Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Sudecka terra incognita

Autor Wiadomość
Majka 


Dołączyła: 30 Lip 2014
Posty: 919
Skąd: Beskid Mały/ Kraków
Wysłany: 2018-07-29, 09:31   

Z zainteresowaniem przeczytałam relację i obejrzałam fotki zatrzymując się zwłaszcza na ostatniej z nich. Dlaczego? Ponieważ owo Podłęże obok Wieliczki, bliżej Niepołomic to strony, w których mieszkam, a z miejscowości tej pochodzi moja synowa. :)
W ogóle ciekawa relacja i taka nietypowa.
_________________
"Wokół góry, góry i góry
I całe moje życie w górach..."
 
 
Cisy2 

Wiek: 63
Dołączył: 21 Gru 2013
Posty: 735
Skąd: Świebodzice
Wysłany: 2018-07-29, 14:01   

Paulino, to może na początek odpowiedź na "nieśmiałe" pytanie. Czternastą fotkę zamieszczoną w mojej relacji zrobiłem w południowo-wschodniej części Łącznej, przy asfaltowej drodze, zamieniającej się później w polną biegnącą w stronę Młynowa i Ławicy. Na drogę tę zjeżdżamy na skrzyżowaniu wioskowych dróg albo za sklepem (z pewnością Ci się ten sklep spodoba!) w prawo - jeżeli jedziemy z Bierkowic, albo w lewo, jeżeli do Łącznej docieramy od strony Wojborza. Może z pół kilometra od skrzyżowania natkniecie się na rzeczony wrak.

A teraz gorąco dziękuję za Twoje bardzo fajne i miłe słowa! Ale czy aby na pewno aż na takie "wielkie" słowa zasługuję? Wszak to Ciebie i Toperza na każdej Waszej wyciecze i wyprawie najprzeróżniejsze przygody dopadają wręcz w ilościach hurtowych. Z moich wycieczek, z których dużą część stanowią solowe jednodniówki, nie wycisnęłoby się nawet dziesiątej części Waszych przeżyć.

Ale może właśnie tu jest "pies pogrzebany"? Napisałem "Waszych przeżyć" i zastanowiłem się nad sensem tych dwóch słów. Może właśnie o te przeżycia i wrażenia chodzi. Tę "wartość dodaną" wzbogacającą nasze wycieczki. I to wrażenia i przeżycia nie tylko te z dzisiejszego dnia, z bieżącej wycieczki, ale i te realne z przeszłości, ale także i te dawne w pewnej mierze niespełnione. Już wyjaśniam o co mi chodzi. Dwa lata temu z żoną wybraliśmy się na dwutygodniową wędrówkę pod namiotem z Ustrzyk Górnych przez Bieszczady, kawałek Beskidu Niskiego (również i części słowackiej), Wyhorlat, Slanské vrchy do Koszyc na południu Słowacji. Cały odcinek słowacki to była dla mnie zupełna nowość. Ale tak nie do końca! Niby sprzeczność ("zupełna nowość" i "nie do końca"!), a jednak tak było. Otóż w 1989 r. w sierpniu miałem prowadzić dwutygodniowy obóz wędrowny po wtedy jeszcze czechosłowackiej części Bieszczadów (Bukovské vrchy), Wyhorlacie i Slanských vrchach. W ostatniej chwili obóz został odwołany przez Biuro Turystyki Zagranicznej PTTK, oficjalnego organizatora imprezy. Zostałem na lodzie, podobnie jak i kilkunastu niedoszłych uczestników wycieczki. W głowie przez lata tkwiły mi jednak nazwy szczytów, jezior, częstotliwość erupcji gejzeru w Herlanach i milion pierdół przez niemal trzydzieści lat zupełnie niepotrzebnych. Aż do tej wycieczki z żoną sprzed dwóch lat. Na wyjazd zabraliśmy ze sobą czechosłowackie mapy z lat 80. (obok oczywiście nowych map; ale to te stare każdego wieczoru studiowałem przy świetle czołówki), jakiś stary przewodnik, znalezione gdzieś na dnie szafy moje notatki przygotowywane pod tamten wyjazd. Oczywiście sprzęt turystyczny (namioty itp.) to już był XXI w., ale cała nasza wędrówka z 2016 r. była jakaś taka retro. I, tak mi się wydawało, biegnąca przez jakieś doskonale mi znane miejsca. Łapałem się na tym, że sobie układałem w głowie przebieg tego odwołanego obozu. Wyszukiwałem na trasie miejsca na rozbicie większej liczby namiotów, "organizowałem" przejazdy dla kilkunastoosobowej grupy, załatwiałem wejścia do zwiedzanych obiektów, płaciłem czechosłowackimi koronami, a nie walutą Euro itd. Zacząłem odzyskiwać wędrówkę, na której nigdy nie byłem.

