Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Limany, mierzeje i pelikany czyli Ukraina nadmorska, na trasie Odessa - Wiłkowe (i nie tylko...)

Autor Wiadomość
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2020-01-19, 09:53   

buba napisał/a:
pytanie, które będzie padać jeszcze wiele razy - “Mamo, czemu nasze place zabaw są takie nudne?” I cóż ja mam odpowiedzieć dzieciakowi? Chyba jedynie to

Odpowiedzieć, pojedziemy do Sosnowca.
Czemu? :






Tu za małego dzieci brodziły w niby jeziorze, szło się po deskach, które były w wodzie zanurzone, potem tym betonowym mostkiem:

:-/

A tu fontanna-ryba:


Tych figur jest kilka w parku Kazimierz (dzielnica Sosnowca), kiedyś był basen letni, ale już go nie ma, obok alejek są stawy:




Jest knajpa (nie jadłem, raczej pod wesela itp), jest mini zoo.
Park jest na wpół dziki:


Park ma obecnie jeden wielki minus wynikający z wielkiego plusa. Zrobiono przy parkingu ogród Jordanowski, który jest świetny, moim zdaniem o sto razy od takiego jakie były za naszych czasów, bo jest masa atrakcji dla dzieci (np konstrukcja z linami po której dzieciaki mogą wysoko wejść), są górki porośnięte trawą, gdzie z młodą mającą dwa lata biegaliśmy, a jak się wywaliła, to nie było płaczu, bo trawa była mięciutka (a nie jak ta ziemia pod tymi huśtawkami jak w tym pokazanym przez Ciebie), atrakcji jest moc, sam bym z połowy skorzystał, ale te atrakcje w weekendy przyciągają tłumy. I to jest mega minus. Nie da się zaparkować, w tym nowym placu zabaw tłumy dzieci...ale w tygodniu pustki :D
Ps. Uważam osobiście, że obecne place zabaw są równie ciekawe i na pewno bezpieczniejsze od tych za naszych czasów.

A i jest stary amfiteatr, kiedyś była skocznia, kiedyś po tych stawach pływano:

nie istniejący basen (ja z rodzicami jeździłem na niego i się kąpałem)



A tak wygląda ten park z lotu ptaka:


Więc...obce chwalicie, swego nie znacie ;)
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2020-01-19, 10:03   

Ależ świetne zejście z tych klifów!

Co do aut, to na zdjęciu masz jedno nowsze od Waszego busia, biały kuper Dacii Logan, ale on w większości polaków wzbudza uśmiech politowania, więc spokojnie należy do Waszego klimatu ;)

Zdjęcia masz dwa świetne:

i
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6097
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-01-19, 14:06   

A w ktorej czesci parku mozna znalezc te stare rzezby? Bo "ogrod jordanowski" to napewno kazdy wskaze a to niekoniecznie... Zwlaszcza slonik mnie urzekl! :D

Cytat:
Park ma obecnie jeden wielki minus wynikający z wielkiego plusa. Zrobiono przy parkingu ogród Jordanowski, który jest świetny, moim zdaniem o sto razy od takiego jakie były za naszych czasów, bo jest masa atrakcji dla dzieci (np konstrukcja z linami po której dzieciaki mogą wysoko wejść), są górki porośnięte trawą, gdzie z młodą mającą dwa lata biegaliśmy, a jak się wywaliła, to nie było płaczu, bo trawa była mięciutka (a nie jak ta ziemia pod tymi huśtawkami jak w tym pokazanym przez Ciebie), atrakcji jest moc, sam bym z połowy skorzystał, ale te atrakcje w weekendy przyciągają tłumy. I to jest mega minus. Nie da się zaparkować, w tym nowym placu zabaw tłumy dzieci...ale w tygodniu pustki :D


O to jak bede kiedys w Bytomiu to sie wybierzemy! Wlasnie zwykle w Bytomiu jestem w tygodniu, wiec sie super sklada. Kabak bardzo lubi liny!

Wiesz moze jakim autobusem mozna dojechac do tego parku z centrum Sosnowca?

Cytat:
Ps. Uważam osobiście, że obecne place zabaw są równie ciekawe i na pewno bezpieczniejsze od tych za naszych czasów.


Zalezy ktore... Moze takie specjalne "ogrody" o jakim piszesz - tak, moze te takie zadaszone "figloraje" z trampolinami czy basenami pilek - tak. Ale te typowe osiedlowe? Moim zdaniem tak sie skupili na bezpieczenstwie, ze dla dziecka starszego niz 2 lata - to tam nie ma co robic... A ze swojego dziecinstwa to pamietam z Bytomia np. wioske indianska co zrobilo na wlasna reke trzech kolesi z drewna i jakis rur wytarganych z kopalni - jakie wieze, jakie kladki, jakie tunele. Moze to wedlug obecnych kryteriow bylo niebezpieczne (mnie samej jak noga wpadla miedzy deski to mnie pol osiedla wyciagalo z uzyciem piły - ale ile frajdy! Teraz takie inicjatywy oddolne zaraz by zostaly upierdzielone. A kwik rozpaczy bylby na pol kraju!

Az dziw, ze tyle osob z naszego pokolenia przezylo! :lol :lol :lol

laynn napisał/a:
Ależ świetne zejście z tych klifów!


