Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

"Jesioniki, Jesioniki", czyli wrzesień 1987 r. w kolorach ORWO

Autor Wiadomość
Cisy2 

Wiek: 63
Dołączył: 21 Gru 2013
Posty: 735
Skąd: Świebodzice
Wysłany: 2019-12-09, 02:20   "Jesioniki, Jesioniki", czyli wrzesień 1987 r. w kolorach ORWO

Kilka dni temu, przy okazji związanego ze świątecznymi porządkami wietrzenia jednej z szaf, natknąłem się na stos papierzysk pamiętających jeszcze lata 80. minionego stulecia. Był to akurat plik zawierający moje archiwalia turystyczne. Gdzieś tam w środku tego stosu znalazłem gazetę o bynajmniej nieturystycznym tytule "Nasze Problemy", nad którym wybrzmiewał bijący po oczach imperatyw "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!". Był to mający format osławionej "Trybuny Ludu" dwutygodnik wrocławskiej fabryki "Archimedes" specjalizującej się m.in. w produkcji... elektrycznych dojarek (tak!, właśnie takich dopasowanych do krowich wymion).



To jednak nie zdobywające wszelakie możliwe nagrody na międzynarodowych konkursach agroprzemysłowych dojarki kazały mi przed laty włączyć ten numer archimedesowskich "Naszych Problemów" do moich papierowych pamiątek turystycznych, lecz znajdujący się na trzeciej stronie tej gazety niezbyt obszerny artykuł. Tekst napisany przez Grzegorza Nietupskiego, pracownika "Archimedesa" i jednocześnie przewodnika z naszego Studenckiego Koła Przewodników Sudeckich, stanowił krótką relację z wycieczki górskiej, w której również i ja brałem udział. Była to trwająca zaledwie trzy dni wycieczka po Górach Rychlebskich i Wysokim Jesioniku, odbyta we wrześniu 1987 r. Wycieczka dla mnie bardzo ważna, gdyż będąca moim pierwszym zetknięciem się z Jesionikami i czechosłowacką (wtedy) częścią Gór Złotych, czyli Rychlebskými horami.

Nad tekstem Grześka znalazło się jakieś dziwne zdjęcie, bynajmniej niejesionickie, a tym bardziej nierychlebskie. Może widoczek ten, zapewne tatrzański, miał zachęcić pracowników "Archimedesa" do przeczytania artykułu, którego tytuł niewiele wówczas przeciętnemu mieszkańcowi miasta nad Odrą mówił - "Jesioniki, Jesioniki". Dla mnie oczywiście ważniejszy od fotki nieokreślonego górskiego jeziorka był tekst, dlatego też egzemplarz "Naszych Problemów" jakoś udało mi się od Grześka wyprosić. A teraz - po latach - ponownie przeczytać jego relację z naszej wędrówki.




