Forum FAQ Szukaj Użytkownicy Rejestracja Statystyki Profil Zaloguj Albumy Kontakt

Poprzedni temat «» Następny temat

Beskid Niski na nisko.

Autor Wiadomość
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-09-11, 20:14   Beskid Niski na nisko.

Beskid Niski, podobnie jak Bieszczady, to żelazny punkt każdego mojego okresu turystycznego. W tym roku w "najdziksze beskidzkie pasmo" ruszyłem w połowie sierpnia. Wczesna pobudka, kilka nerwowych przesiadek, kilkoro natrętnych współpasażerów i wczesnym popołudniem wysiadam w Uściu Gorlickim, kiedyś zwanym Uściem Ruskim (Устя Рускє). Nazwę zmieniono, bo się źle kojarzyła, dobrze, że nie ruszono pierogów.


Zaraz za przystankiem stoi piękna drewniana cerkiew św. Paraskiewy. W przeciwieństwie do większości innych łemkowskich świątyń ponownie jest w rękach grekokatolików.


Niestety, drzwi są zamknięte. Zaglądam zza płot, gdzie wznosi się bezpłciowy współczesny kościół katolicki.


Obok ronda stoi pomnik składający się z kamiennych bloków. Wzniesiono go w 1963 roku i upamiętniał Łemków "poległych w walce z okupantem partyzantów Gwardii Ludowej - Armii Ludowej, ochotników Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego z Łemkowszczyzny 1939-1945". Ponieważ inskrypcja ta nijak się miała do faktów, to IPN postanowił pomnik zburzyć w ramach "dekomunizacji", pisałem już kiedyś o tym. Mieszkańcom udało się go jednak obronić, wymieniono jedynie tablice.


Obecne są interesujące z dwóch powodów: po pierwsze - pojawiła się także wersja rusińska. Po drugie - co nie pasuje w napisie: "Ofiarom niemieckiego, sowieckiego i komunistycznego terroru..."?



Zestawiono ze sobą przymiotniki dotyczące narodowości ("niemieckiego") i systemu politycznego ("komunistycznego"). "Sowiecki" można podciągnąć de facto pod obie kategorie. Będąc konsekwentnym i stosując przymiotniki polityczne, to powinniśmy znaleźć tu napis "ofiarom hitlerowskiego, sowieckiego i komunistycznego terroru", ale przecież prawa strona polityki nieustannie powtarza, że nie było żadnych hitlerowców, tylko konkretny naród. No więc użyjmy przymiotników narodowościowych - "ofiarom niemieckiego, sowieckiego i polskiego terroru". Nieładnie brzmi, prawda? Bo przecież mordowali i wywozili nie mityczni hitlerowcy, tylko Niemcy, potem jednak mordowali i wywozili komuniści, a nie mityczni Polacy. I tak mały krok po małym kroku pod patronatem IPN-u historię pisze się w odpowiedni sposób. Inna sprawa, to akurat działania władz niemieckich były dla Łemków znacznie mniej szkodliwe, niż polskich powojennych...

A wracając do lżejszej tematyki: w sklepie można kupić alkohole, wódkę i piwo. Najwyraźniej wódka i piwo to coś innego niż alkohol ;) .


Przez chwilę zastanawiam się, czy nie wstąpić do restauracji, ale ostatecznie zarzucam plecak i ruszam w kierunku południowo-wschodnim. Dzisiaj zaplanowałem sobie dzień... asfaltowy. Odwiedziny Beskidu Niskiego mogą mieć rozmaite formy, przechodziłem go już na tyle dużo, że mogę sobie pozwolić na takie niestandardowe wariactwo :D .


Ropa. Wygląda zupełnie jak rzeka.


Do kolejnej wioski mam ponad trzy kilometry, mógłbym tę odległość przebyć stopem. Macham ręką, lecz nie mam większego parcia, więc chyba kierowcy to czują i zgodnie mnie olewają. Jednego z nich spotykam później, gdy wyciąga coś na poboczu z samochodu: starszy facet zaczyna mnie przepraszać i tłumaczyć się, że on jechał tylko kawałek i musi zanieść zaopatrzenie dla fachmanów remontujących mu dom. Gdyby każdy, co mnie nie zabrał, tak się przede mną kajał, to miałbym urwanie głowy ;) .


Mijam rozwalające się chałupy, rusińskie krzyże i... Salę Królestwa. Gmina Uście Gorlickie ma największy procent Łemków wśród mieszkańców, ale to i tak maksymalnie kilkanaście procent (według oficjalnych danych spisowych, w rzeczywistości jest ich na pewno więcej).




W Szymbarku zaczynałem wędrówkę trzy lata temu. A tymczasem na horyzoncie zaczyna się chmurzyć.


Prześladuje mnie dziś licho/pech. Jeszcze w Nowym Sączu odpadł mi guzik od spodni! "Nic to" - pomyślałem. - "Mam przecież pasek!". No i na opłotkach Uścia... rozwalił mi się zamek w rozporku :D . Super, łażę z majtami na wierzchu! Może dlatego nikt się nie zatrzymuje? W końcu jednak staje jakiś zabrudzony facet w sportowym wozie. Mam wrażenie, że ciągle się gapi w mój rozporek.
- Do cerkwi? - pyta się z głupim uśmiechem. - Tej najbliższej? Toż to pięćset metrów, za zakrętem!

Co prawda zakręty były trzy, a metrów trochę więcej, ale wreszcie dotarłem do Kwiatonia (Квятонь). Ten posiada aż dwie cerkwie. W czasie schizmy tylawskiej cała miejscowość przeszła na prawosławie, jednak nie mogła korzystać ze swojej dotychczasowej świątyni. Państwo polskie tak inteligentnie związało się konkordatem z Watykanem (historia lubi się powtarzać), że nie było możliwości przekazania greckokatolickich kościołów wiernym po konwersji, nawet jeśli miałyby stać puste. Koniecznością stało się wzniesienie nowego obiektu. W 1933 wybudowano prostą konstrukcję i konsekrowano pod starym wezwaniem świętej Paraskiewy. Po wypędzeniu Łemków zamieniono ją w magazyn i dopiero na tysiąclecie chrztu Rusi (w 1988) została odzyskana i z powrotem odbywają się w niej prawosławne nabożeństwa.


Kawałeczek dalej wznosi się druga cerkiew św. Paraskiewy - z XVIII wieku, jedna z najlepiej zachowanych świątyń łemkowskich, a także jedna z najpiękniejszych. Do tego klasyczny przykład cerkwi typu zachodniołemkowskiego, z trójdzielną bryłą oraz wieżą będącą integralną częścią budynku. W 2013 roku wpisano ją na listę UNESCO.


Cerkiew miała szczęście i nie ucierpiała podczas akcji "Wisła", skradziono jedynie skrzynkę z dokumentami. Jak opowiadał opiekun świątyni - ówczesny katolicki biskup albo miał niedobre przeczucia albo dobre kontakty z władzami i jeszcze przed deportacjami polecił podległym księżom niedopuszczenie do jakichkolwiek zniszczeń i zmian w opuszczanych cerkwiach.
- Dzięki temu w Beskidzie Niskim przetrwały wszystkie cerkwie, za to w Bieszczadach większość zniszczono - tłumaczył pewnej kobiecie. Pięknie brzmi, tyle, że to nieprawda. Fakt, w Niskim cerkwi ocalało zdecydowanie więcej. Czy to rzeczywiście zasługa biskupa i hierarchii kościelnej? A może kwestia przypadku, szczęśliwych zbiegów okoliczności? Beskid Niski nie został aż tak wyludniony jak Bieszczady i cerkwie nie zostały zburzone tam, gdzie utrzymało się osadnictwo i to nie wszędzie. Jeśli jakaś wieś znikała, to znikała z nią również świątynia, czego przykładów jest mnóstwo, również w najbliższej okolicy.


