Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

opolskie wycieczki

Autor Wiadomość
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-03-16, 17:49   

Gdzie by się tu wybrać jak czasu nie ma za dużo, a i nie ma sie jakoś parcia, aby gnać gdzieś daleko? Ano pojechaliśmy gdzieś przed siebie. Bez planu i celu.. Gdzieś w opolskie, pilnując sie bardzo, aby przypadkiem nie wyjeżdzać na zbyt głowne drogi. Bo tam za często mieszka pośpiech i nerwowość, a to zwykle rzeczy nie pozwalające dostrzec świata, który nas otacza i zachował w sobie jeszcze troche uroku i patyny..

Okolice miejscowosci Węgry, świat mostków nad rzeką Mała Panew. Nie na wszystkie udaje sie nam wejść. Nie na wszystkie chce nam sie wchodzić. Najciekawszy, porosły rdzą i pnączami na szczeście jest dostępny bez zadnych problemów.


















Mijając wioske Krzyżowice rzucają sie w oczy jakieś ruiny. Ni to fabryczka z dawnych lat, ni opuszczone hale PGRu?





Wielkie płyty miedzy budynkami porasta trawa, zioła i mech.. Gdzieniegdzie juz prawie w ogole nie widać betonu, tylko busz roślinności pod stopami jest dziwnie równy i twardy...







Jest kilka niewielkich i ciemnych pomieszczeń..





Są długie hale/stajnie z kolumnadą..







Niektóre juz bez przykrycia od góry...



I wielkie pomieszczenia o kształcie zbliżonym do kwadratu, o podłodze dziwnie pozamiatanej i obfitej w pułapki. Nie wiem czy na zdjęciu to widać - nieregularny uskok podłogi. Zbyt mały, żeby wpadł w oczy. Wystarczająco duży, aby w sposób zupelnie niespodziewany nawiązać szybki kontakt z kamienną podłogą ;)





Co te bloki betonu przeskrobały, ze trafily za kratki? Pytanie to juz chyba zawsze bedzie nas nurtować.



Tu tez dosc nietypowa konstrukcja - jakby ktoś próbował za wszelką cene przywiązać siatke ogrodzeniową do barierek przy schodach.



Ogólnie miejsce pozbawione wyposażenia i rozszabrowane do granic. W przestronnych halach mieszka tylko pustka. A tu nagłe łup! I taka perełka! Miejsce wypoczynku! Cień, przewiew - ideał na upalny, duszny dzien taki jak dzisiaj.. Mięciutka kanapa, fotel, stolik… Jak tu sie nie wyłożyć i nie pogapić w sufit, gdzie jaskółki akurat próbują pogonić jakiegoś ptasiego przedstawiciela innego gatunku. Drą dzioby straszliwie i trykają sie łebkami. Ich bojowe nastroje jakoś nie pasują do sielskości tego leniwego popoludnia.








Stawy koło Borucic. Pełne jakiś pogłębiarek, dźwigów, koparek i innych sprzętów.







Kabaczę chyba cieszy sie wiosną. Zalicza wszystkie rowy (w tych bardziej spadzistych robi fikołki), działa jak kosiarka do trzcin, a wzięta na barana próbuje mi ukręcić głowe ;)





Najwiekszą atrakcją jest jednak wiadukt kolejowy. Bo pachnie smarem i rdzą. Bo ma fajne kółeczka. Bo na przestrzeni chyba 20 minut przejeżdżają po nim aż 3 pociągi!
















Zarosły dom z drzewem. Drzewo jest wielkie, całe oklejone bluszczami i kwitnace białym kwieciem. Kwiaty jak drzewka owocowego a wiekość jak starego dębu... Ki diabeł? Nie wiem co to za gatunek, ale zapach kwiatów jest jakis nietypowy. Jakiś niezwykle słodki i powodujący bardzo szybko wręcz otumanienie i zawrót głowy. A może zapach zalatywał skąd inąd i niepotrzebnie przypisałam go kwiatom? Dziwne miejsce. Dom był opuszczony. Chciałam do niego wejść - acz wyszło tak, ze nie pociagnełam nawet za klamke… Czemu? Nie mam pojęcia. Jakoś drzewo przyciagneło taki procent mojej uwagi, ze cała reszta zeszła na dalszy plan i nagle przestała istnieć. Zapomniałam o domu. Widziałam tylko te kwiaty i te bluszcze. Niczemu wiecej nawet nie zrobiłam zdjęcia… A na koniec zapomniałam jak nazywała sie miejscowość…









Niebo dziś pociachane przez samoloty do obłędu… Gdzie te czasy, kiedy po niebie pływały chmurki - baranki..



Na obrzeżach wsi Tarnowiec mapa wykazywała teren oznaczony jako “dawna cegielnia”. Jak wiadomo z bubodoświadczeń takie miejsca sa rokujące. Ta drobna wzmianka na mapie zwykle sugeruje a) ruiny, b) zadaszone ruiny = miejsce na biwak pod dachem, c) jeziorko - znaczy miejsce kapielowo - biwakowe - ogniskowe.

Polna droga zdaje sie zmierzać prosto w środek naszego miejsca przeznaczenia.



Jednak zaraz niespodziewanie potem je mija - i uchodzi w pola, zmieniając nawierzchnie na zdecydowanie niebusiową - ba! taką, która pragnie zatrzymać przy sobie busia na dłużej ;)



Zamiast ruin jest tylko samotny komin. Zamiast jeziorka i ogniskowej polanki jedynie chaszcz po szyje… nie, nie moją szyje - chaszcz aż po szyje komina ;)











A na koniec mozaika. Zawierająca elementy motoryzacyjne, przyrodnicze, kolejowe i autoprezentacyjne ;)

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-03-18, 19:41   

Coś w tym jest, że Oława to jakis biegun ciepła. Wyjeżdżamy mając za oknem wiosenną pogode, a juz 30 km dalej zaczynają sie pojawiać łachy śniegu, a zbiorniki wodne pokrywa całkiem gruba tafla lodu. Miała być ciepła i sucha wycieczka - a wyszło nieco zimno i lodowato. Ale cóż zrobić…

Sympatyczne, przykolejowe zabudowania w miejscowości Lipowa Śląska.





Nieopodal stacyjki stoi taki oto budyneczek drewniany. Co to mogło być? Z balkonikiem, ławeczką, lampą w szklanym kloszu? Pasowałby tu jakis bar! :)



Żarów… Wioska wśród pól gdzie nie prowadzi żadna asfaltowa droga… Ta, którą jedziemy jest najgłówniejsza. W wiosce nie ma chyba nowych domów, a połowa stojących wyglada na niezamieszkaną.











Musimy tu kiedys wrócic. Najlepiej rowerami powłóczyć sie wiosną - taką kwitnącą bzem albo rzepakiem!

Pasiaste pola…





Coś dla miłośnika wiosennej kupy wśród pól.. ;) Kibelek na stacji benzynowej w Grodkowie!









