Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Polska rzepakowa: od Hrubieszowa do Tomaszowa.

Autor Wiadomość
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-06-28, 21:45   

Pudelek napisał/a:
Ukraińcy w Galicji byli uświadomieni narodowościowo i nie było szans na ich spolszczenie. Gubernię chełmską uznawano za "odwieczną polską ziemię", a tutejszych Ukraińcow czy Rusinów za zruszczonych Polaków. Dodatkowo polski rząd nie mógł niszczyć cerkwi grekokatolickich, więc niszczył prawosławne.


A to perfidnie uknuli... :(

Pudelek napisał/a:
Cytat:
Moj tez okazal sie niewazny. Ale moja niewaznosc byla widac mniej grozna dla systemu, bo nie poswiecono jej tyle uwagi

a to nawet nie wiedziałem. Ale może chodziło nie tylko o nieważność, tylko zablokowanie dokumentu.


Pewnie tak. Bo z moim to sprawa jasna - zem gapa i przeoczyla termin. No a z Szymonowym to szlag wie - kto komu go ukradł i jaki kredyt wzial ;)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-07-06, 16:55   

Kolejny piękny, słoneczny i ciepły poranek. Chłopiatyn (Хлопятин) budzi nas również miarowym rykiem kosiarek. Już wieczorem ktoś z zapałem używał tego przyrządu, a dziś podjął wyzwanie o dość wczesnych godzinach rannych (na zegarku nie było jeszcze siódmej). Podobno prezydent ogłosił Narodowy Dzień Koszenia Trawy i wielu wyborców z zapałem rzuciło się do czynu.



Co najlepsze do picia z rana? Piwo, wiadomo, ale jego została nam ostatnia puszka. Równie znakomicie do gaszenia pragnienia nadaje się woda Galicya - całą skrzynkę zostawił wczoraj człowiek, który podwiózł nas nad staw! Kolejne butelki są szybko opróżniane.


Idę odwiedzić wznoszącą się za górką wieżę widokową. Stoi ona obok siedziby straży granicznej, a przy jej płocie szaleje facet z kosiarką.


Z najwyższej platformy, umieszczonej na szesnastym metrze, roztacza się widok na całą okolicę. Oczywiście najbardziej rzuca się w oczy żółty kolor rzepaku.



Najciekawiej patrzy się w kierunku Mycowa, gdzie doskonale prezentuje się cerkiew. Dziwne konstrukcje na horyzoncie, które wziąłem za jakieś szyby albo kominy, okazały się wysokimi drzewami.




Granica z Ukrainą jest w okolicy Chłopiatynia odsunięta o kilka kilometrów, więc nie dojrzymy zaoranego pasa. Za to przy dobrej pogodzie z wieży można dostrzec budynki we Lwowie, a ja w tej kępie drzew na środku widzę jakiś obelisk i chyba słup triangulacyjny.


Traktor coś nabiera albo spuszcza między drzewami.


Gmach SG, a z prawej cmentarz, na który zaraz pójdę.



Cmentarz jest najlepiej zadbanym ze wszystkich, które odwiedziliśmy: część unicka jest tak samo odkryta jak katolicka, więc nie ma żadnych problemów z obejrzeniem kilkudziesięciu starych nagrobków i pomników.





Wracam do reszty ekipy nad staw. Przy pobliskich domach pojawiły się kolejne kosiarki. Ulicą co chwilę przemyka patrol, a dwóch pograniczników zaparkowało motorami na drugim brzegu i zawzięcie dyskutowało, długo nam się przyglądając. Niektórym to jednak nie przeszkadza.


Zbieramy się trochę szybciej niż wczoraj, choć i tak w godzinie południowej. Najpierw podchodzimy kawałek do centrum wsi, gdzie podziwiamy bardzo ładną cerkiewkę Zesłania Ducha Świętego, obecnie katolicki kościół filialny.


Potem omawiamy plan na resztę dnia. Na pewno trzeba zrobić gdzieś zakupy (w Chłopiatynie sklep zamknięto dwa lata temu), bo nasze zapasy są na ukończeniu: mnie została do jedzenia jakaś czekolada i butelka wody, alkoholu nie mamy już wcale. U innych także resztówki. Na szczęście na skrzyżowaniu działa stacja benzynowa, na której można kupić coś do picia i skromną przegryzkę. Ale trzeba uważać: wziąłem z półki Pepsi, a pani w kasie chciała mi nabić petrygo :D.


Plan maksymalny na dziś zakłada dotarcie do Wierzbicy, gdzie ponoć znajdują się ruiny pałacu. To jednak grubo ponad dwadzieścia kilometrów, bez stopa tam się nie dostaniemy. Wychodzimy zatem z Chłopiatynia w nadziei, że coś złapiemy.


