Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Czas nie goni nas czyli skodusia na Kaukaz

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8313
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2016-12-26, 15:40   

buba napisał/a:
ale taki z piłką???

aa, o to Ci chodzi :D myślałem, że o kulę :D Tu faktycznie ktoś za bardzo zadbał o szczegóły i pojawił się sierp zębaty!
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2016-12-26, 18:40   

Pudelek napisał/a:
aa, o to Ci chodzi myślałem, że o kulę


A tobie chodzilo o taka "piłke"? :lol tosmy sie dogadali!! :lol
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2016-12-28, 10:08   

Dzis mamy plan aby dotrzec do wioski Afnia, ktora jest polozona na skraju plaskowyzu i mamy podejrzenia, ze jest stamtad ladny widok. Prowadzi tam droga, ale zdecydowanie nieskodusiowa. Planujemy wiec isc piechota. Widac zakosy drogi ryjacej sie zboczem, domy na skraju i spory słup, ktory mamy zamiar obejrzec z bliska (prawa krawedz zdjecia)



Poczatkowo wybieramy zla droge, ktora wyprowadza nas pod szalasy pasterskie gdzies na ¼ wysokosci wzgorza.



Widac stad pole namiotowe, widac twierdze w Tmogvi gdzie bylismy wczoraj..



Ale nie widac perspektyw na kontynuowanie wycieczki.. Dalej chaszcze i skaly. Gruzja jest dosyc slabym miejscem do chodzenia po gorach na przelaj, bo nagle moze wyrosnac przed nami pionowa sciana.. Ze smutkiem cofamy sie. Juz nawet rezygnujemy z dotarcia na gore. Widzimy zakosy serpentyn przecinajace zygzakiem wzgorze ale nie mozemy cos znalezc wlotu tej drogi. Idziemy w takim razie zobaczyc opuszczony dom nad Wardzia. Dom obecnie sluzy jako oborka tzn jego dolny poziom, bo schody na gore sie obwalily. Ogrodek porastaja aromatyczne chwasty, ktore krowki wciagaja z niemalym zapalem. Ciekawe czy ma to jakies przelozenie na wlasciwosci mleka? ;)





I nagle okazuje sie, ze zaraz za domem ida serpentyny tej wlasciwej drogi na Afnie. Stad jednak widac wyraznie, ze to straszna wyrypa. Siadamy wiec na poboczu i czekamy na stopa. A nuz cos pojedzie. A jak nie pojedzie to trudno.





Fajnie stad widac nasz namiot!



I “glowne” tutejsze skalne miasto.







Stadko krow przechadza sie skrajem szosy.



A my delektujemy sie spokojnym wczesnym popoludniem przy zapomnianej drodze.



Dobrze ze rejon obfituje w zabawki!



Po godzinie lub dwoch pojawia sie terenowka,nalezaca do jakiejs organizacji ochrony przyrody, jakis sluzb mundurowych, straznikow czegos tam.. Na dachu maja takie swiatla niebieskie jak policaje. Chyba sobie dorabiaja wozac po okolicy turystow z Tbilisi. Wnetrze kabiny jest dosc zapchane, wiec sadowimy sie na pace. Droga ryje serpentynami cale zbocze, kolejnymi zakosami powoli wspina sie do gory. Cala ma dlugosc chyba 10 razy wieksza niz byloby to w linii prostej. Mijamy kilka stad krow kupiących sie glownie nad wodopojami.











Znad horyzontu wylania sie coraz wiecej pagorow a w koncu pojawiaja sie moje ulubione Gory Samsarskie!



Sama Afnia jest dosc dziwna, nie przypomina innych gruzinskich wsi. Predzej wyglada jak osiedla uchodzcow kolo Gori. Wiekszosc domow jest zbudowana wedlug tego samego wzorca. Czesc z nich jest zamieszkana, a inne wogole nie zostaly ukonczone.





Na skraju urwiska





Nasz stop i sesja zdjeciowa turystow ze stolicy.



I "słup"- ten widziany z dołu. Tak naprawde jest jakims bardzo duzym baniakiem (silosem?) z zardzewialego metalu





Spotykamy tez osła w kolorze bzu ;)



Ogladamy kosciolek, do ktorego bezskutecznie probujemy sforsowac drzwi. A potem sie okazuje, ze sa drugie, otwarte. Taki maly budynek i dwoje drzwi!





W srodku dosc skromny wystroj, duzo malych swietych obrazkow



Nie wiem czy to Jezus, czy jakis lokalny swiety ale bardzo przystojny :P



Krzyz pokutny?



Ekipa z dwukolowego wozka wita nas ormianskim pozdrowieniem i sa bardzo zdziwieni, ze odwiedzilismy ich wioske.





Wracamy pieszo, nic nie jedzie, no ale my nawet nie planujemy łapac stopa- w dol to sie zawsze idzie przyjemnie. Poza tym na spokojnie nacieszymy sie widokami na wąwoz i gory ktorych z Wardzi nie widac..













A tu drugie cieple zrodla “z lotu ptaka”



Tu mało goscinny klasztor Gorna Wardzia



Ciekawe jaki procent gruzinskich krow ginie tragicznie spadajac ze skal?



Na jednej z gorek udaje sie wypatrzec jakis kamienny budyneczek. Chyba kosciolek? Na mapie nic tam nie mam- ani drog, ani zabudowan... Szkoda, ze zdechl mi aparat z dobrym zoomem.. Od strony wawozu raczej sie tam nie dotrze.. Predzej ta droga co szla za twierdze w Tmogvi. Kiedys tam sie wybierzemy- ale chyba nie tym razem…





Za Afnia, tez na krawedzi skarpy stoja jakies zelazne konstrukcje niewiadomego przeznaczenia..



Tu na poloninach chyba widac jakies bacowki…



Dlugo by mozna sie tu wloczyc, a im dalej sie pojdzie, tym wiecej widzi sie kolejnych miejsc, ktore tez by sie chcialo odwiedzic…

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2016-12-30, 17:42   

Jedziemy do Ahalkalaki. Na obrzezach wreszcie sie udaje zatrzymac przy pewnym mostku. Most ten jest wyjatkowy bo zostal wykonany z kolejowego wagonu.









Kawalek musieli go przytargac- linia kolejowa konczy sie kilka km stad, po drugiej stronie miasta. Co mysmy sie tego mostu naszukali 4 lata temu. Krazylismy kilka godzin, wszedzie rozpytujac i nikt nie byl nam w stanie wskazac wlasciwej drogi. Znalezlismy kilka innych mostow, w tym ciekawa i widokowa kladke nad wąwozem ;)



A wagon mignal nam za oknem gdy juz miasteczko opuszczalismy- stopem, wiec glupio bylo prosic o zatrzymanie sie z tak blahego powodu. Dzis mozemy parkowac gdzie chcemy i delektowac sie czym mamy ochote. Niestety most nie stanal na wysokosci zadania i przez te lata zdazyl na tyle przerdzewiec, ze pokonanie nim rzeki stalo sie niemozliwe. Albo przynajmniej “mocno utrudnione”. Ciekawe jak wygladal 4 lata temu?

Zaraz obok jest zrodelko i kosciolek na skarpie.



Wnetrze swiątyni wypelniaja obrazki tematyczne w ilosci duzo, chyba przynoszone tu przez wiernych. Sa wiec puzzle z ostatnia wieczerzą, trojwymiarowy Chrystus mrugajacy oczami i rozni swieci opisani w przynajniej trzech jezykach. Jest tez rozowa osmiorniczka z plastiku o wielkich zdziwionych oczach. Wygalada na to, ze trafila tu przypadkiem i chyba czuje sie nieswojo. A moze wlasnie ona ma do opowiedzenia najciekawsza historie? Musze nastepnym razem zabrac jakies swiete obrazki z Polski- i bede je zostawiac w takich gorskich kosciolkach!



W Ahalkalaki jestesmy umowieni z Ryzanna. Poznalismy sie dwa lata temu gdy biwakowalismy wsrod ruin lokalnej twierdzy, a ona przyszla tam z rodzina na spacer. Dzis idziemy do niej w odwiedziny, ale dopiero po 15 gdy wyjdzie z pracy. Poki co jedziemy odwiedzic okolice przykolejowe i zobaczyc co tam slychac. Stacyjka jest opuszczona, tory zarasta trawa a nieopodal budynku zgromadzono stare wagony.





Najbardziej mi zal, ze jest juz nieczynna “chinkalnaja” - wyglada na knajpe z gatunku takich, jakie lubie najbardziej.



Po drodze mijamy bloki z kominkami gigantami ujetymi w cale kiście. Wiele razy widzialam bloki gdzie ludzie dogrzewaja sie piecykami a rura przebita jest na zewnatrz. Ale czemu te rury ida az tak wysoko nad dach? Czyzby sasiedzi z wyzszych pieter skarzyli sie na np. okopcone pranie?



Z Ryzanna umawiamy sie przy twierdzy. Bo chyba nie ma szans abysmy odnalezli jej dom w platanie uliczek. Wsrod starych murow bez zmian- krowy sie pasą, atmosfera przyjemna.