Jedno ze ściennych zdjęć wzbudza mój wybitny niepokój - przyspieszone bicie serca i zapewne bardzo gwałtowny skok cisnienia... Przywołuje różne dawne urazy psychiczne. Pewien obrazek znów mi staje przed oczami.. Jest rok chyba 2002. Jesteśmy gdzieś we wschodniej Polsce. W nocy szukaliśmy miejsca na biwak, wieś sie nie chciałą skończyć, a tak troche łyso spać miedzy domami, jeszcze ktoś sie zwlecze i kłopoty murowane. Na nocleg rozłożyliśmy sie w zbożu. Całkiem spore pole, zboże wysokie, nie widać leżących osób. Bezpiecznie, miło, spokojnie… Do snu grały nam świerszcze i szumiące kłosy, a między nimi pobłyskiwały gwiazdy. Myślałam, że poranek będzie tak samo piękny jak wieczór… Myliłam sie - i to bardzo… ;) Bladym świtem obudził mnie krzyk mojego towarzysza: “Spierdalamy!!!!!!” i ostre szarpanie za ramiona, nos, włosy. Są momenty kiedy nie ma czasu na pytania. Złapałam tylko plecak (na szczescie wieczorem przywiązałam do niego buty, a wszystko było spakowane w środku) i w nogi. I zobaczyłam przed sobą właśnie to… W Grodkowie w kiblu zobaczyłam to po raz drugi…



I wszystko staneło przed oczami jak żywe… Ryk maszyny, zmielony na pył kilkanaście sekund później śpiwór i karimata, przekleństwa padające za nami i szaleńczy bieg na bosaka przez zboże w strone najbliższego lasu. A wieczorem wydawało nam sie, że las jest daleko…. A dotarliśmy tam w mig! Rolnik nas gonił. Ale chyba na granicy lasu spasował. Po chaszczach biegaliśmy juz sami ;) Ale żeby żniwa sobie robić o 5 rano????

Nie znam dalszych losów kombajnu. Nie wiem czy przez nas komuś w bułeczce zazgrzytał zamek śpiwora albo drożdżówka z makiem miała aromat aluminiowej folii… Wiem tylko, że do dzis boje sie maszyn rolniczych i bardzo nerwowo reaguje na wszystkie biwaki niedaleko pól… gdzie od upraw nie oddzielają mnie solidne drzewa albo betonowy mur… ;)


Szukamy jeziorka położonego między wioskami Osiek i Głębocko. Prowadzą do niego dwa mostki.





Kiedyś był tu ośrodek “Leśna Przystań”. Różne znaki na niebie i ziemi wskazują, ze chyba jest on juz czynny ;)





Beton starych płyt - igliwie i mech...









Pod lasem stoją sobie przestronne i przewiewne parterowe zabudowania, zapewne związane z niegdysiejszym ośrodkiem... Różnorakie ślady wskazują na mniej lub bardziej sporadyczną obecność bezdomnych. Dziwi nas to troche - w pomieszczeniach temperatura jest taka jak i na zewnątrz - tylko pizga wiatrem, tworzą sie wręcz powietrzne wiry. Nie znaleźliśmy pomieszczenia gdzie nie ma przeciągu. Upadł wiec tez pomysł palenia tu ogniska (ślady ognisk też widać). W lesie jakoś zaciszniej!























W świecie kół….





Nadjeziorne lodowe klimaty.









Nad jednym z jeziorek udaje sie znaleźć kawałek niezasnieżonego terenu. Pieką sie grzaneczki, buja sie hamak, jakieś ptactwo grzdyka w pobliskich trzcinach…















Miła kapliczka gdzieś wśród lasu...



Czas do domu… Jeszcze trochu zimno, aby tą noc spędzić w terenie...

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-03-26, 21:59   

Zima jednak potrafi byc fajna! Luty i cieplutko - dzis plus 16! Tak to można żyć! :)

Ruszamy w okolice Grodkowa. Niedaleko Krasnej Góry szukamy leśnych ruinek. Na mapach jest to opisane jako “Jastrzębia Skała, sztuczne ruiny” albo zamek Habichtstein. Budowla stoi na szczycie niewielkiego, zalesionego wzniesienia. Taki minizameczek z tarasem widokowym (kiedys ponoc byly z niego widoki). Został zbudowany przez właścicieli pobliskiego zamku w Kopicach, coby wyglądał jak coś w ruinie. Taka była moda. Akurat ta mode bardzo dobrze rozumiem! Gdybym była bogatą hrabiną z tamtych lat, to moje włości zawierałyby sztuczne ruiny co 2 metry! :) A że nie jestem ani hrabina ani bogata to musze szukac ruin, które zbudował kto inny ;)

Na wygląd przypomina faktycznie nieco jakąś dawną wieżę widokową. Zepsuli moją ulubioną wieżę na Włodzickiej Górze - to sobie znalazlam kolejną do lubienia!













Miłą niespodzianką są dla nas schodki, którymi można sie wspiąć na wysokości.







Wejście na wyższe pięterko jednak nie jest bezproblemowe, wiec ide zwiedzać sama.. Kilka początkowych stopni jest zerwanych, a kawałek dalej droge przegradzają duże bloki betonu, wiszące jakby na grubych prętach. Czy to sie zawaliło? Czy może właśnie tak zbudowali? Skoro to jest “sztuczna ruina” to może postawili juz takie, żeby wyglądało na zawalone? ;)







Tam, gdzie prowadzą schodki..





A kuku!



Droga do “zameczku” prowadzi przez chaszcz. Taki nie duzy chaszcz. Plątanina jeżyn, malin i innych mniej lub bardziej kolczastych pnączy. Taka troche ponad kolana? Nasze kolana.. Dla niektórych uczestników wycieczki to dzungla nie do przebycia - prawie po szyje… ;)





Gdzies w okolicy...













Gałąź pod kątem prostym..





Z atrakcji to można jeszcze drzewo omszałe pogłaskać, bo jest “milutkie jak mały kotek”.



Można wyleźć na miniambone i pierwszy raz w tym roku wystawić gębe do słońca…



Trafił sie i baraczek, który po niewielkim sprzątaniu nadawałby sie do zasiedlenia… Może kiedys skorzystamy w cieplejsze dni z jego oferty noclegowej?









Bezpośrednia droga z Krasnej Góry do Grabina ma same zalety. Po pierwsze nie posiada asfaltu. Idzie sobie miło lasami. No i przejazd nią powoduje, ze nie trzeba jechac kawałka dwucyfrówką.



Z Grabina jeszcze sympatyczniejsza droga prowadzi w pola. Dziś praktycznie to droga donikąd. Położonego nad rzeczką i stawami folwarku Ligota juz od dawna nie ma.