Z powodu wpisania na listę UNESCO cerkiew stała się bardzo popularna, tak, że nieustanne prace konserwatorskie przesunięto na jesień, kiedy ruch turystyczny maleje. W dni powszednie pojawia się tutaj po sto pięćdziesiąt osób, w weekendy raz albo dwa więcej. Dzięki temu jednak jest otwarta, w przeciwieństwie do większości sąsiednich. Wnętrza odnawiane od wielu lat zachwycają swoim pięknem, człowiek ma wrażenie, że polichromie namalowano przed chwilą.




Polichromia nie jest aż tak stara, gdyż powstała w 1904 roku. Stylowo nawiązuje raczej do malarstwa zachodniego niż wschodniego, co może być efektem tendencji latynizacyjnych wśród unitów w Galicji. Chór nie jest już używany, ponoć zbyt często dzieci zostawiały na nim swoje dzieła :D .



Korzystam z popularności świątyni i zaczepiam przybywających turystów, pytając, czy nie posiadają czasem agrafki. Mały, prosty przedmiot, a taki może okazać się przydatny! Mimo, że w plecaku niosę różne cuda, to tej akurat nie mam, podobnie jak rowerzysta i podróżnicy samochodowi. Od jednej babki dostaję... spinkę do włosów. Fajna, ale nie do rozporka :P .



Para turystów proponuje, że może mnie podwieźć do Wołowca, gdzie ponoć także jest dzisiaj otwarta cerkiew, lecz to nie współgra z moimi planami, zresztą dalszą część drogi planuję pokonać pieszo. Najpierw zaglądam na pobliski cmentarz - też wpisany na listę zabytków. Nekropolia jest wymieszana - lewa strona to prawdopodobnie rzymscy katolicy, na prawej dominują łamane krzyże prawosławnych i unitów. Sama cerkiew należy dziś do kościoła łacińskiego, lecz podobno korzystają z niej i grekokatolicy.



Drepczę przed siebie, mijam kapliczki, figurki i kolejne krzyże. Dookoła chmurzy się coraz bardziej, ale chyba nie będzie padać. Wkrótce odbijam z głównej drogi, przekraczam drewniany most i jestem w Skwirtnem (Шквіртне, przez kilka lat Skwierzyn).


W okresie międzywojennym mieszkało tu prawie pół tysiąca osób, niemal sami Rusini (Ukraińcy napisaliby, że niemal sami Ukraińcy) plus kilka rodzin cygańskich. W latach 30. większość przeszła na prawosławie; z innych wydarzeń odnotowano także strajk szkolny, kiedy to rodzice przestali posyłać dzieci do szkoły, gdy pojawił się tam nowy nauczyciel używający wyłącznie języka polskiego.
Dziś tu znacznie mniej ludno, a architektura potrafi przykuć uwagę: od łemkowskich chyż poprzez przyczepę kempingową dla krów, aż po wypasione posesje z przyciętą trawą.




Pomniczek - pamiątka 950-lecia chrztu Rusi.


Z boku dochodzi wąska droga prowadząca do Hańczowej. Zjeżdża nią dziewczyna na rowerze i pyta się, którędy do cerkwi.
- Zależy do której - uśmiecham się. - Do jednej w prawo, do drugiej w lewo.

Cerkiew św. Kosmy i Damiana wzniesiono w 1837. To również modelowy przykład typu zachodniego. Gdyby wziąć tylko bryłę budynku i usunąć otoczenie, to ciężko byłoby ją odróżnić od tej z Kwiatonia. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.


Podobno po schizmie tylawskiej prawosławni ze Skwirtnego nie wybudowali swojej świątyni, tylko modlili się wspólnie z unitami w jednej cerkwi. Czyżby jednak można było zorganizować to jakoś po ludzku? A może to tylko pobożne życzenia?


Zostawiam plecak przy płocie i obchodzę budynek dookoła. Widzę dziury w drewnianych ścianach i początkowo pomyślałem, że po prostu cerkiew się sypie. Ale chyba jednak nie - deski zostały wyciągnięte w regularnych odstępach, tak jakby ktoś chciał sprawdzić w jakim stanie są belki umieszczone wewnątrz.


Drzwi kościoła są zamknięte. To akurat norma, nie wyjątek. Co prawda w weekend oraz w niektóre inne wybrane dni robocze poszczególne cerkwie się otwierają, lecz nie Skwirtne. Mam jednak szczęście - pojawia się starsza kobieta z rowerem i wiadrem. Obrzuca mnie niechętnym spojrzeniem i otwiera świątynię, chyba chce nabrać wody do podlewania kwiatków. Korzystam z okazji i włażę do środka.
Polichromia przypomina tę z Kwiatonia, lecz jest w znacznie gorszym stanie. Ciekawe, co powoduje, że jeden obiekt kwalifikuje się do prac renowacyjnych, a drugi nie? Z kolei ikonostas jest kombinowany - w dolnym rzędzie stuletnie ikony, w górnym obrazy współczesne.



Z cerkwią sąsiaduje niewielki cmentarz. Prawie wszystkie nagrobki posiadają krzyże wschodnie, nawet te jeszcze niezasiedlone.


Niektóre nazwiska wcale nie brzmią rusińsko. No bo przecież chyba nikt nie wątpi, że Duda to czysto polskie nazwisko?!


Chmury przewiał wiatr, przygrzewa słoneczko, nigdzie mi się nie spieszy, więc wyciągam z plecaka radlera i siadam na ławeczce delektując się chwilą. Jest fajnie.


Po odpoczynku ruszam dalej. Dookoła wyrastają zielone górki. Są też dacze wypoczynkowe.



Droga, mimo, że formalnie nadal asfaltowa, nieco zmienia swój charakter.


Na prawo prawdopodobnie Skałka i Kozie Żebro. Zastanawiałem się, czy nie pójść tamtędy, przez górę, ale uznałem, że ciekawiej będzie doliną, a na jeden szczyt i tak chcę jeszcze dziś wejść.


Murowana kapliczka i zaraz za nią zaczyna się Regietów (Реґєтів, jedna z dziewięciu wsi w Polsce posiadających oficjalną, łemkowską nazwę).



Na szerokiej polanie zrobiło się jeszcze bardziej sielsko.





Na Regietów składały się kiedyś dwie wsie: Regietów Niżny i Wyżny. Mieszkało w nich prawie tysiąc osób, po wywózkach na Ukrainę i akcji "Wisła" nie pozostał nikt, miejscowości praktycznie przestały istnieć. W okresie PRL-u Regietów Niżny został z powrotem zasiedlony, w Wyżnym stoją tylko pojedyncze nowe domy. Na Niżny patrzę teraz z poziomu niewielkiego wzniesienia.


Schizma tylawska podzieliła regietowską społeczność, choć na prawosławie przeszła mniejsza część mieszkańców. Wybudowali oni niewielką cerkiew, rozmiarowo bardziej kaplicę, pod wezwaniem św. Mikołaja Cudotwórcy. Po wypędzeniach używano jej jako magazynu nawozów, lecz gdy Łemkowie zaczęli wracać na ojcowiznę, to ponownie zaczęła pełnić swą pierwotną rolę. Obecnie jest już nieczynna, gdyż w 2012 roku stanęła obok nowa, miła dla oka cerkiew prawosławna, także św. Mikołaja Cudotwórcy.



Mam problem z historią miejscowej cerkwi unickiej. Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego z 1888 roku podaje, iż w obu Regietowach istnieją drewniane świątynie, w tym w Wyżnym jest parafia, zatem tamta była większa i ważniejsza. A potem następuje informacyjny rozdźwięk: co prawda internety potwierdzają, iż stała tu cerkiew (św. Mikołaja Cudotwórcy, a więc tego samego patrona co późniejsze prawosławnych), w 1957 roku rozebrano ją i przeniesiono do Żółkiewki. Tam, w zmienionej formie, służy parafii polskokatolickiej do dnia dzisiejszego. To się zgadza, natomiast niektóre źródła (np. Wikipedia) informują, że cerkiew stała w Regietowie Niżnym, a inne, że w Wyżnym. Raczej opcja druga wydaje się tą właściwą (potwierdza to na mapie lokalizacja cerkwiska), a więc w takim razie co się stało z cerkwią grekokatolicką w Regietowie Niżnym? A może to była tylko jakaś kaplica, która zniknęła w mroku dziejów?