U Ryzanny w domu czeka juz stol zastawiony pysznosciami- jest tolma w ciescie, bakłażany nadziewane mielonymi orzechami, chlebek faszerowany kapusta w przyprawami, ktorego smak powoduje, ze czuje sie zupelnie jak na Wigilie, sa kawalki roznych grilowanych mięs, owoce i dzbany domowego soku z malin. W knajpie nigdy jedzenie nie jest tak dobre... Co dziwi nieco w tych regionach- nie ma na stole zadnego alkoholu.





Akurat trafilismy w taki termin, ze nie jestesmy jedynymi goscmi u Ryzanny- przyjechala na tydzien rodzina z Rosji- z Krasnodaru. Jest wiec nas spora gromadka- my w trojke, Ryzanna z synkiem Wadikiem, dziadek i dwojka dzieci z Rosji i dwie babki, odnosnie ktorych nie połapalam sie czy sa miejscowe czy przyjezdne. Sprawe identyfikacji utrudnia fakt, ze gdy spotkalismy sie poprzednio- rodzina z Krasnodaru tez byla w Ahalkalaki. Wszyscy oczywiscie sa Ormianami, co w tym miescie nie powinno nikogo dziwic. Najbardziej rozmowny jest dziadek, emerytowany wojskowy, ktory pol zycia sluzyl w Niemczech, w Magdeburgu, a po 90- tym roku zostal przeniesiony na Bialorus. Przez Polske jezdzil pociagiem tranzytowo setki razy. W pamieci zostal mu glownie drobny handel, rozne wymiany z lokalna ludnoscia w czasie dluzszych postojow. Swiat dziadka jest prosty i jednoznaczny. Nie ma w nim miejsca na inne spojrzenia i odcienie szarosci. W jego swiecie wszystkie kraje (z Ameryka na czele) pragna skrzywdzic Rosje, oslabic ją i podbic. Kraj ten jednak nie poddaje sie nikomu i niczemu i na dodatek jeszcze wszystkim bezinteresowanie pomaga (rowniez swoim oprawcom). Jedna jedyna Armenia poznala sie na rosyjskiej dobroci i jest wdziecznym i wiernym przyjacielem. Jakakolwiek dyskusja oczywiscie nie ma racji bytu. Co ciekawe przy probie rozmowy dziadek sie nie denerwuje, najwyzej wpada na wyzsze poziomy uduchowienia.

Wszyscy probuja zabawiac kabaka, ktory jest dzis wyjatkowo niegrzeczny. Zwlekaja dziesiatki zabawek- misie, migajace swiatelkami samoloty, nakrecane myszki i klocki, ktore robia "bip" jak sie na nich usiadzie. Babcie nosza na rekach, Wadik probuje brac na barana. Kabaczę interesuje sie tylko pełzaniem po dywanie w kierunku gniazdek elektrycznych w scianach, przyspieszajac na zakretach.

Zostajemy tez wciagnieci w rozmowe na temat piekna Batumi, ktore wszyscy tu zgromadzeni odwiedzaja kazdego roku. Na tym etapie nie mamy wyjscia i tez musimy potakiwac, bo wyjawienie prawdziwych naszych odczuc na temat tego miasta (jak i calego gruzinskiego wybrzeza) byloby sporym nietaktem i moglo zwazyc mila atmosfere ;)





Z racji na duza ilosc przyjezdnej rodziny nie mozemy zostac na noc u Ryzanny bo w domu totalnie nie ma gdzie nas polozyc a ogrodek nie nadaje sie do rozbicia namiotu (albo kwiatki albo grzadki). Nie krzywdujemy sobie bo od dwoch lat mamy juz upatrzony hotelik, w ktorym koniecznie musimy zanocowac. Polozony jest na obrzezach miasta przy wylocie na Ninoncminde. Co najsmieszniejsze - Ryzanna wogole nie wiedziala o jego istnieniu i polecala nam jakis 5 razy drozszy, twierdzac ze jest najtanszy w miescie :) Najpierw zegnamy sie przed domem a potem jednak cala rodzinka postanawia nas odeskortowac pod hotelik.



Po drodze zagaduje nas jeszcze policja, chyba sa zdziwieni, ze po ciemku w plataninie malych uliczek wlocza sie dwa auta na zagranicznych blachach.

Nasz hotelik to pietrowy budynek z dlugim balkonem. Boczna sciane ma udekorowana starym napisem "slawa trudu". Po korytarzu buszuje maly kotek, babka, ktora dosc nachalnie oferuje swoja pomoc przy kabaku i chlopak, ktory chcialby wyjechac do Polski do pracy i bardzo dokladnie wypytuje nas o rozne szczegoly zycia w naszym kraju a spostrzezenia notuje w kieszonkowym zeszyciku. Kreci sie tez wlasciciel, ktory przyjezdza czarnym merolem, na ktorym nie ma nawet pyłka czy plamki i caly blyszczy sie jak psu... nos ;)







O 6 rano budzi nas hymn ZSRR dudniacy z korytarza. Ja rozumiem, ze napis na scianie budynku zobowiazuje- ale dlaczego u licha o tak nieludzkiej godzinie?? Wylaze na korytarz. Przed wlaczonym telewizorem siedzi ekipa w komplecie- wlasciciel, babka, chlopak i kotek. Leci jakis film historyczny gdzie akurat odbywa sie defilada. Wszystko ladnie pieknie ale z ta pobudka to odrobine przegieli.

W Ahalkalaki odwiedzam tez apteke. Wogole na tym wyjezdzie odwiedzam duzo aptek- mozna tam kupic gotowe i niepsujace sie zarcie dla kabaka. Biorac pod uwage specyfike wyjazdu to jakbym zaczela sie bawic w gotowanie na marusi- to na zwiedzanie juz by czasu braklo ;) A wiec gruzinska apteka zwykle wyroznia sie tym, ze jest swiezo wyremontowana a wnetrze wyglada bardzo nowoczesnie. (z wyjatkiem tej jednej na trasie Anaklia-Zugdidi, gdzie sprzedawano tez chleb, wodke i plazowe piłki a babka siadywala na fotelu dentystycznym ;) ) Apteka przewaznie jest polaczona jakby ze sklepem dla dzieci i mozna kupic smoczki, nocniki, wózki, zabawki itp. Za okienkiem zwykle uwija sie 5 do 7 osob, ktore biegaja w kolko i ciezko jednoznacznie stwierdzic czym sie zajmuja. Zwykle nie wiecej niz dwie z nich podchodza do komputera i wbijaja tam zakupy. Proces sprzedazy lekarstw trwa kilka razy dluzej niz w Polsce, bo kazdy produkt musi byc kilkakrotnie podany z rąk do rąk, odstawiony i ponownie podniesiony. Leki dostaje sie bez recepty wedle uznania. Antybiotyki, antykoncepcja, silne leki na depresje a nawet psychotropy sa wylozone na polkach. Wiekszosc lekow pochodzi z importu z Rosji i Ukrainy i jest opisane cyrylica, najwyzej ma naklejki gruzinskie. Kilkakrotnie widzialam naklejone odreczne opisy, wykonane chyba przez personel apteki. Zakupy jednak zwykle przebiegaja bezprobemowo, tylko trzeba uzbroic sie w cierpliwosc i poswiecic na nie wiecej czasu niz w Polsce czy na Ukrainie (w innych krajach nie korzystalam z uslug aptek wiec nie mam porownania). Apteka w Ahalkalaki jednak przeszla wszelakie wyobrazenia. Dzis wyjatkowo oprocz kabaczego zarcia chce zakupic nurofen i tabletki na gardlo. Obsluga przynosi mi zupelnie co innego- zamiast nurofenu dostaje lek na potencje, jakis tez na "N". Wlasciwe tabletki musze sobie sama wyszukac w szufladkach, obsluga nie ma problemu aby mnie wpuscic na zaplecze i pozwolic buszowac po polkach. Wystarcza ustna deklaracja, ze ja tez pracuje w aptece i "sobie sama znajde". Naprawde wiara w drugiego czlowieka i zaufanie do niego jest wrecz rozczulajace. Znalezione dwa lekarstwa klade na ladzie a babka pakuje je do dwoch osobnych reklamowek, w ktorych zmiesciloby sie pol swini. Ja grzecznie staje w kolejce. Chwile pozniej dostaje metr paragonu. Moje siatki dalej leza za okienkiem. Na prosbe dostaje siatke z lekarstwami ale inna (wciaz staram sie nie utracic kontaktu wzrokowego z moimi siatkami). Skoro nie odpowiada mi siatka, ktora otrzymalam, prosza mnie o pokazanie paragonu, ktory juz odruchowo zdazylam zmiąć i wywalic do kosza. Nie mam w zwyczaju trzymac tego gownianego swistka gdy kupuje drobne rzeczy, ktorych nie planuje reklamowac i uwazam go za jeden z bardziej idiotycznych wymyslow dzisiejszych czasow. Dla gruzinskich aptekarzy jest to "dokument" i jest bardzo wazny. Mam teraz w rece siatke psychotropow i musze udowodnic, ze ich nie chce. Ide grzebac w koszu. W jego wnetrzu jest juz kilkanascie paragonow, wszystkie metrowe jak moj, wszystkie zmięte. I wszystkie oczywiscie w lokalnych robakach! Ratunku! Chyba gardlo mnie juz przestalo bolec.. Rozwiazaniu calej sytuacji nie pomaga fakt, ze w aptece jest tez Rosjanka, ktora kupila swojemu dziecku 20 jogurtow. Jednym z nich probowala nakarmic synka juz aptece ale jogurt wybuchł. Nie wiem jak kto wygladalo bo w czasie "eksplozji" kopalam za nurofenem na zapleczu. Moge ogladac tylko skutki - w jogurcie jest matka, dziecko, dwie panie z obslugi, szybka ekspedycyjna i spory kawalek podlogi. Na jogurcie poslizgnal sie dziadek. Rosjanka krzyczy, ze ona tych jogurtow juz nie chce, chce je oddac i żąda zwrotu pieniedzy. W dwoch okienkach drukują wiec płachty papieru, ktorymi mogliby sie okrecic (przypuszczam ze sa to protokoly zwrotu na jogurty). I wlasnie wtedy konczy sie tusz we wszystkich drukarkach... Udaje mi sie zakrasc i podmienic siatki, gdy wszyscy sa zajeci wspolnymi probami otwarcia drukarki. Poszkodowana jogurtowo dostrzega we mnie niemiejscową wiec automatycznie staje sie powierniczka jej żalow zwiazanych ze "zmarnowanymi wakacjami". Bo tu ani knajpy, ani stacje benzynowe, ani apteki, ani traktowanie kobiet nie odpowiadaja standardom, do ktorych przywykla w Moskwie. Dlatego dzis jest ich ostatni dzien w Gruzji. Zaraz wjezdzaja do Armenii, z nadzieja ze tam bedzie lepiej.. Coz.. kiwam tylko glowa po przekątnej i tylko sie zastanawiam ile czasu minie zanim zatęskni za Gruzja ;)
Nie wiem czy w tej aptece byl monitoring, ale jesli tak - to duzo bym dala za mozliwosc dostania w swoje rece nagrania z tego dnia!

