Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Polska rzepakowa: od Hrubieszowa do Tomaszowa.

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-06-04, 15:16   Polska rzepakowa: od Hrubieszowa do Tomaszowa.

Późna wiosna oznacza u mnie zazwyczaj tradycyjny wyjazd do wschodniej Polski, aby z kilkuosobową ekipą powłóczyć się wzdłuż granic. Pisałem już o tym wielokrotnie, ale pozwolę sobie pokrótce przypomnieć historię tych wypadów :) .
Dokładnie dziesięć lat temu grupa moich znajomych wpadła na pomysł, aby latem odwiedzić Podlasie. To miała być jednorazowa akcja, lecz tak im się spodobało, iż postanowili ją kontynuować. Termin zmieniono na maj lub czerwiec, ustalono także, że w jednym roku będą poruszać się na północ, a w kolejnym na południe, tak aby stopniowo zwiększać "zasięg" zaliczonego terenu przygranicznego. Jeśli zakończyło się gdzieś wędrówkę w danym roku, to mniej więcej w to samo miejsce wracało się po dwóch latach. W 2013 dołączyłem i ja. Do 2019 na północy zdążyliśmy dotrzeć do Gołdapi (a więc teraz idzie się właściwie nie na północ, ale na zachód), a na południu do Hrubieszowa. W ubiegłym roku wszystko posypało się z wiadomych przyczyn, w tym postawiliśmy nie odpuścić. Nastąpiły jednak spore zmiany w składzie osobowym: ze stałych bywalców zostałem tylko ja i Buba, nie ma zatem już nikogo, kto byłby obecny na wszystkich wyjazdach. Dokooptowaliśmy kilku nowych ludzi, aby liczba się zgadzała. Datę rozpoczęcia ustaliliśmy na końcówkę maja, żeby uniknąć sytuacji sprzed dwóch lat, kiedy to zimni ogrodnicy mocno popsuli nam zabawę. Teraz co prawda prognozy pogody także były kiepskie (niektóre wskazywały, iż przez cały tydzień codziennie ma lać!), na szczęście w większości się nie sprawdziły :D . A zatem w przedostatnią sobotę maja ruszamy w kierunku Bugu, po trzech latach wracamy do marszruty na południe!

Z Bubą spotykam się już w pociągu. Mamy w nim do przejechania ponad czterysta kilometrów. Przetniemy pięć województw (a Buba nawet sześć - dolnośląskie, opolskie, śląskie, świętokrzyskie, mazowieckie i lubelskie), ale tylko dwie krainy historyczne - Śląsk i Małopolskę.

Dłuższy postój mamy w Kielcach, więc wychodzę rozprostować kości i rozejrzeć się po okolicy w stolicy scyzoryków.


Zaglądam na nieodległy dworzec autobusowy. Byłem przekonany, że to współczesna konstrukcja, a okazało się, iż otwarto go w 1984 roku na 40-lecie PRL-u! Odnowiony i wpisany na listę zabytków jest jednym z wielu przykładów, że w Polsce Ludowej potrafiono zaprojektować interesujące budynki. Za nim wyrasta kościół św. Krzyża.


Ciekawa rzeźba przy dworcu.


Pierwszy raz widzę plakat antyszczepionkowy. Sprawdziłem tego doktora z cytatu: faktycznie epidemiolog, choć w ostatnich latach udziela się głównie jako gość Radia Maryja i Telewizji Trwam.


A propos szczepionek - w naszym wagonie podróżuje pewna dziewczyna, która zaczęła obdzwaniać znajomych, koleżanki i sąsiadów, aby poinformować ich, że właśnie przyjęła czipa. Do tego za każdym razem dodawała, jakie to biznesy już otwarto: galerie, kina, ogródki w knajpach... Oczywiście czyniła to tak głośno, że słyszał to każdy współpasażer, nawet jeśli drzemał kilkadziesiąt metrów dalej. W końcu nie wytrzymałem i gdy po raz dziesiąty padło hasło o otwarciu ogródków, to równie głośno zawołałem do Buby:
- Słyszałaś?! Otwierają ogródki!
- Ale jakie?
- No jak to jakie? Działkowe! Będzie można pójść na działkę!
Dwie starsze babcie siedzące przed nami zarechotały ze śmiechu, a zaszczepiona panna przeszła na milczenie :D .
Pociąg miał stać w Kielcach ponad dwadzieścia minut, lecz Buba przeżyła chwile grozy, gdy nagle ruszył ("jak ja poniosę dwa plecaki?"). Na szczęście to tylko przeczepianie lokomotywy ;) . Spokojnie zdążyłem wrócić zaopatrzony w pyszne chaczapuri z pikantną wołowiną, kupione w gruzińskiej piekarni.

Następny ciut dłuższy postój mamy w Radomiu. Wyszedłem na peron uwiecznić drewniane przydworcowe budynki, ale chytrej baby nie spotkałem.


W okolicach Dęblina przekraczamy Wisłę, więc nasza podróż kolejowa powoli zbliża się do końca. W Lublinie mamy przesiąść się na autobus i tam pojawiają się pierwsze nieplanowane problemy. Byłem pewien, że busy odjeżdżają z placu przed PKP, a ten cały rozkopany i w ogóle wszystko wygląda jak jeden wielki teren budowy.


Zasięgamy języka i dowiadujemy się, że trzeba się udać na dworzec autobusowy, który jest daleko stąd! Piechotą na pewno nie zdążymy, więc skoro wkrótce po nas w Lublinie zjawia się Iwona i Szymon - druga część ekipy - postanawiamy wziąć taksówkę. Za niecałe cztery kilometry taksometr życzy sobie 27 złotych, ale cóż zrobić... Bez sensu takie rozrzucenie obu głównych dworców, na rękę tylko branży taksówkowej. Na szczęście wkrótce ma się to zmienić, gdyż ten rozkopany teren przy kolei to przyszły "dworzec metropolitalny" (zapewne w formie galerii handlowej).

Z kolei obecny dworzec autobusowy jest mało reprezentacyjny, ale posiada wszystko, co potrzebne: ławki, kosze na śmieci, toalety ze specyficznymi zdjęciami, a nawet obiekt noclegowy i bar.



Zlokalizowano go tuż za starówką, więc z jednej strony wznosi się zamek, a z drugiej prawosławny sobór Przemienia Pańskiego.


Po wygodnym pociągu busik jawi się jak skrzynia. I to na dwie godziny. W dodatku zaczyna padać. Prognozy to zapowiadały, pytanie tylko czy opad zmieni się w ulewę, czy raczej w mżawkę? W tych warunkach w naszych głowach zaczyna się pojawiać wizja otwartej knajpy, która będzie na nas czekać w Hrubieszowie, na ostatnim przystanku. Wizja ta jest tak silna, iż już prawie widzimy szyldy, parasole i stoliki, rozmawiamy o tym, co kupimy. Niestety, rzeczywistość okazuje się nie odpowiadać marzeniom, bo Hrubieszów wita nas tak:


Oprócz zmokniętego parkingu spotykamy jedynie starszego Greka, mówiącego, że się nie zaszczepi, bo nie chce zostać zmodyfikowany. To fajnie, ale nam to nic nie daje. Na szczęście Bubie ktoś opowiada, że gdzieś niedaleko jest piwiarnia; idę na patrol i wracam z dobrą wiadomością. Faktycznie działa knajpa z bardzo dużym ogródkiem, w którym się nawadniamy i napełniamy brzuchy ciepłym jedzeniem.

Około 18.30 wyruszamy w końcu w drogę, zaczynając właściwą wędrówkę wzdłuż granicy :) . Deszcz pada, lecz nie jakoś specjalnie mocno, więc ograniczam się do założenia kurtki i worka na plecak, natomiast pozostali ubrali się, jakby miał nadejść tajfun :P .

Przechodzimy obok tablicy z odległościami, którą fotografowałem trzy lata temu i zastanawiałem się, jak daleko uda nam się dość podczas kolejnej wyprawy. Nie mogę przy niej nie zapozować!


Mijamy bar piwny, wyglądający bardzo zachęcająco. Wyskakuje z niego młodzik, woła, że nas kocha i proponuję wspólnego skręta. Niestety, czas nas goni.

Przekraczamy obwodnicę Hrubieszowa i dwukrotnie tory - w drugim przypadku to Linia Hutnicza Szerokotorowa biegnąca aż do Sławkowa.


Krzyż wystawiony przez mieszkańców Gródka (Городок), wioski, w której według Jana Długosza miał znajdować się ważny gród Wołyń, dającej nazwę całej krainie. Sama miejscowość położona jest w pewnym oddaleniu od naszej drogi.


Deszcz powoli przestaje padać, zresztą jeśli nie przemokła mi kurtka, to opady musiały być liche :D . No horyzoncie przebija się nawet słońce.


Po niecałej półtorej godzinie docieramy na nocleg: to wieża widokowa z dużą wiatą i wychodkami (siedzący był jedynie w kabinie dla niepełnosprawnych). Mimo, że tuż przy asfalcie, to ruch tu znikomy (choć nasze przyjście wygania jedną parkę siedzącą w samochodzie).


Z wieży, stojącej na skarpie, rozciągają się widoki na Ukrainę, granicę, rozlewisko Bugu i podmokłe tereny określane jako "Królewski Kąt". Raj dla ptactwa, a według przekazów starych kronik w miejscu tym przeprawiał się Bolesław Chrobry podczas wyprawy na Kijów.


Słońce wskoczyło w dziurę między chmurami i zrobiło się pięknie!




Tęcza graniczna.


Patrząc w kierunku południowym dojrzymy sylwetkę pałacu w Czumowie oraz coś, co początkowo wziąłem za dym. To coś okazało się kominem ukraińskiej kopalni (prawdopodobnie Zakład nr. 10 Nowowołyńsk.


Nie rozkładamy namiotów, śpimy pod wiatą. Noc jest umiarkowanie ciepła i nikt nas nie niepokoi (przynajmniej ja nikogo nie pamiętam). Podczas krótkiego przebudzenia o 4 rano widzę, że poranek zapowiada się bezchmurny.


I faktycznie, rano słońce w pełni, choć wiatr trochę zbija temperaturę. Możemy podziwiać nadbużańskie błonia w świetle dnia.



Relacjom z wielodniowego wypadu często staram się nadać jakąś zbiorczą, wyróżniającą nazwę, najlepiej pochodzącą od rzeki lub krainy, w jakiej się znajdujemy. Tu na razie mamy Bug, ale potem od niego odejdziemy, a kraina to Ruś Czerwona, która jest bardzo rozległa i pod takim określeniem prawie w Polsce nie znana. Wpadłem więc na pomysł, iż użyję nazwy "Polska rzepakowa"! Co prawda w tym rejonie to nie rzepak jest główną rośliną na polach (tę rolę spełnia pszenica), ale zdecydowanie najbardziej cieszy i wpada w oko, a w niektórych okolicach mieliśmy wrażenie, że stanowi większość upraw!


Na horyzoncie majaczą zabudowania ukraińskiego Ambukowa (Амбуків), wydaje się jakby była tam ruina kościoła. Kolejowy most graniczny prezentuje się bardzo wyraźnie, załapujemy się nawet na przejazd pociągu.




Po wczesnym (jak na nas) spakowaniu się drepczemy niespiesznie do Czumowa (Чумiв). W niedzielne południe ulice są puste.


Coraz lepiej widoczny pałac i ukraińska kopalna w tle. Opinie o tej drugiej są wśród miejscowych rozbieżne: jedni twierdzą, że zakład jest budowany od kilkudziesięciu lat i ciągle nie rozpoczął działalności. Drudzy wprost przeciwnie - iż zakończył już wydobycie i go zamknięto. Obie strony zgadzają się natomiast z tym, że Ukraińcy pewnie kopią także po polskiej stronie. Próbowałem dowiedzieć się trochę o tej kopalni i z całego chaosu informacyjnego wyszło, że budowę rozpoczęto w 1989 roku i była to jedyna stawiana nowa kopalnia w niepodległej Ukrainie. Planowano jej otwarcie już kilka lat temu, ale do tego nie doszło, choć i tak zatrudniała ponad pół tysiąca górników. Ostatecznie rząd uznał, iż będzie nierentowna i ogłosił jej likwidację, mimo, że przecież nie zdążono wydobyć ani tony węgla 😛. Czyli każdy z rozmówców miał trochę swojej racji odnośnie kopalni nr 10.