Na skrzyżowaniu skręcam w prawo (odbijając w lewo doszedłbym do stadniny hodującej konie huculskie), mijam kilka domów, jedną lub dwie łemkowskie chyże...


...i po kwadransie jestem pod położoną w lesie bazą namiotową SKPB Warszawa. Będąc pięć lat temu pierwszy raz w Beskidzie Niskim właśnie tutaj miałem początkowy nocleg, tak będzie i dzisiaj. Trochę zmroził mnie widok parkujących przy drodze samochodów - od pewnego czasu niektóre bazy w Niskim stały się tak popularne, że ciężko znaleźć wolne miejsce! Na szczęście nie dzisiaj - ludzi nie brakuje, lecz są nawet wolne namioty bazowe, więc ładuję się do "jedynki", bo nie chce mi się rozstawiać swojego ;) .



Szybko załatwiam sprawy płacowe z bazową (nocleg w swoim namiocie 8 złotych, w bazowym 10 złotych) i, ponieważ jest dopiero osiemnasta, wbiegam na Główny Szlak Beskidzki w kierunku Rotundy. Według znaku powinienem iść na szczyt 45-50 minut, jednak bez ciężkiego plecaka skracam ten czas do nieco ponad 20.


Rotunda słynie ze swojego cmentarza wojennego z numerem 51, jednego z najpiękniejszych i najbardziej charakterystycznych w całej Galicji Zachodniej. Autor - genialny słowacki architekt Dušan Jurkovič - obficie czerpał ze sztuki ludowej i w tym przypadku nawiązał do stylistyki łemkowskiej. Na łysym wzniesieniu (las pojawił się dopiero później) zaprojektował pięć wież - jedną wyższą centralną i cztery mniejsze. Nekropolia, na której spoczywa kilkudziesięciu żołnierzy austro-węgierskich i kilkunastu rosyjskich, nie przetrwała próby czasu i zaczęła niszczeć już w okresie międzywojennym. Oddalenie od większych miejscowości, a także niechęć władz państwowych do opiekowania się "obcymi" cmentarzami sprawiła, że drewno pożerała natura. Polska Ludowa kompleks ten kompletnie zignorowała, a ponieważ bardzo długo na Rotundę nie dochodził żaden szlak, więc i turyści tu nie zaglądali.
W 1980 roku cmentarz wpisano na listę zabytków, jako pierwszy z całej serii, ale niewiele to zmieniło. Poszczególne wieże stopniowo się rozpadały i całość przypominała ponurą ruinę. W obecnym stuleciu Rotunda wreszcie doczekała się zainteresowania i kompleksowej odbudowy "od podstaw". Jeszcze w 2016 roku dwie z pięciu wież czekały na rekonstrukcję.


Dziś cieszy oko w całości! Cmentarz naprawdę robi wrażenie, niezależnie od pory dnia i pogody!



Proste drewniane krzyże ustawione na grobach - pośrodku pochowano jedynego oficera, podporucznika Karla Rajnera. Przy mogiłach żołnierzy rosyjskich krzyże mają dodatkową prawosławną belkę, która niekoniecznie oznaczała, iż polegli rzeczywiście byli tego wyznania.



Spędzam na Rotundzie dłuższą chwilę, kontemplując ciszę przerywaną tylko pojedynczymi śpiewami ptaków.


Przerywa ją samotny turysta: przyszedł, kiwnął ręką, zrobił jedno zdjęcie i popędził w dół. Pewno geesbeowiec - oni często nie mają czasu się zatrzymać, zobaczyć, ochłonąć; trzeba lecieć dalej połykać kilometry. Zbieram się powoli i ja. 771 metrów, które liczy Rotunda, okazało się najwyższym odwiedzonym punktem podczas tegorocznej wizyty w Beskidzie Niskim.


W bazie życie toczy się ustalonym torem, to znaczy wszyscy zaczynają się gromadzić wokół ogniska, które płonie chyba cały dzień. Na ogniu gotuje się woda, na ruszt trafiają różne smakołyki (w tym moja jedna pieczarka; jedna, bo miałem raptem dwie :D ), suszą się także czyjeś przemoczone buty.



Sporo tu dzieci, to również od kilku lat modny trend. Same dzieciaki w niczym nie przeszkadzają, lecz niektóre bazy zaczęły się zmieniać w tanie ośrodki wczasowe dla rodzin, które przyjeżdżają samochodami i siedzą tygodniami, tak, że osoby z plecakami mają potem problemy ze znalezieniem miejsca dla siebie. Ponoć Regietów ma jakieś ograniczenia z czasem przebywania na bazie, lecz nie wiem, czy w praktyce jest to stosowane.

Udaje mi się załatwić kwestię rozwalonego zamka, bo siostra bazowej ratuje mnie agrafkami :D . Ale licho/pech nie odpuszcza: ledwo zrobiło się ciemno, a szlag trafił czołówkę, urwał się kabelek! O ile zawsze mam ze sobą dwie latarki, to tym razem wziąłem jedną! Cudnie. Dobrze, że mogę sobie przyświecać aparatem.

Ogarniam swój namiot, myję się w pobliskiej Regietówce. Potem przychodzi czas na integrację - zaskakujące, ale prawie brak na bazie ludzi robiących GSB! Jedynie mój sąsiad (Piotrek z Trójmiasta) idzie czerwonym szlakiem, lecz jak sam przyznał "spontanicznie i nieortodoksyjnie".

Ognisko przyda się nie tylko do przyrządzenia posiłku, ale także do ogrzania, bo temperatura zaczyna spadać. Wkrótce wokół trzaskających płomieni gromadzi się mały tłum, w ruch idzie gitara. Na początek - Kaczmarski!


Baza w Regietowie była kiedyś oficjalnie obiektem bezalkoholowym ("wiadomo, Warszawa" - jak komentują ten fakt znawcy). Nie wiedziałem, czy coś się zmieniło, a nie chciałem wychodzić na głównego pijaka, więc oficjalnie również bawiłem się bezalkoholowo ;) . Pierwszy beskidzki wieczór okazał się bardzo przyjemny i zakończył już po północy.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-09-11, 21:03   

Pudelek napisał/a:
Najwyraźniej wódka i piwo to coś innego niż alkohol

Ale przecież, akcyza jest inna i można spotkać sklepy, gdzie kupisz piwo, a wódki już nie.
Pudelek napisał/a:
ale przecież prawa strona polityki nieustannie powtarza, że nie było żadnych hitlerowców, tylko konkretny naród.

Wiesz, nie jestem za prawą stroną polityki, ale widzę, że od lat są Krzyżacy, Prusacy i Hitlerowcy. A Niemcy to biedny naród uciskany, przez tych najeźdźców.
Z komunistami to nie tak, że byli kaci polscy komuniści, byli sowieccy?
Ja akurat stawiam niemieckich hitlerowców na równi z sowieckimi komunistami.

A co do wycieczki, to jak zwykle super. I zawsze byłem ciekaw, jak to jest z tymi bazami, myślałem czy tam w ogóle ktoś przyjeżdża, a widzę, że tłumnie są odwiedzane.
 