Jak wiadomo nadzieja jest domeną głupich. Na drodze prawie nic nie jeździ, kompletna cisza. Gdy w końcu zatrzymuje się jakiś samochód, to są w stanie zabrać ze sobą tylko Bubę, która zawiozą do najbliższego skrzyżowania. Cała reszta maszeruje dalej w prażącym słońcu.

Patrzę na południe - płaski krajobraz, dopiero hen daleko na Ukrainie majaczą zielone wzgórza.


Na skrzyżowaniu Buby nie ma, więc domyślamy się, iż stop podwiózł ją do nieodległego Budynina (Будинін), dokąd i my zmierzamy.


Zmieniamy powiat z hrubieszowskiego na tomaszowski, a gminę Dołhobyczów na Ulhówek. Poza tym nic nowego. W Budyninie, jak w niemal każdej okolicznej wiosce, zdecydowaną większość przedwojennych mieszkańców stanowili Ukraińcy, do tego znalazłoby się kilkudziesięciu Żydów. Ponoć kilku rodzinom ukraińskim udało się uniknąć wypędzeń w czasie akcji "Wisła", przetrwała także cerkiew Niepokalanego Poczęcia NMP. Od 1946 roku należy do parafii katolickiej, ale znalazłem także niepotwierdzoną informację, że przez pewien czas była w rękach prywatnych, gdyż kupiono ją jako działkę ze świątynią nie posiadającą właściciela.


Cerkiew uzupełnia drewniana dzwonnica wzniesiona w tym samym czasie (1887 rok), a także kamienny krzyż, przypominający pokutny.



Na sąsiednim placu zabaw kobieta szaleje z kosiarką, dożynając resztkę trawy, która nie zdążyła w ogóle wyrosnąć. Zastanawiam się czy te masowe nieustanne koszenie to tylko moda, nakaz społeczny czy już forma choroby psychicznej?

Tymczasem my wpadamy na pomysł kąpieli! Buba (rzeczywiście czekała na nas pod cerkwią) ma na mapie zaznaczone jakieś jeziorko oddalone o rzut beretem. Ruszamy na zwiady, lecz okazuje się ono mulistym stawkiem z wysokimi brzegami, gdzie prędzej zrobimy sobie krzywdę, niż się ochłodzimy. Trudno, pójdziemy dalej.

Na skraju wioski wdajemy się w rozmowę z jedną panią i w tym samym czasie pojawia się patrol straży granicznej. Oczywiście pytania skąd i dokąd, że mamy się nie zbliżać do samej granicy (choć przecież takiego zakazu nie ma, znowu samowolka), ale skojarzyli, iż wczoraj Szymonowi ich koledzy skonfiskowali dowód, więc ostatecznie nawet nie sprawdzali dokumentów.

Droga z Budynina do Machnówka miała być nieutwardzona, ale tylko na mapie, gdyż wyłożona jest obecnie pięknym, rozpływającym się asfaltem. Mamy podwójną bombę cieplną, bo grzeje nas nie tylko z góry, ale i z dołu. A na stopa oczywiście nie ma szans, gdyż tu znowu prawie nic nie jeździ (dwukrotnie mijał nas samochód z logo gminy, ale nawet nie zwolnił).

Na zdjęciu załapał się szalony zając - biegł do drogi, a potem z powrotem.


W Machnówku (Махновик) mieli kiedyś i kościół i cerkiew. Cerkiew zniszczono po wojnie, kościół z kolei po wojnie odbudowano (spaliła go UPA), ale jakoś do mnie swoim pięknem nie przemawia.


Powoli zaczynamy odczuwać zmęczenie. Ekipa stanęła naprzeciwko kościoła i gada, gada i gada, a ja czuję, że muszę iść dalej, póki jeszcze mam siłę. Wyrywam więc do przodu. Mijam gospodarstwa, kilka krzyży i budynek wyglądający na dawną szkołę. Kolejne osoby koszą coś, co kiedyś było trawą. Jedna babka hałasuje tak mocno, że nie słyszę, jak odpada mi karimata, dopiero jej krzyk przebija się przez warkot.


Machnówek płynnie przechodzi w Korczmin (Корчмин). Kiedyś była to duża wieś, licząca ponad tysiąc mieszkańców; współcześnie raptem około setki. Wolnym krokiem wychodzę na obrzeża, gdzie czeka prawdziwa perełka - cerkiew z 1658 roku, uchodząca za najstarszą na Lubelszczyźnie i jedną z najstarszych w Polsce! Moim zdaniem to najładniejsza świątynia z tych, które widzieliśmy w czasie całej wyprawy: zdjęcia może tego nie oddają, ale wygląda wręcz jak zabawka, model, zgrabny wzór do naśladowania!