Słońce tak przygrzewa, że robi się upalnie. W centrum wioski zostawiamy Szymona na straży plecaków i w damskim towarzystwie udaję się zobaczyć pałac.


Wzniesiono go w XIX wieku, być może w miejscu dawnego przejścia przez Bug. Zaprojektowali go nieznani z nazwiska architekci włoscy w stylu modnego wówczas mieszania stylów. Właścicieli zmieniał często: dwie polskie rodziny szlacheckie, Austriacy (I wojna światowa), Niemcy (II wojna światowa), Wojska Ochrony Pogranicza, szkoła, PGR... Obecnie prywatny i jakiś czas temu musiał być odnowiony, choć dziś farba znowu odpada.


Słyszymy warkot i za nami pojawia się patrol straży granicznej na motocyklu. Pierwsza kontrola na tym wyjeździe, tym razem szybka, bo funkcjonariusz tylko nas spisał. W międzyczasie podszedł właściciel pałacu, sympatyczny starszy pan i dwa psy.
- Proszę się tak nie czepiać przemytników, oni też muszą z czegoś żyć - rzucił z uśmiechem do pogranicznika. Wcześniej też było zabawnie, kiedy służbista motocyklista zaczepił Bubę idącą na samym końcu.
- A gdzie reszta? - pyta, gdy ta powiedziała, że podróżujemy w grupie.
- Nie wiem.
- Jak się nazywają?
- Nie wiem.
- Gdzie będziecie spać?
- Nie wiem. :D
Po kontroli starszy pan zaprosił na podwórko i pokazał furtkę prowadzącą za pałac, gdzie za kilkadziesiąt metrów płynie Bug. Nie chciałbym mieszkać w takiej lokalizacji, same z nią są kłopoty.




Na przecince stoi słupek ukraiński. Zgodnie z umową musi znajdować się na tej samej wysokości co polski, oczywiście z tym samym numerem. A numeracja to inna ciekawostka: na mapach z lat 90. ten słup miał numer 908, teraz 869. Skrócono granicę?


Kontynuujemy przejście przez Czumów. Mijamy wiele stodół z datami budowy z okresu późnego Gomułki i wczesnego Gierka - symbole rolniczego dobrobytu tamtych czasów. Znajdujemy też rozwalony dom, przy którym na zawsze zaparkował Trabant.




Całkiem sielsko.


Krótki postój obok zamkniętego sklepu i budynków gospodarczych (zdjęcie Buby).


Czumów, jak niemal każda miejscowość na południe od Hrubieszowa, do czasów akcji "Wisła" zamieszkały był w większości przez ludność ukraińską, względnie rusińską. Spis z 1921 roku wykazał jedynie dziewięciu Polaków na ponad trzysta mieszkających tu osób. W XVIII wzniesiono niewielką unicką cerkiew, która w 1875 roku stała się prawosławna w efekcie likwidacji przez carat kościoła greckokatolickiego. W odrodzonej Polsce prawosławni nie uzyskali zgodę na jej użytkowanie, chociaż dominowali w całej okolicy; związane to było z planowanym przez polskie władze zmniejszeniem roli prawosławia, a ostatecznym celem była polonizacja i katolizacja całej Chełmszczyzny (dawni unici, których w czasie zaborów zmuszono do przyjęcia prawosławia, nie skorzystali z możliwości powrotu do wiary ojców i pozostali przy ortodoksji). Apogeum tych działań przypadło na lata 1937-1938 i w tym przypadku dotyczyło niemal wyłącznie dawnej guberni chełmskiej (w przybliżeniu późniejsze województwo chełmskie i zamojskie): pisałem już kiedyś o tym, więc nadmienię tylko, iż zburzono wtedy ponad setkę prawosławnych obiektów religijnych, a Ukraińcy, żyjący do tej pory we względnym spokoju z polskimi sąsiadami, przeszli na pozycje wrogie, czemu trudno się dziwić. Cerkiew w Czumowie była jedną z ofiar akcji "rewindykacyjnej", jak eufemistycznie napisano na tablicy informacyjnej.
Po świątyni nie ma śladów, przetrwał jednak cmentarz, choć lepsze byłoby określenie "las". Pozostawiony bez opieki ponad pół wieku temu kompletnie zarósł; przedzierając się przez krzaki i pokrzywy udaje nam się odnaleźć kilka nagrobków.



Kawałek dalej opuszczamy główną asfaltówkę i odbijamy w kierunku Bugu, aby trochę odpocząć od ruchu pojazdów. Ludzie z mijanych domów przyglądają nam się ze zdziwieniem, głównie plecakom.
- Nie za ciężkie? - dopytują stroskani. Buba ważyła się przed wyjazdem i wyszły jej 22 kilogramy plus należy doliczyć jeszcze wodę. Ja uznałem, że aż tak wysokiej wagi nie osiągnę i właściwie miałem rację, bo waga pokazała tylko 20 kilo ;) .

W gospodarstwie na rogu otrzymujemy smaczną wodę ze studni i wdajemy się w miłą pogawędkę o atrakcjach turystycznych okolicy.



Przyjemna szutrówka wśród pól. Po lewej stronie tablica z herbem gminy Hrubieszów - nie mam pojęcia, dlaczego umieszczono ją akurat tu, skoro zarówno Czumów, jak i Ślipcze (Сліпче) - w które właśnie wchodzimy - leżą w jej granicach.


W lesie znajduje się coś, co na zdjęciach satelitarnych wyglądało jak opuszczony PGR. Braliśmy je pod uwagę na pierwszy nocleg, lecz jak wiadomo dotarliśmy jedynie do wieży widokowej. PGR okazał się ogromnym terenem rekreacyjnym - rzędy drewnianych domków, potężna wiata, wychodki... Gmina urządza tu różne imprezy i targi, a miejscowi co chwilę podjeżdżają i znikają między drzewami z reklamówkami i koszykami.


Trochę żałujemy, że wczoraj nam się nie udało tu dojść, ale z drugiej strony z wieży mieliśmy piękne widoki wieczorem i rano. Ponieważ na kolejny nocleg jest jeszcze za wcześnie, więc zadowalamy się pierwszym ogniskiem.


Pamiątką po zamierzchłych czasach są tajemnicze kurhany. Datowane są na okres wpływów rzymskich lub wczesne średniowiecze. Niewiele o nich wiadomo, może to były grobowce księżniczek gockich, a może jakiś wojów? Jeden z kopców stoi na polu, inny rozgrzebali archeolodzy z uniwersytetu w Lublinie. Ponoć nic w środku nie znaleźli, a przynajmniej takie wieści krążą wśród miejscowych.



Znów jesteśmy blisko granicy. Z boku słychać warkot - to straż graniczna objeżdża Bug na crossie. W tym miejscu polski brzeg jest o wiele wyższy od ukraińskiego, co dobrze obrazuje drugie zdjęcie, gdzie drzewa wyrastają od połowy.



Wróciliśmy do cywilizacji. Przejeżdża kilka aut, Szymon macha ręką i jedno z nich się zatrzymuje.
- Poszliście za daleko! - woła pani zza kierownicy. Kawałek wcześniej jest bowiem agroturystyka, z której widziano naszą maszerującą ekipę. Początkową sądziłem, że może chcą nas zawinąć na nocleg, bo w końcu kto normalny może się kręcić w takim miejscu i chcieć spać pod namiotem? Ale nie - pani zaprosiła nas zupełnie bezinteresownie do domu rodziców prowadzących agro. Tam ugoszczono nas po królewsku herbatą, ciastem, swojskim chlebem i mięsem! Siedząc w ogródku rozmawiamy o tematach wszelakich: pogranicznikach, pokręconej rzece, o turystach odwołujących noclegi z powodu wojny w Donbasie, o wspólnej corocznej imprezie z Ukraińcami (powstaje wtedy na jeden dzień pontonowy most na Bugu), o wspominanej kopalni po drugiej stronie, wreszcie słuchamy najtragiczniej opowieści o młodym Ukraińcu, którego... utopiła ryba. Łowił sobie w nocy, zawinął wokół ręki żyłkę i zasnął, a coś wielkiego wciągnęło go pod wodę. Czas przyjemnie nam mija, a ja dodam, że gdyby ktoś był zainteresowany, to informuję, iż to "Agroturystyka nad Bugiem", Ślipcze numer 15. Naprawdę przesympatyczni gospodarze.

Nie dość, że podjęli nas strawą i napitkiem, to jeszcze obiecali zawieść do Kryłowa! Po drodze zapewnili dodatkową atrakcję, a mianowicie odwiedziliśmy Czapliniec - lasek, w którym znajduje się duża kolonia czapli siwej. Po wejściu między drzewa otworzył się zupełnie inny świat, jakby z Parku Jurajskiego.


Krzyki i wrzaski dochodzące z góry. Na ziemi skorupki, z których wykluły się małe dinozaury, znaczy czaple. Jest też jedno pisklę, które musiało wypaść z gniazda i chodzi jak naćpane między krzakami, co chwilę się przewracając.




Gniazda (ponad sześćdziesiąt) są umieszczone bardzo wysoko, na poziomie trzeciego albo czwartego piętra. Czaple słychać doskonale, ale dostrzec gorzej, choć czasem się udaje. Buba dostępuje także zaszczytu być zaatakowaną spadającą kupą :D .



Niezwykłe miejsce, którego na pewno byśmy nie widzieli, gdyby nie gospodarze z agroturystyki. Oni z kolei dowiedzieli się o nim od jakiegoś szwedzkiego ornitologa.

Na sam koniec zostajemy dowiezieni prosto do Kryłowa, pod główny sklep. Pięknie dziękujemy!
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9269
Wysłany: 2021-06-04, 16:56   

O kruca !
Wiosenne klimaty z rzepakiem w tle ...
Ta czapla jest zabójcza :)


 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-06-04, 21:55   

No właśnie wcale tam nie było tak zimno, mieliśmy chyba najlepszą pogodę w Polsce :)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-06-10, 16:09   

Kryłów (Крилів) to obecnie niezbyt duża wioska z bogatą historią. Przez kilka wieków była miastem, straciła ten status dopiero po powstaniu styczniowym. Właścicielami były ważne rody Tęczyńskich, Ostrorogów i Radziejowskich. W czasach rozkwitu reformacji działało w nim kalwińskie gimnazjum. Przeszłość to także wielka mozaika narodowościowa charakterystyczna dla miasteczek ziemi chełmskiej, wchodzącej w skład województwa ruskiego: jeszcze sto lat temu połowę mieszkańców stanowili Żydzi, następni byli prawosławni Ukraińcy i trochę mniej liczni katoliccy Polacy. Do pewnego momentu żyli oni w miarę zgodnie, aż w końcu wszystko szlag trafił! Najpierw w 1938 roku władze sanacyjne nakazały zburzyć prawosławną cerkiew w ramach wspominanej już przeze mnie akcji "rewindykacyjno-polonizacyjnej". Ziarno nienawiści zostało zasiane. Następnie przyszli Niemcy i wymordowali Żydów oraz spalili drewnianą synagogę. Nieustannie iskrzyło między pozostałymi w wiosce Słowianami: w 1944 roku oddział Batalionów Chłopskich zabił w Kryłowie 13 Ukraińców. W polskich źródłach o tych wydarzeniach się nie wspomina, ewentualnie pojawia się tekst o "likwidacji bazy UPA", Ukraińcy zaś piszą, że połowa ofiar to kobiety i dzieci. W marcu kolejnego roku doszło do rewanżu: tym razem upowcy napadli na miejscowość, mordując wszystkich milicjantów i prawie trzydziestu cywilów. Po wytyczeniu nowej granicy na Bugu Kryłów oczyszczono z elementu niepolskiego. Pamiątki po wielokulturowej historii nadal istnieją, ale trzeba włożyć trochę wysiłku, aby je odnaleźć i odszukać.