 
Sebastian 


Wiek: 51
Dołączył: 09 Lis 2017
Posty: 5830
Skąd: Kraków
Wysłany: 2021-09-11, 21:24   

Jak zwykle solidny materiał, dużo faktów, ciekawy opis i dobre zdjęcia, ale z tej relacji przebija to, co mnie przez długie lata zniechęcało do Beskidu Niskiego: patrzenie na te góry przez pryzmat cerkwi i starych cmentarzy, a przecież (o czym się przekonałem w tym roku) są tam niesamowicie piękne krajobrazy, czego w tej relacji nie ma. Może w następnych częściach?
_________________
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Profil Facebook
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-09-12, 14:34   

laynn napisał/a:
Ale przecież, akcyza jest inna i można spotkać sklepy, gdzie kupisz piwo, a wódki już nie.

nie mniej wszystko to jest alkoholem

laynn napisał/a:
Wiesz, nie jestem za prawą stroną polityki, ale widzę, że od lat są Krzyżacy, Prusacy i Hitlerowcy. A Niemcy to biedny naród uciskany, przez tych najeźdźców.

chyba oglądasz i czytasz dziwne media :P . Niemcy są jednym z nielicznych narodów, który (generalnie, pomijając skrajności) dokonał rachunku sumienia i przyznał się do swoich win (najnowszy przykład - ostatnia wizyta prezydenta Niemiec przed kilkoma dniami, 1 września). W przeciwieństwie do np. Rosjan, Ukraińców i również Polaków. W tym ostatnim przypadku dużo zrobiono przez ćwierć wieku, ale ostatnie sześć lat to nieustanne wybielanie i zacieranie własnych grzechów. Pomnik w Uściu to tego przykład - Łemków prześladowali Polacy, a nie żadni mityczni beznarodowi komuniści, wielu z tych prześladowców z komuną nie miało nic wspólnego.

laynn napisał/a:
Z komunistami to nie tak, że byli kaci polscy komuniści, byli sowieccy?

kaci sowieccy to rok 1945. Większość tego, co działo się później w Polsce, to byli kaci rodzimi. Jasne, często z podpuszczenia Sowietów, ale to zawsze ktoś się może tłumaczyć, że wykonywał rozkazy. Żołnierzy biorący udział w akcjach, przesłuchujący, sędziowie... to obywatele RP. Akcja Wisła, wywózki, palenie wsi, obóz w Jaworznie, także działalność obozów na Śląsku były prowadzone rękami polskimi, Sowietów tam brak.

laynn napisał/a:
Ja akurat stawiam niemieckich hitlerowców na równi z sowieckimi komunistami.

i wpisujesz się w schemat Pisowski, bo zapominasz o polskich komunistach ;) W obecnej narracji winni są zawsze inni, a tu naród wybrany prześladowy i nieskalany.

laynn napisał/a:
jak to jest z tymi bazami, myślałem czy tam w ogóle ktoś przyjeżdża, a widzę, że tłumnie są odwiedzane.

ale to od kilku lat dopiero

Sebastian napisał/a:
są tam niesamowicie piękne krajobrazy, czego w tej relacji nie ma. Może w następnych częściach?

możesz się rozczarować, bo ja ogólnie Niskiego nie traktuję jako pasma krajobrazowego ;) Ale w kolejnej części coś się znajdzie skromnego ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-09-12, 17:25   

Cytat:
Niemcy są jednym z nielicznych narodów, który (generalnie, pomijając skrajności) dokonał rachunku sumienia i przyznał się do swoich win (najnowszy przykład - ostatnia wizyta prezydenta Niemiec przed kilkoma dniami, 1 września). W przeciwieństwie do np. Rosjan, Ukraińców i również Polaków

Zgoda. Co nie oznacza, że Niemcy z lat przedwojennych i wojny, to ktoś inny. To dalej Niemcy.
Cytat:
zapominasz o polskich komunistach

Nie zapominam. I chyba dla mnie są oni gorsi od tych bratnich. Ja nigdy akurat winy Polaków nie bronię.
A co do mediów...staram się czytać różne. Choć obiektywnych mediów w naszym kraju to chyba brak...
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-09-12, 17:58   

laynn napisał/a:
Zgoda. Co nie oznacza, że Niemcy z lat przedwojennych i wojny, to ktoś inny. To dalej Niemcy.

to akurat pole do dyskusji. Czy dzisiejszy Niemiec to ten sam Niemiec co za Hitlera? A dzisiejszy Polak ten sam, co szedł w pochodzie pierwszomajowym i wychwalał Stalina?
W różnych okresach zmienia się samo społeczeństwo, m.in. pod wpływem warunków i wpływu otoczenia. Ktoś, kto w 1930 roku nigdy nie wpadły na to, aby Żyda czy Słowianina posłać do piachu piętnaście lat później mógłby zrobić to bez mrugnięcia okiem. To samo zresztą dotyczy wszystkich narodów, zwłaszcza wojna deprawuje strasznie, co widać doskonale jak podczas kolejnych konfliktów rośnie liczba "zwykłych ludzi", którzy dopuszczali się zbrodni. Przecież z Niemcami kolaborowała niemal cała Europa i to też narody uznane za "kulturalne". Potem gdy przyszli komuniści zaczęło się dokładnie to samo - ludzie sami pchali się do nowej władzy aby zrobić swoje, wyrównać warunki itp.. Ba, jestem przekonany, że gdyby dziś dać Wolakom bezkarność, to nie jeden poszedłby z widłami na sąsiada, lewaka, odmieńca i tak dalej. A potem grzecznie wróciłby do kościoła (bo akurat te dwie rzeczy są ze sobą często ściśle związane).

Tak na marginesie - Hitler zdobył władzę w bardzo podobny sposób, w jaki zdobyło je PiS. Dostał nieco ponad 40 procent głosów, ale nigdy większości. Nawet mniej niż PiS ostatnio. Po czym uzyskawszy demokratyczny mandat największej grupy (choć nadal nie większości) zaczął demolować państwo na swoją modłę twierdząc, że ma ku temu mandat społeczny. Dziś wygląda to bardzo zbliżenie. Jakby nagle PiS zaczął wojnę z np. Litwą to też będzie można stwierdzić, że cała Polska go poparła, bo przecież rządził. O takich rzeczach trzeba pamiętać zanim się oskarży całe społeczeństwo.
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2021-09-12, 18:03, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-09-12, 19:33   

Ale ja nie mam "pretensji" do dzisiejszego Niemca. Więc nie piszę o dzisiejszych Niemcach, że to Hitlerowcy, tak, też Niemcy po 1933 to jednak Hitlerowskie Niemcy. I wiem, że nie wszyscy Niemcy popierali Hitlera.
Co do wojny, to ja wiem, że ona budzi w zwykłych ludziach demony. Że nawet przeciętny Niemiec w 1933roku myślał o wysyłaniu Żydów, Polaków do obozu. Choć obozy Niemcy to mieli w Afryce (ale i Polacy o czymś podobnym myśleli na Madagaskarze).
(Ostatnio sporo czytałem o tym, co by było gdyby Polacy przyłączyli się do Hitlera, ale to temat bardziej na dyskusję na żywo no i nie na ten wątek)

Co do PiSu, to widzę więcej. Np Hitler przejął media, powołał bojówki itd.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-09-12, 22:31   

laynn napisał/a:
ale to temat bardziej na dyskusję na żywo no i nie na ten wątek)

kurde, cały czas liczę na jakąś reaktywację "zlotów" czy spotkania i wtedy by można pogadać (oczywiście do momentu dobicia się ;) )

laynn napisał/a:
(Ostatnio sporo czytałem o tym, co by było gdyby Polacy przyłączyli się do Hitlera,

osobiście uważam, że powinni to zrobić i na pewno by na tym nie stracono więcej, czego dowodzą WSZYSCY sąsiedzi. Ale to też jest temat na sympatyczną dyskusję przy piwku ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2021-09-12, 22:31, w całości zmieniany 1 raz  
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-09-13, 07:58   

Pudelek napisał/a:
reaktywację "zlotów" czy spotkania

No byłoby to fajne. Wyczekiwane.
Admini do boju!
Pudelek napisał/a:
dowodzą WSZYSCY sąsiedzi

To już na koniec OT napiszę, że czytałem taką tezę, że np Budapeszt dostał od Ruskich w zemście podobnie co Warszawa, więc nie wiem, czy to byłaby dobra opcja. Ale, dopiero zaczynam czytać różne przemyślenia na ten temat i nie będę pisał, że mam tu sporą wiedzę.
Dobra, to teraz czekamy na kolejne odcinki relacji :)
 
