Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Nadbużańska przygoda - wschodnie rubieże po raz wtóry

Autor Wiadomość
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2016-06-16, 00:31   

Pudelek napisał/a:
Wydaje mi się, że w tym rejonie, pomijając Sławatycze i jeszcze jeden fort, który był blisko drogi, to widzieliśmy z miejscowości wszystko co najbardziej interesujące. Kolejne drewniane domy podobne do siebie już takiego entuzjazmu co na początku nie wzbudzają. Piaszczyste łachy pewno byłyby fajne, ale nie chciałbym tam spędzić całego dnia, zwłaszcza bez zapasów, które ciągle niespodziewanie się kończyły, gdy były potrzebne


A akurat Slawatycze by mogly podbudowac zapasy! :lol ale zawczasu nikt o tym nie wiedzial :lol

A co do rejonu to ja bym wrocila w pare miejsc- dokladnie pozwiedzac te forty, bo tylko jeden widzialam i to przez kanal a chyba jest ich tam kilka (acz na tyle rozrzucone od siebie ze autko na miejscu by sie nadalo), ten pomnik w Terespolu przy torach co mi go drzewo zaslonilo, te łachy kolo Hanny - czy na caly dzien to nie wiem ale na noc, wieczor i poranek napewno, poszukac tego domku widma na walach nadrzecznych kolo Nowosiolek, nad Wlodawke bym zajrzala, a i poziom walorow smakowych produktow regionalnych ze Slawatycz warto by zbadac. Jak nic na kolejny tydzien by jeszcze sciezek starczylo! ;) Ten region bardzo byl sympatyczny!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2016-06-16, 00:40, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-06-16, 11:59   

Terespol (Тере́спіль) wita nas nowoczesnym dworcem oraz czujnymi spojrzeniami funkcjonariuszy Straży Granicznej. Zapewne pomyśleli, że jakieś dziwne te mrówki...


Dworzec niby odpicowany, ale nie wiem na ile wiarygodną mają informację, że w Brześciu są dwa dworce główne - Centr i Centralny ;)


Po wyjściu rozglądamy się za jakimś barem, coby przeczekać największe godziny skwaru - obok rzędu kantorów jest bar z ogromny parasolem. Spędzamy tam przyjemnie sporo czasu, przy okazji ładując różnego rodzaju sprzęt.

Chcielibyśmy zakupić jakieś normalne piwo, więc kierują nas do hipermarketu w centrum. Przy okazji możemy obejrzeć paskudny kościół, do którego zabytkowej bryły dobudowano współczesną oraz m.in. trzy pomniki:
- Niepodległości, Nieznanego Żołnierza i Praw Miejskich w jednym


- poległych żołnierzy Armii Czerwonej (ciekawe jak długo jeszcze postoi przy dobrej zmianie?)


- oraz najciekawszy: z 1825, upamiętniający budowę Szosy Brzeskiej. Identyczny stoi w Warszawie.


W pustym miejscach był niegdyś herb Królestwa Polskiego oraz medale chwalące króla-cara. Żeliwne płaskorzeźby pokazują Warszawę, Siedlce i Brześć oraz prace przy budowie szosy.


Terespol opuszczamy drogą wojewódzką, bo interesujące nas atrakcje są przy niej. Będziemy z nią związani przez kilka następnych dni. Rozdzielamy się na dwie dwuosobowe grupki, aby łatwiej złapać stopa. Buba z Grzegorzem łapią szybciej, my idziemy dalej sami...


W końcu zatrzymuje się ksiądz. Urodził się w Lublińcu, a pracuje w Kodniu. Podwozi nas tylko kilka kilometrów do centrum Lebiedziewa (Лебедів), a okazuje się, że i tak za daleko, gdyż nasi poprzednicy siedzą na jego skraju. Nie chce mi się już w upale cofać, więc grzecznie czekam z plecakami a Eco pędzi do nich jak nienormalny. Dosłownie, bo nawet jeden kierowca pukał się w czoło, gdy przejeżdżał :D

Razem oglądają z zewnątrz fort Twierdzy Brzeskiej, ja tymczasem nudzę się setnie, czytając dziesiąty raz opisy na mapie. Dochodzą do mnie prawie po godzinie... Znów się rozdzielamy i znów łapią okazję prawie natychmiast! I to Buba, która zawsze narzeka, że autostopy się jej boją!

My spokojnie suniemy do przodu, machamy, lecz nic nie staje, więc podziwiamy okolicę. Szukamy kolejnego fortu.


Po drodze zatrzymujemy się przy małym sklepiku i w cieniu wypijamy po bączku. Sprzedawczyni mówi, że żadnego innego fortu nie kojarzy ale coś z twierdzy jest zaraz na polu za płotem. I rzeczywiście widać tam jakieś wzniesienie, ewidentnie stworzone ręką ludzką.


Ziemny nasyp to wał międzyfortowy, wysoki na 2 metry, a długi na 200. Może niezbyt imponujący, ale niewątpliwie należał do obiektów twierdzowych.


Przy okazji widzę też słupek już z okresu międzywojennego, oznaczony literami DOW - Dowództwo Obozu Warownego.


Po powrocie do domu okazało się, iż cały fort, w niezłym stanie, znajdował się kilkaset metrów z boku! Czytałem o tym przed wyjazdem lecz zapomniałem nanieść na mapę!

Za skrzyżowaniem droga robi się węższa i jakaś taka sympatyczniejsza.


Udaje nam się w końcu złapać stopa (wcześniej zatrzymało się inne auto, lecz skręcało) i podwozimy się całe pół kilometra na początek wsi Dobratycze. Buba z Grzesiem już zdążyli zrobić zakupy ;)

W pobliżu postawiono krzyż upamiętniający cerkiew zniszczoną w czasie działań wojennych w latach 1915-1916.


Dzisiejsza świątynia stoi kawałek dalej i spokojnie można ją nazwać cerkwią-wędrowniczką. Wybudowano ją na początku XX wieku w Cycowie, a według innej wersji w Pniównie. Dziwi ta rozbieżność, gdyż w końcu kościół to nie walizka, aby nie było wiadomo gdzie leży... Po drugiej wojnie światowej przeniesiono ją do Białej Podlaskiej, gdzie służyła jako obiekt cmentarny aż do 1993 roku, kiedy to w końcu znalazła się na obecnym miejscu.