Z tutejszych zabudowan pozostało niewiele. Kilka ceglanych murków zarosłych gęstymi pnaczami łapczywie oplatającymi nogi. Próbuje znaleźć jakąś piwnice, a chaszcz co chwile sprowadza mnie do parteru. Jeszcze nie byłam w miejscu, zeby tak co chwile tracic równowage! Co mnie tak łapie za nogi i non stop ciagnie w dół??

















Las lian...





Jedna z resztek budowli jest do czegoś używana. Poprzykrywana blachami a klapy zamkniete na kłódki. Nie da rady zajrzec do środka.





Kolorowe kałuże o zapachu dość dziwnym...



Jeden z pobliskich stawków, mimo upalnej jak na luty pogody, wciąż pokrywa gruba warstwa lodu. Drugi stawek ma akurat spuszczoną wode.





Początkowy plan zakłada zrobienie ogniska na terenach dawnego lotniska koło Starego Grodkowa. Byliśmy tu kilka lat temu a miejsce było puste i sprawiało wrażenie zapomnianego. Pozmieniało sie jednak. Po lotniskowej “płycie” jeździ w kółko kilka samochodow wycinając bączki. W kącie przy lesie stoi kilku ziomali wspartych o swoje maszyny. Przy bunkrach kręci sie kilka osób. Przewija sie jakas parka z wykrywaczem metalu. Spaceruje rodzina z trójką dzieci na hulajnogach. Klimat biwaku byłby zblizony do takowego zapodanego na środku rynku w Oławie. Raczej nic tu po nas.

Wyjeżdzając natykamy sie na dziwne miejsce. Duży drewniany budynek, postawiony chyba niedawno. Przypięty do betonu odciągami - żeby nikt nie ukradł? Bez podłogi, stoi od razu na płytach. W środku jakieś stoły, materiały budowlane, widać atmosfere niedokończenia.









Jeszcze kawałek dalej, w środku lasu, stawiają pomnik modnym ostatnimi czasy “żołnierzom wyklętym”. Nie wiem tylko czemu czczenie żołnierzy musi być połączone ze zniszczeniem sporego kawałka lasu i wyrżnieciem drzew? Cóż.. może dlatego, że każdy powód, dla którego niszczy sie drzewa, jest dobry? Tu akurat nie poluja na kierowców i ciężko powiedzieć, że śmiecą/zacieniają - więc trza było co innego wydumać? :(







Na ognicho jedziemy na znane i lubiane miejsce koło Lipek. Ale i ono sie nieco zmieniło. Droge dojazdową rozorał jakiś ciężki sprzet. Skodusia grzęźnie juz w połowie ;)





Na miejscu okazuje sie, że przekopali gigantyczny kanał od jeziorka - chyba aż do Odry? Po co? Czy ma nim napływać więcej wody? Albo więcej ryb? ;) Nie mam pojecia po kiego diabła to wykopali...



Na piaszczystej, nadjeziornej plaży rozpalamy ognicho. Boczek, grzaneczki, a zachodzące słonce nadaje okolicy miłe, ciepłe kolory.















Juz po zmroku, topiac sie w błocie, wracamy w strone domu...

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-04-17, 22:30   

Na tym wyjezdzie wszystko miało byc inaczej. Celem naszej wycieczki bylo poszukiwanie ruin folwarku Podlesie - a przynajmniej nasza mapa tak twierdziła, ze takowe znajduja sie w polach za wsią Pniewie. Zatem porzuciliśmy skodusie gdzies na poboczu wśrod zaoranych grud. Skodusia jest idealna na takie wyjazdy - małe toto, skrętne, lekkie, wiec i w bagno sie nie zapada. I mimo łaciatości i oblepienia naklejkami - jakos nie rzuca sie w oczy. Sprawdzone wielokrotnie. Tak samo jak w czasie wyjazdów na pałacyki. Skodusia przemyka i parkuje niepostrzeżenie - miejscowi ani łba nie podniosą od swoich codziennych zajęć. Z busiem jest juz gorzej. Stary bus pod ruinami kojarzy sie jednoznacznie - "Szabrownicy! Zaraz zaczną wynosic szafy" ;) Juz nie wspomne o "białym szalenstwie" z wypożyczalni, na warszawskich blachach, ktorym kiedys przez miesiac włóczyliśmy sie po dolnoślaskich bezdrożach. To była masakra totalna - ile razy wtedy ludzie sie nas przyczepiali, i to w dosc niesympatyczny sposob!

Zatem rozstawszy sie ze skodusią wędrujemy sobie polami. Dzis jest dzien o niesamowitej widocznosci. Nie wiem co sie stało z powietrzem, ale ukazują sie rzeczy, ktore zwykle nie maja takowego zwyczaju. (Z Bytomia ponoc bylo widac Tatry!) Stad, spod Grodkowa, tez ukazuja sie jakies calkiem sporych rozmiarów górki, zapewne juz po czeskiej stronie, ktore zazwyczaj z tych pol widoczne nie są, a przynajmniej nie w taki sposob - jak na wyciagniecie reki.





Suniemy sobie, kabaczę łazi po polach, usypiskach kamieni, próbuje tez wyleźć na jakas cuchnącą "styrte" nawozu.









Wśrod pól znajdujemy kapliczke. Ale kapliczke niebylejaką! Zrobili ja chyba z dawnej, nieczynnej juz wiezy transformatorowej! Każde takie nadanie rzeczy nowego życia - cieszy mnie niepomiernie!









Mniej nas jednak cieszy, ze naszego folwarku, czy chociażby jego marnych resztek, ni ma. Nic, co chociazby odrobine mogłoby mącić monotonie okolicznych pól, nie wznosi sie ponad linie gleby. Albo sie to rozpadło i zaorali, albo kartografa totalnie poniosła fantazja? Trzeba wiec na poczekaniu znaleźć jakis nowy cel na dzisiejszą wycieczke. Rzut oka na mape pokazuje, ze zaraz niedaleko są ruiny pałacu w Kopicach. Jakos nigdy nie mieliśmy ochoty tam wracać. Po pierwsze juz tu byłam, w 2007 roku, z rodzicami. Był to czas gdy pałacowe ruiny były w pełni dostepne dla kazdego. W cieniu rzezbionych ścian siedziały wiec lokalne żuliki, biegały dzieciaki, przechadzały sie panny młode na plenerach fotograficznych, artyści rozciagali sztalugi i coś zamaszyście na nich bazgrali pędzlami z przygryzionym wąsem. Obiekt słuzył ludziom. My także pozaglądaliśmy (wydawałoby sie) we wszystkie kąty - i z poczuciem dobrze zwiedzonego terenu udalismy sie w dalszą droge.