Sniadanie zjadamy w nowej knajpce "Kavkaz", ktora powstala w budynku obok dobrze znanego nam burdeliku na wylocie z miasta na Turcje.



Zjadamy tam odżachuri jako ze takiej nazwy potrawy jeszcze nie spotkalismy. Okazuje sie to byc grilowanym miesem z zapiekanymi ziemniakami i warzywami. Smaczne acz nie jakies unikatowe. Zapewne wiele razy w zyciu juz jadlam "odżachuri" nie majac tego swiadomosci ;)



Potem jeszcze wracamy do centrum gdzie mamy sie spotkac z Ryzanna, ktora na chwile urywa sie z pracy aby nam pokazac cerkiew ormianska. Dzis przy niej trwaja jakies "prace spoleczne". Dzieci szkolne zamiataja, grabia rabatki.



Jest oczywiscie tez chaczkar



Przechodzimy tez kolo kasyna, na schodkach ktorego stoi babuszka i widac, ze sie waha czy oddac sie hazardowi czy tez nie.



Ciekawe bylo jeszcze ogloszenie. Ktos mial mocne parcie na wynajecie tego mieszkania, bo napisal az w trzech jezykach. A moze tutaj to normalne i wlasnie tak sie robi?



Ahalkalaki jest jedynym miejscem w Gruzji, ktore odwiedzilam juz po raz trzeci. I wciaz nie zmienilam zdania, ze to moje ulubione gruzinskie miasto i zawsze chetnie bede do niego wracac- do pylistych zaułkow oplecionych pajeczyna kabli i rur, do widokow na Gory Samsarskie, do pelnej krow twierdzy i oczywiscie do zapoznanych tu znajomych.







wiecej zdjec z miasteczka

2012
https://goo.gl/photos/4SgaaGve2aLXpoT58

2014
https://goo.gl/photos/uCHRRfQTzoCw7wWU8

2016
https://goo.gl/photos/kXXY56M6SodNxc7d6

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-01-02, 10:10   

W Ahalkalaki musimy podjac ostateczna decyzje na pewien temat- co dalej? Zastanawiamy sie nad tym juz od pewnego czasu, miotajac miedzy roznymi przeciwstawnymi rozwiazaniami. Tu, stojac na skrzyzowaniu, musimy wybrac- albo jedziemy dalej, do Armenii, albo wracamy. Prosta decyzja - albo droga na Ninocminde albo na Achalcyche. Od tego skretu bedzie zalezec przebieg reszty wyjazdu. Armenia kusi bo nie bylismy w niej jeszcze samochodem, ulatwilo by to i przyspieszylo dojazd do wielu miejsc. Z drugiej strony do wielu najfajniejszych miejsc skodusia i tak nie dojedzie.. No i tym samym wciaz bedziemy sie oddalac od domu. Czy potem, na powrocie nie trzeba sie bedzie przez to zaczac spieszyc? Wizja ewentualnej koniecznosci pospiechu przeraza nas najbardziej. Tak latwo przywyknac do sielanki, nieliczenia dni, pozwalania aby los ukladal plany. Skrecamy na Achalcyche… spowrotem ku morzu.. Z perspektywy zimowego wieczoru kiedy to pisze (i mam wizje na kolejny rok juz tylko urlopu o normalnej dlugosci)- troche mi szkoda.. Ale moze wlasnie tak mialo byc? Rozwazajac cala sprawe po czasie zastanawiam sie tez na ile moze bylismy juz troche zmeczeni i podswiadomie tesknilismy za domem?

Powrot oczywiscie nie oznacza - pstryk i lądujemy w Polsce. Szacujemy, ze zajmie on nam okolo miesiaca.

Kolo miejscowosci Chunchkha (spisalam nazwe z mapy- wiem, ze to nie jest polska pisownia ale za cholere nie wiem jak to przeczytac) mijamy ruiny jakiegos kosciolka. Nie chce nam sie juz do niego wspinac, widac, ze to raczej tylko wydmuszka...





Z daleka przygladamy sie twierdzy w Khertvisi. Juz tam nie idziemy, kiedys bylismy, a nawet spalismy naprzeciwko.







Jedziemy tez zobaczyc cerkiew Sapara kolo Achalcyche. Droga do niej jest bardzo widokowa, przeklada sie przez malownicze przelecze.





W dole Achalcyche, z plastikowa twierdza z klockow Lego...



Sapara ladnie sie prezentuje z oddali, utopiona w buszu zielonosci. Zdawaloby sie, ze to dzika dolina, zapomniana przez ludzi...





Droga dojazdowa jest w przebudowie. Jak wiadomo mnisi, ktorzy postawili monastyr w odludnej dolinie- musza miec dobry dojazd bo to jest potrzebne do zadumy i kontemplacji. Przy cerkwi kreci sie troche turystow. Miedzy nimi lawiruja walce, spychacze, koparki i inne wydziwiaste maszyny. Droga jest wąska wiec te wszystkie giganty sie tu nie mieszcza...





Opasłe ciezarowki wypelnione zwirem mijaja na grubosc lakieru wypasne bryki “noworuskich”.



Po jezdni plynie smoła. Jak czarne, cieple zrodło, tchnace goracem i charakterystycznym dla siebie aromatem. Podeszwy kleja sie do ciemnej brei.



Jakiejs pańci utkwil obcas w miekkiej, supernowej nawierzchni. Jakas matka ciagnie za kaptur wyjacego kilkulatka, ktory zbyt optymistycznie podlazł do pracujacego walca. Skarpa z jezdnia powoli sie osypuje. Do nowopolozonej drogi zostalo jej z pol metra.



Jakos oczy wszystkich sa wpatrzone w droge i jej gladkosc a skarpa nie przyciaga niczyjej uwagi. Kamienie z gory rowniez spadaja i wtapiaja sie w miekki, nowy asfalt, nieruchomiejac tam na dobre. Jeden z robotnikow probuje je wykuc łopatą. Kawalek dalej sobie odpuscili. Ustawili znak “zwezenie drogi” i wrosniete kamienie leza sobie spokojnie.

Budowa drogi utrudni dostep do biesiadek. Widac odchodzace na lewo i prawo bite drogi, ktore teraz odziela od szosy gleboki row. Miejscowi sa jednak zapobiegliwi- widze kilka osob ktore przywiozly grube dechy. Buduja z nich mostek, po ktorych dosc wypasny merol probuje przedostac sie na miejsce piknikowe. Przy jednej z drog do sosnowego lasku row zostal zasypany piaskiem, zwirem i szlag wie czym jeszcze. Ale grunt ze skutecznie. Dla nas to jedyna szansa na zjazd gdzies w bok wiec tam bedziemy szukac noclegu.

Klasztor Sapara siedzi za murem. Jest tam kilka roznych zabudowan, cerkwie sa chyba dwie, jakies ruiny jakby zamku oraz ocembrowane,rzezbione zrodelko.











