chatą okazało się ładnym, ale nieudostępnianym turystom obiektem o bliżej nieokreślonej funkcji.



Stąd na południe na grzbiet (szlakiem zielonym) i można już – tym razem od wschodu – zaatakować Klaštov.



Stąd zejście do Vizovic znaną już z poprzedniego roku drogą (wtedy wchodziłem, teraz schodzę)




Podczas ostatniej naszej bytności z Lusią w Vizovicach (w 2009 r.) przeszliśmy sobie górkami z Luhačovic do Vizovic. Luhačovice to największe w tej części Moraw uzdrowisko, z niewielkim centralnym namesti (miejscowość powstała już w 1412 r., zabytków tu jednak niewiele)...



... i dość typową infrastrukturą uzdrowiskową – parkiem i obiektami sanatoryjnymi...



Z Luhačovic podążamy szlakiem czerwonym w kierunku północno-wschodnim wzdłuż sztucznego zbiornika o oryginalnej nazwie „Luhačovice”...



... aby przez niewielkie wioski Pozlovice (z przyogródkową galerią dość sympatycznych rzeźb)





i Horni Lhotę (z uroczym śmietnikiem przywołującym sudeckie wspomnienia z okolic Dusznik Zdroju, a ściślej pobliskiego zamku Homole)...



...dotrzeć w pobliże grzbietu głównego...



A tu, po południowej stronie grzbietu, wszędzie śliwki, czereśnie, wiśnie, morele... Z czegoś te jelinkowe destylaty trzeba przecież pędzić...



Grzbiet, znowu jakieś znaki graniczne... I zejście do Vizovic



A później ostatnie niedzielne koncerty i nocno-poranny powrót do Polski, również z próbami odsypiania na dworcach i w pociągach zarwanych poprzednio nocek...



Z metalowym pozdrowieniem

Krzysiek

PS. Ciąg dalszy, już dotyczący Vizovic i Gór Wizowickich w 2019 r., nastąpi!



Uriah Heep – Masters of Rock ‘19
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2020-11-11, 15:04   

Ich, Cisy jak Ty wrzucisz relacje...to mnie prawie zawsze wgniata w fotel.
Zazdroszczę... tylko tyle napiszę.
 
 
Dobromił 


Dołączył: 09 Lip 2013
Posty: 14275
Wysłany: 2020-11-11, 16:07   

To są wspomnienia ...

Tak na szybko odniosę się tylko do muzyki. Pisałeś , że z Uriah też perkusista nie żyje ( grał też u Ozzy ' ego ) . Nie żyje też od lat główny wokalistą z pierwszych płyt, Byron. Najsłynniejszy skład Motorhead gra już po tamtej stronie. Z Def Leppard też nie wszyscy żyją. Co roku odchodzi ktoś z tamtej epoki. Aż cud, że inni dotrwali do teraz.

P.s. Mam wszystkie płyty Virgin Snatch :) Do tej pory grają zacny thrash metal.
_________________
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-11-12, 21:13   

Kurcze pamietam tą relacje z forum beskidzkiego! Albo z innego? Ale milo bylo przeczytac jeszcze raz! :)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
włodarz 

Dołączył: 13 Maj 2014
Posty: 2636
Skąd: Góry Sowie
Wysłany: 2020-11-13, 18:57   

Cisy2 napisał/a:
gdy udało mi się kilkakrotnie usłyszeć Uriah Heep na żywo

No właśnie, może Ty będziesz pamiętał. Uriah Heep koncertował w katowickim spodku na początku lat 80-tych, nie mogę sobie przypomnieć, może w 82-gim? Kojarzysz ten koncert?
_________________
Sudeckie Ilustracje
 
 
Cisy2 

Wiek: 63
Dołączył: 21 Gru 2013
Posty: 735
Skąd: Świebodzice
Wysłany: 2020-11-14, 11:29   

laynn napisał/a:
Cisy jak Ty wrzucisz relacje...to mnie prawie zawsze wgniata w fotel.
Zazdroszczę... tylko tyle napiszę.