I na te senne, zdegradowane do poziomu wsi (nawet nie gminnej) dawne miasteczko trafiamy my, przywiezieni przez pomocnych gospodarzy z agroturystyki w Ślipczach. Podwożą nas pod główny sklep, który akurat w niedzielę nie działa, ale w ramach pocieszenia tuż obok dwa dni wcześniej otwarto nowiutki bar ;) .


Atmosfera w nim przyjazna, a ceny umiarkowane, więc siadamy do stolika i jednocześnie obgadujemy kwestię noclegu. Chcemy się rozbić z namiotami na wyspie na Bugu, ale Buba opowiadała, że podczas jej poprzedniej wizyty miała nieprzyjemności ze strażą graniczną. Raczej nie mamy szans, aby pozostać niezauważeni, skoro drogami obok knajpy patrole SG przejeżdżają co kilka-kilkanaście minut: motory, quady, samochody. Rozmawiamy nawet na ten temat z miejscowymi, którzy mówią, że jakby co to powołać się na nich, a w ostateczności możemy przenieść się na podwórko jakiejś ich krewnej w oddaleniu od rzeki. My jednak mocno postanowiliśmy trzymać się pierwotnego planu.

Najpierw jednak idę z Szymonem na małe zakupy do innego sklepu. Przy okazji rzucimy też oczami na samą wioskę. Naprzeciwko baru stoi potężnych gabarytów przystanek autobusowy: po bliższym przyjrzeniu się odkrywamy, iż dla podróżnych przygotowano jedynie małą wnękę, a reszta to zamykane pomieszczenie. Po lewej kościół katolicki, jedyna zachowana do dziś świątynia.


Kryłowski rynek, czyli kawałek placu. Ponoć jest niezabudowany po pożarze, ale nie wiem, kiedy wystąpił ów pożar.


Prawosławny krzyż przy głównej ulicy, wystawiony w 1906 roku przez rodzinę Kowalskich. Jak widać Kowalski niekoniecznie musi oznaczać Polaka-katolika.


Jeden z przedstawicieli starej architektury.


Częściowo ogrodzony i wykoszony trawnik z kępą drzew w środku. Ewidentnie wygląda na taki, gdzie kiedyś coś stało i tego się pozbyto. Początkowo obstawiałem jakiś nieprawomyślny pomnik, ale istnieje duża szansa, że właśnie tutaj wznosiła się cerkiew Przemienienia Pańskiego. Wyświęcono ją w 1911 roku, zburzono w czerwcu lub w lipcu 1938. Działania likwidacyjne nie przypominały spokojnej rozbiórki: używano dynamitu, brutalnie zrywano dachy, wybijano okna, czasem niszczono i palono wyposażenie. W przypadku Kryłowa ocalała część ścian z wizerunkami świętych, więc w czasie wojny Ukraińcy, za zgodę Niemców, cerkiew przywrócili do użytku. Ostatecznie świątynię rozebrano w PRL-u.


Po powrocie do baru zbieramy się na nocleg na wyspie na Bugu. Wyspa ta pojawia się dość często w różnego rodzaju przewodnikach czy blogach, została nawet uznana za jedną z "7 atrakcji Zamojszczyzny". Czy rzeczywiście jest tak interesująca? Na pewno jest pewnego rodzaju ciekawostką. Zdaje się, że to jedna z największych, jeśli w ogóle nie największa wyspa na Bugu - jej powierzchnia to około 6 hektarów. Od średniowiecza na wyspie istniał zamek, najpierw drewniany, a potem murowany i jego ruiny pozostały do dziś. Czasem w internetach można przeczytać, iż to ostatni polski nabytek terytorialny na wschodzie: w 1987 roku Związek Radziecki miał przekazać wyspę Polsce i nie chcieć nic w zamian! Też to czytałem, też o tym wspominałem na wyjeździe, ale coś mi nie pasowało... Przecież Kraj Rad niczego nie dawał za darmo, no chyba, że po mordzie! Prawda okazała się nieco inna: wyspa została przyłączona do RP już w 1946 roku (wtedy nastąpiło dokładne wytyczenie granicy), natomiast w 1987 połączono ją ze stałym lądem mostem i dopiero od tego momentu stała się powszechnie dostępna dla każdego. Ale to nie wszystko! Bug opływał wyspę od zachodniej strony, zatem zgodnie z zasadą wyznaczenia granicy polsko-radzieckiej powinna się ona znaleźć w Ukraińskiej SRR. W tym przypadku uczyniono wyjątek i w związku z wielowiekowymi wzajemnymi powiązaniami wyspy oraz Kryłowa Sowieci wspaniałomyślnie zgodzili się na oddanie jej Lachom. Jest to zatem jedyny przypadek terenów na wschód od Bugu, które znalazły się w Polsce.


Aby było śmieszniej, to dodam, iż wyspa ta tak naprawdę... nie jest już wyspą :D . Prawdopodobnie mniej więcej w tym samym czasie gdy stawiano most, zasypano część głównego koryta Bugu i przekształcono je w groblę. Wyspa stała się półwyspem, Bug opływa ją/go od wschodu, a Ukraińcy nie mogą wysuwać pretensji terytorialnych (co ponoć sugerowali Bubie pogranicznicy kilka lat temu). Ale co z tego, skoro i tak wszyscy piszą i mówią o wyspie, zamiast o półwyspie? :D

Od słupków granicznych nie da się uciec, co chwilę wyskakują nowe.


Skoro jesteśmy w takim miejscu, to pozwolę sobie na małą dygresję odnośnie całej polskiej granicy wschodniej. W powszechnym przekonaniu jej wytyczenie po wojnie było głęboko niesprawiedliwe dla strony polskiej. Przekonanie to jest słuszne, ale jednocześnie mało kto przyzna, że przedwojenna wschodnia granica Polski była jeszcze bardziej niesprawiedliwa (dla niepolskich narodowości). A w ogóle czy jest możliwe takie wyznaczenie granic, aby zadowalało wszystkich? Na terenach mieszanych chyba nie, zawsze ktoś będzie pokrzywdzony (dobrym przykładem była granica polsko-niemiecka na Górnym Śląsku). Po sowieckiej stronie pozostały polskie z ducha miasta i ośrodki polskości takie jak Lwów, Grodno i Wilno, ale jednocześnie chociażby Ukraińcy uważali, że tę granicę i tak powinno się przesunąć bardziej na zachód. W 1944 roku Chruszczow (wtedy pierwszy sekretarz na Ukrainie) postulował, aby przyłączyć do ZSRR jako obwód chełmski całą Chełmszczyznę z Chełmem, Włodawą, Hrubieszowem, Zamościem, Tomaszowem, Bełżcem - słowem, ze wszystkimi ziemiami, po których od kilku lat chodzimy wzdłuż Bugu. "To ziemia ruska, nie polska" - sugerował i patrząc na stosunki narodowościowe na wielu wioskach można byłoby przyznać mu rację. Nakreślił nawet dokładny przebieg "skorygowanej" granicy. Stalin go olał. Nie wiemy dziś z jakiego powodu - czy uznał, że lepiej sięgnąć po Lwów czy może też cała ta akcja była tylko zasłoną dymną aby bardziej zaszantażować polskich delegatów? Mało też kto wie, iż nawet polscy komuniści próbowali przesunąć tę granicę, ale z kolei w kierunku wschodnim. Nieśmiało wspominali o Lwowie i zagłębiu naftowym, ale szybko się zorientowali, że to mrzonki, więc skupili się na mniejszych korektach, argumentując je przede wszystkim kwestiami gospodarczymi, a nie narodowościowymi: "ta cukrownia jest nam bardzo potrzebna, bez tego węzła kolejowego nie będzie można prowadzić normalnego ruchu" itp.. Wielki Brat zignorował wszystkie te postulaty poza jednym: dotyczył "naszej" wyspy na Bugu obok Kryłowa ;) . Podobno jednak i tak długo rozważano tę kwestię...

Jesteśmy więc w miejscu pod pewnymi względami wyjątkowym, choć zdaję sobie sprawę, iż większość odwiedzających wyspę/półwysep nie zdaje sobie z tego sprawy. Ich przyciąga częściowo dziki, częściowo zagospodarowany teren nad rzeką, są rzeźby różnych zwierząt, tablice informacyjne, Ukraina o rzut beretem. Na głównej polanie, dawnym dziedzińcu zamkowym, ustawiono wiatę. To coś w sam raz dla nas, gdyż na noc zapowiadają opady!


Wiata strzeżona jest aż dwoma kamerami - jedną umieszczono pod dachem, drugą na dachu. Będą nas mogli podglądać przez cały czas. A straż graniczna pewnie już do nas zmierza. Trudno, nie robimy nic złego, ani (chyba) nic nielegalnego, więc rozstawiamy namioty na przystrzyżonej trawie. Potem idziemy szukać drewna, co kończy się dla mnie niezbyt przyjemnie, gdyż na podmokłych terenach coś wpada mi do oka. Próbuję to wyciągnąć i niby w oku nic nie ma, ale ciągle czuję pieczenie, szczypanie i inne niefajne rzeczy. Wracam się zatem do wioski aby umyć gębę w toalecie przy barze. Mijam stojący w ciemnościach wóz straży granicznej, przyczaili się przy moście. Jestem przekonany, że podczas powrotu tą drogą na pewno by mnie zatrzymali, więc do reszty ekipy podążam z drugiej strony, przez groblę :) . A tam już wesoło trzaska ognisko.


Po kilku kwadransach zaczyna padać i deszcz przegania nas pod wiatę. Zjawia się także Kasia - piąty członek ekipy, acz krótkotrwały - która z przygodami dojechała autostopem z Białegostoku. I tylko pograniczników nadal nie ma. Bardzo dziwne. Nie odwiedzili nas ani wtedy ani rano. Albo cały czas mieli nas pod obserwacją i uznali za nieszkodliwych wariatów (bo kto inny rozbijałby się na środku łąki w takim miejscu?) albo... najciemniej bywa pod latarnią. Pogaduchy ciągną się jeszcze przez jakiś czas, tematy są mniej lub bardziej poważne, ale najbardziej zapadała w pamięć kwestia urynoterapii! :P W pociągu czytałem artykuł o rozwodach w związkach 50-60 plus. I był podany przykład zgodnego przez wiele lat małżeństwa: kobiecie na emeryturze się nudziło, zaczęła mocno dryfować w kierunku medycyny niekonwencjonalnej ze szczególnym uwzględnieniem wykorzystania moczu. Pojemniczki z żółtą cieczą stały wszędzie: w pokojach, w łazience, w kuchni, w lodówce. Męczyła moczem dzieci i męża, który w końcu nie wytrzymał i złożył wniosek o rozwód. Sędzia przyznał mu go od razu :D .

Po deszczowej nocy poniedziałkowy poranek jest bardzo słoneczny i bardzo ciepły. Dodatkowo pobudkę serwuje nam kamera na dachu wiaty, która pod wpływem słońca (solary) zaczęły się ruszać i wydawać dziwne dźwięki. Jeśli działała i puszczała sygnał publicznie, to cały świat mógł zobaczyć, jak zmieniam majtki :D .



Z tym słońcem i temperaturą jesteśmy wyjątkiem na pogodowej mapie Polski - zewsząd dochodzą do nas wieści, że gdzie indziej zimno, szaro, buro, leje... Oprócz słońca od samego rana towarzyszą nam... msze. Kościół jest w linii prostej trzysta metrów od nas, a miejscowy ksiądz postanowił zafundować wszystkim katechizację, więc wystawione na zewnątrz głośniki krzyczą na całą okolicę. I tak co najmniej trzy razy, bo dziś drugi dzień święta Zielonych Świątek. Nie ważne czyś katolik czy nie, czy wierzący czy nie, mszę musisz kilka razy wysłuchać chociażby na ulicy albo we własnym domu. Inne głośne dźwięki pochodzą od kosiarki - pan z odpowiednim sprzętem zjawił się o wczesnej godzinie, aby przyciąć trawę tam, gdzie jeszcze się ostała.