W glownej cerkwi siedza zakonnicy o twarzach obozowych kapo i kategorycznie zabraniaja robienia zdjec. Gdy jakis turysta probuje fotografowac komorką, mnich rzuca sie na niego i sila probuje wyrwac telefon. Pilnujacy twierdzi, ze zakaz wynika z tego, ze to “swiete miejsce”. W samej cerkwi jednak znajduje sie sklepik gdzie mozna zakupic rozne pamiatki. To swiete miejsce czy bazar? Fotografia odbiera dusze ale dojenie dutków juz nie? Na scianach sa calkiem ladne malowidla. Przedstawiaja roznych swietych o smutnych twarzach- nic dziwnego, atmosfera nie jest tu za przyjazna. Szybko wychodzimy na zewnatrz. Tu tez jest wiele ladnych zdobien, ornamentow i podrzezbien- rozne motywy zwierzece, podobizny swietych, napisy, gwiazdy, krzyze. Mozna powedrowac wsrod murkow, kolumn i podcieni juz prawie w samotnosci. Wiele miejsc jest pieknych, pod warunkiem, ze zabierze sie z nich ludzi…



























Na nocleg zatrzymujemy sie w przydroznym sosnowym lasku. Jest to jedno z najfajniejszych miejsc noclegowych na naszej gruzinskiej trasie. Niby zwykly zagajnik, ale czasem miejsce jakos tak emanuje dobra energia, ze wyjatkowo milo sie tam siedzi, jedzenie lepiej smakuje a i spi sie cudownie! Aby bylo jeszcze bardziej swojsko rozwieszamy pranie.











Gdy udaje sie zgromadzic opal na ognisko ( a w popularnych miejscach biesiadkowych nie zawsze jest to proste) znienacka przychodzi burza. Nie trwa dlugo, ale wiatr mocno duje. W wyniku tego caly namiot mamy zasypany igliwiem a pachnie jak w Boze Narodzenie :)



Widoki okoloburzowe zwykle sa ciekawe.







Przy drodze wedruja krowy. Ciekawe jest, ze za tunelem juz nigdzie nie spotkalismy bykow na wolnosci.



Rano odkrywamy w okolicy jeszcze wiecej miejsc biwakowo-biesiadkowych, ktore sa chyba jeszcze ladniejsze od naszego- tez w lasku lub na jego skraju- ale jednoczesnie z super widokami. Ale tylko dla wedrowcow plecakowych lub posiadaczy terenowek- droga jest przechylona mocno w bok i ma glebokie koleiny…







Jakos nie chce nam sie szybko wyjezdzac. Skoro wczoraj nie udalo sie nam ognisko to robimy dzis! Drewno przez noc wyschlo! Nie bardzo mamy cos zeby upiec na ognisku, przypiekamy wiec suchy chleb i ogolnie okadzamy sie dymem. Kabak ochoczo dorzuca szyszki do ogniska a co bardziej dorodne okazy probuje uzywac jako gryzak.







Mamy tez teraz czas, zeby na spokojnie zająć sie naprawa naszego dachowego bagaznika, w ktorym powoli acz nieublagalnie zaczyna sie wyłamywac zawias. Byloby niemilo jakby nam spiwory i karimaty pewnego dnia uciekly. Z pomoca przychodzi nam niezawodna srebrna tasma! Bez niej sie nigdzie nie ruszamy! Jak to kiedys nam powiedzial pewien drwal na Ukrainie- byly dwa glowne wynalazki ludzkosci- najpierw koło a potem taśma klejąca!



A po drugiej stronie szosy jest kosciolek. Mielismy do niego isc rano ale zapomnielismy :(



cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-01-08, 23:02   

Jedziemy dzis przez Achalcyche. Tutejsza twierdza jest tak wielgasna , ze widac ją chyba z kazdego miejsca w miescie..







Kolo bazaru zatrzymuje nas policja. Tym razem trafiamy na wyjatkowych skurwieli. Przyczepiaja sie do nas, ze ustawilismy sie do skretu w lewo na niewlasciwym pasie. Znakow stojacych nie bylo. Na jezdni kiedys bylo cos namalowane ale chyba jeszcze za sajuza, teraz wszystko jest zatarte. Mowia, ze dostajemy mandat 10 lari. Nie jest to majatek ale probujemy sie dowiedziec dlaczego akurat my. Na naszych oczach identyczny manewr wykonuje kilka lokalnych aut, w tym marszrutka. Ich nie zatrzymuja. Nie wiem czy udaja, ze nie widzieli, czy miejscowym wolno. Mimo ze przed chwila mowili co innego wypisuja nam kwitek na 20 lari. Pewnie za proby dyskusji a nie klanianie sie w pas.. Taki mandat co wyglada jak paragon i jeszcze trzeba szukac banku zeby go zaplacic. Porozumienie z policjantami jes dosc trudne. Mlodszy twierdzi, ze mowi po angielsku ale przyswoil sobie jedynie liczebniki. Starszy mowi po rosyjsku, ale niewygodnych pytan udaje ze nie rozumie. Z jego wypowiedzi wynika glownie, ze nie lubi turystow i aut na obcych blachach i to byl glowny powod zatrzymania. A jak sie komus w Gruzji nie podobaja to niech wraca do siebie i tu sie nie pałęta.

Potem jedziemy do Abastumani. Czytalam gdzies o tym miasteczku, ze jest wpolopuszczonym dawnym kurortem, z cieplymi zrodlami, sosnowym pyłkiem i atmosfera zapomnienia. Jak tu nie zajrzec po takim opisie? ;)

Zabudowa jest tu ciekawa, nietypowa, nieco inna niz w innych wioskach i miasteczkach w okolicy. Wiekszosc budynkow jest drewniana, domy sa kilkupoziomowe, z balkonikami, werandami, podcieniami, wycinanymi w drewnie koronkami zdobien. Wszystko wyglada jak stare pensjonaty. Troche przypomina mi Nałęczow sprzed lat… Czesc jest opuszczona, w innych mieszkaja ludzie, czesc nadal sluzy pod wynajem dla turystow.























Jest tez opuszczony i szczelnie ogrodzony palac



Oraz blokowisko, gdzie ludzie kratuja sie do drugiego pietra.. Jakas mania przesladowcza? Czy rzeczywiscie jest tu tak niebezpiecznie i kradna na potege?



Sosen faktycznie jest duzo, Abastumani lezy w waskiej dolinie wsrod przepastnych lasow.





Ale jakie zapomnienie? Takiego tlumu, wrzasku i tumultu to nie spotkalismy ani w Mestii ani w Batumi! Juz nie mowiac o cichej i spokojnej tegorocznej Wardzi, gdzie bez problemu mozna bylo i pol godziny posiedziec samotnie w cieplym zrodle. Tu chodnikami przewalaja sie tlumy, wyglada to wrecz jaka jakas pielgrzymka albo pochod pierwszomajowy. Na drogach tworza sie korki.. Kazdy skrawek zieleni, kazda łączka jest zajeta przez auto, stolik lub kocyk, obsiadniete przez zgraje ludzi. Cieple zrodla przypominaja basen miejski, przed kasami stoi dlugasna kolejka. W wodzie kolonia pingwinow. Nie wiem co spotkalo ta miejscowosc, co to za inwazja kuracjuszy? Dominuja chyba jakies kolonie, bo wiekszosc tlumu stanowia dzieci i mlodziez. Szybko opuszczamy to zwariowane miejsce.

To Abastumani to chyba najlepszy przyklad, ze nie ma swiata obiektywnego, ze nie da sie opisac jakiegos miejsca jednoznacznie i oddajac jego ciagly klimat. Wszystko zalezy kiedy tam trafimy, jaka jest pora roku i dnia, pogoda, jak tam dotrzemy, kogo spotkamy. Bo to samo miejsce wczoraj i dzis moze lezec w odleglych galaktykach...

W miasteczku sa tez mozaiki mysliwskie, gdzie rozne egzotyczne zwierzeta spierniczaja przed kolesiem z łukiem







Mijamy tez skrzyzowanie z droga podporzadkowana- ze to cos jest drogą sugeruje znak. Chyba nie kazda terenowka bylaby w stanie ją pokonac, ze wzgledu na row i nachylenie. I wytlumacz to potem takim Gruzinom, ze w Polsce w wielu miejscach jest nowiutki asfalt albo rowny szuter i nie wolno tam jezdzic...





Na samym wyjezdzie z Abastumani stoi niewielki budynek. Z ogolnego ksztaltu i zatknietych na drzwiach krzyzy- przypomina kosciol. Teraz czesciowo pelni chyba funkcje stajni- pasie sie przy nim kon wciagajac sianko zgromadzone na oknie. Wchodze do srodka. Wnetrze sugeruje jakis przemyslowy charakter, jakies okapy, jakies kadzie - moze bimbrownia?









Jedziemy w strone Adigeni. Niebo spowijaja czarne chmury. W dali widac ze leje, a deszczowe smugi dziwnie podswietla slonce. Zrywa sie potworny wiatr, ktory kawalek chmury zmienia jakby w lej, w jakas taka pełgajaca krzywą zaslonke. Prawie mnie zdmuchuje z pagorka na ktory wlazlam aby obejrzec to niecodzienne zjawisko. Do skodusi wracam pod wiatr. Mam wrazenie, ze drobie nogami w miejscu. A sciana wiatru nie chce mnie puscic, jakby miala przed soba szybe. Skodusią tez miota na boki jak jedziemy.