Jesioniki, Jesioniki

Znowu jedziemy na wycieczkę. Jej cel - Jesioniki - pasmo górskie należące do Sudetów Wschodnich. Jeżeli spojrzymy na mapę, obejmującą fragment Polski i Czechosłowacji, to na południe od Głuchołaz zobaczymy najpierw miasteczko Jesenik, a potem pasmo górskie o tej samej nazwie. W nazewnictwie czeskim używa się terminu "Hruby Jesenik" (Wysoki Jesionik), natomiast w polskim - Jesioniki. Najwyższym szczytem, a zarazem największą górą Sudetów Wschodnich, jest Praded (Pradziad) - 1492 m.
Całe Jesioniki to park narodowy z partiami ścisłych rezerwatów, o czym informują tablice ustawione przy szlakach. Granice parku najłatwiej określić przez położenie miast: Sumperk i Branna na zachodzie, Bruntal, Vrbno i Zlate Hory na wschodzie, Jesenik na północy i Rymarov na południu.
Gdy obejrzały nas już polskie i czeskie służby graniczne (Czesi bardzo sympatyczni, Polacy mniej), wysiedliśmy w Lichkovie (pierwsza stacja po czeskiej stronie) i stąd pociągami lokalnymi dotarliśmy do Stareho Mesta. Od tego momentu jedynym środkiem lokomocji były nasze nogi. Opanowała nas taka ochota do łażenia po górach, że pierwszego dnia przeszliśmy 27 kilometrów. Nikt jakoś nie pomyślał, że można wcześniej szukać noclegu, a nie dopiero na Cervenohorskim Sedle. Ale w końcu jesteśmy młodzi. Zresztą pokonanie tej odległości nie było aż takim problemem, ponieważ grzbiet Jesioników jest wyrównany i dobrze się nimi idzie - mniej więcej tak, jak grzbietem Karkonoszy.
Drugiego dnia osiągnęliśmy Pradziada i zeszliśmy na nocleg do Karlovej Studanki. Tu było przyzwoite spanie (poprzednie na podłodze), lecz za nieprzyzwoitą cenę, bo z narzutem dla cudzoziemców. Niestety, coś takiego praktykuje się w wielu krajach.
Trzeci dzień - to zakupy w miasteczku Jesenik. Przy tego typu wyjazdach - ostatnie dni przeznaczane są właśnie na zwiedzanie większego miasta i zakupy. Nie udało nam się kupić niektórych rzeczy - bo ich nie było, a i koron nie mieliśmy za dużo.
Granicę przekroczyliśmy w Głuchołazach. Muszę przyznać, że to było jedno z najsympatyczniejszych "przekroczeń".
Być może ktoś zapyta: Jak zorganizowaliście taką wycieczkę?
Odpowiedź: Dobrze jest należeć do jakiegoś koła PTTK. Gdy się chce zorganizować wycieczkę tego typu należy program przedstawić w jednostce zwierzchniej, czyli oddziale PTTK. Po zatwierdzeniu programu zanosimy go do Biura Turystyki Zagranicznej PTTK, a biuro wysyła go do Warszawy. Na odpowiedź czekamy dwa, trzy miesiące - i po otrzymaniu potwierdzenia przedstawiamy w BTZ ostateczną listę uczestników, zbieramy pieniądze i uskuteczniamy kolejną podobną bieganinę.
Liczba wyjazdów należy od aktywności koła do którego należymy. Opisany wyjazd został zorganizowany przez Koło Studenckich Przewodników Sudeckich podlegające Oddziałowi Akademickiemu PTTK. Koło jest aktywne, ciągle się tam coś dzieje. Przy okazji - jeśli kogoś interesują wydawnictwa krajoznawcze, to polecam księgarnię Oddziału Akademickiego - Rynek-Ratusz 11/12.
- Aha, jeszcze strona finansowa tej wycieczki: kosztowała ok. 9500zł z wymianą, opłatą manipulacyjną pobieraną przy wymianie, i paroma podobnymi, a koniecznymi rzeczami. Bieganiny podczas organizacji jest sporo, ale opłaca się. Wróciliśmy zachwyceni Jesionikami.


Przeczytałem teraz znowuż ten grześkowy tekst i wspomnienia powróciły. Pamiętam wycieczkę nieco inaczej niż Grzesiek. Nie tylko dlatego, że jego wrażenia były świeże, powstałe kilka dni po wędrówce, moje zaś - przywołane nagle lekturą wydanej przeszło 32 lata temu gazety - przefiltrowane muszą być kilkunastoma późniejszymi moimi wypadami w czeskie Sudety Wschodnie. Ale - tak myślę - chyba i wtedy, we wrześniu 1987 r., były inne.

O Jesionikach, że to fajne góry, i w ogóle, że w Czechosłowacji jest fajnie, dowiedziałem się w sierpniu 1981 r., gdy mój o rok starszy "jeszcze z liceum" kolega Piotrek wrócił z dwutygodniowego obozu wędrownego - właśnie po Jesionikach. Odbywał praktykę przewodnicką podczas jednego z turnusów jesionickich obozów, organizowanych przez wrocławskie Studenckie Koło Przewodników Sudeckich dla studentów z całej Polski. Jego opowieści o Pradziadzie, Keprniku i Vřesovej studance były na tyle barwne, że postanowiłem dwa miesiące później zapisać się na kurs przewodnicki SKPS, aby w kolejne wakacje poznać już samemu te góry. Zapisałem się..., ale przyszedł 13 grudnia 1981 r., stan wojenny, i w praktyce (chociaż nie w teorii) "zamknięcie" gór socjalistycznej Czechosłowacji dla polskich turystów. Można było zwiedzać znajdujące się w kraju Nicolae Ceaucescu, "Geniusza Karpat", góry Rumunii, można było organizować wyjazdy do Bułgarii w Piryn czy Riłę, ale na czeskie Karkonosze, Góry Stołowe i Jesioniki można było sobie co najwyżej popatrzeć z naszej, polskiej części Sudetów...

... albo o tych górach pisać przewodniki. Oczywiście robili to ci nasi koledzy, którzy mieli szczęście poznać czeskie Sudety przed 13 grudnia 1981 r.