Tez mi sie podobalo! U nas pewnie to tez by nie przeszlo... Ciekawe ile osob po pijaku polecialo na pysk! :lol :lol :lol

laynn napisał/a:
biały kuper Dacii Logan, ale on w większości polaków wzbudza uśmiech politowania


A czemu to auto jest u nas nielubiane? Cos z nim jest nie tak? Bo tak jak teraz patrze na ten kuper - to chyba na wyglad malo sie rozni od innych obecnych aut


Cytat:
Zdjęcia masz dwa świetne:


A dzieki dzieki! :) Ogien i dym pomagaja urokowi fotek!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2020-01-19, 14:08, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6097
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-01-19, 14:10   

Cytat:
Więc...obce chwalicie, swego nie znacie ;)


Cos w tym jest, ze czesto najtrudniej zauwazyc to co masz za rogiem.. A moje wycieczki po Bytomiu sa tego najlepszym przykladem! :lol
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2020-01-19, 14:25   

buba napisał/a:
czemu to auto jest u nas nielubiane?

No wiesz dziś u nas wolą zarżniętą beemkę, lub zciorane audi niż nową Dacię. No bo prestiż nie taki na dzielni ;)

buba napisał/a:
A w ktorej czesci parku mozna znalezc te stare rzezby? Bo "ogrod jordanowski" to napewno kazdy wskaze a to niekoniecznie...

Na zdjęciu powyżej (to z lotu ptaka) u góry widać szkołę i drogę, oraz parking. Ogród Jordanowski jest obok parkingu. Natomiast te figury są pod tym jeziorem z prawej, w prawym rogu zdjęcia.

Z Katowic jedzie 815 bezpośrednio na tą dzielnicę, ale to wycieczka 50minut. Ale jak byś chciała się wybrać, daj znać, może się uda spotkać. Choć same liny i podobny ogród Jordanowski zrobili u mnie na środuli:
https://www.google.pl/map...73!4d19.1650674
buba napisał/a:
te typowe osiedlowe? Moim zdaniem tak sie skupili na bezpieczenstwie, ze dla dziecka starszego niz 2 lata - to tam nie ma co robic... A ze swojego dziecinstwa to pamietam z Bytomia np. wioske indianska co zrobilo na wlasna reke trzech kolesi z drewna i jakis rur wytarganych z kopalni - jakie wieze, jakie kladki, jakie tunele.

No u mnie na osiedlu są nowe i te są też fajne, choć moja córa aż taka odważna nie jest np by wejść do tej dziury, co Wasza córa, ona by nie wlazła. Po linach też jeszcze nie łazi.

A co do naszych czasów dzieciństwa...ja na podwórku miałem piaskownicę, dwie huśtawki plus huśtawka - łódka i tyle, ale z tyłu były drzewa. Oj co tam żeśmy tworzyli...Domy na nich (w sensie właziliśmy na gałęzie), sklepy, zamki itp.
I nie można nas było zaciągnąć do domu...ale na te Jordanowskie, to dziś z wielką zazdrością patrzę ;)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6097
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-01-19, 17:59   

laynn napisał/a:
Z Katowic jedzie 815 bezpośrednio na tą dzielnicę, ale to wycieczka 50minut.


A z Sosnowca? Katowice wolalabym ominac... Nie lubie tego miasta, a po remontach dworcow to juz w szczegolnosci..

laynn napisał/a:
ale na te Jordanowskie, to dziś z wielką zazdrością patrzę


Jedno co napewno jest fajne, a za naszych czasow tego nie bylo - to tyrolki. Acz one sa bardzo rzadkie np. w Olawie kojarze tylko jedna. Tez mi zal ze ja juz nie moge na nich jezdzic ;)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2020-01-19, 18:36   

Też 815 :D
i 34 i 622.
Do tego tramwaj 27. Fajna opcja. Polecam :)

Tyrolki na mojej górce były 4. Czy są dobre? Nie wiem, bo w wakacje dwie były zepsute...
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6097
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-01-19, 19:41   

laynn napisał/a:
Do tego tramwaj 27. Fajna opcja. Polecam


O to brzmi dobrze! A skad odjezdza?

Lubie tramwaje w woj. ślaskim. W tym roku wozilismy sie np. dziewiatką, tak bez celu dla atrakcji. Musze sie jeszcze wybrac kiedys i przejsc jego trase miedzy Godula a Chebziem, ponoc tam sa najbardziej faliste tory!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2020-01-19, 19:43, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2020-01-19, 20:49   

Z pętli koło Żylety, czyli WNoZ. Jedzie przez centrum Sosnowca.
A, jeżdżą na niej jeszcze te kanciaste składy, nie nowoczesne. Powinno Cię to jeszcze bardziej zachęcić :-o
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6097
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-01-19, 21:12   

laynn napisał/a:
A, jeżdżą na niej jeszcze te kanciaste składy, nie nowoczesne. Powinno Cię to jeszcze bardziej zachęcić


No pewnie! :D Im starszy tramwaj tym lepszy!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6097
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-01-20, 12:54   