Po wojnie przez kilka lat użytkowali ją katolicy. Potem niszczała w ciągu czterech dekad; jej stan był tak zły, iż uznano, że nie nadaje się do ochrony i rozważano jej rozbiórkę. Prośby o ratunek słali dawni mieszkańcy (aktualni pewnie się nią niezbyt interesowali), ale trzeba było dopiero upadku komunizmu, aby wreszcie rozpoczęto przy niej prace. Obiekt całkowicie rozebrano, wymieniono zniszczone elementy i zakonserwowano pozostałe, po czym na nowo złożono. Jej bryła różni się trochę od przedwojennej: PRL-u nie przeżyła zakrystia ani przedsionek, a także dzwonnica.


Cerkiew nadal nosi wezwanie Objawienia Pańskiego, a w 2002 zwrócono ją grekokatolikom. Ona miała szczęście, ale ile takich pięknych okazów zniknęło z krajobrazu, nawet w ostatnich latach?


Dwujęzyczny krzyż ku pamięci wszystkich zmarłych.


Coś nie widać pozostałych włóczęgów. Do pewnego momentu obserwowałem, że idą kilkaset metrów za mną, lecz potem gdzieś zniknęli. Zacząłem się zastanawiać, czy czasem nie złapali jakiegoś stopa i siedzą już daleko stąd przy zimnym piwie i ciepłej strawie... Zjawiają się po dobrych dwóch kwadransach albo i później. Odwiedzali starą szkołę. No tak, mogłem się domyślić ;) . I jeszcze mieli następną wizytację SG i serię głupich pytań!
Następuje kolejna burza mózgów: co czynimy dalej? Każdemu już burczy w brzuchu, potrzebujemy sklepu! Opcje są dwie: albo próbujemy łapać stopa w kierunku Ulhówka (siedziby gminy) albo uderzamy piechotą do Tarnoszyna. Ulhówek na pewno jest większy, ale dziś z podwózkami idzie nam fatalnie! Dziewczyny próbują pierwszej opcji, oczywiście nic nie jedzie. No, prawie nic - zjawia się pogranicznik na motorze! Noż ku.... ...ć, jak muchy do gnoju. Trzecia dzisiejsza kontrola?
- Państwo spali obok stawu w Chłopiatynie? A, to w porządku - założył kask i pojechał. Przynajmniej tyle.

Czas ucieka, nie mamy wyboru - idziemy do Tarnoszyna. Musimy się trochę cofnąć i przejść rzeczkę Rzeczycę, płynącą do Bełza.


Cerkiew z drugiego brzegu.


Droga jest prosta i oczywiście niemal nieużytkowana. Przez półtorej godziny mija nas pięć aut: trzech wariatów testujących silniki swoich rzęchów, jeden jełop, który prawie nas rozjechał i jedna śmieciarka. Ta ostatnia wydawała się najbardziej normalna.


Co gorsza zawieruszył się Krwawy. Jak zwykle szedł ostatni, widziałem go jeszcze gdzieś w Korczminie, a potem zniknął. Napadli go, zgwałcili, ukradli wózek? Nie wiadomo, na telefony nie odpowiada. Kurde, żebyśmy nie musieli się cofać, aby identyfikować zwłoki...


Ten odcinek dłuży się niemiłosiernie, wszyscy mają już wszystkiego dość. Wreszcie pojawiają się zabudowania, choć to dopiero Szczepiatyn (Щеп'ятин). Z boku wśród drzew stoi kościół będący kiedyś ewidentnie cerkwią (dość młodą, bo z 1913 roku), ale nikt nie ma już ochoty do niej podchodzić. W zamian za to słyszymy dochodzące śpiewy rozpoczynającej się mszy. A w tle warkot kosiarek.


Tarnoszyn (Тарношин) przyjmujemy jako wybawienie. Ale gdzie sklep? W końcu go widzimy, naprzeciwko szkoły Orła Białego (zazwyczaj patronami są ludzie, a nie godła czy zwierzęta). Wpadamy, kupujemy coś zimnego i siadamy na ławeczce. Przeszliśmy dziś ze siedemnaście kilometrów, a mam wrażenie, że przebiegłem maraton.


Można powoli myśleć o noclegu, choć z tym także będzie problem, bo okolica jest wybitnie bezleśna: najbliższy nam las leży za słupkami granicznymi. Jeden facet spod sklepu straszy, że w Polsce znajdziemy takowy dopiero za kilkanaście kilometrów! Przesadza, ale nastroju nam nie poprawia. Do czasu - nasza sytuacja noclegowa zainteresowała go i postanowił pomóc (bezinteresownie i z własnej woli - kolejna taka sytuacja na tym wyjeździe!). Okazało się, iż to dawny prezes miejscowego klubu piłkarskiego; dzwoni do aktualnego prezesa i załatwia nam nocleg na... stadionie! Początkowo mieliśmy rozbijać namioty, ale zostawiono nam otwartą szatnię i nawet pokój klubowy, gdzie możemy się rozłożyć. Do tego obok mamy wychodek, kran, miejsce na ognisko i drewno! Cudna sprawa! Odnalazł się także Krwawy, jego opóźnienie wynikło z powodu molestowania w Korczminie jednego dziadka z prośbą o wodę.