Niestety, zamknięte są nie tylko drzwi budynku, ale też brama na dziedziniec...

Po drugiej stronie drogi wznosi się katolicka kaplica, która rozmiarami przypomina normalny kościół.


Jest też cmentarz prawosławny (pierwotnie unicki) ze sporą ilością starych grobów.




Uwieczniwszy wszystko co ciekawe na aparatach zebraliśmy się do kupy i skręciliśmy w boczną drogę, gdzie ruch był znacząco mniejszy i o innych gabarytach.


Okolica z rzadka tylko obsadzona domami sprawiała sielskie wrażenie.


Z bocznej drogi odbiliśmy w jeszcze boczniejszą, gdzie wkrótce skończył się asfalt i cywilizacja.


Pora był taka, że należało rozejrzeć się za jakimś miejscem noclegowym. Minęliśmy kilka ostatnich chałup i weszliśmy między pola.


W oczy wpadł nam ten zagajnik, oddalony o kilkaset metrów od ścieżki.


Miejsce okazało się wyśmienite - na lekko piaszczystym podłożu, czyste, osłonięte ze wszystkich stron drzewami i spokojne. Czegóż chcieć więcej, poza zimnym piwem?


Wkrótce zapłonęło ognisko, a okolica zaczęła układać się do snu. Gdyby nie bardzo dalekie rzadkie szczekanie psów i jedna, jedyna lampa gdzieś hen w oddali można było odnieść wrażenie, że jesteśmy na świecie sami.


Przy ognisku jak to przy ognisku - rozmowy o wszystkim i o niczym, jadło i napitki, relaks.


Pewne ożywienie wniosła Buba, która idąc za potrzebą znalazła... czaszkę! Krowią, prawdopodobnie. Resztki pechowego zwierzaka posłużyły jako eksponat do czułych ujęć.




Ogniowe zaklęcia.


W niedzielę na niebie nie było ani jednej chmurki. Poniedziałek przyniósł zmiany - chmury się pojawiły, zrobiło się wyraźnie chłodniej, jednak nadal na pogodę nie ma co narzekać.


Zbieramy się bardzo powoli, do wędrówki wracamy dopiero około 11-tej. Przez pola kierujemy się w kierunku najbliższej wsi.



Są to Kostomłoty (Костомолоти), miejscowość niewielka, ale istotna na religijnej mapie Polski. Wita nas piękny i zaniedbany stary dom.


W Kostomłotach znajdują się dwie cerkwie. Najpierw trafiamy na prawosławną, która wygląda na świeżo postawioną.


Niewiele się pomyliłem, gdyż to kolejna cerkiew-wędrowniczka: w 2003 roku przeniesiono ją z Dobrowody w powiecie hajnowskim i mocno wyremontowano, choć powstała dopiero w latach 50. XX wieku. Przy cerkwi znajduje się monastyr męski zajęty przez jednego mnicha. Nie podchodzimy jednak bliżej, bo straszy duża kartka z zakazem fotografowania.


Zajętą porządkowaniem trawnika obywatelkę pytam o dalszą drogę. Mówi gdzie iść i żeby skręcić koło drugiej cerkwi. Unickiej! - podkreśla kilka razy. W okresie międzywojennym w Kostomłotach dochodziło wielokrotnie do zajść na tle religijnym i chyba do końca wzajemna zadra nie zniknęła, choć ludność w znacznej części została "wymieniona".

Po środku wsi stoi sklep - w połowie drogi między jedną świątynią a drugą. Obie grupy wyznaniowe muszą zatem spotykać się przy kasie ;)


Za sklepem grób czerwonoarmisty i wypalony znicz.


Robimy postój i narzucamy długie rękawy, bo chłód daje się we znaki. Za rogiem mocno podbity facet ledwo stoi na nogach, ale dzielnie wlewa w siebie szybkie piwo ;)


Druga cerkiew jest ładniejsza i starsza, bo z 1631 roku. Nigdzie też nie wiszą groźne kartki z przekreślonym aparatem.


Parafia św. Nikity jest jedyną na świecie katolicką obrządku bizantyjsko-słowiańskiego (neounicką). Co to jest ta neounia? Należy się przyjrzeć historii tego kościoła, która dobrze odzwierciedla pokręcone i tragiczne dzieje okolicznych ziem.

Cerkiew wybudowano jako unicką (znaną dziś pod nazwą "grekokatolickiej", ale tą nazwę wprowadziła dopiero cesarzowa Maria Teresa w XVIII wieku). W 1875 roku carat skasował diecezję chełmską (ostatnią unicką na swoim terytorium) i miejscowi zostali zmuszeni przyjąć prawosławie. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości władze katolickie podjęły próbę odzyskania części dawnych wiernych i zaproponowały nową unię. Nie powrót do dawnej, lecz nową, z kilku powodów: m.in. grekokatolicy używali rytu bizantyjsko-ukraińskiego a na Podlasiu/Polesiu funkcjonował bizantyjsko-słowiański. Swoje zrobiła też nieufność czy niechęć władz kościelnych i państwowych do kościoła grekokatolickiego jako narzędzia ukrainizacji wiernych, postanowiono więc założyć nowy kościół unicki.


W 1927 roku część mieszkańców Kostomłotów poprosiła o erygowanie nowej parafii neounickiej (część została przy prawosławiu i stąd konflikty). Była wówczas jedną z 14 parafii, a do wybuchu wojny ta liczba powiększyła się do 47. Po wojnie ośrodki w ZSRR zostały skasowane, a w nowej Polsce pozostały 4 (oprócz Kostomłotów m.in. Pawłów Stary, w którymcerkiew odwiedziliśmy dwa lata temu). Po kilku latach wszystkie one przeszły na łaciński katolicyzm poza tą jedną, która przetrwała z trudem, bo większość wiernych wywieziono na Ziemie Wyzyskane (część z nich potem powróciła).