Kopice 2007
















Rok później chciałam to miejsce pokazac toperzowi. Ale czasoprzestrzen okazała sie juz zgoła inna i dosyc nieprzyjazna. Odbiliśmy sie od wielkiej bramy, za która ujadały psy giganty, a cieć był totalnie niechetny do rozmów i kompromisów. Nawet ciezko bylo zrobic zdjecie przez blaszane zasieki! Czy wtedy dalo sie obejść ową brame i zajść pałac od strony parku? Czy wtedy, latem 2008, wszystkie ścieżki przegradzały ogrodzeia? Czy tylko nas zalała wściekłość na zupełnie niespodziewaną i wrogą rzeczywistość? Tego określić teraz nie moge. Uznawszy pałac za przepadnięty na wieki, został skreślony z bubowych list miejsc istniejacych.

Kopice 2008









Dziś mamy jednak okazje zajrzeć w to miejsce ale od strony zgoła przeciwnej, od pól przechodzących w park. Może tam nie ma zasieków? Może są w nich dziury? Może 10 lat cokolwiek zmieniło w tym terenie? Skoro i tak nie mamy pomysłu co zrobić z dzisiejszym dniem - to można zapodać rozeznanie?

Bez specjalnych oczekiwań i nadziei suniemy w stronę Kopic. I byc moze to własnie jest kluczem do sukcesu. Im mniej oczekujesz i sie nie nastawiasz - tym bardziej rzeczywistość moze cie zaskoczyc na plus...

Pola powoli przechodzą w zagajniki a one chyba w zdziczały park przypałacowy. Miejsce niezwykle malownicze. Spora ilość zwalonych pni, wszystko pooplatane bluszczami. Drzewa bulwiaste, dziuplaste, dziwnie poskręcane...




















Nagle spośród zarośli wyłania sie zarys jakiegoś sporego budynku. Kościół? Tutaj? Po skreceniu oczywiście w tym kierunku, naszym oczom objawia sie opuszczona kaplica. W środku całkiem solidny kamienny krzyż, w podziemiach puste juz krypty, wypatroszone zapewne w latach powojennych. Schody i podłoga miejscami dosyc niekompletne, trzeba bardzo pilnowac kabaka, żeby nam nie nurknął w jakąś dziure.













Przez nikogo nie niepokojeni docieramy w rejon stawu, nad którym połozony jest pałac. Mijają nas równiez inni spacerowicze, co sugeruje, ze teren jest dostepny, a nie że to my wbiliśmy jakims przypadkiem w jedną jedyną ścieżke omijajacą ogrodzenie.



Pałac przez wode prezentuje sie niezwykle malowniczo.








Zgodnie z przypuszczeniami do samego pałacu wejść sie bezkonfliktowo nie da - ogrodzenie go otacza, dziur nie ma, a cieć chyba siedzi. Pare fotek przez siatke i suniemy dalej.









Ciekawe detale..







Zaraz obok jest piwniczka.







Chodząc po niej wzbija sie sporo kurzu. Przez okienko wpada snop światła. Kurz wiruje w świetlistym promieniu. Kabak próbuje złapać zjawisko w rączke. Na pyszczku maluje sie fascynacja, przechodzaca potem w złość - bo łapie, łapie a rączka wciąż pusta!



Humor poprawia jedynie opuszczona jakby fontanna i wygłupy z tatusiem!







Nieubłagalnie nadchodzi pora obiadowa. W brzuchach burczy. Ślady po ogniskach w terenie nadjeziornym wołaja nas zapachem popiołu i wodorostu. Na ruszt wlatuje boczek, zółty ser, chlebek skwierczy a ciepła, malinowa herbata cieszy głodne brzuszki.







Kabak wynajduje nową zabawe - można wsadzić łapki najpierw do jeziora a potem w kupke starego popiołu, czynność powtarzac do skutku. Cudowne nie? Zmoczony popiół układa sie tez w zamki, w dżdżownice a pomieszany i rozdłamszony z zeschłymi liśćmi powoduje juz radość absolutną. Chociaz nie.. jeszcze wiekszą radością jest umazać mamusi buzie ;)







Wygasiwszy ognisko zapodajemy powrót. Słońce wisi już bardzo nisko. Wracamy, mamy cos tam jeszcze do załatwienia dzisiaj. A los, odpowiedzialny za atrakcje "na szlaku" chichocze dziwnie zza drzewa. Płakali, ze nie znaleźli folwarku? he he! Dobijemy ich teraz "klęską urodzaju"! Nie wrócą oni dziś tak szybko do domu!"

Zza zarośli majaczy nam jakiś budyneczek z kolumnami. Położony na wysokiej skarpie nad stawikiem. Niesposób nie podejść - skoro juz tu jesteśmy? Tutejsze zarastające bajora są bardzo malownicze!












Na widok budynku przypomina mi się, ze targam w plecaku hamak? Tak targać nadaremnie? Nieeee!!!!!

Hamak buja sie miedzy filarami. W jego wnetrzach to ja, to kabak, to razem, to w roznych konfiguracjach. Tylko toperz odmawia, twierdząc, ze 100 kg z naciskiem na te nadwątlone filary spowoduje przyspieszone złożenie sie budowli. Ruinka nad jeziorem. Zdziczały park. Ciepłe kolory jednego z pierwszych miłych dni wczesnej wiosny. Ptactwo drące ryje. Hamaczek bujajacy sie w takt łagodnego szumu drzew... Cieplutkie, małe ciałko tulące mi sie do brzuszka. Cóż chcieć wiecej?














Czas jednak goni. Do skodusi mamy kawałek. A jeszcze "mądra" buba nie spakowala latarek. Szlismy tylko kawalatek do folwarku, nie?

Pomiedzy drzewami migocze cosik drzewem nie będacego. Nastepna ruinka? Jak tu nie podejść???? To wygląda jak jakis pomnik? Grobowiec? Szlag wie... Tablice z niemieckimi napisami, jakies nazwiska...









Filary zniknely wiec toperz musi je zastapic ;)



Juz mamy wyłazić z parku i zmierzac polami w strone skodusi, gdy zwraca naszą uwage dziwnie pokarbowany las. Ni to okopy, ni to pagóreczki usypane celowo do skoków na motorach. Nie zaszkodzi zajrzec na chwilke, zboczyc tylko kilka metrów... I wtedy naszym oczom ukazuje sie to...





Wieża widokowa! Konstrukcja solidna, kamienna, a w okolicach podwieżowych wyraźnie uzywane miejsce ogniskowe. Z jednej strony mamy późna godzine i brak latarek. Z drugiej - wieże i ognicho.. Co wybierze dzielna drużyna???? ;)

Można wejść na góre. Pod stopami przestrzeń jak niegdys na mojej ukochanej, nieodżałowanej Włodzickiej... Widoków jakis rozleglych nie ma - ale przeciez nie to jest w takich wieżach najwazniejsze!













Dojadamy resztki chleba w postaci grzanek, ktore w tym miejscu przesiąkaja wyjatkowym aromatem.