Wydaje mi się więc, że te moje "przygody" są takie trochę nadmuchane. Jakaś błaha, często dość krótka wycieczka, ale - temu już nie zaprzeczę - uzupełniona pewnym ładunkiem wcześniejszych moich doświadczeń i obserwacji. Oraz, to jasne, obserwacji czynionych na bieżąco. Nieraz z tego wychodzą ciekawe rzeczy. Dla mnie, ale jak się okazuje, również i dla innych :lol : . Jeszcze raz wielkie dzięki!

A tak wracając do tej ostatniej wycieczki, tej której dotyczy ten wątek. Fajnie zaczęło już się w drugiej minucie wycieczki, zaraz po wejściu do pociągu na stacji w moich Świebodzicach. Podchodzę do konduktorki, proszę o bilet do Bierkowic, w sekundę później - ale gdy pociąg już jechał - podchodzi do niej również jakiś podróżny, taki w mniej więcej moim wieku. Otrzymałem bilet i słyszę jego pytanie skierowane do konduktorki: "czy aby dostać się do zamku Książ, mam wysiąść na najbliższej stacji". Ponieważ nie wiedziała ani ona, ani stojąca koło niej kierowniczka pociągu, to ja się wtrąciłem. "Mógł Pan wysiąść przed chwilą w Świebodzicach, ale z Wałbrzycha-Szczawienka również można itp., itd.". Zrozumiał, popytał jeszcze o kilka szczegółów, m.in. jak wracać w kierunku Wrocławia. Później zapytał, czy jest coś ciekawego w Szklarskiej Porębie, bo za dwa dni może się wybierze. O ile Wałbrzycha, Świebodzic i Książa statystyczny mieszkaniec Dolnego Śląska może nie znać, to jednak Szklarska Poręba i nazwa Karkonosze powinna wywołać jakieś skojarzenia. A tu zero reakcji - Karkonosze, Szrenica. Jakby pierwszy raz słyszał te słowa. Na moje pytanie "Pan spoza Wrocławia?" usłyszałem "Nie, ja tak w ogóle jestem z Florydy". Trochę zdębiałem, ale w chwilę później parsknąłem śmiechem, w duchu oczywiście. Człowiek totalnie wyluzowany, jakieś leciutkie obuwie, plecaczek mniejszy niż tornister naszego polskiego pierwszoklasisty, wybiera się na całodzienną wycieczkę jak na spacerek po przedmieściach Miami. Ale jednocześnie byłem pewien, że na sto procent znakomicie sobie poradzi. Podobnie jak dwa dni później w Karkonoszach.

Jeszcze wrócę do zasadniczej części tej wycieczki. Okazuje się, że Bierkowice nie tylko malowanymi i "przemodelowanymi" oponami stoją, ale też takimi ciekawymi kwietnikami na doniczki. Pomysł chyba gdzieś podpatrzony, ale oryginalny:





Łączna natomiast postawiła na gadżety komunikacyjne, umieszczane w różnych dziwnych miejscach. Stąd ten wrak samochodu, furmanka wkopana w ziemię, ale też i różne elementy związane z zaprzęgiem porozwieszane na znakach drogowych i słupach energetycznych.