W odeskiej oblasti jest sporo opuszczonych wsi, a jeszcze więcej takich wyludnionych częściowo, gdzie zostało kilka zamieszkałych domów, a cała reszta popada w ruinę i zapomnienie. Oprócz typowych powodów wyludniania się prowincji, typu: starzy wymierają, młodzi wyjeżdżają do miast, bo na miejscu brak pracy, perspektyw i możliwości utrzymania się - niektóre wioski pustoszeją jeszcze z innego powodu. Brak wody. Z roku na rok jest ponoć coraz bardziej sucho. Pada mniej deszczu, a wody gruntowe opadają. Wysychają więc i studnie, albo nabierają nieprzyjemnego słonego smaku i aromatu ryby. Wodę do picia trzeba by dowozić, co się nikomu nie opłaca, jeśli dotyczy wiosek gdzie nic nie ma.
Wysychają też limany. Ich brzegi, przytykające niegdyś do wsi, zmieniają się w grząskie, gliniaste kałuże, co utrudnia np. wypłynięcie na ryby. Jeden z miejscowych opowiadał nam, że jeszcze 20 lat temu wsiadał do łódki zaraz przy swojej chałupie. Teraz musi iść w błotnisto - solnej brei prawie kilometr, aby dostać się do swojej łodzi. "Takie jezioro Aralskie w miniaturze" - śmiał się... Przestrzegał nas też przed wjeżdżaniem czy chodzeniem nieznanymi brzegami - bo nie wiadomo, gdzie i jak głęboko się zapadniesz. No i jeszcze kolejna rzecz - sól. Ilość wody drastycznie spada - a ilość soli nie.. Woda jest więc coraz bardziej słona - co niekoniecznie podoba się rybom. Ryby zdychają, a ich rozkładające się cielska nie poprawiają jakości wody. W miejscach, gdzie liman zupełnie wyschnął, ziemie pokrywa warstwa soli. Wiatr ją rozwiewa. Sól osiada w przydomowych ogródkach i ponoć to na tyle zmienia glebe, że uprawianie czegokolwiek staje się niemożliwe...

Jednym z takich podsychających limanów jest jezioro Hadżyder, a wioska na jego brzegu, o mało oryginalnej nazwie Liman, jest na dzień dzisiejszy prawie całkowicie wyludniona.

Do wsi wprowadza nas korowód krów i kóz.







Używane są chyba dwa gospodarstwa - te najbliżej głównej drogi i najdalej linii brzegowej limanu. Przejeżdżając więc drogą na trasie Bazarjanka - Żowtyj Jar, można całkowicie przegapić posępny klimat tej miejscowości. Przy asfalcie leży ludne gospodarstwo, stoją maszyny rolnicze, drogę przebiegają raz po raz spore stada. I jeszcze nas witają jak nigdzie indziej! Specjalną tabliczką!



Pewnie my też byśmy tędy przemknęli, nawet się nie domyślając, że ta wioska już praktycznie nie istnieje.. Bo nie wiem, czy by nam wpadło do głowy, skręcić w boczną drogę... Ale babeczka ze stołówki w Zatoce z tej wioski pochodzi. I ona nam właśnie o niej opowiedziała...

Muczenie krów i nawoływanie pasterzy zostaje w tyle.. Busio podskakuje na coraz bardziej wyboistej i porosłej trawą nawierzchni. Im dalej wgłąb miejscowości, tym większa pustka i cisza uderza z każdego zakamarka. Zapadłe dachy, niekompletne płoty, powykrzywiane ściany, zarosłe nieraz aż po komin. Budynki w większości to już totalne wydmuszki, wypatroszone z zawartości. Albo wręcz niskie murki ruin.. Przy drodze stoją ławeczki, na których już nikt nie siada... Żadna babuszka nie wygrzewa się do słonka... Wiatr gwiżdże na sznurkach, gdzie nikt nie suszy prania.. Kilka domów służy chyba sezonowo - na drzwiach wiszą kłódki, a w dachach widać, że ktoś zatyka dziury...









































Pomnik z innych czasów też zarasta chabaziem...





Droga w stronę rozlewisk prowadzi najpierw przez wieś, a potem rozległymi polami...











Kolory wyschłego limanu...









I namacalna wręcz cisza... Nie słychać ptaków, nie latają owady... Nawet cykady tu nie grają....


cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6097
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-01-23, 11:27   

Nieco podeschły liman zwany jez. Burnas widzimy już z okolic Lebiediwki. Taki pasiasty skubaniec!





Między Lebiediwką a Bazarjanką zaglądamy nad różne rozlewiska, miejsca będące mieszaniną błota, piasku i grząskich dróg… Próbujemy się przebić na taki oto malowniczy półwysep..



Cieżko nam jednak oszacować gdzie w ogóle jesteśmy, drogi się rozłażą na wszystkie strony, a najczęściej to jednak nikną bez śladu albo przechodzą w nawierzchnie zupełnie nie busiojezdną ;) Jest chyba susza, woda ucieka, więc ilość okresowych półwyspów ulega zwielokrotnieniu ;)


























Plan na kolejny dzień to dotrzeć do Rasejki, trasa ma około 70-80 km, więc szacujemy ją na 2-3 godziny… Taaaaa.. Jak bardzo można się pomylić… ;) Schodzi nam godzin około… ośmiu… No ale po kolei ;)

Najpierw suniemy w rejon Tuzły - tam gdzie droga wiedzie groblą między dwoma limanami Burnas i Solonym.











W limanach zalega kolorowe błoto, a na fragmentach ostałej się jeszcze wody dokazuje sporo ptactwa.





















Droga jest mocno wyboista, ale to nas nie dziwi - to zupełnie boczna trasa.. Gdy dobijamy do drogi główniejszej - wądoły robią się coraz większe! Jamy w nawierzchni są tu na tyle okazałe, że nikt przy zdrowych zmysłach nie jeździ drogą - wszyscy objeżdżają drogę polem. Jedzie się bitym traktem, nieraz rozjeżdżonym poboczem, nieraz ziemnym pasem równoległym do drogi, ale oddalonym od niej o kilkadziesiąt metrów, czasem wąwozem wyżłobionym w glinie albo rowem pomiędzy kukurydzą. Jadą tędy traktory, jadą wyładowane łady w tumanie pyłu, jadą i kursowe marszrutki. Jedziemy więc i my!











