Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Gdzieś na Dolnym Śląsku

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8297
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-01-20, 01:03   

buba napisał/a:
Dzis mamy okazje wreszczie odwiedzic miejsce, ktore mijalismy juz nieraz jadąc w Sudety lub z nich wracając. Wielokrotnie na trasie Złoty Stok - Kłodzko migały nam przy drodze, za rzeczką, spore, kamienne ruiny, w zależności od pory roku mniej lub bardziej zarośniete. Dzis akurat nadszedł ich dzien!

to jest ten z nielicznych przypadków, gdzie byłem przed Bubą :D
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-01-20, 12:47   

Pudelek napisał/a:
buba napisał/a:
Dzis mamy okazje wreszczie odwiedzic miejsce, ktore mijalismy juz nieraz jadąc w Sudety lub z nich wracając. Wielokrotnie na trasie Złoty Stok - Kłodzko migały nam przy drodze, za rzeczką, spore, kamienne ruiny, w zależności od pory roku mniej lub bardziej zarośniete. Dzis akurat nadszedł ich dzien!

to jest ten z nielicznych przypadków, gdzie byłem przed Bubą :D


A latem byles czy zima? bo sie zastanawiam czy latem tam sie da wejsc bez maczety?
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8297
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2019-01-20, 22:21   

raz byłem w marcu, jak wracaliśmy ze zlotu w Stołowych, a raz chyba gdzieś w grudniu
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-02-02, 21:04   

Z tym wyjazdem to wszystko mialo byc zupelnie inaczej, a plany zmieniały sie szybciej niz układały ;) W ogole poczatkowo wyjazd mial byc o połowe krótszy. Potem myśleliśmy o jakis Beskidach, ale sądząc po różnych relacjach zasypało je śniegiem po szyje. Rozważaliśmy tez jakies opuszczone, dolnośląskie pałacyki, ale je również zasypało. Mniej wprawdzie niz Beskidy ale wystarczająco aby łatwość wpadania w różne dziury i zawalania sie dachów podnieść o 300%. Ciężko planowac wyjazdy zimą. Wszędzie jest do d… Ostatecznie stanęło, ze pojedziemy do Wałbrzycha, w miastach tego typu zawsze jest ciekawie a w tym konkretnym przypadku to mozna jeszcze z buta w góry ruszyc. Zadałam wiec na różnych grupach pytanie czy speluna “Adria” nadal istnieje, albo czy moze jakies inne lokale w podobnym klimacie mozna gdzies na obrzeżach miasta odnaleźć i tamże spędzic długi zimowy wieczór. Jedna z ciekawszych odpowiedzi jakie padły brzmiała: “Na Wałbrzychu sie nie znam, ale w Świdnicy odnajdziesz knajpy w klimatach jakie ci potrzeba”. Zasiało to więc ziarenko zadumy nad potrzebą kolejnej zmiany planów. W miedzyczasie również dowiedziałam sie, ze schronisko, w ktorych chcieliśmy w Wałbrzychu spać - noclegów nie udziela. Ma wprawdzie to w planach na przyszlość, ale kiedy to nie wiadomo. A w Świdnicy jest PTSM. Cóż… czasem po prostu los czegoś chce! :)

Zarówno ja (jak i toperz) mamy w zwyczaju, idąc np. na pociag, wychodzic wczesniej. Taka to metoda siedzienia na dworcu na tobołkach i przytupywania gapiąc sie w dal... Na wschodzie często praktykowana, u nas rzadziej (bo z tego co obserwuje w Polsce to raczej przybiega sie na pociąg na styk, z językiem na brodzie). Tym razem nasza metoda okazała sie bardzo przydatna - zdążyliśmy na pociag półtorej godziny wczesniej :)

W Świdnicy zostawiamy bambetle w PTSMie o przestronnych korytarzach i takichże pokojach.





I ruszamy powłóczyć sie po mieście, które dzisiejszego wieczoru jest senne i prawie zupełnie puste. No zima, pizga, środek tygodnia… Przez podświetlony i cholernie śliski rynek (mamy ze sobą raczki ale nie wpadłam na to, ze tak szybko bedą nam potrzebne ;) ) przemyka tylko jakas kobita z dzieckiem.





Dzieciak drze jape, tupie, kładzie sie na śniegu - babka ni cholery nie może wtłoczyć go do wózka, bo toto wierzga w amoku jak zarzynane prosie. Gdy mijamy owe przedstawienie, babka wskazuje na moją czapke: “Zobacz Michałku - łoś! Prawdziwy łoś. Podoba ci sie?”. Dzieciak natychmiast zastyga w bezruchu, zapomina, ze chwile wczesniej dostawał szału, zaczyna rechotać i wyciągać łapy w strone rogów. Babka szybko go wtłacza do wózka i zapina tysiacem szelek. Sukces. Śmiesznie tak komuś pomóc nie robiąc kompletnie nic ;)

Póki co uderzamy do “Teatralnej” - speluny poleconej nam w odmętach internetu (jezeli czytasz te słowa to jeszcze raz ogromne dzieki!!!!!!). Z zewnatrz wygląda niepozornie - chyba sami bysmy przeoczyli. Zwykła kamienica, okna zaklejone żubrem.



Ale jest napis sugerujący, że bedzie dobrze. Bardzo dobrze!



W środku duże przestrzenie, przyćmione światło i zapach czegoś na pograniczu boazerii i tapety sprzed lat.



Kiedyś to była kawiarnia, była tu szatnia, odbywały sie “dansingi”, bawiło sie eleganckie "państwo". Przekraczając próg poniekąd i my lądujemy w jakiejś czasowej machinie. Dzis nie ma zbyt dużo ludzi. Kilka osób siedzi za barem na wysokich stołkach. Inne stoliki sa puste i toną w mroku. Dosiadamy sie i my za bar. Widac takie tu zwyczaje. Jest to jedno z miejsc, gdzie znajomości nawiązuje sie bardzo szybko. Od razu witamy sie z całą ekipą jak ze starymi znajomymi. Gawędzimy o czasach dawniejszych i niedawnych, o wycieczkach, różnych zakątkach i atrakcjach Dolnego Śląska, o klimatach różnych knajp w miastach ościennych. Jeden z bywalców, zwany Lakierem, ciągle próbuje nas wkręcać - czy sie nabierzemy na rozne jego opowiesci. Są różne kawały i “śmichy- chichy”. I unosi sie tutaj wszedzie w powietrzu ten moj ulubiony spokój z nutką melancholii. Ten klimat zupełnie pozbawiony pośpiechu.. Niektorzy ostrzegali nas, ze “to mordownia”, ale zdecydowanie nie - przynajmniej nie dzisiaj. Latających kufli i widelców w plecach nie zarejestrowano :)







Rano tuptamy na dworzec, mijając po drodze upiorne amorki.



Do odjazdu pociągu jeszcze sporo czasu (jak wczesniej pisalam my tak lubimy) wiec uderzam na poszukiwanie sklepu - celem oprowiantowania na dworcowe śniadanie. Namierzam “Żabke”, gdzie udaje sie nabyc jakies bułki o wyglądzie plastikowych, kiełbaski, na które zużyto chyba kilometr folii (kazda kiełbaska jest zapakowana osobno a potem jeszcze wszystkie razem). Na szczescie jest tez moja ulubiona musztarda miodowa, ktora moze zagłuszy smak plastku ;) Przed sklepem wpadam na bezdomnych, którzy pytają czy moze im kupie coś do jedzenia i przewiercają wzrokiem siatke. Siatke wiec oddaje, życze smacznego i wracam do Żabki. “Poprosze jeszcze raz to samo!”. Mina sprzedawczyni bezcenna! Ona chyba naprawde pomyslala, ze ja to wszystko zjadłam w dwie minuty!