Wjezdzamy do Adigeni. Miasteczko jest zupelnie puste. Nie ma kogo spytac o droge, o nocleg, wszystkich wymiotlo, domy tez jakos wygladaja jak wymarle. A moze to przez kontrast z tlocznym Abastumani mamy teraz takie wrazenie? Cisza az dzwoni w uszach... Napotykamy miejsce wygladajace na centrum- duzy budynek z kolumnami, droga rozszerzajaca sie jakby w plac, pomnik z glowa zolnierza i nascienna mozaika chwalaca klimaty pasterskie.







Zagladam tez do sklepu, ktory okazuje sie apteka. Na stanie sa trzy babki, ale dogadac sie nie da. Jedna z nich jednak wpada na rewelacyjny pomysl - wyjmuje telefon i dzwoni do swojej mamy. Z jej pomoca udaje sie dowiedziec, ze prawdziwe centrum miejscowosci jest kilometr dalej, tam gdzie zatrzymuja sie marszrutki i jest sklep. I jest tam rowniez hotelik, w ktorym sie kwaterujemy. W strone przeleczy chcemy wyruszyc rano, nie wiedzac ile czasu nam zajmie jej pokonanie i czy wogole sie to uda. O przejazd przez nia pytamy wszystkich juz od Achalcyche- taksowkarzy, innych kierowcow, w sklepach. Ogolnie wszyscy mowia, ze sie nam uda, acz wplatanie slow “powinno”, “raczej” czy “powolutku, powolutku” sugeruje, ze niekoniecznie bedzie to bardzo proste. Jedno jest pewne- ta droga do Batumi ma wiele zalet- po pierwsze jej jeszcze nie znamy, po drugie jest krotsza no i nie jest obrzydliwą, wsciekla, zatloczona drogą przez Zestaponi, na wspomnienie ktorej robi mi sie slabo. Staniemy na glowie aby przejechac tedy! Na wszelki wypadek pytam tez o droge do Kutaisi przez przelecz Zekari. Co do niej tez wszyscy sa zgodni- tam nie przejedziemy.

Hotelik w Adigeni miesci sie nad sklepem. W sklepie pobiera sie klucze i uiszcza oplate. Do pokoi wchodzi sie od ogrodka po metalowych schodkach. Pokoiki przyjemne, cale wylozone drewnem. Glownie nocuja tu kierowcy marszrutek, acz dzis jestesmy tylko my. Budynek hoteliku wydaje sie malutki, zwlaszcza przez kontrast z ogromnym betonowym szkieletem stojacym obok





Ogrodek od placyku oddziela wysoki blaszany parkan. Mozna sobie tam posiedzic przy stoliku zrobionym z wielkiej szpuli. Niezmiennie zachwyca mnie praktycznosc lokalnych ludzi i umiejetnosc wykorzystywania przedmiotow bedacych pod reka. Ogrodek konczy sie nagle- skarpa opadajaca do rzeki. Za nia stoi caly ciag nadgryzionych zębem czasu budynkow. Kazdy sympatyk ruin i miejsc opuszczonych bedzie sie czul dobrze w tym miejscu :)



Za oknem kilka budynkow i pusty plac. Czasem zajezdza marszrutka. Wtedy na chwile staje rojno i gwarno. Nagle jak spod ziemi pojawiaja sie dziesiatki taksowkarzy, ktorzy przechwytuja wysiadajacych z marszrutki pasazerow. Potem wszystko znika, rozplywa sie w nicosci. Pozostaje babuszka uparcie zmiatajaca piach z lewej strony placu na prawa, pies rozwloczajacy kartony przed sklepem, czasem ktos chlusnie na asfalt jakas ciecza.



Troche nas martwi, ze dalej prawie nic nie jedzie. Droga jest cicha i pusta. Czasem przemknie jakis uaz lub wypelniona gruzem ciezarowka. Marszrutki tutaj zawracaja.



W hoteliku w Adigeni mowie “gamardzioba” a gospodarz odpowiada “salam”. Kilkakrotnie sie jeszcze z tym spotkamy. Czyli kolejne miejsce po Dzawachetii, gdzie wydawaloby sie standardowe pozdrowienie, moze byc nietaktem? ;)

No a w sklepiku uswiadomilam sobie, ze jednak jestem podatna na reklame i kolorowe opakowania. Zawsze myslalam, ze tak nie jest ale to jednak byla pomylka. Mam do wyboru kilka konserw. Ale nie moge sobie odmowic i kupuje tą ;)





Rybak i kolchoznica pod czerwona gwiazda. Planujemy ją zjesc na szpuli wsrod ruin. Wsrod ciaglego szumu potoku pod skarpą i sporadycznego ryku ciezarowek wrzucajacych nizsze biegi i mozolnie pnacych sie gdzies w strone "naszej" przeleczy...

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-01-12, 10:24   

Za Adigeni jest jeszcze wioska Zarzma. Zajezdzamy pod cerkiewke.









Z wygladu bardzo przypomina tą w Sapara. Podobny ksztalt, podobne nascienne malowidla wewnatrz. Tylko, ze tej nie upstrzyli zakazami. Mozna robic zdjecia, w srodku rowniez. Krecacy sie mnisi usmiechaja sie do nas, zagaduja do kabaczka. Nie patrza na nas z oburzeniem jak tamci, ze smielismy wejsc do ich krolestwa i przeszkadzac. Jakos tu tak milo i spokojnie.









Pierwszy raz widze obraz Piotra i Pawła, ktorzy trzymaja sie w objeciach



Jest tez Matka Boska z dziwnymi smugami na brodzie



Sciany swiatyni pokrywa wiele plaskorzezb i wycinanych w kamieniu jakby koronkowych ornamentow











Sa tez rzezby stojace, cos jakby kon i dwie miniaturowe cerkiewki.







I "uchachany lew”. Blizniaczo podobny do tego z Lwowka Slaskiego!

Zarzma



Lwówek Slaski



W ogrodku maja basen o ksztalcie krzyza, w ktorym plywaja rybki i dwa zolwie.





W obrebie cerkiewnych murow stoi tez pasieka. Pszczolki maja calkiem niezly widok ze swoich domow



A my jedziemy tam. Tam na gore.



Za wsia konczy sie asfalt. Szutrowo- kamienista droga z resztkami asfaltu pnie sie pod gore.





Wokol wisza skaly a ze skal zwiesza sie las...



Mijamy szereg dogodnych miejsc biwakowych, polanki, przydrozne laski. Zawsze takie fajne miejsca musimy znajdowac rano. Jedzie sie w miare dobrze, acz troche nas martwi, ze nadal spotykamy tylko terenowki i ciezarowki. Jedna z manewrujacych ciezarowek zmusza nas do zatrzymania sie na podjezdzie. Jest potem problem z ruszeniem. Stromo i skodusia slizga sie na kamieniach. Jakos ruszamy.. Dalsza droge prawie caly czas piłujemy na jedynce. Gdy tylko jest jakies wypłaszczenie to stajemy na chwile aby silnik sie schlodzil. Dobrze, ze dzien dzis jest chlodny bo wentylatory i tak wyja jak oszalale. Zaczynaja sie pojawiac widoki. W oddali widac zielone poloniny, schodzace na nie gołoborza a na nich rozsiane wioski lub szalasy pasterskie. Pogoda pogarsza sie coraz bardziej. Praktycznie na wszystkich wyzszych gorach siedza geste chmury. W oddali grzmi.







W jednym miejscu droga krzyzuje sie z rzeka, ktora dwoma malowniczymi wodospadami przelewa sie przez droge. Wysiadamy, macamy patykiem, woda bedzie gdzies do polowy skodusiowego koła. Grunt, ze dno nie jest grzaskie i jest w miare rowne. Zakrecamy szyby, maly rozpęd, ziuuuuu....pluuuuum! woda zalewa szyby i jestesmy po drugiej stronie! :)







Droga ma zmienna nawierzchnie, chwilami widac ze kiedys w dawnych, zamierzchlych czasach, miala cos wspolnego z asfaltem! Na rowninach jechaloby sie po tym wspaniale, acz gdy dochodzi kwestia sporych przewyzszen- skodusie zaczynaja miec pewne problemy ;) Ale klimat jest! :) Na pohybel rownym asfaltom!















Przed przelecza zaczyna sie spora wies, ktorej nie mam na mapie. Z poczatkiem wsi pojawia sie tez gesta mgla, pomieszana z dymem unoszacym sie z kominow. Prawie wszystkie domy we wsi sa zbudowane wedlug jednego szablonu- drewniane, pietrowe, z balkonikami. Przywodzą na mysl gorskie szalasy i bacowki pasterskie. Zimno sie robi jak cholera a my jak idioci w krotkich spodniach. Temperatura spadla chyba o 20 stopni.



















Na samej przeleczy jest slup , kilka knajpek czy sklepikow i stoliki biesiadne. Chyba sa tu ladne widoki jak cos widac. Za przelecza jezdzi kolejka linowa wagonikowa. Jest tez rozorana polana gdzie chyba buduja jakis hotel lub osrodek narciarski.







Na tym etapie prawie skaczemy z radosci! Udalo sie wjechac na przelecz! Nie bylo przeciez tak zle! Co ci ludzie gadali, dobra droga, hurrra i wogole. Jak to mowia- “nie chwal dnia przed zachodem slonca”.. ;) Jeszcze nie wiemy, ze najlepsze kawalki drogi wciaz sa przed nami...