Gdzieś w rejonie Tuzły pierwszy raz spotykamy trzech rowerzystów. Póki trzymamy się resztek asfaltu - oni nas wyprzedzają. Gdy zjeżdżamy na ścieżki wijące się polami - my wyprzedzamy ich. Mijamy się więc wielokrotnie, za każdym razem wesoło do siebie machamy, acz jakoś nie ma okazji, aby zamienić choć słowo. Stąd nie wiem czy są tutejsi czy przyjechali gdzieś z jakiegoś końca świata... Nasze drogi przetną się jeszcze wielokrotnie - i jutro, i pojutrze!

Polne objazdy drogi są nieraz dwupasmowe. Kojarzy mi się to z relacjami z jakiś mongolskich stepów, gdzie każdy jedzie sobie jak chce, każdy ma swoją drogę - może jechać cudzą, ale może też wytyczyć własną. Tu jest krok w tą stronę - droga cię nie ogranicza, jest jedynie sugestią… W polu widać koleiny po traktorach czy terenówkach. W takich więc fajnych klimatach przemierzamy płowe, spalone słońcem krainy. Mijamy wyschnięte rzeki i kolejne błotniste pozostałości limanów.









We wsi Żowtyj Jar przekraczamy malowniczą rzekę o poszarpanych brzegach.





A przy sklepie rzekę... gęsi!



Wiszniewe wita nas powiewem minionych czasów (acz kolorystycznie zaadaptowanym do dzisiejszych)



Miłośników zacierania historii i rozwalania przeszłości chyba zatrzymały wyboje na drodze ;) Może skręcili nie w tą odnogę i wciąż błądzą gdzieś po stepie?





Sklepy z dawnych lat, niestety juz nieczynne i zabite dechami na głucho...





Za Wiszniewem niespodziewanie kończy się droga. Ale na mapach ona jest.. Tylko jakieś koleiny z zastygłego błota rozpełzają się po stepie... Ścieżynki rozchodzą się na boki, po czym kończą się w obejściach, przy brodach albo w roztrajdanym końskimi kopytami pastwisku.. Pytamy lokalsów jak dojechać do Primorskiego. Ich zdania są zgodne: “Nie tędy”. Mówią, że trzeba przez Trapiwkę i Liman. Pytamy zatem o Trichatki. Miejscowi rozkładają ręce, zdają się nie rozumieć pytania, albo odpowiadają, że “Trichatek nie ma” - co udaje się nam zrozumieć dopiero po powrocie, gdy zaglądam na satelitarne mapy - i wychodzi na to, że Trichatki są kolejną wyludnioną wsią. Więc tym bardziej wściekłość mnie zżera, że tam nie dotarliśmy. Internety wprawdzie mówią, że w 2001 roku mieszkało tam 149 ludzi, ale np. takowe zdjęcie zdaje się mówić coś innego… Domy jakby w rozwałce - ale pola jakby ktoś uprawiał??

Był ktoś z was może w Trichatkach????



Gdy mapy nie pomagają, a i miejscowi nie chcą współpracować, łapiemy się ostatniej deski ratunku. Z dna plecaka wyciągamy telefon z GPSem. Zwykle nie korzystamy z takiego ustrojstwa, ale wozimy je na czarną godzinę. I ona chyba właśnie wybiła. I co? I dupa. Jedziemy za niebieską strzałeczką z aplikacji maps.me… Dojeżdżamy do skrzyżowania, strzałeczka pokazuje, że trzeba skręcić w lewo. Tylko, że tam… nie ma drogi… Po prostu nie ma.. Tzn. w terenie nie ma, bo na mapie jest.. Za oknem jest… łąka.. Kawałek dalej przegrodzona płotem. No i co? Próbujemy jeszcze się pokręcić po okolicy, wrócić, spróbować innego skrzyżowania, ale efekt jest podobny. Telefon bardzo chce żebyśmy byli pionierami w wytyczaniu tutejszych dróg ;) Nie mam jakoś do niego zaufania, zwłaszcza, że również pokazuje np. pocztę pośrodku uprawnego pola… Chyba jednak pojedziemy przez Trapiwkę… Skądinąd bardzo miła droga prowadzi na ta Trapiwkę! :)



Acz warto było tu zawinąć.. Choćby samo Wiszniewe fajnie było zobaczyć, a szukając naszej drogi przejechaliśmy je chyba wzdłuż i wszerz! :)









I jeszcze taki pomnik gdziesik po drodze namierzyliśmy!





cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2020-01-24, 09:57   

A mówiłem kupić busia 4x4 ;)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6097
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-01-24, 12:08   

laynn napisał/a:
A mówiłem kupić busia 4x4 ;)


To bylby ideal! Acz nie jest to zbyt zbyt popularne polaczenie. Transity 4x4 tez istnieja, ale sa na tyle rzadkie ze potem znajdz do tego czesci...

Ja od poczatku caly czas chcialam uaza buchanke, ale zdaje sobie sprawe ze tez moglby byc problem z czesciami u nas.. Jakbysmy mieszkali w Przemyslu moze toperz by sie bardziej dal namowic na takowy wariant...
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6097
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-01-24, 21:57   

W końcu dojeżdżamy do jednego z głównych celów naszej tegorocznej wycieczki nad ukraińskie morze - do Rasejki, osady kurortowej nad limanem. Bo ciężko to miejsce nazwać wsią. Tu ponoć prawie nie ma stałych mieszkańców, gospodarstw czy bloków. Tu są tylko “bazy oddycha”, które po sezonie pustoszeją. Wyjeżdżają letnicy, wyjeżdża obsługa. Na zimę zostają tylko ochroniarze.