 
Sebastian 


Wiek: 51
Dołączył: 09 Lis 2017
Posty: 5830
Skąd: Kraków
Wysłany: 2021-09-15, 19:44   

Pudelek napisał/a:

możesz się rozczarować, bo ja ogólnie Niskiego nie traktuję jako pasma krajobrazowego ;)

To w takim razie czym jest dla ciebie Beskid Niski?
_________________
mój blog: http://sebastianslota.blogspot.com/
Profil Facebook
 
 
Coldman 


Wiek: 26
Dołączył: 19 Maj 2020
Posty: 1090
Skąd: Wysoczyzna Kaliska
Wysłany: 2021-09-15, 20:30   

Ja jeździłem po Beskidzie Niskim i praktycznie nie zwracałem uwagi na cerkwie.
Za to krajobraz mi się podobał, takie pagórkowate łąki są piękne.
_________________
Świat gór! Aby go nazwać swoim, trzeba zainwestować znacznie więcej niż krótkotrwałą radość oczu. I może dlatego właśnie człowiek naprawdę kochający góry chce znosić trudy, wyrzeczenia i niebezpieczeństwa na ich skalnych szlakach
 
 
darkheush 
Beerwalker


Wiek: 51
Dołączył: 07 Lip 2013
Posty: 2626
Wysłany: 2021-09-16, 13:39   

Pudelek napisał/a:
Z kolei ikonostas jest kombinowany - w dolnym rzędzie stuletnie ikony, w górnym obrazy współczesne.

Mieliśmy okazję spotkać panią przewodnik i odpowiedziała nam, że całość oryginalnego ikonostasu została wywieziona na Ukrainę. To co widzimy obecnie to ikony pochodzące z lokalnych domostw, przyniesione przez ludzi.
 
 
laynn
[Usunięty]

Wysłany: 2021-09-16, 18:50   

Cytat:
czym jest dla ciebie Beskid Niski


Dla mnie to taki ewenement. Bo fajne są widoki (bo są w nim), ale uroku, tajemniczości dodaje mu jego historia. Czyli to, że żyli tam Rusini, których wysiedlono, a dziś o nich przypominają resztki cmentarzy, cerkowisk, kapliczki itd.

Jak kiedyś pisałem, jednak do tego pasma musiałem dorosnąć (co by nie było niedomówień, nikogo nie posądzam, że jeszcze nie dorósł. to określenie odnosi się do mojej osoby), no ale kiedyś im wyżej, im skał więcej było tym się człowiek bardziej jarał.
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-09-16, 20:16   

Sebastian napisał/a:
To w takim razie czym jest dla ciebie Beskid Niski?

przede wszystkim miejscem obcowania z historią. Chodzi oczywiście o polski Beskid Niski, w słowackim obcuję z piwem i Rusinami :P

darkheush napisał/a:
Mieliśmy okazję spotkać panią przewodnik i odpowiedziała nam, że całość oryginalnego ikonostasu została wywieziona na Ukrainę. To co widzimy obecnie to ikony pochodzące z lokalnych domostw, przyniesione przez ludzi.

z kolei według informacji m.in. ze Szlaku Architektury Drewnianej kilka ikon oryginalnych przetrwało i wiszą chociażby na ścianach z boku. Co nie zmienia faktu, że te stuletnie ikony w przegrodzie/dzisiejszym ikonostasie mogą pochodzić z domów ;)

Cytat:
To już na koniec OT napiszę, że czytałem taką tezę, że np Budapeszt dostał od Ruskich w zemście podobnie co Warszawa, więc nie wiem, czy to byłaby dobra opcja. Ale, dopiero zaczynam czytać różne przemyślenia na ten temat i nie będę pisał, że mam tu sporą wiedzę.

Budapeszt rzeczywiście został mocno zniszczony podczas działań wojennych, ale na pewno nie bardziej niż Warszawa. Natomiast same Węgry jako państwo w porównaniu do granic przedwojennych straciły... trzy wioski. Czyli kraj nieprzyjacielski został potraktowany lepiej niż formalnie sojusznik. A przede wszystkim zginęło znacznie mniej obywateli, nawet Żydów. Poza tym przy dołączeniu Polski do Adolfa być może Ruskie nie byłyby w stanie się mścić ;)
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
Ostatnio zmieniony przez Pudelek 2021-09-16, 20:22, w całości zmieniany 3 razy  
 
 
Pudelek


Dołączył: 08 Lip 2013
Posty: 8298
Skąd: Oberschlesien
Wysłany: 2021-09-21, 19:48   

W ramach pobudki na bazie namiotowej w Regietowie usłyszałem aktualną temperaturę:
- Jest dziewięć stopni - męski głos poinformował całą okolicę. Cóż, tegoroczny sierpień często nie rozpieszczał pogodą, choć połowa miesiąca to był jeszcze okres w miarę stabilnej i życzliwej aury. Niekoniecznie jednak ciepłej.

Planowałem wczesne zebranie się, ale ponieważ byłem jednym z ostatnich biesiadników przy ognisku, to godzina pakowana przesunęła się. Ostatecznie zarzuciłem na siebie plecak około dziewiątej trzydzieści, więc tragedii nie ma. Słońce na niebie zaczyna przygrzewać.


Wybieram się dziś do kolejnej bazy namiotowej, ale nie Głównym Szlakiem Beskidzkim, lecz słowacką stroną. Mam zamiar zobaczyć tamtejsze cerkwie w dwóch wioskach nadal zamieszkałych przez Rusinów, a także posiadam głęboką nadzieję, że uda mi się coś zjeść albo napić ;) .

Z bazy drepczę w górę, na południe. Zupełnie niepotrzebnie wylano tu asfalt - co prawda wyżej stoi kilka domów, ale skoro chcieli mieszkać w "dziczy", to powinni tłuc się szutrem, a dobra droga tylko zachęca "turystów" samochodowych.
Idzie się przyjemnie - mijam stare krzyże, czasem jakieś bagienko.



Gdzieś obok drogi znajduje się cerkwisko, które - podobnie jak pięć lat temu - przegapiłem. Jest także odbicie na cmentarz wojenny na zboczach Jaworzynki, ale to trochę za daleko na szybki spacer.


Powoli nabieram wysokości, ale w końcu jestem na terenie dawnego Regietowa Wyżnego (Выжній Регетів), zatem nazwa zobowiązuje. W przeszłości był ludniejszy od Niżnego - przed ostatnią wojną mieszkało w nim prawie pół tysiąca ludzi, niemal sami Rusini, grekokatolicy i prawosławni. Cerkwi - jak już pisałem - już tu nie ma, brak też domów dawnych mieszkańców, a jedną z nielicznych pamiątek stanowi cmentarz wraz z czasownią.



Czasownia powstała w XIX wieku - podobno wykorzystano prezbiterium wcześniejszej świątyni (choć w tej kwestii nie ma pewności). Długo służyła jako kaplica cmentarna. Nie wiem czy po schizmie tylawskiej należała nadal do unitów, czy może przejęli ją prawosławni - takich informacji nigdzie nie znalazłem (zakładam pierwszą opcję). Wiadomo natomiast, że po wywózkach Łemków zaczęła niszczeć, a bogobojni polscy górale używali jej jako owczarni. Już w obecnym tysiącleciu rozebrano ją i zrekonstruowano z nowych elementów (na zdjęciach widać, że troszkę się różni od oryginału) i obecnie jest w gestii kościoła prawosławnego.


Przy cmentarzu mija mnie zjeżdżająca w dół grupa rowerzystów, a chwilę potem samochód terenowy cisnący się do góry, obklejony reklamami imprez objazdowych dla turystów. W tym momencie kończy się asfalt.


Na samym środku dawnego Regietowa, tam gdzie do szlaku pieszego dochodzi szlak rowerowy z Blechnarki, kilkanaście lat temu wzniesiono symboliczną drewnianą dzwonnicę upamiętniającą zniszczoną wieś. Obok niej stały ławki, to było cudne, spokojne miejsce z widokami na okolicę. Pamiętam, że w 2016 roku zatrzymałem się tu i długo chłonąłem chwile.