W pociagu nie mamy czasu sie zasiedziec. Przesiadka w Jaworzynie i jeszcze wiecej czasu na oczekiwanie kolejnego pociągu. Poczekalnia milutko ciepła ale na tym kończą sie jej zalety - jakaś taka obrzydliwie nowa i kibel płatny 2 zł. Jeden z podświetlonych ekranów, gdzie wyświetlają rozkład, chyba sie własnie spierniczył. Wszystko na nim miga i podskakuje, juz po chwili w oczach tez nam pląsa... Idziemy wiec poszukać szczescia gdzie indziej. W skansenie kolejowym juz raz bylismy. (RELACJA: https://jabolowaballada.b...ejowe-2013.html )
Akurat wtedy tez była zima i obiecywalismy sie, ze kiedys tu wrócimy powygrzewac sie do slonka na zardzewiałych lokomotywach. No ale to zdecydowanie nie plan na dzisiaj. Szukamy jakiejs knajpy, ale limit klimatycznosci takich miejsc wyczerpalismy juz widac w Świdnicy. Wszystko pozamykane. Napotkana babusia kieruje nas do jakiegos lokalu nad żwirownią, kusi wizją grzanego wina. Wychodzimy poza miasteczko, zabudowa sie kończy, wygwizdów totalny. Wiatr wali po gębach grudkami śniegu i zmarzłego błota, potęgując ochote na grzańce. Mija nas puszysty kot, który sie odwraca i w momencie jak spojrzał mi w oczy - dzieje sie z nim cos dziwnego. Jakby kota podłączyli pod prąd! Sierść mu sie cała zelektryzowała, ogon wyprężył do góry i tez zrobił jakis najeżony. Z pyska wydobył dziwny harkot i kot zygzakiem, zahaczając bokami kilkukrotnie o krzaki, dał noge w jakies przemyslowe zabudowania. Dziwnie mi sie jakos zrobiło od tego kota, a wycie wichru wokół jakby jeszcze sie wzmogło. Gdzie nas u licha ta babusia wysłała?? Knajpa okazuje sie istniec, ale latem. Albo w weekendy. Albo wieczorami. Teraz wszystko zabite na głucho. Są jeszcze dwa inne koty, ale one nie ryzykuja patrzenia na nas - spierdzielają zawczasu bez patrzenia w tył… ;)

Ładujemy sie wiec w okolice przykolejowe. Takie miejsca zawsze sa miłe i pachną jakąś przygodą. Zakładziki na wpół czynne a troche zapomniane, trylinka, wagony na bocznicach lub na środku łąki…







Ech… tu znaleźć knajpe! Wspomnienia ze Lwowa stają nam jak żywe przed oczami. Taki lokal pracowniczy dla maszynistów i innych kolejarzy… to byłby klimat! Ale Jaworzyna to nie Lwów… niestety…

Jest tez opuszczona wieża ciśnien, drabinke oczywiscie musieli uciąć, żeby ludziom życie poutrudniać..









Odkrywamy też, że tutejsze tory kolejowe są obecnie nie do sforsowania. Aby je (legalnie) przekroczyć, trzeba sie kawał drogi cofać, chyba az do wiaduktu i drogi samochodowej. No kurde - chyba se jaja robią! Widzimy na wyciągniecie ręki nasz peron i co - mamy zapylać 2 km dookoła? Kiedyś było łatwiej. Bo była kładka. tzn. kładka dalej jest, ale jest bezużyteczna dla osób o dużej praworządności. My do nich na szczeście nie należymy. Pokonanie zasieku z drutu kolczastego (kurde - to jest kładka czy pole minowe???) nie jest zbyt dogodne, zwłaszcza z duzym plecakiem. Konstrukcja jest metalowo - drewniana. Metal, mimo śladów rdzy, zdaje sie byc solidny. O drewnie momentami niestety nie da sie tego powiedziec ;) Jego niektóre elementy chrupia złowieszczo pod butami - a może to tylko szron wydaje takie dźwieki? ;) Od zawsze uwielbiam kładki nad torami. Ostatnio jednak ze smutkiem zauważam, ze to kolejna rzecz, która staje sie “niemodna” i powoli odchodzi z naszego krajobrazu. Kładek sie nie naprawia (tu wystarczyłoby wymienic kilka najbardziej uszkodzonych desek), zamyka sie je lub co gorsza rozbiera. (Jesli ktos ma do polecenia jaka ciekawą kładke, najlepiej na Dolnym Śląsku albo w opolskim - to bede bardzo wdzieczna!)

Ostatecznie mozna powiedziec, ze kładeczka staneła na wysokości zadania - nie zawaliła sie! :)





Ale wyprowadza nas na peron nr 2 . Jest cos takiego jak zbiorniki bezodpływowe. Peron nr 2 w Jaworzynie Śląskiej własnie do nich należy. Spotykamy sie ze ścianą. Przejscie do tunelu łączącego go z peronem nr 1 i 3 zostało dokładnie i solidnie zamurowane. Co za licho! Dookoła wszedzie jakies płotki, siatki… Ale ludzie mają teraz pierdolca z tym grodzeniem! No nic - nie ma wyjścia, trzeba kicać przez tory i potem wspinac sie na peron majac go na wysokości brody.

Niektóre przykolejowe zabudowania wyglądaja nieco pałacowo.





Kładeczka widmo i peron widmo.



Peron dalej chrupie pod butami. Ufff.. zatem to nie była kładka ;)

Pociąg z Jaworzyny wiezie nas w strone gór i kolejnych wyjazdowych atrakcji! :)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-04-18, 10:58   

Po nadodrzańskich wałach włóczymy sie od wielu lat. Zapaliliśmy tam setki ognisk - na cyplach, w oczeretach i nad starorzeczami. Wypilismy morze piwa i zielonej herbaty, gapiliśmy sie w płynącą wode, a co niektórzy pływali w rozlewiskowych jeziorkach w czasie powodzi.. Ale nigdy odrzańskie wały nie kojarzyły sie nam z bunkrami! Przegapilismy? Czy moze na naszych trasach ich nie było? Tak.. nie bylo.. Bo myśmy łazili na trasie Oława - Wrocław i Oława - Brzeg... A beton siedzi w rejonie bardziej północno - zachodnim...

W latach przedwojennych powstało kilkaset małych, żelbetonowych bunkierków wzdłuż lewego brzegu Odry, miedzy Wrocławiem a Krosnem Odrzańskim. Po wojnie większość z nich została wysadzona w powietrze i ich resztki siedzą teraz zarośniete chaszczem, gdzies na nadrzecznych wałach. Brzmi jak coś co buby lubią - i aż dziwne, że póki co jeszcze mnie tam nie było!

Już początek trasy jest rokujący. Zasada pt: "płytowa droga zawsze prowadzi w ciekawe miejsce" tutaj sie też sprawdziła! :)



Na pierwsze spotkanie krzakom pełnym betonu ruszamy w okolicach Chobieni, a dokładniej w jej północnych krańcach, gdzie nadrzeczne wały i łąki sa wyjątkowo malownicze i dzikie.







Poniżej okoliczności krajobrazowo - przyrodnicze w jakich szukamy rozpadniętego, omszałego betonu :) Dużo tu poskręcanych pni, wiatrołomów, kolczastych krzewów gigantów, bagienek czy zwierzęcych tunelików przez chaszcze, gdzie spod nóg czmychają nam bażanty i zające. Konary i liany zrywają czapki i drapią po gębach. Takie nabrzeża lubimy! :)
















Nie wiem ile powiniśmy na tym odcinku tych bunkierków znaleźć - ale udało sie namierzyć sztuk 4

Bunkierek nr 1














Bunkierek nr 2
























Bunkierek nr 3












Bunkierek nr 4


















Liczymy, że może kiedys znajdziemy jakis taki zadaszony, aby w nim dogodnie przenocowac i nie bać sie deszczu :) Jakby ktoś miał takowy do polecenia - to bede bardzo wdzięczna!
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-04-19, 18:43   

O dobrym i złym miejscu... ;)

Pod wieczór zawijamy do miejscowości Kłoda Wielka. Na mapie jest oznaczony pałac, wiec skoro juz przejezdzamy niedaleko to zboczymy sobie ten kilometr czy dwa. Pałac w Kłodzie Małej zwiedzaliśmy juz rok temu.