Do skodusi docieramy juz grubo po zmroku. Wieczór jest jednak na tyle jasny, ze sobie szczesliwie pysków nie roztrzaskujemy o drzewa. A mocne postanowienie nierozstawania sie z latarkami jest silniejsze niz to składane sobie juz kiedys ;)

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Mirek 
mirek


Wiek: 62
Dołączył: 10 Lip 2013
Posty: 3883
Skąd: wodzisław śląski
Wysłany: 2019-04-18, 06:56   

Zawsze z przyjemnością oglądam twoje relacje. :-)
_________________
Pożegnania nadszedł czas.
Już nie będzie wspólnie nas.
Ty osobno, ja osobno
Tak ma być lepiej, podobno.
 
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2019-04-18, 07:07   

buba napisał/a:
Skodusia przemyka i parkuje niepostrzeżenie - miejscowi ani łba nie podniosą od swoich codziennych zajęć. Z busiem jest juz gorzej. Stary bus pod ruinami kojarzy sie jednoznacznie - "Szabrownicy! Zaraz zaczną wynosic szafy" Juz nie wspomne o "białym szalenstwie" z wypożyczalni, na warszawskich blachach, ktorym kiedys przez miesiac włóczyliśmy sie po dolnoślaskich bezdrożach. To była masakra totalna - ile razy wtedy ludzie sie nas przyczepiali, i to w dosc niesympatyczny sposob

Kiedyś już nad tym rozmyślałem. Ja min przez niewłaściwy pojazd i aparat się nie włóczę po takich zadupiach (choć to określenie dla mnie ma pozytywny wydźwięk).
Z drugiej strony jak ten nasz naród jest skrzywiony, by np za tablice kogoś nie lubić, coś robić.
Kiedyś pracując, krótko, bo tylko 3miesiące, w małej firmie, jeździłem po różnych hurtowniach i z ich przedstawicielami jeździliśmy po sklepach sprzedając towar. W jeden dzień po wsiach Pienin Spiskich, na drugi dzień po Bytomiu. Ale do rzeczy, chłopaki z jednej hurtowni mieszkający w Rudzie Śl, mający auta służbowe z Sosnowca, mieli co jakiś czas auta oblewane jakimś syfem. Bo rejestracja SO...
I niestety ale takie zachowania, właśnie w biedniejszych rejonach są częstsze.

Jak kiedyś będzie mnie stać na jakiegoś trupka, to sobie kupię, by go po takich polach ciorać :D

ps. (zabawię się w telefona), tylko nie wpadnijcie na pomysł jak ten chłopak z Rosji:
http://wiadomosci.gazeta....b&s=BoxNewsImg1
;)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-04-18, 09:49   

laynn napisał/a:
ps. (zabawię się w telefona), tylko nie wpadnijcie na pomysł jak ten chłopak z Rosji:
http://wiadomosci.gazeta....b&s=BoxNewsImg1

_______


O kurde... Niefajna sprawa... Ale my chyba jestesmy bezpieczni - nie mamy takich fetyszy jak kajdanki, liny, pejcze ito :P
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
ceper 


Dołączył: 02 Sty 2014
Posty: 8598
Wysłany: 2019-04-18, 10:46   

buba, Polska to bezpieczny kraj mający obrońców ("śmierć wrogom ojczyzny"). Przykłady sprzed kilku lat:
- para emerytów z Niemiec w kamperze koło stolicy (ci z pewnością byli wrogami),
- para emerytów-motocyklistów chyba z Danii - ci zjeździli prawie cały świat: dżungle, busz, pustynie i Syberia nie były im straszne, ale nie mieli szans z zaprawionymi w boju dresiarzami.
_________________
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-04-18, 15:06   

laynn napisał/a:
Bo rejestracja SO...
I niestety ale takie zachowania, właśnie w biedniejszych rejonach są częstsze.

myślę, że jednak bieda ma niewiele wspólnego z odrywaniem tablic SO :lol Generalnie GOP to jeden z najbogatszych regionów RP, więc teoria z poziomem bogactwa wydaje się tu błędna.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2019-04-18, 17:53   

Pudel nie pisałam tego odnośnie rejonu GOP a to co buby cytowałem.
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-04-28, 20:34   

Na dzisiejszą wycieczke ruszamy z Domaszkowic. Pyliste trasy wiodą polami. Wiją sie wśród zieleniejących zagonów i zaoranej ziemi. Meandrujace drogi wchodzą na pagórki, z ktorych roztacza sie widok na nieco przymglona dzis okolice..













Wydawałoby sie, ze sielanka? Otóż nie do konca… Do pełnej błogości chwili brakuje zapachu… tzn. jest nadmiar zapachu. Czymś polali pola i jest tak potworny SMRÓD, ze aż dusi. Zdjęcia tego nie oddadzą... Przy tym to obornik albo dawno nie wywożony wychodek to jest cudny zapach, w ktorym człowiek by sie chcial wykąpać. Tu unosi sie woń jakies mączki rybnej pomieszanej z laboratorium, w ktoryms cos poszło nie tak i wybuchło.. Piękny bezkres pól staramy sie wiec przebyc… szybko…

Włazimy w lasy i zagajniki.






Tu juz sie da oddychac.. Choc subtelna woń tego czegoś towarzyszy nam jeszcze długo… Pewnie wżarło sie nam w ubrania, włosy i mam nadzieje, ze nie nie głębiej… Masakra… I my potem to jemy… :(

Celem owej śmierdzącej wycieczki jest leśna kaplica. A raczej ruiny takowej. Niezadaszone już ściany, otoczone kapliczkami drogi krzyżowej, siedzą na pograniczu pól i lasów.















Miejsce jest ciche, odludne, przepełnione śpiewem ptaków. I zapachem wiosennego lasu! Żywicy, liści i wyłażących z ziemi roślin. Jakie to jest cudowne jak otacza cie powietrze, a łagodny wietrzyk nie przynosi duszącego smrodu chemicznej fabryki. Jakie to dziwne, ze takie zwykłe rzeczy docenia sie dopiero przez porównanie… Z racji naszego małego szczęścia zapodajemy tu piknik.












Dzisiejsze wyboiste trakty prowadzą nas w różne ciekawe miejsca. Skodusia podskakuje na wertepach a wiosenne powietrze pomieszane z pyłem polnych dróg wpada przez maksymalnie odkręcone okna… kurz kręci w nosie, piach chrzęści w zębach… To wlasnie te klimaty, ktorych tak brakuje przez długie zimowe miesiące…











Takowe kuraki nam prawie wbiegają pod koła i wcale sie nie boją…




Koło Rynarcic trafiamy na jakies rozwaliska. Wygląda jak jakies kołchozowe stajnie albo co.. Zarosłe trawą płyty, trylinka, pokruszone cegły...












Koło Wielkich Łąk jest kolejne miejsce, ktore moja mapa nazywa “ruiny zabudowań”. Tu jednak one są inne. Wszystko sugeruje, że był tu jakis przysiółek. Z kilku domów pozostało już niewiele - ot ściany oplecione pnączami czy pokoje zarosłe buszem krzewów i chabazi. Latem chyba widoczne sa tylko pagórki skłębionej roślinności.






