Jednym z takich piszących o Jesionikach był Andrzej Czermak. W drugim zeszycie naszego SKPS-owskiego periodyku "Karkonosz", wydanym w 1986 r., opublikował duży artykuł o najbardziej znanych sudeckich dawnych znakach granicznych (o średniowiecznej granicy "Świętego Jana" księstwa biskupiego) i w tym opracowaniu wspomniał też o innych sudeckich kamieniach granicznych, m.in. o XVIII-wiecznym znaku znajdującym się na szczycie Pradziada, w miejscu styku granic ówczesnych posiadłości biskupów wrocławskich, włości zakonu krzyżackiego z Bruntálu, oraz ziem należących do szlacheckiego rodu Żerotinów z Velkých Losin.



Szczęśliwie w 1984 r. socjalistyczna turystyczna granica polsko-czechosłowacka odrobinę została nadwątlona, stąd można było wreszcie, poprzez Biuro Turystyki Zagranicznej PTTK, organizować wyjazdy tzw. turystyki kwalifikowanej do CSRS (w swoim tekście w "Naszych Problemach" właśnie o takich imprezach pisał Grzesiek). Wiosną 1987 r. Andrzej Czermak opracował plan wrześniowej wycieczki po Górach Rychlebskich i Wysokim Jesioniku, której motywem przewodnim miały być tamtejsze dawne znaki graniczne. Nie tylko ten najbardziej znany trójpański kamień z Pradziada, ale i inne - te o których Andrzej słyszał, że istnieją, i te, których obecności można się było wtedy tylko domyślać.

Andrzej nie musiał mnie długo namawiać na tę eskapadę. Raz, że temat fajny, dwa, że rok wcześniej, również we wrześniu, niemal dokładnie tą samą trasą szli uczestnicy naszego kołowego pionierskiego przejścia Sudetów Czeskich ("od Łaby do Odry" - relację z tego przejścia, którego drugą połowę z przyczyn zawodowych musiałem odpuścić, zamieściłem już wcześniej na kilku forach górskich). Dlatego nagle w 1987 r. pojawiła się okazja, abym obejrzał sobie te góry, których dwanaście miesięcy wcześniej nie dane było mi poznać. Poza Andrzejem, Grześkiem i mną na rychlebsko-jesionicką wędrówkę wybrały się jeszcze tylko trzy osoby (spośród naszych przewodników jeszcze Jarek Niementowski "Krokodyl").

O samej wycieczce nie będę się długo rozwodził. Zrobił to już za mnie przed przeszło trzema dekadami Grzesiek Nietupski. Szczegółowy przebieg trasy jest taki, jak w powstałych zaraz po wycieczce moich notatkach - są to wpisy z 12-14 września 1987 r.





Pokażę natomiast pewną partię moich fotografii z dosyć lakonicznymi opisami. Są to reprodukcje wschodnioniemieckich przeźroczy firmy ORWO. Produkty specyficzne, stąd i specyficzne barwy tych fotografii.

Podczas naszego przejazdu pociągami do Stareho Mesta zdjęć nie robiłem (tradycyjnie oszczędzałem kliszę); dzisiaj żałuję, gdyż wiele rzeczy zniknęło, w tym m.in. po gruntownej przebudowie obiektu połowa dawnej stacyjki w Starém Měste. Wyciągnąłem z plecaka aparat dopiero po wyjściu z miasteczka. Ten schron (řopik), znajdujący się obok ostatnich zabudowań miejscowości, przy zielonym szlaku wiodącym w stronę chaty Paprsek, jeszcze istnieje, ale już w trochę innym architektoniczno-krajobrazowym kontekście.



Ten triangul zaś, wzniesiony na jednej z kulminacji poprzedzających na górę Vetrov, to już oczywiście czas przeszły (całkowicie) dokonany. Nie ma go, podobnie jak i wszystkich sudeckich drewnianych wież triangulacyjnych.



A to nasza ekipa, mozolnie wspinająca się na pierwszy poważny szczyt na trasie, czyli na Vetrov (918 m n.p.m.). Góra fajna, ale niedługo - piszę o tym z perspektywy 2019 r. - zostanie spaskudzona kolejną w Sudetach, chyba już milionową wieżą widokową (ta ma być repliką dawnej wieży widokowej na Śnieżniku).



I dotarliśmy do chaty turystycznej Paprsek. Była zamknięta, po sezonie, spotkaliśmy tylko jakiegoś gbura, którego gburowatość jeszcze bardziej się wzmogła, gdy zorientował się, że jesteśmy Polakami (od razu piszę, że tego rodzaju zachowanie Czechów w stosunku do nas na szczęście nie było wtedy regułą).