Przy boisku trwa koszenie parkingu, więc większość z nas zrzuca klamoty i udaje się do pobliskiego, drugiego sklepu, gdzie spędzamy miło czas w zadaszonym ogródku. Po drodze oglądamy także Krzyż Grunwaldzki: to replika, poprzednie dwa zniszczyli Ukraińcy. Innych zabytków w wiosce brak, ale piękną drewnianą cerkiew z Tarnoszyna możemy dziś podziwiać w skansenie w Lublinie.


Wieczór mija nam na ostatnim ognisku, przez jakiś czas towarzyszą nam działacze z klubu, w tym nasz dobroczyńca. Klub nazywa się GKS Szyszła Tarnoszyn (Szyszła to rzeczka płynąca niedaleko) i obecnie jest jedynym w gminie (kiedyś były dwa). Założono go w 1993 roku i aktualnie gra w klasie A. Nasi rozmówcy narzekają, że czasy dla sportu coraz gorsze, bo młodzi ludzie do aktywności fizycznej się nie garną. To zrozumiałe, mają przecież smartfony! Dyskusji przy ciemniejącym niebie jest więcej: o zarobkach leśników, o straży granicznej, korupcji na Ukrainie, cmentarzu z Wielkiej Wojny, a nawet o akcentach w języku polskim.


Na wieczór i noc zapowiadano opady, więc tym bardziej cieszy nas możliwość spania pod dachem.
- W Jarosławiu już pada - mówi jeden z Tarnoszynian patrząc w komórkę. - Więc macie godzinę, zanim zacznie i u nas.
W tym przypadku się pomylił, gdyż lunęło dopiero nad ranem. Zdołaliśmy na spokojnie dokończyć ognisko, a nawet połowicznie spalić w żarze kartofelki :) .



Ostatnia noc "w plenerze" minęła spokojnie, choć u Buby (spała w pokoju klubowym) hałasowała mysz. W drugim pomieszczeniu obecności obcych zwierząt nie odnotowano.


Pakujemy się, zakładamy peleryny przeciwdeszczowe, zostawiamy klucze w umówionym miejscu. Na przystanek mamy niedaleko.


Autobus się spóźnia, a kierowca to przeciwieństwo większości spotkanych dotychczas osób: nerwowy, burczący i niemiły. Nieustannie nas pogania, zwraca uwagę i mruczy pod nosem, pędzi przed siebie jak idiota. W kabinie pełno kartek z zakazami i nakazami, do tego kilka nalepionych godeł państwowych i świętych obrazków. Mieszanka wybuchowa. Najważniejsze, że zdążył po drodze odebrać obiad od równie złej żony.

To jeszcze nie koniec naszego wyjazdu, gdyż resztę dnia spędzimy w Zamościu, ale koniec tej "prawdziwszej" części wyprawy, pieszo-autostopowej. Muszę w podsumowaniu napisać, że nie spodziewałem się, iż będzie tak fajnie! Nowi ludzie, nowe warunki, nowa pandemia. A okazało się, że zabawa była przednia! Zobaczyliśmy sporo zabytkowych obiektów, liczne drewniane i niedrewniane cerkiewki. Przemierzaliśmy zarówno drogi asfaltowe, jak i gruntowe. Zrealizowaliśmy prawie wszystkie plany (nie dotarliśmy jedynie do wspomnianej Wierzbicy, ale to nie żal). Zupełnie inaczej niż na poprzednich wyprawach praktycznie wszystkie noce spędzaliśmy na widoku, a nie kryjąc się po polach i lasach: każdy zainteresowany mógł nas odwiedzić, każdy mógł się dowiedzieć, gdzie śpimy, lecz w tym roku nie obawialiśmy się nieproszonych gości. Dopisała pogoda, w owym czasie byliśmy najcieplejszą i najsłoneczniejszą częścią Polski. A co najważniejsze - taką ilością życzliwych i pomocnych ludzi pobiliśmy wszystkie wcześniejsze rekordy! Czy czegoś zabrakło? Owszem: tradycyjnej kresowej wypasionej jajecznicy i kąpieli w akwenach. Ale podobno nie można mieć wszystkiego (choć ja twierdzę inaczej).

Każdy z dotychczasowych wyjazdów nad granice miał jakiś motyw przewodni, który zapamiętałem najbardziej:
W 2013 roku wszystko było dla mnie nowe, ale to głównie spływ Biebrzą i kościół w Sztabinie, który nie chciał nam znikać z horyzontu.
W 2014 okradziono mnie w pociągu i przez resztę wyjazdu musiałem korzystać z cudzego aparatu.
W 2015 znów spływaliśmy Biebrzą i walczyliśmy z wiatrem i pogodą.
2016 upłynął pod znakiem sanktuariów różnych wyznań.
2017 to wiele kąpieli w jeziorach i pierwsza wizyta zagraniczna.
2018 jako ciągła walka z insektami.
2019 kojarzył mi się będzie na zawsze z chłodem i zachmurzonym niebem.
2020 nie było.
A 2021 to przede wszystkim miejscowi, na niemal każdym kroku służący pomocą i życzliwością!
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-07-07, 10:15   