Juz na bocznej drodze w strone tej wioski zaczyna być jakos nieco dziwnie. Mija nas auto wypełnione ludzmi w róznym wieku. Ktoś sie wychyla z okna i coś nam pokazuje. Pomyśleliśmy, że może nam cieknie ze skodusi albo sie coś urwało? Gdy sie zatrzymujemy, jeden z kolesi zaczyna nam wygrażać, a jego dość agresywny monolog jest pozbawiony jakiejkolwiek myśli przewodniej, wskazuje jedynie na jakąś głęboką wewnętrzną frustracje i nienawiść do otaczającego świata. Nie ma z kim gadac, jedziemy dalej. W tylnym lusterku widzimy, ze koleś wraz z ekipą dają upust swoim emocjom waląc butelkami w przydrożne drzewo. Kawałek dalej jakichś dwóch gości przewala sie na granicy rowu. Początkowo myślałam, ze jeden pomaga drugiemu wstać ale chyba jednak sie bili. Albo jedno i drugie? Albo sami nie wiedzeli? Ech… te sobotnie popołudnia na cichej i spokojnej wsi dolnośląskiej ;)

Poszukiwany pałac okazuje sie być zamieszkany.





Obok kilka stodół w różnym stanie zawalenia.





Toperz stwierdza wiec, że nic ciekawego tu nie ma i oddaje sie wyciagnietej spod fotela lekturze. Ja ide troche sie rozejrzeć i poczuc lokalnego klimatu. A jak sie okazuje - jest on szczególny. Takiego miejsca, tak naładowanego złymi emocjami, jeszcze chyba nie trafiliśmy na naszych pałacykowych trasach. W powietrzu aż coś iskrzy.

Mijam pałac, mijam zabudowania przypałacowe, mijam inne domy. Z jednego z otwartych okien słysze kłótnie. Facet i babka. Młodzi raczej. Chyba para pozostająca (póki co) w związku. Poszło o polityke. Jak widac zdania na temat miłości do wiodących partii są w tej rodzinie podzielone. Latają przedmioty i solidne bluzgi. Ostatecznie dochodzi do rekoczynów, które o dziwo rozpoczyna kobieta. Po chwili sa już tych wrzaski i tumulty. Spadam spod tego okna bo zaraz mi na łeb wyleci jaki telewizor - jako głowny sprawca zamieszania i nasycania przestrzeni propagandą jednej lub drugiej strony…

Nieopodal dwóch kolesi zajmuje sie jakąs maszyną. Wokół kręci sie chłopiec w wieku wczesnoszkolnym. Coś chyba przeszkadza starszym, bo najpierw na niego wrzeszczą a potem młody dostaje przez plecy grubą, metalową rurą. Aż w chłopaku coś jękło w srodku.. Widac metoda skuteczna bo czmychnął w krzaki i panowie mogą dalej szarpać za maszyne w spokoju...

Kawałek dalej na werandzie siedzą dwie starsze panie i takowy tez pan. Na stoliku kawka, ciasteczka, piwko. Ciepłe popołudnie, jedno chyba z pierwszych w tym roku, tchnących prawdziwie wiosną. Słoneczko powoli zachodzi, a ptactwo w zaroślach wydziera dzioby. Sielanka zdawałoby sie… Otóż nie.. Owa trójka nie słucha ptaków, nie chłonie ciepłych promieni słonca, nie cieszy sie złocistym napojem z butelki… Zrzędzą. Klną. Kłócą sie. Jedna babcia zrzuca drugiej ze stolika ciasteczka. Tamta puszcza wiązanke, która była tak dopracowana, ze babcia chyba układała ją przez całe swoje, 80 letnie życie. Taka wiązanka, aby zmieszać kogoś z błotem, a nie uzyć żadnego zbędnego słowa. Aby kazde użyte słowo było obraźliwe. Az żałuje, ze nie zapisałam. Co sie k… tu dzieje w tej wsi? Az sama przestaje potrafić myśleć bez bluzgów.. Do wody tu cos dodali? W powietrze spuścili? Jakis kurde eksperyment?

Wycinana drewniana weranda pałacowa...



Gdzies powiewa pranie. Wydawałoby sie, ze sielsko i spokojnie? Otóż nie... nie tu...



Postanawiam zajrzeć pod pałac z drugiej strony. Ładnie oświetla go słonce, szemrze strumyczek, po starych ścianach pna sie bluszcze. Tu ludzi jakos nie słychać, jakos wsrod przyrody sympatyczniej...











Przez mały ciek wodny przerzucona jest kładka. Na kładce kotek. Robie mu zdjęcie, wołam kici kici. Kot syczy i rzuca sie - próbuje mnie ugryźć w kostke! Na szczescie (moje) trafia na gruby, skórzany but z metalowymi skuwkami. Mam czas podnieść kija, który wzbudza w kocie szacunek. Kurde co to za miejsce? Nigdy w zyciu jeszcze kot sie na mnie nie rzucił! Pies nie raz, ale kot?? I to jeszcze zupelnie nie zaczepiony, bo ani go głaskac nie próbowałam, ani brac na rece, ani przepędzic. Nic z tych rzeczy. On zaatakował. Naprawde cuda jakieś… Taaaaa… a "najlepsze" ma dopiero nadejść… ;)





Ide jeszcze zrobic zdjecie pałacu przez staw. Bedzie chyba najładniejsza fotka dnia. Staje na brzegu drogi, potem na kawałku przydrożnej trawy. Nie właże do cudzego ogródka. Nic z tych rzeczy.







Przed jednym z domów odbywa sie grill. Bardzo hałaśliwy i chyba niezbyt pogodny, jak przystało na tę miejscowość… Jakiejś kobicie nie podoba sie, że robie zdjęcia pałacu i na głos wyraża swoja głeboką dezaprobate do moich poczynań. Nie reaguję. Pstrykam jeszcze pare ujęc, chowam aparat. Kątem oka widze, ze narwana baba wychodzi z ogrodu i zmierza w moją strone bluzgając w sposób przyjety i modny w okolicy. Wsadzam reke do kieszeni, tam gdzie trzymam gaz. Czekam na rozwój wypadków. I postanawiam sie pobawić :) Kobita jest młoda, góra 20 lat. O dziwo nie czuć od niej alkoholu. Jednak cała twarz jest przepełniona złością i nienawiścia, dla zasady i do wszystkiego. Zaczyna klasyczną mowe przestawicieli tego gatunku, która zawiera pytania retoryczne dotyczace tego kim jestem i skad sie tu wzialam, itp. Wyraza rowniez głeboką dezaprobate dotycząca mojej tu obecnosci oraz porady od serca dotyczace tego, ze powinnam sie szybko znalezc gdzie indziej, jak równiez obietnice, zwiazane z tym, co nastapi jak tego nie zrobie. Nie odzywam sie, patrze na nia wzrokiem najbardziej cielęcym jaki potrafie z siebie wygenerowac. Uśmiecham sie uśmiechem debila. Mówie “yyyyyyy” i usmiecham sie dalej. Babe nieco zamurowało. Ciekawe jest obserowac reakcje ludzkie, w momencie gdy rzeczywistosc ich zaskakuje i nie mieści sie w ich przewidywaniach. Baba próbuje krzyczeć jeszcze głosniej i machac rekami, a nawet od czasu do czasu mnie potrącac. Gdy juz zaczyna jej sie nieco łamać głos, pewnie od nadmiaru wrzasku i emocji, zaczyna pochrząkiwać i kaszlec. Ostatecznie cedzi przez zaciśniete usta “Nie rozumiesz k…???” Ja sie uśmiecham, mówie “yyyyy”, zrywam kwiatka i jej daje. Lewą ręką oczywiscie, bo prawą cały czas trzymam w kieszeni na gazie.. Zdziwienie, zaskoczenie na twarzy kobity, zaczyna nieco przechodzic w przerażenie. Tak jak stała metr ode mnie to daje kilka kroków w tył. Dopiero teraz zauważam, ze na pobliskiej bramie wisi widownia, chyba reszta uczestników owego, niezbyt udanego grilla. Koleś z kiełbaską w rece sie śmieje. “Aśka, ty chyba z niemową rozmawiasz. Ta babka jest chyba jakas upośledzona, zresztą zobacz jak ona wygląda! Teraz dużo takich wariatów sie po wsiach i miastach włóczy. Mówili nawet w telewizji o tym. Takie czasy. Lepiej ich zostawic w spokoju, bo szlag wie do czego sa zdolni. Albo kto ich przysłał.. Daj spokój Aśka bo sobie i nam problemów narobisz. Tamta jak przylazła to i pójdzie”.