A dziś?! Ktoś wymyślił sobie, aby akurat tu wybudować chałupę! Przestrzeni dookoła od @#$%, ale trzeba postawić swoje cztery ściany właśnie tutaj! Ławki wypieprzono, tablica z dwujęzyczną nazwą i łemkowską flagą znalazła się za płotem, do dzwonnicy ledwo można dojść i została całkowicie stłamszona przez kwadratowy klocek!


Nie pamiętam jak długo przeklinałem i jakich nieszczęść życzyłem przyszłemu domatorowi. Może jakiś grom z jasnego nieba? Tak zepsuć przestrzeń na odludziu to duża sztuka!


Chciałem przy dzwonnicy zrobić przerwę śniadaniową, ale w tej sytuacji wściekły idę dalej. Wracająca z góry terenówka wzbijająca tumany kurzu dodatkowo podnosi mi ciśnienie. Kurna, tu powinien być zakaz ruchu! Babce za kierownicą składam jak najszczersze życzenia kopa w dupę i moje złe pragnienia częściowo od razu się spełniają, bo staje i wychodzi, łazi dookoła wozu. Ewidentnie coś zgubiła i to chyba coś ważnego. Jest drobna satysfakcja.

Postój robię kawałek za dzwonnicą, przy stercie bel drewna. Zjadam śniadanie i pozuję z kupioną na początku tego lata nową górnośląską faną - to jej debiut w górach :) .


Do granicy coraz bliżej. Końcowy odcinek na odkrytym terenie to widoki na Rotundę, Dział i Jaworzynę Konieczniańską.



Ostatni ślad po wiosce, która ciągnęła się kiedyś aż pod las.


Na przełęcz Regietowską (sedlo Regetovská voda) docieram po niecałej półtorej godzinie od opuszczenia bazy. Na granicy oczywiście bagno takie, że buty można zostawić! Jestem całkowicie przekonany, że to któryś z rządów albo i oba specjalnie leją wodę aby zniechęcić turystów! Przecież niemożliwe, aby zawsze na szlaku granicznym występowało błoto!


Słupki graniczne jeszcze z czasów Państwa Słowackiego księdza Tiso.


Początkowo nie umiem odnaleźć słowackiego szlaku - okazuje się, iż zaczyna się on kilkadziesiąt metrów dalej od polskich tablic. U Słowaków czekają na mnie dwie niespodzianki: pierwsza to wiata z koszem i kominkiem...


Druga: żółty szlak (kiedyś prawdopodobnie miał kolor zielony) został kompletnie rozorany przez sprzęt drwali! Ścieżka tak naprawdę nie istnieje, musieli się mocno starać, aby dokonać takich zniszczeń. Pierwsze kilkaset metrów to ciągłe przeskakiwanie z jednego mniej mokrego miejsca w inne, dopiero potem można iść w miarę normalnie, gdy słońce wysuszyło błoto.


Na polanie spotykam czerwony samochodzik stojący w cieniu z słuchającym radia facetem w środku. Możliwe, że to robotnik stawiący w pobliżu dom letniskowy.
Spoglądam w niebo: przede mną nieustannie słońce, ale z tyłu czai się już wielka chmura, która wkrótce zakryje wszystko.



Mijam coraz więcej weekendowych chałup, cywilizacja wspina się coraz wyżej. Wkrótce pojawia się asfalt i regularne zabudowania Regetovki (Реґетівка). Już sama nazwa wskazuje, że w przeszłości wiele łączyło ją z Regietowem po drugiej stronie przełęczy, zapewne wiele rodzin miało krewnych i tu i tam, odwiedzali się podczas świąt i zakupów. Zresztą początkowo zwała się Uengersky Regetow, więc tylko przymiotnik odróżniał ją od małopolskiej miejscowości.
Wioska jest mało ludna, na stałe zamieszkuje ją nie więcej niż 50 osób. To i tak wzrost w porównaniu ze spisami powszechnymi z 2001 i 2011, które notowały odpowiednio 14 i 28 obywateli. Co ciekawe - w tym pierwszym najwięcej było Rusinów, potem Słowacy i jeden zagubiony Czech, a w tym drugim Słowacy stali się już grupą dominującą. To zapewne efekt przyjazdu ludzi z miast, którzy pobudowali tu swoje nowe domy - odwrotnie niż kiedyś, gdy mieszkańcy gór migrowali do większych ośrodków i na Węgry. Z tego powodu "małości" Regetovki nie widać, gdyż budynków, w tym odpicowanych, widzę przy drodze sporo. I tylko urząd gminy z tablicą dziękującą wyzwolicielce Armii Czerwonej przypomina, iż to jednak nie metropolia.



Humor mi dopisuje. Na razie...


Regetovka ożywia się zimą z powodu istniejącego tu ośrodka narciarskiego, ale ponoć i latem można tu coś zjeść. Z niecierpliwością wypatruję jakiegoś lokalu i wreszcie go widzę! Podchodzę, kartka na drzwiach działa na mnie jak zimny prysznic: otwarte od piątku do niedzieli! A dziś przecież czwartek. Knajpa wygląda na połączoną z domem i słyszę ze środka głosy, więc wchodzę i spróbuję zapytać, czy nie kupię chociażby piwa...
- Dzień dobry - wołam do kobiety i faceta krzątających się przy stołach.
- Zamknięte! - wrzeszczy facet.
- A czy dostałbym...
- Nie! - przerywa mi.
- ...czy dostałbym jedno piwo? - kontynuuję.
- Nie, zamknięte! - drze się wściekle facet i ma minę, jakby zaraz miał eksplodować. Jego kobieta znacznie spokojniej tłumaczy, że mają jakąś imprezę. No dobra, dobra, cofam się do drzwi i wychodzę, bo zaraz mnie tam facet zamorduje.

Zły i zawiedziony idę dalej, nawet nie mam ochoty podejść do greckokatolickiej cerkwi z końca 19. stulecia.


Na głównym placu dwóch Cyganów kopie w ziemi, przez co jakiś syf wpada mi do oka (jak zwykle do prawego - mam tak nieustannie od czasu majowego wyjazdu nad Bug!), więc moja irytacja się wzmaga, by zaraz potem pęknąć jak balonik, bo oto... kolejny lokal! Spory pensjonat, wygląda na dość drogi, ale działa i posiada restaurację! Jakaż zmiana nastrojów w krótkiej chwili!

W środku faktycznie luksusowo: parkiety, lśniące drewno, marmury. Ceny jedzenia dochodzą do dziesięciu euro, więc jak na zadupie niemało, ale płakać nie będę, tym bardziej, że lany Gambrinus to koszt euro i trzydziestu centów :) . Zamawiam pierogi z bryndzą, piwo i kapitalną lemoniadę. Jestem w niebie.


Kelner uwija się aż miło, co chwilę dopytuje, czy wszystko w porządku. Za to kucharz patrzy na mnie dość podejrzliwie, może dlatego, że wypakowałem połowę plecaka i podłączyłem sprzęt do ładowania, łażę też co chwilę do kibla - a to umyć oko, a to napełnić butelkę wodą (ta bardzo smaczna ze źródełka przy bazie w Regietowie prawie się skończyła, a miałem jej prawie półtora litra).
Tłumów nie ma, lecz pusto także nie - najpierw siedziała jedna rodzina, potem pojawiła się rodzina słowackich Węgrów, a przed moi wyjściem kolejna, tym razem większa grupa. Zatem dochody są.

Pojadłem, nawodniłem się, doładowałem, umyłem - syty i zadowolony mogę ruszać w dalszą drogę. Teoretycznie do miejsca noclegowego zostało mi około trzynastu kilometrów, a jest około 13.30, więc czasu mam sporo...

Pogoda nie uległa większej zmianie w ciągu postoju - niebo waha się pomiędzy opcją wypuszczenia deszczu, a ponownym odkryciem słońca.