Początek wydawał mi się taki niemrawy. Choć to pozory były, bo im dalej tym mieliście lepiej.
Ciekawe, czy uda się kiedyś pojawić w tamtych rejonach...póki co moje dziewczyny jakoś wakacyjnie to do morza tęsknią...a ja bym gdzieś się w takich rejonach pobyczył ;)
I jak pisałeś, fajna ta cerkiew.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-07-07, 15:27   

No na wakacje to bym się tam nie wybrał ;) Ale jako przystawka przed właściwym wyjazdem jak najnajbardziej :)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-07-09, 11:44   

Cytat:
Podobno prezydent ogłosił Narodowy Dzień Koszenia Trawy i wielu wyborców z zapałem rzuciło się do czynu.


Biorac pod uwage co sie dzialo na naszej trasie to byl chyba Narodowy TYDZIEN koszenia ;)

Cytat:
Z najwyższej platformy, umieszczonej na szesnastym metrze, roztacza się widok na całą okolicę.


A tej drugiej kopuly nie wypatrzyles? 6 lat temu bylo ją widac z wiezy, ale kto wie, moze zarosla? Ten grobowiec do ktorego nie poszlismy





Cytat:
Cmentarz jest najlepiej zadbanym ze wszystkich, które odwiedziliśmy: część unicka jest tak samo odkryta jak katolicka, więc nie ma żadnych problemów z obejrzeniem kilkudziesięciu starych nagrobków i pomników.


Faktycznie ciekawy ten cmentarz. Szkoda ze nie poszlam.

Cytat:
Zastanawiam się czy te masowe nieustanne koszenie to tylko moda, nakaz społeczny czy już forma choroby psychicznej?


Czasem mam wrazenie ze to jest raczej nałóg. Im wiecej kosisz tym bardziej boli cie jak jest nieskoszone tzn. trawa ma centymetr... Łamie cie w kosciach i kłuje w d... a rece świerzbią ;) Do moich rodzicow juz trzech sasiadow sie zglaszalo ze im skoszą dzialke, za darmo! Bo oni nie moga jesc, spac, w ogole zyc z ta swiadomoscia ze obok jest trawa!

Cytat:
Tymczasem my wpadamy na pomysł kąpieli! Buba (rzeczywiście czekała na nas pod cerkwią) ma na mapie zaznaczone jakieś jeziorko oddalone o rzut beretem. Ruszamy na zwiady, lecz okazuje się ono mulistym stawkiem z wysokimi brzegami, gdzie prędzej zrobimy sobie krzywdę, niż się ochłodzimy. Trudno, pójdziemy dalej.


20 lat temu tam cala wiejska dzieciarnia sie pluskala! Ale brzegi byly zdecydowanie nizsze a woda mniej brunatna, mimo zbełtania.

Cytat:
i siedzą już daleko stąd przy zimnym piwie i ciepłej strawie...


Raczej bardzo blisko i nie siedzieli a przedzierali sie przez zwoje pajęczyn miedzy szkieletami dziwnych zwierzat ;)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2021-07-09, 11:45, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-07-09, 14:32   

buba napisał/a:
A tej drugiej kopuly nie wypatrzyles? 6 lat temu bylo ją widac z wiezy, ale kto wie, moze zarosla? Ten grobowiec do ktorego nie poszlismy

o tym to w ogóle zapomniałem

buba napisał/a:
Bo oni nie moga jesc, spac, w ogole zyc z ta swiadomoscia ze obok jest trawa!

czyli to jednak choroba psychiczna ;) Gdybym chciał zrobić sąsiadom na złość to albo bym im ukradł kosiarki albo zakazał koszenia pod groźbą wysokie mandatu - ciekawe, czy ryzykowaliby :D
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2021-07-11, 22:41   

Pudelek napisał/a:
Gdybym chciał zrobić sąsiadom na złość to albo bym im ukradł kosiarki albo zakazał koszenia pod groźbą wysokie mandatu - ciekawe, czy ryzykowaliby


Cieli by nocami nozyczkami :P
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-07-13, 13:39   

Zamość. Perła renesansu wpisana na listę UNESCO. Najładniejsze miasto dawnej ziemi chełmskiej, a dziś zapewne całego województwa lubelskiego, a może i południowo-wschodniej Polski. Tak mówią. Faktycznie, kolorowa starówka może się podobać, zwłaszcza Rynek Wielki.