Niedaleko malowniczy stawek…



A obok spod sitowia wyłazi jakis pokruszony beton...



Jakieś takie pokrywy walają sie po krzakach. Porcelanowe albo kamionkowe. Bardzo ciężkie. Nie wiem czy do gara, beczki czy do kibla? ;)



Gdzieś za polami majaczą zamieszkałe zabudowania.







Trafiamy też dziś na opuszczoną stacyjke przy chyba całkiem czynnej linii.







Na polach traktor gra z bocianami w berka.



Mijamy też niewielki stawek, który bardziej przypomina wanne niż jezioro. I jest to jedno z tych miejsc, gdzie ryba nie służy do jedzenia tylko do dręczenia. Ciekawe czy są też takie miejsca np. dla myśliwych? Gdzie z zasady strzela sie sarnom tylko po nogach, a potem je wspaniałomyślnie wypuszcza. Bo co z tego, ze troche poharatane? Może sie wyliżą i bedzie sie można pobawic jeszcze raz?





No i jeszcze ognicho na śródleśnym wiatowisku z solidnym rusztem. Biorąc pod uwage jego rozmach to zwykle tu chyba sie pieką całe barany.











No i deska. Ale nie jest to zwykła deska - tylko taka mega magiczna. Bo ona jest mostem nad przepaścią pełną krokodyli, a za chwile tratwą dryfującą po morzu, ktora płynie na ratunek zatopionej skodusi. Jest też grzbietem galopującego konia, na którym ciężko sie utrzymać. A już po chwili wężem gigantem, ktory poluje na zabłąkane w lesie dzieci. Ostatecznie prawie też staje sie opałem do ogniska, ale udaje sie nam w ostatniej chwili tego uniknąć. Bo by po raz kolejny pisali w internetach “turyści wandale znów spalili ławke” ;)

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-05-05, 17:27   

Plan na tą wycieczke zakładał spacer nieczynnym torowiskiem miedzy Nysą a wsią Koperniki. Linia wygląda bardzo zachęcająco… na mapie. Trzy dawne stacyjki, pola, lasy, most nad rzeką Biała Głuchołaska… Dzień jest ciepły, iście już wiosenny! Cóż chcieć wiecej? “Nosem wyobraźni” juz niucham woń karbolu czy innej impregnacyjnej mazi, której aromatem zapodają zwykle stare podkłady. Wycieczke zaczynamy gdzieś w srodku linii - od mostu, jako że na nim zalezy nam najbardziej. Most jest… i jest na tyle klimatyczny, że nie bardzo sie nadaje aby po nim przejść rzeke.. tzn. rade by dało, ale mi troche brakuje odwagi… ;)







Pod mostem coś zapamietale ryją… Dziś akurat przerwali zabawe, moze dlatego, że niedziela...







Natomiast sama linia kolejowa całkowicie przestała już istnieć. Po szynach to już raczej śladu nie ma, podkłady jakies są ale bezładnie rozrzucone po lesie. Miejsce torowiska zarósł wysoki chaszcz z dużą domieszką kolczastych jeżyn, malin i czy innych drapieżnych roślinek wgryzających sie ochoczo w łydki nawet przez spodnie.. Nie wróży to dogodnej wędrówki, wiec nasze plany na dzisiaj muszą ulec przyspieszonemu przekonfigurowaniu ;)








Od mostu odchodzi całkiem sympatyczny wał nadrzeczny, wiec sobie nim tuptamy - w strone jeziora i pałacyku, ktore to mielismy ochote i tak dzis odwiedzic idąc tymi zaplanowanymi torami.

Wiosną to każdy skrawek świata jest piękny! (pod warunkiem, że np. nie dorwą sie do niego miłośnicy źle pojetego porządku ze swoimi kosiarkami, piłami i sekatorami…)













Droge raz po raz przegradzają różniste tory przeszkód…









Jakiś jaz, śluza czy inny wodospadokształtny spust wody.



Coś do mojej kolekcji rur - tu wielka rura znikająca w chaszczu.






A to nasz zdecydowany rekord - trasa o długości 200 metrów, którą pokonywaliśmy w półtorej godziny. Droga z betonowych płyt, na której poboczach zalegały stosy przygotowanego niegdyś (i póki co nie wykorzystanego) budulca. Wszystko porosłe juz trawą, zasypane płatkami wiosennych kwiatków i super nadające sie do wspinaczki.











Nabrzeżne klimaty Jeziora Nyskiego.












Pałac w Siestrzechowicach. Od przodu wygląda dość imponująco…









A od zadka mniej - jak rozwalona stodoła!







Kilkukrotnie nurkuje w czeluście piwnic, licząc, ze jakas dziura wyprowadzi mnie do reszty pałacowych zakątków.







Piwnice niestety są odcięte od reszty korytarzy. W jednej zalega jakaś dziwna maź o fosforyzującym kolorku.





Wejść do pałacu sie da, ale raczej jest to wersja dla osob bardziej wygimnastykowanych niż buby, juz o kabakach o krótkich nóżkach nie wspominając. Pozostaje mi więc jedynie pofocenie przez okna ciekawych sufitowych malowideł.





Przypałacowe zabudowania też w stanie zawalonej wydmuszki.





Stary mostek z niemieckimi napisami.





Park w Białej Nyskiej i relikt ławki. Do siedzenia się wciąż nadaje!



Gdzieś w zaułkach wioski.





Żyć na przekór wszystkiemu! Mając w d.. wszelakich wrogów zieleni, miłośników asfaltowania i sterylnych chodniczków :) Podlaliśmy mlecza z butelki. Niech żyje i cieszy oko jak najdłużej!



Fajne kominki garażowe! :)





Napotkany gdzieś tam pomniczek. Ni to słup ogłoszeniowy, ni to kapliczka..





Stary napis wyłażący spod łuczczących się tynków.




W wiosce Goświnowice, a raczej na jej obrzeżach, na zarosłym młodym lasem pagórku, odnajdujemy stary, poniemiecki cmentarz. Grobów nie ma dużo i reprezentują stopien pokruszenia charakterystyczny dla Dolnego Śląska.









Wszystko porasta busz zieleni i wiosenne kwiatki dodają okolicy malowniczości.



Kawałek dalej stoi w zaroślach nieco wieksza ruinka. Mapa twierdzi, że są to ruiny ewangelickiego kościoła, z którego pozostały jedynie piwnice. Faktycznie - otoczona murami kotlinka wygląda raczej jak fort niż jak kościół. Oprócz niewielkiego kawałka, wnętrza są niezadaszone, otoczone jedynie ceglano-kamiennymi łukami i zwieszającymi sie zewszad lianami pnączy.