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8313
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2017-01-12, 16:45   

Piotr i Paweł w gejowskim objęciu, Matka Boska z brodą (dżender?), mnisi się uśmiechają do was i Kabaka... ja bym się trochę obawiał takiego przybytku :P
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-01-12, 19:38   

Pudelek napisał/a:
Piotr i Paweł w gejowskim objęciu, Matka Boska z brodą (dżender?), mnisi się uśmiechają do was i Kabaka... ja bym się trochę obawiał takiego przybytku :P


noo nie bylo zartow! :D i nacpany lew jeszcze! :lol
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2017-01-12, 19:41, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-01-15, 20:19   

Zaczyna sie dlugi, mozolny zjazd. Wjezdzalismy na przelecz z wysokiego plaskowyzu, na ktorym lezy Dzawachetia a teraz czeka nas zjazd prawie ponad 2 tys metrow- bo przeciez do poziomu morza… Dalej droga staje sie blotnista i wezsza. Mokra pogoda nie pomaga… Pełzniemy po blocie, koleinach, kamulcach, wykrotach skalnych i ziemnych grzebieniach. Brody, rowy, wymyte dziury i srodjezdniowe potoczki. Mijamy te przeszkody to z lewej , to z prawej, uwazajac caly czas aby nie zostac rozjechanym przez rozpedzone terenowki lub gruzawiki, zdziwione, ze tak dobrą drogą mozna jechac 10 km/h i ciagnac brzuszek o milimetry nad kolejnymi przeszkodami. Jakis gosc nawet sie zatrzymal i pytal czy nic sie nie stalo, ze tak wolno pełzniemy ;) Im dalej jedziemy tym bardziej zdajemy sobie sprawe, ze juz nie ma odwrotu. Szanse na zawrocenie i powrot do Achalcyche maleja z kazdym kilometrem. Wiemy, ze nie ma szans aby wjechac spowrotem na przelecz po tym blocie.













Na jednym z zakretow gdzie odpoczywamy, zagaduje nas miejscowy na motorze. Cieszy sie, ze nie jestesmy z Rosji, wkurza go bardzo, ze w tym roku tak duzo Rosjan odwiedza Gruzje w celach turystycznych. Mowi tez, ze mieszka tu, ale jest zly , gdy ktos nazwie go Gruzinem. Bo Adżaria trzyma z Turcja i ma w dupie co uwaza Tbilisi. “Putin pederast!”- rzuca odjezdzajac.



Ponizej przeleczy zaczyna sie zupelnie inne uksztaltowanie terenu - glebokie doliny i gesto rozsiane wioski o domkach poprzyklejanych wszedzie do stromych zboczy. Jedziemy i jedziemy a miejsca na biwak to tu nigdzie nie widac. Ba! Nawet pojsc do kibla nie bardzo jest gdzie, bo z jednej i z drugiej strony skarpa. A jak nie ma urwiska i jest minimalne choc wyplaszczenie to zaraz tam stoi dom. Albo trzy. Ostatecznie pastwisko, wykoszona łąka, albo jakas uprawa. Nie marnuja tu ni kawalka ziemi, nie ma tu miejsca na nieuzytki... To juz nie nasza ukochana, stepowa Dżawachetia...

















Dwukrotnie przejezdzajac przez wioske slyszymy powywanie muezzina, ktory zapodaje swoje smetne piesni nie tylko z wiezyczki meczetu ale rowniez z glosnikow na slupach przy drodze.





Mijane wioski sa dosc zapadłe, sklepy , stacje benzynowe sa mocno klimatyczne. Kwitnie tez handel przydrozny, gdzie glownie mozna zaopatrzec sie w warzywa, ale rowniez np. gumiaki i wiadra. Roznych sladow z czasow jeszcze sajuza nie trzeba specjalnie szukac :)









Tutejsze szkoly opisane sa nie tylko w jezyku miejscowym ale rowniez po angielsku na duzych nowych tablicach, ktore jakos tak srednio pasuja do calej reszty wokol.









Mijamy tez ogromna budowe, wyglada jakby tama? Albo droga na jakis slupach? Buduja Turcy, ciezarowki i maszyny sa na tureckich blachach, robotnicy sa zakwaterowani w specjalnych osiedlach barakow za plotem i szlabanami.



Popoludniem zajezdzamy do Khulo. W miasteczku jest tak gesto, ze tworzy sie korek, w ktorym utykamy na dobre 15 min. Zatrzymujemy sie na nocleg w przydroznym hoteliku.

Jakos mamy juz dosc i jestesmy bardzo padnieci. Chyba od tego ciaglego wślipiania sie w droge i oceniania- czy ten wykrot przejedziemy czy wlasnie tu zostaniemy juz na amen? Skodusia zyskala kilka nowych szram od latajacych kamieni a tak poza tym to bardzo zrecznie i nadwyraz dzielnie sie spisala. I chyba pobila swoj rekord wysokosci, jako ze nie przypominamy sobie aby kiedys wczesniej przekroczyla 2 tys metrow wysokosci.

Przy hoteliku jest mala knajpka gdzie zjadamy nowa, nieznana nam dotychczas potrawe. Jest to jakby harmonijka zrobiona z ciasta nalesnikowego, nasączonego slodkim plynem, a pomiedzy ciastem jest ser. Jakos nie umiem powiedziec czy to bylo dobre, bo dominowalo wrazenie, ze jest to dziwne. Nazywalo sie to chyba sinori.



Jedno co jest pewne to mają tu najpyszniejsza kawe jaka kiedykolwiek pilismy. Ta oprocz tego ze jest gesta i slodka to ma jeszcze aromat jakis korzeni czy ziol. Na bank cos do niej dodali. Tylko co? Niestety z gospodarzami porozumienie jest minimalne.

Gdy wychodzimy z knajpy rzuca sie w oczy dziwna sytuacja. Przed budynkiem stoja gospodarze, jakas kobieta z dzieckiem na reku, kilku facetow i jeden dosc mlody facet, ktory płacze. Reszta probuje mu cos dac do picia i wszyscy sa bardzo przejeci. Na tyle ze na nas wogole nie zwracaja uwagi. Chwile pozniej przyjezdza policja w nieoznakowanym radiowozie i zaczynaja chlopaka przesluchiwac. On dalej placze i co chwile łapie sie za glowe. Glupio tak stac i gapic sie jak barany.. Toperz wraca z kabakiem do pokoju a ja ide niby poukładac rzeczy w skodusi, nie przestajac zapuszczac żurawia. Placzacy chlopak rysuje cos policjantom na kartce. Jest to jakby mapa. Sa na niej kropki, ktore podpisuje jakby nazwami miejscowosci, jakies linie- drogi lub rzeki, jakies strzalki, jakies szczyty gor. Jeden z policjatow zaczyna sie krecic przy skodusi. Juz mam wrazenie, ze zaraz zbiore opierdziel, ze wsadzam nos gdzie mnie nie chca. Policjant jest jednak mily, wrecz przesadnie mily i grzecznie pyta czy my turysci i czy bedziemy tak uprzejmi aby im pozyczyc mape. Nie, nie taka calej Gruzji, tylko dokladna mape tego regionu. Daje mu mape i krok w krok za nim ide. Siadaja przy stole i wraz z drugim mundurowm i płaczacym chlopakiem porownuja rysunek na kartce z moja mapa. Z mimiki wnioskuje, ze chyba cos sie nie zgadza. Policjant w koncu zauwaza, ze gapie sie mu przez ramie. Obiecuje, ze odda mi moja mape, ze jej nie zgubi (tlumacze ze mam jedna i bez niej nie dojade do Batumi ;) ) Policjant delikatnie sugeruje, ze jednak powinnam sie zajac swoimi sprawami. Wracam wiec do skodusi, odkrecam okno i wysypuje na siedzenie wszystkie kabacze ubranka i zaczynam je porzadkowac ;) Caly czas trwa rozmowa przejetymi, podekscytowanymi glosami. Inny chlopak cos krzyczy na tego placzacego, chyba chodzi o ta mape, ktora rysuje, probuje mu ją wyrwac. Policjanci odsuwaja go na bok z uzyciem sily. Glowny zainteresowany gdzies dzwoni i łamiacym sie glosem, ksztuszac łzami cos opowiada. Gospodarze chodza w kolko wyłamujac palce i skubiac rekawy.
Ech... zeby tak choc troche rozumiec ten gruzinski język...

Nie udalo mi sie ustalic co wydarzylo sie w Khulo w ten piekny sierpniowy wieczor. Jedno jest pewne, ze sytuacja byla jakas nadzwyczajna bo sama policja byla niepomiernie bardziej przejeta niz np. wlepiajac mandat turystom. Dokad prowadzila tajemnicza mapa? Co znajdowalo sie w gorach kolo szczytu Tavsakhnisi? Bo to wlasnie tam wszyscy zainteresowani najczesciej dziubali palcem... Czy chlopak ukryl tam trupa czy moze skarb - lub łup rozbojniczy? ;)

Widoki z hotelikowego okna.