Po tygodniowym włóczeniu się wzdłuż granicy na sam koniec czeka nas wizyta w tak turystycznym miejscu. Nietypowe w naszym przypadku. Początkowo jednak nie mamy okazji podziwiać pięknych zabytków dawnej architektury, bowiem dworzec autobusowy w Zamościu to dość obskurny plac (przypominający parking) otoczony blokami. Daleko z niego zarówno do centrum, jak i do dworca kolejowego. Odnoszę wrażenie, że takie lokalizacje (podobnie jak np. w Lublinie) podyktowane były chęcią przypodobania się lobby taksówkowemu, bo to one najbardziej na nim skorzysta.

Suniemy z plecakami między wielką płytą, garażami i dziurawymi chodnikami. Plus tej wędrówki jest taki, że czasem miniemy obiekt, który w innym przypadku byśmy ominęli: cerkiew prawosławną (na pierwszym planie kaplica-wejście na cmentarz) oraz kościół polskokatolicki (jego otwarcie w okresie międzywojennym wywołało silny opór "prawdziwych" katolików, a także władzy państwowej).



Przekraczamy linię kolejową, zaczyna się strefa parkowa i pomnikomania. Na tym egzemplarzu starano się upchać tyle elementów, ile się zmieści.


Jan Zamoyski lokując w XVI wieku miasto Zamość od razu zaczął otaczać je fortyfikacjami. Mimo, że były to tereny niemal w centrum ówczesnej Rzeczpospolitej, to tak naprawdę niespokojne południowe granice wcale nie były tak odległe, a Turcy czy Kozacy potrafili zapuszczać się daleko. Twierdza Zamość była wówczas jedną z najnowocześniejszych w Europie i przez wiek z powodzeniem zdawała egzaminy: odparła atak w czasie powstania Chmielnickiego, nie zdobyli jej także Szwedzi. Wikingom udało się to dopiero podczas wojny północnej. Trzy ostatnie oblężenia przypadły na 19. stulecie: w 1809 roku twierdza padła po szturmie Polaków (bronili się Austriacy), a w 1813 oparła się Rosjanom, ale polska załoga skapitulowała na wieść o klęsce Napoleona pod Lipskiem. Podobnie było pod koniec powstania listopadowego - nie było sensu trwać w dalszym oporze. Po tych wydarzeniach straciła na znaczeniu, rozpoczęła się jej likwidacja. Administracja carska rozbierała ją jednak pobieżnie i wykorzystywała jako koszary, więc wiele elementów pozostało do dzisiaj - przed nami jedyny zachowany bastion wraz z nadszańcem, noszący numer VII.


Na starówce trwa "rewitalizacja". Oczywiście zgodnie z obecną modą ma być betonowo, kostkowo i bezdrzewnie.


Ekipa się rozdziela, bo Szymon i Iwona śpią w pobliżu dworca PKP, a ja z Bubą i Krwawym na Starym Mieście. Hostel "Starówka" jest świetnie położony, do ratusza w linii prostej mamy dwieście metrów. Przyjechaliśmy dwie godziny przed oficjalnym czasem meldunku, ale nie było problemu, aby dostać się do środka. Czysta pościel, ciepła woda w łazience - luksus! A dla miłośników odpadającego tynku jest podwórko ;) .


Wykąpani i wyczesani ruszamy na zwiedzanie. Co prawda byłem już raz w Zamościu, ale przed kilkunastu laty i to na weselu, więc zobaczyłem niewiele. Pogoda znowu postanowiła przypomnieć, że podczas tego wyjazdu nam sprzyjała: po porannych opadach nie ma już śladu! Kurde, przez cały tydzień ani razu nie udało mi się założyć długich spodni :D .


Najpierw zaglądamy w okolice Parku Miejskiego, gdzie stoi okazała Brama Lubelska. Tą bramą kanclerz Zamoyski prowadził do miasta swego najznakomitszego jeńca - arcyksięcia Maksymiliana, pokonanego w starciu pod Byczyną.



Na park adaptowano tereny poforteczne, ale nadal możemy obejrzeć resztki bastionu IV. W bramie zachowana interesująca pamiątka - napisy w cyrylicy wykute w XIX wieku, autorstwa rosyjskich żołnierzy z zamojskiego garnizonu.



Jedną z pierwszych budowli twierdzy był arsenał, który razem z prochownią i tzw. pawilonem pod kurtyną (chodzi o "kurtynę" między dwoma bastionami) tworzy dziś Muzeum Fortyfikacji i Broni.


Czytamy plakaty i wpadamy z Krwawym na pomysł, aby zajrzeć na jakąś wystawę: on wybiera ekspozycję z bronią starszą (arsenał), a ja z tą z XX wieku (pawilon). Musimy się spieszyć, bo za kilkadziesiąt minut zamykają, w dodatku początkowo nie umiem znaleźć odpowiednich drzwi wejściowych, więc robię się trochę nerwowy. Z racji pory jestem w pawilonie sam, natomiast sama wystawa jest dość dziwna. Zaprojektowana w nowoczesny sposób, ale spora część wyposażenia to kopie: wszystkie mundury i chyba wszystkie pojazdy do okresu II wojny światowej. Jeszcze dziwniejszy był dla mnie fakt, że w całej sali nie ma... ani jednej tablicy informacyjnej!