Drugi koleś, chyba chłopak rzeczonej Aśki nie moze podarowac sobie okazji. “ Ha ha! Produkujesz sie, krzyczysz i wszystko na darmo. Jakbys do drzewa gadała, ha ha ha! Zreszta kto ciebie by chciał słuchac, ha ha ha”. Aśka chyba idzie przypierdzielić chłopakowi. Bo zza pleców znów słysze bluzgi i odgłosy szamotaniny. Nie ide juz dalej zwiedzac tej wsi. Wracam do skodusi. Szybkim krokiem przemierzam brukowaną ulice w ostatnich promieniach zachodzącego słonca. Mijam duzym łukiem wygrzewajace sie przy drodze koty. Nie podnosze wzroku na jakiegos dziadka, który cos do mnie bełkoce zza furtki.

Ręke z gazu spuszczam dopiero jakies 10 km dalej…

Tak jak wszystko na świecie chyba musi mieć jakaś harmonie i przeciwwage, to miejscowość kipiąca od złych uczuć i wściekłości - też. Kolejnego dnia zajeżdzamy do Radoszyc. Tu tez szukamy pałacyku. Na mapie napisali "ruiny pałacu". Tu tez wysiadam ze skodusi sama i zaczynam sie rozglądać i łazić po wsi jak dziecko we mgle. I jakże tu jest inaczej! Zagaduje mnie dziadek: “Czego tu dziewczynko szukasz? A??? Pałac chcesz zwiedzic. Ojej.. To tu u nas chyba nie ma pałaców. Ale wiesz, niedaleko jeden jest. Jak to sie ta wies nazywala? Ajjj, nie pamietam. Czekaj! Zadzwonie do wnuczka!”. Dzwoni. “To Chobienia. Pojedziesz o tam i tam dalej zapytasz. Tam jest duzy pałac. Spodoba ci sie”. Inny chłopak wskazuje ruiny wsrod drzew. "Tam jest nasz pałac. Niedawno tam jeszcze mieszkali ludzie, ale dali im mieszkania zastepcze, moj kolega tam mieszkał, zaraz po niego pójde to moze was oprowadzi”. Rzeczony kolega zjawia sie po 5 minutach. W pałacu spedził dziecinstwo. Ponoc udane. Całymi dniami horda dzieciaków biegała po parku, po piwnicach i strychach. Najwiekszą atrakcja były bunkry za domem. Ponoc dwa. “Nie dosc, ze takie tajemnicze miejsce to jeszcze babcia tam wino trzymała. Ech to były czasy!”. Chłopaczek nie ma czasu nas osobiście oprowadzać, spieszy sie do koscioła. Ale tłumaczy dokladnie połozenie “bunkrów”, zacheca aby wejsc do srodka pałacu i porobic zdjecia pieców. “Jak wpadaliśmy zimą do stawu, bo ślizgalismy sie tam gdzie starsi nie pozwalali, to potem przy tych piecach sie suszylismy!”. Gdy rozmawiamy przychodzi łaciaty kot. Mruczy, ociera sie o nogi. Chłopak daje mu krówke. Kot długo walczy ze sklejonym pyszczkiem, ale chyba duzy z niego łasuch.

Jak potem wyczytałam w necie to ten budynek, ktory zwiedzalismy nie był pałacem a jakims domkiem rządcy albo coś w ten deseń. Ale czy to ma znaczenie? Grunt, że miło spędziliśmy tu czas.

Zabudowania przypałacowe z malowniczą wieżyczką chyba ktos kupił i cos bedzie budował. Leży duzo kostki.





Główny budynek siedzi w zaroślach.









Skrzypiące schody prowadzą na piętro. Tam były mieszkania.





Parter sprawia wrażenie raczej bydlęce.



W wielu opuszczonych wnętrzach panuje jakis smutek. Czasem jest przygnębiająco albo wręcz strasznie. Tu wyjątkowo nie.. Ma się wrażenie, ze mieszkający tu niegdys ludzie byli szczęśliwi. I troche tych dobrych emocji pozostało wśród starych ścian. Jest to miejsce gdzie nie miałabym obaw zostac na noc. Bo nawet jakby jakies duchy przyszły, to chyba tylko po to, aby sie zaprzyjaźnic! :)





Ścienne klimaty...







Akuku!



Chyba ktoś bardzo dbał o zęby! Jaki zapas pasty zrobił!



Piece. Te, do których tuliły sie mokre dzieciaki.







A tu pewnie sie ślizgali i wpadali po uszy.



A tu ów bunkier, lodownia czy piwniczka na wino. Dziwna konstrukcja, taka kopuła z cegieł. Wino juz niestety wypili...















Niektóre przypałacowe zabudowania są wciąż zamieszkane.





_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-04-24, 23:33   

Może to nieco śmiesznie zabrzmi, ale według naszych doświadczeń i prywatnej klasyfikacji, pałacyki dzielą sie na szybkie i wolne ;) Czasem jest tak, że mamy w planie pozwiedzać ich kilka lub kilkanaście, ale pooglądamy tylko jeden. Bo miejsce okazuje sie na tyle ciekawe, że żal z niego odchodzić. Bo można wejśc do środka i wsadzic nos w każdy kąt. Bo zagada ktoś miejscowy i rozmowa przeciągnie sie na godzine lub dłużej, albo w ogole skonczy się na wspolnej herbatce, kawce, domowej szarlotce czy szklance bimberku. Czasem pałac pałacem, ale za nim/obok jest coś innego, na tyle ciekawego, ze warto temu poświecic wiecej czasu. Nieraz miejsce ma na tyle sympatyczną atmosfere, że zachęca, aby sie wyłozyc na trawie patrząc w niebo, powiesic hamak wśród ruin, zapalić ognicho nad dawnym pałacowym stawkiem i zapomnieć o jakimkolwiek pospiechu. Wiec dzien mija, a plany szlag trafia - tzn. czekają sobie na bliżej nieokreśloną przyszłość. Są jednak też pałacyki “szybkie”. Takie gdzie sie przyjeżdza, robi zdjecie i sunie dalej. Bo zamkniete na trzy spusty, ogrodzone, wyremontowane, w budowie, zamieszkane i to przez lokatorów raczej stroniących od jakiejs interakcji. Lub na tyle rozpadniete i mało ciekawe, że za bardzo nie ma na co patrzec. No i jakoś tak wyszło, ze tym razem większość napotkanych obiektów była “szybka”. 11 sztuk jednego dnia - to nam sie jeszcze chyba nigdy nie trafiło ;)


WĘGRZCE

Z pałacu zostało niewiele. Chyba juz dawno niezadaszony ruiny. Stoją same ściany malowniczo oplecione bluszczem. Okna pełne nieba, które dziś ma odcien pieknego błękitu. Ale nie posiedzimy w spokoju na pałacowych schodkach rozkoszując sie ciepłym marcowym porankiem. Ruiny znajduja sie na ogrodzonym terenie. Wokół leży sprzet rolniczy, pasą sie owce.