Jest tez zbudowane palenisko, a popiół w ognisku jest jeszcze ciepły. Widać miejscowi często wykorzystują to miejsce do celów biesiadnych. Jest ono dla tych celów bardzo dogodne - zaciszne, nie wieją tu wiatry, a połozenie w zagłębieniu terenu powoduje, że mimo bliskości zabudowań - ognicho będzie raczej niewidoczne z wioski. Jedynym minusem jest spora ilość rozwłóczonych śmieci, ale 15 minut wystarcza, aby to miejsce nieco ogarnąć i nie musiec biesiadować na śmietnisku. Bo jak można przypuszczać - miejscówka urzekła nas na tyle, że postanawiamy równiez skorzystać z jego funkcji biwakowych.





Pierwszy (i jak sie okazuje ostatni.. ;) ) na ruszt wlatuje boczek. A ciepły dech ogniska miesza sie z chłodnym juz powiewem kwietniowego wieczoru.





Nie sposób sie również nie pobujać w hamaku, gapiąc sie w kołysające czubki drzew i skaczące po gałęziach rozśpiewane ptactwo.









Zostało nam troche chleba i żółty ser. Postanawiamy wiec zapodać jeszcze grzanki z serem. W czasie hamakowania ognicho nieco przygasło, trzeba dorzucic chrustu. Na pierwszą część ogniska sporo drewna przynieśliśmy w plecakach. Nie wiedzieliśmy czy w takim chaszczowatym młodniku coś bedzie leżec, a szkoda łamać żywe krzaczki. Tu jednak wbrew pozorom wszędzie leżą patyki, wprawdzie dość cienkie, ale nie planujemy piec barana, wiec małe ognisko na takim opale w pełni wystarczy. W pewnym momencie klasyczny aromat ognia, popiołu i wędzonki sie ulatnia i przeradza w swąd oględnie mówiąc “nieco nieprzyjemny”. Wali jak z krematorium pod Strzelinem! Troche jakby mocno skruszałą padliną, troche jakby palonymi włosami. Przez chwile wydaje mi sie, że przywiało ten zapach z wiatrem - ale tu przeciez wiatry nie wieją! Nie ma cienia wątpliwości, ze zapodaje nim z ogniska! A może mi sie tylko wydaje? Wciąż mam taką nadzieje… Ale toperz szybko owe nadzieje rozwiewa: “Buba, czy ty też to czujesz???? Ten smród??” Myśle, że gdyby biwak odbywał sie nad jeziorem czy przy górskiej wiacie to byśmy temat zlali, dołożyli wiecej do ogniska i poczekali. Bo pewnie wpadła i sie sfajczyła mysza, albo po poprzednich biwakowiczach zostalo udko kurczaka czy spleśniała kiełbasa… Ale my jesteśmy w ruinach kaplicy… a dokładniej w jej podziemiach, a co trzymano w takich miejscach wiadomo.... i dosyć mocno to działa na wyobraźnie… Są zatem dwie opcje - albo ja wziełam za patyk coś co patykiem zgoła nie było i to walnełam w ogien… Albo ognisko swoim ciepłem przegryzło się gdzieś wgłąb, gdzie przegryźć sie nie powinno i stamtąd zaciąga aromatem.. Jakakolwiek by nie była przyczyna - to napewno tracimy apetyt na kolejne grzanki… ;) Niby sie mówi, ze ogien oczyszcza… ale to chyba nie byłoby za bardzo miłe ( i zdrowe…) wciagnac grzanke o takim zapachu? Wychodzę poza obręb murów, dorzucam do ognia dwie wieksze kłody. Płomienie skwiercza, zapach powoli zanika. Czyli musiałam coś wrzucic.. Ale co???? To juz na zawsze pozostanie tajemnicą… Opuszczamy to ciekawe miejsce w pomarańczach zachodzącego słoneczka - i jedno jest pewne - pozostanie ono w naszej pamięci i nie pomyli się z innymi ogniskami ;) A wrazenia z tego niezwykłego miejsca pozostaną tak bardzo... mieszane... ;)



Już siedząc w skodusi odkrywam, że prawa ręka mi śmierdzi! Ratunku! Ten sam zapach co sie wydobywał z ogniska! Aaaaaaa! Pomocy! Wali padliną! Zatrzymujemy sie nad jakims jeziorkiem. Stare mydło wożone w skodusi, nie wiadomo dlaczego i po co, od lat chyba dziesięciu, schowane w kieszonce na drzwiach, wreszcie doczekało swojej wielkiej chwili. Szoruje łape kamieniem, piachem. Ciężko sie pozbyć tego zapachu. W domu czynności powtarzam z użyciem spirytusu, domestosa i jakis chemicznych dezynfekujących specyfików o przeznaczeniu szpitalnym. Myśle nawet o wyparzaniu wrzątkiem!!!!! ;)

Co ja do jasnej cholery do ręki wziełam!?!?!?! Chyba od dziś będe wąchać każdą wiązke chrustu zanim nią nakarmie ogień ;)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-05-20, 21:57   

Jakos od zawsze szczególną sympatią darzyłam starorzecza.. Nie wiem czemu, ale mają jakis dziwny, tajemniczy urok. Sa zwykle bardziej zarośniete i zapomniane od rzek. Sa jakimś wspomnieniem minionych chwil, czasów, które juz odeszły. Mętna, stojąca woda, która nie zdążyła uciec, los nie pozwolił jej odpłynąc gdzieś hen! do morza.. Rzeka ma zawsze w sobie pośpiech, przemijanie, ciagłe zmiany. Starorzecze zapodaje spokojem, stagnacją i melancholią. Tak jak powiadają, że “nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki” - do starorzecza można do woli. Istotną rzeczą jest tez to, że o brzegi starorzeczy nikt nie dba. Im sie pozwala zachować dzikość i klimat. Zwykle nikt ich nie umacnia, nie betonuje, nie kosi wałów, nie pogłebia. Bardziej pozwala im sie żyć własnym życiem..

Również, od kiedy pamietam, wielki urok mają dla mnie barki. Może dlatego, że one prawie nigdy nie są nowe i wypicowane? Może dlatego, że zawsze skrzypią i zapodają zapachem paliwa, metalu, smaru? Bardzo mnie cieszy, że po iluś latach totalnego zniknięcia - na Odre znów wróciły barki i kilkakrotnie siedząc przy ognisku na brzegach - takowa nas mineła, wioząc węgiel i pochrumkując.















“Aktywowało sie” wiec jedno z moich dziecięcych marzeń - złapac na stopa barke (albo nawet dać solidnie w łape przewoznikowi) i móc sobie takową spłynąć, siedząc na holowniku albo na pryzmie węgla… Żaden kajak, ponton ani stateczek spacerowy nie zagwarantuje tego rzecznego klimatu, tego - czego szukam.

Kilka lat temu udało mi sie już połazić po opuszczonej barce, na skraju czynnej żwirowni na przyodrzańskim jeziorku koło Ratowic.