Parafia jest niewielka, liczy około 120 dusz i ustawicznie się zmniejsza. Cerkiew jednak ma znaczenie ponadregionalne, gdyż została ogłoszona Sanktuarium Unitów Podlaskich, do którego ściągają pielgrzymki.

Dookoła kościoła znajduje się kilka współczesnych obiektów, nawiązujących do niego architektonicznie.




Fara jest zabytkowa i pochodzi z tego samego okresu co cerkiew.


Czym się jednak w szczegółach dziś różni liturgia neounicka od unickiej to musiałby wypowiedzieć się jakiś specjalista. Podejrzewam, że w unickiej w ciągu tych kilku wieków pojawiło się wiele elementów łacińskich, natomiast w neo zwyczaje prawosławne zostały zachowane niemal bez zmian.


Po tej duchowej przygodzie pora znów zarzucić plecaki i ruszyć pustą drogą w kierunku szosy wojewódzkiej. Ponownie się rozdzielamy w celu łapania stopa i z prostej przyczyny, że z Eco chodzimy znacznie szybciej.


Droga jest niesamowicie ruchliwa, bo przez prawie godzinę minęły nas trzy auta! Pierwsze prowadzone przez jakąś naburmuszoną damulkę, którą widzieliśmy jeszcze we wsi. Drugie - Straży Granicznej, skąd z tylnych siedzeń machają nam dwie postacie - ani chybi Grzegorz i Buba złapali stopa! Eco zaraz do nich dzwoni, coby od razu przy głównej drodze łapali następnego do Kodnia, a my przyspieszamy kroku. Nie zatrzymujemy się nawet przy swojsko wyglądającym sklepie...

Z przeciwka jedzie wóz do transportu niepełnosprawnych, kierowca patrzy się dość dziwnie. Eco stwierdza, że na pewno będą wracać i wezmą nas ze sobą. Aha, jasne!

W oddali widać słupki przy Bugu na granicy z Białorusią.


Inne widoki też ładne.



Niedaleko skrzyżowania pojawia się trzeci samochód, z którego... wysiada Buba i Grześ! To zaraz, oni nie jechali z SG? Ano nie, im też pogranicznicy pomachali i pojechali dalej :D

Razem więc dochodzimy na przystanek i już mamy się znów dzielić, gdy - jak to było w proroctwie Andrzeja - zjawia się wóz dla niepełnosprawnych. Musieliśmy rzeczywiście wyglądać niezbyt sprawnie, bo od razu staje i całą grupę zabiera ze sobą do Kodnia :)
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2016-06-16, 13:15, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2016-06-16, 21:34   

Cytat:
I to Buba, która zawsze narzeka, że autostopy się jej boją!


W szoku jestem nadal! Nigdy mi tak dobrze nie bral stop! (w Polsce, bo na wschodzie bywalo lepiej ;) ) Nadal pamietam to Podlasie sprzed 3 lat i te dlugie kilometry napierdzielania asfaltem gdy wy od dawna odpoczywaliscie w knajpach i lasach. Co bylo teraz przyczyna? Brak glownego odstraszacza- toperza to napewno. Mniejszy plecak? Moze tez.. Ale lapiac stopa na trasach Wroclaw- Olawa czy Jelcz - Olawa tez bylam sama i z plecakiem jeszcze mniejszym a nic sie nie zlapalo.. Wiec moze to Grzes dzialal zachecajaco na kierowcow? Nie mam pojecia co juz myslec :P



Cytat:
Dzisiejsza świątynia stoi kawałek dalej i spokojnie można ją nazwać cerkwią-wędrowniczką. Wybudowano ją na początku XX wieku w Cycowie, a według innej wersji w Pniównie. Dziwi ta rozbieżność, gdyż w końcu kościół to nie walizka, aby nie było wiadomo gdzie leży... Po drugiej wojnie światowej przeniesiono ją do Białej Podlaskiej, gdzie służyła jako obiekt cmentarny aż do 1993 roku, kiedy to w końcu znalazła się na obecnym miejscu.


Ta sie nawedrowala!

Cytat:

Resztki pechowego zwierzaka posłużyły jako eksponat do czułych ujęć.


Eco pozamiatal swoim ujeciem- nie ma co zbierac :D nasze foty wypadly blado! :D

Zapodam jeszcze takie dwie od siebie:




Cytat:
Przy cerkwi znajduje się monastyr męski zajęty przez jednego mnicha.


Ciekawe czy ta plaskorzezba wyobrazona na scianie to byl jego portret?


Cytat:

Parafia św. Nikity jest jedyną na świecie katolicką obrządku bizantyjsko-słowiańskiego (neounicką). (...) Po kilku latach wszystkie one przeszły na łaciński katolicyzm poza tą jedną, która przetrwała z trudem, bo większość wiernych wywieziono na Ziemie Wyzyskane (część z nich potem powróciła).


Ja jakos nie moge sie do konca polapac w tych cerkwiach unickich, neounickich i grekokatolickich. Czyli np. w okresie miedzywojennym w Polsce istnialo wyznanie i unickie( grekokatolickie) , i "neounickie"? Bo zwykłe unickie przetrwaly jedynie w zaborze austriackim a te w rosyjskim wszystkie zniknely bo carat je zlikwidowal i zmusil do przekwalifikowania na prawoslawie, wiec w tych terenach pojawily sie w wolnej Polsce spowrotem ale juz z "neo" w nazwie?
Ciekawe ze zadna z tych neounickich nie powstala/przetrwala na ziemiach odzyskanych skoro tam mieli wiernych? Ciekawe tez czy ten obrzadek bizantyjsko- slowianski sie czyms roznil od bizantyjsko- ukrainskiego (oprocz tego ze w tym drugim pop nawolywal zeby wstepowac do UPA ;) )
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2016-06-16, 21:36, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Wiesio 


Wiek: 56
Dołączył: 22 Cze 2015
Posty: 343
Wysłany: 2016-06-16, 23:04   

Czekam z niecierpliwością na opis coście jeszcze nawywijali :)
Na razie wygląda na to, że nic nie przeoczyliście :)
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-06-17, 01:11   

buba napisał/a:
Czyli np. w okresie miedzywojennym w Polsce istnialo wyznanie i unickie( grekokatolickie) , i "neounickie"?