Po pobudce każdy zaczyna zajmować się swoimi sprawami. Ja dokonuję kąpieli w Bugu przy pomocy pożyczonej menażki. Woda jest ciepła i gdyby brzeg nie byłby tak mulisty, a prąd tak silny, to wskoczyłbym do rzeki. Potem idę zwiedzić pozostałości po zamku. Jako murowaną twierdzę wzniesiono ją w XVI wieku na miejscu starszej drewnianej. Był to obiekt zbudowany na planie trójkąta z trzema bastionami, w owym czasie konstrukcja nowoczesna. W 17. stuleciu jej wartości obronne bardzo jednak osłabły: zdobywali ją i palili Rosjanie wraz z Kozakami oraz Szwedzi, w kolejnym wieku znowu Szwedzi, a także konfederaci. Od tego czasu stał się ruiną, coraz bardziej zaniedbywaną i bez szans na odbudowę. Do dzisiaj przetrwało trochę cegieł schowanych po krzakach oraz jedna większa część - fragment bastionu północnego nad dawnym głównym korytem Bugu.



Można także zajrzeć do piwnic, gdzie światło i cień tworzą klimatyczną atmosferę.



Na bastionie wschodnim utworzono punkt widokowy. W sumie ta luneta do niczego tu się nie przyda, gdyż po ukraińskiej stronie nie widać niczego, co mogłaby przybliżyć.



Jedyny obiekt to dziwna metalowa kompozycja, chyba odpowiedź na rozmaite rzeźby stojące na polskim brzegu.



Idziemy w kilka osób po zakupy i przy okazji fotografuję jeszcze raz drewniany most i starorzecze Bugu (czyli te, które do lat 80. było jego głównym korytem). Tym razem patrolu pograniczników nie spotykamy.



Obozowisko zwijamy już po godzinie dwunastej. Półwysep opuszczamy kładką zawieszoną nad groblą.


Przy najbliższym skrzyżowaniu znajduje się zarośnięty park pałacowy wraz z okazałą neogotycką bramą wejściową. Ozdabiają ją herby rodzin Horodyskich oraz Wodzickich.



Pałac, podobnie jak brama pochodzący z początku XIX wieku, został zniszczony w czasie ostatniej wojny, a resztki rozebrała miejscowa ludność w kolejnych dekadach. Udało się natomiast przetrwać dawnej oranżerii, choć jej stan jest kiepski.


Na mapie w centrum Kryłowa znaleźliśmy informację, że w wiosce zachowały się cmentarze kilku wyznań: katolików, prawosławnych, unitów i żydów. Lokalizację trzech z nich znaliśmy, nie wiedzieliśmy tylko nic o unickim. Sugerowałem, że pewnie dzielą nekropolię z prawosławnymi, ale Kaśka postanowiła zasięgnąć języka w sklepie. A tam pełna skrępowania cisza lub odpowiedzi: "nie wiem, nie znam, nie jestem stąd, muszę popytać męża, pierwsze słyszę". To zupełnie tak samo jak na ziemiach poniemieckich: ludzie mieszkają w miejscowości kilkadziesiąt lat, ale kompletnie nie znają jej historii albo nie mają pojęcia o niektórych miejscach.

Unici rzeczywiście spoczywają razem z prawosławnymi. Cmentarz, administracyjnie leżący już w Prehoryłem (dawne przedmieście Kryłowa), jest podobnie zarośnięty jak ten wczoraj w Czumowie. Założono go pod koniec XVIII wieku, kiedy tereny te znalazły się pod władzą Habsburgów, a cesarz Józef II zakazał grzebania zmarłych w obrębie zabudowy. Pozostało jedynie kilka nagrobków, co ciekawe - na niektórych z nich widnieją napisy w języku polskim.



Obok cmentarza stała cerkiew. Oczywiście zniszczono ją w 1938 roku, ponoć ekipa burząca przerwała odbywające się nabożeństwo i wyrzuciła znajdującą się w środku cudowną ikonę. Kilka lat później Ukraińcy cerkiew odbudowali korzystając z materiału po zlikwidowanej synagodze, ale w 1950 pozbyto się świątyni na zawsze.

Za cmentarzem odbijamy w bok, aby znów odpocząć nieco od asfaltu. Polna, częściowo podmokła droga prowadzi wzdłuż Bugu, który bardzo tutaj kręci, wydłużając granicę. Teoretycznie biegnie tędy czerwony Szlak Nadbużański (spotykaliśmy go już kiedyś w Jabłecznej i innych miejscach), ale w praktyce oznaczenie w terenie właściwie nie istnieje.







Spotykamy terenówkę straży granicznej. Rozmowa jest miła i bez żadnego sprawdzania dokumentów (z jednym z funkcjonariuszy mieliśmy już styczność w kryłowskim sklepie). Pytamy o dalszą drogę i suniemy przed siebie, dochodząc aż do starorzecza, które wygląda jak jezioro. Tam robimy krótką przerwę w cieniu tablicy.



W tym miejscu żegnamy się z Bugiem. Towarzyszył nam przez kilka lat wędrówki, zazwyczaj jako szeroka rzeka, a tu ledwo kilkunastometrowa. Wracamy w kierunku zabudowy, ponownie do wioski Prehoryłe (Пригоріле). Nazwa jest typowo rusińska/ukraińska, aż dziwne, że jej nie spolonizowano. Jeden z pierwszych napotkanych budynków to świetlica, zapewne stara szkoła.


Przed II wojną światową Prehoryłe liczyło około tysiąca mieszkańców (dziś ponad trzystu) i było mieszane etnicznie: 60% stanowili Ukraińcy, a 40% Polacy. W takiej sytuacji musiały nadejść krwawe zajścia znane z wielu innych miejscowości: najpierw wieś atakowało UPA, zabijało Polaków i paliło ich gospodarstwa, potem następował odwet polskiej partyzantki (ten sam oddział Batalionów Chłopskich, co w Kryłowie) i zabijano Ukraińców oraz palono ich domostwa. Rzecz jasna - większość zamordowanych była zwykłymi ludźmi nie angażującymi się w żadną politykę. Rzecz jasna - obecny pomnik upamiętnia jedynie ofiary po stronie polskiej.


Ktoś opowiedział Kaśce, że w wiosce nadal mieszkają ludzie pamiętający UPA i zaproponował, aby z nimi o tym porozmawiać. Pomysł ten od samego początku wydał mi się dziwny: będziemy chodzić po domach i wołać: "dziadku, opowiedzcie o wojnie i mordach"? Kasia jednak strasznie do tego zapaliła i zapał przekuła w działanie: zatrzymała przejeżdżającą na rowerze starszą panią! O dziwo, pani zamiast uciec, z ochotą udała się pod pobliskie drzewko, aby powspominać stare czasy.

Osobiście jakoś nie miałem ochoty na taką rozmowę i postanowiłem ruszyć do kolejnej miejscowości. Chyba szkoda. Pani podobno mówiła ciekawie i nie ukrywała niczego: potwierdziła stawianą tu kilkukrotnie tezę, że to działania władz sanacji rozpaliły nienawiść pomiędzy sąsiadami żyjącymi w harmonii, a i polskie oddziały mordowały Bogu ducha winnych Ukraińców tylko za to, że byli Ukraińcami.

Na podwózkę czekałem kilka minut. Zatrzymuje się grubawy facet.
- Poproszę do Gołębia - rzucam przez otwarte okno.
- A gdzie to? - zdziwił się kierowca.
- Następna wioska - tłumaczę.
- Aaa, to wiem.

Wysiadam kilka kilometrów dalej. Gołębie nazywały się kiedyś Hołubie (Голуб'я) i większość w nich stanowili prawosławni Ukraińcy. Znowu powtórzyła się sytuacja z poprzednich miejsc: polskie władze nie pozwoliły uruchomić cerkwi w okresie międzywojennym, a potem, powołując się na jej zły stan, kazały ją zburzyć. Powstała za to parafia neounicka. Już kiedyś wspominałem o tym zapomnianym dziś obrządku: w skrócie chodziło o to, aby dawnych wiernych prawosławnych przywrócić z powrotem na łono kościoła katolickiego. Z różnych powodów (liturgicznych i politycznych) zamiast reaktywować tu strukturę unicką zdecydowano się na założenie nowej o nazwie kościół katolicki obrządku bizantyjsko-słowiańskiego. Sukcesy w nawracaniu były raczej umiarkowane, a po wojnie ostała się tylko jedna parafia w Kostomłotach (odwiedzona przez nas w 2016 roku).

A wracając do współczesności: w Gołębiu miał być sklep. Pytam o niego w najbliższym gospodarstwie.
- Ooo - dwaj panowie rozkładają ręce. - Chyba jest, ale nie wiemy w jakich godzinach działa. Musi pan podejść do końca wioski i skręcić na PGR. Podwieźlibyśmy traktorkiem, lecz właśnie się zepsuł.
Chwilę pogawędziliśmy i ruszyłem we wskazanym kierunku. Sklep znalazłem, otwierany tylko rano i wieczorem. Trudno, przy okazji przyjrzałem się dawnemu PGR-owi oraz pałacowi z przełomu XIX i XX wieku.




Instrybutor chyba nadal funkcjonuje.


Zajrzałem również na cmentarz prawosławny. Znowu krzaki wyższe od człowieka i trochę nagrobków, w tym kilka wyglądających na powojenne.


Zakładam bazę w blaszanym przystanku autobusowym. Główną atrakcją jest picie ciepłego piwa i liczenie przejeżdżających wozów SG. Jeden z nich stanął na skrzyżowaniu i na coś czekał, ale gdy zobaczył, że wyciągam aparat, to od razu zniknął.


Kontaktuję się z resztą ekipy. Ponoć także są już w Gołębiu. Mija jakiś czas i widzę kobiecą trójkę z plecakami. Szymon zdążył złapać stopa i popędzić dalej. Ledwo wymieniliśmy kilka zdań i dziewczyny również mają podwózkę - macham im, żeby nie czekały na mnie, dam sobie radę.

Tym razem na swojego autostopa musiałem czekać trochę dłużej, bo prawie kwadrans. Powodem był bardzo mały ruch, a jak już samochody się pojawiły, to zabrał mnie mnie piąty z kolei. W czasie miłej rozmowy stuknęły wymagane kilometry i wyszedłem pod Biedronką w Dołhobyczowie (Долобичів), siedzibie gminy w której spędzimy połowę tegorocznego wyjazdu. Z oddali słychać odgłosy mszy: końcowy akcent Zielonych Świątek.

Okazało się, że nie ma jeszcze Szymona - przyjechał pierwszy i wysiadł jako pierwszy, ale na początku wioski (widziałem go z okien "mojego" auta). Korzystamy z okazji i robimy większe zakupy, uderzam także do apteki aby kupić coś na oko. Krople pomogły, lecz do końca wyprawy czułem w prawej patrzałce dyskomfort...

Gdy zebrał się komplet nastąpiła burza mózgów odnośnie dalszego postępowania. Pora już taka, że trzeba szukać miejsca na nocleg. Ponoć za miejscowością jest jakaś wiata, lecz to nic pewnego. Alternatywą był kierowca podwożący Szymona - pan Irek, zapraszający do siebie na podwórze. Niektórzy kręcą nosem, ale mówię, że przecież zawsze możemy to sprawdzić i jak nam się nie spodoba, to pójść gdzieś indziej! No to sprawdzamy!

Musimy się cofnąć kilometr w kierunku Kryłowa. Tablica z odległościami jest odbiciem tej z Hrubieszowa.


Jak zwykle wzbudzamy powszechne zainteresowanie. Jeden chłopak - na oko 20-25 lat - jeździ wokół mnie na rowerze i zagaduje: a skąd, a dokąd, a po co?... Nie mam żadnych tajemnic, więc opowiadam nasze przygody i plany, po czym on z uśmiechem przeprasza i mówi, że jest pogranicznikiem i musi wszystko wiedzieć. Nie mam pojęcia czy rzeczywiście był jakimś młodym funkcjonariuszem czy robił sobie jaja :P .