Na wąskiej drodze w kierunku skrzyżowania nawet nie próbuję łapać stopa, gdyż idzie się fajnie, a ruchu i tak nie ma.


Drogowskazy przy skrzyżowaniu. "Cactus" to przybytek, z którego mnie pogoniono.


Droga numer 545 jest szeroka i wydaje się wymarzona do szybkiego śmigania. Ale i tu prawie brak samochodów, a gdy już któryś przemknie, to zazwyczaj ma polską rejestrację, więc pewnie gna do/z granicy. Ja jednak na razie aż tak daleko się nie wybieram.


Chmurzy się nad Paledovką.


Na poboczu sterczą samotne krzyże. Oprócz tych typowo religijnych dwa z nich upamiętniają mężczyzn poległych w 1945 roku. Ciekawe, czy ich pochowano w miejscu śmierci, czy to jedynie symbol?


Spoglądam w tył - szczyt z nadajnikiem to Stebnícka Magura.


Przede mną Becherov (Бехерів), wioska nieco większa do Regetovki, bo zamieszkała przez prawie trzysta osób. Tu największą grupą narodowościową są Rusiny, Słowacy powoli ich doganiają, jest też trochę Cyganów i osób deklarujących się jako Ukraińcy.


Bywając w słowackim Beskidzie Niskim zawsze zadaję sobie pytanie: jak wyglądałaby polska część tego pasma, gdyby nie wojna, wywózki do ZSRR i akcja "Wisła"? W takich miejscach można to sobie wyobrazić. Zamiast nieistniejących lub na wpół opuszczonych wiosek zasiedlonych przez przybyszy z dalszych stron są niewielkie, nadal istniejące osady zamieszkałe przez autochtonów. Nie zobaczymy tu już raczej drewnianych chat, bo ludzie chcą dzisiaj żyć wygodnie i nowocześnie. Zamiast porośniętych trawą cerkwisk albo świątyń przejętych przez inne wyznania spotkamy czynne cerkwie, z których wiele wzniesiono z trwalszych niż drewno materiałów. Polski Beskid Niski przyciąga ciszą i spokojem (przynajmniej zazwyczaj), opuszczone krzyże i zdziczałe drzewa sprzyjają zadumie i przemyśleniom; słowacki Beskid Niski ciągle żyje, pulsuje autentycznością, nie patrzy tylko w przeszłość, ale również w przyszłość, nawet jeśli ta niekoniecznie rysuje się w kolorowych barwach (Szarysz - w którym jestem - oraz Zemplin to jedne z najbiedniejszych regionów Słowacji). Każdy może sobie odpowiedzieć, która opcja mu bardziej odpowiada, mnie ciągnie i tu i tu...


Obok głównej drogi wznosi się świątynia prawosławna z lat 20. ubiegłego wieku. Kościół Prawosławny stał się widoczny w Czechosłowacji w okresie międzywojennym na fali odchodzenia od katolicyzmu. Dotyczyło to głównie Czech i Moraw, natomiast na terenie Słowacji należeli do niego przeważnie Rusini i Ukraińcy, którzy w przeszłości albo podchodzili pod jurysdykcję biskupa z Budapesztu albo konwertowali z grekokatolicyzmu. Nigdy nie przeważyli liczebnie nad grekokatolikami, choć w czasach komunizmu tych drugich włączono przymusowo do prawosławia (podobnie jak w innych demoludach); gdy tylko reżim kruszał, grekokatolicy wracali do unii z Rzymem.


Zachodzę na cmentarz. Nagrobki - wiele nowych - ustawione są "odwrotnie", to znaczy pomnikiem w nogach, a nie w głowie zmarłego. A może to zmarli leżą odwrotnie, a tylko napisy są wykute z odwrotnej strony? Ciekawe, że takie ułożenie spotkałem dotychczas tylko na niektórych nekropoliach prawosławnych i unickich - głównie na Słowacji, czasem na Bałkanach. Z czego to wynika? W Polsce groby wyznań wschodnich są "normalne". Poza tym to chyba dość młoda moda, gdyż stare nagrobki mają standardowe ułożenie z krzyżem z tyłu.


Naprzeciwko cerkwi oglądam pomnik piętnastu Becherovian, którzy nie wrócili do domów z II wojny światowej, walcząc w szeregach partyzantów i powstańców. Polegli za pokój, ojczyznę i socjalizm. Na zdjęciach prezentują się w mundurach armii Państwa Słowackiego, czechosłowackich i po cywilnemu.



Po cichu liczyłem, że znajdę w wiosce jakiś sklep. Nadzieję tą podgrzała tablica zapraszająca do niego i "kawiarni". Niestety, okazało się, że ten obiekt został już zlikwidowany. Sam Becherov o tej porze jest wyludniony, z rzadka przemknie ktoś z psem lub śmieciarka.



Na zboczach górki wznosi się druga świątynia Becherowa - greckokatolicka cerkiew z 1847 roku. Obiektywnie pisząc, to nie jest ona jakimś arcydziełem architektonicznym, ale położenie ma ładne.



Na rozległej łące znajdują się dwa skupiska grobów oraz cmentarz wojenny.



Na przełomie 1914/1915 w okolicach Becherova toczyły się krwawe walki pomiędzy armią rosyjską i austro-węgierską. Rosjanom w tym miejscu udało się chwilowo przekroczyć linię Karpat i przejść na ówczesną węgierską stronę. Kilka cmentarzy żołnierskich znajduje się obok granicy, ale poległych chowano również przy cerkwiach. Na tej nekropolii spoczywa 76 poddanych Franciszka Józefa i 35 poddanych Mikołaja. Obiekt niedawno przeszedł kompleksowy remont i teraz promienieje świeżością.



Becherov opuszczam północną stroną i wracam na trzycyfrówkę. Do dawnego przejścia granicznego mam jeszcze cztery kilometry, co niezbyt mi się podoba, bo średnio chce mi się dymać asfaltem tak daleko i pod górę.


Fajnie byłoby złapać stopa, lecz nie jedzie kompletnie nic, więc powoli mozolnie prę do przodu. Słońce ponownie zakryły chmury, ale to dobrze - wędrówka po nagrzanym asfalcie i przy wysokiej temperaturze byłaby znacznie bardziej męcząca.


Mniej więcej po dwóch kilometrach słyszę warkot auta. Nadjeżdża jakiś leciwy model i się zatrzymuje, w środku starsze małżeństwo.
- My tylko do granicy - mówi kobieta.
- To ja też poproszę.
Słowacy jadą na grzyby i pytają się, czy dużo ich widziałem. Szczerze odpowiadam, że nie wiem, bo nie zwracam na nie uwagi, czym wywołuję śmiech. Drugie pytanie jest z gatunku standardowych:
- A pan chodzi sam? Oj, to niedobrze, bardzo niedobrze.
Dziwne, że nie wspomnieli nic o niedźwiedziach.

Na granicy na przełęczy Dujawa pusto (ale wcześniej widziałem wracający z niej słowacki radiowóz), po bokach leżą betonowe bariery, którymi przez kilka dni lipca Słowacy blokowali przejazd. Na szczęście teraz wygląda to niemal tak samo normalnie jak kiedyś.


Po polskiej stronie zaczyna się Konieczna (Koнeчнa). Zastanawiam się, czy nie podejść do drewnianej cerkwi, ale ponieważ byłem przy niej podczas poprzedniej wizyty, więc ostatecznie od razu skręcam na żółty szlak.



Przyjemnie opuścić asfalt, ale samochody do końca nie chcą się odczepić, bo kilka przejeżdża koło mnie z wielkimi tumanami kurzu za sobą... A widoczki ładne.


W lesie na chwilę ponownie pojawia się słońce. Zaczynam w końcu odczuwać zmęczenie, więc robię sobie popas na skraju łąki. I tu nie delektuję się zbyt długo spokojem, bo ledwo zrobiłem zdjęcie, a przemknął jakiś debil na krakowskich blachach. Spotykam też jedynych tego dnia turystów pieszych.