Pewnie za miesiąc juz nic nie bedzie widać zza płota ;)





Zaglądam do kilku okolicznych stodół gigantów. Ich stan jest nie do konca jasny - opuszczone? uzywane? ciężko określić.





Kibelek tez bardzo miły. Jakby ktoś akurat siedział na tronie to by mi patrzył w oczy. I w bezkres okolicznych pól..




ROGÓW WOŁOWSKI

Sam pałacyk, gdyby nie to, że oznaczony na mapie, wziełabym za zwykły dom.









Nie sam pałacyk nas tu sprowadza. Gdzieś w chaszczach za nim ma sie ukrywać jeszcze jedna ruinka - jakis grobowiec, mauzoleum czy cos w tym rodzaju. Skręcamy na górke porośniąta młodym lasem. Spomiedzy zarośli majaczy omszały beton. W środku pusto. Widać mieszkańcy zostali wyeksmitowani. A pewnie sobie myśleli, ze taka to kwatera na długie lata…









Jakies zombi z podziemi wylazło! ;)



W wiosce ogólnie miło. Fajne płoty, sympatyczne pojazdy…





Rzucają sie nam w oczy jeszcze jedne ruiny. Coś jakby drewniana wieża z krzyżem na szczycie? Miejsce znajduje sie na ogrodzonym terenie - ciężko podejść bliżej.




PISKORZE

Pałac zamieszkany, chyba przez kilka rodzin. Wokół biega jakis spory pies. Zdjęcia robimy z okien skodusi.







Cała wioska jest bardzo przyjemna. Brukowana uliczka.



Wyjatkowo malowniczy dom odbija sie w bajorku.








CIESZYNY

Pałac zamieszkany, wokół jeżdzą maszyny. Hałas, tumult, nic tu po nas!




PSARY

Tu sie zdecydowanie spóźnilismy ;) Odpicowane, zakratowane... bleeee..



Naprzeciw jednak czai sie jednak jakas ruinka...




CHOCIEBOROWICE

Pałac zamieszkany. Wokół aż sie roi, głównie od dzieciaków, których całe tabuny biegają wszedzie wokół i rzucaja we mnie patykami. Powiewa pranie, jeżdżą w kółko z piskiem opon trzy samochody. W powietrzu wisi jakas nerwowość...






WRZĄCA ŚLĄSKA

Zajeżdżamy od jednej strony. Pałac jest ogrodzony. Przytyka do niego gospodarstwo rolnicze z ujadającymi psami. Wiec tędy raczej nie wejdziemy.





Objeżdżamy wiec wioske i uderzamy od strony przeciwnej. Tu wygląda lepiej. Gęste zarośla, cisza, wydeptana ścieżka, usiana tu i ówdzie puszkami po jednym z tańszych okolicznych piw.















Wślizgujemy sie do środka przez otwarte okienko piwniczne. I niestety tylko po piwnicy połazilismy.









Schody prowadzace wyżej są zamurowane. Innych dziur prowadzących w czeluście pałacu nie namierzylismy.




WIKLINA

Teren wokol palacu oznaczony wrażymi znakami z zakazem wstepu. Kręci sie jakis gość wygrażając, żeby nie robic zdjęć. Kolejny z tych mistrzów, ktorzy potrafią tak skonstruowac zdanie wielokrotnie złozone, ze nie ma w nim żadnego słowa uznanego za cenzuralne.







Płotek jakby z palet?



Wioska obfituje w malownicze pnącza, ktore włażą na domy, słupy, drzewa…










RUDNA MAŁA

Pałacyk szczelnie pomurowany. Mysz sie chyba nie wciśnie.





Gładkość scian urozmaicają nieliczne rzeźbione desenie.





Przypałacowe zabudowania są zamieszkane. Lokalsi łażą wkoło skodusi i analizują czy przyjechaliśmy do Mietka czy do Kazika. I czy chcemy pożyczyć pieniądze czy oddać ;)




CZECHNÓW

Pałac w dobrym stanie, ale chyba obecnie nieużywany.







Z ciekawą i nietypową elewacją - wyskujące cegiełki! :)



I podmurówka z kolorowego kamienia!





W jego okolicy wyraznie mozna zaobserwowac wystepujacy u ludzi instynkt stadny. Gdy podchodze do pałacu wokół nie ma nikogo. Chwile potem pojawia sie jakas zakochana parka i siada pod drzewem. Zamiast zająć sie sobą to wiercą we mnie oczami. Kurde, a własnie miałam sprawdzic czy jakos sie nie da wleźć do srodka. Chwile potem pojawia sie grupka chłopaczków w wieku wczesnoszkolnym na rowerkach. Wokół sporo drzew, ale jednak wybierają drzewo, pod którym siedzi parka i zaczynają jeździć w kółko. Przechodzą tez dwie starsze panie z torbami zakupów. Chyba ich drogi sie rozchodzą, każda skręca w inną strone. Mają jednak jakis ważny temat, wymagający kontynuacji. Przystają wiec na środku ścieżki i omawiają kwestie chorych bioder Marysi. Zamiast jednak patrzec sobie w oczy - gapią sie na mnie. Jest tez pan z pieskiem, jakas babeczka z raczkującym Antosiem i inna szukająca Kajetanka. Gdy juz bez nadziei na znalezienie wejścia decyduje sie opuścić teren przypałacowy, przebywa tam juz chyba koło 30 osob.




ŚLUBÓW

Wioska wita nas wielkim budynkiem z czerwonej cegły, który w promieniach zachodzącego słonca niezle daje po oczach.



Są tez ażurowe stodoły.



I wielkie baniaki, na które mozna sie wspiąć.



Płoty dodające miejscu malowniczości.



I w końcu pałac, opleciony zapachem konopnego dymu. Wśród podcieni balkonów siedzi wesoła młodzież. Zagadują mnie czy przypadkiem nie mam czegoś dobrego na sprzedaż, co im jeszcze ubarwi to wiosenne i nieco nudne popołudnie. Dziwią sie gdy zaprzeczam… Czemu akurat zaczepili mnie? Dopiero późniem odkrywam, ze moze chodziło o moją koszulke? ;) Cóż.. Byc moze właśnie tak zachowuje sie klasyczny diler? Ubiera tematycznego ciucha i snuje sie z głupią miną nie wiadomo po co, jak smród po gaciach, po wsi, zaglądając w różne zaułki?











Ten mały fragment pałacu wygląda jak wciąż zamieszkany.




JASTRZĘBIA

Ot taki pałacyk. Jak kamienica. Na tyłach budynku widac toczoną walke pomiedzy tymi, którzy chcą wejść do środka, a tymi, ktorzy pragną im tą czynność uniemożliwic. Trafilismy niestety na złą faze… Dziś wygrywają ci drudzy… Szybka rundka dookoła i lecimy dalej.





_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Mirek 
mirek


Wiek: 62
Dołączył: 10 Lip 2013
Posty: 3883
Skąd: wodzisław śląski
Wysłany: 2019-04-25, 07:37   

Buba dzięki Tobie odkrywam Śląsk jakiego nie znałem. :D
_________________
Pożegnania nadszedł czas.
Już nie będzie wspólnie nas.
Ty osobno, ja osobno
Tak ma być lepiej, podobno.
 
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-04-25, 11:09   

Mirek napisał/a:
Buba dzięki Tobie odkrywam Śląsk jakiego nie znałem. :D


Nie ma za co i polecam sie na przyszlosc :)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
ceper 


Dołączył: 02 Sty 2014
Posty: 8598
Wysłany: 2019-04-25, 11:26   

Pałacykowo się robi. Emeryt to miłośnik klimatycznych obiektów, więc chociaż na starość niech zobaczy, jak wygląda Ślůnsk. ;)
_________________
Bo kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma. /Mt 13,12/
Enjoy your life-never look back. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej.
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-05-03, 21:28   

Nasz wyjazd w okolice Góry zakładał przede wszystkim zwiedzanie opuszczonych pałacyków. Ale jak wiadomo - plan planem a rzeczywistość często weryfikuje różne takowe zamierzenia. Tym razem wybrane do zwiedzania pałacyki okazały się oględnie mówiąc średnie, ale inne, napotkane zupełnym przypadkiem miejsca, stanowiły główną atrakcje tego wyjazdu.