tak. Formalnie nadal tak istnieje.

buba napisał/a:
Bo zwykłe unickie przetrwaly jedynie w zaborze austriackim a te w rosyjskim wszystkie zniknely bo carat je zlikwidowal i zmusil do przekwalifikowania na prawoslawie, wiec w tych terenach pojawily sie w wolnej Polsce spowrotem ale juz z "neo" w nazwie?

unickie częściowo się odrodziły, ale najwyraźniej tutaj w tych regionach woleli tworzyć nowe, niż odtwarzać stare. Tyle, że to chyba od początku był projekt dość skromny, bo nawet 49 parafii to nie było dużo, zwłaszcza, że liczbę wiernych szacowano na jakieś 20 tysięcy osób przy 19 parafiach, a więc tyle co nic.

buba napisał/a:
Ciekawe ze zadna z tych neounickich nie powstala/przetrwala na ziemiach odzyskanych skoro tam mieli wiernych?

wywieźli wiernych bez księży i świątyń. W dodatku w ramach akcji Wisła pomyślane było to tak, aby ci ludzie byli maksymalnie rozproszeni wśród osób im nie znanych, żeby nie przenosić starych kontaktów. To w żaden sposób nie sprzyjało powstawaniu nowych parafii, zwłaszcza, że taka musiała wówczas w dużym stopniu utrzymać się sama.

buba napisał/a:
Ciekawe tez czy ten obrzadek bizantyjsko- slowianski sie czyms roznil od bizantyjsko- ukrainskiego (oprocz tego ze w tym drugim pop nawolywal zeby wstepowac do UPA )

tu potrzeba by teologa :)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2016-06-17, 11:39   

Pudelek napisał/a:
wywieźli wiernych bez księży i świątyń. W dodatku w ramach akcji Wisła pomyślane było to tak, aby ci ludzie byli maksymalnie rozproszeni wśród osób im nie znanych, żeby nie przenosić starych kontaktów. To w żaden sposób nie sprzyjało powstawaniu nowych parafii, zwłaszcza, że taka musiała wówczas w dużym stopniu utrzymać się sama.


Ale to wyznanie wsrod wysiedlencow nieraz przetrwalo i swiatyn grekokatolickich jest sporo w tych terenach, wiec jacys ksieza i wierni byc musieli (i chyba nadal sa skoro sie to jakos trzyma bo i nowe cerkwie powstaja). Wiele razy spotykalismy na ziemiach zachodnich/polnocnych takie koscioly, nieraz w zwyklych domach przerobionych na swiatynie, np.
https://picasaweb.google....607846780042802
https://picasaweb.google....607843260596498

Ale widac woleli z jakis powodow wracac do starych unickich klimatow niz sie przylaczyc do tych neounickich? a moze na dalekiej polnocy wogole nie wiedzieli co sie dzieje pod Chelmem?
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2016-06-17, 11:39, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-06-17, 17:49   

buba napisał/a:
Ale widac woleli z jakis powodow wracac do starych unickich klimatow niz sie przylaczyc do tych neounickich? a moze na dalekiej polnocy wogole nie wiedzieli co sie dzieje pod Chelmem?

neonickie przecież zostały nad Bugiem, w ogóle ta neounia obszarowo obejmowała chyba głównie Polesie i zapewne dotyczyła osób, które nie czuły się Ukraińcami, inaczej przyłączyłyby się do "starych unitów".

A tak jak piszę - rozproszenie dawnych neounitów, którzy i tak nie byli zbyt liczni, najwyraźniej nie sprzyjało zakładaniu nowych parafii, zresztą władze państwowe za PRL-u nie były zbyt przychylne dla unitów w ogóle, więc pewnie większość osób przeszła na łaciński katolicyzm
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2016-06-17, 19:48   

Pudelek napisał/a:
i zapewne dotyczyła osób, które nie czuły się Ukraińcami,


ciekawe kim ci neounici sie czuli? czy Bialorusinami czy Poleszukami czy jeszcze z inna grupa etniczna sie utozsamiali. Albo wogole sobie tym nie zaprzatali glowy i sobie po prostu tam zyli..
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-06-17, 20:08   

Zauważ, że gdy się poruszaliśmy teraz po Podlasiu, to nikt z miejscowych nie wspominał o Białorusinach tylko o Ukraińcach, mimo, że za rzeką jest Białoruś. To potwierdzenie tego, iż dawna diecezja chełmska zamieszkała była właśnie przez Ukraińców raczej, niż Białorusinów, a granice ukraińskiego obszaru etnicznego sięgały Mielnika. Dlatego państwa centralne w 1918 roku obiecali te tereny nowo utworzonej Ukrainie, co zresztą spowodowało ogromne protesty wśród ludności polskiej w Galicji i Kongresówce. Południowa granica Białorusi jest sztuczna, wykreślona w czasach ZSRR i niezbyt odpowiadała rzeczywistym stosunkom etnicznym; tak naprawdę powinna przebiegać bardziej na północ (choć teraz zapewne się to już pomieszało, nadal jednak Ukraińcy to trzecia mniejszość na Białorusi).

Faktem jest, że w okresie międzywojennym ukrainizacja w cerkwiach unickich nie podobała się m.in. Łemkom, Bojkom i innym Rusinom, których Ukraińcy traktowali jako Ukraińców (to dość częsta przypadłość, że inni lepiej wiedzą od człowieka kim on jest i kim się czuje). Doszło do tego że np. w kilkunastu wsiach Beskidu Niskiego ludzie przeszli na prawosławie, często razem z księżmi. Pokłosie tego widać do dzisiaj, nawet po akcji Wisła, bo gdzieniegdzie istnieją tam nadal parafie prawosławne.
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2016-06-17, 20:10, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-06-19, 20:41   

W Kodniu (Кодень) na straży pokoju stoi polski żołnierz ściskający się z jakimś Azjatą, a wszystko to za plecami małej dziewczynki, która zdaje nie zdawać sobie sprawy z całego zajścia.