A zatem na zrobionych jeszcze we Wrocławiu kanapkach i po wypiciu herbaty z wrocławskiej wody (termosy mieliśmy tradycyjne, ze szklanym wkładem), uderzyliśmy czerwonym szlakiem w stronę Císařské boudy. Oczywiście nie wiedzieliśmy jeszcze, że to obiekt zamknięty na cztery spusty, będący właściwie tylko punktem topograficznym na mapie - skrzyżowaniem szlaków turystycznych. Ale było fajnie, objedliśmy się tam wrześniowymi borówkami. "Byliśmy młodzi" - jak to fajnie napisał w swoim tekście Grzesiek. Całkiem zapomnieliśmy, że we wrześniu dzień jest już krótki. Nie biegliśmy... Znalazł się i czas na jakieś doraźne naprawy naszego obuwia.







Od Císařské boudy przeszliśmy szlakiem zielonym do rozdroża pod Bruskiem,



a stamtąd, szlakiem zielonym i niebieskim, doszliśmy do Smreka. Najpierw na "szczyt" graniczny (trójstyk granic Czech, Ziemi Kłodzkiej i Śląska), a potem na właściwą kulminację, znajdującą się już po czeskiej stronie granicy (1127 m n.p.m.). Tu namierzyliśmy pierwsze dawne znaki graniczne - najpierw takie mniej nas wtedy interesujące, bo XIX-wieczne.



Ze Smreka schodziliśmy na południe głównym grzbietem Gór Rychlebskich do Ramzovej, nietypowym szlakiem biało-czerwonym.







Szlak wiódł głównie przez las, ale pojawiały się też i widokowe grzbietowe polany. Główną dominantą krajobrazową był oczywiście Šerak (1350 m n.p.m.), najpierw jego obłe cielsko...



... z którego, po pewnym czasie, zaczęły wyłaniać się wyrastające z jego północno-wschodniego zbocza Obří skály. To już był, oczywiście, Wysoki Jesionik.



Na razie musieliśmy zejść z Gór Rychlebskich. W Ramzovej przekroczyliśmy Ramzovské sedlo (760 m n.p.m.), rozdzielające Góry Rychlebskie od Wysokiego Jesionika. Przecięliśmy tam również jedną z najśmielej wytyczonych sudeckich linii kolejowych, łączącą Hanušovice z miastem Jeseník (budowa linii trwała od 1883 do 1888 r.), zwaną - trochę górnolotnie - śląskim Semmeringiem.

Pierwszy postój w Jesionikach urządziliśmy sobie tuż po wyjściu z Ramzovej, przy oddalonej raptem 1,5 km od przełęczy kapliczce przy Dobrym Źródle ("U Dobré Vody"). Parę łyków wody, kilka fotografii i wyjście na oddalony nieco ponad cztery kilometry Šerak, niestety, leżący też ponad czterysta metrów wyżej.





Między dobrym źródłem a Šerakiem złapał nas zmrok. Przy świetle latarek (chciałem napisać "czołówek", ale czołówek wtedy jeszcze nie używaliśmy; kijków trekingowych zresztą też) dotarliśmy do chaty na Šeraku. Zapytaliśmy o nocleg... i zostaliśmy odprawieni z kwitkiem. Kolejny raz usłyszeliśmy słowo, jakże często używane w czeskich obiektach tego typu: zavřeno!

No to poszliśmy dalej czerwonym grzbietowym szlakiem, wytyczonym przez najwyższe partie północnej części Wysokiego Jesionika: przez Keprnik (1423 m n.p.m.), Vřesovą studankę, Červeną horę (1337 m n.p.m.) na Červenohorské sedlo (1005 m n.p.m.). Całe przeszło 9 kilometrów po ciemku. Żadnych widoków - może tylko trochę gwiazd, bo i o rozgwieżdżonym niebie mogliśmy tylko pomarzyć. Dopiero podczas późniejszych wyjazdów w Jesioniki mogłem zobaczyć, jakie widoki nas wtedy ominęły.

Dotarliśmy w końcu na Červenohorské sedlo i do tamtejszego hotelu górskiego. Było po dziesiątej wieczorem, restauracja w chacie była właśnie zamykana. Zapytaliśmy o nocleg. Część hotelowa była, no jasne (!), nieczynna. Ale sama rozmowa była zupełnie inna niż we wcześniej odwiedzanych w tym dniu obiektach. "Jeśli macie karimatki i spací pytlí, czyli śpiwory, to spokojnie możecie spać w jadalni", usłyszeliśmy od zamykającego część knajpianą szefa obiektu. A po następnym jego zdaniu aż podskoczytliśmy z wrażenia - "A jeżeli uda wam się jeszcze trochę piwa wytoczyć z beczki, to spuśćcie go sobie całkiem do końca". Była jeszcze podłączona do "kija". Do kolacji udało nam się wycisnąć z niej jeszcze trzy i pół kufla, zaś rano - jakimś cudem - ulało się jeszcze z półtora.