Ciekawe są jeszcze ruiny dawnej fabryki papieru w Młynowie, zniszczonej podczas powodzi w 1997 r. Ale tam chyba już byłaś.





Jeszcze wrócę do tego patrzenia dookoła, do pewnej dociekliwości, która powoduje, że z wycieczek można wynieść więcej. Kiedyś, w lutym 1986 r., zwiedzaliśmy w niewielkiej grupie klasztor w Lubiążu. Zrobiłem wtedy tylko cztery zdjęcia. Trzy z nich bez problemu mógłbym powtórzyć i dzisiaj. To tylko architektura. Teraz nawet zdjęcia wyszłyby lepsze, wtedy było bowiem szaro, buro i ponuro, a i moje zdjęcia były jakieś takie niedoświetlone. Ale czwarte zdjęcie jest dla mnie jedną z najważniejszych fotografii, jakie w życiu zrobiłem. Takie oto, naprawdę nie żartuję.



Napis cyrylicą "Stalin durak" (Stalin idiota) dostrzegłem na ścianie w sali, która w 1945-46 była salą radzieckiego szpitala wojskowego. Ktoś, kto to był autorem tego napisu był człowiekiem albo skrajnie odważnym, albo skrajnie nieodpowiedzialnym. Albo wiedział, że zostało już mu niewiele dni życia... Można snuć różne domysły, jednak kim był autor napisu i jaki był jego późniejszy los, tego się nigdy nie dowiemy. Faktem jest, że napis przetrwał, a zatem nie został przez nikogo w czasie funkcjonowania szpitala dostrzeżony. Może więc autor tego napisu przeżył? Dla mnie to była autentyczna przygoda i przyśpieszone podczas zwiedzania Lubiąża tętno.

I tu podobna rzecz. Też "idiota", ale napis dotyczy jakiegoś czerwonoarmisty stacjonującego w 1945 r. w zamku Książ. "W 1945 roku był [tu] Upigin idiota" - taki napis dostrzegłem, w kwietniu 1984 r., na korze jednego z buków rosnących w dolinie Pełcznicy u stóp zamku Książ. Również i tu mamy jakąś historię, cząstkę czyjegoś losu. Może to właśnie ten idiota Upigin podpalił zamek Stary Książ? A jeśli nie on, to najpewniej ktoś, z kim ten Upigin opróżniał z wina i innych trunków piwnice książańskiego zamku (i tu, Paulino, dochodzimy do piwnic :mrgreen: ).



Majko, dziękuję Ci bardzo, że zajrzałaś do tej mojej sudeckiej impresji. Świat jest jednak, zwłaszcza ten górski świat, rzeczywiście mały. Przyznam się, że gdy czytam np. czyjeś karpackie relacje, i widzę na zdjęciach jakieś motywy dolnośląskie (a jest tego, wbrew pozorom, całkiem sporo), to też czuję mrowienie na plecach.

A tu mały dowodzik, że na motywy dolnośląskie można się natknąć w różnych częściach Karpat. Co tam dolnośląskie! - ten secesyjny zegar został wyprodukowany w Śląskiej Fabryce Zegarów Gustawa Beckera w moich rodzinnych Świebodzicach. A natknąłem się na niego na wystawie zakładu zegarmistrzowskiego w Sighisoarze w Rumunii! Właściciel zakładu pozwolił go obfotografować, ale sprzedać niestety nie chciał.





 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2018-07-29, 15:54   

O takich przygodach to się niezwykle przyjemnie czyta. I chciałoby czytać, może nie codziennie (nie dlatego, że za często), ale co tydzień a przynajmniej raz w miesiącu. I o taką możliwość chciałbym prosić :)
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - manga