Nie motywy żołniersko-patriotyczne są jednak najważniejsza w tej wsi, lecz bazylika św. Anny - sanktuarium katolickie.


Dzieje Kodnia (początkowo nieprawidłowo odmienialiśmy "Kodenia") związane są z rodem Sapiehów. To oni w XVII wieku wznieśli świątynię w stylu renesansu i umieścili w nim cudowny obraz Matki Boskiej Kodeńskiej. W 1630 roku obraz ten książę Mikołaj Sapieha ... ukradł z pałacu papieskiego w Rzymie i unikając pościgu ściągnął nad Bug! Doskonały przykład, że cel uświęca środki ;)


Tak głosi legenda, powtarzana nam nawet przez lubelskich żulików. Prawdopodobnie jednak święte oblicze zostało zwyczajnie kupione w Hiszpanii, bo trudno sobie wyobrazić, aby ktoś tak bezczelnie okradł papieża i wyszedł z tego bez szwanku. Przynajmniej w tamtych czasach.

Wokół bazyliki rozciąga się coś w rodzaju katolickiego lunaparku - to pierwsze wrażenie po obejrzeniu mapy poglądowej.


My zaczęliśmy zabawę od odwiedzenia jadłodajni dla pielgrzymów - jedzenie było smaczne, w cenach umiarkowanych, a porcje bardzo duże. Można też było za darmo skorzystać z kibelka, bo koło kościoła pobierano opłaty.


Następnie w grupach rozpoczęliśmy szybkie zwiedzanie... jak widać na załączonym obrazku do Bugu tylko kawałek.


Ostatnie metry RP prezentują się kwieciście.


Za bazyliką są m.in. ogrody i powojenna droga krzyżowa z jedną okazałą stacją, zbudowaną na dawnym arsenale Sapiehów.



Z zamku książęcego zostały tylko piwnice, służące dziś jako podstawa ołtarza polowego.


Obok nich stoi gotycka, murowana cerkiew św. Ducha z XVI wieku.


Początkowo była prawosławna, potem unicka, a obecnie jest filią katolicką.

Kodeń posiada jeszcze jedną świątynię - zieloną cerkiew prawosławną wybudowaną kilka lat temu dzięki pomocy ortodoksów z Grecji.


Wieś była kiedyś miastem, o czym świadczy zalesiony rynek na środku którego stoi pomnik poświęcony pochowanym tutaj żołnierzom radzieckim, którzy mieli zginąć podczas zajmowania miejscowości. W rzeczywistości pod monumentem pochowano radzieckich jeńców, a o Kodeń nie toczyły się walki, gdyż Niemcy się wcześniej wycofali. Ciał zresztą już też tam nie ma, ekshumowano je jakiś czas temu. Kolejny obiekt do usunięcia w ramach dobrej zmiany...


Podczas gdy jedna osoba pilnuwała na rynku plecaków reszta chodziła po ogrodach i robiła zakupy. W czasie gdy Andrzej pakował swój dobytek zauważył go przechodzący mały chłopczyk z mamusią.
- Mamo, a kto to jest?
- To jest turysta.
- A co on tam ma?
- To jest plecak.
- A po co mu plecak?
- W plecaku turysta nosi same niezbędne dla niego rzeczy.
I miała racje, ponieważ właśnie w tym momencie Eco chował do plecaka kolejne piwa :D

Kolejny etap podróży pokonujemy autobusem: popołudniem jest jeden, jedyny busik kursujący z Terespolu na Włodawę i skorzystamy z niego kilkukrotnie.

PKS dowozi nas do centrum Jabłecznej (Яблочина), gdzie szybko lokalizuję sklep. Taki jaki powinien być na prowincji ;)


Siadamy pod fajną wiatką, choć sprzedawczyni ostrzega, że policja czasem wykazuje się tutaj bohaterstwem i lepi mandaty. Trudno, zaryzykujemy. "Najbardziej ćwiczą się mięśnie karku, od ciągłego odwracania głowy, aby zobaczyć kto jedzie" - usłyszeliśmy.


Wkrótce zaczynają schodzić się miejscowi. Niektórzy dzielnie walą pod wiatę, po czym nagle cofają się jak rażeni gromem, widząc obce gęby. Niewielu miało odwagę wejść ;) Jeden z nich usiadł na dłużej i usłyszeliśmy od niego historię m.in. o konfliktach religijnych w Jabłecznej. Młodzi mają wszystko gdzieś, ale starsi wiekiem do tej pory toczą wojnę katolicko-prawosławną. Objawia się ona choćby przy stawianiu krzyży albo znaków: skoro tamci postawili krzyż na 2 metry, to my postawimy na 3! Nawet tabliczka do kościoła katolickiego musiała być wyższa od prawosławnej - i rzeczywiście tak jest!


Do tego dochodzą jakieś waśnie narodowościowe, bo ci którym nazwisko kończy się na "-uk" uznawani są przez niektórych za Ukraińców, mimo, że wcale się nimi nie czują. Warto zwrócić uwagę, że mimo bliskości Białorusi nikt nie mówi o Białorusinach, tylko Ukraińcach, których terytorium zamieszkania sięgało Bugu aż do Mielnika.

Idę zobaczyć katolicką "świątynię pańską", która jest za zakrętem. To dawna cerkiew unicka, wybudowana w 1752 roku przez Radziwiłłów.


Po przebudowach nie widać w środku już żadnych śladów z wcześniejszego wyznania.


Podczas rozmowy pod wiatą miejscowy się rozkręca i mówi, że możemy u niego przenocować w stodole. Większości ekipy oczy się zaświeciły, bo tej atrakcji dawno nie było. Wkrótce jednak autochton gasi entuzjazm, zwłaszcza Buby, mówiąc, że ma groźnego psa, który nawet na jego żonę się rzuca. Grześ dopytuje, czy pies czasem nie był tak szkolony...
- Nie, skądże! No, ale fakt, parę razy mu mówiłem "bierz ją, bierz" :D
Najwyraźniej pies to sobie zapamiętał :lol Entuzjazm częściowo wraca, gdy okazuje się, iż zwierzę trzymane jest na łańcuchu. Wkrótce potem zjawia się jednak żona Baśka - już z daleka widać burzę tlenionych włosów i wściekła twarz, z której wyskakuje stek bluzg w kierunku małżonka.