Użyłem skrótu myślowego, więc spróbuję wyjaśnić o co mi chodzi: zazwyczaj chodząc po muzeum dochodzimy do kolejnym etapów, gdzie jest jakaś tablica z historią albo myślą przewodnią, np.: "I wojna światowa w Zamościu, Działania partyzanckie na Zamojszczyźnie, Garnizon Zamość" i tym podobne. A tu nie. Mamy kącik z żołnierzami z Wielkiej Wojny, oni są opisani ("kopia, kopia, rekonstrukcja"), po czym idziemy do kolejnego kącika, gdzie stoi żołnierz z okresu międzywojennego, a potem następni z II wojny światowej. Gablota z oryginalnymi pistoletami pierwszowojennymi i druga z drugowojennymi. I tak dalej. Jest po prostu prezentacja (nie zawsze chronologiczna) kolejnych etapów, bez żadnego zarysowania szerszego kontekstu (bo za taki trudno uznać kilka schematycznych map). Nie wiadomo dlaczego obok siebie umieszczono żołnierza Legionów Polskich i dwóch w mundurach austriackich (tzn. ja to wiem, ale inni zwiedzający niekoniecznie), czemu ramię w ramię stoi Niemiec i człowiek radziecki. Podejrzewam, że wiele wyjaśniłyby liczne ekrany multimedialne zawieszone na ścianach, lecz te... zostały wyłączone z powodu wirusa! Przychodzi więc turysta i jest skazany albo na swoją wiedzę albo na domyślanie się, o co autorom chodziło. Tym bardziej, że - jak już wspomniałem - na co najmniej połowie wystawy umieszczono współczesne kopie, więc czułem się trochę jak w muzeum figur woskowych albo w sklepie dla rekonstruktora, bo wartości muzealnej nie ma to żadnej.


Samochód pancerny wz. 34 i armata Boforsa. Repliki ładne, ale takie to mogę sobie zobaczyć na jakiejś inscenizacji bitwy czy happeningu WOT, a niekoniecznie w muzeum.


Druga część wystawy to już oryginały, ale trudno się dziwić, gdyż to radziecki sprzęt z okresu powojennego - przed remontem kurtyny był częścią ekspozycji plenerowej.


Oprócz nieśmiertelnego T-34 (wyprodukowanego w Polsce już po wojnie) zaparkowała pod szklanym dachem amfibia, opancerzony samochód rozpoznawczy BRDM, śmigłowiec Mi-2 oraz mniej bojowe urządzenia jak piekarnia polowa, kuter holowniczy i kuchnia polowa. Dodatkowo kilka dział.



Gustowne wdzianko pilota samolotu "Iskra".


Wychodząc z muzeum nie stwierdziłem, że pieniądze za bilet wyrzuciłem w błoto, ale chyba jednak spodziewałem się czegoś ciut innego.

Podczas gdy ja z Krwawym dokształcałem się militarnie, to Buba kręciła się po pobliskim pałacu Zamoyskich. Początkowo była to bardzo okazała budowla w stylu renesansowym, potem barokowym, aż w końcu klasycystycznym, ale po licznych zawieruchach sprawia obecnie mało atrakcyjne wrażenie. W głównej części mieści się liceum, a w dobudówkach mieszkania. No i tam na jednej z klatek schodowych podejrzewano Bubę o to, że... chce ukraść kartofle.


Wystający spod tynku napis "Apotheke" to zapewne pamiątka po szpitalu polowym.


Będąc ponownie w trójkę wracamy na starówkę mijając potężną renesansową katedrę Zmartwychwstania Pańskiego z towarzyszącą jej okazałą dzwonnicą.



Najwięcej turystów spotkamy na Rynku Wielkim. Zgodnie z nazwą rzeczywiście jest duży - 100 na 100 metrów. Główny obiekt to oczywiście ratusz: zlokalizowany w północnej pierzei, lekko wysunięty do przodu z imponującymi schodami. Na wieży umieszczono orła białego w wersji z lat 20. ubiegłego wieku - podczas mojej ostatniej wizyty w jego miejscu widniało obecne godło (pamiątka PRL-u z dołożoną koroną), zatem zmiany tej dokonano około 2009 roku.


Sąsiadujące z nim kamienice ormiańskie są tak kolorowe i bogato zdobione, że nie sposób ich nie zauważyć. Piękne fasady miały podkreślać zamożność zamojskich Ormian, sprowadzonych do miasta przez samego założyciela i tradycyjnie parających się handlem, głównie z szeroko rozumianym Wschodem.