Dzis rano dzwonimy do Batumi. Spytac kiedy bedzie prom bo od tego zalezy rozplanowanie naszych kolejnych dni i wycieczek. Glos w sluchawce mowi, ze prom jest jutro. Jak to jutro? Tak juz zaraz? No tak, a nastepny moze byc za 2 tygodnie.. Kurcze a mielismy jeszcze w planach poszukac po okolicznych gorach drewnianych meczetow. Ponoc jest ich tu duzo, ale nikt nie wie ile. One sa jakies na wpółlegendarne- kazdy o nich mowi ale nikt ich nie widzial osobiscie.. Ponoc niektore budynki sa wciaz uzywane do celow sakralnych, inne stoja opuszczone lub przerobili je na szopy. Juz od Achalcyche pytam wszystkich napotkanych ludzi o te meczety. Wielu slyszalo,ze sa takowe gdzies w gorach ale na wlasne oczy nikt nie widzial. Ponoc trzeba sie mocno wbic w gorskie przysiolki aby je odnalezc. I sporo pokrążyc, jako ze adzarskie wsie nie maja zwartej zabudowy i sa bezladnie rozrzucone po pagorkach. Co z tego, ze wiemy w ktorej wsi teoretycznie powinien byc taki drewniany meczet, skoro nie wiemy czy te trzy chalupy przylepione do skarpy to ta wies czy moze juz zupelnie inna? Probujemy na szybko odwiedzic jeden z meczetow o najlatwiejszym, jak nam sie wydaje, dojezdzie. Widzimy skret w prawo na Chinkadzeebi. Droga z poczatku jest nawet asfaltowa ale potwornie stroma, na zakretach wyrasta przed nami prawie pionowa sciana tworzona przez droge. Przy kilku domach kreca sie ludzie. Nic nie wiedza o drewnianych meczetach. Twierdza, ze wies nazywa sie zupelnie inaczej. Nie wiedza gdzie jest Chinkadzeebi. Wogole mam wrazenie, ze nie bardzo chca rozmawiac i chca abym jak najszybciej sobie juz poszła. Coz, trzeba bedzie tu kiedys wrocic na spokojnie, majac w zanadrzu duzo czasu. I nie wiem czy skodusia, bo ona chyba niezbyt jest przystosowana do stromych, waskich i nierownych drog w jakie obfituja okoliczne gory.

Jedziemy w strone Batumi. Odwiedzamy stary kamienny most w Dandalo. Jest ich tu ponoc 14 ale kolo polowy jest dostepna tylko pieszo lub konno.



Jest tez pomnik na ktorym stoi czołg. W pomnik wmurowane jest zdjecie dziadka, uginajacego sie pod medalami, ktory zmarl w 2005 roku. Jakby ktos przetlumaczyl mi napisy z pomnika to bylabym ogromnie wdzieczna!





W Zvare jest kosciolek na skalnej polce nad rzeka.





Ciekawe sa tez mijane mostki - kładki. Gdy wychodzimy na jedna z nich i robimy zdjecia to zatrzymuje sie tez bus z francuskimi turystami. Kierowca Gruzin potem mi powiedzial, ze nie planowal tu postoju bo kładka jak kładka. Ale skoro Polacy przyjechali tu i tak namietnie fotografuja- musi to byc atrakcja turystyczna i postanowil ją pokazac Francuzom. Francuzy maja nieco glupie miny :)







Najciekawszy most znajduje sie w Makhunceti. Zawieszony jest wysoko nad droga i rzeka, wychodzi sie na gore po przyczepionych, metalowych schodkach. Wyglada jakby tak naprawde byla to gruba rura a most byl jedynie do niej małym dodatkiem. Nie mam pojecia co mogloby plynac w tej rurze. Handlarze spod mostu rowniez nie wiedza.















Od tego miejsca znacznie wzmaga sie ruch na drodze. Pojawiaja sie wypchane turystami autokary, busy z ktorych wysypuje sie halasliwy tlum. Zblizamy sie do Batumi...

cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-01-18, 09:29   

Jezeli kiedykolwiek wczesniej wydawalo mi sie, ze w calej Gruzji kierowcy jezdza jak szalency to byla to pomylka. Prawdziwy szał zaczyna sie w Batumi. Czy jest szansa bez stluczki przejechac kilkupasmowe rondo pod prad? Czy da sie pokonac ulice pieszo przeskakujac nad maskami samochodow? Czy mozna przy wyprzedzaniu walnac lusterkiem w trzy auta, zatrabic radosnie i pojechac dalej? Czy da sie w srodku miasta na ruchliwej, trzypasmowej ulicy stanac na srodkowym pasie, zamknac auto i oddalic w nieznanym kierunku? Jesli ktos powątpiewa to proponuje odwiedzic Batumi :) Ponoc czasem ludzie jezdza z kamerka na oknie w aucie. Bardzo a to bardzo zaluje, ze takiego ustrojstwa nie mamy- bylby naprawde zarabisty film!

Stawiamy sie popoludniem w przedstawicielstwie Ukrferry, coby nabyc bilety na prom. Dzis nie mozna. Bo nie. Po bilety trzeba przyjsc jutro o 10:30. Nie chcac dzis i jutro znow jezdzic pol dnia po tym zwariowanym miescie, decydujemy sie zostac w hoteliku naprzeciw. Nie jest on ani tani, ani wygodny , ani klimatyczny. Ale jest blisko miejsca zakupu biletow. No dobra- ma plusy- lezy w calkiem sympatycznej bramie! Wogole sporo bram w Batumi ma fajny klimat. Swiat podworek to zupelnie inna czasoprzestrzen niz swiat fasad. Z zewnatrz nowe tynki, szyldy dla turystow, jakies plastikowe knajpy a tunel ciemnej bramy prowadzi w miejsce pelne powiewajacego prania, powykrecanych balkonikow, workow z fasolą, puszystych kotow i ludzi sączących niespiesznie kawe…

















W waskich uliczkach czasem meczet wychyli sie tu i owdzie...



W miescie stoi tez sporo nowoczesnych fikusnych budynkow, ktorych ksztalty wskazuja na wyrazny zwiazek z niedoszlym kurortem Anaklią. Widac tą sama reke, ten sam styl, ta sama estetyke megalomanii i ulubienie udziwnien. Ogolnie nie przepadam za tego typu architektorą, acz szereg budowli jest tak nietypowa, ze az ciekawie popatrzec- czego to ludzie nie wymyslili!











Nietrudne do odnalezienia sa tez blokowiska z wielkiej plyty z pelna wolnoscia budowlana. O blokowiskach mowi sie nieraz, ze przypominaja pudełka. Nie dotyczy to chyba tych gruzinskich.. Przypomina to raczej bezksztaltne zlepki przeroznych brył i narosnietych bulw. Tu nie ma kątow prostych czy jakiejs nudnej symetrii. Kazdy dostawia balkon czy dodatkowy pokoik jak mu sie podoba. Mozna godzinami patrzec czego to ludziska nie wymyslili i znajdowac kolejne ciekawe detale i nowatorskie rozwiazania. Kiedys jakis miejscowy mi opowiadal, ze chcac dobudowac sobie szczegolnie duzy balkon wiszący (nie dotyczy tych podpartych slupami od spodu) trzeba sie dogadac z sasiadem z drugiej strony bloku, aby on tez cos dobudowal. Bo ponoc byl taki przypadek, ze wszyscy chcieli miec balkony od zacienionej strony i blok sie przewrocil. Nikt nie wie gdzie to bylo, ale sporo ludzi powtarza. Moze tylko taka legenda dla postrachu...





Oczywiscie wszystko jest oplecione w roznych plaszczyznach dziesiatkami metrow sznurkow z powiewajacym na wietrze praniem.- cos, na widok czego, zawsze mi sie cieszy geba!









Lazimy tez po bulwarze gdzie mozna zjesc popcorn i rozowa wate cukrowa. Mozna tez wypic piwo 5 razy drozsze niz w calej Gruzji. Skusilam sie na gotowana kukurydze, ktora smakuje zupelnie inaczej niz u nas- jest jakas taka slodka i zupelnie nie kukurydzowata! Mozna tez pojezdzic na wielkim kole diabelskiego mlyna lub wybrac sie na “polgodzinna morska wycieczke” o czym informuje znudzony, beznamietny glos z charczacego megafonu. Niektorzy korzystaja z urokow czerwonej sciezki rowerowej. Mozna sie tez wloczyc bez celu bulwarem,tam i spowrotem patrzac obojetnym wzrokiem w dal- co czyni 90% turystow.



Jest tez rzezba "Ali i Nino", ktora ponoc sie porusza i ma symbolizowac milosc i porozumienie (lub jego brak) miedzy narodami i religiami (glownie Gruzja i Azerbejdzanem, bo takiej narodowosci byli bohaterowie ksiazki, do ktorej rzezba ma byc ilustracja). Ksiazke chyba kiedys przeczytam bo zdaje sie byc ciekawa ("Ali i Nino" Kurban Said). Podczas naszego pobytu rzezba sie nie porusza. Tylko upiornie wyje na niej wiatr, kawalki metalu wpadaja w wibracje i brzmi to jak jakies jęki potepiencze (przypomna mi to odglos wydawany przez na wpol zdechlego psa z przeleczy Rikoti)



Pogoda jest raczej malo plazowa ale czesc ludzi sie nie poddaje i probuje zaklinac rzeczywistosc.