Koniec marzeń, noclegu w stodole nie będzie! Ten pies chyba nie był taki głupi...

Sklep zamknięto, pora i na nas: zarzucamy plecaki i kierujemy się w kierunku Bugu. Po drodze widać efekty "wojny na krzyże".


Widać też, że wróciła piękna pogoda, w sam raz na wieczór i ładnie oświetla krajobraz wzdłuż drogi.



W międzyczasie mija nas na rowerze wściekła Baśka tuż po kolejnej awanturze małżeńskiej. Gdy przechodzimy koło ich gospodarstwa faktycznie jest tam jakieś psisko, gwałtownie ujadające.

Spotykamy też tabliczki z oznaczeniami "Szlaku nadbużańskiego". Są w stanie mocno sfatygowanym.


Jeziorko, chyba starorzecze Bugu.


Jabłeczna to kolejny, po Kostomłotach, ważny punkt na religijnej mapie kraju. Zdaje się tutaj prawosławny męski monastyr św. Onufrego.


Założono go w XV albo XVI wieku. Jako jeden z nielicznych w Rzeczpospolitej nie przyjął unii brzeskiej, o czym mnisi przypominają na każdym kroku.



Pozostanie przy prawosławiu powodowało liczne ograniczenia, które trwały aż do upadku państwa szlacheckiego. Sytuacja zmieniła się po rozbiorach - po krótkiej przynależności do Habsburgów monaster znalazł się w granicach Królestwa Kongresowego jako jedyny tego typu. W latach trzydziestych XIX wieku drewniane zabudowania zastąpiły trwalsze materiały - wybudowano m.in. klasycystyczną cerkiew główną.


Nowy etap w dziejach zaczął się w 1875 roku po skasowaniu przez cara diecezji unickiej. Od tego momentu Jabłeczna miała być motorem rusyfikacji oraz utrwalania prawosławia w regionie. Nie wywiązywała się jednak zbyt dobrze z tego zadania, gdyż mnichów było niewielu, najczęściej pochodzili ze wsi i posiadali zbyt słabe wykształcenie aby służyć jako narzędzie propagandy. Często nie znali nawet dobrze rosyjskiego. W dodatku początkowo nie grzeszyli bogactwem, co także nie poprawiało ich oceny w oczach wiernych.

Niewątpliwie jednak w tym okresie prestiż klasztoru wzrósł, wybudowano nowe budynki, stopniowo też poprawiała się sytuacja materialna mnichów.


Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości dawna działalność stała się przyczyną prób likwidacji monastyru - kombinowały tak władze państwowe oraz katolickie. Ostatecznie przetrwał, skonfiskowano mu jednak niemal wszystkie dobra a także wspominaną cerkiew w centrum Jabłecznej. Ocalał również z drugowojennej zawieruchy, choć Niemcy spalili część zabudowań i zastrzelili jednego z mnichów (był to kolejny napad na klasztor, wcześniej najeżdżali go m.in. powstańcy styczniowi, nieznani sprawcy na początku XX wieku, a krótko po wojnie polskie podziemie).

Od 1945 klasztor był jedynym męskim prawosławnym na terenie PRL (dziś jest ich już kilka). W wyniku reformy rolnej stracił resztkę swoich gruntów i zrobiło się tak biednie, że momentami zakonników żywił miejscowy PGR. Do tego w wyniku akcji Wisła liczba wiernych z okolicy spadła z 1500 do... 50! Swoją drogą nie wiedziałem, że akcja Wisła sięgała tak daleko na północ...


Współcześnie monastyr jest ponownie ważnym miejscem pielgrzymkowym i atrakcją turystyczną, choć pod sklepem ostrzegano nas, iż niektórzy mnisi nie lubią katolików i dają temu wyraz.

Można tutaj przenocować - dom pielgrzyma z początku XX wieku wzorowany jest na tradycyjnych, rosyjskich domach.


O tej porze przy monastyrze jest pusto, a cerkiew zamknięta. I tak zresztą nie porobilibyśmy w niej zdjęć, gdyż jest zakaz. Dochodzę do wniosku, że choć nie jestem wielkim miłośnikiem katolicyzmu, to jednak cenię, że w większości kościołów tego wyznania nie ma problemów z fotografowaniem.


Oprócz głównej cerkwi w pobliżu są jeszcze dwie mniejsze drewniane z 1908 roku. Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy znajduje się naprzeciwko bramy (ujęcie z poranka następnego dnia).


Druga kilkaset metrów dalej, przy granicy i Bugu wśród pól.



Co ciekawe w przeszłości rzeka miała tutaj inny przebieg i dopiero pod koniec XIX wieku dokonano zmiany biegu i monastyr znalazł się po jej lewej stronie. Gdyby nie te działania leżałby dziś w państwie Łukaszenki albo w ogóle nie istniał.

Białoruś na wyciągnięcie ręki, wystarczy tylko przepłynąć ;)


Zastanawialiśmy się nad noclegiem w tym miejscu, bo jest naprawdę ładne, ale komary cięły jak oszalałe i mielibyśmy gwarantowaną wizytę SG, więc postanowiliśmy znaleźć inne miejsce i znów ukryć się przed pogranicznikami.

Cofnęliśmy się za klasztor do "świętego drzewa".


Podobno też padało ofiarą przepychanek religijnych, bo zdarzało się, iż usuwano z niego katolickie krzyże i obrazy...

Za drzewem widać niewielką ścieżkę, którą poszliśmy. Ścieżka wkrótce zniknęła, zrobiła się wysoka trawa i właśnie tam postawiliśmy namioty.


Zrezygnowaliśmy jednak z ogniska, bo mogło być widoczne z drogi, wieczór spędziliśmy więc w namiocie, gdzie i tak było całkiem przyjemnie :)
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2016-06-19, 22:13   

Cytat:
Współcześnie monastyr jest ponownie ważnym miejscem pielgrzymkowym i atrakcją turystyczną, choć pod sklepem ostrzegano nas, iż niektórzy mnisi nie lubią katolików i dają temu wyraz.