Pan Ireneusz mieszka z żoną w dużym domu. To bardzo gościnni i serdeczni ludzie, rozbijamy się na trawniku w części gospodarczej. Towarzyszą nam dwa dorodne koty, a w klatce siedzi pies Reks. Pies tak się zestresował, że wypuszczony... ugryzł Szymona w zadek! Może poznał złego człowieka? ;) Nic poważnego się nie stało, ale chyba musimy uważać: najpierw moje oko, teraz jego tyłek... Zaraz zacznie ścielić się trup.

Namioty rozstawione, rozpalamy ognisko. Dołącza do nas Krwawy, ostatni członek ekipy, rodem z Wielkopolski. Na stoliku ląduje jedzenie i napitki, zwłaszcza kokosówka zrobiła furorę! Są swojskie wypieki, jaja i wino. To jeden z najfajniejszych wieczorów jakie było mi dane przeżyć podczas granicznych wędrówek.



Rano budzi nas deszcz i odgłosy dwóch grzmotów. Cholera, a dookoła pełno metalowych przedmiotów! Na szczęście tylko postraszyło, choć po wyjściu z namiotu dalej pada. Buba dostaje informacje z instytutu meteorologii w Oławie, że dzisiejszy dzień ma być najgorszy pogodowo, a od jutra ponownie słońce i wysoka temperatura. Czyli po prostu musimy się dziś trzymać, jakby powiedział towarzysz Winnicki z "Alternatyw 4".

Pan Ireneusz tak się zmartwił wczorajszym wyczynem Reksa, że zawiózł Szymona na szczepienie przeciwko tężcowi. Wiadomo, strzyżonego Pan Bóg strzyże. Następnie siedzimy długo w kuchni gospodarzy, którzy przygotowali nam herbatę i śniadanie, a także mogliśmy skorzystać z łazienki (ciepły prysznic!). W ogóle nie chce się iść dalej, ale nie chcemy nadużywać gościnności, więc żegnamy się, dziękujemy wylewnie i znowu grubo po dwunastej ruszamy w drogę, tym bardziej, że przestało padać.
Krwawy zamiast zwykłego plecaka ma nowy wynalazek: znaleziony kilka dni wcześniej wózek na zakupy :D . Pomysł wydawał się genialny - kładziemy na niego bagaż i prowadzimy za sobą nie obciążając pleców. W rzeczywistości urządzenie to często się buntowało, a kółko po raz pierwszy odpadło zaraz po wyjściu z podwórza :D .


W centrum siadamy na ławkach pod sklepem i dzielimy się na podgrupy: część robi zakupy, część idzie zwiedzać, część pilnuje tobołów i potem zmiana. Ja najpierw zaglądam do pobliskiego parku, gdzie zorganizowano wystawkę rozmaitych tablic.


W parku stoi klasycystyczny pałac z XIX wieku. Trwa tu remont, puste wnętrza śmierdzą świeżą farbą i tynkiem.



Zabudowania gospodarcze zachowały się w gorszym stanie: na pierwszych dwóch zdjęciach dawna wozownia - stajnia, na kolejnych spichlerz.





Neogotycki kościół katolicki. Przed świątynią wznosi się figura maryjna, według napisu wystawiona jako podziękowanie za "tolerancję religijną" w 1905 roku. Car w dobie rewolucji pozwolił swym poddanym na swobodny wybór wyznania, przy czym w przypadku byłych unitów oznaczało to albo pozostanie przy prawosławiu albo przejście na rzymski katolicyzm. O powrocie do grekokatolicyzmu nie było mowy.



Gdy wracam pod sklep oprócz pozostałych członków ekipy spotykam także Ciapka. Jego babcia znała papieża, podobno TEGO papieża, aczkolwiek zeznania Ciapka nie były do końca spójne, bo jednocześnie twierdził, że pochodzi z Ukrainy. Ciapek jest miejscowym dżentelmenem posiadającym nadmiar wolnego czasu, więc trudno się dziwić, iż przyczepił się do turystów. Szymon stawia mu piwo. To był błąd, gdyż w tym momencie Ciapek rozpoczął starania o drugie. Potem walczył ze sobą czy piwo otworzyć (wbrew zakazom właściciela sklepu i Szymona), a gdy się w końcu przełamał, to urwała mu się zawleczka od puszki :D . Poszedł zatem molestować innych prosząc o pomoc w otwarciu napoju z pianką, a dla nas to był znak, że najwyższy czas spadać! Sprawunki załatwione, idźmy dalej w kierunku południowym. Nawet Krwawy ogarnął wózek.


Po lewej stronie mijamy nieduże wzgórze z cmentarzem. Kiedyś stała na nim drewniana cerkiew, ale ta spłonęła i nową wzniesiono kawałek dalej. Na wzgórzu został cmentarz unicki/prawosławny, obecnie reprezentowany jedynie przez pojedynczy nagrobek. W XX wieku chowano na nim polskich żołnierzy poległych w wojnie z bolszewikami, a także kilku mieszkańców zabitych w czasie wojny i jednego milicjanta.


Nową murowaną cerkiew pod wezwaniem Symeona Słupnika wybudowano w 1904 lub 1910 roku na sąsiedniej górce. Prezentuje się pięknie, to efekt remontu sprzed kilku lat za pieniądze z Funduszu Norweskiego (choć w niektórych miejscach zaczęło już wszystko odpadać).


W okresie międzywojennym została ona otwarta dla wiernych (mimo, że początkowo nie było takich planów), uniknęła też zniszczenia w 1938 roku. Dlaczego? Dołhobyczów wcale nie był bardziej prawosławny niż okoliczne wioski (Ukraińcami była mniej więcej połowa ludności), może zdecydowała wielkość miejscowości? Po wojnie świątynię opuszczono, bo parafian wywieziono, użytkowała ją "Samopomoc Chłopska". Obiekt, będący w fatalnym stanie, kościół prawosławny odzyskał dopiero pod koniec PRL-u. Dziś bardzo rzadko odbywają się w niej nabożeństwa, to raczej zabytek dawnej epoki.


Pod cerkwią postanawiamy się rozdzielić. Kasia już rozpoczęła powrót do domu, natomiast pozostała piątka przyjmie formę dwóch grup szturmowych: Szymon, Iwona i Krwawy mają zamiar zrobić dużo kilometrów z buta, więc ruszają przed siebie, a ja z Bubą chcemy zakosztować wygody autostopu i poruszając się szybciej możemy ogarnąć kwestię dzisiejszego noclegu. Zatem oni idą, my czekamy na podwózkę sycąc oczy widokami okolicy.

_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-06-10, 17:45   

Pudelek napisał/a:
uniknęła też zniszczenia w 1938 roku. Dlaczego? Dołhobyczów wcale nie był bardziej prawosławny niż okoliczne wioski (Ukraińcami była mniej więcej połowa ludności), może zdecydowała wielkość miejscowości?

Nie jestem ekspertem w kwestii Wołynia, ale rok temu trochę czytałem i chyba wielkość miejscowości tu zadecydowała, gdzieś czytałem, że głównie uderzenie w Ukraińców dotyczyło wiosek. Niestety nie pamiętam, gdzie te słowa padły, więc nie podam źródła, ani też ręki sobie nie dam uciąć, ale mocno interesowała mnie geneza ludobójstwa na Wołyniu i trochę publikacji czytałem.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-06-10, 18:17   

Wołyń to jednak inna bajka. Na Wołyniu nikt nie próbował negować, że żyją tam Ukraińcy i wyznają coś innego niż katolicyzm rzymski. Tutaj - na Chełmszczyźnie - chciano ich po prosto spolonizować. Na Wołyniu nie było masowego niszczenia cerkwi, te wydarzenia miały miejsce głównie w dawnej guberni chełmskiej - chodzi mi o lata 30., bo wcześniej rozbierano cerkwie w wielu miejscach. Więc wielkość mogła mieć znaczenie, choć z drugiej strony Dołhobyczów także był wsią i to raczej nie większą niż Kryłów. Musiało dojść pewnie do kilku różnych czynników.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-06-20, 17:53   

Cytat:
Pociąg miał stać w Kielcach ponad dwadzieścia minut, lecz Buba przeżyła chwile grozy, gdy nagle ruszył ("jak ja poniosę dwa plecaki?").


Ja juz naprawde mialam wizje, ze laduje sama w Lublinie i musze te dwa plecaki wytaszczyc ;) Zupelnie jak w 2012 roku kiedy wracalam z Podlasia z plecakiem i 20 kg worem kapsli ;)



Cytat:
Z kolei obecny dworzec autobusowy jest mało reprezentacyjny, ale posiada wszystko, co potrzebne: ławki, kosze na śmieci, toalety ze specyficznymi zdjęciami, a nawet obiekt noclegowy i bar.


Krwawy na powrocie ponoc sprawdzal i nocleg kosztuje 50 zl.



Cytat:
natomiast pozostali ubrali się, jakby miał nadejść tajfun :P .


Moze to dzieki temu ow tajfun nie nadszedl? Bo stwierdzil ze i tak nas nie pokona? :P

Cytat:
Tęcza graniczna


A na koncu teczy zapewne jest beczka samogonu! :P

Cytat:
Na horyzoncie majaczą zabudowania ukraińskiego Ambukowa (Амбуків), wydaje się jakby była tam ruina kościoła.


O kurde... A ja to przeoczylam... Szkoda.. Moglabym uzyc mojego wspanialego zooma!

Cytat:
Planowano jej otwarcie już kilka lat temu, ale do tego nie doszło, choć i tak zatrudniała ponad pół tysiąca górników. Ostatecznie rząd uznał, iż będzie nierentowna i ogłosił jej likwidację, mimo, że przecież nie zdążono wydobyć ani tony węgla 😛.


Czyli jej nie otwarto? A te pol tysiaca zatrudnionych gornikow nic nie robilo przez ten czas?

Cytat:
Wcześniej też było zabawnie, kiedy służbista motocyklista zaczepił Bubę idącą na samym końcu.
- A gdzie reszta? - pyta, gdy ta powiedziała, że podróżujemy w grupie.
- Nie wiem.
- Jak się nazywają?
- Nie wiem.
- Gdzie będziecie spać?
- Nie wiem. :D


Ha ha :lol :lol To bylo dobre! :D Mina pogranicznika bezcenna! Wiecej pytan nie zadawal, albo widzial ze nie ma po co! ;)

Cytat:
W lesie znajduje się coś, co na zdjęciach satelitarnych wyglądało jak opuszczony PGR. Braliśmy je pod uwagę na pierwszy nocleg, lecz jak wiadomo dotarliśmy jedynie do wieży widokowej. PGR okazał się ogromnym terenem rekreacyjnym - rzędy drewnianych domków, potężna wiata, wychodki... Gmina urządza tu różne imprezy i targi, a miejscowi co chwilę podjeżdżają i znikają między drzewami z reklamówkami i koszykami.


Ale mi zal ze tam nie nocowalismy! Nie obudzil by mnie wiatr w nos o 7 rano ;)



Cytat:
o turystach odwołujących noclegi z powodu wojny w Donbasie


A tego nie pamietam? Moze bylam w kiblu akurat? To dotyczylo noclegow u nich w agroturystyce?

Cytat:
Wiata strzeżona jest aż dwoma kamerami - jedną umieszczono pod dachem, drugą na dachu.


Pod dachem to chyba byly dwie!

Cytat:
I tylko pograniczników nadal nie ma. Bardzo dziwne. Nie odwiedzili nas ani wtedy ani rano. Albo cały czas mieli nas pod obserwacją i uznali za nieszkodliwych wariatów (bo kto inny rozbijałby się na środku łąki w takim miejscu?) albo... najciemniej bywa pod latarnią.


Biorac pod uwage jak natretni byli w innych miejscach - to ich totalny brak na wyspie jest wreczpodejrzany! A moze wystarcza im podgladanie turystow przez kamere? I nie musza juz zaszczycac terenu osobiscie?