Takiego noclegu nie można było zapomnieć. Tym bardziej, że kosztował grosze... (zresztą, zaznaczył to w swoim tekście Grzesiek)



c.d.n.
Ostatnio zmieniony przez Cisy2 2019-12-09, 04:14, w całości zmieniany 6 razy  
 
 
Cisy2 

Wiek: 63
Dołączył: 21 Gru 2013
Posty: 735
Skąd: Świebodzice
Wysłany: 2019-12-09, 02:21   

Niedzielnym rankiem w świetnych nastrojach wyruszyliśmy w stronę Pradziada. Cały czas głównym szlakiem czerwonym - zboczami Velkého Klínovca, przez szczyt Výrovki, podmokłymi ścieżkami i chodnikami torfowisk Małego Jezerníka.











I tak dotarliśmy do schroniska Švýcárna. Dopiero po wyjściu z lasu, gdy na tle budynków schroniska zobaczyliśmy szczyt Pradziada, uderzył nas ogrom tej góry. I tego czegoś, co zbudowano na jego wierzchołku.





Ze Švýcárny, w której zatrzymaliśmy się tylko na chwilę, na Pradziada to tylko krok. W 1987 r. nawet krótszy niż dzisiaj. Wtedy szlak biegł tuż obok Tabulových skał, teraz odsunięty jest od nich bardziej na zachód. Jest też o kilkaset metrów dłuższy niż kiedyś.



Do tej znanej wszystkim wrednej asfaltówki wiodącej na szczyt dochodziło się praktycznie przed samym wierzchołkiem.



Szlak ze Švýcárny dochodził do asfaltu praktycznie na wysokości trójpańskiego kamienia. Za nami Tabulové skály...


...a przed nami kamień graniczny na Pradziadzie.



Tu jego strona biskupia, tj. wskazująca na włości biskupów wrocławskich



Tu zaś herb rodu Żerotinów



To, oczywiście, oznaczenie posiadłości zakonu krzyżackiego z pobliskiego Bruntálu.



Po ochach i achach nad kamieniem, bo rzeczywiście jest świetny, kilka minut później pojawiły się nasze kolejne ochy i achy - tym razem nad cenami piwa i jedzenia w restauracji na Pradziadzie. Uciekliśmy stamtąd, od czasu do czasu oglądając się za siebie.



Piwo, znacznie tańsze i też hanušovicką "Holbę", wypiliśmy w kiosku przy chacie Ovčárna. Z uśmiechem na naszych twarzach wyruszyliśmy w stronę Skał Piotrowych (Petrovy Kameny).



Szlak wtedy w tym rejonie poprowadzony był inaczej niż dziś. Wiódł pod same skały. Od razu wpadły nam w oczy pierwsze kamienie graniczne na dawnej granicy żerotinsko-krzyżackiej.














Biegaliśmy wokół Piotrowych Skał i znajdowaliśmy kolejne kamienie graniczne.

Wielu spośród nich już nie ma. Ostatni raz byłem w tym miejscu w sierpniu 2012 r. Zobaczyłem może 30% tego co przed laty. Czy ukradzione, czy wyorane przypadkiem - nie wiem!?







Wzdłuż tej granicy, oznaczonej parami ustawionych na sztorc kamiennych steli, dotarliśmy na szczyt Vysoké holi (1465). A tam - wiadomo. Kolejny Trójpański Kamień. Z herbami krzyżaków, Żerotinów i rodu Dietrichsteinów z Janovic (dzisiaj część miasta Rymařova).





W pełni nasyceni wrażeniami "granicznymi" zeszliśmy jeszcze do Velké kotliny. A co? Jeśli mamy takie szczęście, to na pewno zobaczymy tamtejsze kozice. I zobaczyliśmy, ale były na tyle daleko, że pozostały tylko w pamięci. W kończącym się dniu także i fotografia Wielkiego Kotła nie mogła wyjść nadzwyczajnie.



Wróciliśmy do Petrovych kamieni, później do chaty Ovčárna i stamtąd zeszliśmy do uzdrowiska Karlova Studánka. Szlakiem zielonym, tym najłatwiejszym, biegnącym w dużej części asfaltem. Zmierzchało, więc nie kombinowaliśmy ze zwiedzaniem doliny Białej Opawy i jej kaskad. To zostawiliśmy na kolejne odwiedziny Jesioników.