A we Wlodawie potem mowili ze mnisi czestuja domowym winem wszystkich turystow. Szkoda ze zawczasu nie mielismy tej informacji! Choc kto wie- moze najpierw pytaja o wyznanie? (choc moze ja bym dostala trunek bez pytania jakby moj krymski krzyzyk na szyi zobaczyli :P

Cytat:
Zrezygnowaliśmy jednak z ogniska, bo mogło być widoczne z drogi, wieczór spędziliśmy więc w namiocie, gdzie i tak było całkiem przyjemnie :)


ano bylo :lol

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2016-06-19, 22:14, w całości zmieniany 2 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-06-19, 23:28   

niepełnosprawni :lol
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6105
Skąd: Oława
Wysłany: 2016-06-20, 00:17   

Pudelek napisał/a:
niepełnosprawni :lol


nazwa zobowiazuje! :P
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2016-06-20, 00:17, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8309
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-06-22, 19:27   

Poranek w pobliżu monastyru w Jabłecznej znów jest upalny, jak dwa dni wcześniej. Zapowiada się gorący dzień!


Postanowiłem przejść się do przyklasztornej toalety aby skorzystać z wody. Po drodze musiałem minąć krowę, która rozsiadła się dokładnie w tym miejscu, gdzie prowadziła ścieżka z naszego obozowiska - wczoraj jej jeszcze nie było ;) Na szczęście krowa była pokojowo nastawiona.


Jak i w poprzednie dwa dni zbieranie namiotów jest niespieszne... Eco jeszcze gotuje wodę na kawę, fuuj!


Dziś mamy zamiar przejść fragment czerwonym Szlakiem Nadbużańskim. Okazuje się jednak, iż zmieniono jego bieg - zamiast cały czas prowadzić przy rzece to początkowy odcinek pokonuje się asfaltem. Dodatkowo jest on fatalnie oznakowany, a właściwie to zatarte przez czas znaki pojawiają się nieregularnie i przypadkowo.


Asfalt w palącym słońcu, wokół starorzecza i prace polowe.




Wioskę Nowosiółki (Новосілки) zamieszkują głównie prawosławni. Czytając ogłoszenie o sprzedaży domu przypomniała nam się wczorajsza opowieść spod sklepu o jakimś facecie, który uparł się, że sprzeda swój grunt tylko prawosławnym. Mimo, że wyznawcy innych odłamów chrześcijaństwa proponowali większa kasę, to trwa on przy swoim i ziemi sprzedać nie może do tej pory.

Tutaj też widzimy na ogłoszeniu informację, iż "mile widziana rodzina prawosławna". Ciekawe jak oni to sprawdzają, pytają o szczegóły liturgii? Z jednej strony dziwne to wszystko, z drugiej - łatwo można zrozumieć miejscowych: prawosławni są w Polsce niewielką (choć największą) mniejszością religijną, mało jest miejscowości, gdzie stanowią liczącą się grupę i taka postawa zapewne w jakiś sposób chroni przed wykupieniem terenów przez obcych.



Skręcamy z asfaltu na piaszczystą drogą. Dobrze, że sfotografowałem mapę z nowym przebiegiem szlaku w Jabłecznej, gdyż na tym odcinku nie ma żadnych oznaczeń!


Po kolejnym odbiciu robi się jeszcze przyjemniej.


W oddali widać drzewa przy Bugu i polski słupek graniczny.


W niewielkim przysiółku na końcu świata stoi ławeczka i robimy sobie przerwę.


Tu też widać kolejne starorzecza Bugu.


Szlak się pojawił i wkrótce znów zniknął. Dochodzimy do jakiegoś samotnego gospodarstwa z ujadającymi małymi psiakami. Wychodzi babka i mówi, że tak, tędy jest droga do rzeki. Droga tak zarośnięta, że gdyby nie jechał tędy jakiś ciągnik dawno temu, to nie byłoby żadnego śladu.


Po kilkunastu minutach wreszcie jesteśmy przy rzece. Zamulona, brudna, na białoruskim brzegu pełno połamanych drzew. Na kąpiel zdecydowanie nie mamy ochoty, tym bardziej, że Bug jest bardzo zdradliwy.



Na zakolu widać białoruską plażę. Tam można by się chociaż poopalać ;)


Ścieżka odbija lekko od Bugu i w tym momencie znowu przestaje nam się wszystko zgadzać, bo mieliśmy wracać w kierunku wsi, a ta ewidentnie nadal równolegle trzyma się granicy. Po chwili mijamy polski słupek, wiemy więc na pewno, że i tu szlak został zmieniony i to po drugi.


Na potwierdzenie tych słów ponownie wychodzimy przy rzece!


Następny słupek. Numerację zmieniono kilka lat temu - zamiast numerów dla całej wschodniej granicy z ZSRR są osobne z każdym państwem. Na mapach numerację mam starą, więc nie wiemy dokładnie gdzie jesteśmy.


Na drugim brzegu widać słupek białoruski wraz z metalowym ogrodzeniem. Pod tym względem na wschodzie niewiele się zmieniło - granica rzecz święta i niedostępna dla obywateli!


Na rozwidleniu skręcam z Eko w kierunku widocznych domów; wychodzi gospodarz i mówi, że tędy przejdziemy i wrócimy do wsi. Fajnie, tylko zniknęła gdzieś Buba i Grzesiek. Czekamy, czekamy, w końcu po dobrym kwadransie rzucam plecak i idę do nich. Okazało się, że siedzą ze sto metrów od nas na ławce nad rzeką! Moje wyrzuty przerywa warkot motorów i pojawiają się dwaj pogranicznicy - w końcu nas znaleźli!


Przywitanie, standardowe pytania, zdziwienie, kontrola dokumentów... wszystko z uśmiechem i sympatycznie. Jak to jest, że SG zazwyczaj jest miła, a do policji czy straży wiejskiej bez kija nie podchodzić?