Szukamy jakiejś bazy, która by odpowiednio zapodawała klimatem dawnych lat. Pełno tu jest takich fajnych - ale w większości są już zamknięte. W końcu już prawie połowa września… Osiedlamy się w bazie “Aist” - czyli bocian. Skąd oni tego bociana tu wytrzasnęli? Jakaś czapla, mewa czy pelikan by jakoś bardziej pasowało ;)



Nasze domki.



Woda w wodociągu jest tu totalnie słona. Do wszystkich ujęć podcieka liman. Wodę do picia czerpie się więc z takowych baniaków, które są tu dowożone.



Grzybek wypoczynkowy.



I łączność ze światem!



Baza leży u samej nasady jednej z kładek - głównego powodu naszego tu przyjazdu. Cudna sprawa! Drewniane, wąskie, chybotliwe kładeczki przez liman, o długości kilkuset metrów! Bo cała miejscowość leży nad limanem Mały Sasik i dopiero kładkami idzie się na mierzeję, gdzie jest otwarte morze.













Solidne sztaby robią tu za przęsła.



Mimo to kładki na przestrzeni lat nieco się pofalowały!







Brzegi kładek obrasta takie coś… Takie kulki z dziurką w środku!





Liman jest mocno zagloniony i zarosły trawiastopodobnymi roślinami. I teraz, wieczorem, wręcz trzęsie się od rechotu żab. Żab są dwa rodzaje. Jedne odzywają się klasycznym kum kum kum. Drugie natomiast robią takie dziwne, tęskne “uuuuuu”. Ktoś mi kiedyś mówił, że to nie żaby a kumaki wydają takie dźwięki. Wydaje się, że jedne próbują przekrzyczeć drugie, aby ich śpiew dominował - i pokazać kto tu rządzi w limanie. Mijający nas wędkarz chyba widzi nasze rozważanie nad żabami. "Widzicie, z tymi płazami to jak z ludźmi na Ukrainie.. Też nie mogą się zdecydować w jakim języku chcą gadać" ;)







Na plaży jest budka i wieża. W budce można by dogodnie zanocować, a na wieże oczywiście zaraz wyłazimy!









I co ja widzę z wieży? Naszych rowerzystów, z którymi mijaliśmy się kilkanaście razy na wyboistych drogach, w środku pól czy w opuszczonych wioskach nad wyschniętymi limanami. Teraz targają rowery plażą i znikają w pobliskich krzakach. Zapada zmrok. Chłopaki ciągają jakieś dechy. Będzie plażowe ognisko!

Widać też dokładnie, jak wąska jest mierzeja…





A tu nasza kładeczka widziana z wysokości!



Gdy wracamy kładką, mija nas chłopak z pochodnią. Za nim idzie drugi i filmuje to telefonem, mrucząc jakieś mantry. Mam deja vu... Ta kładka, ta pochodnia, te dziwne zaklęcia mruczane pod nosem ochrypłym basem, te świetliki odległych okien, odbijające się w nieruchomej wodzie. Zlepek sytuacyjny tak niecodzienny, a jednak jakiś taki bliski sercu..





Wieczorem zrywa się solidny wiatr.. Duje tak, że cały domek podskakuje i kolebie się na boki. Słyszymy szum morskich fal - mimo że dzieli nas od nich cały liman! Ciekawe jak tam nasi rowerzyści, czy dobrze przyśledziowali namioty do wydm, czy już może ulecieli z nimi w dal..

Śpi się cudownie. Nie pamiętam kiedy się tak wyspałam i obudziłam się sama, bez budzika i to tak wypoczęta. I to o 7 rano! Toperz i kabak jeszcze siedzą w kokonach, gdy ja wychodzę na balkonik. Taki ze składanymi siedzeniami, jakby z dawnej klubokawiarni czy innego małego wiejskiego kina...





Nadlimanne chatynki o poranku.







Poranne słońce odbijające się w limanie razi w oczy.



Wokół słychać tylko krzyk mew i chlupot wody, czasem skrzypnie decha kładki pod nogami wędkarza czy babuszki zmierzającej ku morzu.







Wczoraj wyfasowałam miednicę od lokalnych pań sprzątających, więc robię duże pranie. Nie chce szurać zbyt dużo w domku, aby nie obudzić reszty, więc zjadam sobie mini śniadanie - to co zostało na ganku z wieczora - suchy chleb + resztka domaszniego wina :) Czasem są chwile, które niby są zwyczajne, ale mają w sobie jakąś magię, jakieś takie poczucie otaczającego cię szczęścia. Jakieś połączenie dźwięków, smaków, zapachów i odczuć, które łączą się w całość wręcz idealną. Jakieś takie iskrzenie w atmosferze. Takie tu i teraz - i banan na gębie od ucha do ucha. Takie dziwne chwile, które wiatr skądś przywiewa i nie wiadomo jak długo będą trwały - minuty, czy godziny? Ten poranek w Rasejce jest właśnie taki inny od pozostałych.

Nagle widzę, że po limanie pływa stado ptaków. Takich dużych, białych, wyglądających na łabędzie. Robię im zdjęcie na dużym zoomie. O ja cie! To pelikany! Właśnie takie, jakich nie udało się zobaczyć pływając po delcie Dunaju 10 lat temu! Jest ich chyba ze 40 i właśnie się odżywiają. Zabawne jest, że wszystkie razem, jak na gwizdek, zanurzają pod wodę łby z szyjami , a potem razem je wyciągają i grzdykają. Nieraz się pobiją, chyba chodzi o jakąś lepszą zdobycz. Łopotają skrzydłami i się dziobią. A dzioby to one mają solidne! Przedstawienie trwa chyba z godzinę.

