W Karlovej Studánce szybko znaleźliśmy nocleg. Nie pamiętam już pensjonatu, w którym przyszło nam spać. Dopiero tekst Grześka przypomniał mi, że był to drogi obiekt. Pamiętam, że uzdrowisko zwiedziliśmy błyskawicznie, bo musieliśmy jeszcze w tym dniu znaleźć się w Jeseniku (mieście) i powrócić do Wrocławia.

Kilka fotografii z Karlovej Studánki.





W Jeseniku tak trochę w ciemno uderzyliśmy do muzeum, znajdującego się w tzw. Wodnym Zamku. Był poniedziałek, czyli dzień, w którym w 90% tego rodzaju obiektach powinniśmy się odbić od drzwi. Tymczasem spotkaliśmy tam wspaniałego człowieka. Pan Zdenek Brachtl, kustosz tego muzeum pokazał nam dosłownie wszystko. Każdego z nas obdarował też stosami wydawnictw krajoznawczych ("Jesenicko. Vlastivedné zajimavosti" i "Severní Morava") oraz zapraszał na planowane w jego muzeum w bliższej i dalszej przyszłości najrozmaitsze wystawy. Był archeologiem. Gdy dowiedział się, że i ja jestem tej samej profesji, zaczął namawiać mnie, abym załatwił mu na jego wykopaliska w Javorniku kilku wrocławskich studentów, bo "dla czeskich studentów archeologii z Pragi i Brna to nasze Slezsko to province i nie chcą tu przyjeżdżać na swoje praktyki". Był rok 1987 i na tego rodzaju kontakty trzeba było jeszcze poczekać. U progu lat 90., już po zmianach i u nas i tam, kilkakrotnie - również ze studentami - odwiedzałem Zdenka. Chociażby przy okazji będącej jego oczkiem w głowie wystawy czasowej "Średniowieczne zamki i twierdze w Jesionikach" (jesień 1990-zima 1991). I tak jakoś w połowie lat 90. dowiedziałem się, że zmarł. "Rakovina" - usłyszałem od jednego z naszych wspólnych archeologicznych znajomych.

Zdążyliśmy zrobić jeszcze jakieś pośpieszne zakupy, zerknąć na kilka zabytków...



...i popatrzeć na górujący nad miastem Zlatý chlum (891 m n.p.m.).



Do żadnej knajpy już nie wstępowaliśmy, chociaż w pobliżu dworca kolejowego mieliśmy bliskie spotkanie z jakimś kelnerem. Jakoś nie skojarzył nam się z sympatycznym bohaterem czechosłowackiej dobranocki "Chłopiec z plakatu".



Z Jesenika pojechaliśmy pociągiem do leżących tuż przed granicą Mikulovic. Musieliśmy tam wysiąść, aby stamtąd przejść na piechotę do Głuchołaz. Mogliśmy tylko popatrzeć, jak czeskie pociągi jadą wzdłuż pokonywanej przez nas trasy również... w stronę naszych polskich Głuchołaz. Ot, takie socjalistyczne paradoksy!





Doszliśmy do granicy, przekroczenie jej było nad wyraz sprawne i spokojne, następnie krótki spacer do centrum Głuchołaz. A później powrót do Wrocławia - pociągami, a jakże!

I takie to były moje "pierwsze" Jesioniki. W następnych latach wielokrotnie odwiedzane, u progu lat 90. nadal obfotografowywane błonami ORWO, z czasem japońskimi filmami Fuji czy też niemiecką Agfą, a od pewnego czasu aparatami cyfrowymi. Zmienił się sprzęt, kolory na fotografiach, ale szkoda też, że i zmieniły się trochę góry. Cholera, że też musiały poznikać te kamienie graniczne...

PS. Już po lekturze artykułu Grześka przejrzałem sobie inne teksty zamieszczone w "Naszych Problemach". Na ostatniej stronie był wierszyk. Niepodpisany. Pewnie go przed trzydziestu kilku laty nawet przeczytałem, ale dopiero teraz mnie zafrapował:

Zmiana ról

Tu podateczek
tam fakturka
tu FAZ, tam znowuż coś innego
i tak równiutko
jak po sznurku
płyną pieniążki
z zakładu naszego.

Tu fundusz siaki
tam owaki
tu znów odpisik
tam składeczka
a kasa jest ograniczona
kasa to nie jest bez dna beczka

Nic więc dziwnego
że sprawy nasze
dzisiaj już nie najlepiej stoją
bo choć dojarki my robimy
inni nas z forsy
równo doją.