Gdzieś w okolicy Wrzącej Śląskiej przewinął sie taki oto budynek jakiegoś nieczynnego zakładziku. Ni to cegielnia, ni to tartak? Obok zamieszkały dom, jakieś magazyny.





Uwage zwróciły tory kolejowe. W jedną strone wiodły prosto do psiej budy i przydomowego składu desek.



W drugą stronę sprawa wyglądała ciekawiej… Mocno juz pofragmentowane torowisko okazało sie prowadzić do całkiem solidnej maszyny, stojącej na skraju jakiegoś, chyba juz nieużywanego, wyrobiska.











Na pordzewiałych blachach można sobie posiedziec i powygrzewać sie do słonca. Wokół cisza, tylko jakies wodne ptactwo kląska w sitowiu.






















No wiec tory już były. Koło Kamienia Górowskiego dla odmiany trafia sie opuszczona stacyjka. Ale juz bez torowiska. Ale za to z calkiem dobrze zachowanymi starymi napisami.
















Pozostając w klimatach nieczynnych torowisk i obiektów z nimi związanych, docieramy nad rzeke Barycz, gdzie każdy sympatyk zardzewiałego metalu poczuje sie jak w raju :)
































W rejonie Giżyna i Zaborowic szukamy potencjalnym miejsc biwakowych i kąpielowych na cieplejsze części roku.
















Klimatyczna nawierzchnia dróg i białe tablice same się znajdują :)








Jak przystało na Dolny Śląsk nie moze zabraknąć zarośnietego, poniemieckiego cmentarza (między Jastrzębią a Golą Górowską)
























Gdzies w zaułkach lokalnych wiosek...






A koło wsi Płoski zjadamy kanapki na mało spektakularnych ruinach, ale wśród zapachu kwitnących krzewów i bzyczenia pierwszych, wiosennych pszczół.

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2019-05-19, 22:03   

Pogorzele (jej niemiecka nazwa brzmiała Neuvorwerk) to miejscowość w Borach Dolnośląskich, której juz od dawna nie ma i z której pozostało bardzo niewiele - troche podmurówek zarosłych lasem i chaszczem. Miejscowość po raz pierwszy znikneła na poczatku XX wieku, kiedy spaliła sie razem z lasem - stąd pewnie jej polska nazwa ;) 30 lat pozniej jednak sie odtworzyła jako osada robotników leśnych jakiegos niemieckiego przemysłowca. Miała ciekawy kształt bo zbudowana była na planie koła. Po 1945 roku na bardzo krótko zasiedlają ją polscy osadnicy. Kolejny raz, juz skutecznie, znika po wojnie. Razem z innymi wioskami jak Pstrąze, Buczek czy Studzianka wchodzi w skład radzieckiego poligonu - a te zwykle nie moga byc zamieszkane ;)

W miejsce to trafiamy za trzecim podejściem ;) Pierwszy raz próbujemy tam dotrzec w 2010 roku. To w ogole było nasze pierwsze spotkanie z Borami Dolnośląskimi. I jakos ta nazwa “Pogorzele” uśmiechała sie do nas z mapy, łącznie ze śródleśną stacją kolejową Studzianka, bez żadnej miejscowosci w poblizu. Ruszamy z buta z Przemkowa. I gdzieś dalej, w lasach, odkrywam, że zgubiłam mape… Miałam ją w kieszeni i wypadła… Mapa jest nowa i ni cholery nie mam jej jeszcze w pamieci. Nie mamy pojęcia gdzie iść, a i mapy szkoda. Wracamy sie, szukamy jej. Mapa zostaje odnaleziona na pierwszym miejscu kibelkowym, na samych obrzeżach Przemkowa. Jest to wyjazd jednodniowy. Nie ma juz czasu po raz kolejny ruszac w odmęty borów… Głupi pech… Niezrealizowany plan zostaje odsuniety na bliżej nieokreśloną przyszłość…

Kolejny raz przywiewa nas w te okolice w lipcu 2017. Z rowerami. Mamy plan przejechac z Przemkowa przez owo Pogorzele, wrzosowiska, Studzianke, w okolice Wilkocina i zamknąc pętelke w Przemkowie. Rower daje nam swobode pokonywania odległości i nieporównywalnie wiekszy zakres kilometrażu niz deptanie na butach. Ale wycieczka trafia w okres, gdy kabak ma głupi zwyczaj wysiadać bez ostrzeżenia w czasie jazdy. Mała paskuda wykręca sie z pasów i gdyby nie kask, który ze względu na swoja wielkość nie przechodzi przez miedzypasowy otwór, byśmy zbierali dziecko z rowów… Niektórzy ludzie mawiali, ze kask=bezpieczenstwo, ale nie sądziłam, ze akurat to mieli na myśli ;) Teraz jeszcze jednoczesnie zaczyna przeciekac pieluszka, a zapasowe pieluszki w sakwach zalał sok z czarnej porzeczki, który nie wiedziec czemu sie odkręcił.... Czy są na świecie takie zbiegi okoliczności??? Droga nam sie nie zgadza z mapą i w ogole jest jakos odrobine nerwowo.. Jakos nie mamy fazy aby szukac na ślepo losowo wybranych dróg gdzies w boki. A jak sie później okazuje czyścimy zalane sakwy i przebieramy kabaka własnie tam… dokładnie tam, gdzie odchodzi droga na Pogorzele.. Zabrakło nam ze 100 metrów….

Mawiaja, że do trzech razy sztuka. Dokładnie widac tak jest. Tym razem miało nas tu nie byc. Mieliśmy byc setki kilometrów stąd, spac w PTSMie w Olkuszu i wielkanocnie odwiedzac rodzine w Krakowie. I znów los z nas zakpił i plany wzieły w łeb. A z wolnym czasem coś trzeba było zrobic i jakoś tak padło na te Bory Dolnoślaskie. I tym razem sie udało!

Znowu, jak za pierwszym razem, wędrujemy piechotą. Tzn. ⅓ ekipy ma rower, ale nie wiem czy mozna to zaliczac jako wycieczke rowerową.. ;)







Rower nam towarzyszy cały czas, acz część trasy przemierza tak… kółkami do góry… ;)



Wszędzie wokół już wiosna na całego!







Proste aż po horyzont (albo po pagórek ;) ) drogi Dolnośląskich Borów.







Sękate i bulwiaste drzewo z przepaścistą dziuplą.



Korzenie wyciagające ku nas swe macki...





Jakis samotny grób o nieznanej nam historii...



Są takie miejsca, które nagle zaczynają wyglądać intrygująco. Jak np. mijany własnie las.. Na chwile znikają sosny i suche wrzosowate podłoże. Roślinność zaczyna byc jakaś poskręcana, pogięta, nagle czuć powiew tajemniczości i melancholii. Miejsce przypomina tereny dawnych osad w Beskidzie Niskim czy Bieszczadach. Cieżko powiedziec co to jest, ale coś czuć w powietrzu. Odbijamy w las… I wkrótce naszym oczom ukazuje sie betonowa konstrukcja.. To ponoć podstument dawnej, drewnianej wieży przeciwpożarowej, będący jednoczesnie bramą do miejscowości. Solidny beton porasta mech i pnącza. Na jej szczycie umiejscowiona jest wypaśna ambona myśliwska/traperska chata/domek na kurzej stopce/karmnik dla bub :)













Na wysokości prowadzi nowa drabina. Całkiem solidna, wiec nie mamy obaw, zeby na nia się wspiąć. Resztki poprzedniej zalegają nieopodal. Ciekawe czy po kimś sie złamała, czy po prostu postanowili postawic nową??