Reprezentanci innego ptactwa. Jakiś ornitolog to by tu se użył!







A potem idziemy na plaże. Suniemy najpierw na lewo, w stronę latarni morskiej. Do tej latarni, która majaczy na horyzoncie.



Ludzi na plaży jest tyle co trzeba. Kąpiemy się, biegamy, tarzamy się w piasku, robimy fikołki, zakopujemy się...











"Muszelkownik". Słowo, które chyba po polsku nie istnieje.. Pewnie dlatego, że u nas nie ma takich plaż...



Chyba największa meduza jaką spotkałam!



Cel osiągnięty - doczłapalim do latarni!



Budujemy szałas z trzcin, suchorośli i desek wyrzuconych przez morze. Sporo z roślin to perekotypole (tak mówią na to miejscowi), więc kolce z rąk wyciągamy jeszcze po powrocie do domu ;)





Ponoć Polacy lubią plażowy parawaning i kultywują go namiętnie każdego lata na bałtyckich plażach. Zgodnie więc z narodową tradycją - i my mamy nasz parawan! Utrzymany w klimacie miejscowej plaży i naszych dusz! :)





I nawet trochę tłumi wiatr - bo duje dziś jak szlag! Zresztą tak popatrzeć - to dzień jak codzień. Tu duje non stop! No właśnie wiatr! Znaczy - drugie podejście do akcji latawiec! Dziś lata jak trzeba. Tu wiatr tak nie kręci jak w Lebiediwce! Nawet kabaczek jest w stanie samodzielnie utrzymać latawca. Ile radości i kwiku łączy się z tym sznurkiem w małych łapkach! A na koniec przywiązujemy latawiec do plecaka! I idziemy z takim żaglem!












Zaczynamy też obserwować dziwne zjawisko. Na niebie pojawiają się smugi, a na ich końcach jakby punkciki. Jakiś pokaz samolotów? Desant “zielonych ludzików”? Ufo przyleciało na wypoczynek do kurortu??? Co to k… jest?






Duży zoom w aparacie jak zwykle się przydaje! Punkciki, pojawiające się na końcu każdej smugi, świecą… Sztuczne ognie? Flary? Jakiś statek tonie i w ten sposób próbuje wezwać pomocy?





Tu po raz pierwszy pojawia się niepokój.. Taki leciutki... Taki dziwny rodzaj obawy połączonej z fascynacją - odczucie, gdy widzisz coś totalnie ci nieznanego, w danym momencie niewytłumaczalnego, mającego w sobie jakąś tajemnicę… Zjawisko nie jest jednorazowe. Jedno znika, pojawia się drugie ognisko podniebnych atrakcji… I łączy się z tym wybuch. Mniej więcej całość wygląda tak: rozlega się bum bum, aż lekko drży ziemia, w tym momencie pojawiają się te dziwne smugi na niebie ze światełkami na końcach. I to jakby opadało, światełka są coraz niżej, smugi na końcach zaczynają się rozmywać jak ślady po samolotach… I potem rozlega się drugie bum bum! Nieco słabsze w mocy, ale jakby trochę dłuższe, jakby zwielokrotnione, jakby odbijające się dalekim echem.

Kabak się cieszy owymi wybuchami jak dziki. Bo jest zupełnie tak jak na Muminkach! Tam też były "Tajemnicze wybuchy". Cały odcinek o ty był! https://www.youtube.com/watch?v=jTTkKsHPO8o
Tak to wygladąło u Muminków ;) Podobnie, nie? ;) I też się wszyscy niepokoili, bo nie wiedzieli co się dzieje i co to za cudo!



Mijamy jakąś ekipę, która, jak widzieliśmy z daleka, robiła niebu zdjęcia komórkami. Podchodzę, pytam czy wiedzą co to za dziwo - o tam! Trzech kolesi w ogóle ucieka przede mną do morza. Jeden ma ubrane długie dżinsy, więc nie może za bardzo iść w ślady swojej kompanii. Patrzy więc na mnie z głupawym uśmiechem, mówiąc, że to “obłoki”. Więc co? To jest tajne czy oczywiste - w sensie wyszłam na debila, taką modelową blondynkę, która wskazuje na słońce i pyta “a co to?”

Bliżej naszych kładek na plaży się zaroiło. Sporo ludzi stoi i z rozdziawionymi japami gapi się w niebo albo pokazuje paluchem. Ci są chętniejsi do rozmowy, ale wiedzą tyle co my… Tyle, że są od nas bardziej przestraszeni. I to uczucie niestety się udziela… Każdy snuje jakieś domysły:

-“To pewnie rozmontowywanie stacji kosmicznej, spadające odpady palą się w atmosferze”.
- “Pewnie zaś Ruscy zajebali nami jakiś statek i załoga wzywa SOS”
- “A może to jednak UFO? Dziadek Wania kiedyś widział. Wyszedł nocą na ulice, szedł przez wieś, a tu nagle! Ognista kula spada z nieba. I zakręca i wtedy….”
BubumBUM! Znowu solidny wybuch wstrząsa ziemią… “K… to chyba jednak grady…” I niestety ta wersja powtarza się w ustach miejscowych i turystów najczęściej, co nie wpływa korzystnie na nasze wewnętrzne poczucie harmonii i bezpieczeństwa… ;) Jak również to - jak często miejscowi zaczynają sprawdzać na telefonach wiadomości, różne “info24”.
Atmosfera psychozy lubi narastać stopniowo... ;)


Zaglądamy jeszcze na “środkowe” kładki przez liman. Dwie z nich przemieniły się w fragmentaryczne pomosty, z których korzystają tylko wędkarze.