Mówimy, gdzie spaliśmy ostatnio i gdzie będziemy spać, mundurowi informują, że w pobliżu przejścia granicznego nie można chodzić nad rzeką, bo zakaz. Pożegnanie, odjeżdżają. Ruszamy w końcu do Eco, który zdążył już chyba wykurzyć połowę tytoniu, odpędzając się od natrętnych muszek.

Przecinamy wioskę Mościce Dolne. Ta niczym nie wyróżniająca się osada ma ciekawą historię - aż do 1929 roku nazywała się Neydorf lub Neybrof i zamieszkiwali ją potomkowie osadników niemieckich oraz holenderskich. Dopiero po wizycie prezydenta RP zmieniono nazwę na współczesną.


W przeszłości miejscowa ludność w czasie prac melioracyjnych zmieniła przebieg Bugu i z prawego brzegu znalazła się na lewym (to tak jak klasztor w Jabłecznej). Część wsi pozostała jednak na drugiej stronie Bugu i po wojnie, włączona do Sowietów, przestała istnieć. Mieszkańcy zaś zostali najpierw wywiezieni do Kraju Warty przez władze III Rzeszy jako Niemcy (naturalnie bez pytania o zdanie), po czym po 1945 większość zdołała tutaj wrócić. W międzyczasie mieszkali tutaj wypędzeni Polacy z Wielkopolski, a potem także przesiedleńcy z radzieckich Mościc.


Spotkana kobieta mówi, że w Lisznej (Лишна) nie ma sklepu, lecz jest zajazd. Fajnie! Pędzimy z Eco naprzód, zajazd okazuje się agroturystyką. Zazwyczaj unikamy takich miejsc, lecz tym razem podchodzimy i pytamy się o możliwość zjedzenia obiadu. Nie ma problemu, za 15 złotych dostajemy smaczne żarełko, a ja dodatkowo korzystam z okazji i biorę chłodny prysznic w toalecie :) Po obiedzie miło gawędzimy z właścicielką gospodarstwa, która wróciła na ojcowiznę po kilku latach spędzonych w Wielkiej Brytanii.


Niektóre domki w Lisznej są bardzo ładne.


Podobnie jak wczoraj postanawiamy podjechać kawałek autobusem. Niestety - musimy minąć Sławatycze z nowo wyremontowaną cerkwią oraz kirkutem, wysiadamy w następnej gminie - w Hannie (Ханна).

Frapująca nazwa pochodzi podobno od królowej Anny Jagielonki, która została tu tak miło przyjęta, że pozwoliła swoim imieniem nazwać wioskę. Hanna była do 1821 roku miasteczkiem, widać to po układzie ulic z rynkiem w centrum .


Podobnie jak w mijanych Sławatyczach także i w tej miejscowości nie brak zabytków. Najważniejszy to drewniany kościół św. Piotra i Pawła wybudowany w XVIII wieku przez Radziwiłłów jako cerkiew unicka.


Potem, jak to bywało na Podlasiu/Polesiu, przemianowano go na świątynię prawosławną, a od 1924 jest katolicką. Można wejść do przedsionka i zrobić zdjęcie przez kratę, brak wszelkich durnych zakazów.


Obok drewniana dzwonnica z tego samego okresu.


Kręcących się koło bramy dziwaków z plecakami wypatrzyła pani z punktu obsługi turystów, działającego w niewielkim muzeum regionalnym, które z kolei mieści się w dawnej organistówce.

Zaprosiła do obejrzenia wystawy (darmowa, rzecz jasna), rozdała ulotki, potem zerknęliśmy jeszcze do stodoły na tyłach, gdzie także znajduje się ekspozycja z wyposażeniem domostw i gospodarstw.




Obok stodoły gmina urządziła ogromną wiatę (zdaje się, że przebudowano inny budynek gospodarczy). Kawałek dalej toalety. I probostwo.


Wiata bardzo zachęca do spoczęcia pod nią, co z ochotą czynimy. Etapami chodzimy do sklepu (jeden już zamknięto o 17-tej, na szczęście działa drugi), ja biegnę jeszcze na cmentarz sfotografować kaplicę z 1880 roku.


Spokój pod wiatą zakłócają tylko samochody Straży Granicznej - jeżdżą wokół rynku jakby mieli sraczkę, dosłownie co chwilę, widząc obcych zwalniają, po czym jadą dalej. I tak z półtorej godziny! Mogliby stanąć, podejść i spisać, mielibyśmy spokój, lecz tamci widać bawią się w jakąś dziwną grę.


Przychodzi w końcu pora zebrać się na nocleg. Proponuję jeszcze zajrzenie do sklepiku na jedno piwo i, o dziwo, tylko Buba odpowiada z entuzjazmem. Wkrótce dołącza się pan Stanisław i na rozmowie z nim schodzą nam kolejne dwa piwa ;)


Dyskusja była ciekawa, dopóki autochton nie przyczepił się do moich długich włosów.
- Zapuściłem je kiedyś, żeby zainteresować sobą dziewczyny - tłumaczę :)
- I co, leciały na to?
- No, leciały.
- A u nas dziewczyny lecą na fiuta! :lol :lol
I gadaj tu z takim :P

Udało nam się w końcu wyjść z Hanny (Hannej?), wróciliśmy na czerwony szlak. Asfalt szybko zmienia się w płyty i piach, postanawiamy rozbić się znów w lesie. Znajdujemy fajnie osłonięte miejsce z miękkim podłożem.



Ognisko rozpalamy w jamie - wydaje się idealna do tego celu. Dzięki niej ognia nie widać, nie ma też zagrożenia, że coś się sfajczy.


Kilkaset metrów od nas biegnie leśna droga z której korzystają rolnicy - już po zapadnięciu ciemności słychać ryki traktorów wracających do domu. Nie ma jednak możliwości aby nas dojrzeli, po pewnym czasie wszystko cichnie i podobnie jak w poprzednie noce nikt i nic nas nie niepokoi :)
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2016-06-22, 19:42, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Piotrek 


Wiek: 48
Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 10854
Skąd: Żywiec-Sienna
Wysłany: 2016-06-22, 23:11   

Świetne są te Wasze wschodnie wyprawy, niby łażenie na luzie ale jednak cały czas przez ciekawe i ładne miejsca.
Jest moc :)
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - manga