Cytat:
Z tym słońcem i temperaturą jesteśmy wyjątkiem na pogodowej mapie Polski - zewsząd dochodzą do nas wieści, że gdzie indziej zimno, szaro, buro, leje..


Moze to rekompensata za 2019 rok?

Cytat:
Po pobudce każdy zaczyna zajmować się swoimi sprawami. Ja dokonuję kąpieli w Bugu przy pomocy pożyczonej menażki. Woda jest ciepła i gdyby brzeg nie byłby tak mulisty, a prąd tak silny, to wskoczyłbym do rzeki.


A nie pachniales potem tak dziwnie jak moja koszulka tamże wyprana?

Cytat:
i wyrzuciła znajdującą się w środku cudowną ikonę.


Ciekawe czy ktos ta wyrzucona ikone znalazl i schowal? Tak jak pewien pan z Roztocza, ktory nam pokazywal swoja piwnice, cała pelna ikon wyniesionych z cerkwi przed spaleniem. Trzymal je juz 50 lat i sie zastanawial co z nimi zrobic.

Cytat:
Ktoś opowiedział Kaśce, że w wiosce nadal mieszkają ludzie pamiętający UPA i zaproponował, aby z nimi o tym porozmawiać. Pomysł ten od samego początku wydał mi się dziwny: będziemy chodzić po domach i wołać: "dziadku, opowiedzcie o wojnie i mordach"? Kasia jednak strasznie do tego zapaliła i zapał przekuła w działanie: zatrzymała przejeżdżającą na rowerze starszą panią! O dziwo, pani zamiast uciec, z ochotą udała się pod pobliskie drzewko, aby powspominać stare czasy.


Powiem ci ze bylam w szoku! Bylam pewna ze zagadywani miejscowi na slowa "dzien dobry, to pogadajmy sobie o historii" - posla nas w diabły. A tu babeczka bardzo sie ucieszyla i naprawde chetnie z nami pogadala! To byl naprawde jakis wyjazd cudow! Nie pamietam kiedy poprzednio wedrujac po Polsce mielismy tyle pozytywnych kontaktow z miejscowymi, tyle goscinnosci i pozytywnej energii!

Cytat:
Osobiście jakoś nie miałem ochoty na taką rozmowę i postanowiłem ruszyć do kolejnej miejscowości. Chyba szkoda. Pani podobno mówiła ciekawie i nie ukrywała niczego: potwierdziła stawianą tu kilkukrotnie tezę, że to działania władz sanacji rozpaliły nienawiść pomiędzy sąsiadami żyjącymi w harmonii, a i polskie oddziały mordowały Bogu ducha winnych Ukraińców tylko za to, że byli Ukraińcami.


Mysle ze w wielu kwestiach bys sie z tą pania zgadzal!

Cytat:
Nic poważnego się nie stało, ale chyba musimy uważać: najpierw moje oko, teraz jego tyłek... Zaraz zacznie ścielić się trup.


Jakby w wycieczce bral udzial jeden z dawnych uczestnikow zapewne na tym etapie by zostalo wspomniane licho! :P

Cytat:
Rano budzi nas deszcz i odgłosy dwóch grzmotów. Cholera, a dookoła pełno metalowych przedmiotów!


Mi sie na ten odglos tez te metale przypomnialy... I troche mi bylo nieswojo... Ale na szczescie nie przyszla solidna burza i nie musielismy uciekac do kurnika!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2021-06-20, 17:55, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-06-20, 19:16   

buba napisał/a:
Czyli jej nie otwarto? A te pol tysiaca zatrudnionych gornikow nic nie robilo przez ten czas?

zanim kopalnia ruszy, to trzeba ją najpierw "wybudować", również pod ziemią. Zapewne ci górnicy przygotowywali zakład do uruchomienia.

buba napisał/a:
A tego nie pamietam? Moze bylam w kiblu akurat? To dotyczylo noclegow u nich w agroturystyce?

tak, ludzie odwoływali wtedy noclegi. Możliwe, że cię nie było.

Cytat:
Pod dachem to chyba byly dwie!

jak kojarzę jedną, ale czort wie

Cytat:
A nie pachniales potem tak dziwnie jak moja koszulka tamże wyprana?

nie, w miarę normalnie. To chyba materiał tak nasiąknął.

buba napisał/a:
Nie pamietam kiedy poprzednio wedrujac po Polsce mielismy tyle pozytywnych kontaktow z miejscowymi, tyle goscinnosci i pozytywnej energii!

no właśnie, pod tym względem ten wyjazd był wyjątkowy

buba napisał/a:
Jakby w wycieczce bral udzial jeden z dawnych uczestnikow zapewne na tym etapie by zostalo wspomniane licho!

nie ma dawnego uczestnika, to i nie ma licha :lol

Cytat:
Ciekawe czy ktos ta wyrzucona ikone znalazl i schowal?

czasem ikony udało się umieścić w innej cerkwi, w większej miejscowości. Ten pan co chowa uratowane ikony to najlepiej oddałby je do jakiegoś muzeum albo zgłosił się do prawosławnych w tej kwestii.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2021-06-20, 19:18, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-06-20, 20:36   

Pudelek napisał/a:
zanim kopalnia ruszy, to trzeba ją najpierw "wybudować", również pod ziemią. Zapewne ci górnicy przygotowywali zakład do uruchomienia.


Aaa... Juz rozumiem.

Cytat:
buba napisał/a:
A tego nie pamietam? Moze bylam w kiblu akurat? To dotyczylo noclegow u nich w agroturystyce?

tak, ludzie odwoływali wtedy noclegi. Możliwe, że cię nie było.


Ale Polacy? Bo sie bali ze wojna z Donbasu przyjdzie pod Hrubieszow? Czy Ukraincy ze wschodniej Ukrainy planowali wypoczywac nad Bugiem?

Cytat:
no właśnie, pod tym względem ten wyjazd był wyjątkowy


Noooo! :D

Cytat:
nie ma dawnego uczestnika, to i nie ma licha :lol


Licho pewnie jest niezle wkurzone! W odroznieniu od uczestnika podejrzawam, ze ono mialo duza ochote pojechac i nam deptac po pietach!

Cytat:
Ten pan co chowa uratowane ikony to najlepiej oddałby je do jakiegoś muzeum albo zgłosił się do prawosławnych w tej kwestii.


Sugerowalam mu np. muzeum w Sanoku. No ale co zrobil to nie wiem. To bylo 20 lat temu - ten pan juz napewno nie zyje. Juz wtedy chyba mial kolo setki. Czy oddal gdzies ikony w dobre rece, czy moze rodzina porzadkujac dom sie niezle obłowiła? Albo jakis milosnik zwiedzania opuszczonych domow sie na nie natknął? Szlag wie... Ale mysle, ze za 2 albo 4 lata bede sie starala odnalezc ten dom, ciekawe czy w ogole jeszcze stoi...
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2021-06-20, 20:39, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-06-21, 18:06   

buba napisał/a:
Ale Polacy? Bo sie bali ze wojna z Donbasu przyjdzie pod Hrubieszow? Czy Ukraincy ze wschodniej Ukrainy planowali wypoczywac nad Bugiem?

przeciętny człowiek ma problem z geografią, więc wydaje mu się, że jak się tłuką w Donbasie, to pod Lwowem rakiety latają :P Analogicznie jeszcze kilka lat temu jak ktoś jechał np. do Czarnogóry, to się go pytano, czy się nie boi, bo tam przecież wojna (której w Czarnogórze nigdzie nie było, ale u sąsiadów :D ).

buba napisał/a:
Licho pewnie jest niezle wkurzone! W odroznieniu od uczestnika podejrzawam, ze ono mialo duza ochote pojechac i nam deptac po pietach!

jeśli zostało z uczestnikiem w domu, to myślę, że to był dobry układ :lol

buba napisał/a:
Moze to rekompensata za 2019 rok?

tak sobie analizowałem i wyszło, że to była pogoda jedna z najlepszych podczas wyjazdów.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-06-22, 19:41   

Z Dołhobyczowa wydostajemy się na dwa razy: pierwszy autostop podwozi nas tylko kilka kilometrów, do Oszczowa (Ощів). Wychodzimy na skrzyżowaniu, gdzie na wysokim postumencie stoi Jan Nepomucen. Z kolei za płotem bieleją ściany barokowego dworku, obecnie Warsztatu Terapii Zajęciowej Osób Niepełnosprawnych.



Ruch na drodze jest tak skromny, że żartujemy z Bubą, iż wkrótce doścignie nas pozostała trójka poruszająca się pieszo. A jednak nie - podjeżdża młody chłopak, wyraźnie zadowolony, iż może pomóc tak egzotycznym pasażerom. W jego samochodzie przekraczamy historyczną granicę pomiędzy Rosją i Austrią. Czy po ponad stu latach może to mieć jakieś znaczenie? Dla turysty jak najbardziej! Tereny znajdujące się w byłej Kongresówce, czyli dawna gubernia chełmska, objęte były w okresie sanacji akcją polonizacyjną, więc z ich krajobrazu zniknęły niemal wszystkie wiejskie cerkwie należące do Ukraińców. Ziemie położone na południu, a więc dawna Galicja, uniknęły tego nieszczęścia. I choć miejscowi Ukraińcy byli znacznie mniej przychylnie nastawieni do państwa polskiego, to nie próbowano zrobić z nich katolickich Polaków, nikt też nie burzył ich świątyń. W efekcie wiele cerkiewek stoi do dzisiaj, przeklasyfikowanych na kościoły łacińskie.

Wysiadamy w Sulimowie (Сулимів). Do centrum miejscowości musimy udać się szosą w bok, tymczasem powoli zbiera się na deszcz. Mijamy kilka drewnianych domów i starych krzyży, z których usunięto napisy.




Sulimów w przeszłości zamieszkiwali w większości Ukraińcy, trochę mniej liczni byli Polacy. Wśród religii dominował rzymski katolicyzm, wyznawała go nawet połowa Ukraińców. Brak prawosławnych (tablica informacyjna przy cerkwi podaje w tej kwestii nieprawdę, najwyraźniej jej autorzy pomylili zaborców), ale to akurat norma, gdyż w Galicji nie doszło przecież do likwidacji kościoła unickiego i przymusowych przejść na tę odmianę chrześcijaństwa. Skromną cerkiew greckokatolicką wzniesiono w 1867, obecnie pod oryginalnym wezwaniem Jana Ewangelisty służy rzymskim katolikom.



Dzwonnica sprawia wrażenie pijanej ;) .


Zaczyna lekko padać, więc chowamy się pod blaszanym przystankiem, gdzie konsumujemy słony karmel. Wkrótce opady ustają, więc do następnej wioski spróbujemy przejść drogą wśród łąk i pól. Idzie się fajnie, lecz mokre błoto stało się bardzo śliskie. Krwawy ze swoim wózkiem na pewno by tędy nie przejechał :D .



Na horyzoncie doskonale widać wieże zrujnowanego kościoła świętego Marka w Warężu (Варяж). To bliziutko, nieco ponad trzy kilometry od nas. Kiedyś katolicy z Sulimowa należeli do parafii właśnie w Warężu.