Wracamy na stały ląd inną kładką niż przyszliśmy na mierzeję.









Ostatnia kładka to jest taka trochę udawana - bo tylko przez trzciny i bagienko przebiega..



W powoli zachodzącym słoneczku włóczymy się trochę po miejscowości, zaglądając w różne zakamarki. Fajnie tu jest! Takie kurorty lubię! :)














Wieczorem siedzimy przed domkiem. Wybuchy wciąż rozświetlają niebo nam mierzeją. I nie wiem, czy z racji na ciemność i osłonę nocy - zdają się być jakoś bliżej.. Wibracje ziemi stają sie też jakby bardziej odczuwalne… Widać też dokładnie, że po plaży jeździ jakieś auto (albo pływa przybrzeżny statek) z reflektorem szperaczem. Co chwile snop mocnego światła oświetla trzciny. Nad mierzeją lata też coś wyglądającego jak okresowo podświetlany dron.. O co w tym wszystkim chodzi???

Idąc do kibla zaglądam przez ramię gospodarzowi ośrodka, co ogląda w TV. Jakiś program rozrywkowy - znaczy jest dobrze ;) Pytam go o wybuchy - “A co ja k…. jasnowidz? ” Czyli jest średnio… ;)

Do domku obok przyjechali nowi goście - ekipa Mołdawian z Komratu. Nie mają swojego morza, więc co roku przyjeżdżają na parę dni gdzieś pod Odessę. Dopiero przyjechali, jeszcze się nie kąpali, teraz chcą iść nad morze. Bramka na kładce jednak okazuje się być zamknięta na kłódkę… Wszystko tej nocy jest jakieś inne… inne niż np. wczoraj.. No może tylko fale tak samo huczą za mierzeją, i tak samo malowniczo księżyc odbija się w limanie…



Może to śmiesznie zabrzmi, tak oceniane z perspektywy czasu, ale my naprawdę już, na wszelki wypadek, rozważamy z mapą opcje ewakuacji. Czy jakby zaczęło się coś dziać jeszcze bardziej ewidentnie niedobrego - to spierdalamy do Mołdawii czy do Rumunii?? I którą trasą.. I czy w razie czego - lepiej się pchać nocą w polne bezdroża i nieznane za dobrze objazdy - czy jednak lepiej pod obstrzałem czekać na świt w domku nad limanem…?? Napewno sytuacji nie pomaga, że w domku obok wypoczywa Kirył. A Kirył jest z Mariupola. I Kirył nam różne rzeczy opowiada. I to nie są historie z filmów. To nie są też wspomnienia babci czy dziadka. To są świeżutkie jak bułeczki opowieści, na których jeszcze nie osiadł pył patyny i zapomnienia.. Z zasady źle się słucha opowieści o rakietach, pociskach, sypiącym się tynku czy walących się ścianach gruzu, po których następuje ciemność.. Ale szczególnie niedobrze się ich słucha, gdy pełną emocji opowieść raz po raz przerywa eksplozja w tle, a pod nogami drży ziemia… Tak sobie więc siedzimy przed domkami, na tych samych ławeczkach, które jeszcze dziś rano, z widokiem na pelikany, były takie obłędnie sielskie i emanowały spokojem.. Mołdawianie mają dziesięciolitrowy bukłak z winem. Ciężko go podnosić, aby łyknąć z gwinta czy rozlać do kubeczków. Dlatego w szyjkę jest wpuszczona rurka. Rurka ma chyba z 3 metry długości, jest nieźle poskręcana i ma dosyć szerokich przekrój. Aby uzyskać jakikolwiek efekt trzeba fest mocno ciągnąć. I jak już uda się przekonać zalegającą w butelce ciecz do opuszczenia naczynia przez rurkę - to zalewa cię wino z mocą wodospadu! Za pierwszym razem to w ogóle o włos uniknęłam utonięcia i mogłam bez dodatkowej charakteryzacji brać udział w konkursie na miss mokrego podkoszulka ;) Przynajmniej na chwile odwróciłam uwagę ekipy od podniebnych wybuchów ;) Do zagryzania wina mamy prażony słonecznik. I to też nie byle jaki! Raz, że skąpany w chilli, a dwa, że chyba przywieźli go ciężarówką. Jego jest cały wór.. Taki jak na ziemniaki! Głód i pragnienie więc nam nie grozi. Próbujemy rozmawiać na różne luźne tematy… O podróżach, o piciu, o dziwkach, o wyższości psów nad kotami czy odwrotnie… Rozmowy o pogodzie już niekoniecznie są neutralne.. Bo pogoda wiąże się często z chmurami.. A chmury są na niebie.. A niebie… no właśnie… wróćmy więc do psów ras kudłatych...tak będzie lepiej ;)