Ostatnio zmieniony przez Cisy2 2019-12-09, 03:54, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Adrian 
Cieszynioki


Wiek: 40
Dołączył: 13 Lis 2017
Posty: 9267
Wysłany: 2019-12-09, 07:45   

Pięknie!
Takie relacje są wyjątkowe i mają w sobie to coś :)
Trochę lipa, kiedy but zawodzi w trakcie wycieczki :-/
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2019-12-09, 08:03   

No tak na Pradziada to bym poszedł...tylko to se ne vrati...

świetna wycieczka. Trochę droga, no ale ;)
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-12-09, 12:57   

Tak sobie czytam te wszystkie Twoje stare opowieści i dochodzę do wniosku, że spokojnie można Cię zakwalifikować jako osobę, która stała tam gdzie ZOMO :P Bo zamiast zwalczać komunę jak ci wszyscy bohaterscy dzisiaj politycy, to ciągle jeździłeś gdzieś po zagranicy i to tej wrażej ;)

Po raz kolejny napiszę, że fajnie byłoby wydać te wszystkie wspomnienia. W zalewie dzisiejszej pseudopodróżniczej literatury takie retro to prawdziwa perełka!

A co do samego tekstu.
Cytat:
Całe Jesioniki to park narodowy z partiami ścisłych rezerwatów


...to się autor trochę zagalopował,bo PN nie ma tam nawet dzisiaj przecież ;)

Podejście gospodarzy schronisk w okresie pozasezonowym także się niewiele zmieniło - gdy miesiąc temu wybierałem się w poniedziałek na czeskie pogórze, to ciężko było znaleźć otwarte schronisko w ten dzień. Część to w ogóle ciągle działa tylko w weekendy :zly
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-12-09, 13:15   

PS>Na Vresovej studance stało jeszcze schronisko? Bo według internetu rozebrano je dopiero w 1988.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Iva 


Wiek: 41
Dołączyła: 04 Wrz 2013
Posty: 1544
Skąd: łódzkie
Wysłany: 2019-12-09, 13:50   

Wspaniała opowieść. Brakuje tylko ogniska i ciepła letniego wieczoru. :)
_________________
"Kiedy świat się od ciebie odwraca, ty też musisz się od niego odwrócić."
 
 
Cisy2 

Wiek: 63
Dołączył: 21 Gru 2013
Posty: 735
Skąd: Świebodzice
Wysłany: 2019-12-09, 14:41   

Dziękuję Wam wszystkim za miłe słowa!

Co zaś do poruszonych kwestii:

- Jarek miał takie umiejętności manualne, (i ma nadal - w późniejszych latach robił ręcznie najlepsze kajaki na zachodnim wybrzeżu Kanady), że naprawa buta to dla niego była pestka.
Większy problem mieli zapewne właściciele tego obuwia, porzuconego gdzieś w Górach Bystrzyckich







- wycieczka wcale nie była aż tak droga. PTTK pobierał tylko kilkanaście procent opłat manipulacyjnych na działalność statutową, coś jeszcze na ubezpieczenie, cała zaś reszta złotówek szła na kupno koron po kursie bankowym, które były przekazywane kierownikowi grupy. Te pieniądze przeznaczone były na przejazdy i noclegi, zaś wszystko co zostało było przekazywane uczestnikom wycieczki do ręki. W ten sposób otrzymywaliśmy najtańsze możliwe korony, leje, forinty i lewa (w zależności, gdzie grupa jechała), nieobciążone podatkiem turystycznym. Dewizy krajów socjalistycznych, kupowane na tzw. książeczkę walutową, były blisko dwukrotnie droższe. Gdyby Grzesiek przetrzymał w domu w skarpecie te 9500,00 zł, to osiem lat później, podczas denominacji, otrzymałby całe... 95 groszy (!!!). W 1987 r. lepsza książka, np. z tzw. serii ceramowskiej, kosztowała już 1000 zł (trzymam w tej chwili w ręku wydaną właśnie w 1987 r. książkę prof. Jerzego Strzelczyka "Iroszkoci w kulturze średniowiecznej Europy", która tyle kosztowała).

- schr. Vresova studanka jeszcze istniało, ale w formie nietrwałej drewnianej ruiny. Chyba już wtedy nie nadawało się nawet na miejsce awaryjnego noclegu.

- Pudelku, ja stałem nawet tam, gdzie stała Armia Czerwona :D Mam nawet fotograficzny dowód - majowy dzień 1990 r., kiedy wojska radzieckie opuszczały Sumperk



... i z zadumą przeżywałem rozpad tego pięknego socjalistycznego świata (to Javornik, też maj 1990 r.)