Przy tej okazji pozwolę sobie na tradycyjną dygresję historyczną :D . Waręż do 1951 roku leżał w Polsce, podobnie jak ponad dwadzieścia innych miejscowości, w tym Bełz oraz Uhnów i Krystynopol. Potem nastąpiła największa powojenna wymiana terytoriów w Europie. Oficjalnie odbyła się ona na prośbę strony polskiej, w rzeczywistości było oczywiście odwrotnie: Związek Radziecki, a zwłaszcza sowiecka Ukraina, miała ochotę na bogate złoża węgla odkryte przez polskich inżynierów jeszcze w okresie przedwojennym. Z przyczyn politycznych nie można ich było tak po prostu anektować, więc wymyślono zamianę. Polska otrzymała ziemie w Bieszczadach (a właściwie w Górach Sanocko-Turczańskich) z Ustrzykami Dolnymi i Lutowiskami. W propagandowym komunikacie podano, iż to Polska zyskuje gospodarczo, gdyż otrzymuje teren z pokładami ropy naftowej oraz gazu ziemnego. Nie dodano, że pokłady te zostały już wyeksploatowane.
Polscy komuniści nie łudzili się, że mogą coś w tej sprawie ugrać, ale próbowali. Początkowo interesował ich zupełnie inny rejon do przyłączenia - Chyrów, Niżankowice, Dobromił. Pod względem ekonomicznym był on znacznie ciekawszy niż ubogie tereny nad Sanem. Oferowano za niego nawet większy obszar, niż Sowieci chcieli. Ludzie radzieccy powiedzieli: "Zgoda, ale dopłaćcie 150 milionów dolarów". Komunizm komunizmem, ale liczyć się trzeba jak w kapitalizmie. Kwota była za wysoka, więc Polska otrzymała Ustrzyki. Z turystycznego punktu widzenia to lepszy wybór niż kopalnie wokół Bełza. W tutejszej okolicy granica, która na tym odcinku nadal biegła Bugiem, została przesunięta o około piętnaście kilometrów na zachód, między pola.
Ponieważ zmiana granic nastąpiła bezproblemowo (nie licząc wywózek kilkudziesięciu tysięcy osób w jednym i drugim kierunku), więc w ZSRR myślano już nad kolejną. Władze ukraińskie nieustannie podnosili kwestię odwiecznej "ruskiej ziemi" jaką miała być Chełmszczyzna, ale znów pierwszą rolę grała gospodarka (jeszcze bogatsze złoża węgla nad Bugiem). Tym razem wymieniany obszar miał być trzykrotnie większy, a do Kraju Radu trafiłby m.in. Hrubieszów i cały pas ziem ciągnących się pod Lubyczę Królewską. W PRL-u znalazłaby się z kolei wspominany Chyrów, Dobromił, Niżankowice oraz cała linia kolejowa Przemyśl-Zagórz, a granica doszłaby aż do Starego Sambora. Plany te przekreśliła śmierć Stalina.

Tymczasem ja razem z Bubą wychodzę na krańcach Liwczów (Лівче) tuż obok świetlicy wiejskiej. Budynek jest zamknięty, lecz obok mamy fajną wiatę, a za nią trawnik na rozbicie namiotów i wychodek. To jeden z wielu "przystanków turystycznych" wybudowanych za grube unijne pieniądze przez gminę Dołhobyczów.


Zegarek wskazuje, że dopiero kwadrans po szóstej, zatem uderzamy jeszcze do sąsiedniego Hulcza (Гільче), posiadającego sklep. Dobrze byłoby ten odcinek przebyć stopem, ale cóż z tego, skoro nie jeździ kompletnie nic??


Pozostaje nam wdrapać się na górkę, gdzie w niewielkim przysiółku Liwcze-PGR rozmawiamy z dwiema paniami, a potem zejść w dół do wioski, w sumie ponad dwa kilometry w jedną stronę. W Hulczach mija nas jedyny radiowóz spotkany poza miastami w czasie tego wypadu. Robimy postój pod sklepem i stosowne zakupy. Z nieba na przemian pada drobny deszcz i świeci słońce. Potem następuje powrót w identycznej formie, to znaczy ruch na asfalcie prawie zerowy, choć dość nieoczekiwanie przemknął niewielki busik pekaesu.

Horyzont zaczyna robić się groźny.


Zgraliśmy się idealnie, gdyż na miejsce noclegowe obok świetlicy przychodzimy wszyscy dokładnie w tym samym momencie :D . Ponieważ wydaje się, że w każdej chwili może lunąć, więc prędko rozstawiamy namioty. Z bliskiej odległości słychać jakąś muzykę: najpierw sądziłem, że to ktoś słucha radia, a okazało się, że niedaleko stoi figurka maryjna przy której starsze małżeństwo wraz wnukiem śpiewa piosenki religijne. Facet nawet gra na akordeonie! Dźwięki zwabiają Bubę i Iwonę, a także Krwawego. Dziewczyny śpiewają razem z gospodarzami, dodatkowego męskiego głosu nie zarejestrowałem.

Gmina była tak zapobiegliwa, iż do każdej wiaty dołożyła podwieszany ruszt! Nie ma więc potrzeby szukania patyków, strugania wariata i tym podobnych, można jak człowiek wrzucić kolację na żelazo.


Mimo, że jesteśmy ulokowani ledwie kilkadziesiąt metrów od drogi, nikt i nic nas w nocy nie niepokoi. Deszcz ostatecznie także przemknął bokiem, więc jak na zapowiadany dzisiaj najgorszy pogodowo dzień wyprawy, to mieliśmy całkiem przyzwoitą aurę.


Poranek jest dokładnie taki, jak prognozowano: słoneczny i ciepły. Zbieramy się bardzo wolno i opuszczamy obozowisko grubo po trzynastej. Ledwo weszliśmy na asfalt, a złapaliśmy stopy - najpierw jeden samochód i zaraz potem drugi zawiózł nas pod sklep do Hulczy. W wiosce poza tym przybytkiem nie ma raczej nic ciekawego - kiedyś stała w niej drewniana cerkiew, lecz spłonęła w 1973 roku. A, przepraszam, jest pewna ciekawostka - miejscowa szkoła przechodzi "głęboką termomodernizację" (tak przynajmniej wynika z tablicy przy budynku). Ciekawe jak wyglądałaby płytka termomodernizacja?


Nasz dalszy marsz nieoczekiwanie zablokował nieoznakowany patrol straży granicznej, który przyczaił się za tutejszą świetlicą. Panowie po cywilnemu machają legitymacjami i proszą o dokumenty. I od razu wiadomo, że zajmą nam trochę więcej czasu, bo każdy papier trzeba zgłosić centrali literując po kolei każdy wyraz. W pewnym momencie jeden z funkcjonariuszy macha do Szymona:
- Pan podejdzie.
Jego dowód okazuje się nieważny. Kiedyś Szymon go zablokował, ale chyba o tym zapomniał i teraz wyszło szydło z worka. Cudnie.
- Masz dla nas jeszcze jakieś niespodzianki? - pytam go z głupim uśmiechem.
Mijają minuty, potem kwadranse. Żar leje się z nieba, czekamy na decyzję.


Musi do nas przyjechać ktoś wyższy rangą aby rozwiązać ten problem, ale to potrwa...
- Gdybyście zobaczyli coś podejrzanego przy granicy, to dzwońcie - mówi strażnik i podaje nam wizytówki z wymownym hasłem "umiemy docenić dobrą informację". Na płatnych informatorów raczej się nie nadajemy, w zapewnianą pełną anonimowość również nie bardzo wierzę.
- Jest gdzieś przed nami sklep? - zmieniam temat.
- Nie ma.
- A w Chłopiatyniu?
- W Chłopiatynie - poprawiają mnie. - Też nie ma.
- Jak to? - dziwię się. - Przecież w internecie go zaznaczono.
- Był, ale nie ma. Zlikwidowany dwa lata temu. W Hulczach macie ostatni sklep.
- O nie, to ja pędzę uzupełnić zapasy do jedzenia! - Krwawy zerwał się z ziemi i pobiegł w kierunku centrum.
U mnie trochę jeszcze trochę żarcia się uchowało, więc nie muszę się cofać. Tylko ta niepotrzebna strata czasu spowodowana cholerną kontrolą!
W końcu nie wytrzymuję i za zgodą reszty ekipy ruszam samotnie do przodu. Wolę na nich poczekać gdzieś dalej na jakiejś zacienionej łączce niż tu, na skraju zakurzonej drogi... Pozostała czwórka zostaje z tyłu za tablicą z nazwą miejscowości.


Przechodzę obok ostatnich zabudowań Hulczy...


...przecinam niewielki Chochłów (Хохлів) i zaczyna się bardzo przyjemny odcinek wśród pól.



Hulcze to pustynia telefoniczna. Od wczoraj nie mam zasięgu, nawet ukraińskiego. Na jednym z pagórków w końcu pojawiają się Ukraińcy, więc dzwonię do domu i rodziców, którzy przebywają akurat na morzem. Tam czternaście stopni, dużo pada. Na Śląsku także piździawica. A u nas słońce pali na tyle mocno, że zaczynają przypiekać mi się nogi, również na twarzy czuję, że będzie mocna opalenizna.



Po drodze nie jeździ prawie nic, szans na złapanie stopa więc nie mam. Po pewnym czasie śmiga koło mnie pojazd pograniczników od kontroli, a więc już wiem, że reszta ekipy także została zwolniona i mogła ruszyć.

Po lewej pierwszy widziany krzyż, z którego nie usunięto napisu w cyrylicy.


Przede mną Dłużniów (Длужнюв), wioska malutka, mieszka w niej tylko kilkadziesiąt osób (przed wojną ponad sześćset, w tym pięciu Polaków). Zupełnie do niej nie pasuje cerkiew, widoczna już z daleka.


Nie pasuje, gdyż to jedna z największych (a może i największa) drewnianych cerkwi w Polsce: wysoka na 27 metrów, długa na 25, a sama nawa ma prawie 10 metrów szerokości. Przez te wymiary nie mam szans objąć jej na normalnym zdjęciu, trochę ratuję się koślawą panoramą z kilku ujęć.



Pod świątynią parkuje SG, więc cofam się do początku wsi pod wiatę, a tam dogania mnie reszta towarzystwa i już razem wracamy do cerkwi (w międzyczasie straż w końcu odjechała). Szymonowi zarekwirowano dowód i wystawiono dokument zastępczy, został też poinformowany, iż... nie wolno robić zdjęć granicy oraz terenów położonych za nią! Pomyślałem, że to jakiś absurd, ale rzeczywiście istnieje rozporządzenie wojewody lubelskiego, w myśl którego zakazane jest uwiecznianie nawet słupków granicznych, a także pasa granicznego i całej widzianej Ukrainy. Komuna pod pewnymi względami trwa w najlepsze!

Pod cerkwią (obecnie kościołem katolickim) robimy postój. Przychodzi do nas starszy facet z psem i młodym kotem, ale rozmowa się nie klei, żyje trochę w swoim własnym świecie. Kot - wręcz przeciwnie - nawiązuje z nami bliską wieź :P .

Popołudnie zaczyna wchodzić w fazę dojrzałą, a my musimy pokonać jeszcze spory kawałek trasy, za to w pięknych okolicznościach przyrody.

W pewnym oddaleniu od cerkwi przy lesie, otoczony polami, rozciąga się cmentarz. Część katolicka starannie skoszona, część unicka zarośnięta.



Między uprawami prowadzi rozjeżdżona ścieżka będąca jednocześnie szlakiem gminnym. Tu się idzie naprawdę przyjemnie.



Chłopiatyń. W niebo strzelają dwa nadajniki oraz mniejsza wieża widokowa. Dotrzemy tam jutro a może dzisiaj, kto to wie? W linii prostej rzut beretem, lecz my teraz zaczniemy kręcić kółko.


Krwawy czuje się śpiący i stwierdza, że pójdzie prosto do najbliższej cerkwi i się zdrzemnie, a my odbijamy w lewo z zamiarem odwiedzenia jeszcze jednej świątyni. Wśród rzepaku trwa jakaś odkrywka, prawdopodobnie pobierają wapień.



Pomiędzy drzewami pojawia się cerkiewna bania, a na linii drzew żółte tabliczki graniczne.



Wyżłów (Вижлів) to jeden z polskich końców świata. Nie prowadzą tu asfaltowe drogi, a te gruntowe są mocno wyboiste. Dawniej była to wieś licząca ponad trzystu mieszkańców, grekokatolików i łacinników (tak nazywano w okresie międzywojennym Ukraińców wyznających rzymski katolicyzm) oraz kilku Polaków. Administracyjnie leżała w gminie Bełz. Po wojnie wywieziono Ukraińców, ostatnich w czasie akcji "Wisła". W 1951 roku po wymianie terenów z ZSRR kilkaset metrów od wioski nieoczekiwanie wyrosła granica. To właściwie oznaczało zanik osadnictwa. Pozostała tylko cerkiew świętego Mikołaja.