Mołdawianie mocno przyspieszają z piciem. Początkowo kobity łoiły winiacza bardzo oszczędnie - one miały prowadzić auta w nocy - no w razie tej teoretycznej ewakuacji. Teraz jakoś widać nabrali odwagi - albo jednak zlali zasady ruchu drogowego? Przynoszą drugiego węża do butli, bo zaczynają się zbyt często sprzeczać - kto pije i w jakiej kolejności. W ogóle włącza im się kłótliwość. Np. jeden wygłasza, że my tu wszyscy bracia, bo czy Mołdawianin, czy Ukrainiec, czy Polak - to wszystko był kiedyś jeden Sajuz. Drugi wyzywa go od idiotów, że Polska w żadnym Sajuzie nigdy nie była i przecież “oni zawsze trzymali z zachodem”. Już prawie sobie skaczą do gardeł, ale kobity ich rozdzielają. Umawiają się, że ten, który ma racje, nastrzela za karę po mordzie tego drugiego, a tamten nie będzie się bronił.. I cztery pary oczu wbijają się we mnie… No bo wiadomo, że prawda jest jedna, i kto jak kto - ale ja zapewne ją znam… Yyyyyyyyy, Eeeeeeeeee… Prawda historyczna to jedno, wiadomo ważna sprawa! Ale co ja mam biedna teraz zrobić, żeby oni się nie pobili? Odpowiedz zarówno “tak” jak i “nie” - jest tak samo zła!!!! Aaaa! Jak ja nie lubię takich sytuacji… Mówię im więc, że w pewnym sensie obaj mają rację.. Bo Polska w skład Sajuza nie wchodziła, była osobnym krajem, ale powiązania zdecydowanie były. I że nawet było kiedyś takie powiedzenie, że “kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”.. Kirył podłapuje! “Tak było! Było takie powiedzenie! Mój ojciec w Polsce w armii służył, gdzieś pod Wałbrzychem chyba! Bo nasi tam wszędzie bazy mieli! Ale np. na olimpiadzie to Polacy grali w swoich barwach! I ich prywatny hymn im grali”. Uffffff… udało się… Coś tam jeszcze posapali, ale do rękoczynów nie doszło..

Ale jakoś trace chęć do kontynuowania imprezy.. Dość emocji na dziś.. Żegnam się z towarzystwem, gdy można to jeszcze zrobić w miły i kulturalny sposób. Kirył też opuszcza imprezę, tłumacząc się nagłym napadem senności. “Dobranoc riebjata! Śpijcie dobrze! Mam nadzieję, że obudzimy się nadal na Ukrainie.. O ile się obudzimy…. Miło było was poznać!”


Poranek wstaje pogodny. Niebo jest błękitne i nie ma na nim żadnych smug. Domki stoją gdzie stały, tylko jest pusto. Wygląda na to, że znów jesteśmy sami na brzegu limanu. Jak się potem okazuje, Kirył wstał o świcie i poszedł łowić ryby. Natomiast Mołdawianie… zarzygali domek i zniknęli w środku nocy. Brama była otwarta, więc bez problemu zniknęły wraz z nimi ich samochody. Przynajmniej tyle, że z góry opłacili pobyt za 4 dni. Ale domek ponoć nadaje się do gruntownego prania - razem z firankami i materacami. Miejscowe panie sprzątające załamują więc ręce, wyklinając całą tą nację. Co się stało dzisiejszej nocy w domku obok, po tym jak ja i Kirył poszliśmy spać? Tego nikt nie wie nikt.. Można jedynie snuć domysły.. Że po opróżnieniu całego balonu wina ekipie włączyła się jeszcze większa delirka niż wcześniej? I jednak wkręcili sobie, że jesteśmy pod obstrzałem i zdecydowali się spierniczać do Mołdawii? Czy raczej w jakiejś chwili świadomości ocenili stan domku i spanikowali, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności?


Po powrocie rozpytywałam w różnych miejscach i szukałam po internecie - czym mogły być owe tajemnicze wybuchy, które na szczęście już się więcej podczas naszego pobytu nie powtórzyły. Napewno nie były naszym przywidzeniem - z całych okolic Odessy były widoczne i różnych innych turystów również w mniejszy lub większy niepokój tego wieczora wprowadzały. Internetowych wersji tłumaczących owo zjawisko było kilka:

- ćwiczenia nad morzem z użyciem bomby SAB-500, z flarami (po detonacji wyskakuje 7 flar na spadochronach). I potem sobie te flary tak wiszą w powietrzu, a piloci w nie czymś strzelają. I że czasem te SABy służą do nawigacji statków. (acz nie do końca się zgadzało, że co - piloci naraz równiusieńko zestrzeliwali wszystkie flary??)
- detonacje w kamieniołomie i flary ostrzegawcze (hmmm...tylko gdzie tam najbliższy kamieniołom? poza tym TO było od strony morza a nie lądu...)
- race z odrzutowca. Pewnie leciał naddźwiękowo i dlatego słychać było "bum". Na przykład TAKIE https://www.youtube.com/w...TGCw3-TgwmB4i7c (tylko co z drugim BUM? I za każdym razem brak widocznego odrzutowca?)
- prawdziwe UFO :) Widziane tego dnia w różnych miejscach odeskiej oblasti - a i na Krymie pojawiło się kilka dni wcześniej coś nieco innego, ale równie podejrzanego ;) tu link do artykułu - https://korrespondent.net...i7CNSnH2L4lm53o
- I na koniec wersja chyba najbardziej prawdopodobna - testowanie broni kasetowej. Pierwsze BUM! - detonacja bomby kasetowej, uwolnienie subamunicji, która sobie swobodnie spada, ładnie świecąc po zmroku, a za dnia zostawiając na niebie smugi. Po czym, za jakąś chwile, owo drugie BUM!BUM!BUM! czyli detonacja subamunicji. No i po drugim bum! wszystko znika. Wydaje mi się, że pasuje jak ulał. Sporo krajów jakiś czas temu wprowadziło zakazy używania broni kasetowej - no ale Ukraina nie, więc to, że akurat poligon takowych ładunków ubarwił nam popołudnie i wieczór w Rasejce - jest wielce prawdopodobne ;)


cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - anime