Nad gorami wznosza sie mgly. Na jednym ze szczytow siedzi calkiem fajna cerkiewka. Przynajmniej stad sie ladnie prezentuje.



Zaraz przy deptaku jest port. Cumuja rozne statki, machaja łapami dzwigow, skrzypia ladowane kontenery, zapach smaru i zbełtanych wodorostow niesie sie wokolo. Lubie gdy klimat portu wgryza sie w "turystycznosc"











Na zapleczu jednej z knajp kilku facetow łowi sobie rybki. Od zatloczonego deptaka oddziela ich plot z blacho- kartonu. Potawili go chyba celowo, bo widac łowienie ryb nie jest tym aspektem Batumi, ktory wladze chcialyby lansowac...



Scienne plaskorzeby maja tu tematyczne :)



Probujemy cos zjesc w jakiejs knajpce. Zwykle jest bardzo bogata oferta w spisie lub narysowana na sciennej reklamie, tak apetyczna, ze chcialoby sie zamowic wszystko. Ale zwykle sie okazuje, ze co bardziej interesujacych dan nie ma, sie skonczylo, dzis nie ma w ofercie, albo i tak sie dostaje chaczapuri z ziolowa posypką a “tym na scianie nie ma sie co sugerowac”. No i ceny z kosmosu. Za koszt szaszlyka w Batumi mozna w Ahalkalaki pewnie dostac stado owiec ;) Ale kawe w Adzarii maja najlepsza w calej Gruzji! Wprawdzie juz nie z tym “korzonkiem” co w Khulo ale ta z Batumi tez jest pyszna! (zwykle nie pijam kawy i nie lubie tego napoju ale czasem zrobie wyjatek)



cdn
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
 
 
ecowarrior 


Dołączył: 19 Sty 2015
Posty: 99
Skąd: Zdzieszowice/Opole
Wysłany: 2017-01-18, 21:03   

Znamy się od dekady i parę razy już Ci o tym wspominałem, ale jak nie powtórzyć - powinnaś spróbować w jakiś sposób wydać Twoje wspomnienia w formie książki. Murowany bestseller!

Hehe, oprócz Kabaczka, która praktycznie na każdych fotkach wychodzi bezbłędnie, to mi się podoba :D



Mała przeżyła więcej podczas tej wyprawy ile co niektóre osoby przez całe życie. Brawo i do zobaczenia :)
_________________
https://picasaweb.google.com/109840515031750955424
http://picasaweb.google.com/102994867625251629425
http://picasaweb.google.pl/ecowarrior83
http://ecowarrior1.fotosik.pl/albumy
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-01-19, 09:27   

ecowarrior napisał/a:
Znamy się od dekady i parę razy już Ci o tym wspominałem, ale jak nie powtórzyć - powinnaś spróbować w jakiś sposób wydać Twoje wspomnienia w formie książki. Murowany bestseller!



Na razie sobie drukuje do teczki jakby kiedys internety szlag trafil :D A na prawdziwa ksiazke to albo trzeba miec sporo kasy (okolo 12 tys) a majac tyle w łapkach mialabym inne pomysly jak ową kase spozytkowac. Albo- wyrazic zgode aby z twoim tekstem zrobili - co im sie podoba. Nie jest chyba wcale tak latwo...
https://www.facebook.com/...?type=3&theater
Kilka juz roznych historii slyszalam, ze jak wydawac cos - to samemu.. ale to jest spory koszt

Co do zdjec - autko- odnosnie fantazji i pomyslowosci ludzi na wschodzie zawsze jestem pelna zachwytu! i niesamowity jest tam szacunek do przedmiotow, brak manii wyrzucania, a raczej umiejetnosc przeksztalcania rzeczy z jednych w drugie :D

Most- zarabisty, ale niestety juz na tyle dziurawy, ze przejsc rzeki sie nie da.

Kabaczek bardzo dziekuje za uznanie i pozdrawia wujka eco donosnym "guuuuu"
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2017-01-19, 09:27, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8313
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2017-01-19, 12:48   

buba napisał/a:
(okolo 12 tys)

znajomi wydają książki o tematyce historycznej i raczej niszowej. Gdyby ktoś miał wyłożyć na to z własnej kiesy 12 tysięcy, to na pewno żadna by nie powstała :lol

Tylko, że to pozycje liczone w setkach egzemplarzy. Natomiast w tym przypadku spokojnie mogłoby zainteresować to więcej czytelników, tylko trzeba by znaleźć odpowiednie wydawnictwo. Jest też oczywiste, że tekst przechodzi korektę ortograficzną i stylistyczną - u ciebie to by była masa roboty, bo nie ma polskich znaków :lol . A czy cenzurowaliby coś? To pewne zależy od wydawnictwa, ale nie sądzę żeby to były jakieś mocne cięcia...

A wydaje się teraz wszystko. Czasem zaglądam na jednego bloga, gdzie gościu jeździ po świecie. Nie opisuje jednak zabytków, tylko cały tekst jest o tym, jak rucha prawie wszystko co się rusza, jara, uwala się, a przynajmniej w jednym akapicie musi być jakieś przekleństwo. No i chyba to wydał w ubiegłym roku w jakimś wydawnictwie i ludzie to kupowali :lol Różni blogerzy też wydają swoje wypociny (nawet niektórzy których mam w obserwowanych), czytałem tego recenzje: miałkie, naiwne, powtarzalne. Ale się sprzedaje :D Prawda jest taka, że dziś niemal wszystko co dotyczy zagranicy się sprzedaje, bo przecież można wydać "odkrywczą" książkę o tak dzikim kraju jak np. Chorwacja i też się znajdą chętni :D

Cytat:
https://www.facebook.com/...?type=3&theater

ktoś daje tekst do wydawnictwa religijnego i jeszcze pod patronatem ultrakatolickiego Cejrowskiego i dziwi się, że tamci dokładnie przejrzeli mu wszystkie strony pod kątem praworządności? :o-o Z drugiej strony to zabawne, że tym katolikom akurat przeszkadza "godzenie w inne narodowości", skoro z ust katolików słyszę takowe regularnie...
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2017-01-19, 12:51, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
buba 


Dołączyła: 09 Lip 2013
Posty: 6106
Skąd: Oława
Wysłany: 2017-01-19, 15:08   

Pudelek napisał/a:
A czy cenzurowaliby coś? To pewne zależy od wydawnictwa, ale nie sądzę żeby to były jakieś mocne cięcia...


Wiem ze znajomy sie zdecydowal (mial do wyboru trzy wydawnictwa- niekatolickie) i cenzurze podlegaly w zaleznosci od wydawnictwa np. wulgaryzmy, slowa uznane za nieistniejace, skladnia zdan ktora nie przypadla do gustu panu korektorowi itp a takze fragmenty roznych historii bo zostaly uznane za nielegalne, nudne, lub nieprawdziwe. Wiec bez jaj... Jak chca sami napisac ksiazke to niech pisza a nie probuja robic "opowiesc na kanwie". No ale moze znajomy zle szukal? Moze sa jakies wydawnictwa bardziej wyluzowane... Nie isteresowalam sie nigdy jakos doglebnie sprawa..

Mam doswiadczenia jedynie z pewnymi dwoma gazetami- najpierw sami do mnie napisali, ze chcieli by zamiescic moje konkretne relacje. Po czym w jednej przyslali mi szablon wedlug ktorego mam napisac relacje a w drugiej z moja relacja zrobili takie cos ze jej nie poznalam a gdzies 1/5 tekstu wogole dodali od siebie. Pozostalo mi jedynie ich wysmiac...

Plus tych 12 tys jest taki ze wtedy mozna nie cenzurowac nic. A jezeli bym kiedys chciala wydac ksiazke - to bym chciala zeby byla np. bez polskich znakow :P I niepoprawna stylistycznie.:D Taka moja- inna niz wszystkie :D No ale coz zrobic jak mnie nie stac?

Pudelek napisał/a:

ktoś daje tekst do wydawnictwa religijnego i jeszcze pod patronatem ultrakatolickiego Cejrowskiego i dziwi się, że tamci dokładnie przejrzeli mu wszystkie strony pod kątem praworządności? Z drugiej strony to zabawne, że tym katolikom akurat przeszkadza "godzenie w inne narodowości", skoro z ust katolików słyszę takowe regularnie...


No nie? Ze przeklenstwa to byl jeszcze zrozumiala, ale ze Cejrowski i klimaty utrakatolickie nie pozwalaja na uzycie slowa Kitajec to dla mnie troche szok. Pierdolec superpoprawnosci i lęku przed "mowa nienawisci" raczej wiazalam zwykle z przeciwstawna strona polityczna.

Pudelek napisał/a:
Czasem zaglądam na jednego bloga, gdzie gościu jeździ po świecie. Nie opisuje jednak zabytków, tylko cały tekst jest o tym, jak rucha prawie wszystko co się rusza, jara, uwala się, a przynajmniej w jednym akapicie musi być jakieś przekleństwo


Hmmm.. chyba nie znam! podeslesz linka?
_________________
"ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam ta mniej uczęszczaną. Cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam"

na wiecznych wagarach od życia..
Ostatnio zmieniony przez buba 2017-01-19, 15:16, w całości zmieniany 5 razy  
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group