Świątynia nietypowa, bowiem na murowany korpus nałożono drewnianą kopułę. Oficjalnie należy do katolików, ale nie ma dla kogo odprawiać mszy. Jakiś czas temu dodatkowo ją okradziono; powoli i systematycznie jej stan się pogarsza w kierunku ruiny i chyba nikogo nie interesuje, aby ją uratować. Szkoda, bo naprawdę jest urodziwa.



Obok cerkwi wzniesiono ceglaną dzwonnicę, założono także cmentarz. Zachowało się na nim około trzydziestu starszych nagrobków, do tego kilka nowszych. A za płotem ciągnie się ściana lasu - granica.



Przez rozwalone drzwi wchodzimy do środka. Na wstępie wita nas... trumna. Na szczęście bez lokatora. Zachowały się resztki ołtarza głównego i dwa ołtarze boczne (ten po lewej razem z obrazem). Do tego fragmenty polichromii oraz chór. Część wyposażenia powędrowała do Lublina.




Wokół cerkwi panuje przyjemna cisza, zakłócana jedynie przez ptaki (głównie jednego nerwowego bażanta). Opuszczamy Wyżłów ze świadomością, że jeśli kiedyś tu wrócimy, to święty Mikołaj już może nie mieć swojego kościoła...


Wikipedia podaje, że nikt w Wyżłowie już nie mieszka, ale to nieprawda - za lasem stoi jedno gospodarstwo, ewidentnie posiadające gospodarzy, użytkowane i zadbane. Do tego kilka innych domów, które z kolei raczej na pewno są opuszczone.


Pylista droga wśród pól to najfajniejszy odcinek dzisiejszego dnia.





Z wielu miejsc doskonale widać zaorany pas drogi granicznej i biało-czerwono-żółto-niebieskie słupki.

Coś mi tam dziwnego majaczyło na horyzoncie i przybliżenie z aparatu potwierdziło moje przypuszczenia: Ukraińcy po swojej stronie nadal częściowo utrzymują sistiemę! Po cholerę? Zapewne nie jest już podłączona do prądu, ale istnienie takiej infrastruktury w czasach, kiedy niemal każdy obywatel Ukrainy może legalnie przekroczyć granicę przez odpowiednie przejście, a w drugą stronę raczej nikt na przełaj się nie wybiera, to kompletny idiotyzm. Trudno też Ukraińców podejrzewać, że tym sposobem chcą wyłapać nielegalnych migrantów w kierunku unijnym. Chyba ktoś uznał, że skoro sistiema "zawsze" tutaj była, to nie należy jej rozbierać.



Przed nami Myców (Миців). Witają nas zabudowania PGR-u, niektóre opuszczone, a inne odnowione. Na skrzyżowaniu spotykamy gromadkę dzieci (jedno przebrane za policjanta), które wskazują nam drogę do położonej poza zabudowaniami cerkwi świętego Mikołaja (chyba najpopularniejszy patron w kościele unickim). Tam czeka na nas Krwawy.


Cerkiew jest w znacznie lepszym stanie, niż ta z Wyżłowa, choć można dostrzec na niej upływ czasu i okres zaniedbań. Przez dekady była opuszczona, rzymskim katolikom służy dopiero od kilkunastu lat.



Obok świątyni kilka nagrobków, jeden w formie wysokiego obelisku. To prawdopodobnie pomnik poświęcony ukraińskim Strzelcom Siczowym.


Otaczające nas kolory wskazują, że dzień wkrótce się skończy, zatem znów powstaje paląca kwestia noclegu. Z pomocą - nie pierwszy i nie ostatni raz podczas tego wyjazdu - przychodzą obcy ludzie. Tym razem zjawił się facet w wypasionym samochodzie. Co prawda mieszka w Chełmie, ale wspólnie z ojcem gospodaruje na tutejszych polach. "Średni rolnik" - tak się określa, choć według naszych standardów to raczej więcej niż średni ;) . Widział nas już wcześniej w centrum wioski i chce nam jakoś pomóc. Pytamy się o miejsce na rozbicie namiotów... Pada oferta wykorzystania trawnika przy PGR-ze, ale ostatecznie przypomina sobie miejsce na biwak w sąsiednim Chłopiatynie. Tam stoi kolejna z wiat wybudowanych przez gminę. Proponuje, abym razem z Szymonem wsiadł do jego wozu i razem tam podjedziemy i ocenimy lokalizację. I tak zrobiliśmy. Wiata fajna, zaraz obok staw. Trochę zaniepokoiła mnie bliskość domów oraz drogi, ale pan zapewnił, że miejscowi nie będą mieli nic przeciwko naszej obecności. Co najwyżej może się przyczepić straż graniczna, która swoją siedzibę ma za najbliższą górką.

Wracamy do mycowskiej cerkwi, dziewczyny pakują się do samochodu razem ze wszystkim plecakami. Nasz dobroczyńca zawozi je do Chłopiatynia i jeszcze na odchodne zostawia całą skrzynkę wody mineralnej! Naprawdę, w tym roku mieliśmy wyjątkowe szczęście do spotykania na swojej drodze dobrych ludzi (co nie znaczy, że w przeszłości spotykaliśmy tylko złych)!

Męska część ekipy udaje się na nocleg pieszo. Przy wieczornym słońcu i przy takich widokach to czysta przyjemność!



Chłopiatyń (Хлопятин) to żadna metropolia, nieco ponad stu mieszkańców. Wiata niby położona jest w sercu wioski, ale jednocześnie trochę na uboczu, więc mamy spokój. Zresztą w najbliższych domach szybko zgaszą się światła, ludzie pójdą spać, a drogą prawie nic nie będzie jeździć. Namioty rozstawiamy w trawie, między urządzeniami placu zabaw.


Kusi pobliski staw. Większość ekipy po ciepłym dniu chętnie wskoczyłaby do wody. Staw jest jednak używany przez miejscowe koło wędkarskie (podobnie jak wiata), więc nie chcemy go zanieczyszczać chemią. Poprzestajemy na małym opłukaniu się bez użycia mydła.


Przy wiacie obowiązkowy ruszt, na którym smażymy końcówki zapasów. Jutro koniecznie musimy znaleźć jakiś sklep!
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2021-06-22, 22:15, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-06-22, 20:08   

Pudelek napisał/a:
Tu się idzie naprawdę przyjemnie.

Wygląda to tak, że człowiek ma ochotę spakować plecak i iść przed siebie :)

Pudelek napisał/a:
Szkoda, bo naprawdę jest urodziwa.

Szkoda.
Ale ta pierwsza, też sympatyczna się wydaje.

Bardzo podobają mi się też zdjęcia: drogi, co po niej nic nie jeździ i następne z groźnym horyzontem.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-06-22, 22:11   

Najładniejsza cerkiew jeszcze jest przed nami :) Pod względem natężenia takich świątyń to jeden z bogatszych rejonów kraju, a w przeciwieństwie do terenów np. Beskidów to mało kto je zna.

laynn napisał/a:
i następne z groźnym horyzontem.

na szczęście przeważnie tylko straszył :D
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6082
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-06-23, 10:33   

Cytat:
Dla turysty jak najbardziej! Tereny znajdujące się w byłej Kongresówce, czyli dawna gubernia chełmska, objęte były w okresie sanacji akcją polonizacyjną, więc z ich krajobrazu zniknęły niemal wszystkie wiejskie cerkwie należące do Ukraińców. Ziemie położone na południu, a więc dawna Galicja, uniknęły tego nieszczęścia. I choć miejscowi Ukraińcy byli znacznie mniej przychylnie nastawieni do państwa polskiego, to nie próbowano zrobić z nich katolickich Polaków, nikt też nie burzył ich świątyń. W efekcie wiele cerkiewek stoi do dzisiaj, przeklasyfikowanych na kościoły łacińskie.


A to ciekawe! Bo przeciez te "akcje polonizacyjne" robiono w okresie miedzywojennym, gdy i dawna gubernia chelmska i ta czesc Galicji nalezaly do Polski. Galicji nie polonizowano z jakis powodow? Bo jakis urzędas wyznaczyl na mapie "tu tak a tu nie, bo tak"?

Cytat:
Zaczyna lekko padać, więc chowamy się pod blaszanym przystankiem, gdzie konsumujemy słony karmel.


Jakos wyjatkowo tam smakowal! :D

Cytat:
Dziewczyny śpiewają razem z gospodarzami, dodatkowego męskiego głosu nie zarejestrowałem.


No tak, Krwawy faktycznie skupil sie tylko na sluchaniu.

Cytat:
W pewnym momencie jeden z funkcjonariuszy macha do Szymona:
- Pan podejdzie. Jego dowód okazuje się nieważny


Moj tez okazal sie niewazny. Ale moja niewaznosc byla widac mniej grozna dla systemu, bo nie poswiecono jej tyle uwagi ;)

Cytat:
Wikipedia podaje, że nikt w Wyżłowie już nie mieszka


Napisali niby ze w 2009 nikt nie mieszkal. Ale raczej nie sądze, zeby zasiedlili te domy pozniej?

Cytat:
Pylista droga wśród pól to najfajniejszy odcinek dzisiejszego dnia.


Moim zdaniem to w ogole calego wyjazdu! Ale sie tam super wedrowalo do tego Wyzlowa!

Cytat:
Widział nas już wcześniej w centrum wioski i chce nam jakoś pomóc


Ja szlam na koncu i zagadal mnie juz wczesniej tam przy PGRach, oferujac wode i wszelaka pomoc. Twierdzilam, ze niczego nam nie trzeba, wszystko mamy i dziekujemy, ale widac ujela go moja skromnosc ;) A skadnad podwozka okazala sie bardzo przydatna bo deptac do Chlopiatyna juz calkiem nie mialam sily!

Cytat:
(co nie znaczy, że w przeszłości spotykaliśmy tylko złych)!


Ale na poprzednich zli sie trafiali - tak jak ci co was popędzili spod daszku pod kosciolem czy ta wredna baba ze sklepu w Błakałach. Albo ten co nam chcial wlepic mandat w Topiłach i dopiero stado golasow go zbiło z tropu ;) Teraz na szczescie takich w ogole nie bylo!

Cytat:
Najładniejsza cerkiew jeszcze jest przed nami :)


O! to ciekawe ktora zasluzyla na to miano?

Cytat:
Pod względem natężenia takich świątyń to jeden z bogatszych rejonów kraju, a w przeciwieństwie do terenów np. Beskidów to mało kto je zna.


W taki Beskid Niski to teraz juz wszyscy koneserzy i milosncy dzikosci masowo jezdza ;) A okolice Hrubieszowa to nawet "grinwelo" pominelo. Bo przeciez tam nic nie ma. I moze wlasnie dlatego bylo tam tak fajnie i tylu milych, pomocnych ludzi mozna bylo spotkac? Bo turysta tam wciaz jest atrakcją a nie tylko utrapienieniem?
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2021-06-23, 10:35, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-06-27, 14:56   

buba napisał/a:
A to ciekawe! Bo przeciez te "akcje polonizacyjne" robiono w okresie miedzywojennym, gdy i dawna gubernia chelmska i ta czesc Galicji nalezaly do Polski. Galicji nie polonizowano z jakis powodow? Bo jakis urzędas wyznaczyl na mapie "tu tak a tu nie, bo tak"?

Ukraińcy w Galicji byli uświadomieni narodowościowo i nie było szans na ich spolszczenie. Gubernię chełmską uznawano za "odwieczną polską ziemię", a tutejszych Ukraińcow czy Rusinów za zruszczonych Polaków. Dodatkowo polski rząd nie mógł niszczyć cerkwi grekokatolickich, więc niszczył prawosławne.

Cytat:
Moj tez okazal sie niewazny. Ale moja niewaznosc byla widac mniej grozna dla systemu, bo nie poswiecono jej tyle uwagi ;)

a to nawet nie wiedziałem. Ale może chodziło nie tylko o nieważność, tylko zablokowanie dokumentu.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group