Chatka z bliska.







Wnętrze budyneczku nie jest zbyt przestronne, ale mieści łóżko piętrowe i dwa krzesła biurowe. Nie wiem czemu, często jest moda, aby do takich chatek zwlekać materace czy koce. W tych zdecydowanie coś żyje i własnie obudziło sie z zimowego snu. Wygląda nieco jak szczypawki czy jakies inne wielonogie wije i na mój widok (i dźganie patykiem) toto spiernicza gdzieś wgłab materacowych czeluści. Hmmm… żeby tu spac to by chyba trzeba te materace wywalic na zewnatrz i sie wyłozyc na samych dechach. Może bardziej twardo, ale ja chyba wole bez towarzystwa stałych i licznych mieszkańcow.





Rybka zapijana kwasem najlepiej smakuje w takich miejscach - tu spożywana przy chatce na wysokościach.



Włażąc po drabinie nie zabraliśmy całego naszego bagażu na góre - tylko wałówe na drugie śniadanie i aparat. Rowerek i drugi plecak zostawiliśmy na dole. Ciężko wciągać jeszcze toboły jak trzeba cały czas asekurować kabaka. Siedząc na górze nie widzimy tych rzeczy - ale chyba nikt ich nie zajuma? W koncu od paru godzin na naszej trasie nie spotkaliśmy zywej duszy… Ledwo siadamy do kanapek - słysze jakieś głosy, chyba ktoś sie zbliża, jakby rozmowa dwóch facetów, jakby zgrzyty jadących i hamujacych rowerów? Skrzypią szczeble drabiny, tak samo jak wtedy, gdy wchodził po nich toperz… Zaglądam na dół. Pusto… Z innych stron też nikogusieńko.. Chyba sie nam wydawało.. Wracam, nabijam rybke na widelec. Teraz słysze śmiech biegających dzieci. Kabak tez to słyszy. Nawet mówi z oburzeniem, ze dlaczego inne dzieci moga tu biegać, a my ją cały czas trzymamy za łape i nie pozwalamy sie zbliżać do krawędzi. Rozglądam sie na dół. Pusto. Kątem oka jednak widze faceta z psem. Odwracam sie. Zniknął. A moze nigdy go tam nie było? Wracam. Nabijam rybe… słysze jak szczeka pies - to chyba ten, którego nie było… Cóż… Ciekawe jakie dzwieki słyszy sie tu nocą, śpiąc na materacu ze szczypawkami ;) Pewnie w ciemności i mgle okoliczne zagajniki mają wiecej do powiedzenia niż w słoneczne popoludnie…
A może żyją tu niewidzialne myszy? Albo niewidzialne dzieci? Takie jak na Muminkach? Ostatnio obie z kabakiem żeśmy sie nieźle wkręciły w ta bajke i oglądamy ją namiętnie do każdego posiłku ;) )

Warto patrzec pod nogi ;)



Z innych budynków wioski pozostało niewiele… jakies murki, piwniczki, usypiska omszałych cegieł i kamieni.











A nastepnym razem jak nas zawieje w te rejony to poszukamy co pozostało ze Studzianki :)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-02-28, 21:09   

Do Strzegomia wjeżdżamy od strony Żółkiewki - i rzuca się nam w oczy dziwne wzgórze… jakby całe umocnione, z ruinami na szczycie. Tyle wiemy zwiedzając... ;)
Potem, już w domu, po powrocie, znalazłam różne informacje o tym miejscu. “Młyn prochowy na wzgórzu związany od zawsze z pracami w kamieniołomach, głównie najstarszym strzegomskim wyrobiskiem “Barcz””. “Ruiny fortu zwanego Fort - Gaj”, “Dawne mury miejskie okalające miasto Strzegom”, “Wzgórze zwane Szubienicznym. Jest terenem dawnego cmentarza dla wisielców i innych samobójców”, “dawne miejsce straceń dla czarownic, gdzieś niedaleko była tu szubienica”.

Jedno jest pewne - jest to sympatyczne i bardzo widokowe wzgórze położone na skraju kamieniołomu. Mimo że jesteśmy praktycznie w mieście - ma się poczucie dzikości. Wszędzie otaczają nas różniste ruiny. Chyba nie zawsze jest tu tak pusto i odludnie jak w styczniowy wieczór - widać ślady po ogniskach i imprezach. Nie dziwie się. Jakbym mieszkała w Strzegomiu, to bym bym była częstym bywalcem tego miejsca.











W tej części rzeczywiście przypomina fort!



Nieopodal są też pozostałości po maszcie.



A tu jakby malutki bunkierek!





Widoki na miasto. Otoczone nowymi “murami miejskimi” - ścianami coraz to kolejnych kamieniołomów. Tu w okolicy nigdy nie zapada cisza. Zawsze gdzieś w tle huczy ciche lub głośniejsze “buuuuuuu” “grrrrr”





Rzut oka na kamieniczki, od podwórka, od kamerlików i ogródków. Lubię takie “tyły miast” - mniej reprezentacyjne, bardziej naturalne, wiejące spokojem i wolno płynącym czasem…



W oddali widać wiatrak w Żółkiewce. Jego zwiedzanie jest mocno utrudnione - jest prywatny.



Wzgórze, na którym się znajdujemy, oczywiście też jest powygryzane przez kamieniołom. Okoliczna tradycja zobowiązuje! ;)





Oglądamy akurat proces wsypywania zawartości wywrotek do ogromnej jamy po dawnym wyrobisku.







Przez cały czas naszego pobytu na wzgórzu - łazi za nami kot. Zwykły, czarny dachowiec. Nie odstępuje nas na krok i przeraźliwie miauczy. Pomyślałam, że może jest głodny, ale bułki z serem nie chciał. W ogóle potem zapomniałam o tym kocie. Przypomniał mi się dopiero, gdy znajoma, opowiadając o swoim zwiedzaniu tego wzgórza, wspomniała o dziwnym czarnym kocie, który tam łaził. Że zachowywał się zagadkowo i miał niezwykle przenikliwe spojrzenie. Cóż... dziwny taki "strażnik wzgórza"... A może to nie był zwykły kot? ;)

Malowniczy dzisiejszy zachód słońca…





A to nie zwykły sprejowy gryzmoł. To “tabliczka informacyjno - ostrzegawcza”. Człowiek idzie, mimowolnie czyta i…. Oooo! ;)



W ogóle ciekawe jest dzisiejszej nocy niebo nad Strzegomiem!

_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-03-03, 00:03   

Przez podlegnickie pola wiją się gruntowe drogi. Wczoraj padało, więc są dosyć błotniste. Nie zakopujemy się, miejscowi zadbali o utwardzenie co bardziej grząskich miejsc - za pomocą tłuczonej cegły. Dodaje to również kolorów w te szare styczniowe dni, gdy bure pola zlewają się z ołowianym niebem.





Dokąd mogą prowadzić takie miłe drogi? Pewnie różnie - acz dzisiejsze wiodą nas ku polnym ruinom. Tak właśnie! W samym środku pól uprawnych przycupnęły pozostałości folwarku. A zwał się on ponoć Marysinek. A Marienhof nazywał się w czasach jeszcze wcześniejszych. Nie wiem niestety o nim zbyt dużo. Czy po wojnie był jeszcze zamieszkany? Kiedy dokładnie i dlaczego opustoszał?

Folwark stanowiło kilka budynków. Z jednego pozostały tylko ściany… Ten chyba pełnił niegdyś funkcje mieszkalne.













Czy tylko mi się wydaje, że z tego pnia coś wyłazi??? ;)



Z dwóch wielkich stodół również pozostały tylko zewnętrzne mury.













Jest też stodoła z zadaszoną częścią! I z kolumnadą!!

