Laynn, Dziękuję bardzo, ale… uważaj na fotel :) Co zaś do zazdrości – jak już choróbsko sobie pójdzie, to zawsze można do Vizovic pojechać na trzeci weekend lipca. Atmosferę festiwalu czuć w całym miasteczku i jego okolicach. Polaków jest tam mnóstwo, zwłaszcza z Górnego Śląska.

Dobromił napisał/a:

Co roku odchodzi ktoś z tamtej epoki. Aż cud, że inni dotrwali do teraz.


Ten rok to swoisty korowód do nieba… Jeszcze Eddie van Halen, jeszcze…, jeszcze… i tu można wpisać przynajmniej kilkanaście nazwisk (przeraża, że sporo spośród nich to nazwiska muzyków młodszych ode mnie)

buba napisał/a:
Kurcze pamietam tą relacje z forum beskidzkiego! Albo z innego? Ale milo bylo przeczytac jeszcze raz! :)


Była jeszcze na forum n.p.m. – napisałem o tym we wstępie. Może jak dorzucę swoje wrażenia z Vizovic i okolicznych górek z 2019 r. to zmażę grzech autoplagiatu :ops

włodarz napisał/a:
Cisy2 napisał/a:
gdy udało mi się kilkakrotnie usłyszeć Uriah Heep na żywo


No właśnie, może Ty będziesz pamiętał. Uriah Heep koncertował w katowickim spodku na początku lat 80-tych, nie mogę sobie przypomnieć, może w 82-gim? Kojarzysz ten koncert?


W 1982 r. to nie mieli najmniejszych szans przyjechać do Polski – stan wojenny! Uriah Heep pierwszy raz koncertowali w Polsce 16 marca 1989 r. we Wrocławiu. Nie byłem na tym koncercie, niestety…

Największą miłością darzą Uriah Heep Rosjanie i mieszkańcy byłego Związku Radzieckiego. Pod koniec 1987 r. zespół przez dziesięć dni ciągiem koncertował w Moskwie. Był to pierwszy zachodni rockowy zespół grający w ZSRR. Był to efekt otwarcia ZSRR na zachód za czasów Gorbaczowa. Na tych koncertach na widowni było łącznie oficjalnie ok. 200 000 osób, ale pod halą koncertową kilkakrotnie więcej. Dlatego też nie dziwi, że na youtubie pod utworami Uriah Heep (i nekrologami, niestety) najwięcej wpisów, poza angielskojęzycznymi, jest tych pisanych cyrylicą.
Ostatnio zmieniony przez Cisy2 2020-11-14, 11:30, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2020-11-14, 14:00   

No właśnie wakacje i lipiec...miesiąc gdy jest mało wolnego (8dni) i ciężko coś zorganizować, a z miłą chęcią bym zajrzał.
 
 
włodarz 

Dołączył: 13 Maj 2014
Posty: 2636
Skąd: Góry Sowie
Wysłany: 2020-11-14, 18:46   

Cisy2 napisał/a:
W 1982 r. to nie mieli najmniejszych szans przyjechać do Polski – stan wojenny!

Masz rację, pozajączkowało mi się :-) Koncert w spodku był w 1983, tylko nie Uriah Heep a UFO.
Ale też na U... :-)
_________________
Sudeckie Ilustracje
 
 
Dobromił 


Dołączył: 09 Lip 2013
Posty: 14275
Wysłany: 2020-11-14, 19:00   

A i w UFO też ostatnio zgony muzyków.
_________________
Decyzją administracji Dobromił otrzymał nagany :
- za obraźliwą formę wypowiedzi oraz ironizowanie na temat innych użytkowników forum
- za niecytowanie w postach wypowiedzi, do których się odnosi
- za relację przypisaną do niewłaściwego działu
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group