Spotykamy Iwonę z Szymonem i jako całość zaczynamy szukać miejsca do spożycia obiadu, zwłaszcza, że to był pierwszy dzień, kiedy rząd w swojej łaskawości pozwolił na konsumpcję we wnętrzach lokalu. W tym celu udajemy się na Rynek Solny, jeden z dwóch (obok Rynku Wodnego) rynków "pomocniczych". Jak sama nazwa wskazuje kiedyś handlowano na nim solą, a z kolei leżąca na środku kotwica pochodzi ze statku M/S "Ziemia Zamojska". Zbudowano go w Buenos Aires, a dziś pływa pod banderą liberyjską, choć inne źródła podają, że sprzedany został Rosjanom.


Siadamy w ogródku, degustujemy (widać na drugim planie, że nie wszyscy są szczęśliwi ;) )...


...i ruszamy jeszcze trochę pozwiedzać.

Ładnie odnowiona synagoga sąsiaduje z zaniedbanym domem kahalnym (ten należy do prywatnego właściciela). Sto lat temu Żydzi stanowili połowę mieszkańców Zamościa, lecz pozostało po nich niewiele śladów.


We wschodniej części starówki oglądamy kościół franciszkanów - potężną barokową świątynię z XVII wieku, w momencie budowy jeden z największych kościołów Rzeczpospolitej. I tu pewna ciekawostka: pod koniec 19. stulecia zmniejszono jego fasadę rozbierając z polecenia Rosjan szczyty i obniżając dach. W ostatnim czasie obiekt rekonstruuje się do stanu oryginalnego.



Zupełnie niekościelną atrakcją, którą zostawiliśmy na sam koniec, są betonowe ruiny kryjące się w krzakach kilometr od Starego Miasta. Tu miał wznosić się gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Wokół tej inwestycji narosło sporo mitów i legend. Podobno w okresie późnego Gomułki planowano przekształcenie Zamościa w metropolię (przy czym te słowo należy raczej brać pod uwagę w cudzysłów). Miało powstać całe Nowe Miasto zaprojektowane przez architektów z Warszawy - w nowoczesnej dzielnicy przewidziano miejsce dla teatru, kin, domu towarowego, banków, hoteli, dworca kolejowego i autobusowego, a nad wszystkim miał górować budynek Miejskiej Rady Narodowej posiadający, bagatela, dwadzieścia pięter. Za Gierka rzeczywiście ranga Zamościa wzrosła, gdyż stał się stolicą województwa, lecz Nowe Miasto nie powstało. Siedzibę MRN i wojewódzkiego PZPR zaczęto wznosić gdzieś pod koniec lat 70., jednak kryzys polityczny i gospodarczy kolejnej dekady sprawił, że szybko ją przerwano. Pozostały betonowe fundamenty, bardzo rozległe, co daje do myślenia jak wielki miał to być obiekt. Poleca się je jako fajne miejsce na imprezę, ale tak naprawdę mokro tu, śmierdzi szczynami, a w wielu miejscach łatwo się połamać wpadając w dziurę.



Sprawy własnościowe chyba nadal nie są do końca uregulowane, a rozbiórka "bunkra" byłaby tak kosztowna, że zapewne jeszcze przez długi czas nikt nie wybuduje tu niczego innego.

Ostatni wieczór wyjazdu chcemy spędzić przy piwku. Knajpy - jak już pisałem - niby są otwarte, ale z rynku nas przeganiają z okrzykiem "w środku nie można". No to nie, kij wam w oko, chyba im nie zależy... W lokalach bardziej oddalonych od głównego placu życie normalnie toczy się we wnętrzach, załapujemy się nawet na karaoke. Co prawda ekipie to nie odpowiada ("nie można normalnie porozmawiać w tym hałasie" - narzekają), ale mnie wręcz przeciwnie ("rozmawialiśmy przez cały tydzień, to teraz nie musimy" - kontruję :P ).


W sobotę rano, mniej więcej o tej samej porze gdy przed tygodniem wsiadałem do pociągu w kierunku Lublina, ruszam z Bubą wyludnionymi ulicami na dworzec kolejowy. Na przedpolu fortecznym widzimy biegających żołnierzy wojska Macierewicza, chyba szykuje się jakaś impreza z udziałem WOT.




Dworzec zamojski niedawno wyremontowano, ale nie kupimy w nim biletu ani nie skorzystamy z kibelka - służy jako knajpa. To w sumie logiczne, skoro przez miasto jeżdżą trzy pociągi na krzyż...



Ponieważ zostało jeszcze trochę czasu, to biegnę pod zoo, które znajduje się po drugiej stronie ulicy. Z wybiegu dla niedźwiedzi dochodzą ryki, zza drzew także coś się drze, a za szybą tamaryna białoczuba wcina śniadanie :) .


I już miałem napisać, że podróż powrotna do domów przebiegła bez historii, ale to nieprawda: gdzieś na Czarnym Śląsku grupa gówniarzy zabawiała się rzucaniem kamieniami w pociąg. Efekt: szyba ostatecznie wytrzymała (kamień trafił w nią tylko częściowo), ale gdyby pękła to poleciałaby dokładnie na nas...
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group