Ale prawdziwa rewelacja czekała na nas na innym starorzeczu, ale również związanym z tą samą rzeką :) Tu barki stoja dwie i sa dużo ciekawsze, kompletniejsze, fajniej położone..

Droga do naszych barek prowadzi przez istną dżungle. Powalone malowniczo drzewa, okręcone lianami pnączy, kolczaste łapy jakis malinisk, ciagle łapiacych za nogawki. Wiosenny wysyp kwiatów na drzewach, krzewach i niskim buszu pod nogami powoduje co chwile uderzenia zapachów, od których wręcz sie kręci w głowie, a świat wydaje sie tak piękny, że radość ciężko opisać słowami!




















Leśny gąszcz czasami przechodzi w chaszcz nadwodny. Trzeba było zabrac maczete! :D





Dwie, rude od rdzy ślicznotki, widziane z różnych rzutów.












Przestwory pokładu porasta trawa, mech, porosty i… rdza.












Dokąd płyniemy panie kapitanie? :)



Może zepchniemy barke i zapodamy kurs na Oławe? prosto pod dom?? Fajnie by bylo! Głos rozsądku pod postacią toperza znów sie pojawia w tle: “Fajnie by bylo, fajnie - do pierwszego jazu…” ;)

Plątaniny lin i sznurów wszelakich leżą na pokładzie, snując sie bezładnie to i tam...










Dawne liny.. jak kudłate węże!






Różne żelastwa o nie zawsze znanym mi przeznaczeniu.

















Najbardziej urzekła mnie kotwica! :) Nieźle musieli gdzieś nią pierdzielnąć, ze dwa “zęby” ma takie wygięte!








Zejścia w podpokładowe czeluście.





Zapach jest tu dziwny. Cos jakby stary pociąg.. Albo torowisko… Ni to smar, ni to karbol, ni to rdza.. Ale tutaj wymieszany nietypowo z aromatem ryby i wodorostu. Dający piekielnie klimatyczną mieszanke!















Jednak nie zapach jest główną mocą podpokładzia.. Jest nią akustyka. Głosy przypominaja jęki potępieńcze, a kroki znajomych, gdzies tam nad naszymi głowami, brzmią jak cała upiorna orkiestra! Melodia jakby mi skądś znana. Pojawia sie w głowie jakies mgliste wspomnienie filmu widzianego strasznie dawno temu. Jakis horror zapamietany z głebokiego dzieciństwa? Przed oczami staje mi zabawkowa karuzela z pozytywką. Grająca właśnie tą melodie... Tą, którą teraz, na swoj sposob, barka powtarza echem zasłyszane kroki. Kabaczę tez to chyba czuje - tak samo jak przed chwilą na dół - to teraz domaga sie spowrotem na góre :) Już wypuszczona na powierzchnie zaciąga sie zapachem przestrzeni: “Mamo, jak tam było cudnie na dole” - “To chcesz tam zejść jeszcze raz?” - “NIEEEEE!!!”

Dzielna drużyna zdobywców starych wraków - w komplecie!

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-07-01, 17:53   

Przy okazji kwietniowego wypadu biwakowo - imprezowego w okolice Kędzierzyna udało sie pozwiedzać kilka opuszczonych pałacyków :)

SŁAWIKÓW

W Sławikowie bylismy już kilka lat temu. Wtedy też pałac sie nam niezwykle spodobał - bezproblemowe wejście, wszędzie otacza nas malowniczość i właściwy klimat ruin, a jednocześnie nie ma się poczucia, że zaraz sie wszystko zwali na łeb… Można sie włóczyć godzinami na różnych poziomach zabudowań, a nawet przy dobrych wiatrach… zabłądzić ;)

Tak bywało w pewien zimowy dzionek roku 2011.

















Wracamy tu 8 lat później, gdy stare mury zarasta busz wiosennej roślinności.
















Labirynt starych murów przemierzamy więc wśród zupełnie innych kolorów niż poprzednio. I w innym składzie - choćby dlatego, że część ekipy w czasie ostatniego naszego tu pobytu - jeszcze nie istniała ;) (albo jeśli wierzyć w reinkarnacje - może była jakąś dorodną dżdżownicą? ;) )

Łukowato...












Gdzieś na niegdysiejszym pierwszym (a moze i drugim?) piętrze.



















Ścienna twórczość…





Schody wszelakie..







Resztki okiennych krat…






Podziemia i inne niższe zadaszone kondygnacje o sporym stopniu zaciemnienia ;)





Drzewko sobie urosło na dachu, ale chyba ostattecznie zdechło...



W 2011 wydawalo sie byc jeszcze bardziej żywe - jakos wiecej gałęzi... Acz będąc tylko zimową porą ciężko to na 100% oszacowac...



Pałac pałacem, ale najwiekszym zainteresowaniem cieszy sie jednak tunel idący pod parkiem! Nie dziwi mnie to - w końcu to rzecz dosyć niespotykana! W żadnym innym pałacu takowych nie kojarze!









Wejście w podziemne czeluście.








ŁUBOWICE

Pałac w Łubowicach sprawia wrażenie jakies takie “parkowe”. Niby to ruiny, ale jakies takie równe, uładzone i wysprzątane.









Dzieciarnia odkrywa murki do wspinaczki. Spędzamy tu wiec wiecej czasu niż bylo planowane…






RUDNIK

Pałac w Rudniku całkiem niedawno wziął sie i zawalił… Wygląda to niesamowicie - budynek w całkiem (na oko) niezłym stanie i nagle buch! taka wyrwa! Jakby bomba w niego walnęła.. Jakoś wybitnie tłumi to moje chęci dokładniejszej eksploracji tego miejsca.





Dwie osoby z ekipy jednak wmykają sie do wnętrz. Zdjęcia autorstwa Chrisa:






STRZYBNIK

Z pałacu w Strzybniku zostało juz raczej niewiele. Gąszcz zieloności skrzętnie skrywa pozostałości murów przed przedzierającymi sie ku ruinom śmiałkom - przypominajac, że dogodny “okres pałacykowy” właśnie sie kończy.







Wnętrza









Ciekawszy od pałacyku jest budynek starej kuźni.










Kuźnia wszystkim przypada do gustu. Stworzenia mniejsze odkrywają rowki, przez które można skakać.





Niektóre zabudowania przypałacowe są zamieszkane.

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
telefon 110 


Dołączył: 20 Wrz 2014
Posty: 2046
Wysłany: 2019-07-01, 19:27   

buba napisał/a:
Jakos od zawsze szczególną sympatią darzyłam starorzecza.. Nie wiem czemu, ale mają jakis dziwny, tajemniczy urok. Sa zwykle bardziej zarośniete i zapomniane od rzek.


Starorzecza rulez ! Brzegi głównego nurtu większych rzek są zwykle przeorane przez stany powodziowe z dość jednostajną florą, natomiast w dawnych korytach wszystko jest bujne.

Wśród salwinii:















Wśród osoki.










 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group