Zdarzało mi się nawet zobaczyć w tej Moskwie szczęśliwych i rozentuzjazmowanych ludzi (lipiec 1985 r. i wyskok na moskiewski Plac Czerwony przy okazji międzylądowania w stolicy ZSRR podczas lotu do Delhi)





A że od czasu do czasu zrobiło się i taką fotkę, to już chyba przypadek (Mikulovice, maj 1990 r.)



- letnie ognisko gdzieś w Jesionikach trzeba wpisać do planów na 2020 r. :lol
Ostatnio zmieniony przez Cisy2 2019-12-09, 14:44, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2019-12-09, 15:10   

Cisy2 napisał/a:
te 9500,00 zł, to osiem lat później, podczas denominacji

Jako, że gdy Wy wędrowaliście, ja bawiłem się w piaskownicy, to napisałem to z przymrużeniem oka. Bo domyślałem się, że to nie dzisiejsza wartość :)
 
 
Cisy2 

Wiek: 63
Dołączył: 21 Gru 2013
Posty: 735
Skąd: Świebodzice
Wysłany: 2019-12-09, 15:20   

laynn napisał/a:
Cisy2 napisał/a:
te 9500,00 zł, to osiem lat później, podczas denominacji

Jako, że gdy Wy wędrowaliście, ja bawiłem się w piaskownicy, to napisałem to z przymrużeniem oka. Bo domyślałem się, że to nie dzisiejsza wartość :)


Twojego przymrużonego oka to się nawet domyślałem :lol , ale na naszym forum jest już kolejne pokolenie turystów zupełnie nieświadomych, jakimi to milionami złotówek niegdyś obracaliśmy, idąc np. po litr mleka, śmietanę i masło do mleczarni. To wyjaśnienie to raczej dla nich.
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2019-12-09, 15:31   

Cisy2 napisał/a:
kolejne pokolenie turystów zupełnie nieświadomych, jakimi to milionami złotówek niegdyś obracaliśmy,

Pamiętam jak poszliśmy po tort z mamą (chyba byłem w pierwszej klasie podstawówki) i ona płaciła za niego banknotem 50000. Jednym, a dostaliśmy sporo o mniejszym nominale, a ja z tekstem, ale super, daliśmy jeden pieniądz, a dostaliśmy ich masę :lol też mi mama wtedy to tłumaczyła (tort, chyba kosztował coś ok 20tys zł) :D
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8277
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-12-09, 15:34   

Cytat:
ja stałem nawet tam, gdzie stała Armia Czerwona

panie, to teraz droga do TK a co najmniej jakiejś komisji dekomunizacyjnej lub IPN otwarta :lol
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Cisy2 

Wiek: 63
Dołączył: 21 Gru 2013
Posty: 735
Skąd: Świebodzice
Wysłany: 2019-12-09, 15:44   

A, jeszcze sprawa podniesiona przez Pudelka i dotycząca Parku Narodowego w Jesionikach.

Faktycznie, takiego parku nie ma i nigdy wcześniej nie było. Grzesiek z pewnością miał na myśli powstały w 1969 r. Obszar Chroniony Jesioniki, obejmujący cały Wysoki Jesionik, o powierzchni 742 km kw., z dyrekcją w Malej Moravce. Na terenie tego obszaru wydzielono kilka rezerwatów, częściowo udostępnionych do zwiedzania (wytyczono w nich ścieżki dydaktyczne).
 
 
Piotrek 


Wiek: 48
Dołączył: 06 Lip 2013
Posty: 10830
Skąd: Żywiec-Sienna
Wysłany: 2019-12-09, 18:06   

Cytat:
(termosy mieliśmy tradycyjne, ze szklanym wkładem)


To był dramat jak się taki "posypał" od środka.
Może to pech, ale pamiętam z wycieczek z rodzicami, że dość często musieli się starać o nowy. Po prostu co jakiś czas wkład się sypał, nie wiem, może od uderzeń? :-/
W każdym razie może i klimat miał, ale kłopotu też przysparzał taki termosik.
 
 
włodarz 

Dołączył: 13 Maj 2014
Posty: 2636
Skąd: Góry Sowie
Wysłany: 2019-12-09, 18:44   

A mnie szkoda tych szlaków przy Petrovych kamenach i Tabulovych skalach. Teraz niby człowiek jest blisko, ale to trochę tak jak lizanie cukierka przez szybę wystawową.
_________________
Sudeckie Ilustracje
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group