Najciekawszy jest niski budyneczek położony nieco na uboczu. Jego dach porasta trawa.







Zbudowany jest z cienkich, płaskich kamieni, które np. nad drzwiami wejściowymi zdają się wisieć w powietrzu!





Nie wiem czemu, ale czuję się nieco nieswojo jak jakiś budynek się na mnie patrzy!! ;)



A otwory drzwiowo - okienne szczerzą zęby! ;)







Wnętrza są suche i całkiem przytulne! Może wrócimy tu latem na jakiś biwak?



_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6103
Skąd: Oława
Wysłany: 2020-03-05, 10:56   

Pierwszy raz w to miejsce trafiamy dwa lata temu - i to zupełnym przypadkiem. Bielowice są na naszych trasach jedną z dziesiątek miejscowości, zaznaczonych na mapie kółeczkiem. Znaczy - jest tu opuszczony pałac albo jego ruiny. Ruiny pałacu są położone nieco na uboczu, wśród pól. Idąc do nich mijamy dwa szare popegieerowskie bloki, typowy krajobraz takich wiosek na skraju dawnych folwarków. I tu właśnie rzuca się nam w oczy ONA - chatka na kurzej stopce! Takie było nasze pierwsze wrażenie: LINK Robimy parę zdjęć i jako że nie kręci się nikt z miejscowych, z kim można by pogadać, suniemy w stronę kolejnych, zaplanowanych miejsc do odwiedzenia.

Świat jednak okazuje się mały - i w otchłani internetu odnajdują się ludzie znający właściciela tego nietypowego budyneczku. I udaje się nawiązać kontakt z panią Wandą :)

Kolejny raz (znowu w szary styczniowy dzień) zjawiamy się tu aby pogadać, obejrzeć chatynkę od środka i się zapoznać. Jako że miłośnicy miejsc nietypowych powinni się trzymać razem! :)

Teraz rzuca mi się w oczy, że i przyblokowe okolice wcale nie są takie szare, monotonne, przycięte na jeden wymiar i upiornie powtarzalne - jak to często bywa na obecnych osiedlach. Zanim odnajdujemy panią Wandę, wzrok przyjemnie zawiesza się na gumowych klombach, moszczących się na kanapach kotach, ścianach garaży ocieplonych dywanem czy altankach udekorowanych dyniami.





Z panią Wandą witamy się jak starzy znajomi - mimo że widzimy się od paru sekund. Idziemy zwiedzać. Mijamy labirynty płotów, zasieków i żywopłotów.



Chatka zaczęła powstawać jakieś 15 lat temu. Od tego czasu ciągle jest podprawiana, udoskonalana i oczywiście ozdabiana nowymi kiściami kolorowych bibelotów.





Gdy mam okazję obejrzeć budynek z bliska - wręcz nie chce mi się wierzyć, że zbudowała to jedna osoba. Sama, bez pomocy! Że jedna babeczka dała rade takie bele, takie dechy, takie drągi, wywindować na wysokość pierwszego piętra! Toż mnie by się to wszystko zawaliło na łeb! Byłam przekonana, że będę wchodzić na górę z duszą na ramieniu, a wszystko będzie się chybotać i odchylać od pionu. A tu nie! Byłam w błędzie! Konstrukcja jest niesamowicie stabilna, nic się nie rusza, stoi jak wmurowane!











Budynek jest szczelny, w środku suchutki, z dachu się nie leje. Jest nawet orynnowany!



Na górę włazimy po samodzielnie wykonanej drabinie. Dechy nie są zbijane przypadkowo. Asymetria jest chyba zamierzona! Wręcz jestem tym zdziwiona, ale idzie się wygodniej niż po zwyczajnej drabinie!





W środku jest dosyć trudno zrobić zdjęcie. Wszędzie rozchodzą się korytarzyki, antresole, podwieszane łóżka, hamaki, tajemne schowki. Nie ma jednego, dużego pokoju. Istny labirynt!



Co chwile wpada się na coś miękkiego, pluszowego, co świdruje w ciebie oczami!





Od ilości ozdób można dostać oczopląsu i zawrotu głowy! Z bliska jest to jeszcze bardziej odczuwalne, niż tak jak poprzednio obserwowaliśmy domek jedynie zza płotu. Dywany, makatki, pstrokate obrazki, emerytowane zabawki - pluszaki, lalki, korale, sztuczne kwiaty, klatki po kanarkach, zegary już bez niegdyś wmontowanej kukułki, ale za to z osiedlającym się w nich z wiosną prawdziwym ptactwem. Na wietrze szeleszczą pocięte kolorowe butelki, dzwonią metalicznym głosem grzechotki ze starych puszek. Na pierwszy rzut oka, zdawałoby się, że te rzeczy wiszą tutaj bezładnie… Ale tak nie jest… Tutaj każdy przedmiot ma swoje miejsce, swoją historię i swoje zadanie. Coś ma odstraszać, coś przywabiać, a coś przypominać dawno minione dni. Bujamy się więc w hamakach, postukujemy kołatkami, dzwonimy w dzwoneczki wabiące dobre duchy.


































Na krótki moment stajemy się integralnym fragmentem tej ekspozycji. Pasujemy, tu prawda? :)





Teraz, zimą, może tak tego nie czuć. Ale niezwykle ważnym fragmentem uroku tego miejsca jest przyroda. Bo chatkę oplatają pnącza, wrastają w nią krzewy i zioła. Tu się nie walczy z roślinnością, tu się nie kosi trawy na 2 mm, tu się nie dostaje spazmów, gdy jedna z tuj ma czubek odgięty w złą stronę. Rośliny i zwierzęta są tu u siebie. Tu ochoczo gniazdują ptaki i wiosną ich nawoływanie miesza się ze śpiewem pani Wandy. Tutaj często wieczorami niosą się malownicze melodie… Przychodzą paść się w ogródku sarny, zające i dziki. Widziano ponoć też wilki, acz ten element opowieści zdaje mi się być nieco owiany legendami… Choć nie tak daleko stąd, w Borach Dolnośląskich, wilki się spotyka. Czy jest więc szansa, że tu też przychodzą? Ja, jakbym była wilkiem, to na bank bym tu przyszła! :)

Pani Wanda zbiera zioła - zapach suszonych polnych traw wypełnia całą chatkę. Jak to musi obłędnie pachnieć gdy przygrzeje w drewno letnie słońce!

W Bielowicach spędzamy chyba trzy godziny. Obchodzimy z panią Wandą okoliczne zagajniki, zjeżdżamy na kuprach ze skarp, zaglądamy pod stare kamienie, na osypujące się murki. Bo każde z nich ma do przekazania jakąś opowieść. Trzeba tylko chcieć jej wysłuchać. Tu też zaczynają powstawać instalacje ze sprzętów wszelakich. Na razie są skromne, jeszcze bez specjalnego wyrazu, ale mam wrażenie, że czas będzie działał na ich korzyść! :)





Wyjazd do Bielowic był dla nas jak podróż do innego świata - przestrzeni artystycznych wizji. Świata innego postrzegania przedmiotów, innego kontaktu z otaczającą przyrodą, innego rozkładu priorytetów, innego upływu czasu… Świata, który niekoniecznie podąża za modą, utartymi schematami i nurtami narzuconymi gdzieś z góry. I może właśnie dzięki temu jest taki bardziej własny? Taki bliższy duszy?

Bardzo lubię odwiedzać takie miejsca i w nich przebywać. Miejsca, które zapadają w pamięć, które wybijają się z morza codzienności, nijakości i ujednolicenia. Które skłaniają do zadumy i przemyśleń. O które “można się zaczepić wyobraźnią”. Bielowice są właśnie takim miejscem. Miejscem, do którego chce się wracać. Może więc jeszcze kiedyś tu zajrzymy? Może wiosną? By zobaczyć chatkę w objęciach zieleni i świergotu ptactwa?? :)
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - recenzje mang