Kombinuję, czy nie skrócić trasy korzystając z czarnego łącznika biegnącego do samej bazy w Radocynie. Okazało się, że podobnie jak w 2016 roku jest on tak zryty, że bardziej przypomina bagnisko. Cisnę zatem dalej prosto, aż w końcu pojawia się dolina Wisłoki, co oznacza, że dotarłem do górnej części Radocyny (Радоцина).


Wychodzę obok ruiny starej szkoły, której ostatnio wiatr zerwał część dachu. Wygląda coraz gorzej.


Zostawiam plecak oparty o stertę drzewa i zaglądam na pobliski cmentarz wojenny nr 43 oraz sąsiadujący z nim cmentarz wiejski. Ten pierwszy - autorstwa Jurkoviča - prezentuje się kiepsko, ten drugi zresztą nie lepiej.



Nieutwardzoną drogą tam i z powrotem jeździ terenówka z turystami, mam tylko nadzieję, że nie zainteresują się plecakiem. Na szczęście stoi on na swoim miejscu, więc zaczynam schodzić w dół i nagle zza zakrętu wyłania się... Inez! Mieliśmy się spotkać na bazie, lecz wyszła na spacer i tak trafiła na mnie ;) .

Inez także chce zobaczyć cmentarze, więc idzie do góry, a ja znów zrzucam plecak i szukam jednego z dwóch cerkwisk, które według mapy powinny być obok skrzyżowania drogi ze szlakiem. Znajduję teren, kształtem przypominający miejsce, gdzie kiedyś mogła stać świątynia, ale brak tam jakichkolwiek śladów po budynku. Po penetracji krzaków we dwójkę udajemy się w kierunku bazy.



Według wcześniejszych wyliczeń miałem dziś do przejścia około 20 kilometrów, a tymczasem na zegarku nastukało mi już 24, do tego dwa przejechane stopem. Czuję, że zaczyna mnie odcinać i coraz częściej dopytuję się, czy to jeszcze daleko...

W końcu jest - baza namiotowa Radocyna prowadzona przez SKPG w Krakowie! To dość specyficzne miejsce noclegowe, ofiara własnego sukcesu i tutejszego klimatu. Ludziom tak się tu podoba, że od kilku lat pojawiają się na niej masowo i, co gorsza, głównie samochodami w ekipie wielorodzinnej. Nie da się ukryć, że dla wielu osób bazy stały się sposobem na tanie wakacje z dzieciarnią, więc potrafią siedzieć w jednym miejscu tygodniami... Niby nic w tym złego, ale coraz częściej brakuje miejsca dla "normalnych" turystów, zwłaszcza tych, którzy zachodzą spontaniczne z plecakiem. Bez własnego namiotu możesz dostać kopa w tyłek - w 2018 roku załapaliśmy się dosłownie na dwa ostatnie miejsca w namiocie bazowym. Ba, bywa, że i z własnym "domkiem" się nie wciśniesz. Rok temu baza w ogóle nie działała - wiadomo, covid, choć inne funkcjonowały prawie normalnie. W tym roku pracuje, ale na nowych warunkach, to znaczy z obowiązkową wcześniejszą rezerwacją. Formalnie przyczyną jest pandemia, ale to ściema, bo nie ma takich wymogów i w pozostałych bazach nikt na to nie wpadł. Komuś z SKPG wymsknęło się, że to z powodu wspomnianych rodzin tłumnie zwalających się do Radocyny. "90 procent ludzi przyjeżdża do nas autami, to nasi główni bywalcy" - tłumaczono się. - "Czasem tworzą się wręcz kolejki do kibla". Pogratulować popularności, ale chyba nie oto chodziło przy tworzeniu baz namiotowych? Rodzinne wczasy mogą być dodatkiem do frekwencji, a nie jej motywem przewodnim! Niestety, chyba brakuje w Krakowie kogoś, kto podjąłby odważną decyzję i - podobnie jak w niektórych innych bazach - ograniczył pobyt do określonej liczby nocy, aby dawać szansę noclegu tym, którzy będą go naprawdę potrzebować. Już teraz coraz częściej słyszę głosy iż "do Radocyny się nie wybieramy, zbyt tłoczno".

O dziwo, po wejściu na teren bazy stwierdzam, iż jest pustawo! Wita mnie sympatyczna bazowa, która na szczęście nie przywiązuje większej wagi do tego, czy nowo przychodzący rowerzysta albo piechur ma ważną rezerwację i nikogo nie wygania. A ja z ulgą mogę położyć się na pryczy... To był fajny dzień!


Inez przeszła dzisiaj tylko kilka kilometrów, więc ją nosi i namawia na kolejny spacer.
- Chodźmy do Lipna. Albo do Długiego. A może do Czarnego.
- Jeśli chcesz, żebym się jutro ruszył gdziekolwiek, to muszę się zregenerować - odpowiadam, bo stopy pulsują mi tak, że ledwo mogę ustać. Nie zamierzam jednak zostawać w namiocie - zakładam sandały i idziemy do pobliskiego ośrodka Lasów Państwowych. Państwo w państwie wybudowało wypasiony ośrodek wypoczynkowy (w miejscu starszego), gdzie ponoć można coś zjeść i się napić. Kompletnie tu nie pasuje ten moloch, ale Radocyna już dawno przestała być opuszczoną przez Boga i ludzi pustynią, buduje się tu coraz więcej. Po szutrowej drodze ciągle pędzą jakieś auta, pył wciska się do oczu, hałas niesie się po okolicy i uspokaja się dopiero po zmroku.
Próbujemy znaleźć restaurację, lecz nie ma żadnych oznaczeń i dłuższą chwilę kręcimy się od drzwi do drzwi. Wreszcie się udaje, ale kuchnia czynna jedynie do 18-tej. Dziwne, nocujący również nie spożyją kolacji? W ramach ersatzu wypijamy po niesmacznym piwie z Grybowa.

A po zmroku integracja przy ognisku! Są znajomi z poprzedniego noclegu w Regietowie i kilka innych osób, w tym grupa młodzieży na bezalkoholowym rajdzie. Krążą jakieś flaszki, a ja wyciągam zdobycz z tegorocznych Bałkanów.


Zielony kolor zazwyczaj innych odstraszał i więcej zostawało dla mnie, ale tym razem znaleźli się fani mięty :P . We wiacie brzdęka gitara i słychać śpiewy, tymczasem nad ogniem nieoczekiwanie zaczęła się dyskusja na tematy polityczne i obyczajowe! Przysiadło się dwóch tak skrajnych prawicowców, że przy nich minister Czarnek mógłby uchodzić za ostaję umiarkowania! To jednak rzadkość w górach i w takich miejscach... Dyskusja nabrała intensywności, młodzież siedziała cicho i z otwartymi ustami tylko poruszała oczami jakby oglądała mecz ping-ponga :D . Padały m.in. postulaty likwidacji cywilnych ślubów, mocniejszego czynienia sobie ziemi poddaną oraz odpowiedniej tresury zwierząt domowych ("żarcie raz dziennie i morda w kubeł").
Ogólnie wymiana zdań (oczywiście bez szans na jakiś konsensus) była dość kulturalna, choć nie obyło się bez kilku zgrzytów. Jeden z rozmówców wyraźnie się wkurzył, gdy zaczęto mu sugerować, że cała pandemia to oszustwo.
- U mnie, k...a, dwie osoby w rodzinie zmarły na to oszustwo - zazgrzytał zębami.
Innemu nie spodobało się, że nazwano go komunistą, bo nie zgadzał się z tezami przeciwnika. Chwała Bogu, że nie wyzwali go od cyklistów.
W moim przypadku komisyjnie stwierdzono, że... nie jestem Ślązakiem ;) . Siła argumentów pojedynczej komisji była tak miażdżąca, iż pozostało mi jedynie wychylić kolejny kubek likieru :D .
_________________
Staliśmy nad przepaścią, ale zrobiliśmy wielki krok naprzód!
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Copyright © 2013 by Góry bez granic | All rights reserved | Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group - mangi